« List S.Lema do S.Mrożka Na wesoło »

Wyjątkowo bezśnieżny grudzień

Kłopoty zaczęły się już na starcie. Mimo próśb ścisłego KErownictwa tłumnie przybyli na miejsce zbiórki wyjazdowicze najwyraźniej przegięli z wielkością, jeżeli nie ilością walizek. Dość powiedzieć, że część bagaży – w obie strony! – jechała wewnątrz autokaru, zabezpieczona jak cię mogę. Ponieważ jednak podróż przebiegła bez zakłóceń, nikt w związku z tym nie ucierpiał, może poza tymi, którzy chcieli skorzystać z zajętej przez walizki i torby pokładowej toalety. Trasa na tereny łowieckie trójmiejskich narciarzy jest w dużej mierze taka sama, tym razem jechaliśmy do Livigno, więc od Monachium – zamiast na Innsbruck i przełęcz Brennera – skierowaliśmy się na Garmisch-Partenkirchen (plakaty zapowiadające Turniej Czterech Skoczni już wiszą!), a potem przez Austrię i Szwajcarię do słynnego tunelu Munt de la Schera. Liczący sobie niemal 3,5 km tunel jest wąski, na jeden samochód, i jednokierunkowy, a kierunek jazdy zmienia się co 15 minut, z wyjątkiem „transferowych” sobót w zimie, kiedy to przed południem przez kilka godzin wypuszcza się wyjeżdżających, a po południu wpuszcza przyjezdnych.

Przez zaporę Punt dal Gall w dolinie Livigno, spiętrzającą Lago di Livigno, dotarliśmy do doliny, a po kilku minutach – do miasteczka. Tu nastąpiło szybkie rozpakowanie i rozlokowanie po apartamentach, bardzo zresztą zacnych. Wraz z towarzyszem podróży, którym był tym razem znajomy Szyper, oraz trzema innymi panami, otrzymaliśmy kwaterę o kilka minut spacerkiem od „głównego” pensjonatu, ale nie narzekaliśmy: w mieszkaniu było ogrzewanie podłogowe, centralny odkurzacz i wszelkie utensylia kuchenne, tudzież łazienka czysta, nowoczesna i stylowa. Kuchnia była nam potrzebna, żeby żywić się przez pierwsze kilka dni gotowymi daniami, przywiezionymi z Polski, co wypadało bez wątpienia korzystniej cenowo. Żeby jednak nie wyszło na to, że będąc we Włoszech jedliśmy wyłącznie polskie kotlety i zrazy, przez dwa ostatnie dni stołowaliśmy się w słynnej pizzerii Bait dal Ghet, gdzie gości czekających w kolejce (!) na stolik częstuje się na koszt firmy (!!) aperitifami (ze znacznym udziałem prosecco), a wychodzących – digestivami w kilku lub kilkunastu odmianach (!!!). Nic dziwnego, Livigno to strefa wolnocłowa, więc ceny alkoholu są tu śmieszne, a w hurcie i obrocie restauracyjnym to podejrzewam, że w ogóle boki zrywać.

Póki co jednak, nasz niepokój budziły kiepskie warunki śniegowe. Stosowna strona internetowa przyznawała smętnie, że długość czynnych tras wynosi zaledwie 28 km (w porównaniu z 115 km maksymalnej możliwej długości). Włosi jednak, nie w ciemię bici, zabrali się ostro do pracy przy sztucznym naśnieżaniu, i tuż przed naszym wyjazdem długość ta zwiększyła się do 40, a obecnie nawet do 48 km (www.skipasslivigno.com). Nie powiem – dało się po tym jeździć, i w sumie nie było dnia bez jeżdżenia, ale poza kilkoma wyjątkami każda trasa funkcjonowała z osobna, tzn. że z jednej na drugą dało się przedostać głównie piechotą (lub darmowym miejskim skibusem) – podczas gdy połowa zabawy polega na tym, że przejeżdża się między nimi na nartach, kombinując, jak to zrobić, gdzie wjechać, a gdzie zjechać. Zresztą najlepiej obrazuje to mapa stoków, z której wprawny narciarz niejedno potrafi wywnioskować.

Jeździło się więc nieco fragmentarycznie, ale mężnie. We wtorek podłączyłem się na krzywy ryj do grupy prowadzonej przez instruktora i przez jakieś trzy godziny starałem się jeździć pięknie, stylowo, uginając kolanka często, szybkimi skrętami, ale efekt był taki, że kolana zastrajkowały i musiałem wcześniej skończyć dzień. Ponadto przez pierwsze cztery dni codziennie zaliczałem jednorazowy bliski fizyczny kontakt ze śniegiem całym ciałem (taki eufemizm na oznaczenie upadku), z tym że wszystko w sposób kontrolowany, a w każdym razie – bez jakichkolwiek uszkodzeń ciała. Jeden z panów z naszej grupy nie mógł tego o sobie powiedzieć. W środę upadł na stoku tak nieszczęśliwie, że jedna narta mu się wypięła, a następnie ostrą krawędzią rozcięła spodnie i skórę tuż nad butem. Efekt – jedenaście szwów, poza tym jednak mięśnie i ścięgna całe, ale czwartek i piątek już bez jeżdżenia. Był to – szczęście w nieszczęściu – jedyny wypadek narciarski w naszej grupie, wymagający pomocy lekarskiej.

Aczkolwiek… mogło być różnie. Wyobraźcie sobie, że ostatniego dnia, w piątek, mieliśmy jeździć z Szyprem i jeszcze jednym z naszych współlokatorów – nazwijmy go Inżynierem – do upadłego, czyli mniej więcej do 15:00. Tymczasem około 13:30 poczułem dziwną, niczym nie uzasadnioną konieczność zakończenia jazdy, już na dobre. Możecie to nazwać kompletnie irracjonalnym przeczuciem. Rozpiąłem buty do chodzenia, zarzuciłem narty na ramię i spacerkiem udałem się w kierunku kwatery. Kiedy zdejmowałem buty, tylna część skorupowej cholewy prawego została mi w dłoni! Po bliższej inspekcji okazało się, że odkręciła się jednak nieduża śrubka, łącząca jedno z drugim. A co by się stało, gdybym tak jeszcze jeździł te zaplanowane pół godziny? No?!

Oprócz nart i wypadów gastronomicznych udało mi się także zrobić wolnocłowe zakupy. Obyło się bez alkoholowych szaleństw (mimo licznych, ach, jakże licznych pokus! Zwłaszcza w kwestii trunków ze Szkocji! Ilości i jakości, o, embarras de richesse!). Co do sprawunków kosmetyczno-perfumowych miałem również ścisłe instrukcje, które wykonałem co do joty. Pewnego dnia uzgodniliśmy również kilka szczegółów dotyczących Juniorów, i te punkty programu również udało się bez problemu zrealizować. Co dziwne, z poprzedniego pobytu (w 2009? 2010?) pamiętałem, że ekscytacja zakupami polegała na tym, by odwiedzić jeden, drugi, piąty sklep i upolować dane perfumy/alkohol w najlepszej cenie… Tym razem jednak jakby się zmówili – ceny w poszczególnych sklepach nie różniły się wcale. Na szczęście szybko okazało się, że w przypadku naprawdę poważnego zainteresowania kupnem można było liczyć na zniżkę 5. 7, a w najlepszych wypadkach – nawet 10%.

Droga powrotna minęła bez szaleństw, poza tym, że bagaży wydawało się być jeszcze więcej niż w drodze do Livigno. Tym razem na pokładzie jechały nie tylko walizki, ale częściowo również narty w pokrowcach. Nie dziwiłem się temu jednak – w końcu niektórzy porobili naprawdę duże zakupy. Postojów w drodze powrotnej było chyba sporo mniej – a może ruch na drogach mniejszy? – bo zajechaliśmy do Gdyni w 18 godzin, wobec 21 tydzień wcześniej. Jeżdżenie za nami, czas wrócić do rzeczywistości – ale w snach dalej będę sunął w dół stoku!

177 komentarzy

  1. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Wystarczy tego napięcia, no nie?

    Wink1

  2. Jo. pisze:

    Faaajnieee. Mnie wprawdzie do samobójstwa namówić się nie da, ale podziwiam narciarzy. No i jednak trochę oddechu, prawda?

  3. Tetryk56 pisze:

    Ech, urlopy mają to do siebie: jeden tydzień jeżdżenia, cały rok wspominania! I dobrze! Approve

    • Quackie pisze:

      Jakby tak jeszcze się udało wrócić w kwietniu z tą samą ekipą do Val di Sole… (nie uda się, ale pomarzyć wolno)

  4. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! 🙂 Marzyć trzeba ! Bo zrobi się szaro i smętnie 🙂

  5. Wiedźma pisze:

    Żal ściska me serce, że ja już tak nie mogę, ale tym bardziej popieram tych co chcą i mogą poszusować w takich pięknych okolicznościach krajobrazowych ( Ufff, ale zdanie ! ROTFL )

  6. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    Bardzo zacne opowiadanko Delicious Wartowało poczekać Happy-Grin

  7. miral59 pisze:

    Robi się późno i czas mi się zbierać do pracy Sad
    Jeszcze muszę wstawić obiad Delicious Kupiliśmy ostatnio takie urządzonko i nawet mi się podoba. Wrzucam mięsko, warzywka, włączam i idę do pracy. Gdy wracam obiadek jest już gotowy Approve

  8. Jo. pisze:

    Śnieg pada śnieg pada cieszą się dzieeeeciii.

  9. Wiedźma pisze:

    Najważniejsza była dziewiąta fala, ale ta siódma jest świetna 🙂 Klip też !

  10. Jo. pisze:

    Jakoś Wyspa się uśpiła… Sen zimowy to?

  11. Zoe pisze:

    Dzień dobry ziewająco.

  12. Quackie pisze:

    Dzień dobry.

    Kawa.

    A w Livigno powoli kończyłbym ubieranie narciarskiego stroju. Zostałyby mi jeszcze buty.

    Wink1

  13. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Tu mam znowu wścik – stąd spóźnienie Weary

  14. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! Hi Rano to z Amisią na usuwanie kamienia z zębów. Oraz pobranie krwi, bo pies to też człowiek Happy-Grin

    • Quackie pisze:

      Ale rozumiem, że badania zaplanowane i okresowe?

      O, właśnie mi się przypomniało, że w Livigno pewnego wieczoru widziałem na spacerze dwa złoto-rude spaniele, oba w kubraczkach (większość właścicieli zakłada tam coś w podobie swoim psom, z wyjątkiem huskych i innych naturalnie włochatych i mrozoodpornych ras), przy czym jeden z nich miał zostawioną na głowie „czuprynkę” z grzywką, a drugi nie. Od razu pomyślałem o Was!

  15. Jo. pisze:

    Pierniczę. Dosłownie. Dzieci mnie zmusiły.

  16. Quackie pisze:

    Idę kręcić za chwilunię.

  17. Jo. pisze:

    Zmęczona pierniczeniem i matematyką, włoskim i powtórką z historii, idę lulu.

    Tylko prosiłabym uprzejmie o zazulkową kordełkę, żeby nie nękać Bożenki codziennie…

    lulu GoodNight

  18. Wiedźma pisze:

    Cicho tu i pustawo,, choć Wasza Trójka zasługuje na brawa. A ja zabrałam sie do gotowania bigosu. Robię to raz w roku ! Delicious

  19. Wiedźma pisze:

    Ślicznie i magicznie mówię też dobranoc I-m-in-love

  20. miral59 pisze:

    Wszyscy poszli już spać, tylko ja, biedna sierota się plączę Tears
    Kolorowych snów Wam życzę Spanko

  21. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Trzymaj się, Bożenko!
    Główny bohater uroczystości zapewne wolałby ciepłe wspomnienia niż żal…

  22. korab1 pisze:

    DzieńDobry:)) Witam bezśnieżnie co mnie cieszy. Rozumiem Eskimosa on nie ma innej możliwości niż męczenie się na dwóch deskach, ale żeby to robili ludzie dobrowolnie? Przerasta to moją wyobraźnię :)))

    • Quackie pisze:

      Ha, nie dość, że dobrowolnie, to jeszcze za to dopłacają, a ile przy tym mają zabawy!

      • korab1 pisze:

        Zastrzeliłeś mnie Mistrzu:)) Nie przypuszczałem, iż za tym wszystkim stoi zabawa :)))

        • Quackie pisze:

          Hihiiii.

          Właśnie sobie wyobraziłem wymagającą czerwoną albo wręcz czarną trasę i szereg skazańców w pomarańczowych kombinezonach, na nartach, drżących ze strachu – i kata, który wypycha ich na stok.

          • Wiedźma pisze:

            ROTFL Narty mają magiczny urok i świetnie się bawiłam, nawet zjeżdżając na plecach z Turbacza! Ale, kiedy to było … Wink

  23. Quackie pisze:

    Witajcie.

    Bożenko, trzymaj się!

  24. Jo. pisze:

    Opadły mi ręce…

    Pierwszy raz w życiu zgubiłam wyniki badań. Badań, które robiłam przez tydzień, bo to próby świetlne. I tak się uroczo składa, że potrzebne na dzisiaj, bo wreszcie, po miesiącu, doczekałam się wizyty u lekarza, na którą miałam te wyniki przynieść.
    Normalnie za chwilę szlag mnie trafi i nie będą mi potrzebne.
    In-pain

    • Quackie pisze:

      Usiądź. Wykonaj parę głębokich oddechów, tak nawet do dwudziestu. Zastanów się, gdzie byś mogła to posiać (w której torebce, kieszeni, szafce, teczce, szufladzie), a zwłaszcza kiedy i dlaczego (jak u Chmielewskiej: „Siedziałam i przeglądałam te papiery, kiedy zadzwoniła Kangurzyca, więc odłożyłam je tam, a potem przykryłam czymś tam i zgarnęłam razem z…”). Może pomoże?

      • Jo. pisze:

        Niestety. Przekopałam wszystko. Pamiętam, jak wkładałam kartkę do torebki i potem koniec.
        Byłam przekonana, że albo jest w torebce, albo z resztą wyników, bo wszystkie mam w jednym miejscu. Od 3 lat zbieram te wyniki, i zbieram, i NIGDY mi żaden nie zginął!
        Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że podczepił się pod coś i jak wyjmowałam to coś (nie mam pojęcia – telefon, rękawiczki) to wyleciał w świat. Bo to była mała kartka. Wrr…

        • Quackie pisze:

          Jak mała kartka, to nie ma opcji w portfelu/ w przegródce/ wpadło do większego notesu?

          • Jo. pisze:

            WSZYSTKO przetrząsnęłam. Wszystkie torebki, kieszenie, portfel, męża samochód. Na wszelki wypadek – chociaż jestem pewna, że ten kwitek nie wyszedł z torebki – wywaliłam zawartość szuflad w swoim pokoju. Znalazłam cztery karty bankowe, bez PINów, ale wyników nie.
            Jedyna moja nadzieja w pani, co robi te próby świetlne. Bo ona wszystkie wyniki wpisuje do takiego wielkiego zeszytu i potem na podstawie wpisów sporządza ten papierek, co mi przepadł. Tylko, że ona chyba mało lubi, jak jej ktoś spokój zakłóca… No taki eufemizm mi wychodzi w opisie…

            • Jo. pisze:

              A w cholerę! Jeśli mi nie będzie chciała wydać drugi raz opisu, to pójdę na wizytę do lekarza i powiem lekarzowi, w czym problem. No lekarzowi to pani od naświetlań chyba nie odmówi wydania wyników pacjenta, nie? To czym ja się przejmuję?

              • Quackie pisze:

                No!

                • Jo. pisze:

                  OK
                  Było tak:
                  Przyjechałam i odbiłam się od drzwi: przerwa od 12.00 do 14.00. Dałabym głowę, że wcześniej przerwy nie było, bo przyjeżdżałam na odczyty w godzinach 8-13.

                  Pani doktor w ogóle nie wiedziała, że tam mają jakieś przerwy, zatem zadziałała z zaskoczenia, że niby „a, to panie macie przerwę? jestem zaskoczona” i otrzymała bez problemu moje wyniki. Mówiłam, że Doktor Cud? Komu by się chciało chodzić po wyniki, które pacjentka beztrosko zgubiła?

                • Quackie pisze:

                  „Przerwa, gdyż panie pielęgniarki/ laborantki też ludzie i zakupów świątecznych muszą dokonać, i proszę nie mówić, że przerwy nie było, bo być mogła.”

                  A pani doktor faktycznie przytomna kobieta.

                  Happy

                • Tetryk56 pisze:

                  OkOk

              • Wiedźma pisze:

                Jo, wspaniale, że nie tylko schody masz po drodze. Wyniki, mam nadzieję, sa dobre ? Cmok

                • Jo. pisze:

                  Niestety nie – ale za to mam na 100% potwierdzonego tocznia. Zawsze to coś. Od stycznia zaczynam kurację, bo dostałam odroczenie ze względu na sylwestra. Ludzki człowiek, ta moja Doktor 😀

                • Wiedźma pisze:

                  Zabrakło mi słów, Jo. Serducho

                • Jo. pisze:

                  Mi w sumie też. Ale za to rodzina ma całą masę. Na ogół zaczynają się od „znowu przesadzasz”.
                  Znaczy mamusia, bo mąż to owszem, nieco przysiadł.

  25. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    Pochłodniało, ale nie na długo. Święta będą ciepłe i bezśnieżne Weary

  26. Jo. pisze:

    No to tak: zabrakło brandy. Dałabym głowę, że gdzieś tu jeszcze jakieś resztki się poniewierają, ale nic z tego. Nie ma. I jak ja mam teraz upiec ciasto bożonarodzeniowe? No jak?
    Worry

  27. Quackie pisze:

    Skończyłem kręcić, ale długo to chyba nie posiedzę.

  28. Zoe pisze:

    Dobry wieczór.
    Nowa, zaledwie kilka słów notka.
    Zapraszam.
    Dobranoc;-)

Skomentuj Wiedźma Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)