Każdemu zdarzyło się mieć sąsiada. Taki specjalny gatunek: sąsiad-wiecznie robię remont, sąsiadka-wycieraj te buciory, sąsiad-zamykaj te drzwi, bo śniegu nawieje…
Uciążliwi to ludzie, ale cóż?
Żyj i daj żyć innym.
My też mieliśmy sąsiadkę.
Nie była stara. Nie była brzydka. Nie była samotna. Nie plotkowała, nie kłóciła się, nie wrzeszczała.
Nazywaliśmy ją Interwencją.
Gdy ktoś zostawił w skrzynce list, przychodziła i informowała o tym:
– Bo to może coś ważnego…
Potrafiła kupić preparat na odpchlenie i podarować:
– Bo się piesek drapał…
Zaczepiała dziewczyny, gdy zobaczyła je z innym chłopakiem:
– Tak to robić nie wolno! Masz swojego chłopca, to czemu go oszukujesz?
Myła szyby w samochodach:
– Bo jakieś brudne były. To niebezpieczne. Jeszcze pan kogo przejedzie!
Kiedyś przypięła sąsiadowi rower na swoją kłódkę:
– A bo ktoś się kręcił po klatce. Jeszcze by ukradli, a wiem przecież, że u was krucho z pieniędzmi.
Mnie też nie ominęła jej uwaga. Któregoś razu pożyczyłam od koleżanki z dołu łyżkę soli. Wieczorem Interwencja zapukała do naszych drzwi:
– Obiecałaś Kasi sól oddać. Nieładnie słowa nie dotrzymać.
Robiła to w dobrej wierze. Nic za to nie chciała. I wszystko to robiła grzecznie, bez napastliwości.
I z taką szczerą ufnością, że robi dobrze, że jej nawet: Idź do cholery! powiedzieć nie można było.
I wcale się tym nie chwaliła.
Jakby samo wypełnianie misji: dziś znów naprawiłam kawałek świata dawało jej pełną satysfakcję.
Ale my czuliśmy się jak jakieś niedbaluchy, brudasy, złodzieje i straszni przestępcy.
Tak nam się tym brakiem taktu dała we znaki, że kiedy dostali nowe mieszkanie, wynieśliśmy ich w trzy godziny. Nie było lokatora, który nie chciałby się jej pozbyć.
Ona się wtedy popłakała:
– O widzicie! A ja myślałam, że mnie nie lubicie… A za dobre serce jednak prędzej czy później ludzie sercem odpłacą!
Dobry wieczór na nobelonowym pięterku:)
Dziś coś z cyklu: jak dobrze mieć sąsiada.
Miłego czytania:)
Dobry wieczór! To ci nieporozumienie. Ale w sumie dobrze, że się ekssąsiadka nie pokapowała.
Swoją drogą, taka osoba to trochę jak budzik – niby człek nie lubi, klnie rano, a czasem to by nawet przyłożył, ale w gruncie rzeczy pożyteczna rzecz. No, może z tymi chłopakami to niekoniecznie, sumienie powinno być wewnątrz, nie na zewnątrz (już mamy jedną taką instytucję, która sobie rości prawa, dziękuję bardzo).
Drugą swoją drogą to mi trochę przypomina ostatnio czytaną kędyś w sieci historyjkę, nie wiem, czy prawdziwą, o chłopcu ze spektrum autyzmu, który lubianym gościom chował buty, bo nie chciał, żeby kończyli wizytę. No i pewnej plotkarskiej i nieprzyjemnej ciotce przyniósł pod koniec wizyty buty pod nos, a ona się rozczuliła, jakie grzeczne i pomocne dziecię!
Opowieść o butach super, ubawiła mnie:)
Tak, nasza Interwencja to był podobny typ, chyba sądziła wedle siebie, nie posądzając nikogo o złośliwość czy złą wolę:)
Ale poruszała się przy tym jak słoń w składzie porcelany. To była mała społeczność, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, a ona miała niesamowitą umiejętność trafiania w bolesne sedno i zawsze mówiła o kilka słów za dużo:)
Jeszcze raz dobry wieczór, Quacku:)
Och, zdarzyło mi się w życiu może ze dwa razy wleźć w pewną sytuację właśnie jak słoń do składu porcelany i mimo późniejszego opamiętania i sumitowania do dzisiaj się zżymam na samo wspomnienie. Nie wiem, jak można tak beztrosko funkcjonować…
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie popełnił żadnego faux-pas:)
Ale zazwyczaj wynika to z braku pełnego oglądu sytuacji.
Mówienie bez ogródek o cudzych, wstydliwych sprawach przypomina opakowanie i włożenie pod choinkę kaczki stomikowi (autentyk). Taki podarunek nie tylko nie pozwala mu choć na krótki czas zapomnieć o przypadłości, ale jeszcze obnaża chorobę, o której może nie chce rozmawiać z innymi…
Oj.
Z historii rodzinnych faux-pas przypomina mi się Tata Quackie, który podczas wizyty w pewnym dużym europejskim mieście zwrócił się do drugiej żony goszczącego nas tam wuja imieniem pierwszej żony… Co po latach brzmi nawet dość zabawnie, w przeciwieństwie do w/w kaczki.
Kiedyś poszliśmy do koleżanki na urodziny i drzwi otworzyła nam jej babcia.
Na wdzięczne:
– Proszę!
kolega, który był tam po raz pierwszy, zamaszyście uścisnął jej prawicę, a kiedy się odwróciła i okazało się, że ma kok, w ramach przeprosin zawołał:
– Kurczę, przepraszam! Ale ten bas, te spodnie! Wziąłem panią za dziadka!
A prezenty to chyba najbardziej nietaktotwórcza dziedzina:)
Bardzo ładna historia! Tak właśnie dobrymi intencjami brukuje się piekło
Albo to drugie niebo, do którego trafiają nietaktowni;)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór,Leno!
Fakt, niebiosów jest wiele…
Bo też tylko niebiosa ludzi lepią z ziemi,

Aby ją znów zasypać kształty strzaskanemi —
Gdyby chmury, zamiast wody, proch ziemny ssały,
Po dzień sądny by perliły łzami serdecznemi…
(Omar Chajjam, tł.: A. Gawroński)
Dobranoc!
Dobrej nocki, Tetryku:)
Też będę zmykał, gdyż jutro kolejny ciekawy dzień, który niewiadomoco przyniesie ponad zwykły przydział obowiązków
Dobranoc!
I Tobie dobrej nocki, Quacku:)
Też się pożegnam:
Miłych snów, Wyspo:)
Świetna historia.
Do tej pory gadałam poprzez Ocean, teraz czas iść spać.
Dobranoc!
Witajcie!
Niestety, czas spania już się skończył. A szkoda!
Dzień dobry, za oknem, hm, słoneczko, wręcz bezchmurnie.
To dobra podstawa do obudzenia – a kawa od p. Gieni jeszcze lepsza w tym celu.
Poprosimy!
Dzień dobry
Właśnie przygotowałem kawę i zasiadam do lektury
Witaj, Krzysztofie:)
Jutro ponoć w Twojej okolicy zapowiadają iście czerwcowe upały – do dwudziestu stopni:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Dzień dobry
Upały były… ale zanim zdążyłem się nimi nacieszyć przyszło ochłodzenie i śnieg w nocy

Jak żyć?
Witajcie!
Wczoraj były takie „babskie plotki” na WhatsAPP i już nie miałam siły komentować, a dziś tak jakoś „zeszło”.
A wczoraj zaczęło się od relacji sióstr z wycieczki na Kubę, a „po drodze” był i Hemingway i Guantanamo i inne tematy z tym związane. A potem znów moja relacja z Sarajewa. Jeden temat wywoływał następny.
A więc dopiero teraz. Bardzo zabawnie opisana historyjka. Można się i uśmiać i zastanowić.
Z klasycznie nietaktownych zachowań przypomniał mi się ksiądz po kolędzie, który zagadnął z pretensjami ” dwa lata po ślubie i dalej nie ma dziecka? To nie po chrześcijańsku”.
Został wyrzucony za drzwi, gdyż dziecko było, ale zmarło. Prawdopodobnie wystarczyło zajrzeć do kościelnej kartoteki, gdzie zapewne było i o chrzcie i o pogrzebie, a jeśli nie było to powinno być.
DOSKONAŁY przykład. Tym bardziej, że nietakt nie był rzeczą wynikającą z charakteru (jak u sąsiadki z opowiadania), tylko z ideologii „służbowej” księdza.
Tak. W przypadku sąsiadki u podstaw była jednak chęć pomocy i bycia potrzebnym.
A ksiądz? A gdyby para miała problem z niepłodnością? Często temat drażliwy i wstydliwy i nie do opowiadania księdzu. „Bo proszę księdza mąż miewa problemy z erekcją i na dodatek ma jakieś „słabe plemniki””.
No niestety, albo księża dostosują się do współczesności (zresztą wielu to się udaje, ale raczej wbrew hierarchii niż z jej błogosławieństwem), albo KRK się zamknie w sobie i otorbi.
Jak wrócimy, wrzucę i ja coś do tego ogródka.
A tymczasem – dzień dobry, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Nie wiem, czy już o tym kiedyś nie opowiadałam, ale nawet jeśli, to rzecz warta powtórzenia.
Na odwiedziny u siostry, dość niefortunnie i całkiem nieświadomie, wybrałam dzień, w którym chodził po kolędzie ksiądz.
Po odprawieniu stosownych obrządków wdał się jeszcze w pogawędkę i siostra postanowiła pochwalić mu się nowym nabytkiem.
Pokazała mu parę dni wcześniej zakupioną biblię. Ksiądz wyciągnął po nią rękę, po czym… otworzył księgę, wyrwał z niej środek i, oddając siostrze okładki, powiedział:
– To dla ciebie, a to – zawiesił głos, wsadzając miękką część biblii pod pachę – dla mnie!
Trudno powiedzieć czy poniższa opowieść to rodzaj nietaktu, czy raczej przejaw buty…
Obawiam się, że nie do końca zrozumiałem. Znaczy co, okładka, a więc pusty symbol, dla wiernych, a pełnia „Słowa Bożego” dla pasterza? Wyjątkowo niesmaczne, jeśli to miało znaczyć właśnie to.
Obawiam się, że w ogóle nie zrozumiałam!
To pewnie nie słyszałaś też o konstytucji Piusa IV Dominici gregis rustodiae z 24 marca 1564 roku…
A wspomniany księżulo słyszał.
Byłam wtedy dość młoda (środek podstawówki), ale zrozumiałam ten gest jako komunikat, że to ksiądz jest tu jedynym upoważnionym do głoszenia i interpretacji biblijnych prawd, a wierne (byłyśmy tylko my dwie i siostrzane dzieci) zbyt głupie, by studiować coś innego niż okładki…
Nie wiem, czy podobnie zachowałby się wobec mężczyzny, ale… nie sądzę.
No tak, to całkiem blisko tego mojego zgadywania. Zupełnie jakby się bał, że z czytania przez wiernych Pisma Świętego wyniknie jakaś nowa schizma
Praca wykonana, a nawet półtorej!
A teraz na przerwę.
Bardzozagonione dzień dobry, Wyspo:)
Kołomyja tyleż okrutna co – niezamierzona. Niedoczas totalny, więc i spacerek tylko miejski. Za to – za chwilę:)
Usiłuję się pozbierać w resztkach po komputerze…
Oj, aż tak?
Podsyłam misia, choć nie wiem, czy należy się on tylko Tobie, czy bidusi komputerowi też?
Witaj, Tetryku:)
Och, przykro mi bardzo
Nad Miasteczkiem czuwa uśmiechnięty księżyc.
Wielki Wóz ledwo widoczny jakby umykał od blasku szyldów i neonów. Za to latarnie w mgielnych nimbach wydawały się podążać nieśpiesznie w naszym kierunku:)
Obeszłyśmy jeden ze znajomych skwerków, wsłuchując się w stukot kroków rozchodzący się echem po bruku estywujących uliczek:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór.
Każdy ruch jest względny, więc może i ten Wóz faktycznie umykał, a latarnie się zbliżały?
A stukot się rozchodził. Wszystko płynie.
E pur si muove
La donna e mobile!
A to swoją drogą! Edit: a co dopiero Psiulka! (Cagnolina???)
E we włoskim to nie tylko A, także – I
Kaniolina…
Cudne
Mia rossa cagnolina!
Albo odwrotnie, nie pamiętam już, jaki tam szyk jest we włoskim, czy czasem nie rzeczownik-przymiotnik? Cagnolina rossa?
Nie, tu jest prosty, przestawny, gdy zdanie rozbudowane (albo złożone):
(La) Mia cagnolina rossa, vai a casa, per favore!
Moja ruda Psiułko, do domu, proszę!
Pięknie! (Ciekawe, czy by zrozumiała
)
Jutro na spacerku sprawdzę:)
A teraz zmykam już.
Spokojnej nocki, Quacku:)
Qual piuma al vento…
Mili Wyspiarze, będę się zbierać, bo jutro mam dość wczesnowstanny dzień:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
To i ja umykam!
Dobranoc!
Spokojnej wszystkim! I ja umykam.
Witajcie!
I tak wszyscy zemknęli, a innych wczesnowstannych nie widać
Za to wczesnopopołudniowych już tak:)
Dzień dobry, Tetryku:)
A niektórzy wczesnowstanni zrezygnowali z witania się po przebudzeniu, by nie prowokować uwag o dziwnych porach snu:)
Dzień dobry, dzisiaj z lekkim poślizgiem.
Za oknem słońce zza lekkich chmurek.
Pani Gieniu, poprosimy kawę lekko zabielaną. A kto woli czarną – to czarną.
I jak?
Żyjecie jeszcze w tych zapowiadanych na dziś upałach?
Dzień dobry, Quacku:)
Przeżyłem, a jak wychodziłem na zakupy i załatwianie spraw, to było całkiem rześko. Znaczy słońce tak, ale kurtka z podpinką konieczna.
Witajcie!
Słońce się przebiło!
To na pokaz, ono jest nieśmiertelne i jutro znowu będzie całe i zdrowe
Dzień dobry, Makówko:)
Dzień dobry
Rzekłbym, że upał zaś, co prawda ledwie 20 stopni na plusie, ale to żółte paskudztwo świeci jak wściekłe i znikąd pomocy, a to zima podobno 
Może palankin byłby jakimś rozwiązaniem?
Dzień dobry, Miśku:)
Podobno dobrze jest mieć sąsiada, no nie wiem, kiedy pod wpływem tekstu Leny zacząłem wspominać swoje interakcje z sąsiadami to raczej kiepsko to wyszło. Sąsiadka z dołu wiecznie mi robiła awantury, że mój pies rasy jamnik strasznie głośno tupie przez co jej nowo narodzony bombelek spać nie może, co ripostowałem zawsze, że bachor się drze jak najęty przez całą noc przez co ja spać nie mogę, bo mam sypialnię nad wrzaskunem i nawet potrójne okna nie chronią mnie przed jego wyciem. Kolejny sąsiad miał synka ćpuna i pijaka lat 17, któremu postanowiła matkować moja żona, bo on taki biedny, zagubiony i adoptowany do tego z domu dziecka. Gnojek oczywiście nadużywał zaufania mojej żony ile wlezie i walił w nasze drzwi o 3 w nocy żeby pożyczyć forsę na dragi. Skończyło się ciężkim mordobiciem jakie sprawiłem chłopczynie kiedy wystartował z łapami do mojej żony bo nie chciała mu dać forsy. I jeszcze Ukraińcy, którzy życie towarzyskie uprawiali na korytarzu, żeby w mieszkaniu nie robić burdelu? Nie wiem, może takie u nich panują zwyczaje, tu brakuje śp. Senatora, wytrzymałem tydzień korytarzowych libacji i musiałem ich spacyfikować jak armia radziecka z tobą od dziecka. Dobrych wspomnień z sąsiadami zwyczajnie nie mam, a wytężałem pamięć :)))))
Przeważnie sąsiadów się nie wybiera. Przynajmniej u nas, bo rozkwit blokowego budownictwa bardziej skutecznie zrównał społeczeństwo niż głoszenie stosownych haseł
Historia o inostrancach jakby żywcem wyjęta z opowieści o akademikowym życiu Smarkactwa. Tylko tam do wdychania wysokoprocentowych oparów dochodzi jeszcze oczadzanie przypadkowych przechodniów ziołowym dymem…
A co do pomagania bliźnim… Nie, to opowieść na inny nobelon:)
Osobiście z rozrzewnieniem wspominam czasy mieszkania w staromiejskiej kamienicy:) Byliśmy bardzo zgraną, pewnie dlatego że niewielką, społecznością. Nie musieliśmy obijać sobie nawzajem progów, dniować i nocować u siebie, ale w kryzysowej sytuacji potrafiliśmy się zintegrować i pomóc. Wydaje mi się, że działała tu może, zaklęta w murach, magia Starego Miasta:)
A jednym z moich najbardziej uciążliwych sąsiadów było przedszkole. I to wcale nie dzieci, raczej ich rodzice i właściciel. Ale to także dłuższa opowieść, więc może kiedyś, przy okazji:)
Ach! I jeszcze nie bardzo sobie chwaliłam sąsiedztwo bazaru i przybytku świątynnego:)
Na ogół jak się trafi zgrana enklawa, to otaczają ją ci mniej pozytywni…
Dzień dobry, Leno!
Całkiem niezły, Tetryku:)
Stare Miasta rzadko cieszyły się dobrą sławą:) ale miały pewną przewagę nad nowszymi dzielnicami – tam naprawdę niemal wszyscy znali się od dziada-pradziada, bo rotacja była mniejsza. A to wytwarzało pewien specyficzny rodzaj więzi. Na co dzień sąsiedzi wcale nie głaskali się po główkach, czasem uskuteczniali pyskówki, kłócili się o drobiazgi, ale nie do pomyślenia było na przykład danie publicznie jakiegoś łakocia tylko własnej pociesze. Albo wynosiło się talerz dla wszystkich dzieci, albo (gdy kogoś nie było stać) wołało swoje do domu. Nie zdarzyło się też, by ktoś dorosły wyprosił z domu dzieciaki w czasie obiadu – zawsze znalazł się talerz zupy czy parę pierogów:)
Kiedyś zgubiłam klucz i cała kamienica pomagała mi go szukać:) A jak koleżankę z podwórka zaczepił pod bramą jakiś agresywny knyt:), to jedna z sąsiadek tak się rozjazgotała, że otworzyły się prawie wszystkie okna i przy akompaniamencie wielogłosowych wrzasków typ zwiewał, aż się za nim kurzyło:)
knyt?
Gwarowe:)
Węzeł.
Ale także pogardliwie: specyficzny rodzaj chuligana czy bandyty – żylastego, często wytatuowanego, któremu nie tylko źle z oczu patrzyło, ale sam szukał zaczepki.
Tak krótko-pracusiowy piątek że aż mi samej dziwnie:)
Główniesłoneczne dzień dobry, Wyspo:)
Koniec i przerwa. Dzisiaj wieczorem sobie daruję kręcenie, bo padnięty jestem, więc pewnie będę na Wyspie – o ile nie zasnę
Wróciłam właśnie z nocnego spacerku.
A w dzień, zamiast robić to, co miałam robić co chwilę kukałam w TV, aby słuchać, jak pewien pan starał się tak odpowiadać na pytania, aby nic nie powiedzieć „według mojej wiedzy nie mam takiej wiedzy”.
No i teraz muszę się zabrać za smażenie sznycli, bo jutro namiotowe knucie uliczne, więc wypadałoby zjeść śniadanie i umykać. Albo?
Wstać wcześniej? O nie! To już wolę teraz.
Sznycle na knucie namiotowe? Nie wiedziałem, że takie wyżywienie zapewniacie!
Sznycle na obiad dla mnie i mojego dziecka jak wrócę z knucia.
A, to co innego.
Mniam!
To znaczy – dobry wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Dobry wieczór, to ja dzisiaj pójdę na łatwiznę i obwołam ten disnejowski klasyk z komentarza wyżej dobranocką
Czyli wypada czegoś życzyć pod dobrą nocką?
Pomyślę, a tymczasem – dobry wieczór, Quacku:)
Właśnie wróciliśmy z kolejnego spektaklu pod Ratuszem – tym razem był to slapstick czeskiego autora, przepełniony humorem rubasznym i przaśnym. Może nie bawiłem się świetnie, ale również w tej formie gra aktorów znakomita i przekonująca!
Czasami mam straszne podejrzenia, że patronem humoru obwołali Czesi Marchołta*. Slapstick natomiast to wyższa szkoła satyrycznej jazdy:) O ile pamiętam, jej czołowymi reprezentantami byli swojego czasu Chaplin i Bourvil:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
*grubego a sprośnego
O, to ja może w kwestii Czechów – humor z „Przygód Dobrego Wojaka Szwejka” Tacie Quackie podoba się nieustająco od lat kilkudziesięciu, natomiast ja jakiś rok temu, może dwa, odkryłem czeskie kryminały z wydawnictwa Afera – zwłaszcza Michala Sykory i Ivy Prochazkovej (akcenty sobie daruję), które uważam za znakomite dzięki tradycyjnej zwykle konstrukcji, a i przekłady niczego sobie.
Wojak Szwejk jest specyficzny:) Jeśli miałabym pokusić się o blitz-charakterystykę, to bardziej jednak gruby niż sprośny
Też czytywałam czeskie kryminały, tak tradycyjne w formie, że gdyby nie nazwiska bohaterów, nawet bym się nie domyśliła:)
A skoro o kryminałach mowa, to jestem fanką tych bardzo starych, polskich, na przykład autorstwa A. Kłodzińskiej, J. Edigeya, K. Rewery:)
Próbowałem takich starych polskich kryminałów kiedyś i mnie niestety trącą myszką
ale de gustibus. No chyba że Joanny Chmielewskiej, które są ponadczasowe (jak również powieści dla młodzieży (o Teresce i Okrętce oraz Janeczce i Pawełku).
Chmielewska to odrębna, wysoka kategoria…
Całe zdanie nieboszczyka, Kocie worki, Krętka Blada, (Nie)boszczyk mąż… – to chyba moje najbardziej ulubione:)
I „Wszystko czerwone”!
No dobra.
Ale za to jeszcze Krowa niebiańska
Ja te stare uwielbiam:)
Tak, J. Chmielewska.
I Joe Alex:)
A także, polecana już kiedyś przeze mnie Helena Sekuła – niekwestionowana i, w moim odczuciu, nie do zdetronizowania – Królowa Polskiego Kryminału:)
O, Joe Alex, tak!
Zamiasteczkowemu niebu także patronował dziś księżycowy uśmiech, a i gwiazdy były bardziej odważne – jaśniejsze, lepiej widoczne:) Po dziennym ciepełku nie zostało nawet wspomnienie – chłodziło na dwa z plusem, a po drzewnych nagościach błąkał się lekki wiatr. Pod stopami za to miękko było. Ale nie mlaszczyście:) Raczej szurająco, bo wśród poszycia wciąż jeszcze prym wiodą, podeschnięte z lekka, zeszłoroczne trawy:)
Rude wystrachało (i się też) zapóźniałego zająca, więc ani pasztetu, ani amuletów nie będzie
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór! Każdy ma swojego zająca, którego się boi, i swoją żabę, co przed nim ucieka, tak to szło u Lafontaine’a (bodaj czy nie w przekładzie Mickiewicza)? Nie będę sprawdzać, pamięć trzeba ćwiczyć, bo coraz z nią gorzej.
Pamiętam tę bajkę:)
I Ty świetnie pamiętasz – tłumaczenie A. Mickiewicza, i z Lafontaine’a właśnie:)
Żab nie spotkałyśmy, ale pewnie na dniach wyroją się, powolne, ociężałe, i znowu trzeba będzie się zatrzymywać i ręcznie usuwać je z szosy:)
Można również zrobić przepusty dla żab, ale po pierwsze to wymaga nakładu sił i środków (zwykle rozprucia i ponownego położenia asfaltu, bo bez tego przewiercić się pod szosą trudno), a do tego okresowego odgrodzenia szosy siatką, na szczęście nie tak znowu wysoką (jak dla łosi), a po drugie one (te przepusty) mogą się zdezaktualizować, jeżeli podmokłości i akweny zmienią miejsce :/
Nie wiem, czy to możliwe z technicznego punktu widzenia – większość szos, którymi dojeżdżamy, wiedzie między jeziorami, ewentualnie – trzęsawiskami:)
Na szczęście wszędzie są dość gęsto rozsiane progi zwalniające, więc się nie poszaleje z prędkością, a żaby/ropuchy nie tak znów uciążliwe, żeby nie można było się zatrzymać, ruszyć czterech liter zza kierownicy i przenieść ospały egzemplarz w bardziej bezpieczne (czyli na pobocze) rewiry:)
Ech, to pewnie nie. No trudno, jest i metoda alternatywna: korytka na poboczach, oddzielone siatką jw., w których żaby się zbierają i co parę godzin są przenoszone w bezpieczne miejsce (zwykle przez wolontariuszy, w okresie godowym).
Tak, w godowym, i w tym wczesno-wiosennym, gdy budzą się ze snu i są, że się tak wyrażę, mało kumate
Mało? Na podstawie ścieżki dźwiękowej powiedziałbym, że raczej bardzo!
Tak naprawdę, są po hibernacji otępiałe, mało ruchliwe, jakby nie bardzo wiedziały, gdzie się znajdują i dokąd właściwie zmierzają…
Dobra, właśnie zacząłem dziobać nosem w biurko. Dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
To i ja się pożegnam.
Dobranoc!
I Tobie spokojnych snów, Makówko:)
Wszyscy ujujani, to i ja mówię:
Miłych snów, Wyspo:)
Dzień dobry, sobota dość pogodna, ale nie żeby tak od razu bezchmurna. Zapowiada się dzień okresowo pracowity, ale w przerwach na pewno będę tutaj.
A chwilowo poprosimy zmianę weekendową z kawą i innymi dobrociami!
Witam!
Knucie uliczne,a tu deszcz wisi w powietrzu.
Parasole macie, jakby co?
Mamy,ale nie były potrzebne.
Rano minimalnie pokropiło,potem nawet wyszło słońce
W międzyczasie też wychodziłem, dzisiaj dopiero to tu jest ciepło! Tutaj przeszła taka drobniusienieczka mżawka, jak przestała kapać, po 5 minutach śladu nie było.
…po czym właśnie przyszedł kolejny deszczyk, tym razem już solidniejszy i na pewno nie pięciominutowy
Nam spacerowanie uszło na sucho:)
Dzień dobry, Makówko:)
Witajcie!
Tak się złożyło, że knucie na mieście musiałem zastąpić knuciem sieciowym
A do Chmielewskiej przypomnę absolutny początek, czyli Lesia. Jeszce gdzieś mam egzemplarz, zaczytany na śmierć. Alter ego autorki kryje się tam jeszcze pod pseudonimem „Barbara”, dopiero w kolejnych książkach zdecydowała się występować w pierwszej osobie pod własnym imieniem.
No jasne, jak mogłem zapomnieć Lesia, nad którym się zarykiwałem!?!
Tak, Lesio był przezabawny:)
Dzień dobry, Quacku:)
Ja zaczęłam moją młodzieżową przygodę z J. Chmielewską od Skarbów, a kryminalną od Krokodyla z kraju Karoliny
Dzień dobry, Tetryku:)
Knuć „na mieście” każdy potrafi, natomiast „knuć sieciowo” to już tylko niektórzy.
A my już przy barhetce i cukierku zbieramy siły do jakiego-takiego ogarnięcia domowej rzeczywistości:)
Najpierw zaliczyłyśmy energetyczne śniadanko czyli – sałatkę karmowo-kościaną (jedna z nas) oraz własnoręcznie pieczony chlebek bananowy z własnoręcznie ubitym masłem śmietankowym i własnoręcznie uwarzonym jamem (ostatni słoiczek, chlip!) gruszkowym (obie) popite własnoręcznie upichconym mlekiem owsianym (ta druga, bo ta pierwsza wybrała wodiczkę-kraniankę).
Potem wyprawiłyśmy się na leśną rajzę i trafiłyśmy na rodzime Stonehenge – małe, bo małe, karłowate, bo karłowate, ale – nasze, słowiańskie, własne – jak nie omieszkał zauważyć klasyk:)
Wiewiórki, zające, łasice i norki bez problemu mogą oddawać się tam wszelkim kultom i celebracjom. Rude też mogło, ale – nie chciało;) Zostawiłyśmy więc tajemniczy kromiech w spokoju i ruszyłyśmy w mniej pierwotne ostępy.
Na słonecznych zboczach dostrzegłyśmy przylaszczkowe listki, w cieniu – kilka nierozkwitłych zawilcowych bylinek, kilka migających różem zawiązek wawrzynka wilczegołyka i stulonych pączków zajęczego szczawiu.
Było ciepło i bezludnie, więc miło:) I szybko zleciao:)
Sobotnie dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry, z tym ogarnięciem to i u mnie się zanosi, zakupy i pracka sobotnia zaliczone, pozostało to i owo w domu.
Ouu, autentyczny krąg z głazików? Tam u Was? To jakaś Jaćwierz zostawiła?
Roślinki brzmią w każdym razie dużo sympatyczniej
ciepło tu też było, ale się skończyło, przynajmniej lokalnie.
Nie wiem co to za składowisko, potem poszukam, może są jakieś informacje. Mi to wyglądało na fragment jakiegoś leśnego cmentarzyka, bo na ogniskowy krąg (ok. 2m średnicy) jednak nieco za duże
Ohoho. Poszukaj. Ale 2 m to z kolei na taki pra-coś-tam-słowiański krąg to trochę mało?
Może Hobbici?
Albo – zgodnie z polską tradycją – krasnoludki?!
Przecież wiadomo, że „krasnoludki są na świecie”
…a Lena właśnie znalazła ich Polanę Narad!
Jak głosi moja krajanka o wdzięcznym imieniu Marysia
Dobry wieczór, Makówko:)
Może i znalazła, ale chyba nie była jednak pierwsza, zważywszy osobę wspomnianej wyżej (to znaczy niżej) Marii Ka.

Czekaj, a ta Maria to przecież gdzieś tam w pobliżu Ciebie się urodziła i mieszkała, przynajmniej w latach, kiedy zwykle utrzymuje się ożywione kontakty z krasnoludkami!
Dokładnie?
Dwa domy bliżej
I to by, Quacku, wyjaśniało pierwoźródł owego wiekopomnego dzieła o krasnoludkach. I – Marysi
No to jesteśmy w domu, krąg się zamknął, kamienny i historyczny!
Kamienny, historyczny i niebrazylijski
Albo bożęta-uboż(od: bog jak w: bogactwo, nie od: bog jak w: ubogi
)ęta:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór!
To zastanawiające, że rdzeń bog znajdujemy i w bogactwie, i w ubóstwie, i w boskości…
Ponieważ prasłowiańskie ’bogъ oznaczało przydział dobra, szczęścia, więc bóg z definicji miał obdarzać dobrem, bogaty – być tym dobrem obdarowany, a ubogi – dobra pozbawiony, gdyż u- to rodzaj prsł. przeczenia (godny/u-godny; stały/u-stały).

No to już wiem, skąd Urzędnicy Pana Boga uważają, że im się przydział dobra należy! Zacna, prasłowiańska tradycja!
Jeszcze sobie przypomniałam, że to przywędrowało najprawdopodobniej z praindoeuropejskiego b(h)aga, co niektórzy etymolodzy łączą z: b(ł/h)agadarny/błagadarit’ czyli: obdarowujący/obdarowywać dobrem.

* i jeszcze b(ł/h)ogosławić też się tu łapie:)
W sensie, że bóg jako ten, który miał obdarowywać, obdarował wspomnianych Urzędników prawem korzystania z przydziału nieurzędników?
Za głęboko! Ma być przydział dóbr i już!
No to umykam na trochę ogarniać (z dużym ociąganiem, ale już mi się jakieś kociarstwo zaczyna panoszyć pod szafą, więc – mus) przydomową rzeczywistość:)
Przez chwilę miałem w oczach autentyczne kociarstwo
A nie – takie sierstno-kurzowe:)
Dwa razy do roku mam posiew – w marcu te letnie i we wrześniu te zimowe.
Dobry wieczór, Quacku:)
Domowo ogarnięte na sto dziesięć (bo jeszcze bardzo sierściące się Rude było nadprogramowo wyczesywane po trudnym rytuale zwabiania) procent. Cały dół w trzy godziny:) Jak na takie ogarnianie z targaniem gratów to – całkiem niezły czas:)
Podeszczyło i u nas przed nocnym spacerkiem, więc drzewa rozkroplały się w migotliwym pląsie, a rozwłóczone po gwieździstym niebie chmury grały sobie z księżycem w rude:)
Wyczesane Rude natomiast wolało węszyć i buszować po okolicznych wertepiskach, a jak mu już przeszły pocyrulskie (skupiające się wokół wyrywania sierści, nie – zębów) fochy, postanowiło nie podzielić się znalezioną, tylko raz gryźniętą kromą… No cóż… wracałyśmy w atmosferze wzajemnych żalów i dąsów, które ostatecznie poszły w zapomnienie podczas (niby niewspólnej, ale jednak wspólnej) kolacji:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Sprzątają, czeszą, wyrywają sierść… jak się z takimi człowiekami dzielić?!
Na marginesie: długo jeszcze tego wyczesywania?
Dobry wieczór!
Ale nie zęby
Ze trzy razy, bo Rude dość kudłate jest:)
Ale dam jej zapomnieć. Najzabawniejsze że jak już da się zwabić, to nawet te wyczesywania lubi, podstawia boczki, brzuszek, kuperek:) Nawet przy ogonku nie protestuje. Tylko za aplikowaniem odżywki nie przepada, ale w ogon wczesuję, bo tak się rzepy nie imają:)
Och, odżywka. W życiu nie używałem (w stosunku do siebie, oczywiście). Znajduję dość zabawnym, że Psiulka otrzymuje takową
ale sam nie mam pojęcia, kiedy trzeba, a kiedy niekoniecznie, więc zakładam, że mimo nieprzpepadania robisz to z konieczności.
Tak.
Fochanie nie boli. A w każdym razie mniej niż wydzieranie grzebieniem rzepoczepów razem z kołtunami.
Po odżywce można paskudztwo wyjmować palcami. I jest go duuuużo mniej:)
A widzisz, to już wiem, dlaczego ja nie stosuję. Po prostu nie chadzam przez miejsca, gdzie można się poprzyczepiać do rzepów (albo vice versa)
Ale tak sobie myślę, że może taka odżywka dla Psiulki byłaby znośniejsza, jakby tak nadać jej aromat bekonu. Albo, nie wiem, łososia. Co tam sobie Jej Czworołapość życzy.
Natomiast bardziej serio, świetny pomysł, skoro tak to działa.
Ja chadzam, ale czepiam się kolanami, nie – ogonem
A bo ja wiem, czy chroniczny ślinotok byłby tym najbardziej pożądanym efektem…
To sposób opatentowany jeszcze za Motylka, tylko na jego ogon (poza ogonem Motylek był krótkowłosy) szło całe opakowanie:)
Motylek z wypomadowanym ogonem – taka wizja budzi wyobraźnię!
No właśnie, no właśnie, a skrzydełka?
Skrzydełka Motylek miał jak Disneyowski Dumbo, Quacku
Odżywka, Tetryku, nadaje włosiu/sierści jedwabistości, a tym samym czyni je bardziej śliskie, mniej podatne na przyczepianie się byle czego:)
Odżywki, motylki, krasnoludki…coraz ciekawsze te wyspowe rozmowy.
Ja jednak umknę, dobranoc.
No dobra, poczekam na lampkę jeszcze.
Urozmaicone (te rozmowy), nieprawdaż?
Do pszczółek i kwiatków już niedaleko, Makówko…
I potem płynnie przejdziecie do uświadamiania, że …to tak samo jak u motylków?
Są jakieś nieletnie dzieci na pokładzie?
Nie ma? Ale jest zdziecinniała staruszka. Więc …jak to jest z tymi pszczółkami i kwiatkami?
Z pszczółkami…
Brzęczą pszczółki nad lipiną,
Pod błękitnym niebem,
Znoszą w ule miodek złoty,
Będziem go jeść z chlebem,
A wy pszczółki pracowite,
Robotniczki boże,
Zbierajcie wy miody z kwiatów,
Ledwo błysną, zorze!
A wy pszczółki, robotniczki,
Chciałbym ja wam sprostać,
Rano wstawać i pracować,
Byle miodu dostać.
(Pszczółki – M. Konopnicka)
i kwiatkami tak:
pszczoły muszą odwiedzić około 4 milionów kwiatów, aby zebrać nektar na 1 kg miodu, są więc najważniejszym zapylaczem i bez nich nie byłoby życia na ziemi
I znowu Konopnicka. To się układa w coraz szerszą całość!
No to jeszcze o motylku:
Drogie dzieci!
— Właśnie krawiec
Nową przyniósł mi kapotę.
Atłas przedni, haftowany
W kółka modre, w kółka złote.
Na to płaszczyk z grodeturu,
Szyty brzegiem w piórka pawie,
Że i trudno coś takiego
Widzieć we śnie, lub na jawie!
Krój foremny, pierwszej mody,
Na podszewce skroś sajeta…
Wprawdzie słony był rachunek,
Ale co za toaleta!
Naturalnie, żem się musiał
Z mojej szarej kamienicy
Wyprowadzić w takim stroju,
I dziś — mieszkam na ulicy,
Na tej samej, Ogrodowej,
Gdzie biegacie wszystko troje,
I drżę z strachu, gdy was widzę,
O te nowe szaty moje.
Otóż błagam, drogie dziatki,
Co mam głosu, co mam siły,
Tej przecudnej toalety
Żebyście mi nie zniszczyły!
Broń was Boże za płaszcz chwytać
I oglądać mą kapotę,
Bo mi zaraz poczernieją
Kółka modre, kółka złote!
Broń was Boże, i podszewkę
Przepatrywać nadto zbliska,
Bo się zaraz na sajecie
Rączek waszych ślad odciska!
Liścik ten wam Wietrzyk wręczy
Za niedługich kilka chwilek…
Pamiętajcie prośbę moją!
Ściskam bardzo!
Wasz Motylek.
(List motylka – M.K.)
Czuję w kościach to targanie, więc też umknę:)
Snów o tym i owym.
I – kolorowym:)
Dzień dobry! Czeka mnie barwny dzień, więc z góry zapowiadam, że będę o tyle, o ile. Ale jak będę, to będę.
A na razie zapraszam na kawę i małe conieco (słowniki twierdzą, że „co nieco”, ale chyba Kubusia Puchatka nie czytały).
Witajcie!
Cześć cześć! Tu od rana pada, a małżonka twierdzi, że przedtem nawet śnieg.
Dobry wieczór, Makówko:)
Witajcie!
Słoneczko zachęca, aby wkrótce wybyć na miasto. Zobaczymy, co przyniesie dzień.
Pomyślności!
Wzajem!
Tetryku „na miasto”?
Ja do hali Cracovii zamiast na wycieczkę.
Hmm, knucie w hali? (Zamiast na ulicy albo w sieci)
Knucie halowe to też popularna dyscyplina
Czy w takim razie góralom zdarza się knuć NA halach?
Myślę, że tak. Ostatnio wszedł na ekrany film pt. „Biała nadzieja”, chyba na temat – ale jeszcze nie oglądałem…
Widziałem zwiastun…
Czy ja coś napisałam o knuciu? Quacku skąd wiedziałeś?
To chyba wpływ Facebooka
Innymi słowy fb Ci doniósł?
Owszem!
No proszę, dzień św. Patryka, a ja ani jednego zielonego piwa nie wypiłem…
Tutaj Guinness, tradycyjnie od 30 lat
z tym że dzisiaj z puszki (trochę jednak
, np. piana zupełnie inna niż z tego lanego z kija).
Zilustrowane odczucia wydają się nieco… chm… odstręczać od próbowania
Dobry wieczór, Quacku:)
No, sam smak w porządku, tylko legendarnej piany trochę brak jednak, stąd ilustracja odczuć
i tutaj też dobry wieczór!
Dedukuję zatem, że piana jest równie ważna jak sam napitek…
Tak jest. Przy tym z nalewaka trzeba uważać, bo można komuś nalać 1/10 piwa, a resztę piany, gęstej, sztywnej i długo się utrzymującej (a z puszki właśnie tej piany brak).
O rany! O rany!

Czyż za sprawą duszka
Brak tej pysznej piany
W Guinnessowych puszkach?
Nie bądź załamany!
Duszka-Łakomczuszka
Za chwilę schwytamy
I spienimy w puszkach!
Chadzał kiedyś taki skecz o łapaniu ducha w butelkę…
Och! brzmi jak cała filozofia. Podobna herbacianym rytuałom.
Te kulki to w ogóle taki sobie wynalazek:( W emaliach do paznokci też średnio się sprawdzają, choć mają zapobiegać tężeniu lakieru, nie – spienianiu…
Zwał się Spiritus Sanctus, Tetryku?
Pytam, bo nie kojarzę skeczu.
Mnie nawet święty Patryk nie byłby w stanie zmusić do wypicia dowolnego koloru piwa, a co dopiero jego dzień
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór!
Chciałbym cię zobaczyć w tym zwarciu ze św. Patrykiem!
Najprawdopodobniej opędzałabym się od niego swoją złotą różdżką z dzwoneczkami. Jak to ollamka
I rozpruł się wór ze śniegiem:)
Sypie całkiem zimowo, a zaczęło chwilę przed spacerkiem.
Gwiazdy umknęły pod chmurną pierzynkę, a księżyc nacisnął chabrowo-siną czapę – może też mu było zimno… Marzłyśmy trochę, bo przyplątał się dość porywisty wiatr, a osłona w Lesie marna jeszcze:)
W pewnym momencie Psiułka wyglądała jak rudy muchomorek w białe kropki, ale w graciku prawie natychmiast jej przeszło.
A domowo nieoczekiwani goście:) Trochę popsuli mi szyki, bo planowałam (prawem rzutu na taśmę) ogarnąć dziś górę, ale było miło, więc wielkich pretensji nie mam. Tyle że na Wyspę nie bardzo mogłam zaglądać.
Śnieżące dobry wieczór, Wyspo:
Dobry wieczór! I u nas śnieżyło z przerwami przez dzień cały, ale na razie tylko na dachach samochodów i garaży trochę biało.
My zaś dla odmiany byliśmy w gościach, ale niedaleko – piętro niżej, wnuczka szwagra obchodziła roczek.
O! To mnóstwa zdrowia i szczęścia (było-nie było) Jubilatce
Przyda się, przekażę! (Jak przestanie ryczeć na widok wujka, bo dzisiaj było zdecydowanie za dużo ludzi naraz i dziecko się zestresowało)
Jak to wór ze śniegiem? Chyba trafiłem na jakiś stary wpis sprzed miesięcy
Na mojej wyspie akurat optymistyczna wiosna i w dodatku najważniejsze dla Irlandczyków święto. Mnie ono nie dotyka, nie zajrzałem do centrum miasta i parady przebierańców nie widziałem, ale życzę im wszystkim dobrze. Zamiast zielonego piwa piję złocistą grecką brandy
Ukłony dla Wyspiarzy (w tym oczywiście dla Wyspiarek) 
Ano tak to, i u Leny, i u nas białe z nieba leciało
ale w tygodniu ma być raczej (znów) ciepło, więc liczę, że to ostatnie podrygi. I oczywiście się odkłaniam!
Skoro tak się sobie elegancko kłaniamy, to może przy okazji zapytam: zdarza Ci się tłumaczyć dla własnej przyjemności wiersze i może jeszcze coś, a jeśli tak, to może chciałbyś jakieś teksty opublikować w naszym magazynie Suburbia? Czerwcowy numer chcemy zadedykować właśnie „literaturze na świecie:


Chętnie podam szczegóły: suburbia.magazyn@gmail.com
Nieustająco odkłaniam
Hmm, pomyślę i się odezwę!
Posypuje. I to dosyć chwacko. Jak efektywnie – zobaczymy jutro rano, choć czujemy już teraz, bo zziębło wokół nieco.
Dobry wieczór, Laudate:)
Psia pogoda. Uważaj Leno na podopieczną Rudą
Uważam nieustająco, dzięki
W Krakowie było słonecznie, ale jednak zimno.
Ale Ci nie zaszkodziło? Pytam w kontekście ostatnich dolegliwości z kręgosłupem i okolicami.
Nie zaszkodziło, ale nie pomogło. Po Konwencji poszłam na ciacho w miłym towarzystwie. Rozmowa była ciekawa, ale kręgosłup nie pozwalał o sobie zapomnieć.
Dziś głównie siedziałam.
Ponieważ kolejna pobudka szykuje mi się w środku nocy, też się już pożegnam:
miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej i Tobie!
Dobranoc!
I nawzajem!
Witajcie!
Mam nadzieję, że środek nocy Leny dopiero się zbliża!
Dzień dobry, Tetryku:)
Dobry dzień.
Padało i pada (śnieg). I zaczyna nieśmiało polegiwać na wszystkich płaskich powierzchniach. Byle do wiosny!
A tymczasem byle do kawy!
Pani Gieniu, poprosimy
(Listę zadań na dzisiaj mam doprawdy imponującą
)
dzień dobry
Kawa z przyjemnością

Zadań mam też pod dostatkiem ALE… ostatnio stosuję”prawo Murphy’ego” mówiące, że im dłużej zwlekasz ze zrobieniem danej rzeczy tym większe jest prawdopodobieństwo, że KTOŚ INNY zrobi to za Ciebie
W pracy to może czasami działa. W domu (moim) nie działa. Brak chętnych krasnoludków.
My czasami pijamy kakao z buziaczkiem
Dzień dobry, Krzysztofie:)
Bardzo to przemyślne, z tym że w moim przypadku – freelancera – nie ma kto zrobić za mnie pewnych rzeczy
U nas wiosna z lekkim katarem – siąpi takim jakimś śniegodeszczem, ale da się żyć:)
Dzień dobry, Quacku Zabiegany:)
Witajcie!
Coś kiepska ta wiosna…
Myśl pozytywnie

Wtedy (jak wszyscy wiedzą) jest ZAWSZE upalnie 

Dziś mamy św. Józefa (imieniny marszałka… wiadomo którego)
Za kilka dni przyjdzie Marzanna, potem Wielkanoc… wkrótce po wielkanocy przyjdzie, czczony przez górali św. Jerzy/Wojciech (w zależności – jakiej narodowości są górale) i szybkim krokiem dochodzimy do św. Józefa Robotnika…
Reasumując… upały przyjdą już niedługo
Smarkata
Dzień dobry, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Mam już wyciągać kostium kąpielowy?
Tak, ale jeszcze nie wychodź w nim na Błonia!
Od razu na Bagry?
Ale nie jestem Morsem,jestem zmarzluchem
Znam piosenkę o błoniach, bum stradi radi.
Ale o zwykłych błoniach czy tych krakowskich Błoniach, które są podobno największą w Europie łąką w mieście?
O wszystkich błoniach, Makówko:)
Nachwileczkoprzerwowe dzień dobry, Wyspo:)
Dzień intensywny dość, planowo, więc (aż tak bardzo) nie narzekam:)
Noi dwie minuty mi zostały wolnego:)
Zmykam.
No i tak doczekaliśmy się jednego Lenokwadransa
Czego na tej Wyspie jeszcze nie wymyślą?!
Zdarza mi się czas różnych czynności odmierzać w małych, średnich i dużych kwadransach, ale to Tetrykowi przyszło do głowy, by je uimiennić
Dobry wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór!
Za moich młodych lat praco- lub czasochłonność wyceniano w osobogodzinach (lub osobodniówkach). Ponieważ tu mieliśmy do czynienia z konkretną Osobą, a także z konkretnym odcinkiem czasu, sądzę iż wyraziłem się maksymalnie zwięźle i precyzyjnie
Giga-precyzyjnie:)
Ta jednostka chyba wciąż funkcjonuje.
Wbiła się w pamięć inna – pasażerokilometr. Czysta abstrakcja z punktu logiczności języka:)
W reklamie przeróżne działania (np. kopertowanie ulotek, pakowanie prezentów, składanie jakichś gadżetów) wyceniano klientom w babogodzinach
Woda na młyn językowych purystek-feministek;)
No. Co prawda to było pod koniec ubiegłego tysiąclecia
ale zawsze.
Rzeczywiście:)
Już taki ze mnie szybki Bill!
W mig ogarniam, w kilka chwil!
Dobry wieczór, Tetryku:)
Witaj, sprinterko!
No i sami widzicie, zabieganie się przeciągnęło aż do teraz.
Już idę po dobranockę.
Dziiiiimno!
Bardzo czarne niebo nadal zasnute chmurkowymi pasemkami, ale gwiazdy bardziej dziarskie dziś i obecne. I księżyc przybrał nieco na wadze:)
Potuptałyśmy po brzezinie, popodziwiałyśmy blask bijący od młodych pni, poskakałyśmy (obie) na rozgrzewkę i zgodnie wróciłyśmy w domowe ciepełko:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór, dogrzewajcie się więc, która czym może, wewnętrznie czy zewnętrznie!
Rude zemkło na najcieplejszy kawałek podłogi, mi zostawiło wannę:)
O, widzisz, podłoga. U nas łazienka mała, ale też dogrzewana od spodu (jakby co).
Jakby Psiułka chciała Was odwiedzić?
*Co wnoszę z tego, że o wannie nic nie wspominasz…
Wanna też jest
I kabina prysznicowa (swoją drogą pani architektka wnętrz wykonała mistrzostwo świata te …dzieścia+ lat temu, że zmieściła to wszystko).
I podłoga grzejąca.
Ale tak się zastanowiłem, jakby ta zima miała jeszcze potrwać, że też mamy możliwość dogrzania. Przynajmniej łazienki.
Ale co do wanny jeszcze, to mamy bojler, więc jak się raz napełni wannę, to potem na ciepłą wodę trzeba zaczekać, tak ze 2 godziny…
Nie wątpię:)
Niewspominanie o wannie uznałam za taktowne komunikato-posunięcie taktyczne
A poważnie – przy bojlerze prysznic najlepiej się sprawdza.
Kiedyś na studiach szukaliśmy mieszkania. Znaleźliśmy ofertę z dobrą lokalizacją, poszliśmy… Na progu powitał nas właściciel brodzący w strumyku wody z (jak się szybko okazało) rozmrożonej lodówki, w większym z dwóch z pokoi stał jedyny w całym mieszkaniu mebel – nieskładająca się wersalka, a w łazience… w łazience – brak światła i tajemniczy błękitnawy ognik pełgający w oddali. Tak, dobrze się domyślasz, że był to bojler na gaz…
Aa, to nie u nas, gazu nie mamy i mieć nie będziemy, co jest plusem (bo nic nie wybuchnie, a małżonka się panicznie boi takiego wybuchu), ale i minusem (bo wszystko jest na prąd (poza CO), więc jak np. elektrownia ma awarię, to się robi, no, słabo).
Ale wizja mieszkania faktycznie mało zachęcająca.
Też mam wszystko (za wyjątkiem ogrzewania) na prąd.
Widziałam wtedy coś takiego pierwszy raz w życiu i przeraziła mnie raczej perspektywa pożaru…
A ja staroświecko nadal gotuję „na gazie”.
Ciepłą wodę w łazience jeszcze nie tak dawno miałam też na gaz.
Ja tam się staram pichcić na trzeźwo
* A ciepłą wodę miałam kiedyś na węgiel:)
Makówko, i pewnie finansowo dużo lepiej na tym wychodzisz
ja zresztą też do przeprowadzki do Gdyni gotowałem na gazie, a to jest zupełnie inna dynamika gotowania (czy tam smażenia), również ze stygnięciem naczyń lub płyty.
Jest lampka to i ja się pożegnam.
Dobranoc, Makówko:)
Spokojnej!
Jutro mam powtórkę z rozrywki, więc będę zmykać:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej – ja też już umykam.
Dzień dobry! Maluczko i śladu po śniegu nie ma.
Natomiast śniadanie – z kawą w roli głównej – pojawia się jak co rano, za sprawą niezawodnej pani Gieni. Poprosimy!
Witajcie!
Wczoraj spadło mi na głowę parę płatków śniegu, dziś słonecznie jak w niedzielę. Optymistycznego dnia!
Słonecznie witam!
Nocnie odwituję: dobry wieczór, Makówko:)
No a ja po pracy już, norma wyrobiona.
I na przerwę.
Jestem po przerwie, ale jeszcze muszę coś załatwić, wtedy wrzucę dobranockę.
Co za dzień! Dopiero skończyłem inne zajęcia i mogę zajrzeć na Wyspę!
Dobry wieczór, właśnie wylądowałem
I ja, z wyjątkiem krótkiej przerwy spacerowej, miałam dzień zapakowany aż po sufit:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry, bo już na luzie
Też myślałam, że mój już na luzie, ale jeszcze się jedna sprawa wydzwoniła:)
Ale teraz szlus, już tylko luz
No ja właśnie mam te półtorej pracy ostatnio ze względu na to, że jedna przez cały dzień, a pół wydzwaniane wieczorami. Ale już się ma ku końcowi.
Tę pracę trudno byłoby wykonać na odległość:)
Dlatego w piątek popracujemy na żywo.
Ja w ogóle rzadko pracuje na żywo (tj. rzadko mam potrzebę), tym razem akurat osoba współpracująca tak sobie zażyczyła, a ja się dostosowałem.
A ja coraz częściej. I bardzo sobie chwalę. Jak na razie.
Jeszcze się nie wdrożyłam, stąd takie czasowe poślizgi:)
I nie zrezygnowałam z poprzedniej pracy, bo nie wiem, jak się to nowe rozwinie:)
Z tego rozluźnienia to chyba zaraz spać pójdę…
Żadnych gwiazd, żadnego księżyca. Tylko pan Ziąberek snuł się za nami, jakby chciał nas przegonić z leśnych włości, co mu się w końcu udało:)
Bardzo wypompowane dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór! Ten Ziąberek to jakiś maniak, znaczy, tak za ludźmi (i pieskami) chodzić
Może czuł się samotny…
A wiesz, skojarzyła mi się Buka z „Muminków”, jest taka scena:
„Buka siedziała na plaży i czekała. Muminek wyszedł naprzeciw niej bez lampy, stanął przy łódce i spojrzał na nią. Nic nie mógł dla niej zrobić. Słyszał bijące trwożnie serce wyspy głęboko w ziemi, szepczące żałośnie kamienie i drzewa, które uciekały od morza – i na to też nie miał żadnej rady. Nagle Buka zaczęła śpiewać. Zaintonowała swą pieśń radości i powiewając spódnicami kiwała się w przód i w tył, jak gdyby chciała pokazać we wszystkie możliwe dla
niej sposoby, że cieszy się z przyjścia Muminka.
Muminek zrobił krok naprzód, niesłychanie zdziwiony. Nie było żadnej wątpliwości, że Buka cieszy się z jego widoku. Nie przeszkadzał jej brak sztormówki – cieszyła się, że on przyszedł spotkać się z nią.
Muminek stał bez ruchu, dopóki Buka nie skończyła tańca, a potem patrzył za nią, jak odchodziła brzegiem morza. Kiedy zniknęła mu z oczu, podszedł i dotknął piasku, gdzie Buka stała: wcale nie był zamarznięty, lecz taki sam, jak zawsze. I nie uciekał spod nóg. Muminek nasłuchiwał uważnie, ale dochodził go tylko szum fal. Wydawało się, że wyspa zasnęła nagle głębokim snem.”
(Tove Jansson, Tatuś Muminka i morze, przekład Teresy Chłapowskiej)
Każdy potrzebuje kogoś, kto go oswoi:)
Snuł się za wami? Czy to przypadkiem nie był pan Zioberek albo jakiś jego klon? Może się przedstawił niewyraźnie…
W ogóle się nie przedstawiał, my go znamy już dość długo:)
Dziś był zróżnicowany spacerek:
-ładny widok na Kraków z góry w Sierczy
-spacer po łące
-różowy miś w lesie
-widok na jezioro (zalew dobczycki)
-ruiny zamku
-zerknięcie na rzekę
-obiad u Chińczyka
-nocny spacer po parku w Myślenicach
Ledwo zdążyłam na wirtualne knucie
Ten Chińczyk to zdaje się stara tradycja w Krakowie i okolicach? Taka już dobrze ponad wiekowa?
Już Wyspiański pisał w „Weselu”: „Chińcyki trzymają się mocno!?”
W domu był gotowy obiad, ale zrobiło się późno i zgłodnieliśmy i postanowiliśmy zrobić takie moje spóźnione urodziny.
Ten Chińczyk był akurat na Zarabiu, nie w Krakowie.
A tak poza tym to Chińczyki chyba faktycznie trzymają się coraz mocniej.
No, wesele z „Wesela” też było nie w (ówczesnym) Krakowie, tylko w Bronowicach, o ile dobrze pamiętam
I tak, u nas też się trzymają mocno, nawet jeden, zresztą przemiły, mieszka w kamienicy i prowadzi bar na dole.
Bronowice to dzielnica Krakowa.
Natomiast Myślenice to jednak już nie Kraków
Teraz już dzielnica
a skoro rozprzestrzeniają się dalej, np. do Myślenic, to znaczy, że faktycznie mocno.
O! A nasz Chińczyk zwinął swój biznes miesiąc temu…
Chyba opowiadałam, jak latem otworzyłam balkon i po chwili zwaliła mnie z nóg mieszanina woni naftaliny, kauczuku i bógwieczegojeszcze? A następnego ranka okazało się, że dwie uliczki dalej otworzył się Chińczyk właśnie…
A chyba nie? Ale że co, takie wątpliwe wonie z baru? Czy ze sklepu? (Bo tak na mój nos, to raczej plastikowa taniocha tak by śmierdziała).
Ze sklepu.
Okropne te aromaty były.
A obsługa jeszcze gorsza…
Właściciela przeważnie nie było, ekspedientki ciągle ćmiły pod drzwiami, a jak już któraś raczyła wrócić, to tak impertynencko odnosiła się do klientów, że na ulicy było (gdzie i się nasłuchałam, przechodząc na wdechu) słychać…
No tak. Ale to może przez tę obsługę się zwinął?
Bo zapachy z baru, no, powiem Ci, bardzo zachęcające (a na klatce dobrze czuć).
Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Ale i lokalizacja, myślę, zrobiła swoje.
Spacer po łące i Wiatrak też z Łąki – ale nam się zgrało:)
Dobry wieczór jeszcze raz, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Dobranoc wszystkim, umykam!
Dobrej nocki, Quacku:)
Miłych snów, Wyspo:)
Miłych…
Dzień dobry, chłodno, słońce za chmurami, nic nie pada. No, ja, trochę.
Ale tym bardziej potrzebna kawa, żeby się podnieść i działać
Pani Gieniu, poprosimy.
Witajcie!
Dziś mam dzień biegany.
Mój dzień był głównie siedzony:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór, gwiezdnowzroczna Leno!
Słonecznie witam Państwa!
Umykam szukać słońca omijając blokady rolników.
Dzisiaj to słońce szukało nas:)
Od rana zaglądało w okna, ale udało mu się wywabić nas tylko na pół godziny.
Dobry wieczór, Makówko:)
Słońce przymglone,niemrawe.
Ale za to cieplej jak wczoraj.
Znaczy, udało się ominąć…
Udało się ominąć. Jestem w domu, ale całkowicie padnięta.
Kręgosłup uparł się, aby mną rządzić!
No gdybyż tylko można było wymienić na zapasowy!
Oj u mnie wiele dobrze byłoby wymienić.
No wiem… Aż się przypomina „Przekładaniec” wg Lema z Kobielą.
Dzisiaj niczego nie omijałem (chociaż ze zgrozą śledziłem czerwone odcinki dróg na polskich Google Maps), ale dzięki wytężonej pracy udało mi się zakończyć tę połówkę, o której pisałem. Z tym że z tej „całej” to zrobiłem dzisiaj ćwierć normy. Ale tamtą mam już z głowy, więc coś za coś.
A teraz na przerwę.
Gratulacje.
Nawet jeśli z zastosowaniem zasady coś za coś:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Dzień pełen zajęć zakończony przemiłym spacerkiem:)
I niebo, i gwiazdy, i księżyc – wszystko dopisało, jakby chciało nam wynagrodzić przymusowe siedzenie w domu. I nawet temperaturowo nam sprzyjało. Tak na szóstkę z plusem:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór. To miałyście pokaz na niebie, ale obawiam się, że Psiulka niekoniecznie z tego skorzystała (czy pies sięgnie wzrokiem do gwiazd?). Jej by pewnie lepiej pasował „pokaz” węchowy
Tak. Było naprawdę urzekająco – widoczność nieba stuprocentowa:)
Masz rację – zdecydowanie Psiuł należy do stworzeń przyziemnych:)
Pewnie tak. Na moje:
– Idziemy na spacer.
mogłaby odpowiadać:
– Pachnie mi to gwiazdami!
Hej, co za pomysł!
Pies o węchu tak czułym, że na odległość (z pomocą urządzenia stanowiącego węchowy odpowiednik teleskopu) wyczuwa zapach odległych gwiazd! (A na tej podstawie może np. wyczuć skład chemiczny).
Źle by to wróżyło Psiakom, prawda?
Bo zaraz zainteresowałoby się nimi wojsko…
No tak, o ciągu dalszym nie pomyślałem.
Pamiętaj, że światło niesie informację o składzie chemicznym swego źródła. Może Psiułka ma w nosie także spektrograf?
Niewykluczone, że ma to gdzieś…
Wprost przeciwnie!
Sorki, póki co jestem tak trochę z doskoku, bo muszę od czasu do czasu zadbać też o nieintelekt
To ja też już umknę, bo sen mi składa propozycję niedoodrzucenia. Dobranoc!
Spokojnej nocki, Quacku:)
Też umykam:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Nie dotrzymałam słowa, nie zbudowałam, ale kręgosłup dopuszczał pozycję leżenia na boku co utrudniało budowanie.
Jutro mam nadzieję będzie lepiej.
Dobranoc!
Witajcie!
Quacku, a może by pana Lajkonika przypomnieć, zanim dojdziemy do cinquecento?
Dzień dobry, czemu nie? Zaraz się tym zajmę, tylko poproszę panią G.
Czyli że dzień dobry, pogoda taka… niezdecydowana, niby jasno, ale przez chmurki. Dzień się szykuje ciekawy
Poprosimy, pani Gieniu!
Jeżeli już wypiliście kawę (lub dowolny odpowiednik), zapraszam na nowe pięterko, chociaż odgrzewane, to całkiem, całkiem aktualne.
Dobry wieczór, Wyspo:)
W trakcie tego dość wyczerpującego dnia pojawił się nowy wpis, więc tu powiem tylko, że bardzo dziękuję wszystkim za sympatyczne towarzystwo na nobelonowym pięterku. Jak zawsze – było mi bardzo miło gościć Was tutaj:)
A teraz idę w odwiedziny do Quackowego pana Lajkonika. I pewnie już tam zostanę:)