Kiedyś szczęście pachniało inaczej.
Przeważnie nie liczyło się czasu. Trwoniło się go z niefrasobliwością godną tych kilku lat, które się już przeżyło.
Każdego ranka patrzyło się na świat z niezachwianą pewnością, że dzień przyniesie coś miłego i rwało się do tych niezwykłych codzienności z niesłabnącym entuzjazmem.
Każdą porę roku, dnia, ba! każdą pogodę – przyjmowało się jak najpiękniejszy dar losu.
Nie kaprysiło się. Nie wybrzydzało. Nie kręciło nosem.
Żyło się według tego specyficznego kalendarza, w którym dni ważne przeplatały się z najważniejszymi…
Do takich niewątpliwie zaliczało się pewien późno-letni czy też może wczesnojesienny dzień, poprzedzony wzmożoną krzątaniną w kuchni i niepowszednią ruchliwością dorosłych.
Już od rana, z pośpiechem, jakby mimochodem, poddawało się rytuałom czystości, zjadało śniadanie i niecierpliwie zerkało w okno, jakby stamtąd właśnie miały te niezwykłości nadpłynąć.
Kipiało się nieziemską jakąś energią i czuło, że jeśli zaraz, natychmiast, nie wybiegnie się na dwór, to po prostu się eksploduje…
Wybiegało się więc i gnało pod górę, by jak najprędzej znaleźć się na Naszej Drodze.
Wychynało się z chłodnego gąszczu i niemal traciło oddech od diamentowego gorąca żwirowo-żytniego pyłu unoszącego się wokół.
Łowiło się aromat wypłowiałych chabrowych pióropuszy i odmrugiwało filuternym rumianom.
Puszczało się oczka do kąkolowych plączy i odsyłało pocałunki karminowym makom.
Potem łapało się oddech, poważniało i statecznie podążało zbielałym traktem do miejsca przeznaczenia…
Tego dnia nie było się tak całkiem oderwaną od rzeczywistości. Tego dnia wykonywało się – zaplanowaną podczas bezsennych nocnych godzin – misję.
Wędrowało się zatem do Świerkowego Zagajnika i z żalem pozostawiało kuszące złocistościami koronkowe szyszki.
Brodziło się wśród kocanek, arcydzięgli i jastrunów i dzielnie ignorowało zaproszenia wytwornych niestrzępków i wielobarwnych dostojek do wspólnego pohasania.
Przemykało się między pniami sosen i z bólem serca odkładało zbiór żywicznych korali na jakieś niewiarygodnie odległe później.
Ze skruchą tłumaczyło się brzozom brakiem czasu i przepraszało, że tym razem nie skorzysta się z ich pochyłości, by przejść na drugą stronę Leśnego Oczka…
Bo musiało się zdążyć. Nie tylko dotrzeć, ale także – wrócić. A wędrowało się na Macierzankową Polankę.
Odkryło się ją kiedyś, przypadkiem, gdy próbowało się dogonić wciąż umykającego, żółto-brzuchatego dzięcioła. Odkryło się i od razu schowało w Skarbcu Miejsc Najbardziej Ukochanych.
Nie tylko dlatego, że nie mogło się nadziwić bujności cyklamenowych koszyczków i ich upajającej woni.
Nie tylko dlatego, że pośród płożących się bliźniczek odkryło się gniazdko z dwoma ślepymi pisklakami, o potężnych, wiecznie rozwartych dziobach i ścięgniastych, niemal łysych ciałkach.
Ani nawet nie dlatego, że między plątaniną korzeni wypatrzyło się misterne żeremiowe konstrukcje…
Poziomki. To one sprawiły, że Macierzankowej Polance oddało się swoje serce. Ostatnie, sierpniowe poziomki – ogromne, pękate, niemal czarne od soku i przesycone zapachem dojrzewającego lata – których smaku nie umiało się przyrównać do niczego znanego.
Klękało się i delikatnie rozgarniało kępki palczatek i boimek. Lawirowało się między nimi ostrożnie, uparcie sięgając w głąb, aż poczuło się ciepło ziemi. Wtedy zaciskało się palce na łodyżce i zrywało ciężką od owoców bylinkę.
Musiało się być nad wyraz skupioną, by przejrzałe owoce nie spadły z szypułek.
Posuwało się na czworaka między skupiskami ostnic i perłówek, dopóki nie uzbierało się naręcza ledwo mieszczącego się w dłoniach. Dopiero wtedy pomalutku wstawało się z kolan i ruszało do letniego domu…
W drodze powrotnej nie widziało się niczego.
Nie czuło się potu roszącego czoło. Nie słyszało się szelestu listków wplątanych we włosy. Nie reagowało się na przyjazne pobrzękiwania dzikich pszczół i wojsiłek. Koncentrowało się na doniesieniu znaleziska w całości. Sunęło się, prawie nie odrywając stóp od podłoża, bo wiedziało się, że gwałtowniejszy ruch może nieoczekiwanie zakończyć żywot aromatycznej kompozycji.
Liczyło się kroki i miało się wrażenie, że droga nigdy się nie skończy.
Wreszcie kończyła się jeddnak i stawało się przed gankiem.
Tu traciło się cierpliwość i, nie wkraczając na stopnie, wołało się Mamę, która pojawiała się niemal natychmiast, jakby czekała tuż za drzwiami.
Powoli wyciągało się rękę w jej kierunku, a kiedy poziomkowy bukiet bezpiecznie spoczął w jej dłoniach, nie mogło się dłużej wytrzymać. Rozwierało się ramiona, łapało za szyję pochylającą się Mamę i wykrzykiwało najpiękniejsze urodzinowe życzenia, jakie tylko potrafiło się wymyślić…

Witam na nowym pięterku:)
Wspomnienie dość osobiste, ponieważ za parę dni zniknę, by – jak co roku – zawieźć urodzinową kartkę Tej Jedynej…
Przyjemnego czytania:)
Przeczytałam ze wzruszeniem i …nie umiem nic więcej napisać.
Przecież najważniejsze jest i tak to, co sobie pomyślałaś, Maczku:)
A raczej co poczułam.
Czasami nadmiar słów szkodzi i tak to pozostawię.
🙂
Zanim przeczytam — nie wstawiłaś ostu?
Wstawiałam, Tetryku.
Robię to od razu po dodaniu tytułu, właśnie żeby nie zapomnieć.
Spróbuję jeszcze raz…
A nie, jest OK 🙂
I tak już spróbowałam…
🙂
Najpiękniejszy prezent, jaki dziecko dać może rodzicom — zaangażowanie własnego wysiłku w wyraz miłości…
🙂
Lubiłam okazywać miłość. Miałam przecież najlepsze wzorce, Tetryku:)
I wciąż lubię:)
Dobranoc !
Spokojnej nocki, Makówko:)
Snów o smaku owoców leśnych, Wyspo:)
Dobranoc:)
Witam i umykam!
Dzień dobry, Maczku:)
Dzień dobry, koło 13.00 będziemy ruszali, chwilowo po przejściu burz i deszczu ochłodzenie, a na niebie chmury.
Szerokości!
Tu też dotarła zmiana pogody, choć jeszcze bez burz.
Nas deszczydło dopadło w plenerze:)
Dobrze, że bory mamy mieszane i można było się ukryć pod dość szczelnym listowiem:)
Dzień dobry i szczęśliwej drogi, Quacku:)
Witajcie!
Późno wstaliśmy, więc i zakupy-dostawy-śniadanko przeciągnęły się aż do teraz…
„Na śniadanie tylko trochę
Ułamałem sobie placka,
Za to wina dzban wypiłem;
Teraz lekko trącam struny
Wdzięcznej liry i piosenkę
Śpiewam miłej mej ślicznotce.”
(„Śniadanie” – Anakreont;
tł.: J.Danielewicz)
😉
Dzień dobry, Tetryku:)
O, widzisz! To brak tego dzbana sprawił, że wstawało mi się niezbyt chętnie!
Dzień dobry :)Przeczytałem z przyjemnością ,bo wyrosłem w Puszczy – Białowieskiej i zbieranie poziomek było dla mnie obowiązkiem ,ze względów finansowych . Nie było zatem uroczystych wręczeń mamie , bo trzeba było rozliczyć się , ale mama z tych rozliczeń też była bardzo zadowolona . W tym sympatycznym opisie Lena darowała sobie dokładny opis samej zbiórki , w chmarze komarów i bąków ślepaków . Był również pospiech po tym spotkaniu do szybkiego dotarcia do domu . A zdarzały się upadki i wysypanie uzbieranych ,pachnących poziomek . Powtórnemu zbieraniu towarzyszyła wściekłość i smutny powrót do spotkania z mamą . Ale takie jest życie , że nie ma nic za darmo . Za wszystko trzeba płacić , za pachnące i smaczne poziomki szczególnie . Pozdrowionka …
Witaj, Maksiu.
Dziękuję.
Wydaje mi się, że samo zbieranie opisałam bardzo dokładnie. Po prostu nad jeziorami komary czyhają w wilgotnym gąszczu, a ślepaki przeważnie atakują brodzących po wodzie i trudno o nie na rozsłonecznionych polankach.
Na szczęście jako kilkuletnia dziewczynka nie musiałam dokładać się do rodzinnego budżetu, może dlatego tym chętniej uczestniczyłam w domowych czynnościach.
A uhonorowanie kogoś wytworem własnych rąk było zawsze w naszym Domu czymś szczególnym. Tak okazywaliśmy sobie miłość, Maksiu, więc i ceniliśmy takie podarki bardzo wysoko.
🙂
Masz absolutna rację . Jako kobieta , wyposażona jesteś genetycznie w inny zespół emocjonalny , niż typowy mężczyzna . Gatunek męski szuka zawsze sensacji . Nawet w drobnych sprawach , czy wydarzeniach . Moim zdaniem gdybyś wspomniała przy zbieraniu poziomek o gryzących komarach , to całe wydarzenie nabrało by ostrzejszego wymiaru . Przepraszam , nie chciałem w żaden sposób zmieniać Twojego ,kobiecego wspomnienia z minionych lat . Dobrze , że są to wspomnienia warte naszej pamięci .
Nie ma za co przepraszać, Maksiu.
Po prostu tych komarów, gzów i ślepaków naprawdę tam nie było:)
Chyba dlatego, że komary wolą zacienione, wilgotne miejsca, a ślepaki i gzy szukają łatwego żeru, a gdzie łatwiej o smakowity kąsek jak nie przy brzegu pełnym kąpiących się golasów:)
„Chmiel na bezsenność
rezeda na nerwy
tymianek na nieśmiałość
chrzan co leczy chore korzonki
to wszystko tak dużo że mało
gdybyś nie stworzył poziomki”
(„Poziomka” – J. Twardowski)
Dzień dobry, Wyspo:)
Poziomko! Ty kroplo czerwieni
ukryta wśród łąk zieloności!
Ty uśmiech dziecięcy promienisz,
ty możesz być darem miłości!
Aromat się z garstki unosi,
wciąż kuszą czerwone twe plamy!
Rwać więcej! Aż serce się prosi
lecz trzeba cię donieść do mamy…
Cudnie:)
Dziękuję, Tetryku.
Poziomko! symbolu wyrzeczeń dziewczęcych!
Słodyczą tak kusisz, drżąc w palcach – tak nęcisz!
Nie zmamisz, choć wonią myśl mącisz dzieciny,
Bo bukiet chce mamie dać na urodziny…
😉
Melduję, że wróciłam.
Było pochmurno, słońca ani przez chwilę, trochę deszczu, ale łagodnego.
Wrażenia z dzisiejszego spacerku może kiedyś opiszę, więc teraz nie będę się rozpisywać.
Witaj jeszcze raz, Maczku:)
U nas po oberwaniu chmury znowu słonecznie i ciepło:)
Zmykamy na trochę:)
Może przywieziemy ze spacerku coś ładnego:)
Powietrzniało, pochłodniało…
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Pakuję plecak i umykam.
Dobranoc!
Dobrej nocki, Makówko:)
Jutro znowu w drogę? Dobranoc!
Dobranoc, Wyspo:)
Witam Wyspę!
Dzień dobry, wczoraj wieczorem nastąpiła nieoczekiwaną imprezka u kuzynostwa małżonki dwie działki dalej, w związku z czym wieczorem byłem niezdolny do czegokolwiek poza iściem spać. Dzisiaj postaram się jednakowoż nadrobić.
Witaj, Quacku:)
Baw się dobrze:)
Witaj, Maczku:)
Witajcie!
Niektórzy twierdzą, że człowiek rodzi się zmęczony i żyje po to, żeby odpocząć. Próbowałem dzisiaj zastosować tę teorię w praktyce. Może i coś w tym jest, ale na dłuższą metę tak się nie da
Ja się męczę idąc pod górę,a potem odpoczywam.Troche się da.
Całe życie „nicnierobień”? Chyba bym nie dała rady…
Dzień dobry, Tetryku:)
Wróciłam, jestem w domu.
Gdzie to bywałaś?
Wędrowałam po OPN, więc trudno tu powiedzieć coś nowego -miejsca ogólnie znane wszystkim krakusom, a i Wyspiarzom z naszych opisów -również.
Wrażenia były, ale innego rodzaju.
W nocy gwałtownie zbudził mnie przykry sen:
Kraków był podzielony na strefy okupacyjne. Zbudziłam się gwałtownie w momencie gdy jakaś starsza pani przedostała się do mnie z innej strefy postawiła przede mną szklankę z herbatą ze słowami „napij się, bo muszę ci coś powiedzieć -wczoraj zmarła twoja mama”. Zaczęłam się denerwować jak przedostanę się do mamy (inna strefa) i taka zestresowana się zbudziłam.
Nad ranem zadzwoniły budziki. Wyłączyłam je i zbudziłam się po 30 minutach. Z trudem zdążyłam na autobus.
Wycieczka była sympatyczna, pogoda zrobiła się cudowna.
Natomiast w drodze powrotnej w autobusie młoda dziewczyna zwymiotowała prosto na mnie. Akurat pisałam coś w komórce i nagle …chlust!
Jak już ochłonęłam, jakoś się wytarłam, stwierdziłam, że komórka działa to już była miła podróż, która upłynęła na żartach z młodym człowiekiem, który wcześniej ratował mnie chusteczkami itp.
No i rozchmurzył dobrym słowem i uśmiechem, bo nie ukrywam, że byłam wściekła gdy nagle zostałam obrzy..a.
A teraz boli mnie głowa.
Współczuję przygód, Maczku. A nawet – fspułczuje, chociaż… można chyba powiedzieć, że złe miłego początki;)
Dawno, dawno temu śniło mi się, że jest wojna i uciekamy z Babcią przed Niemcami. Do wyjścia prowadził nas szariko-podobny pies, a wszystko działo się w budynku mojej podstawówki, w której w realu jedne z dwojga wejściowych drzwi były zawsze zamknięte, i nigdy nie było wiadomo które, bo to zależało od widzimisię pani woźnej:)
Pamiętam ten senny koszmar do dziś:)
Zbudziłam się przestraszona, potem zasnęłam, potem zbudziły mnie budziki, potem jakimś cudem znów się zbudziłam. Za każdym razem towarzyszył mi niepokój. I nadal towarzyszy.
A dziewczę przynajmniej przeprosiło? Bo słyszałem o osobie, której się przytrafiło podobnie (źródłem nie była dziewczynka, tylko nawalony menel), która w odpowiedzi na protest usłyszała dumne Milcz, obżygańcze!…
Dziewczę było blade, przestraszone i raczej wyglądało na trzeźwe.
Coś tam mamrotała po angielsku jakieś przeprosiny.
Nie jakaś zmalowana lala, raczej taka bidulka.
Niestety w pierwszym odruchu nakrzyczałam na nią, że mogła na podłogę, a nie na mnie. Chyba i tak nie zrozumiała.
Myślę, że zrozumiała, Maczku.
Kiedyś wracałam międzynarodowym autokarem od koleżanki i na siedzeniach równoległych z moimi siedziała Azjatka. Była w pierwszych miesiącach ciąży i bardzo źle znosiła podróż. Kilkanaście godzin wdychaliśmy to, co wydalała do torebek, a po każdej akcji zaczynała jeść, więc nie było szans na jakąkolwiek przerwę. Żeby nie dołączyć do kompanii, raczyłam się wziewkami i jakoś to przetrwałam, ale łatwo nie było, mimo że kierowcy często robili postoje:(
(A ja umykam, gdyż rodziny i kominka muszę doglądnąć)
Miłego doglądania, Quacku:)
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
W lasku było ciepło i bezwietrznie. I ciemno…:)
Dobranoc Wyspo!
Śpij dobrze, Maczku:)
„Biały miesiączek
Po niebie chodzi,
Srebrnym paluszkiem
Po świecie wodzi.
Dotyka domów,
Głaszcze kominy,
Puka w okienka
Do suteryny.”
(„Biały miesiączek – J. Czechowicz)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Pochmurne, niewyspane dzień dobry!
Moje też niewyspane, ale dość słoneczne jednak, Maczku:)
Dzień dobry:)
Bareja…stałe aktualny?
Stale, niestety… Ale skąd ta refleksja?
„Cóż nad spoczynek być może milszego,
Kiedy strudzeni szczyt domku naszego
Obaczym przecie, a kończąc podroże,
Na własne nasze rzucamy się łoże?
O domku wdzięczny, widok mnie twój krzepi,
Dobrze gdzie indziej, u ciebie najlepiéj.”
(„Cóż nad…” – I. Krasicki)
Jużdomowe dzień dobry, Wyspo:)
Ani wiedząc o tym, dziś poszedłem w ślady biskupa…
Nieco przytomniejsze dzień dobry i tobie 🙂
I ja! I ja mogę wreszcie „na własne rzucić się łoże”:) Na razie na siedząco:)
Rzucanie się na siedząco to dość ciekawa koncepcja…
Zaraz lecę na spacerek z psułkiem. I wiem, co piszę – prawdziwy psułek. W ramach protestu, że go nie wzięłam ze sobą, zjadł mi ulubione szpilki:(
Chlip.
Mam nadzieję, że nie skończy się to weterynarzem, bo obcasów z flekami nie ruszył…
Tak to bywa, gdy się kupuje porządne buty z dobrej skóry… Tekstylnych by nie ruszyła 😉
Fakt – buty skórzane.
To trochę moja wina – mogłam nie zostawiać na wierzchu, ale bardzo się śpieszyłam, bo znajomy zjawił się sporo przed czasem. I od dawna już nie było psich akcji pochłaniających.
Za to błyskające skruchą spod biurkowej ciemności białka winowajczyni sprawiły, że nawet się na nią gniewać na serio nie mogłam:)
Nakrzyczałam i – tyle.
Jestem w domu.
I ja! I ja!
🙂
Ja też. Tak oto wspólny los nas połączył 🙂
Jak u Okudżawy 😉
I człowieczy – jak u German:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Czyli można się spodziewać wkrótce ptasiego pięterka?
🙂
Tak, jak wrócę i się ogarnę ze zdjęciami i wszystkim 🙂
„Sekundy kapią
w nocną pustkę
Bezsennie śnisz
legendę
o księżycu i gwiazdach
Czas
przecieka twoją myśl:
gdzie są ci
których nie ma
Gdzie jestem
pytasz czarne lustro
lecz ono cię nie widzi
Widzisz jego noc
słyszysz tylko
swój przyśpieszony oddech”
(„Noc VI” – R. Ausländer;
tł.: R. Wojnakowski)
Też już padam nanos więc:
dobrej nocki, Wyspo:)
Dobranoc mówię i ja.
Witajcie!
Miły dzionek, ranna przejażdżka była bardzo sympatyczna
Witaj, Tetryku:)
Słonecznie witam!
Dzień dobry, Maczku:)
Gratulacje Quacku!
Tu słoneczne, ówdzie chmurzaste dzień dobry, Wyspo:)
Wróciłam z Bagrow, jadę knuć.
No cóż, wszedłem, żeby wstawić dobranockę, ale dzisiaj to już jednak nie.
Spokojnej wszystkim!
A ja weszłam i…dalej nie wierzę w to co przeczytałam.
Dziś godzina 7:05…
Zapraszam na upamiętnienie — kolejny wpis…
Smutno, ale jednak życzę spokojnej nocy.
Dobranoc, Wyspo.