Wczoraj widywałem prawie jedynie osobniki gatunku homo sapiens(?), jeden czy dwa razy słyszeliśmy ptaka… – tak napisał kiedyś Tetryk o swojej wycieczce po okolicach Ojcowa.
21 września był ogromny tłum ludzi, zapewne jeszcze większy niż wtedy gdy był Ukratek, gdyż zostali zwabieni informacją o Juromanii. Pojechaliśmy i my.

Mijamy stawik w Czajowicach. Po wycieczce już sama będę przechodzić obok tego stawika, gdzie w zaprzyjaźnionym domu czekał na mnie pyszny obiad.

Przechodzimy między skałkami.

Przez Bramę Krakowską.

Mijamy Ruiny Zamku.

Podziwiamy Pannę Młodą czekającą na ślub w „Kaplicy Na Wodzie”.

Idziemy zwiedzać stary młyn i tartak wodny.

Boroniówka w Grodzisku – położona jest u podnóża skał Cichych nad potokiem Prądnik. Domniemane istnienie młyna w tym miejscu przypada na wiek XV. Istniejący dziś zespół z budynkami mieszkalnymi i gospodarczymi pochodzi z 1850 roku. Jest to najstarszy i najcenniejszy zespół młynarski w Dolinie Prądnika, a zarazem interesujący przykład drewnianej architektury przemysłowej – jeden z niewielu zachowanych tego typu obiektów na całej Jurze. Boroniówka to nie tylko działający młyn, który jak dawniej mieli ziarno na kamieniach i sieje pytlową mąkę, to również wprawiony po latach w ruch tartak wodny na jedną piłę.


Na koniec degustacja wypieków z mąki z tego młyna. Na udział w warsztatach nie mieliśmy czasu.


W czasie wrześniowej wycieczki do OPN tłoczno było jak na najruchliwszej ulicy.
______________________________________________________________________________
Za dwa tygodnie – 4 października zupełnie inne wycieczka, inne towarzystwo, inne przeżycia.
Oto plan:
Kraków – A4 – Brzesko – Nowy Sącz – Stary Sącz – Piwniczna Zdrój – Mníšek nad Popradom – granica PL-SK – Stará Ľubovňa – Kolačkov skąd pieszo bez szlaku – Predné Hory (1063) –Repisko (1251) – Jakubany skąd powrót busem – Mníšek nad Popradom – granica PL-SK – Piwniczna Zdrój – Stary Sącz – Nowy Sącz – Brzesko – 94 – Kraków
Wędrowanie po pustych Górach Lewockich to niezapomniane przeżycia. Przez cały dzień jedyne osoby w zasięgu wzroku to nasza 19-osobowa grupa i kierowca busa.
Ponieważ byłam osobą najsłabszą kondycyjnie, przez większość wycieczki wlokłam się sama z tyłu.
Nie całkiem sama, bo towarzyszył mi tzw. zamek, który z konieczności musiał się wlec ze mną.
Przedzieranie się przez krzaki stromo w górę lub stromo w dół bez szlaku, bez ścieżek nawet powodowało, że wielokrotnie byłam bliska płaczu ze zmęczenia i strachu, że w krzakach „zamek” zgubi mnie z pola widzenia.
Był tak silny wiatr, że trudno było liczyć na usłyszenie odpowiedzi na pytanie „gdzie jesteś?”, tym bardziej że ja nie mogę (technicznie się nie da) krzyknąć. Oprócz wiatru słychać było jedynie skrzypienie drzew targanych wiatrem, co zmuszało do patrzenia nie tylko pod nogi, ale i w górę.
Były momenty kiedy schodziliśmy z grani przez miejsce pełne wiatrołomów zarosłych krzakami, trawą i jeżynami.
Jedna noga natrafiała na (niewidoczne spod trawy) śliskie fragmenty zwalonego drzewa, a drugą w tym momencie łapały na lasso pędy jeżyn lub innych krzaków.
Stoję na naprężonej nodze, usiłując z lassa wyswobodzić drugą i wtedy skurcz łapie mnie w tę naprężoną. Bez kijków poleciałabym głową w dół. Dlatego po wycieczce bolały mnie nie tylko nogi, ale i ręce i kręgosłup.
Widoki rekompensowały trudy.


Na obrazek wyróżniający wybrałam rysunek skopiowany z Internetu, gdyż trudno było mi zdecydować, która wycieczka ważniejsza, a więc powinna „reprezentować” wpis.
No rzeczywiście, dwa tygodnie później deptałem częściowo po twoich śladach. Tyle że znacznie krócej, bo przeszliśmy tylko przez Bramę Krakowską do Groty Łokietka i z powrotem 😉
W Starej Lubowni spędziliśmy kiedyś (z całkiem jeszcze niedużym dzieckiem) ferie zimowe. Urocze małe miasteczko przysypane śniegiem, w którym praktycznie nie dało się oddychać z powodu smogu, produkowanego przez wszystkie kominy miasteczka. Jedynym wyjściem było jak najszybciej z rana wychodzić w góry ponad zabudowania, gdzie czekało na nas cudownie czyste górskie powietrze – cały syf kłębił się w kotlinie…
Dobry wieczór, jestem po przydługiej przerwie, jeszcze coś rozwiązywałem przez sieć.
Q! I rozwiązałeś pomyślnie? Bo ja dziś coś mam kiepski dzień.
No w miarę. Prawdę mówiąc, rozwiązano za mnie i obok mnie. Ale i moje 3 grosze się przydały.
W tych opisach uderza jedna kwestia: albo się chodzi po łatwej trasie, ale w tłoku – albo się ryzykuje życiem (no sorry, tak ten opis się czyta), żeby uciec we względny spokój z dala od reszty ludzkości.
Trochę tak to kontrastowo zbudowałam, ale i też tak się akurat złożyło, że moje ostatnie wycieczki takie były ekstremalnie różne.
Przy ładnej pogodzie w OPN jest zawsze dużo ludzi (o czym pisał już Tetryk), ale wtedy było wyjątkowo dużo, bo były obchody Święta Jury Krakowsko- Częstochowskiej.
Ryzykowanie życiem to może nie aż tak, to ja jestem wyjątkowo słabym kondycyjnie piechurem i dla mnie to było takie wyzwanie.
Ale faktycznie w drodze powrotnej organizator podziękował grupie i przyznał, że nawet dla niego było to nowe i ekstremalne przeżycie, gdyż wędrowaliśmy dużo miejscami, gdzie nie było szlaku ani nawet ścieżek.
Oczywiście dla wielu turystów ta trasa byłaby śmiesznie łatwa, ale jednak my jesteśmy grupą hm…”wcześnie urodzonych”.
Dostałam wczoraj maila z pytaniem, czy zgłaszam się na wycieczkę w Góry Lewockie w ten weekend. Jak myślicie co odpowiedziałam?
To za łatwe, oczywiście, że się zgodziłaś, i to z entuzjazmem
Przypuszczam wybuch entuzjazmu
Tym razem Panowie Mistrzowie w tym samym czasie i ta sama myśl!
OCZYWIŚCIE, że się zgodziłam mailowo, ale potem marudziłam przez telefon wypytując o szczegóły trasy. No i od wczoraj mam już wgrane „na wszelki wypadek” mapy.cz całej Polski i Słowacji.
Stary młyn i tartak nic Was nie zainteresował tylko moje skromne życie podobno zagrożone?
No wiesz, tak jak w mediach, przemoc i katastrofa sprzedaje się lepiej niż miłe widoczki
Ja nie jestem kreatywna, nie umiem wymyślać fabuły. Potrafię jedynie nieudolnie opisywać to co widziałam i moje przeżycia.
Ale nie ja jedna byłam zmęczona. W busie z koleżanką wymieniałyśmy się uwagami typu „zastanawiam się, czy będę miała siły, aby dojść od autobusu do domu”. Wszak bus jechał na miejsce zbiórki i jeszcze potem jakoś trzeba było dotrzeć MPK do domu.
Zaraz, zaraz -tu nie było przemocy, ani katastrofy. Nawet nikt się nie zgubił, choć czasami nawigacja wprowadzała w błąd i kręciliśmy się w kółko.
Ale było wystarczająco blisko
Blisko do czego?
„Do dużego pokoju?”
( jak w tym kawale o pijaku w taksówce).
Dzień dobry

Nawet jak bywa to trochę niebezpieczne…
Miło jest zobaczyć jak to drzewiej bywało i porównać z teraźniejszością 


Ciekawe pięterko
Nie będę krytykowała łażenia po chaszczach, bo sama to lubię
Co do młyna i tartaku… na pewno ciekawe… to przecież część naszej polskiej historii
Widoki są cudne, ale wiem, że góry nie dla mnie. Nigdy po nich nie chodziłam, to i teraz nie mam na to ochoty
Podziwiam zaparcie z jakim Makóweczko zasuwasz, pokonując własną słabość. A to że byłaś najsłabszym ogniwem? Kiedyś u nas się mówiło, że lepiej jest być ostatnim z orłów, niż pierwszym u gawronów
Dziękuję Miralko!
Z tymi orłami i gawronami coś jest na rzeczy, też tak uważam, choć często bardzo boli „być ostatnim” i kusi, aby „być pierwszym wśród gawronów”.
To normalne, Makóweczko, że lubimy być pierwsi



Ale jaka potem satysfakcja, gdy jesteśmy wyżej w grupie „orłów”, bo pokonaliśmy własne słabości
Opowiem Ci taką historyjkę z własnego życiorysu…
Jako smarkata, zapisałam się do białostockiego klubu „Juvenia” na biegi długodystansowe. Pierwszy mój trening… zima, mróz, śniegu po pas. Nasz trener wymagał, żeby pod dresem nic nie było… na nogach tylko skarpety i trampki. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, było okropnie zimno. Do przebiegnięcia ok. 20km. Biegliśmy przez las (większość trasy). Po obu stronach ciemna ściana lasu i tylko biała droga przed nami. Dość szybko złapała mnie kolka… ostre kłucie w boku. Ale jak zostać samej w ciemnym lesie?!!! Wydawał się taki nieprzyjazny…
Ucisnęłam bolące miejsce i pobiegłam dalej. To w zasadzie nie był bieg, a trucht. Tym którzy byli zaawansowani, nie sprawiało to problemu (a przynajmniej nie było tego widać). Wlokłam się na końcu, bo było mi za ciężko… wytrwałam. Dobiegłam do półmetka, ze wszystkimi robiłam ćwiczenia relaksujące. Powrót był równie ciężki. Tym razem wiedziałam, że muszę dobiec do mety. Kolejna kolka już mnie tak nie przestraszyła. Wiedziałam co mam robić
Na kolejnym treningu było już łatwiej. Wiedziałam co mnie czeka, ale się nie poddałam. Potem kolejny trening i kolejny… ze współczuciem patrzyłam na nowych… już nie wlokłam się na szarym końcu – byłam w środku grupy. Do czołówki nigdy nie doszłam, ale jaką miałam satysfakcję, że wyszłam do przodu…
Byłam w środkowej grupie „orłów”…
Gratulacje dla Ciebie Miralko, że dałaś radę.Cóż , ja już jako dziecko miałam problemy zdrowotne, tego typu sytuacje jak opisujesz nigdy nie były dla mnie dostępne.
Fizycznie nigdy nie byłam mocna, ale jeździłam na nartach, brałam udział w spływach kajakowych, żeglarskich, obozach harcerskich MIMO TO.
W tej grupie, z którą byłam w Górach Lewockich jestem zawsze najsłabsza i to się nigdy nie zmieni; tam są tacy co mają schodzone nie tylko nasze polskie góry, ale i inne, a Tatry to dla nich pikuś. Wielu z nich jest przewodnikami, a chodzenie po górach to dla nich jedna z najważniejszych rzeczy w życiu. Trafiłam do tych „Orłów”, gdy były organizowane wyjazdy autokarem mieszane tzn. część na narty, część w góry.
W grupie narciarzy spokojnie byłam w środku, nawet ze wskazaniem na czołówkę.
Potem zakumplowałam się z ludźmi i zostałam namówiona na udział w wycieczce pieszej.
Przed każdą wycieczką dzwonię do organizatora z pytaniem, czy najbliższa wycieczka jest na moje możliwości. Czasem odpowiada „dasz radę”, często „ta za trudna dla Ciebie”i wtedy rezygnuję nie dyskutując.
Natomiast w tej grupie co byłam w OPN jestem jedna ze słabszych, ale nie jedyna, nie na samym końcu.
Dziękuję Ci, że poruszyłaś ten temat, gdyż trochę na to liczyłam, że komentarze nie ograniczą się do dyskusji o młynie, Pannie Młodej lub wędrowaniu bez szlaków, lecz chodzenie na wycieczki staną się symbolem pokonywania trudności i własnych ograniczeń.
Próby dorównania „Orłom” nie dotyczą tylko fizycznych osiągnięć, ale również (albo przede wszystkim) intelektualnych. Czy lepiej obracać się w towarzystwie mądrzejszych, bardziej oczytanych, więcej wiedzących, czy „brylować” wśród tych, co wiedzą mniej?
Nawet jeżeli lubisz sobie „pobrylować”, to rajdy wśród orłów poszerzają i takie możliwości. Dodatkowo uczą one zrozumienia dla tych, którym mogłabyś brylować – i to jest b. cenne 🙂
Ależ ja nie mam aspiracji do „brylowania”, bo niestety mam ciągotki do przebywania wśród „Orłów”.
Mam tu na myśli sferę intelektualną.
W ten sposób może trochę się „podciągam”, ale i hoduję swoje kompleksy.
Ależ to „lubisz” nie było personalnie do ciebie, raczej do wyobrażonego rozmówcy uniwersalnego… Chodzi mi o to, że te dwie postawy bynajmniej się nie wykluczają, bo nic co ludzkie… etc.
Faktycznie nie wiem czemu wzięłam to do siebie skoro sama napisałam:
Czy lepiej (…….) mniej? Ewidentnie do wyobrażonego rozmówcy uniwersalnego.
Jak mogłam poczuć się owym uniwersalnym rozmówcą?! Cóż za nadmuchane ego jakieś!
Witajcie!
Deszcz pomału przestaje padać. Może będzie lepiej?
Nie każdy jest takim miłośnikiem wyzwań, jak Maczek…
Z tymi wyzwaniami to u mnie nie jest tak jednoznacznie.
W większości spraw miałam postawę „nie będę nawet próbować, nie umiem, nie dam rady”, paraliżował mnie strach przed porażką, a w duszy zostawała złość na siebie, że się wycofałam. Poczucie klęski.
Im starsza, tym częściej dopinguję się myślą, że czasu coraz mniej, życie ucieka.
Dlatego miło mi było przeczytać co napisała Miralka: Podziwiam zaparcie z jakim Makóweczko zasuwasz, pokonując własną słabość.. Tak, to za każdym razem jest walka, po której czuję satysfakcję, że jednak się nie wycofałam. Nic tu nie koloryzuję, tak jest.
Dzień dobry, dzisiaj sobie pofolgowałem w związku z zakończeniem zlecenia
to znaczy pospałem chwilę dłużej.
Ale i tak obudził mnie telemarketing.
Wyspane i pochmurne witajcie!
Gieniuchna ! Herbatkę poproszę !
Po zakupach, ale jeszcze jedno wyjście mnie czeka, mam wrażenie.
Dzień dobry

U mnie znowu ciepło i to na tyle, że zastanawiałam się, czy nie założyć z powrotem sandałów
Tutaj 12-13 stopni. Zakładam sportowe buty na bose nogi (jeszcze) i jest idealnie
Nie umiem chodzić w sportowych butach bez skarpet. To chyba przyzwyczajenie jeszcze z młodości… skarpety łatwiej wyprać niż buty


U mnie trochę cieplej, bo na dziś zapowiadają 21C, na jutro 27C. Jak będzie – zobaczymy
Miłego popołudnia Wyspiarzom życzę
Mam jedne ekstrawygodne, rozchodzone i używane na co dzień, które już się przedziurawiły, w związku z czym są dobrze wentylowane i nie śmierdzą (zbytnio)
a drugie lepsiejsze, których używam tylko ze skarpetkami.
Jeszcze chwila, a znów potrzebne będą TYLKO kapciuszki.
Po ogłoszeniu, że cała Polska od soboty w żółtej strefie, że brakuje miejsc w szpitalach, a maseczki trzeba będzie nosić nawet na powietrzu straciłam ochotę do żartów i nawet na Wyspę nie miałam siły zaglądać, ale ok…Wyspa jako kotwica, jako antidotum na trudne czasy, bycie gospodynią zobowiązuje.
Mnie, a dokładnie małżonkę, bardziej interesuje, kiedy nie będzie musiała chodzić uczyć do szkoły i narażać się na zarażenie.
Chociaż oczywiście rodzice dzieci w wieku szkolnym są przeciwko.
Znam nauczycieli, którzy jednak bardzo narzekają na zdalne nauczanie, że wymaga to od nich dużo więcej czasu jak tradycyjne i jednak z dużo gorszymi efektami.
Jako absolwentka AGH zastanawiam się jak uczyć fizyki, chemii itd. bez części doświadczalnej, a na studiach technicznych nauką zdalną zastąpić ćwiczenia laboratoryjne?
W naukach humanistycznych lub nauce języków obcych faktycznie jest to możliwe.
A nauczanie początkowe maluchów?
A integracja dzieci, młodzieży, czyli przygotowanie do funkcjonowania w społeczeństwie, do relacji międzyludzkich?
Masz rację, laboratoria muszą być na żywo, żadna zdalna praca tego nie zastąpi.
Integracji też się nie ogarnie przez Zooma, Google Meet czy Teamsy.
Z nauczaniem początkowym to już różnie.
Dzień dobry, Makówko:)
Piękne wycieczki, elegancko „udokumentowane”, ale dziś dałabym palmę pierwszeństwa Twojemu opisowi. Sprawiłaś, że nagle znalazłam się obok Ciebie i niemal wyciągałam rękę, by Cię wesprzeć:)
Miałam kiedyś „epizod surwiwalowy”, przewodziłam ludziom, którzy chcieli się sprawdzić w, powiedzmy, nietypowych warunkach.
Bardzo szybko dawało się zauważyć, że najwięcej wytrwałości i zdrowego rozsądku wcale nie mają ci rwący naprzód:)
Wyjazdy, nieco inaczej niż u Ciebie, były kilku(nasto)dniowe, więc i możliwość poznania uczestników większa. I powiem Ci, że tak naprawdę „wyczynowcy” (jak ich sobie w myślach nazywałam) najczęściej mieli problem z integracją, nie umieli współpracować i wspierać grupy. Ich przewaga kondycyjna nie przekładała się na wytrwałość, często działała chęć popisania się, udowodnienia, ale – nie sobie, lecz – innym. Szybko siadała im pseudo-wysoka samoocena, liderowanie nie wychodziło. Przykro było się temu przyglądać, zwłaszcza, że naprawdę mieli potencjał, by takim filarem grupy być.
I przeważnie tak się zawsze „dziwnie” działo, że na finiszu stawali ci, którzy, spokojniutko, bez szarpania się, robili swoje:)
Nie byli ani najbardziej silni fizycznie, ani najmłodsi, po prostu skupiali się na pokonywaniu własnych słabości, nie zużywali bezsensownie energii na zdobycie „statusu gwiazdy”. Mieli też w sobie mnóstwo empatii i zrozumienia dla cudzych niedoskonałości:)
I dodam jeszcze, Makówko, że bardzo miło patrzyło się na tę, pełną zaskoczenia radość z dotrwania do końca. I na autentyczny smutek, że przygoda się skończyła i trzeba wracać do zostawionego gdzieś tam życia:)
Pozdrawiam:)
Witaj Leno!
Bardzo dziękuję za tę „palmę pierwszeństwa”.
Dla mnie to też najważniejsza część pięterka; osobista i emocjonalna.
Chciałam podzielić się z Wami moimi przeżyciami jednak nie chciałam, aby zdominowały one cały wpis, gdyż Wyspa to jednak nie mój pamiętnik, lecz multiblog.
Innymi słowy, czytając poczułaś się „zamkiem”, który mi towarzyszył i faktycznie nieraz podawał pomocną dłoń np. przy przeskakiwaniu po kamieniach przez strumyk?
„Blogosfera to dziwne miejsce”, jak napisał mi kiedyś Szczur z Loch Ness:), a i moje własne doświadczenia pokazują, że czasami czytający zwraca uwagę na coś, co piszącemu wydaje się marginalne:) Dałaś świetny opis własnych przeżyć, zmagań, więc zdominował resztę wpisu. Niejeden pisarz marzy, by choć raz tak wpłynąć na odbiorcę:)
A fakt, iż bardziej poruszyły nas Twoje przeżycia (słowem – człowiek), niż piękne widoki chyba (że tak sobie trochę nieskromnie zauważę:)) dobrze też o nas, czytających, świadczy;)
Bardzo dobrze świadczy. W ogóle w moich wpisach zdjęcia tfu pstryczki to tylko przerywniki, coś jak szlaczki, które rysowaliśmy w I klasie SP na koniec lekcji lub zadania domowego.
Gdyby na moim miejscu był ktoś z wyspowych Mistrzów Fotografii ze swoim sprzętem zachwycałyby Was widoki. W tym przypadku musicie uruchomić wyobraźnię i skupić się na moich przeżyciach, gdy (jak napisałam w komentarzu po powrocie z wycieczki ) czułam, że „dotykam nieba”.
Standardowe słowo pociechy dla wspinających się z trudem pod górę:
Co krok bliżej nieba!
Taaa to niebo prześwitujące przez wierzchołki gór przy wspinaniu dające nadzieję, że szczyt blisko. A tymczasem …zejście w dół i znów do góry i ten szczyt byłby blisko gdyby ktoś umiał latać.
Dzień dobry, Wyspo:)
Z nocnych mgieł wysupłał się u nas całkiem milutki dzionek:)
Dzień dobry! Tu było… różnie
aczkolwiek najmniej miłą niespodziankę zrobiła mi dzisiaj gdyńska komunikacja miejska, która w związku z poważnym wypadkiem kompletnie się rozregulowała. I musiałem połowę drogi w pewne miejsce zasuwać na piechotę.
Dzień dobry, Quackie:)
Słowem – surwiwal w miejskiej dżungli:)
Pozdrawiam:)
Coś w tym rodzaju, odwykłem od takich dystansów.
Tym bardziej, że wcześniej byłem jeszcze na zakupach, nieco dalej od domu, i też w jedną stronę na nogach.
Rozumiem Twoją niedolę:) bardziej, niż możesz przypuszczać. Też miałam problem, gdy lekarz kazał mi przestawić się z czterech kółek na nóżki:)
Ale już przywykłam. I nawet – lubię:)
No nie, żyję i nawet mnie nie rozbolały nogi, więc jest nieźle
I to jest świetna wiadomość:)
Dobry wieczór, Leno!
Nocnych mgieł tu nie było – przez noc padał deszcz i miał skończyć o świcie, ale się zagapił i tak zaliczyłem własny survival slalomem między kroplami
Witaj, Tetryku:)
No tak, w „międzyczasie” zrobił się wieczór:)
U nas mgliło tak, że parapetów nie było widać.
A takie slalomikowe pomykanie chyba dość przyjemne, zwłaszcza bez tobołków:)
Pozdrawiam:)
Niestety, szybko się okazało, że w porównaniu ze średnią odległością kropel jestem od 50 do 100 razy za duży 😉
To po co wyrosłeś tak wysoko?
Bardziej od wysokości liczą się tu wymiary poprzeczne…
To po co wyhodowałeś sobie brzuszek?
A co miałem hodować? Tasiemca?
Poddaję się!
🙂
Czytałam, że nawet bieg nie pomaga, bo nasza prędkość nijak ma się do częstotliwości spadających kropli:)
I odległości między nimi?
Oraz ich wielkości, siły wiatru i gęstości powietrza:)
Głównie od tego, ile wody znajduje się aktualnie w metrze sześciennym powietrza. Poruszając się z punktu A do punktu B na drodze s zbiorę krople z objętości s razy P (pole czynnego przekroju w poprzek kierunku ruchu). Objętość ta prawie nie zależy od prędkości – będę zbierał wodę albo krócej, ale intensywniej, albo nie tak intensywnie, ale dłużej. Owo „prawie” wiąże się ze składową związaną z ruchem samej wody, ale poziomy przekrój czynny mamy na ogół zdecydowanie mniejszy; zacznie więc być istotna przy bardzo wolnym poruszaniu się (efekt jest zależny od czasu moknięcia).
Łoj!
Brzmi jak wykłady mniemanologii stosowanej Jana Tadeusza Stanisławskiego „… o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”.
Dobry wieczór, jestem z powrotem po wieczornej przerwie. Na ostatnim zdjęciu jakaś zachłanna pani przymierza się do wyniesienia worków ze skarbami.
W tzw. „międzyczasie” dodałam jeszcze jedno zdjęcie, więc teraz już inne jest ostatnie panie Q!
Ooo, pani ze zdjęcia zaraz będzie transportować pierwszy worek na dół za pomocą bloczku!
Brawo Q!
Skąd wiedziałeś?
To widać po zachłanności w oczach na poprzednim zdjęciu!
Podoba mi się zebrany przez Makówkę materiał o dawnych czasach . Wszystkie dawne urządzenia ,to wynik cierpliwej pracy naszych przodków nad poluzowaniu trudów w codziennym życiu . Miałem okazję przekonać się osobiście o możliwościach urządzenia pod nazwą kierat . Przy braku energii elektrycznej , kierat był na wsi podstawowym narzędziem napędowym do młocarni , sieczkarni , a nawet do mielenia zboża . Na naukę nigdy nie jest za pózno , dla tego edukacyjne pięterko Makówki zasługuje na tradycyjny bukiecik i zachętą na następne
Dziękuję Maksiu!
Następne powiadasz? Hm…tematy podsuwa samo życie, Wasze wpisy i komentarze…zawsze się coś wymyśli jak przyjdzie na mnie kolej.
Celne podsumowanie.
Parę lat temu byłem w skansenie w Koniakowie, nie aż tak bogatym w sprzęty, raczej odtworzone gospodarstwo domowe, i odkryłem, że stoją tam przedmioty i meble, które kojarzyłem jeszcze z domu Dziadków i Prababci, powiedzmy z przełomu lat 70 i 80. No i kredens, który po śmierci Babci (jako ostatniej oryginalnej mieszkanki domu) niestety okazał się pożarty przez korniki i trzeba go było wywalić.
Panie Q czy do tego pięterka potrafisz zapodać tematyczną Dobranockę?
Oprócz „widziałem Marynę raz we młynie…”
Zapewne tak, już szukam.
(panie Sułku…)
Jutro jak jeszcze będziemy na tym pięterku proponuję zajrzeć do Kaplicy Na Wodzie. Wspominałam już chyba kiedyś o niej na Wyspie, na tym pięterku siedzi przed nią Pani Młoda.
Dziś już wystarczy tych pstryczków w komentarzach i myślę, że wszyscy pójdziemy odsapnąć.
DOBRANOC!
Dobrej nocki:)
Witajcie!
Zocha zrywała się w środku nocy, aby obejrzeć i uwiecznić wschody słońca, a ja to mam teraz po drodze do pracy
Też musiałeś się zerwać wcześnie, jedynie inna motywacja i pewnie odległość.
Wniosek -poradź Tetryku Zośce, aby pracowała odpowiednio daleko i od 6 rano -będzie dwa w jednym.
Witam Państwa!
Bry, a tu wyłazi słoneczko, ale jakoś opornie. To ja zapukam do Gieni.
Tu też.
Czy Gienia jeszcze mi poda herbatę?
Resztki słońca idę łapać.
Paaaa
Fajrant i przerwa!
Dobry wieczór, Wyspo:)
Popaćkało nam dziś trawniki, i jezdnie, i drzewa. Mokro i ciepło, więc pachnie średnio przyjemnie, przedjeśniem:)
Lubię zapach pierwszego deszczu na ciepłym asfalcie. Potem to już niekoniecznie…
Witaj, Tetryku:)
czym pachnie deszcz jesienny deszcz
asfaltem kasztanami
i wczoraj pachniał wczoraj też
turzycą czermieniami
a jutro znów zapachnie znów
ulotnym babim latem
grudkami nieba nitką słów
adagio i stuccato
🙂
Pozdrawiam:)
Czy jest jakiś temat Leno, na który nie miałabyś tematycznego wiersza?
Jeśli nie udaje mi się niczego skojarzyć, łatam twórczością własną:)
Jak tu:)
To dopiero wyższa szkoła jazdy! No dobra, już cicho siedzę, bo ja tylko czytać potrafię.
Staram się ZE ZROZUMIENIEM, ale hm…staram, ale nie zawsze się udaje…
Niemożliwe!
Gdyby się taki hipotetyczny temat bez wiersza pojawił, Lena zaraz ten wiersz napisze!
Właśnie to sama napisała wyżej!
To bardzo źle, Tetryku?
🙂
Ależ Leno w wypowiedzi Tetryka czaił się komplement i dużo podziwu!
Podziwu, który ja też podzielam.
Tak, i mi się wydawało, Makówko, że komplement, ale chciałam zyskać tę dziewięćdziesięciodziewięcioprocentową pewność;)
To fantastycznie, Leno!

Ufff…
Nie chciałabym być tą, która swoimi klitusiami-bajdusiami zamęcza cały świat:)
Kokietka!
Witaj, Makówko:)
No ba!
nic to że wierszyk średnio udany
koślawe rymy rytm rozjechany
zamiast biadolić wszczynać lamenty
ona rwie wyspę na komplementy
Pozdrawiam:)
Brawo!
Jestem pod wrażeniem, ale komplementów już więcej prawić nie będę.
Mistrz Q fajrantuje, ale (chyba?) obecny jest?
Mistrzu czy na dziś też wymyślisz coś tematycznego?
Może być o chodzeniu po górach albo pokonywaniu trudności, tak ogólnie życiowo nie tylko we wspinaniu na wierzchołki gór.
Tematycznego nie tylko do wpisu, ale nawiązujące do komentarzy pod nim -też może być.
Jestem właśnie po przerwie!
Nie żebym chciał powtarzać Skaldów, ale czy „Hej, stanę na wirsycku. Bedę dyrektorem!” byłoby a propos?
Nie mnie oceniać, ale ciekawa jestem kto będzie tym dyrektorem?
Tak tylko spytałam!
To jasne, ten kto stanie na wirsycku. Czyli ja w najbliższym czasie odpadam.
A kto się wybierał w góry, to nie będę palcem pokazywał.
„Się wybierałam” jutro w Góry Lewockie, ale wycieczka z powodów koronowirusowych została odwołana.
Wszystko wskazuje na to, że jutro zadowolimy się ogniskiem na zaprzyjaźnionej działce. Kiełbaski, ziemniaki itd. -dobre i to!
A jak zacznie padać to kapciszki i
A ta działka to przypadkiem nie na jakimś wirsycku? Albo w pobliżu? No może CHOCIAŻ któregoś kopca???
Na Bielanach. Ale faktycznie od przystanku MPK jest kawałek dość stromego podejścia, malutki, ale jednak.
No i w zasięgu wzroku klasztor Kamedułów na wzgórzu zwanym Srebrną Górą.
No cóż, niech to będzie dyrektor na miarę stromego podejścia!
Czyli z braku innych kandydatów wygrałam konkurs?
Tak jest!
Reszta przyjdzie sama!
Umykam, gdyż jutro od rana na zakupy!
Miłego umykania.
A ja chyba muszę się trochę przygotować na jutro, aby rano tylko oczy otworzyć, prysznic, śniadanie i myk na imprezę.
Przytulnych snów, Wyspo:)
To i ja się przytulę do lampki:)
DOBRANOC!
Dzień dobry


Chociaż właściwie powinnam powiedzieć „dobranoc”, bo się zbieram do łóżeczka
Miłego sobocenia się Wam życzę
Dzień dobry w przelocie.
Jak ja nie lubię tych sobotnich zakupów z wczesnym wstawaniem…
Witam, witam, słońce wychodzi, nie ma spania do południa!
Ciszaaaaa?
Śpią,na zakupach, zajęci?
Zamiast maski na ulicę ubrałam przyłbicę i mało nie wlazlam pod auto,tak mi to zaburza ocenę odległości.
Ale wzięłaś tę z pleksi, czy żelazną, wypożyczoną z muzeum?
Tą co kupiliśmy w biurze na obserwację wyborów
Oj, jaka poważna…
Wiesz Tetryku chyba widok ludzi w maskach nie tylko w autobusie, ale i na ulicy spowodował, że odniechciało mi się żartów.
W masce brakuje mi tlenu, zaczynam się dusić, kichać, kaszleć. Przyłbica na ulicy ogranicza mi orientację.
A może przyłbica przypomniała mi nasze OKW i te resztki wiary, że my obywatele JESZCZE coś możemy, coś od nas zależy.
I jednak zaczynam się bać epidemii i czuję się jakbym płynęła statkiem z niedouczonym kapitanem, który tylko kłamie, myśli o sobie, ma przygotowaną dla siebie szalupę ratunkową, a cały statek ma gdzieś.
Witajcie!
Przyłbica… Też chyba odszukam swoją 🙂
Ja w masce, małżonka w przyłbicy.
No dobra… spełniłam swój obywatelski obowiązek – wypełniłam kartę do głosowania. Teraz tylko na pocztę, żeby to wysłać.

Od lat już głosuję przez pocztę, bo tak jest mi wygodniej. Nie lubię oddawać głosu na kogoś, o kim nic nie wiem. Tym, którzy interesują się polityką jest łatwiej, bo ich wszystkich znają.
Głosując w domu mogę zajrzeć na internet i poczytać o wszystkich kandydatach (a jest tego trochę). Nie muszę głosować w ciemno. W lokalu wyborczym nie mam takich możliwości. Virginia (jedna z amerykańskich znajomych) kiedyś mi mówiła, że ona sprawdza w domu, często robi notatki i potem może spokojnie głosować. Chyba jestem na to za leniwa
W tym roku głosowanie przez pocztę odbywa się trochę wcześniej. Obecny prezydent jest zwolennikiem osobistego głosowania. Kilka miesięcy temu zmienił szefa poczty z przykazaniem, żeby opóźniać ile się da całą korespondencję. No to głosowanie korespondencyjne odbywa się znacznie wcześniej niż zwykle…
A tu niesnaski rodzinne, na jakiś czas ucichnę…
Na niesnaski rodzinne Wyspa też trochę pomaga jako odskocznia i Kotwica.
W Gdańsku tłum antymaseczkowy domaga się wolności zgodnie z konstytucją (?) . Policja zatrzymała pochód , ciekawe czym to się skończy
Niech nie noszą. I niech nie stosują żadnych środków zapobiegawczych… jak zachorują, będzie za późno na żal, czy na cokolwiek

Od razu się przyznam, że nie wpadam w panikę na temat wirusa. Jest i nie da się tego ukryć. Nie bywam śmiertelnie przerażona, że mogłabym zachorować, ale jednocześnie uznaję, że trzeba przynajmniej podstawowe środki bezpieczeństwa przedsiębrać.
Kilka osób wśród moich znajomych chorowało i jakoś wszyscy przeżyli (całe szczęście). U jednych było bardzo ciężko, inni przechodzili to jak lekką grypę (chociaż testy wykazały, że byli „pozytywni”). Nigdy nie wiemy naprzód jak to mogłoby wyglądać u nas. Dlatego lepiej się zabezpieczyć, póki jest na to czas
W Warszawie na Placu Zamkowym protestuje przeciwko maseczkom kilkaset osób . Na razie bez udziału policji . Jest wiele osób w podeszłym wieku . Trudno zrozumieć o co tym seniorom chodzi .
Taak. Ogólnie jestem przeciwna maseczkom. Uważam, że w żaden sposób nie chronią przed zarażeniem się. Ale też fakt, że osoby, które mają tego wirusa i maseczkę na twarzy, nie tak bardzo go rozprzestrzeniają. Maseczka chociaż w pewnym stopniu hamuje „wypływ” wirusa.
W sumie ja też nie rozumiem o co tym seniorom chodzi, Maksiu
Bo jeśli chcą popełnić zbiorowe samobójstwo, nikt im nie przeszkadza… niech popełniają i nie zawracają głowy. Chojraków zawsze wszędzie pełno. Będą chojrakować ci, którzy nie mieli bezpośredniej styczności z chorymi. Oni po prostu nie wierzą (jak prezydent USA), że ten wirus może być tak bardzo niebezpieczny i śmiertelny. Ci, którzy zmarli są dla nich bezimiennymi… nieznajomymi… dopiero śmierć kogoś bliskiego jest w stanie nimi wstrząsnąć (i to też nie zawsze) i jest nadzieja, że uwierzą…
A jeszcze inna sprawa, to podejście kościoła do pandemii. Sporo stracili kasy na tym, bo dużo mniej wiernych chodzi do kościoła. Dlatego starają się wmówić ludziom, że to wcale tak niebezpieczne nie jest, że jesteśmy tylko straszeni bez potrzeby i że komuś zależy, żeby wywołać panikę w społeczeństwie. A najlepiej przyjść do świątyni, pomodlić się, ksiądz pokropi święconą wodą i nikomu nic nie grozi… ta święcona woda zmyje wszystko…
Szczególnie starsi ludzie wierzą… wierzą że święty wpływ ich uzdrowi i pomoże uchronić przed wirusem. Nie muszą stosować żadnych zabezpieczeń, bo przecież są wystarczająco chronieni…
Nie muszę tłumaczyć jak to jest złudne i niepraktyczne…
Tak, to jest np. przypadek mojej teściowej, lat 82, emerytowanej lekarki(!!!), którą bardzo, bardzo trudno było przekonać, żeby jednak zrezygnowała z osobistych wizyt w kościele.
Takich przykładów znalazłoby się więcej… Twoja teściowa, to osoba wykształcona, a jak wytłumaczyć niebywanie w kościele osobom prostym, które całe życie chodziły do kościoła i kojarzy im się to tylko z dobrem?
Wiek niestety wydaje się zacierać zalety wykształcenia. Aż mi się nie chce myśleć, że – jeżeli dożyję – mam szansę być w takim stanie.
Nie tyle sam wiek zaciera, lecz towarzysząca temu skleroza, demencja, otępienie, często początki Alzheimera.
Bywają osoby, które w wieku 80 lat i więcej zachowują trzeźwość umysłu, której młodsi mogliby pozazdrościć.
Też staram się nie wpadać, ale CAŁY CZAS mam świadomość, że mój organizm nie potrafiłby zwalczyć nawet zwykłej grypy z wysoką temperaturą. Dlatego od wielu lat szczepię się na grypę, a w tym roku mimo kodu do e-recepty nie mam możliwości zakupić szczepionki i się zaszczepić.
Jestem w grupie bardzo podwyższonego ryzyka i mam tego świadomość, ale i też psychicznie nie wytrzymuję izolacji w domu.
W Gdyni nikt nie zatrzymywał analogicznego pochodu, wręcz przeciwnie, policja zabezpieczała trasę.
Pojawiają się opinie , że kościół z powodu strat na ” tacy ” , jest głównym organizatorem protestów Tzw. koronasceptyków . Jeśli tak jest , to sprawa będzie się rozkręcać . Kościół nie odpuści walki o pieniądze i wierni muszą tłumnie zapełnić świątynie . W życiu nie ma nic za darmo …
Nie mam siły tego komentować, bo wpadam wtedy w czarną rozpacz i mam ochotę albo płakać, albo kogoś pobić.
Nie rozpaczaj – to jest spirala samowygaszania problemu…
Ale zanim się sam wygasi będzie spiralą napędzania strachu i agresji.
Wczoraj w autobusie miałam okazję tego doświadczyć -awantury między zwolennikami i sceptykami noszenia maseczek.
A KK obawiam się i tak „się nie wygasi”.
Witaj, Maksiu:)
Coś może być na rzeczy. U nas dziś wieczorną mszę przedłużono o godzinę.
Wiem, bo mieszkam vis-à-vis kościoła i czekam, aż msza się skończy, żeby wyjść z Psiułą (bardzo ją stresuje tłum).
Szczerze mówiąc, bez zaskoczenia patrzyłam na masy wiernych wysypujących się z kościoła. Ludzie w większości bez maseczek, podający sobie ręce na pożegnanie… Powtórka z poprzedniego razu:(
Pozdrawiam:)
Wróciłam do domu.
Parę godzin na powietrzu, bez masek/przyłbic w miłym towarzystwie z kiełbaskami i ziemniakami z ogniska trochę mi poprawiły humor.
A może to zbawienny wpływ domowych nalewek?
No to chwilowo spokojniej.
Małżonek cały w skowronkach, bo Polka wygrała w Paryżu Turniej Wielkoszlemowy… co się nawet Radwańskiej nie udało
Tak, podglądałem! Pięknie!
Nie znam się na tym i nawet nazwisko zwyciężczyni wyleciało mi z głowy, ale radość małżonka mówi sama za siebie
Iga Świątek. Ma 19 lat i mam nadzieję, że jeszcze niejedno na korcie pokaże!
Trochę oglądałam fragmenty jak przyszłam do domu. Czuję wtedy jednak coś na rodzaj dumy, taki pozytywny patriotyzm.
Mój mąż, który wrócił po tygodniu w Bieszczadach też tylko o Świątek gadał.
Oprócz tego, że ambitna, młodziutka to trzeba przyznać, że ma w sobie dużo dziewczęcego wdzięku.Cieszmy się więc.
Chyba wolę świątki niż bóstwa…
Ja zdecydowanie też.
O, i to mnie się podoba!
Chyba w końcu wyruszymy gdzieś w plener

Już mi dom obrzydł i wszystko w nim… czas się przewietrzyć i popatrzeć na zielone
Przyjemności!
Zieleń jest kojąca.
Miralka w plener łowić w obiektyw ptaszki, a u nas ciemna noc.
Przerwa wieczorna.
Panie Q wieczór się zbliża…gdyby nic nikt nie zbudował i na tym pięterku będzie Dobranocka wykombinujesz coś tematycznego?
Po przerwie, jestem. Poszukamy czegoś!
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dzień pod znakiem włóczęgi, a wieczór – wyczesywania Psiuni, coby żaden leśny pasażer nam się nie zadomowił:) Perfumy perfumami, ale zawsze lepiej dmuchać na zimne… to znaczy – na puszyste:)
Witaj Leno!
Czy psiunia lubi wyczesywanie? Bo Florek tak nie koniecznie.
Jak już załapie, że po to ją wołam, to tak:)
Bo dostaje też perfumy przeciw-kleszczowe i tego serdecznie nie znosi. Ja też, bo one okropnie pachną, czy raczej po prostu – śmierdzą. Ale my się dużo włóczymy po lasach, więc nie ma zmiłuj – poperfumować trza:)
Już prawie spakowałam się na jutrzejszą wycieczkę, taką rekreacyjną, spacerek właściwie 10 km, szlakami i okolice Krakowa, bez wspinaczki, coś dla mnie.
Ból głowy i senność uznałam za chwilowe, ale NA WSZELKI WYPADEK zmierzyłam temperaturę.37, niby nic, no ale jednak nie będę kusić losu, a raczej chyba zacznę go zaklinać.
Zwykłe przeziębienie jeśli nawet to jednak pojawia się strach…czy to TYLKO przeziębienie…
Wygrzej się w nocy i wszystko będzie dobrze!
Już się wygrzewam w łóżku. Zaparzyłam ziółka, kolana posmarowałam maścią, na ból głowy i pleców nie mam pomysłu. Ostatnio często źle się czuję, ale nie aż tak.
No i wyłączyłam budzik, bo nawet gdybym poczuła się za chwilę dobrze to i tak wycieczki ryzykować nie będę.
Za misia dziękuję.
Nie jestem samobójcą jednak wbrew temu co może się wydawać.
Oj oj. Ja w takim wypadku biorę aspirynę i intensywnie wypacam.
Faktycznie, wygrzej się!
Nie mogę aspiryny ani wielu innych środków przeciwgorączkowych i przeciwbólowych oraz większości antybiotyków.
Zrobiło mi się uczulenie -puchnę wtedy, duszę się (bo puchnie krtań). Dawniej jechałam wtedy na Pogotowie i dostawałam zastrzyk, a teraz ?
No dobra, złego diabli nie biorą tak zaraz.
Wypacaj jakkolwiek!
Ja zazwyczaj stosuję bombę kaloryczną: bardzo ciepłą herbatę z dużą ilością miodu…
Zrobiłam mieszaninę ziółek z miodem, czyli myślenie w tym samym kierunku.
Kochani, na dzisiaj skończę, raz, że wstałem wcześniej niż zwykle w sobotę, a dwa, że nie był to w 100% dobry dzień (chociaż wygrana Igi cieszy!). Dobranoc, spokojnej.
Rankiem zapraszam Państwa na nowe pięterko-przeczekajkę
A czemu rankiem?
Skoro nie jadę na wycieczkę i jutro mogę spać do woli pędzę jeszcze teraz.