« Juromania i Góry Lewockie. Nasze wrześniowe wycieczki »

Pamiątka z dzieciństwa

Idąc przez życie obrastamy w pamiątki. Z niektórych się otrząsamy, innych po latach usilnie poszukujemy. Czy warto? Czasem lepiej pielęgnować samo wspomnienie, niż szukać jego materialnych śladów…

210 komentarzy

  1. Tetryk56 pisze:

    Aby uniknąć mitręgi na niezwykle rozrośniętym poprzednim pięterku, daję przeczekajkę: to pierwsze z cyklu opowiadań o Zenku, które miało debiut już na nowej Wyspie.
    Ktokolwiek ma pomysł na nowy wpis, niech publikuje choćby zaraz Happy

    • Makówka pisze:

      Też miałam takiego misia. Dostałam go od chłopaka, gdy byłam w II klasie LO. Miał na imię Duduś. Miś tak miał na imię, nie chłopak.
      Miś pisał ze mną wszystkie klasówki, zdawał maturę, egzaminy na studia, potem kolokwia, egzaminy, był ze mną w czasie obrony pracy magisterskiej.
      Miał łatany nosek, który przypalił się kiedyś na jakimś obozie harcerskim od lampy naftowej.

      Nie pamiętam kiedy go wyrzuciłam. Chyba gdy pojawiło się dziecko i w ciasnym pokoju nie było miejsca na brudnego, łatanego, obszarpanego misia.

      Syn zastąpił misia Dudusia.

      Natomiast ukochaną lalkę miałam dość długo. Do czasu jak moje pomysłowe dzieci postanowiły sprawdzić jak zachowa się lalka po potraktowaniu jej zapaloną zapałką.

      DOBRANOC!

      lulu

    • miral59 pisze:

      Mam pomysł na nowe pięterko, tylko mi czasu brakuje na wybudowanie Overjoy
      Kiedyś na pewno będzie, ale nie wiadomo kiedy… to znaczy wiadomo – jak znajdę czas Happy-Grin

  2. miral59 pisze:

    Nie miałam takiego misia dzieciństwa Sad A może to i dobrze… Thinking
    Przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia, że moja ulubiona zabawka walała się gdzieś po śmietnikach, gdy już dorosłam Wink
    Jakoś zawsze wolałam „żywe futerko”, szczególnie pieski In Love
    Ja w ogóle w dzieciństwie byłam „odwrotek”… Moją starszą siostrę dość długo musieli odzwyczajać od smoczka. Jako niemowlę, gdy mi ten kawałek gumy włożyli do buzi, pociągnęłam parę razy, nic nie leciało, to plunęłam nim tak, że do tej pory nie znaleźli Wink Overjoy Też jako niemowlę, kaszki jeść nie chciałam. Mama słodziła mi ją to cukrem, to glukozą, a ja plułam tym na potęgę. Ale kiedyś zjadłam ze smakiem… wydundziłam całą butlę. Mama spróbowała z tej co została po ugotowaniu i spostrzegła, że zamiast posłodzić – posoliła. Ojciec orzekł, że skoro bardziej mi smakuje posolona, to niech mama soli. Może niech dodaje nie tyle co cukru, ale zawsze… do tej pory zupę mleczną wolę posoloną Delicious Słodka jest obrzydliwa Crazy

  3. miral59 pisze:

    A tak w ogóle, to byliśmy dziś w Zion. Cicho, pusto, tylko czasami jakiś ptaszek się odezwie (głównie czyże złotawe i sikory… poznaję je po głosie). Ale były dwa momenty, że się uśmiałam. Gdy szliśmy nad Lake Michigan, spotkaliśmy grupkę rodzinną. Pani okutana w futerko, druga w kożuszek… mijając nas powiedziały, że strasznie zimno… tylko się uśmiechnęliśmy. Oboje z krótkim rękawem i jakoś nam zimno nie było Overjoy W sumie było ponad 20C (nie wiem dokładnie 22 czy 23C), no to żesz zimno nie jest!!!
    A drugi moment to gdy zobaczyliśmy jacht płynący na silniku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że płynął pod wiatr i miał postawiony żagiel. Uśmieliśmy się oboje. Bo albo płyniemy na żaglu, a jeśli ktoś nie umie pod wiatr, to powinien złożyć żagiel. A tak działa on jak hamulec… Weary To bez sensu…
    Nie znam się na żeglarstwie. Kurs na sternika przechodziłam na obozie harcerskim jako małolata i praktycznie nic z niego już nie pamiętam… to było tak dawno, a niepraktykowane wyleciało z głowy. Ze świstem… Wink Coś tam pamiętam, że był kurs jednostki nazywający się „bajdewind”, czy jakoś tak i właśnie dotyczył pływania pod wiatr… no, może niezupełnie pod, ale zbliżone Overjoy Ukratek zna się na tym lepiej i na pewno jest w stanie dokładnie to wytłumaczyć Pleasure
    Pamiętam z opowiadania Ukratka z Mazur, że płynięcie na motorze, to ujma dla prawdziwego żeglarza… może dlatego nie położyli żagla? Thinking Że niby na nim płyną? Overjoy Widocznie to nie byli prawdziwi żeglarze…

    • Tetryk56 pisze:

      Wspomaganie żagla silnikiem na małych, śródlądowych jednostkach jest (jeszcze!) na ogół traktowane jako obciach, choć coraz częściej obserwujemy to i na Mazurach. No cóż, łódkę do bodajże 20 m2 żagla można obecnie wynająć bez uprawnień, więc coraz więcej pływa ludzi mających mierne pojęcie o żeglarstwie, poza elementarnymi technicznymi umiejętnościami.
      Takie wspomaganie może mieć sens wtedy, gdy mimo niego żagiel poprawnie pracuje, a więc raczej na kursach pełnych – niesienie żagla na silniku pod wiatr to nie tylko obciach, to głupota…

      • miral59 pisze:

        Czyli, słusznie rozbawiło nas takie pływanie Delighted
        Wiatr był spory i na jeziorze było wiele żaglówek. Jedynie ta płynęła dość blisko brzegu. Mieliśmy więc okazję przyjrzeć się jej dokładnie…
        Nie znam tutejszych przepisów i nie wiem jak się wypożycza żaglówki. Nawet nie wiem czy takie wypożyczalnie są… Thinking
        Wiem natomiast, że kupić sobie żaglówkę (czy jakąkolwiek jednostkę pływającą) można bez problemu. Tanie to nie jest, ale dla ludzi, którzy mają pieniądze, to żaden problem Pleasure Nie wiem też, czy potrzebne są do tego uprawnienia, ale chyba nie Thinking My kupiliśmy swój kajak bez zapytania ze strony sprzedającego o cokolwiek…

  4. Makówka pisze:

    Witam!

  5. Quackie pisze:

    Dzień dobry, pospałem bez budzika, ile organizm wytrzyma, ale już jestem.

  6. Quackie pisze:

    Zastanawiam się, czy miałem jakieś przytulanki w dzieciństwie, na pewno tak, ale nie pamiętam kompletnie Pondering to już prędzej książki dla dzieci (no ale do nich się nie przytulałem ani ich nie prałem).

  7. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Ja z dziecinnych zabawek oprócz klocków „legopodobnych” miałem jeszcze kolekcję wycinanych z kartonu i składanych przestrzennie zwierząt. Były to zeszyty w serii, bodajże, „Zwierzęta świata” zawierające okazy z kolejnych kontynentów.
    Były jakieś misie i pajace, ale w żadnym się nie zakochałem! Wink

  8. Quackie pisze:

    A, klocki były, od pewnego momentu nawet lego (oryginalne). To chyba jedyna ekstrawagancja dla dzieci, na którą pozwalali sobie(?) Rodzice. Pamiętam też klocki drewniane w rozmaitych kształtach, wszystkie pakowane do pudełka na kołach z zasuwanym wieczkiem (i jak mnie wkurzało, że klocki sześcienne nie są idealnie równe i jednakowe).

  9. Makówka pisze:

    Przytulanek z dzieciństwa też jakoś nie pamiętam. Tylko tę lalkę, o której napisałam wyżej. Była zrobiona ze sztywnego materiału, miała komplet ubranek na zmianę, a potem dorabiane kolejne. Do przytulania się nie nadawała.

    Natomiast Duduś, o którym wczoraj wspomniałam był misiaczkiem mieszczącym się w dłoni. Gdy go dostałam miałam naście lat (II LO). To nie była przytulanka z dzieciństwa, raczej sentymentalna pamiątka.

    Zabawek z dzieciństwa nie mam. Ale ukochane książeczki wszystkie dalej stoją na półce. Wśród nich jest parę dziecięcych książeczek mojej mamy przywiezionych ze Lwowa. Czytałam je moim dzieciom, ale jakoś udało mi się im wpoić, że książek niszczyć nie wolno, szczególnie tych jeszcze ze Lwowa, czyli po babci. Niektórym natomiast dały radę myszy, gdyż część książek wywiozłam do Stróży.

  10. Lena Sadowska pisze:

    Dzień dobry, Tetryku:)

    Czasami może lepiej poczekać, aż przypominajki odszukają nas:)

    Moją pierwszą lalką była blondaska z krótkimi włoskami o imieniu Wula:) Oddałam ją koleżance.
    Druga miała na imię Ita, białe włosy i zielone oczy:) Trafiła do innej koleżanki.
    Trzecia była długowłosą blondynką i nazywała się Ida. Wyczesałam ją aż do całkowitej łysości:) Siedzi sobie w turbanie na strychu do dziś.
    Czwartej dałam na imię Lira i też wciąż ją mam. Razem z pudłem ubranek, łóżeczkiem i pościelką, którą uszyła moja Mama:)

    Lubiłam też „chłopackie” zabawki:) Miałam super łuk z tępymi strzałami, które nie chciały się w nic wbijać, bo Tata je zaokrąglił, wielki pióropusz i wyszywaną opaskę z „orlim” piórem:)
    Byłam szczęśliwą posiadaczką klocków, z których zamiast pałacu księżniczki wychodziły samochodziki, czołgi i helikoptery.
    A także – zmory całej rodziny i wszystkich sąsiadów – nakręcanego wozu strażackiego, wyjącego niemiłosiernie, póki nie rozkręciła się sprężyna:) Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach i jego losy nie są mi znane.

    Z książeczek pamiętam te z wierszykami J. Brzechwy, W. Chotomskiej, J. Tuwima, baśnie z cudnymi obrazkami i komiksy. Większość pooddawałam, ale część, głownie właśnie komiksy, wciąż są w domu, choć zmieniły właściciela:)

    Ale najukochańszy był Bury – misiołek, którego odziedziczyłam po Bracie. Przekazałam go młodszej kuzynce. Ona – mojemu dziecięciu.
    A ostatnio widziałam Burego parę dni temu na filmiku, tuptającego za łapkę z dwuletnim synkiem kuzynki:)
    Ponoć kiedyś Bury był ciemnobrązowy, teraz jest chm… wypłowiało-bury, ale to wciąż On:)

    Pozdrawiam:)

    • Tetryk56 pisze:

      Ukłony, Leno! 🙂
      Po poznaniu niezwykłych właściwości owego strażackiego wozu mogę sobie wyobrazić owe niewyjaśnione okoliczności Wink

      • miral59 pisze:

        Ja też sobie wyobrażam jak to z tym wozem strażackim było Wink
        I tu przypomina mi się historyjka…
        Moja siostra i ja mamy synów w tym samym wieku (jej urodził się 1 sierpnia, mój 10 września tego samego roku). Złośliwa siostra, kupiła mojemu synowi w prezencie trąbkę… „grał” na niej dość często, co doprowadzało nas (i sąsiadów) do szewskiej pasji. W odwecie kupiliśmy jej synowi bębenek Overjoy Synek siostry był uszczęśliwiony… gorzej było z jego rodzicami… nie pomogło chowanie pałeczek, bo bębenek wydawał odgłos przy uderzeniu czymkolwiek. Obydwa instrumenty nie pobyły długo w naszych domach. Znikły w niewyjaśnionych okolicznościach i nasi synowie nie mogli ich znaleźć… Happy-Grin
        Oprócz naszych synów, cała okolica odetchnęła z ulgą…

        • Tetryk56 pisze:

          Hihihi! Złośliwa siostra, i my – niewinne ofiary agresji!

        • Lena Sadowska pisze:

          Dzień dobry, Miralko:)

          Coś jest z tymi krewniaczkami i ich rewelacyjnymi podarunkami:)

          Moje Dziecię też dostało kiedyś od jednej z kuzynek męża trąbkę. Niepozorną, maleńką, ale o tak przenikliwym dźwięku, że skóra cierpła. Instrument okazał się ulubioną zabawką dziecka, więc nie sposób było go schować. Cierpieliśmy więc. Ale po jakimś czasie ta sama kuzynka podarowała naszemu dziecku klakson. Wytrzymaliśmy jeden dzień.
          Następnego wprosiliśmy się do kuzynki i poszliśmy tam całą rodziną, zaopatrzeni w jej prezenty. Miała córeczkę w podobnym wieku jak nasze dziecko. Więdły nam uszy, ale przesiedzieliśmy u niej kilka godzin, wysłuchując koncertu naszych muzykalnych pociech. Klakson i trąbkę zostawiliśmy „niechcący” pod kanapą:)
          Chyba „poniała ałuzju”, bo od tej pory ograniczała się do paczki żelków:)

          Pozdrawiam:)

          • miral59 pisze:

            Witaj Leno Delighted
            Nawet nie muszę sobie wyobrażać jak to z tą trąbką było… znam to z autopsji Overjoy Uszy więdną i ciężko wytrzymać… a przecież trudno zabronić dziecku zabawy ulubioną zabawką.
            Wiele lat później, gdy moja córka (a potem syn) uczyli się grać na gitarze, też początkowo ciężko było wytrzymać. Ale to było coś innego. Początkowe denerwujące dźwięki zmieniły się w harmonijne akordy i to już było przyjemne dla ucha… Pleasure

            • Lena Sadowska pisze:

              Naszą zmorą były jeszcze fleciki. Okropne, plastikowe dziadostwo, na które pani od muzyki zadawała dzieciom proste melodyjki. Czego by dzieci nie przyciskały, wychodziło rachityczne, ale bardzo wysokie „pitu-pitu”. Myśleliśmy, że może trafiliśmy na wadliwy egzemplarz. Nic podobnego, kolejny wydawał identyczny dźwięk. Przetrwaliśmy jakoś, ale nie wiem, czy to się kiedyś nie zemści:)
              My uczyliśmy się w podstawówce grać na cymbałkach, może też nie byłam ich wirtuozem, ale jednak Rodzice po ścianach nie chodzili:)

              • miral59 pisze:

                Może Twoi rodzice nie okazywali tego (jak i prawdopodobnie Wy), ale też blisko chodzenia po ścianach byli Wink
                Mój ojciec, który swego czasu uczył mnie grać na skrzypcach, okazywał wielkie zniecierpliwienie, gdy spod tego jakże pięknego instrumentu wychodziły niezgrabne i (nie ukrywajmy) fałszywe dźwięki. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłam w młodszych klasach SP i trudno było, żebym od razu grała jak Paganini Overjoy Najpierw trzeba się nauczyć…
                Wydaje mi się też, że szczególnie trąbki, flety, czy ogólnie instrumenty dmuchane wydają specyficzny dźwięk… dźwięk, który trudno wytrzymać gdy nie brzmi on harmonijnie. A może to tylko moja autosugestia, po jakże przykrych doświadczeniach z trąbką małoletniego syna? Thinking

                • Lena Sadowska pisze:

                  Z „dmuchanych” najbardziej lubię saksofon altowy:)
                  Tak, mają specyficzne brzmienie, ale śmiem twierdzić, że cymbałki były jednak lepszej jakości. Te fleciki wydawały jeden dźwięk. Wyobrażasz sobie takiego „Kotka na płotku” granego wyłącznie na górnym C:)?

      • Lena Sadowska pisze:

        Och, dzisiaj ja też mogę się ich domyślać, Tetryku:)

    • Quackie pisze:

      Dzień dobry. Ten nakręcany samochód skojarzył mi się z zabawkami (zwykle plastikowymi, zawierającymi elektronikę) moich dzieci, które czasem też wydawały nieznośne dźwięki… zwykle jednak po przekroczeniu granic mojej cierpliwości wystarczał cienki gwoździk w głośniczek i nieco hipokryzji („Och, zepsuło się, jaka szkoda!”). Zapewne w przypadku wozu strażackiego nie było to takie proste, więc zniknął w całości.

  11. Makówka pisze:

    Jak czytam te Wasze komentarze o trąbkach i wozach strażackich to moja boląca od wczoraj głowa aż się skurczyła na samą myśl.

    A co do przeprowadzek to jednak fajnie byłoby mieć taki strych, na którym mogą sobie dalej „mieszkać” pamiątki z dzieciństwa.

    Ja musiałam oddać klucze od mieszkania, w którym spędziłam dzieciństwo właścicielowi kamienicy, nie mam tam wstępu, zostało przerobione na pokoje dla studentów.

    Jednak ile razy przechodzę lub przejeżdżam obok jest mi przykro.

    Może dlatego mam taki sentyment do chatki w Stróży, bo to jedyne miejsce, które kojarzy się z moimi rodzicami? A dla syna to wspomnienia z dzieciństwa?

    Mieszkanie moich dziadków też musiało zostać „oddane” i też nie mam tam wstępu.Po drugich dziadkach -również, nie wiem kto tam mieszka.

    • Tetryk56 pisze:

      A jak pozostałe przejawy szanownego zdrowia? Wygrzałaś się?

      • Makówka pisze:

        Właśnie mam jakieś dziwne dreszcze, a przecież w domu jest ciepło.

        W nocy spać nie mogłam tak mnie bolała głowa. I w ogóle wszystko -cała Makówka.

        Więc odpowiem wprost –pozostałe przejawy … -do d…y!

        • Tetryk56 pisze:

          Weźże pogadaj poważnie z tym swoim organizmem! Misio

          • Makówka pisze:

            Zaręczam Cię, że od wczoraj rozmawiam BARDZO POWAŻNIE, a na Wyspie próbuję nadrabiać miną, bo co mogę innego?

            Pełna szklanka jest w tym wszystkim taka, że JUŻ WCZORAJ poczułam się na tyle źle, że zrezygnowałam z wycieczki.

            • Tetryk56 pisze:

              I bardzo dobrze! Zimno i mokro, brrr…

              • Makówka pisze:

                Gdybym jednak była zdrowa i poczłapała trochę to teraz byłabym w dobrej kondycji psychicznej. No ale mniejsza o wisielczy nastrój, teraz jednak myślę TYLKO o tym, aby ten ból głowy i całej Makówki nie był początkiem…i wolę nie analizować powodu stanu podgorączkowego. Nie boli mnie gardło, nie mam kataru.

  12. Max pisze:

    Dzień dobry 🙂 Nie miałem misia w dzieciństwie . Miałem za to same przygody , o których nie sposób zapomnieć . W wieku siedmiu lat zostałem przewieziony przez starszych kolegów wózkiem kolejowym . Koledzy zaplanowali wywrotkę , rozpędzili drążkami wózek , zeskoczyli z niego , ale wrzucili do otworu hamulcowego belkę . Belka zaczepiła o podkład , wyleciałem z wózkiem w powietrze ,a potem na tory , a wózek na mnie . Pamiętam , mimo że byłem nieprzytomny , że cały czas lecę do głębokiego dołu . Otworzyłem oczy dopiero u jedynego lekarza od wszystkich chorób . Poskładał mnie , ale niedokładnie i dopiero po paru miesiącach zawieziono mnie do szpital w Bielsku Podlaskim , połamano powtórnie zle poskładane kości nóg i czekałem aż to się pozrasta Musiałem cierpliwie czekać i nie było ani czasu ani okazji aby pobawić się misiem , a dzisiaj powspominać . zkwiatkiem

    • Quackie pisze:

      To zabawa ekstremalna! Amazed

      • Max pisze:

        Zabawa ekstremalna , po której wyzywano mnie : kulawy dziad ! kulawy dziad ! Ale kiedyś trzeba było się przeprosić i zostały tylko antymisiowe wspomnienia . Approve

    • Tetryk56 pisze:

      Współczuję, Maksiu!

      • Max pisze:

        Dziękuję 🙂 Takie kiedyś były czasy . Dzieci wychowywała ulica . Nie było takiej opieki jaką mamy teraz . Warto przytulić misia za ten postęp . Misio

        • Quackie pisze:

          No patrz, a tak się teraz idealizuje to wychowanie „podwórkowe” czy „uliczne”, w porównaniu ze współczesnością, kiedy dzieci nic, tylko siedzą z nosami w komputerze albo telefonie.

          Najwyraźniej ci idealizujący wyparli albo zapomnieli takie sytuacje.

          Ja w dzieciństwie rozciąłem sobie skórę na czole, upadając na wystający po budowie osiedla pręt zbrojeniowy, do dzisiaj mam bliznę. Z tego, co pamiętam po przerażeniu wszystkich naokoło, z boku wyglądało to co najmniej tak, jakbym się na ten drut nadział mózgiem, ale w gruncie rzeczy okazało się mało szkodliwe, nie to, co Twoja przygoda.

          • Lena Sadowska pisze:

            Doświadczenie Maksia naprawdę paskudne:(
            Ty również musiałeś nieźle się przestraszyć, nawet jeśli skończyło się dobrze.
            Ja też mam bliznę po podwórkowych starciach:)
            Pobiłam się kiedyś z chłopakiem z sąsiedztwa, który notorycznie nas, młodsze dziewczynki, zaczepiał. Oberwał, choć był starszy o trzy lata, więc z zemsty podniósł z ziemi kamień i rzucił we mnie. Trafił w nos, tyle, że to nie był kamień, a szkło, więc skończyło się szyciem na pogotowiu.
            Blizny prawie nie widać, ale okularów w oprawkach nosić nie mogę:)

            Piszesz, że „podwórkowe czasy” się idealizuje. Nie były idealne, miały blaski i cienie, ale nigdy w życiu nie zamieniłabym ich na ślęczenie przed monitorem:)

            • miral59 pisze:

              Ja też bym się nie zamieniła. Mimo braków, wydaje mi się, że dawniejsze wychowanie było lepsze. Dzięki niemu jesteśmy odporniejsi na przeciwności i stresy. A co dzisiejsza młodzież ma? Życie w internecie i przerażająca samotność… samotność w tłumie internetowych przyjaźni… Sad

              • Quackie pisze:

                Czasami mi się wydaje, że tej odporności mimo tamtego wychowania nie starcza… Pondering

                • Makówka pisze:

                  Z odpornością to nie umiem się wypowiedzieć, ale wiem, że z czasów szkolnych mam przyjaźnie trwałe i ważne do dziś. To PRZYJACIELE, którzy sprawdzili się w 100% w trudnych chwilach, nie tylko słowem, ale i czynem.
                  Oczywiście to działa w dwie strony, bo przyjaźń polega na WZAJEMNOŚCI.

                • miral59 pisze:

                  Masz rację, Mistrzu Q, czasami nie starcza. Ale z drugiej strony, młodzi nawet części by nie wytrzymali tego co my. Oczywiście to zależy od wielu czynników. Nie każdy jest taki sam i każdy z nas miał trochę inne wychowanie.
                  Młodzi mają tak samo. Nie każde dziecko ślęczy godzinami przed monitorem, czy z telefonem w łapie… są tacy, co uwielbiają podróże (i to nie w internecie, a w realu), są i tacy, którzy uprawiają jakiś sport. I niekoniecznie muszą odnosić spektakularne sukcesy. Ważne, że coś robią innego, niż śledzenie internetowych wiadomości. Pleasure

            • Quackie pisze:

              Otóż właśnie. Pod koniec tego dzieciństwa też już siedziałem z nosem w monitorze (co prawda ZX Spectrum, nie współczesnego peceta).

              Ale chyba jednak chodzi o to, żeby znaleźć równowagę między jednym a drugim.

    • Makówka pisze:

      To faktycznie traumatyczne wspomnienia Maksiu, lepiej takich nie mieć.

    • Lena Sadowska pisze:

      Witaj, Maksiu:)

      Rzeczywiście bardzo przykra przygoda i naprawdę szczerze współczuję.

      Pozdrawiam:)

    • miral59 pisze:

      Witaj Maksiu Delighted
      Ciekawe, czy koledzy też się dobrze bawili Angry
      Współczuję też łamania świeżych zrostów. To niesamowicie bolesne Sad
      Nie zazdroszczę takich wspomnień…
      Na pocieszenie może czekoladkę? Praliny

  13. Max pisze:

    Przy okazji warto zastanowić się , jakie znaczenie ma tzw. zrządzenie losu . Ciekawy przykład z Warszawy . Koło Dworca Zachodniego została potracona przez samochód osobowy, na przejściu dla pieszych kobieta . Ranną zabrało Pogotowie , które po kilkudziesięciu metrach zderzyło się z innym autem . Ranna kobieta wypadła z Ambulansu na jezdnię i na jezdni przejechał przez nią następny samochód , który dosłownie zmiażdżył ciało . A wszystko działo się w ciągu kwadransa . Co było powodem tego pośpiechu ? O to jest pytanie Thinking

  14. Max pisze:

    Ale dla równowagi to mam misiowe wspomnienia z Mazur . Mieszkałem z rodzicami w Korszach , w dużej , węzłowej stacji kolejowej . Do gimnazjum w Kętrzynie dojeżdżałem z koleżankami i kolegami specjalnym dla nas uruchomionym pociągiem pod nazwa Michałek . Wyjeżdżaliśmy rano o siódmej i wracaliśmy Michałkiem o szesnastej . Za darmo przez cały rok szkolny . Warto dzisiaj o tym pamiętać i przytulić wspomnieniowego misia Michałka . Thinking

  15. Quackie pisze:

    Przerwa wieczorna

  16. Quackie pisze:

    Oraz po przerwie!

  17. Tetryk56 pisze:

    Ciekaw jestem, swoją drogą, czy Misiek Pancerny się kiedyś jeszcze tu pojawi?…

    • Quackie pisze:

      Był na razie misiek i lokomotywa, to razem już blisko… Wink1

    • miral59 pisze:

      Misiek Pancerny wczoraj (10-10-20) miał urodziny… nie wnikam które… na pewno 18 Happy-Grin
      Muszę przyznać, że tęsknię do jego Harpii… w sumie to on wymyślił nick dla naszego Wyimaginowanego… w skrócie Lord W. Happy Aż żal, że seria ciekawych i jakże zabawnych opowiadań się skończyła – bez zakończenia Sad

  18. Makówka pisze:

    Coraz gorzej zamiast lepiej, umykam, choć wpis poruszył bardzo wdzięczny temat, ale nie mam siły na nic, ani czytać, ani pisać, ani słuchać, ani oglądać, ani spać.

    DOBRANOC!

    (może wrócę za chwilę jak kryzys minie).

  19. Makówka pisze:

    Witajcie!

    Dziękuję Wam za życzenia zdrowia i melduję, że mój organizm zwariował i sam nie wie czego chce albo …mnie nie chce powiedzieć.

    Jestem śpiąca, głowa mnie boli, ale spać nie mogę, więc po głowie tylko durne myśli się kłębią.

  20. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Kawa koniecznie!

  21. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Od dziś się obijam: zostałem zmuszony do wybrania zaległego urlopu i kroi mi się 2 tygodnie siedzenia w domu. No to przynajmniej będę wyspany, mam nadzieję 🙂

  22. Lena Sadowska pisze:

    Przelotne dobry wieczór, Wyspo:)

    Zaokienne Miasteczko dziś w klimacie prowansalskich uliczek z jasnymi dachami domków i topazową poświatą poruszanych wiaterkiem liści:)

    • Tetryk56 pisze:

      Witaj, Leno!
      Niestety moje miasteczko dziś w iście słotnych klimatach!

      • Lena Sadowska pisze:

        Witaj, Tetryku:)

        Może wiersz nas pocieszy:):

        „Na jesieni
        łąki więdną i gasną,
        bo zakwita miasto.
        Kwietny wianek:
        za przechodniem przechodzień.
        Kwietny bukiet:
        samochód przy samochodzie.
        Jak bławatki
        autobusy podwarszawskie.
        Żółty wózek z owocami – jaskier.
        Tramwaj jak mak czerwony.
        A po zmierzchu
        maki, chabry, jaskry – neony.”
        („Miasto jesienią” – J. Kulmowa)

        A piszę „nas”, bo i tu wieczór się rozmżył całkiem listopadowo:)

        Pozdrawiam:)

  23. Quackie pisze:

    Fajrant i przerwa. Widać po godzinie (i nieobecności), że wróciłem do poprzedniego zlecenia, przerwanego latem na to, co właśnie się skończyło?

  24. Makówka pisze:

    Jedni idą spać, inni pracują, jeszcze inni leżą i pachną, a taka na ten przykład Makówka z zamoczoną przyłbicą w strugach deszczu wróciła do domu.

    • Quackie pisze:

      Makówka za dobrze się czuje, żeby latać po deszczu w takim stanie? Hę?!

      • Makówka pisze:

        Taż przecież Makówka wcześniej napisała, że idzie leczyć duszę.
        Dwa grzane piwa w miłym towarzystwie i głowa przestała boleć, został tylko ból karku (jakiś przykurcz), ale co najważniejsze dusza uleczona.
        A głowa? A po co Makówce głowa?

        Ozorek

  25. Quackie pisze:

    Kochani, ja dzisiaj wcześniej zemknę. Nic się złego nie dzieje, ale czuję, że muszę nadrobić braki w śnie.

  26. Quackie pisze:

    Dzień dobry, miałem iść spać wcześniej, więc oczywiście natychmiast się okazało, że jest jedna branżowa sprawa, którą trzeba się było zająć już, natychmiast. No i nici z wcześniejszego spania.

    Może to przez tego trzynastego? Ale wczoraj był przecież dwunasty, to czego się mam spodziewać dzisiaj?

    A co do pogody, to u kuzynki w Beskidach śnieg, mokry i ciężki, wygląda względnie ładnie, ale kuzynka kontenta nie jest.

  27. Makówka pisze:

    Witajcie!

    Trzynasty, deszczowy…a co tam!

  28. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    U mnie wczoraj coś z nieba leciało… taki drobny kapuśniaczek. Na nieszczęście zostawiliśmy otwarte okno w naszej sypialni i teraz mamy mokrą ścianę pod oknem Weary Trzeba to jakoś wysuszyć…

  29. miral59 pisze:

    Wczorajsza pogoda ścięła mnie jak marcheweczkę… padłam Tired
    Za to dziś wstałam o 3:30 i nie bardzo wiem po co tak wcześnie Conceited Dzień będzie dłuższy… Wink

  30. miral59 pisze:

    Cieszy, że Makóweczka czuje się lepiej Fala
    Tak trzymać Approve

  31. miral59 pisze:

    Mąż też już wstał, więc mogę się za coś brać. Nie muszę już chodzić na paluszkach, żeby go nie obudzić Delighted
    Jakoś nie potrafię „leżeć i pachnieć”… Happy-Grin

  32. Lena Sadowska pisze:

    Dzień dobry, Wyspo:)

    Dzień wygląda, jakby wciąż jeszcze namyślał się, w jakiej szacie pokazać się dziś światu:)

    A zanim zdecyduje, może piękne miłosne wspomnienie o znamiennym tytule – „13”:):

    „Sto­pio­na w zło­to ce­ki­na­mi słoń­ca
    mi­łość się świe­ci na fa­lach da­le­ko,
    gó­ra­mi lasy czar­ne głę­bią pły­ną
    i wspo­mnie­nia­mi bar­wy w oczy pie­ką.
    Nie­bo jest bli­skie szkla­ny­mi pier­sia­mi,
    mo­rze jest nami, góry mo­rzem pły­ną,
    zie­lo­ne wło­sy scze­su­ją nad nami,
    w słoń­cu wy­brze­ża krzy­czą nad głę­bi­ną.
    Zie­mia wy­lę­kła się tłucze po nie­bie,
    bije tęt­na­mi w upa­le zmę­czo­na
    i pieśń sło­necz­na chce wró­cić do Cie­bie
    (wzdycha przy­ku­ta na gór­skich ko­ro­nach).
    Mo­rze roz­grza­ne się burzy w rozbłyskach,
    mi­łość się pali na fa­lach da­le­ko
    i moc­no ręką do ser­ca przy­ci­skam
    ob­ra­zy słoń­ca za­mknię­te po­wie­ką.”
    (K.K. Baczyński)

    Pozdrawiam:)

    • Makówka pisze:

      Witaj Leno!

      Piękny wiersz.

      Pada, pada, pada, a ja zamiast herbatka, kapciuszki i kocyk umykam knuć.

      paaaaaa…..

      • Lena Sadowska pisze:

        Dzień dobry, Makówko:)

        Prawda?

        A na tę niepogodę zewnętrzną proponuję spacer w towarzystwie Zielonego Misia:):

        „Był sobie Miś, Zielony Miś, co z lasem grał w zielone.
        Zielonym lasem lubił iść i miał zielony domek.
        Zielony dom zielony był jak trawa i jak liście,
        a w domu mieszkał śmieszny kot, zielony oczywiście.
        A kiedy las, zielony las, jesienią kolor zmienił,
        Zielony Miś przystroił dom w kolory tej jesieni.
        A zimą, kiedy rudy las śnieżynki zasypały,
        Zielony Miś otulił dom kocykiem śnieżnobiałym.
        A gdy się w kwiaty ubrał las i wiosna szła różowa,
        Zielony Miś różowych farb domkowi nie żałował.
        Lecz wkrótce znów Zielony Miś zobaczył zieleń w koło
        i krzyknął: -Lato przyszło dziś! O jakże mi wesoło!
        I odtąd nasz Zielony Miś znów ma zielony domek,
        i z kotem, co zielony jest, codziennie gra w zielone.
        Na razie: -Pa! Buziaki dwa od Kota i od Misia.
        Zielony Miś uśmiecha się: -To wszystko już na dzisiaj.”
        (W. Chotomska)

        Pozdrawiam:)

    • Tetryk56 pisze:

      Nie udało mi się znaleźć daty publikacji tego wiersza, najpewniej jednak powstał w okupowanej Warszawie. Stąd, niesiony refleksami słońca, widział i morze, i góry. Poeta…

      • Lena Sadowska pisze:

        Witaj, Tetryku:)

        Mam wiersze K.K. Baczyńskiego w „Dziełach zebranych”. W tomikach, które wydał, nie uwzględniono „13”, więc prawdopodobnie pochodzi ona z publikacji w którymś z czasopism literackich. „Droga” działała chyba najdłużej, do kwietnia 1944 roku, więc pewnie Twój trop jest dobry:)
        W necie znalazłam nieco inną wersję, jakby „mniej gramotną”…
        Od siebie dodam, że tytułową „13” może być Basia, jego żona, urodzona 13 listopada. KKB wykorzystywał od czasu do czasu symbolikę dat mających znaczenie wyłącznie dla niego:)

        Pozdrawiam:)

  33. Quackie pisze:

    Fajrant i przerwa.

    • Makówka pisze:

      A ja wróciłam do domu w strugach deszczu.

      Q fajrant i przerwa a ja kolacja, herbatka, kapcioszki i kocyk.

      • Quackie pisze:

        I bardzo dobrze, wygrzewaj się.

        Tutaj coś Najjunior złapał, liczymy, że może zwykłe przeziębienie, nie od razu korona.

        • Makówka pisze:

          Nawet tak nie myśl Q! Dochodzi do tego, że nawet banalne objawy złego samopoczucia wpędzają nas w strach; tak jak mnie od soboty do poniedziałku.

          Widać to trochę w komunikacji MPK -wczoraj i dziś jechałam „do miasta” bez korka w dość pustym autobusie.

          • Quackie pisze:

            Ja sobie pluję w brodę, że tydzień temu wybrałem się w jedno miejsce, chociaż nie musiałem. No trudno, teraz już, mam nadzieję, będę uważał.

            • Makówka pisze:

              Nie da się tak żyć i tylko stale uważać.

              • miral59 pisze:

                Z drugiej strony, Makóweczko, czy da się żyć, gdy każda niedyspozycja budzi obawę, że to może być TEN wirus?
                Sama się zastanawiałaś, czy Twój ból głowy, to taki zwyczajny, czy może gdzieś coś „załapałaś”…
                „Każdy kij ma dwa końce”… i w jednym i drugim przypadku nie da się żyć… Sad
                Musimy jakoś to przetrzymać, chociaż nikomu łatwo nie jest… tyle miesięcy… chyba każdy jest już zmęczony tą sytuacją i ma serdecznie dość. Trudno, trzeba ćwiczyć cierpliwość Worry

        • miral59 pisze:

          Też mam nadzieję, że to zwykłe przeziębienie i dość szybko Najjunior dojdzie do siebie. A przynajmniej tego mu życzę Misio

  34. Quackie pisze:

    Dobra, dzisiaj już pójdę spać, dzisiaj już pójdę spać, dzisiaj już pójdę spać, nie będę nic gasił po nocy…

    Dobranoc.

  35. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    Mam nowe pięterko, ale puszczę je dopiero jutro, jak wrócę z pracy. Przynajmniej mam nadzieję choć trochę być gospodynią na swoim pięterku Worry

  36. miral59 pisze:

    U mnie dochodzi 21 i czuję się trochę zmęczona. Wstałam dziś wcześnie, czyli dzień był bardzo długi.
    Miłego dnia Wam życzę Delighted
    A sama udaję się na zasłużony odpoczynek Spanko

  37. Quackie pisze:

    Dzień dobry, ale bardzo przelotnie i zdyszanie, wbrew pozorom nie zaspałem, ale za to od rana było trochę załatwiania Różnych Rzeczy (i wcale nie zaległości z nocy!). Za oknem sakramencko wieje i pada, dość parszywie w sumie, o ile to możliwe, nie zamierzam wychodzić.

  38. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada…

  39. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    Zapraszam pięterko wyżej. Może wspomnienia słonecznych dni, choć trochę rozświetlą jesienną szarugę Happy

  40. Tetryk56 pisze:

    No to wybieram się knuć…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)