Idąc przez życie obrastamy w pamiątki. Z niektórych się otrząsamy, innych po latach usilnie poszukujemy. Czy warto? Czasem lepiej pielęgnować samo wspomnienie, niż szukać jego materialnych śladów…
« Juromania i Góry Lewockie. | Nasze wrześniowe wycieczki » |
Aby uniknąć mitręgi na niezwykle rozrośniętym poprzednim pięterku, daję przeczekajkę: to pierwsze z cyklu opowiadań o Zenku, które miało debiut już na nowej Wyspie.
Ktokolwiek ma pomysł na nowy wpis, niech publikuje choćby zaraz
Też miałam takiego misia. Dostałam go od chłopaka, gdy byłam w II klasie LO. Miał na imię Duduś. Miś tak miał na imię, nie chłopak.
Miś pisał ze mną wszystkie klasówki, zdawał maturę, egzaminy na studia, potem kolokwia, egzaminy, był ze mną w czasie obrony pracy magisterskiej.
Miał łatany nosek, który przypalił się kiedyś na jakimś obozie harcerskim od lampy naftowej.
Nie pamiętam kiedy go wyrzuciłam. Chyba gdy pojawiło się dziecko i w ciasnym pokoju nie było miejsca na brudnego, łatanego, obszarpanego misia.
Syn zastąpił misia Dudusia.
Natomiast ukochaną lalkę miałam dość długo. Do czasu jak moje pomysłowe dzieci postanowiły sprawdzić jak zachowa się lalka po potraktowaniu jej zapaloną zapałką.
DOBRANOC!
Piszczała?
Nie piszczała, ale była bardzo elegancka. Do dziś mam w oczach jej elegancką zieloną sukienkę.
Funkcjonowała w pudle między zabawkami chłopaków do momentu przeprowadzki (chyba?). Pierwsza przeprowadzka była gdy synowie byli w I i IV klasie SP.
Mam pomysł na nowe pięterko, tylko mi czasu brakuje na wybudowanie

Kiedyś na pewno będzie, ale nie wiadomo kiedy… to znaczy wiadomo – jak znajdę czas
Nie miałam takiego misia dzieciństwa
A może to i dobrze… 


Też jako niemowlę, kaszki jeść nie chciałam. Mama słodziła mi ją to cukrem, to glukozą, a ja plułam tym na potęgę. Ale kiedyś zjadłam ze smakiem… wydundziłam całą butlę. Mama spróbowała z tej co została po ugotowaniu i spostrzegła, że zamiast posłodzić – posoliła. Ojciec orzekł, że skoro bardziej mi smakuje posolona, to niech mama soli. Może niech dodaje nie tyle co cukru, ale zawsze… do tej pory zupę mleczną wolę posoloną
Słodka jest obrzydliwa 
Przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia, że moja ulubiona zabawka walała się gdzieś po śmietnikach, gdy już dorosłam
Jakoś zawsze wolałam „żywe futerko”, szczególnie pieski
Ja w ogóle w dzieciństwie byłam „odwrotek”… Moją starszą siostrę dość długo musieli odzwyczajać od smoczka. Jako niemowlę, gdy mi ten kawałek gumy włożyli do buzi, pociągnęłam parę razy, nic nie leciało, to plunęłam nim tak, że do tej pory nie znaleźli
A tak w ogóle, to byliśmy dziś w Zion. Cicho, pusto, tylko czasami jakiś ptaszek się odezwie (głównie czyże złotawe i sikory… poznaję je po głosie). Ale były dwa momenty, że się uśmiałam. Gdy szliśmy nad Lake Michigan, spotkaliśmy grupkę rodzinną. Pani okutana w futerko, druga w kożuszek… mijając nas powiedziały, że strasznie zimno… tylko się uśmiechnęliśmy. Oboje z krótkim rękawem i jakoś nam zimno nie było
W sumie było ponad 20C (nie wiem dokładnie 22 czy 23C), no to żesz zimno nie jest!!!
To bez sensu…
Coś tam pamiętam, że był kurs jednostki nazywający się „bajdewind”, czy jakoś tak i właśnie dotyczył pływania pod wiatr… no, może niezupełnie pod, ale zbliżone
Ukratek zna się na tym lepiej i na pewno jest w stanie dokładnie to wytłumaczyć 
Że niby na nim płyną?
Widocznie to nie byli prawdziwi żeglarze…
A drugi moment to gdy zobaczyliśmy jacht płynący na silniku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że płynął pod wiatr i miał postawiony żagiel. Uśmieliśmy się oboje. Bo albo płyniemy na żaglu, a jeśli ktoś nie umie pod wiatr, to powinien złożyć żagiel. A tak działa on jak hamulec…
Nie znam się na żeglarstwie. Kurs na sternika przechodziłam na obozie harcerskim jako małolata i praktycznie nic z niego już nie pamiętam… to było tak dawno, a niepraktykowane wyleciało z głowy. Ze świstem…
Pamiętam z opowiadania Ukratka z Mazur, że płynięcie na motorze, to ujma dla prawdziwego żeglarza… może dlatego nie położyli żagla?
Wspomaganie żagla silnikiem na małych, śródlądowych jednostkach jest (jeszcze!) na ogół traktowane jako obciach, choć coraz częściej obserwujemy to i na Mazurach. No cóż, łódkę do bodajże 20 m2 żagla można obecnie wynająć bez uprawnień, więc coraz więcej pływa ludzi mających mierne pojęcie o żeglarstwie, poza elementarnymi technicznymi umiejętnościami.
Takie wspomaganie może mieć sens wtedy, gdy mimo niego żagiel poprawnie pracuje, a więc raczej na kursach pełnych – niesienie żagla na silniku pod wiatr to nie tylko obciach, to głupota…
Czyli, słusznie rozbawiło nas takie pływanie

Nie wiem też, czy potrzebne są do tego uprawnienia, ale chyba nie
My kupiliśmy swój kajak bez zapytania ze strony sprzedającego o cokolwiek…
Wiatr był spory i na jeziorze było wiele żaglówek. Jedynie ta płynęła dość blisko brzegu. Mieliśmy więc okazję przyjrzeć się jej dokładnie…
Nie znam tutejszych przepisów i nie wiem jak się wypożycza żaglówki. Nawet nie wiem czy takie wypożyczalnie są…
Wiem natomiast, że kupić sobie żaglówkę (czy jakąkolwiek jednostkę pływającą) można bez problemu. Tanie to nie jest, ale dla ludzi, którzy mają pieniądze, to żaden problem
Witam!
Dzień dobry, pospałem bez budzika, ile organizm wytrzyma, ale już jestem.
Zastanawiam się, czy miałem jakieś przytulanki w dzieciństwie, na pewno tak, ale nie pamiętam kompletnie
to już prędzej książki dla dzieci (no ale do nich się nie przytulałem ani ich nie prałem).
Witajcie!
Ja z dziecinnych zabawek oprócz klocków „legopodobnych” miałem jeszcze kolekcję wycinanych z kartonu i składanych przestrzennie zwierząt. Były to zeszyty w serii, bodajże, „Zwierzęta świata” zawierające okazy z kolejnych kontynentów.
Były jakieś misie i pajace, ale w żadnym się nie zakochałem!
A, klocki były, od pewnego momentu nawet lego (oryginalne). To chyba jedyna ekstrawagancja dla dzieci, na którą pozwalali sobie(?) Rodzice. Pamiętam też klocki drewniane w rozmaitych kształtach, wszystkie pakowane do pudełka na kołach z zasuwanym wieczkiem (i jak mnie wkurzało, że klocki sześcienne nie są idealnie równe i jednakowe).
Taaa lego to czasy moich dzieci. Ach ta różnica pokoleń!
Przytulanek z dzieciństwa też jakoś nie pamiętam. Tylko tę lalkę, o której napisałam wyżej. Była zrobiona ze sztywnego materiału, miała komplet ubranek na zmianę, a potem dorabiane kolejne. Do przytulania się nie nadawała.
Natomiast Duduś, o którym wczoraj wspomniałam był misiaczkiem mieszczącym się w dłoni. Gdy go dostałam miałam naście lat (II LO). To nie była przytulanka z dzieciństwa, raczej sentymentalna pamiątka.
Zabawek z dzieciństwa nie mam. Ale ukochane książeczki wszystkie dalej stoją na półce. Wśród nich jest parę dziecięcych książeczek mojej mamy przywiezionych ze Lwowa. Czytałam je moim dzieciom, ale jakoś udało mi się im wpoić, że książek niszczyć nie wolno, szczególnie tych jeszcze ze Lwowa, czyli po babci. Niektórym natomiast dały radę myszy, gdyż część książek wywiozłam do Stróży.
Tak, myszy bardzo lubią książki. Niekiedy bardziej niż ludzie…
Dzień dobry, Tetryku:)
Czasami może lepiej poczekać, aż przypominajki odszukają nas:)
Moją pierwszą lalką była blondaska z krótkimi włoskami o imieniu Wula:) Oddałam ją koleżance.
Druga miała na imię Ita, białe włosy i zielone oczy:) Trafiła do innej koleżanki.
Trzecia była długowłosą blondynką i nazywała się Ida. Wyczesałam ją aż do całkowitej łysości:) Siedzi sobie w turbanie na strychu do dziś.
Czwartej dałam na imię Lira i też wciąż ją mam. Razem z pudłem ubranek, łóżeczkiem i pościelką, którą uszyła moja Mama:)
Lubiłam też „chłopackie” zabawki:) Miałam super łuk z tępymi strzałami, które nie chciały się w nic wbijać, bo Tata je zaokrąglił, wielki pióropusz i wyszywaną opaskę z „orlim” piórem:)
Byłam szczęśliwą posiadaczką klocków, z których zamiast pałacu księżniczki wychodziły samochodziki, czołgi i helikoptery.
A także – zmory całej rodziny i wszystkich sąsiadów – nakręcanego wozu strażackiego, wyjącego niemiłosiernie, póki nie rozkręciła się sprężyna:) Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach i jego losy nie są mi znane.
Z książeczek pamiętam te z wierszykami J. Brzechwy, W. Chotomskiej, J. Tuwima, baśnie z cudnymi obrazkami i komiksy. Większość pooddawałam, ale część, głownie właśnie komiksy, wciąż są w domu, choć zmieniły właściciela:)
Ale najukochańszy był Bury – misiołek, którego odziedziczyłam po Bracie. Przekazałam go młodszej kuzynce. Ona – mojemu dziecięciu.
A ostatnio widziałam Burego parę dni temu na filmiku, tuptającego za łapkę z dwuletnim synkiem kuzynki:)
Ponoć kiedyś Bury był ciemnobrązowy, teraz jest chm… wypłowiało-bury, ale to wciąż On:)
Pozdrawiam:)
Ukłony, Leno!

Po poznaniu niezwykłych właściwości owego strażackiego wozu mogę sobie wyobrazić owe niewyjaśnione okoliczności
Ja też sobie wyobrażam jak to z tym wozem strażackim było
Synek siostry był uszczęśliwiony… gorzej było z jego rodzicami… nie pomogło chowanie pałeczek, bo bębenek wydawał odgłos przy uderzeniu czymkolwiek. Obydwa instrumenty nie pobyły długo w naszych domach. Znikły w niewyjaśnionych okolicznościach i nasi synowie nie mogli ich znaleźć… 
I tu przypomina mi się historyjka…
Moja siostra i ja mamy synów w tym samym wieku (jej urodził się 1 sierpnia, mój 10 września tego samego roku). Złośliwa siostra, kupiła mojemu synowi w prezencie trąbkę… „grał” na niej dość często, co doprowadzało nas (i sąsiadów) do szewskiej pasji. W odwecie kupiliśmy jej synowi bębenek
Oprócz naszych synów, cała okolica odetchnęła z ulgą…
Nie do końca jestem pewna, Ukratku, czy my to „niewinne ofiary agresji”

Dzień dobry, Miralko:)
Coś jest z tymi krewniaczkami i ich rewelacyjnymi podarunkami:)
Moje Dziecię też dostało kiedyś od jednej z kuzynek męża trąbkę. Niepozorną, maleńką, ale o tak przenikliwym dźwięku, że skóra cierpła. Instrument okazał się ulubioną zabawką dziecka, więc nie sposób było go schować. Cierpieliśmy więc. Ale po jakimś czasie ta sama kuzynka podarowała naszemu dziecku klakson. Wytrzymaliśmy jeden dzień.
Następnego wprosiliśmy się do kuzynki i poszliśmy tam całą rodziną, zaopatrzeni w jej prezenty. Miała córeczkę w podobnym wieku jak nasze dziecko. Więdły nam uszy, ale przesiedzieliśmy u niej kilka godzin, wysłuchując koncertu naszych muzykalnych pociech. Klakson i trąbkę zostawiliśmy „niechcący” pod kanapą:)
Chyba „poniała ałuzju”, bo od tej pory ograniczała się do paczki żelków:)
Pozdrawiam:)
Witaj Leno
Uszy więdną i ciężko wytrzymać… a przecież trudno zabronić dziecku zabawy ulubioną zabawką.
Nawet nie muszę sobie wyobrażać jak to z tą trąbką było… znam to z autopsji
Wiele lat później, gdy moja córka (a potem syn) uczyli się grać na gitarze, też początkowo ciężko było wytrzymać. Ale to było coś innego. Początkowe denerwujące dźwięki zmieniły się w harmonijne akordy i to już było przyjemne dla ucha…
Naszą zmorą były jeszcze fleciki. Okropne, plastikowe dziadostwo, na które pani od muzyki zadawała dzieciom proste melodyjki. Czego by dzieci nie przyciskały, wychodziło rachityczne, ale bardzo wysokie „pitu-pitu”. Myśleliśmy, że może trafiliśmy na wadliwy egzemplarz. Nic podobnego, kolejny wydawał identyczny dźwięk. Przetrwaliśmy jakoś, ale nie wiem, czy to się kiedyś nie zemści:)
My uczyliśmy się w podstawówce grać na cymbałkach, może też nie byłam ich wirtuozem, ale jednak Rodzice po ścianach nie chodzili:)
Może Twoi rodzice nie okazywali tego (jak i prawdopodobnie Wy), ale też blisko chodzenia po ścianach byli
Najpierw trzeba się nauczyć…
Mój ojciec, który swego czasu uczył mnie grać na skrzypcach, okazywał wielkie zniecierpliwienie, gdy spod tego jakże pięknego instrumentu wychodziły niezgrabne i (nie ukrywajmy) fałszywe dźwięki. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłam w młodszych klasach SP i trudno było, żebym od razu grała jak Paganini
Wydaje mi się też, że szczególnie trąbki, flety, czy ogólnie instrumenty dmuchane wydają specyficzny dźwięk… dźwięk, który trudno wytrzymać gdy nie brzmi on harmonijnie. A może to tylko moja autosugestia, po jakże przykrych doświadczeniach z trąbką małoletniego syna?
Z „dmuchanych” najbardziej lubię saksofon altowy:)
Tak, mają specyficzne brzmienie, ale śmiem twierdzić, że cymbałki były jednak lepszej jakości. Te fleciki wydawały jeden dźwięk. Wyobrażasz sobie takiego „Kotka na płotku” granego wyłącznie na górnym C:)?
Och, dzisiaj ja też mogę się ich domyślać, Tetryku:)
Dzień dobry. Ten nakręcany samochód skojarzył mi się z zabawkami (zwykle plastikowymi, zawierającymi elektronikę) moich dzieci, które czasem też wydawały nieznośne dźwięki… zwykle jednak po przekroczeniu granic mojej cierpliwości wystarczał cienki gwoździk w głośniczek i nieco hipokryzji („Och, zepsuło się, jaka szkoda!”). Zapewne w przypadku wozu strażackiego nie było to takie proste, więc zniknął w całości.
Dzień dobry, Quackie:)
Najpierw zginął kluczyk. Ale świetnie pasował ten od kominkowego zegara:)
Pozdrawiam:)
Ajajaj, no tak, zegar jednak TRZEBA było nakręcać
Jak czytam te Wasze komentarze o trąbkach i wozach strażackich to moja boląca od wczoraj głowa aż się skurczyła na samą myśl.
A co do przeprowadzek to jednak fajnie byłoby mieć taki strych, na którym mogą sobie dalej „mieszkać” pamiątki z dzieciństwa.
Ja musiałam oddać klucze od mieszkania, w którym spędziłam dzieciństwo właścicielowi kamienicy, nie mam tam wstępu, zostało przerobione na pokoje dla studentów.
Jednak ile razy przechodzę lub przejeżdżam obok jest mi przykro.
Może dlatego mam taki sentyment do chatki w Stróży, bo to jedyne miejsce, które kojarzy się z moimi rodzicami? A dla syna to wspomnienia z dzieciństwa?
Mieszkanie moich dziadków też musiało zostać „oddane” i też nie mam tam wstępu.Po drugich dziadkach -również, nie wiem kto tam mieszka.
A jak pozostałe przejawy szanownego zdrowia? Wygrzałaś się?
Właśnie mam jakieś dziwne dreszcze, a przecież w domu jest ciepło.
W nocy spać nie mogłam tak mnie bolała głowa. I w ogóle wszystko -cała Makówka.
Więc odpowiem wprost –pozostałe przejawy … -do d…y!
Weźże pogadaj poważnie z tym swoim organizmem!
Zaręczam Cię, że od wczoraj rozmawiam BARDZO POWAŻNIE, a na Wyspie próbuję nadrabiać miną, bo co mogę innego?
Pełna szklanka jest w tym wszystkim taka, że JUŻ WCZORAJ poczułam się na tyle źle, że zrezygnowałam z wycieczki.
I bardzo dobrze! Zimno i mokro, brrr…
Gdybym jednak była zdrowa i poczłapała trochę to teraz byłabym w dobrej kondycji psychicznej. No ale mniejsza o wisielczy nastrój, teraz jednak myślę TYLKO o tym, aby ten ból głowy i całej Makówki nie był początkiem…i wolę nie analizować powodu stanu podgorączkowego. Nie boli mnie gardło, nie mam kataru.
Siedzę w domu i nic to nie pomaga.
Dziękuję za misia.
Dzień dobry
Nie miałem misia w dzieciństwie . Miałem za to same przygody , o których nie sposób zapomnieć . W wieku siedmiu lat zostałem przewieziony przez starszych kolegów wózkiem kolejowym . Koledzy zaplanowali wywrotkę , rozpędzili drążkami wózek , zeskoczyli z niego , ale wrzucili do otworu hamulcowego belkę . Belka zaczepiła o podkład , wyleciałem z wózkiem w powietrze ,a potem na tory , a wózek na mnie . Pamiętam , mimo że byłem nieprzytomny , że cały czas lecę do głębokiego dołu . Otworzyłem oczy dopiero u jedynego lekarza od wszystkich chorób . Poskładał mnie , ale niedokładnie i dopiero po paru miesiącach zawieziono mnie do szpital w Bielsku Podlaskim , połamano powtórnie zle poskładane kości nóg i czekałem aż to się pozrasta Musiałem cierpliwie czekać i nie było ani czasu ani okazji aby pobawić się misiem , a dzisiaj powspominać . 
To zabawa ekstremalna!
Zabawa ekstremalna , po której wyzywano mnie : kulawy dziad ! kulawy dziad ! Ale kiedyś trzeba było się przeprosić i zostały tylko antymisiowe wspomnienia .
Współczuję, Maksiu!
Dziękuję
Takie kiedyś były czasy . Dzieci wychowywała ulica . Nie było takiej opieki jaką mamy teraz . Warto przytulić misia za ten postęp . 
No patrz, a tak się teraz idealizuje to wychowanie „podwórkowe” czy „uliczne”, w porównaniu ze współczesnością, kiedy dzieci nic, tylko siedzą z nosami w komputerze albo telefonie.
Najwyraźniej ci idealizujący wyparli albo zapomnieli takie sytuacje.
Ja w dzieciństwie rozciąłem sobie skórę na czole, upadając na wystający po budowie osiedla pręt zbrojeniowy, do dzisiaj mam bliznę. Z tego, co pamiętam po przerażeniu wszystkich naokoło, z boku wyglądało to co najmniej tak, jakbym się na ten drut nadział mózgiem, ale w gruncie rzeczy okazało się mało szkodliwe, nie to, co Twoja przygoda.
Doświadczenie Maksia naprawdę paskudne:(
Ty również musiałeś nieźle się przestraszyć, nawet jeśli skończyło się dobrze.
Ja też mam bliznę po podwórkowych starciach:)
Pobiłam się kiedyś z chłopakiem z sąsiedztwa, który notorycznie nas, młodsze dziewczynki, zaczepiał. Oberwał, choć był starszy o trzy lata, więc z zemsty podniósł z ziemi kamień i rzucił we mnie. Trafił w nos, tyle, że to nie był kamień, a szkło, więc skończyło się szyciem na pogotowiu.
Blizny prawie nie widać, ale okularów w oprawkach nosić nie mogę:)
Piszesz, że „podwórkowe czasy” się idealizuje. Nie były idealne, miały blaski i cienie, ale nigdy w życiu nie zamieniłabym ich na ślęczenie przed monitorem:)
Ja też bym się nie zamieniła. Mimo braków, wydaje mi się, że dawniejsze wychowanie było lepsze. Dzięki niemu jesteśmy odporniejsi na przeciwności i stresy. A co dzisiejsza młodzież ma? Życie w internecie i przerażająca samotność… samotność w tłumie internetowych przyjaźni…
Czasami mi się wydaje, że tej odporności mimo tamtego wychowania nie starcza…
Z odpornością to nie umiem się wypowiedzieć, ale wiem, że z czasów szkolnych mam przyjaźnie trwałe i ważne do dziś. To PRZYJACIELE, którzy sprawdzili się w 100% w trudnych chwilach, nie tylko słowem, ale i czynem.
Oczywiście to działa w dwie strony, bo przyjaźń polega na WZAJEMNOŚCI.
Masz rację, Mistrzu Q, czasami nie starcza. Ale z drugiej strony, młodzi nawet części by nie wytrzymali tego co my. Oczywiście to zależy od wielu czynników. Nie każdy jest taki sam i każdy z nas miał trochę inne wychowanie.
Młodzi mają tak samo. Nie każde dziecko ślęczy godzinami przed monitorem, czy z telefonem w łapie… są tacy, co uwielbiają podróże (i to nie w internecie, a w realu), są i tacy, którzy uprawiają jakiś sport. I niekoniecznie muszą odnosić spektakularne sukcesy. Ważne, że coś robią innego, niż śledzenie internetowych wiadomości.
Otóż właśnie. Pod koniec tego dzieciństwa też już siedziałem z nosem w monitorze (co prawda ZX Spectrum, nie współczesnego peceta).
Ale chyba jednak chodzi o to, żeby znaleźć równowagę między jednym a drugim.
„Kto złoty sobie upodobał umiar,

ten się uchroni przed nikczemną nędzą…”
(Oda II 10 – Horacy)
To faktycznie traumatyczne wspomnienia Maksiu, lepiej takich nie mieć.
Witaj, Maksiu:)
Rzeczywiście bardzo przykra przygoda i naprawdę szczerze współczuję.
Pozdrawiam:)
Witaj Maksiu



Ciekawe, czy koledzy też się dobrze bawili
Współczuję też łamania świeżych zrostów. To niesamowicie bolesne
Nie zazdroszczę takich wspomnień…
Na pocieszenie może czekoladkę?
Dziękuję , Posłodzę sobie wspomnienia
Przy okazji warto zastanowić się , jakie znaczenie ma tzw. zrządzenie losu . Ciekawy przykład z Warszawy . Koło Dworca Zachodniego została potracona przez samochód osobowy, na przejściu dla pieszych kobieta . Ranną zabrało Pogotowie , które po kilkudziesięciu metrach zderzyło się z innym autem . Ranna kobieta wypadła z Ambulansu na jezdnię i na jezdni przejechał przez nią następny samochód , który dosłownie zmiażdżył ciało . A wszystko działo się w ciągu kwadransa . Co było powodem tego pośpiechu ? O to jest pytanie
Makabreska
Ale dla równowagi to mam misiowe wspomnienia z Mazur . Mieszkałem z rodzicami w Korszach , w dużej , węzłowej stacji kolejowej . Do gimnazjum w Kętrzynie dojeżdżałem z koleżankami i kolegami specjalnym dla nas uruchomionym pociągiem pod nazwa Michałek . Wyjeżdżaliśmy rano o siódmej i wracaliśmy Michałkiem o szesnastej . Za darmo przez cały rok szkolny . Warto dzisiaj o tym pamiętać i przytulić wspomnieniowego misia Michałka .
Ja (jak już wspominałam na Wyspie) od I klasy SP dojeżdżałam do szkoły tramwajem.
Bynajmniej nie uruchomionym tylko dla dzieci i niestety nie miał imienia.
O, zamiast misia – lokomotywa. I to nie zabawkowa, tylko prawdziwa, a za nią cały pociąg
i to jest dopiero wspomnienie!
Jednak trudno zrozumieć facetów!
Wolą się przytulać do lokomotywy jak do misia!
Ależ proszę Makówki, czy Maks wspomniał cokolwiek o przytulaniu się do lokomotywy?
Ależ proszę Pana Q kto napisał O, zamiast misia – lokomotywa.
Oczywiście, że nie Maksa miałam na myśli proszę pana Q!
Przerwa wieczorna
Oraz po przerwie!
Ciekaw jestem, swoją drogą, czy Misiek Pancerny się kiedyś jeszcze tu pojawi?…
Był na razie misiek i lokomotywa, to razem już blisko…
Misiek Pancerny wczoraj (10-10-20) miał urodziny… nie wnikam które… na pewno 18
Aż żal, że seria ciekawych i jakże zabawnych opowiadań się skończyła – bez zakończenia 
Muszę przyznać, że tęsknię do jego Harpii… w sumie to on wymyślił nick dla naszego Wyimaginowanego… w skrócie Lord W.
Coraz gorzej zamiast lepiej, umykam, choć wpis poruszył bardzo wdzięczny temat, ale nie mam siły na nic, ani czytać, ani pisać, ani słuchać, ani oglądać, ani spać.
DOBRANOC!
(może wrócę za chwilę jak kryzys minie).
Trzymaj się!
Wracaj do zdrowia, a potem na Wyspę!
T.! Trzymam się (poduszki i kota).
Q. ! Zrobiłam to w odwrotnej kolejności -najpierw wróciłam na Wyspę.
Witajcie!
Dziękuję Wam za życzenia zdrowia i melduję, że mój organizm zwariował i sam nie wie czego chce albo …mnie nie chce powiedzieć.
Jestem śpiąca, głowa mnie boli, ale spać nie mogę, więc po głowie tylko durne myśli się kłębią.
Dzień dobry. Kawa koniecznie!
Witajcie!
Od dziś się obijam: zostałem zmuszony do wybrania zaległego urlopu i kroi mi się 2 tygodnie siedzenia w domu. No to przynajmniej będę wyspany, mam nadzieję
Aleś se wybrał pogodę na to obijanie!
Przelotne dobry wieczór, Wyspo:)
Zaokienne Miasteczko dziś w klimacie prowansalskich uliczek z jasnymi dachami domków i topazową poświatą poruszanych wiaterkiem liści:)
Witaj, Leno!
Niestety moje miasteczko dziś w iście słotnych klimatach!
Witaj, Tetryku:)
Może wiersz nas pocieszy:):
„Na jesieni
łąki więdną i gasną,
bo zakwita miasto.
Kwietny wianek:
za przechodniem przechodzień.
Kwietny bukiet:
samochód przy samochodzie.
Jak bławatki
autobusy podwarszawskie.
Żółty wózek z owocami – jaskier.
Tramwaj jak mak czerwony.
A po zmierzchu
maki, chabry, jaskry – neony.”
(„Miasto jesienią” – J. Kulmowa)
A piszę „nas”, bo i tu wieczór się rozmżył całkiem listopadowo:)
Pozdrawiam:)
Ech, życie byłoby szare bez wyobraźni poetów…
Może troszeczkę:)
Fajrant i przerwa. Widać po godzinie (i nieobecności), że wróciłem do poprzedniego zlecenia, przerwanego latem na to, co właśnie się skończyło?
A ja miałem nadzieję, że wróciłeś do dolce far niente i nie odzywasz się, bo jest ci błogo…
Jedni idą spać, inni pracują, jeszcze inni leżą i pachną, a taka na ten przykład Makówka z zamoczoną przyłbicą w strugach deszczu wróciła do domu.
Makówka za dobrze się czuje, żeby latać po deszczu w takim stanie? Hę?!
Taż przecież Makówka wcześniej napisała, że idzie leczyć duszę.
Dwa grzane piwa w miłym towarzystwie i głowa przestała boleć, został tylko ból karku (jakiś przykurcz), ale co najważniejsze dusza uleczona.
A głowa? A po co Makówce głowa?
A żeby te grzane piwa dobrze zastąpiły różne …acetamole i …promy.
A faktycznie, po co Makówce głowa, jak cała jest Makówką?
Co racja to racja panie Q!
A to były grzane piwa z imbirem = czyste leczenie!
Ktoś ma wątpliwości?
Kolacja -najwyższy czas…
Kochani, ja dzisiaj wcześniej zemknę. Nic się złego nie dzieje, ale czuję, że muszę nadrobić braki w śnie.
Dzień dobry, miałem iść spać wcześniej, więc oczywiście natychmiast się okazało, że jest jedna branżowa sprawa, którą trzeba się było zająć już, natychmiast. No i nici z wcześniejszego spania.
Może to przez tego trzynastego? Ale wczoraj był przecież dwunasty, to czego się mam spodziewać dzisiaj?
A co do pogody, to u kuzynki w Beskidach śnieg, mokry i ciężki, wygląda względnie ładnie, ale kuzynka kontenta nie jest.
Witajcie!
Trzynasty, deszczowy…a co tam!
Dzień dobry
Trzeba to jakoś wysuszyć…
U mnie wczoraj coś z nieba leciało… taki drobny kapuśniaczek. Na nieszczęście zostawiliśmy otwarte okno w naszej sypialni i teraz mamy mokrą ścianę pod oknem
Wczorajsza pogoda ścięła mnie jak marcheweczkę… padłam
Dzień będzie dłuższy… 
Za to dziś wstałam o 3:30 i nie bardzo wiem po co tak wcześnie
Cieszy, że Makóweczka czuje się lepiej

Tak trzymać
Makóweczka cieszy się, że się cieszysz Miralko!
Już tylko trochę boli mnie kark.
Mąż też już wstał, więc mogę się za coś brać. Nie muszę już chodzić na paluszkach, żeby go nie obudzić

Jakoś nie potrafię „leżeć i pachnieć”…
Dzień dobry, Wyspo:)
Dzień wygląda, jakby wciąż jeszcze namyślał się, w jakiej szacie pokazać się dziś światu:)
A zanim zdecyduje, może piękne miłosne wspomnienie o znamiennym tytule – „13”:):
„Stopiona w złoto cekinami słońca
miłość się świeci na falach daleko,
górami lasy czarne głębią płyną
i wspomnieniami barwy w oczy pieką.
Niebo jest bliskie szklanymi piersiami,
morze jest nami, góry morzem płyną,
zielone włosy sczesują nad nami,
w słońcu wybrzeża krzyczą nad głębiną.
Ziemia wylękła się tłucze po niebie,
bije tętnami w upale zmęczona
i pieśń słoneczna chce wrócić do Ciebie
(wzdycha przykuta na górskich koronach).
Morze rozgrzane się burzy w rozbłyskach,
miłość się pali na falach daleko
i mocno ręką do serca przyciskam
obrazy słońca zamknięte powieką.”
(K.K. Baczyński)
Pozdrawiam:)
Witaj Leno!
Piękny wiersz.
Pada, pada, pada, a ja zamiast herbatka, kapciuszki i kocyk umykam knuć.
paaaaaa…..
Dzień dobry, Makówko:)
Prawda?
A na tę niepogodę zewnętrzną proponuję spacer w towarzystwie Zielonego Misia:):
„Był sobie Miś, Zielony Miś, co z lasem grał w zielone.
Zielonym lasem lubił iść i miał zielony domek.
Zielony dom zielony był jak trawa i jak liście,
a w domu mieszkał śmieszny kot, zielony oczywiście.
A kiedy las, zielony las, jesienią kolor zmienił,
Zielony Miś przystroił dom w kolory tej jesieni.
A zimą, kiedy rudy las śnieżynki zasypały,
Zielony Miś otulił dom kocykiem śnieżnobiałym.
A gdy się w kwiaty ubrał las i wiosna szła różowa,
Zielony Miś różowych farb domkowi nie żałował.
Lecz wkrótce znów Zielony Miś zobaczył zieleń w koło
i krzyknął: -Lato przyszło dziś! O jakże mi wesoło!
I odtąd nasz Zielony Miś znów ma zielony domek,
i z kotem, co zielony jest, codziennie gra w zielone.
Na razie: -Pa! Buziaki dwa od Kota i od Misia.
Zielony Miś uśmiecha się: -To wszystko już na dzisiaj.”
(W. Chotomska)
Pozdrawiam:)
Nie udało mi się znaleźć daty publikacji tego wiersza, najpewniej jednak powstał w okupowanej Warszawie. Stąd, niesiony refleksami słońca, widział i morze, i góry. Poeta…
Witaj, Tetryku:)
Mam wiersze K.K. Baczyńskiego w „Dziełach zebranych”. W tomikach, które wydał, nie uwzględniono „13”, więc prawdopodobnie pochodzi ona z publikacji w którymś z czasopism literackich. „Droga” działała chyba najdłużej, do kwietnia 1944 roku, więc pewnie Twój trop jest dobry:)
W necie znalazłam nieco inną wersję, jakby „mniej gramotną”…
Od siebie dodam, że tytułową „13” może być Basia, jego żona, urodzona 13 listopada. KKB wykorzystywał od czasu do czasu symbolikę dat mających znaczenie wyłącznie dla niego:)
Pozdrawiam:)
Fajrant i przerwa.
A ja wróciłam do domu w strugach deszczu.
Q fajrant i przerwa a ja kolacja, herbatka, kapcioszki i kocyk.
I bardzo dobrze, wygrzewaj się.
Tutaj coś Najjunior złapał, liczymy, że może zwykłe przeziębienie, nie od razu korona.
Nawet tak nie myśl Q! Dochodzi do tego, że nawet banalne objawy złego samopoczucia wpędzają nas w strach; tak jak mnie od soboty do poniedziałku.
Widać to trochę w komunikacji MPK -wczoraj i dziś jechałam „do miasta” bez korka w dość pustym autobusie.
Ja sobie pluję w brodę, że tydzień temu wybrałem się w jedno miejsce, chociaż nie musiałem. No trudno, teraz już, mam nadzieję, będę uważał.
Nie da się tak żyć i tylko stale uważać.
Z drugiej strony, Makóweczko, czy da się żyć, gdy każda niedyspozycja budzi obawę, że to może być TEN wirus?

Sama się zastanawiałaś, czy Twój ból głowy, to taki zwyczajny, czy może gdzieś coś „załapałaś”…
„Każdy kij ma dwa końce”… i w jednym i drugim przypadku nie da się żyć…
Musimy jakoś to przetrzymać, chociaż nikomu łatwo nie jest… tyle miesięcy… chyba każdy jest już zmęczony tą sytuacją i ma serdecznie dość. Trudno, trzeba ćwiczyć cierpliwość
Też mam nadzieję, że to zwykłe przeziębienie i dość szybko Najjunior dojdzie do siebie. A przynajmniej tego mu życzę
Dobra, dzisiaj już pójdę spać, dzisiaj już pójdę spać, dzisiaj już pójdę spać, nie będę nic gasił po nocy…
Dobranoc.
Śpij spokojnie bez gaszenia, ale z wróżkami. Dobrymi i miłymi.
Dzień dobry

Mam nowe pięterko, ale puszczę je dopiero jutro, jak wrócę z pracy. Przynajmniej mam nadzieję choć trochę być gospodynią na swoim pięterku
Super!

U mnie dochodzi 21 i czuję się trochę zmęczona. Wstałam dziś wcześnie, czyli dzień był bardzo długi.

Miłego dnia Wam życzę
A sama udaję się na zasłużony odpoczynek
Dzień dobry, ale bardzo przelotnie i zdyszanie, wbrew pozorom nie zaspałem, ale za to od rana było trochę załatwiania Różnych Rzeczy (i wcale nie zaległości z nocy!). Za oknem sakramencko wieje i pada, dość parszywie w sumie, o ile to możliwe, nie zamierzam wychodzić.
Witajcie!
no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada…
Przestało…
(może wytrzyma na uliczne knucie?)
Dzień dobry

Zapraszam pięterko wyżej. Może wspomnienia słonecznych dni, choć trochę rozświetlą jesienną szarugę
No to wybieram się knuć…
Efektywnego knucia, Ukratku
Z efektami jest ostatnio kiepsko…
I z efektami i z frekwencją i z nastrojami jest kiepsko.
Bardzo kiepsko:)