Kolejny dzień przyniósł odmianę pogody. Przez noc padał drobny śnieg i stan ten utrzymywał się prawie do końca dnia; słońce nie przyznawało się do istnienia – przynajmniej w tej okolicy. Nie zakładaliśmy więc pięknych i rozległych widoków – wybór padł na Dolinę Małej Łąki, walną dolinę podchodzącą pod urwiska Czerwonych Wierchów. Trasa wiodła głównie przez las, szeroką, wygodną ścieżką. Dostawa świeżego śniegu zwabiła w dolinkę jakąś rodzinę z nartami biegowymi. Na rozgrzewkę zrobili sobie wielką bitwę na śnieżki, potem ambitnie ruszyli w górę na nartach, by po jakichś czterystu metrach zawrócić i uroczyście gęsiego zjechać z powrotem, nie bacząc, że pół godziny marszu wyżej rozciąga się ogromna Hala Małej Łąki, wręcz idealne miejsce do długiej wędrówki na lekkich nartach…
Dolinę od południa zamykają bardzo efektowne urwiska Małołączniaka, co jednak dane nam było bardziej wiedzieć niż widzieć – półgodzinne czatowanie na szansę dało przez chwilę tylko niewielką poprawę widoczności. Było zimno – kilkanaście stopni na minusie, więc aby nie uświerknąć wśród świerków, daliśmy sobie spokój z czekaniem na lepsze czasy i poszliśmy dalej.
Czarny szlak Ścieżki Nad Reglami poprowadził nas na Przysłop Miętusi – przełęcz oddzielającą Małą Łąkę od kolejnej Doliny Miętusiej – ta opiera się już o kolejny z Czerwonych Wierchów, Krzesanicę. Na Przysłopie krzyżują się liczne szlaki, ale w tych warunkach tylko na Ścieżce Nad Reglami widać było w miarę liczne ślady wcześniej przechodzących. My też ruszyliśmy nią w dół Doliny Miętusiej, mijając efektowny szpikulec Kończystej Turni.
Zawsze mnie fascynowała ciekawa własność świerkowych górskich lasów. Sąsiednie drzewa z nieznanych mi powodów układają swoje gałęzie na tych samych poziomach – w efekcie z daleka las wygląda, jak przesłonięty delikatną firaną o poziomym wzorze.
Dolina Miętusia nie dochodzi do przedpola Tatr, kończy się w dolnej części Doliny Kościeliskiej. Chwilę jeszcze popodziwialiśmy piękną barwę wody w potoku Kirowa Woda, który z Lodowego Źródła (chyba największego tatrzańskiego wywierzyska) wypływa przez Kościeliską do Kir. Pozostało nam już tylko przejście przez rozległą halę do wylotu doliny – tu po zachodniej stronie również widać ogrom zniszczeń dokonanych przez wiatr…
Ostatni dzień zaczął się mniej miło – szarym niebem i koniecznością spakowania. Na pożegnanie z Tatrami wybrałem Dolinę Olczyską po wschodniej stronie Nosala i Boczania. Zostawiliśmy samochód w Jaszczurówce (nazwa okolicy pochodzi od żyjących tam salamander) i ruszyliśmy w dolinkę. Trasa jest krótka – po ok. godzinie byliśmy na jej końcu, w pobliżu Olczyskiego Wywierzyska, zasilającego potok. Niestety, wywierzysko prawie w całości schowało się pod śniegiem, nie dając szans na interesujące fotografie… Ponieważ było jeszcze wcześnie, a niebo zaczęło się rozjaśniać, poszliśmy dalej szlakiem na Kopieniec, intensywnie wspinając się po coraz bardziej stromej ścieżce. Po kolejnej godzince osiągamy halę Kopieniec: nareszcie płasko, słonecznie i malownicze szałasy zdobiące zaśnieżoną polanę. Ale żeby w pełni nacieszyć się nieoczekiwanie dobrą widocznością, trzeba było jeszcze 15 minut dmuchać ostro pod górę. Tylko 15 minut? Łatwo powiedzieć! Pozorna bliskość celu sprawia, że trudno utrzymać spokojny rytm stałego wysiłku. Zysk? Minutę wcześniej na szczycie. Koszt? 10 minut łapania oddechu, zanim można się było rozejrzeć…
A było się za czym rozglądać! Jak na dłoni rysowały się przed nami Tatry Wysokie, od Koszystej po przełęcz Liliowe, i skraj Zachodnich z Kasprowym, Giewontem i Czerwonymi Wierchami. W dalszej perspektywie na wschodzie bieleją Tatry Bielskie i skrajne szczyty słowackich Tatr Wysokich, na zachodzie wystają wierzchołki dalszych szczytów. Krajobraz na północy stąd wydaje się całkiem płaski, choć przecież gdzieś tam Beskid Wyspowy i Gorce przesłaniają Kraków…
Wyczekiwane słońce, rysując wszystkie te piękne krajobrazy, jest też trochę złośliwe – najładniejsze ujęcia są właśnie pod słońce, a w dodatku na jaskrawo oświetlonych ekranach aparatów mało co widać. Fotografujemy więc na ogół „po kowbojsku”, na wyczucie, co skutkuje m. in. mnogością fotografii własnych palców. Ale… było z czego wybrać!
Gdy słońce zbliżyło się zbytnio do grani, trzeba było pokłonić się górom i wracać do Jaszczurówki na obiad, a potem – pod niskim księżycem – do domu.
Aby zdążyć przed Miralką, przedstawiam dokończenie relacji z Tatr. Przynajmniej powspominać sobie śniegi możemy 😉
Nie ma problemu zdążyć przed Miralką, bo dopiero na jutro planuję przysiąść się do roboty


Uwielbiam takie wędrówki!!! W moim rejonie niemal wszystkie lasy są liściaste. Patrząc na Twoje zdjęcia czułam ten cudowny zapach jedliny… te igiełki mają coś w sobie
Żadne liście tego nie zastąpią…

Twój opis i zdjęcia (jak dla mnie) rewelacyjne!!!
Aż gdzieś tam w środku piknęła mi zazdrość
Dzięki Ukratku za tak wspaniałą wędrówkę (chociaż tylko wirtualną)
Ha, otóż faktycznie, z tymi widokami żaden zagraniczny kurort z grudnia równać się nie może.
Chociaż jak wyobraziłem sobie, że w tym świeżym śniegu miałbym zasuwać… ciężko chyba? A propos, co mieliście na nogach? Śniegowce? Buty na wyrypę z jakimiś pokrowcami? Bo żeby w tych warunkach sobie nie przemoczyć obuwia, to coś trzeba pokombinować?
Pierwsze zdjęcia z mgłą/ chmurami całkiem mi przypominają Peio z zeszłego sezonu, tam też teoretycznie wiedzieliśmy, że za tą chmurą jest góra, ale w praktyce było mleko.
Te ujęcia rozemglone i wiatrołomowe z kolei przywodzą mi na myśl Naturę, która siedzi mocno nasępiona (i zachmurzona!) i patrzy na świat ze zmarszczonymi brwiami, jakby się zastanawiała, kto zarobił na bęcki.
Końcówka wręcz pocztówkowa, a i przy błękitnym niebie taka ulga człowieka ogarnia.
A ja znowu nie śpię… To se chociaż pooglądam!
O ja. Jak zazdroszczę tych widoków w słońcu…
Dzień dobry bardzo pospieszne – od razu lecę do pracy, bo po południu – wspomniane już przygotowania do studniówki.
Dzień dobry


Piję sobie kawkę (zapraszam spragnionych)
i oglądam widoki z gor.
Coż jeszcze potrzeba do szczęścia
DzieńDobry:))
Witajcie!
Bożenka tak pięknie rozkoszuje się kawą, że i ja sobie zrobię!
Kochani, właśnie skończyłem, ale zgodnie z zapowiedziami lecę dalej pomagać przy dekorowaniu sal na studniówkę. Jakby był fachowcem w tym względzie…
Z moich studniówkowych dekoracji pamiętam nasz napis :”Nec Hercules contra belfry !”. I nie zatrudnialiś
my rodziców
Jeśli mam być szczera, to my też nie zatrudnialiśmy rodziców do dekorowania naszej sali na studniówkę. Ale czasy się zmieniają… nie wiem tylko czy na lepsze?
Za naszych czasów też rodzice nie dekorowali, tylko młodzież (i rocznik przed nami też. I dwa roczniki też). Muszę natomiast przyznać, że wczoraj sporo młodzieży się zjawiło, ale i tak część roboty odwalali rodzice.
Dzień dobry
Witaj, Miralko!
Dzień dobrywieczór.
Latałam cały dzień po lekarzach, bo nie mogli się zdecydować, czy to serce, czy tylko rozpad mięśni.
Jeszcze dycham. Ale nie śpię trzeci tydzień. Że niby szkoda czasu?
A, tak kurtuazyjnie powiem: dobranoc.
Spokojnej nocy, nawet jeżeli bezsennej
Aha, jutro wieczorem będę na tej studniówce, w roli tego wrednego, co pilnuje, żeby młodzież nie piła po kątach (niekulturalnie i nadmiernie). I mam nadzieję, że nic poza pokątnym alkoholem nie będzie!
Bądź dzielny.
I czujny…
I dobrze ubrany!
I wszystko na raz

Ukratku, jestem cała przejęta ! Tak dawno nie byłam w Tatrach, a to moje ukochane góry pospołu z Gorcami i Bieszczadami !
Jak dobrze zobaczyć bajkowy, zimowy świat !
Miałam nadzieję, że uda mi się skończyć to moje opowiadanko z naszych jesiennych wycieczek nad Lake Michigan, ale nie dam rady
W dzień nie miałam wystarczająco czasu, a teraz padam na dziób. Może jutro, a właściwie dziś (w sobotę) uda mi się to skończyć. Tak w przerwie między zakupami, gotowaniem obiadu, praniem, sprzątaniem i innymi paskudnymi zajęciami
Okroiłam tekst i zdjęcia ile się dało… Mam nadzieję, że dam radę 
Idę spać

miłego sobocenia się życząc
Dzień dobry. Będę trochę w kratkę, ale będę.
Tymczasem w Melbourne sensacja – Niemka Angelique Kerber (mieszka i trenuje w Puszczykowie pod Poznaniem! Ma tam dziadka, który zbudował dla niej kompleks kortów. Przynajmniej taki polski akcent) wygrała w finale Australian Open z Sereną Williams. Ciekawe, czy teraz tenisistki i tenisiści zaczną gremialnie przyjeżdżać na treningi do Puszczykowa.
Witajcie!
Wystarczy wykopać się z gorączki, i zaraz jest tyle rzeczy zaległych do załatwienia, że nie ma kiedy podejść do komputera…
To prawda. Ale na gorączkę tak czy inaczej należy uważać. Zwłaszcza w Krakowie (czytałem, że zmarł pacjent chory na świńską grypę).
Też słyszałem. Ale ma też dobrą wiadomość: to nie byłem ja…
Tak przypuszczałem!
Przecież Ty w tym czasie byłeś w Tatrach!
Popatrz pan, do czego to doszło: w Tatrach bezpieczniej niż w Krakowie?
W Zakopanem i Tatrach mogłaby się rozwinąć najwyżej owcza grypa, ale świńska?
Sporo turystów z Ukrainy i z Rosji…
To ja wybywam.
A ja jestem jeszcze chwilowo. Tak na dwie godzinki przed zasadniczą imprezą.
Baw się uroczo cały wieczór!
Merci beaucoup, postaram się!
DobryWieczór:))
Dobry, aczkolwiek dla mnie nieco krótki (na Wyspie).
Wybywam, będę po 22:00 (pewnie bliżej 23:00)
Dzisiejszy dzień był dla leniwców, nawet moja wnuczka dość wcześnie zasnęła. Mokro, wietrznie i aby do wiosny.
Na pocieszenie powiem, że Wielkanoc już za rogiem
U Amerykanów to „paczki day” i jest nie tylko w czwartek, ale i we wtorek, na naszego „śledzika”
Biznes jest biznes…
Byłam zdziwiona, gdy małżonek mi powiedział, że w tym tygodniu jest „tłusty czwartek”
Dzień dobry

Zapraszam pięterko wyżej na obiecaną wycieczkę