Prawie rok temu, na Indian Summer w Milwaukee (Wisconsin) dostałam zaproszenie na Festival of the Horse & Drum. Myślałam wtedy, że to strasznie daleko w czasie, a to już… Na zaproszeniu pisało, że dzięki tej kartce, parking mam za darmo… W piątek, przed imprezą sprawdziłam na internecie – wejściówka dla dorosłych $15 od łepka, a parking bezpłatny. Zadecydowałam, że nie pojedziemy. Bez sensu jechać do ST. Charles, płacić za wstęp, skoro nie wiemy nawet co tam jest. Może nie warto…
Małżonek w sobotę nie wytrzymał i zmienił moją decyzję. Wyraził chęć zobaczenia co tam jest. Pojechaliśmy do tego St. Charles…
Parking w polu, na żwirze. Przy bramie wejściowej kolejka chętnych. Ten, który wpuszczał ludzi, biedził się, bo dwie osoby pod rząd płaciły kartami kredytowymi, a miałam wrażenie, że nie bardzo wiedział jak obsługiwać tą maszynkę dostawioną do tabletu. Małżonek zawczasu przygotował gotówkę, bo chcieliśmy już wejść i poszukać cienia. Żar, który lał się z nieba, był nie do wytrzymania.
Zaraz przy wejściu zobaczyliśmy „turniej rycerski”. Dużo wrzawy, krzyki publiczności zachęcające do walki i nasze wrażenie, że to dziecinada. Nie sądzę, by komukolwiek z Was taki turniej odpowiadał.
Tereny wystawowe w St. Charles są wielkie. Jeżdżę tam od kilku lat i nawet nie wiedziałam, że są tak blisko mojej trasy. Łażąc po tych terenach trafiliśmy na scenę i występ tancerek. To miał być taniec brzucha… Jako komentarz mogę tylko dodać, że małżonek kategorycznie odmówił zrobienia tancerkom zdjęć bo, jak stwierdził, klisza mu pęknie. Nawet nie chciał na nie patrzeć i powiedział, że zobaczył wystarczająco DUŻO… Na tej samej scenie, tylko nieco później występował jakiś zespół. I znowu byliśmy chyba zbyt krytyczni… Całkiem nieźle grali, ale solista powinien iść do baletu, bo ani głosu, ani słuchu za bardzo nie miał. Jedynie rytmika jakoś mu szła… Gitarzysta co chwilę wstrząsał grzywą… Weszliśmy do jednego z pawilonów, ale szybko wyszliśmy, nie robiąc nawet zdjęć. Odbywał się tam konkurs jedzenia „salsy” na czas. To ostry sos pomidorowy z przyprawami i gdy zobaczyłam jak toto konkurenci jedzą, zrobiłam ostry wypad, a małżonek pospieszył za mną. Po prostu zrobiło mi się niedobrze…
Konisie nie zawiodły. Było ich dużo i to najróżniejszej maści… od białych po czarne, od gładziutkich po kosmate i od wielkich do kucyków. Szkoda tylko, że większość z nich stała w prowizorycznych stajenkach. Raz że ciemno i zdjęcia nie wychodziły za dobrze, a dwa te rury metalowe zasłaniały widok, a boksy były malutkie. Trochę jednak udało się obcykać…
Oczywiście nie ominęłam Pow Wow, czyli akcentu indiańskiego. Na trawniku usiadło na krzesełkach kilku „bębniarzy”, a kilku innych tańczyło dokoła. Co jakiś czas przerywali taniec i odpoczywali, a od „bębniarzy” wstawał facet z mikrofonem i tłumaczył jaki teraz będą taniec tańczyć, a także kilka słów o historii tego tańca. W sumie dobrze, że tłumaczył, bo jak dla mnie to te tańce niczym się właściwie nie różnią. Tancerze tylko tupią i okręcają się dokoła własnej osi posuwając się po kole do przodu…
Wspólnie doszliśmy do wniosku, że w niedzielę już tu nie przyjdziemy, bo w sumie nie ma po co. Konisie obejrzane i wystarczy, a na występy Indian możemy jechać do Wisconsin. Już niedługo Indian Summer…
Wracając do domu zajechaliśmy do sklepu. Małżonek chciał sobie kupić szlifierkę, bo ta którą miał mu padła. Pomyślałam, że to dobra okazja, bo od razu kupię krowie placki pod pomidory. Małżonek wrzucił mi te dwa wory najpierw na wózek, a potem do samochodu. Na domowym parkingu, gdy już wysiadaliśmy zaczął szukać swojej nowej szlifierki… zostawił ją na wózku pod sklepem. Bez słowa usiadłam z powrotem za kierownicą. Całą drogę mąż się to pieklił, to użalał nad sobą, że już stary się robi, skoro nawet wózka rozładować nie potrafi.Dodał jeszcze, że w sumie niepotrzebnie jedziemy, bo i tak na pewno ktoś tą szlifierkę zabrał… Myślałam, że mu w końcu przydzwonię. A jednak była tam!!! Tak jak ją na tym wózku zostawił. I czego to było jędzolić?
Tak jak obiecałam, pokażę przy okazji te czarne pomidorki.
Jak widać, takie czarne to one nie są…
Nam było gorąco, ale Wam spiekota dokuczać nie będzie. To pewne…
Zapraszam na konisie i nie tylko
Muszę przyznać, że największe wrażenie zrobiły na mnie tancerki
Taniec brzucha zawsze kojarzył mi się ze zgrabnymi, młodymi kobietami, które wyginały się na wszystkie strony i seksownie kręciły biodrami. Te na scenie… tłuszcz przelewał się z boku na bok i na pewno seksowne to nie było
Radziłabym oglądać zdjęcia po jedzeniu, bo potem można nie mieć apetytu

Dzień dobry !
konisie na później, a ten ” czarny pomidor ” wygląda dość jasno. Ja mam sporo ciemniejszy egzemplarz 🙂
Rozgotowuję pomidory, przecieram i wlewam do słoików. Jaśko,mój wnuk jedyny, uwielbia zupę pomidorową. Roboty trochę, ale jaka radość zimą
Tym bardziej, że wcale się nie bawię w pasteryzowanie. wlewam wrzące, zakręcam i stawiam słoik do góry dnem 🙂 Znakomicie się przechowują.
Ja tak robiłam rok temu i szlag mi trafił wszystkie. Strasznie się zdołowałam…
Też by mnie zdołowało, ale moje przechowują się dobrze. Nalałaś ich po czubek słoika ?
Po czubek mówisz

Dzień dobry
Te pomidorki trzeba sporo czasu gotować, a mnie cierpliwości brakuje (czasu też)…
Przecierów z pomidorów nie robię. Chyba jestem za leniwa
Obejrzałam fotki z podziwem dla Ciebie i pana małżonka!. Konisie piękne, a „gołe baby” szalenie wytworne
O tych od tańca lepiej zamilczę, choć przyznać trzeba, że kompleksy pewnie są im obce 
Dziękuję w imieniu małżonka i swoim
Konisie są piękne i uważam, że „gołe baby” też. Nie mam nic do czyjegoś sadełka. Sama je mam
Uważam jednak, że takie obnażanie się to pornografia w najgorszym wydaniu
A tancerki na pewno kompleksów nie mają 
Bardziej mi się podobali Indianie z Indian Summer! to tutaj jakoś przypomina mi Cepelię. Ale mogę nie mieć racji.
W festiwalu Indian Summer biorą udział Indianie z obu Ameryk. Jest to impreza typowo indiańska. Tutaj byli tylko Siuksowie z Dakoty. A głównym tematem były konie. Indianie to tylko dodatek, jako użytkownicy tychże.

Racje są już mniej ważne…
Inna sprawa, że było upiornie gorąco. Niby chmury chodziły, ale wilgotność powietrza i temperatura sprawiały, że człowiek momentalnie był cały mokry. Trudno tupać w takich warunkach
A to jak Ci się podobają Indianie i jakie masz wrażenia, to osobista sprawa
Dzień dobry
Było tylko 14C!!! Klimatyzacja wyłączona i okna otwarte
Niestety, na jutro zapowiadają powrót pogody, czyli 28C 
U mnie w końcu pochłodniało!!! Rano, wychodząc na dymka, musiałam założyć bluzę
Tyyyylko??????



Aaaa +4°C ??? Taż to mróz. Prawie. 21 sierpnia Roku Pańskiego, Anno Domini 2015
Miśkowa temperatura
Idę spać, bo padam na dziób

To już piątek!!! Kolejny weekend przed nami… 
Miłego dnia życzę
Dzień dobryyyy… zimnoooo

Koniki piękne i ogólnie kolorowo i wesoło
A tak przy okazji…
Może by tak filiżankę kawy za zdrowie solenizantki?
Jak dzioba, to dzioba! Co sobie będziemy żałować w piątkowy poranek?

Przeczytałam zabawną książkę Joanny Chmielewskiej – ” Przeklęta bariera”. Nie jest to kryminał, raczej opowiastka trochę sf a trochę obyczajowa z elementami kryminału. Bardzo dobre czytadełko na upał !
Mnie się też dobrze czytała 🙂
No i proszę – Wyspiarze schowali się w basenach czy w cieniu drzew ?
Dzień dobry! Przedostatni weekend wakacji 🙁
Tutaj dzieci się uczą już od prawie dwóch tygodni
Ich wakacje skończone…
Dzień dobry ! Wrzesień u progu !
Banalnie powiem, ze czas urządza sobie wyścigi ?
Dzień dobry
A tak mi się nie chce 
Sobota, czyli domowa robota
Mam taką sprawę… Szukam wydanej w 2009 r przez wydawnictwo Czuły Barbarzyńca książki Gepard, Giuseppe Tomasi di Lampedusa, w tłumaczeniu Stanisława Kasprzysiaka. Książka niestety nie jest dostępna w miejscach dla mnie osiągalnych, biblioteka odpada – chcę ją mieć na własność.
Gdyby ktoś z Wyspiarzy przy okazji własnej wizyty w antykwariacie, albo zobaczywszy u znajomych, że chcą się pozbyć, o mnie pamiętał, byłabym szczerze wdzięczna. Może gdzieś, jakimś cudem, znajdzie się egzemplarz na wydaniu/do odsprzedania?
Jo. ja powinnam mieć książkę di Lampedusy, ale z tytułem „Lampart”. Rzecz o włoskiej książęcej rodzinie, było to sfilmowane z Claudią Cardinale.
I w dodatku moja książka jest znacznie starsza.
Na Allegro jest też tylko „Lampart”.
No właśnie wszędzie jest Lampart. To nowe tłumaczenie jest podobno nieporównanie lepsze i bliższe oryginałowi, dlatego na nie poluję.
Dobry wieczór! Jestem w domu i pobędę, wpis jak zwykle zacny i oczywiście najwięcej uwagi Autorka poświęciła przyrodzie, o co się nie czepiam, jeno zauważam, bo też i opisy koni ze szczegółami, co który robił i jakie wrażenie na Autorce, są nieporównanie ciekawsze od tych rycerzy (no przepraszam, chyba jakieś kompleksy wyłażą, „Jankes na dworze króla Artura” i takie tam!), i tylko nieco ciekawsze od Indian, z tym że Indian już chyba kiedyś mieliśmy (i pewnie za chwilę znów będziemy mieli – będzie relacja z Indian Summer?).
A tu prawo serii działa – u nas oraz w okolicy parę drobnych przeciwności losu, pod Poznaniem Średnia Bratowa Q. wgniotła kolanem płytę indukcyjną, zmywając okno, u nas małżonka na działce spaliła garnek gospodarzom, przygotowując w pośpiechu przed wyjazdem obiad, zaś ja wróciwszy, powiesiłem deskę do windsurfingu w garażu na wieszaku, gdzie wisiała od 18 (?) lat, a ona wzięła i pizgła spod sufitu na podłogę, kasując po drodze ceramiczną umywalkę w kącie garażu, w ceramiczne drzazgi. Deska niemal nietknięta, umywalka przeniosła się do krainy wiecznych umywań, samochód na szczęście stał wówczas jeszcze na podwórku. Na koniec (?) zaś pralka odmówiła posłuszeństwa, na szczęście okazało się tylko, że zatkany filtr, chyba pękniętym guzikiem, więc oczyściliśmy niemal rutynowo.
Co do samego pobytu, to niekoniecznie zasługuje na osobny wpis, bo też – jak pisałem – pracy trochę więcej było niż wypoczynku (ejże, czyżby?), ale może spróbuję. Z tym że na zasadzie zupełnego przerywnika, bez specjalnych oczekiwań. Trochę zwierząt zaobserwowaliśmy, ale co do zdjęć, to raczej niewiele ich mam, głównie z komórki, poza tym co to za atrakcja – rodzina kaczek albo gołębie wędrowne. A z kolei kormorana, żurawi i jednego takiego niezidentyfikowanego właśnie nie mam na zdjęciach. No i chwilę to potrwa, zanim się zabiorę za.
No pięknie… Ale za to cóż za przeżycia 😛
Wiesz co, przeżycia to Ty miałaś ostatnio z BB i panem Holterem. Te nasze to co najwyżej śmiszne takie pizdryki do wspominania.
Oj tam oj tam – każde urozmaicenie jest urozmaiceniem 😀
Witam powróconego Mistrza Q
Relacja powinna być, nawet jeśli niespecjalnie się działo. Twoje opisy są tak ciekawe, że nawet to „niespecjalne” będzie urocze
I wcale nie kadzę… podejrzewam, że jest to zdanie wszystkich, a przynajmniej większości 




Jak to miło, gdy wczasowicze wracają z nowymi wrażeniami
Podejrzewam też, że relacji z Indian Summer nie będzie. Po pierwsze nie wiem czy się tam wybierzemy, a po drugie opisywałam to już chyba ze trzy razy… ileż można?!!!
Na Festival of Horse & Drum właściwie nic ciekawego się nie działo. Wydaje mi się, że organizacja imprezy im szwankuje. Ci „rycerze” byli pracownikami z Medival Times, czyli ekskluzywnej restauracji, gdzie takie „turnieje” odbywają się niemal codziennie. Sam wstęp kosztuje odpowiednio, a do tego ceny potraw są nie na naszą kieszeń. Ale chętnych nie brakuje i trzeba zamawiać wejściówkę z odpowiednim wyprzedzeniem. Mnie takie udawane walki (i to widać, że udawane) wcale nie bawią. Może dlatego, że nie jestem Amerykanką
A o Medival Times już kiedyś wspominałam. To taki „niby zamek” doskonale widoczny z autostrady I-90. I o ile pamiętam, Wiedźmince się wybitnie nie podobał
A to, że wolę opisywać naturę – wszelakie ptaszki, kwiatki i zwierzaczki, to chyba wiadomo od dawna. To jest takie cudne!!! Czasami mam wrażenie, że bardziej kocham przyrodę niż ludzi. Ona nie oszukuje i nie kradnie…
O to to! Ja tak o moich kwiatkach mówię! Że lepsze niż dzieci! Pyska nie drą, do mycia nie trzeba zaganiać. Ze spodni nie wyrastają. Żreć ciągle nie chcą. I nie trzeba im kupować kolejnych zestawów lego.
A co do prawa serii… też miałam takie przeżycia, ale już o nich wspominałam, więc powtarzać się nie będę
W sumie ta seria u mnie jeszcze się nie skończyła i nie wiem kiedy będzie jej koniec.
Nasze możliwości finansowe są na wyczerpaniu… ale damy radę
Nigdy nie jest tak źle, żeby gorzej być nie mogło
A jak jest bardzo źle, to dobrze, bo to znaczy, że będzie już tylko lepiej 
I dobrze mówisz! Pollyanna byłaby z Ciebie dumna 😀
Witam powróconego Kwaka
! Muzyczka na dobranoc jest, więc tylko jeszcze zapalę lampkę.
Dziś, jak zwykle, byliśmy na cotygodniowych zakupach
Leżący na parkingu, nadgryziony lizak, przypomniał mi pewne zdarzenie z festiwalu…
tym bardziej, że była gratis
W końcu kukurydza się upiekła. Wzięliśmy ją i odeszliśmy na bok. Koło nas zatrzymała się para z dzieckiem. Chciałam zrobić im zdjęcie, ale głupio mi było. Kobieta była ponadwymiarowa
To znaczy… ręce, ramiona i tak gdzieś do pasa – jeszcze w normie. Nogi też. Ale jej zadek był niesamowicie „rozłożysty”… tak na oko… ze dwa metry w obwodzie miał. Jej facet był w sumie w normie, jeśli nie liczyć tej „piłki lekarskiej” z przodu
Na sąsiednim stoisku kupili sobie hamburgery. Dziecku też. W pewnym momencie facet upuścił swojego hamburgera na ziemię. Popatrzył… podniósł i dalej go wcinał. Dobrze, że skończyłam już swoją kukurydzę, bo na pewno bym jej nie skończyła
To było obrzydliwe!!! Nie wiadomo ile osób napluło w to miejsce, ani ile psów osikało ten kawałek murku… Małżonek śmiał się, że mam za bujną wyobraźnię… może… ale na pytanie, czy on by zjadł ,nawet najsmaczniejszą rzecz, podniesioną z ziemi w publicznym miejscu, kategorycznie zaprzeczył. 

Mój małżonek uwielbia pieczoną kukurydzę (w kolbach), umaczaną w roztopionym maśle. Na festiwalu wypatrzyliśmy stoisko, gdzie taką kukurydzę sprzedawali. Niestety, zepsuła się im maszyna i na jedzonko trzeba było poczekać. Właściciel bardzo się przejął, że tak sobie stoję w tym upale i czekam, więc podarował mi lemoniadę z lodem. Oczywiście podzieliłam się nią z małżonkiem. Była dobra. Nie za słodka i nie za kwaśna. Taka w sam raz. Bardzo nam smakowała
I tak dziś patrząc na tego lizaka pomyślałam, że chyba nie wszyscy jedzą takie podniesione z zimie żarcie…
U mnie sobota dobiega końca

Urobiłam się jak dziki osioł, ale małżonek po powrocie z pracy orzekł, że faktycznie z malowaniem można się wstrzymać 
Zawsze wymyślę coś, co mi dołoży zajęć. To chyba jakaś wada genetyczna
Kilka dni temu małżonek doszedł do wniosku, że w łazience na górze ściany są już brudne i czas na remont. Autentycznie się wystraszyłam. Kolejny bajzel w domu?!!! NIE!!! MAM DOŚĆ!!! Chcę już odpocząć od tych remontów!!! Ile można?!!! Także jak dziś małżonek wybrał się do pracy, wzięłam się za mycie ścian w łazience. Wolę je umyć, niż malować
Nie wiem, czy w niedzielę będę w stanie zajrzeć na Wyspę. Małżonek orzekł, że musi wypocząć i chce gdzieś jechać. Może w kaniony, może na prerię… wszystko jedno gdzie, byle dalej od miasta, w naturę…
I jak się nie rozpada, to pojedziemy. Rozumiem, że jak się pracuje 6 dni w tygodniu, to ma się wszystkiego dość…
a jeśli chodzi o wycieczki, to ja pierwsza 
Miłego niedzielenia się życzę
i udaję się na zasłużony odpoczynek 
Dzień dobry, co do amerykańskich wymiarów, to pamiętam jeszcze scenę z kina w Smithsonian Air&Space Museum – pani, która usiadła w pierwszym rzędzie, zajęła dwa miejsca, niepodzielone podłokietnikiem, bo na jednym by się nie zmieściła. I tylko się zastanawiałem, czy takie podwójne miejsca (których wówczas, w 2007, nie było w naszych kinach) zaprojektowano dla dwóch osób (=zakochanych), czy też właśnie na wypadek takich nadwymiarowych gości.
Wybywam na czas jakiś, a jak wrócę, postaram się dobudować pięterko.
A to Jo zabiła mi ćwieka ….. W barku mam tylko pół litra ” Parkowej ” . Co mam zrobić ?
Jak to CO? Do sklepu lecieć!
Spróbuję dostać w ” Dzikim Młynie ” na Moczydle , jeśli nie dostanę , to Parkowa będzie jedyną alternatywą …..
No cóż… To się nazywa konieczność życiowa.
Kupiłem dzisiaj 80 dorodnych cebulek pięknych tulipanów . Na wiosnę w ogrodzie będzie kolorowy dywan , może wtedy podleję kwiatki szampanem ??
Klawiatura może się obrazić z zazdrości…
Adsum!
Zapraszam na nowe pięterko!
…bry

Od 40 minut nad domem mi lata motolotnia… Jakie szczęście, że tej strzelby nie mam… Ale czy ludzie niepoczytalni nie powinni mieć zakazu latania? No bo nikt normalny by chyba o tej porze nie buczał komuś nad głową?