Jak się przez dłuższy czas nie wykonuje jakiejś czynności, to człowiek zapomina, co z czym, jak i dlaczego. Niestety, powyższa zasada sprawdziła się również podczas wyjazdu nad kaszubskie jezioro. Tak się starałem, żeby nie zapomnieć przegubu, łączącego pędnik (żagiel, maszt i bom) z deską windsurfingową, stopy, niezbędnej do prawidłowego otaklowania pędnika, wszystkich sznurków i bloczków, a i tak po rozpakowaniu samochodu oraz wyłożeniu sprzętu na trawę przed domkiem stwierdziłem, skonfundowany: – Zapomniałem miecza!
Wyspiarze obeznani z jachtami wiedzą, co to, nieobeznanym spieszę wyjaśnić, że to dodatkowa, pionowa płetwa, którą w naszej desce można po zamontowaniu chować lub wysuwać na zasadzie dźwigni, podobnie jak na załączonym zdjęciu. Podczas pływania na naszym niezmiennie od lat amatorskim poziomie służy do stabilizowania kursu – deska z wysuniętym mieczem nie dryfuje na boki pod wpływem wiatru, ale też przy dużych prędkościach (rzadko przez nas osiąganych) nie da się na niej płynąć tak fajnie, jak bez (czyli nie da się wejść w ślizg). Mniejsza zresztą o technikę pływania i przydatność miecza, faktem bezspornym pozostawało, że kiedyś tam po poprzednim sezonie został wymontowany z deski (robi się to dosłownie dwoma ruchami, podobnie jak montaż), a teraz nie zabrałem go z domu.
Na szczęście jeszcze tej samej niedzieli zapowiedzieli się z wizytą na działce znajomi, którzy bez najmniejszego problemu zgodzili się zabrać mnie wieczorem do Gdyni, a następnego dnia wrócę na działkę, jak – to już inna sprawa. Przy okazji wyszło na jaw, że mógłbym zabrać z domu jeszcze kilka innych nader pożytecznych rzeczy… w związku z czym sama rundka do i z Gdyni okazała się nagle niezmiernie potrzebna. Wieczorem uznałem, że najwłaściwszym środkiem transportu będzie pociąg do Lęborka, dalej autobus PKS, jadący na południe, a te ostatnie, hm hm, pięć kilometrów to już sobie dojdę na piechotę. A może złapię stopa.
Aliści nieco później tego samego (niedzielnego) wieczoru okazało się, że pod moją nieobecność zastrajkowała łazienka w wynajmowanym przez nas domku – i podłoga niestety znalazła się pod wodą. Dzięki doraźnej pomocy sąsiadów wyciek udało się opanować, ale Junior musiał wleźć w zakamarki domku zwykle przez nas nieodwiedzane i zakręcić główny zawór. Ożywiona komunikacja przez telefony komórkowe trwała do północy, w końcu doszliśmy do porozumienia z właścicielami domku, że w poniedziałek rano pani Dorota przyjedzie z Gdyni i załatwi siłę fachową. Ponieważ zaś nie było żadnych okoliczności, zabraniających mi się z nią zabrać, to właśnie uczyniłem. Na miejscu doraźna pomoc sąsiadów okazała się pomocą wystarczającą – po ponownym odkręceniu zaworu wszystko było w porządku, jakkolwiek mokry przedpokój świadczył o czymś wprost przeciwnym. Pani Dorota przeprosiła za niedogodności, zostawiła nam numer hydraulika z pobliskiej miejscowości, w razie gdyby łazienka (a konkretnie spłuczka) znów zastrajkowała, i pojechała z powrotem. W taki to niezamierzony sposób załatwiłem sobie powrotny transport z mieczem (i jeszcze paroma rzeczami) „od drzwi do drzwi.”
Kolejne dni mijały podobnie, niespiesznie i niezobowiązująco. Tak jak już pisałem w komentarzach, pewnego dnia zostałem wyciągnięty na grzyby, których jednak nie było. Chyba jednak z powodu suszy, a nie dzików, jak orzekli nieco później indagowani miejscowi. Niektórzy pływali na desce z żaglem, niektórzy się uczyli (Najjunior, któremu pozostały bohatersko posiniaczone golenie i heroicznie pozdzierana skóra na dłoniach), a ja niemal codziennie udawałem się wpław, lecz z płetwami, do pobliskiego ośrodka wczasowego i z powrotem, WCALE nie wpadając do baru na piwo. W płetwach się nie dało, a nawet ściągnąwszy też nie bardzo, ociekający wodą i w kąpielówkach. Poza tym pracowałem, częściowo nad ostatnim zleceniem, które wróciło do mnie po redakcji, częściowo nad jedną, może dwiema, drobnymi nowymi sprawami. W tym wszystkim znalazłem też czas na czytanie, zaliczyłem trzytomowy retrospektywny zbiór opowiadań George’a R.R. Martina (tego od Piaseczników i Gry o tron… psiakrew, ile dobrych opowiadań już zostało napisanych!!!).
Całą tę aktywność śledziła okoliczna fauna, osobliwie ptaki. Były wśród nich i najpospolitsze kaczki, w zastępstwie łabędzi chętnie przypływające pod pomost na kolację, były gołębie grzywacze, namiętnie gruchające w koronach drzew (zdjęcia powyżej i poniżej z komórki, więc jakość taka sobie). Były paskudnie skrzeczące sójki, kryjące się niedbale przed ludźmi, daleko, daleko od nas chadzały i latały czujne żurawie (jak stwierdził spotkany pan z ośrodka, obserwator z aparatem i taaaakim teleobiektywem w maskującym pokrowcu, można było według nich regulować zegarek, bo codziennie o 19:10 oblatywały teren). Pewnego dnia na pomoście obok suszył pióra kormoran, rozkładając skrzydła i trwając nieruchomo na słońcu jak żywy pomnik, ale nie raczył zaczekać, aż pójdę po aparat. Kiedyś obserwowałem z jeziora (płynąc przy brzegu, w płetwach) małego ptaszka, prawdopodobnie zimorodka zwyczajnego, ale bardzo udatnie chował się między gałęziami, tylko grzbiet mu pobłyskiwał szafirowo.
W czwartek udaliśmy się samochodem do Słupska, gdzie moja osobista Ciotka podjęła nas po królewsku (ech, te kluseczki ziemniaczane z bitkami i sosem! Te sałatki i ciasta!), poza tym zaś zrobiliśmy solidne zakupy spożywcze i odwiedziliśmy zamek książąt pomorskich, tamże (największa ponoć) kolekcja portretów Witkacego, przy której największy ubaw miał chyba Najjunior, z zajęciem odcyfrowujący skróty substancji psychoaktywnych, którymi autor oznaczał obrazy (meskalina, kokaina, alkohol… ). Uprzejmie poprosiliśmy, żeby do osiągnięcia pełnoletniości dał sobie na wstrzymanie, a potem też uważał. Wróciliśmy nad jezioro w sam raz na sesję windsurfingu w wietrzne popołudnie.
Piątek minął właściwie bez sensacji, poza może wieczornym ogniskiem. Wyszło jak ta lala, w dużej mierze dzięki temu, że zebrane w lesie drewno było suche jak pieprze. Oczywiście paliliśmy je tuż nad jeziorem, w specjalnie do tego przeznaczonym kręgu. W sobotę zamknęliśmy domek, wyłączyliśmy to, co było do wyłączenia, pozamykaliśmy wszystko i wróciliśmy do Gdyni. Końcowym akordem zaś był wspomniany już w komentarzach upadek deski, która po drodze zlikwidowała umywalkę i narobiła w garażu bałaganu. Jak spadać, to z wysokiego konia!
Tak to właśnie w skrócie wyglądało. Niewiele rzeczy pominąłem – może palenie w kominku podczas coraz chłodniejszych sierpniowych wieczorów, może polowania z packą na osy, które w odróżnieniu od kurek obrodziły w tym roku. W każdym razie żadna z nich nikogo tym razem nie użądliła, więc i pisać nie było o czym.
Ciekawa , miła relacja z letniego wypoczynku , aż prosi się o dopisanie jednego zdania : o urokach naszego zrujnowanego Kraju .
Bardzo ładnie. Bardzo.
Dziękuję, ale właśnie niespecjalnie ładnie. Było w miarę spokojnie, w miarę normalnie. Najfajniejsze jest to, że tam się nic NIE MUSI, i mimo pewnych prób w tym kierunku ze strony małżonki tak w gruncie rzeczy pozostało i w tym roku.
…a dobranocka piętro niżej, jakby kto szukał.
Ja bym szukała
Dzień dobry

A krzyżówki, czy gołębie, niby pospolite, ale piękne!!!
Kormorany suszące piórka też niby pospolite, ale i tak nigdy dość ich oglądania (chociaż zdjęcia nie masz, ale widzę je oczyma duszy…) 
Takich rzeczy nie zapomina się od razu… 
Tak jak pisałam, relacja niby o niczym, a jednak ciekawa
Od razu powiem, że zimorodka zazdraszczam, bo na żywo jeszcze go nie widziałam
Dodam tylko, że wyjazdy zaplanowane i zrealizowane bezproblemowo zlewają się i potem trudno sobie przypomnieć w którym to było roku. Ale jak się wspomina i powie najbliższym, że to wtedy, gdy zapomnieliśmy miecza od deski i wtedy gdy zastrajkowała łazienka, wszyscy od razu będą kojarzyć kiedy to było
Zimorodka też nie jestem pewien, bo najpierw chował się za gałęziami, a potem spryszczył, ale jako żywo nie przychodzi mi do głowy żaden inny ptak o takim upierzeniu.
Równie barwna jest kraska i żołna, ale występują one we wschodniej Polsce. I to też nie są zbyt liczne… Także najprawdopodobniej był to zimorodek
…tym bardziej, że miejscowy w rozmowie potwierdził, że nad rzeczką wypływającą z jeziora bywają zimorodki.
A, jeszcze jeżeli chodzi o faunę, zapomniałem o udomowionej, krowy to żadna atrakcja, ale spore stado białych indyków u jednego z gospodarzy już tak, tym bardziej, że nie takie typowe polskie indory z pstrokatym pierzem, tylko właśnie białe i z sylwetki podobne do „chudszych” amerykańskich indyków, przy czym panowie dość podobni do pań, nieco tylko masywniejsi, ale po narośli opadającej na dziób i „koralach” rozpoznawalni.
Padam na dziób
ale chyba robi się to u mnie normą
Także nie ma co narzekać 
Pranie nie skończone, knedle nie zrobione… ale okazało się, że mam za mało octu
Także i tak musimy jechać. Małżonek przyniósł z samochodu kupione w sobotę buty. Oczywiście rozpakowałam, żeby od razu swoje nałożyć. Miałam dwa lewe
Nijak w takich chodzić
Kolejny powód, żeby się ruszyć z domu…
Nawet nie wiedziałam, że tam dalej są kolejne jeziorka, połączone z głównym przesmykami. Na jednym z tych małych jeziorek spotkaliśmy parkę żurawi. Jeden odpoczywał, a drugi wcinał zawzięcie
Spotkaliśmy też kilka krzyżówek, latającego kormorana i kilka sztuk czyży złotawych… Malutki koliberek przeleciał nam przed nosem, ale żadne z nas nie zdążyło nawet włączyć aparatu
Nie mówiąc o zrobieniu zdjęcia…

Na wycieczce na prerii nie byliśmy. Gęste chmury zniechęciły nas dokumentnie. Jechać 1,5 godz. po to tylko żeby się przejechać i nawet z samochodu nie wysiąść, bo leje, to zupełnie bez sensu…
Małżonek zajął się więc kończeniem szafki do łazienki na dole, a ja normalnymi zajęciami domowymi. Kilka dni temu dostałam ogórki i postanowiłam zrobić z nich sałatkę szwedzką w słoikach. Dodatkowo ugotowałam ziemniaki, bo w sobotę kupiliśmy śliwek węgierek (które tutaj nazywają się włoskimi) i chciałam zrobić knedle. Oczywiście obowiązkowe pranie… Oprócz tego podwiązałam pomidory, które rosną jak na drożdżach, no i nasz składzik na narzędzia wymagał sprzątnięcia. Po południu, gdy pogoda się ustaliła i po krótkim deszczu zajaśniało słońce, małżonek doszedł do wniosku, że możemy jechać na wycieczkę
Pojechaliśmy. Najpierw buty… Ekspedientka przepraszała mnie serdecznie za pomyłkę (a przecież to moja wina, bo nie popatrzyłam co biorę) i prawie biegiem poleciała dobrać mi parę. Jadąc dalej zajechaliśmy do sklepu i kupiliśmy ocet…
Postanowiliśmy jechać nad Mallard Lake. Byliśmy tam wiele razy, ale nie obeszliśmy wszystkich ścieżek… Popatrzyłam na latające jaskółki dymówki. Nawet wypatrzyłam gdzie mają gniazda… Co z tego, skoro wybudowały je pod mostkami i to na środkowych przęsłach. Żeby je obcykać, musielibyśmy używać łódki. Z daleka zobaczyliśmy czaplę białą. Na zdjęciu wygląda jak biała plama… za daleko nawet jak na możliwości mężowskiego aparatu. Poszliśmy bocznymi alejkami, których do tej pory nie używaliśmy. Było cudnie!!! Szeroka aleja, a po obu stronach drzewa!!! Gdzieniegdzie przebłyskiwało jezioro… Cisza i spokój dokoła
Słyszałam też krzyki sieweczek krzykliwych, ale były tak daleko, że nawet nie próbowałam ich obcykać
Ot i cała relacja z wycieczki
Mogę jedynie dodać, ze co prawda pranie skończone, ale knedle zrobię jutro…
Knedle…
Poniewczasie przyszło mi do głowy, że cały wpis mógłbym zmieścić w komentarzu takim jak powyższy
Nie mógłbyś, Mistrzu Q


Po pierwsze, czas było zmienić wycieraczkę, po drugie w komentarzu nie umieściłbyś zdjęć, a po trzecie takie opowiadanko, jak Twoje, zasługuje na nowy wpis
Dzień dobry
Zapraszam na poniedziałkową kawę
Dzień dobry, dosiadam się do szanownego Towarzystwa z kawą!
Dzień dobry !
Zachwycający poranek z deszczem ! Czuję się uszczęsliwiona, bo prognozy nie dawały deszczowi szans 🙂
Och, to może u nas będzie chociaż popołudnie albo wieczór z deszczem? Chyba by się już przydał.
Ja dziś od rana, a pobudka była przedwczesna, surfuję. Na desce marki vileda, z maszyną firmy bosch. Koniec wakacji. Chyba je przegapiłam.
Żagiel otaklowałaś? Miecz masz?
Oj lepiej żebym ci ja miecza dziś nie miała…
Dzień dobry
Jak ten czas leci…
Na tydzień!!!! W następny piątek wyjeżdżamy pod namiot
Co prawda tylko na długi weekend, ale… 
Znowu poniedziałek
Za tydzień przylatuje moja córka
Dzień dobry. Pod namiot, powiadasz. To uważajcie na kukułki
Dzień dobry
Chociaż nie sądzę, żeby mieszkały tam mutanty, które by nam podrzuciły jajko
A i pora lęgowa dawno minęła… 
Będziemy uważać
Widzisz, a to mi do głowy nie przyszło z tą porą lęgową. Myślisz, że mutanty to też obowiązuje?
Nie mam pojęcia jak to jest z mutantami…
Nie spotkałam takowych… jak do tej pory
Ale jesienią, czy zimą, gdy jest zimno, to chyba nawet mutanty marzną w zadki i mają problemy ze zdobywaniem żywności… i raczej amory im nie w głowie, ani hodowanie pisklaków

Mam nadzieję, że kaczka pocztowa do tej pory do Cię doleci. Strasznie długo jej idzie. Może urwała się gdzieś na wakacje?
Kaczka pocztowa dotarła i dziękuję Ci za nią przepięknie

Jak tylko uda mi się wyjść wcześniej z pracy… może jutro? Albo w środę…
Odeślę Ci to w trochę innej formie
Uff… bo już się bałam, że nam się urwała! Tyle atrakcji ma po drodze 😉
Zapomniałam napisać, że wczoraj otwierając boczne drzwi w samochodzie (te przesuwne) znowu urwałam klamkę
Tym razem jednak małżonek powstrzymał się od komentarza typu – „Jak się za dużo je, to ma się za dużo siły… no i klamki urywa…” Poprzednio mnie takim komentarzem uraczył… ale od czasu jak mu też klamka została w garści, narzeka tylko jakie to badziewie produkują

Była taka scena w jednej z (marynistycznych) książek Karola O. Borchardta, jak to autor popisując się siłą, połamał dźwignie od kabestanu, co Mamert Stankiewicz skomentował „Znaczy, za silny”.
A co najśmieszniejsze, to żeby urwać taką klamkę wcale nie trzeba dużo siły
Otwierałam jak zawsze… Poprzednim razem urwałam klamkę w drzwiach za kierowcą. Małżonek urwał z drugiej strony, a ja urwałam teraz tą samą co on 
Nie tylko ze względu na niski intelekt…

Chyba faktycznie jakieś straszne badziewie produkują, skoro obrywa się od byle czego. W końcu jakoś te drzwi otwierać trzeba. Trudno by było siłą intelektu
Piętnaście godzin na nogach to dla mnie za dużo. Idę sobie.
Ale wrócę!
Dzień dobry. Podwójna korzyść, kiedy nastrojowa dobranocka jest również nastrojową dzieńdoberką
Kawa, rzekłbym, niezbędna, a więc idę ją uwarzyć i zaraz wracam.
Dzień dobry. U mnie z rana dziś króluje zapach smażonego boczku, bo BB stwierdził, że są takie dni w życiu mężczyzny, że bez porządnego śniadania się nie da. Na przykład ostatni wtorek wakacji. Nawet nie dyskutowałam – boczek poszedł do jajek sadzonych, a na obiad coś się wymyśli.
Dzień dobry


Dziś jadę do pracy wcześniej
No to pracuj Miralko , bo każda praca uszlachetnia człowieka , aż zostaje wreszcie zasłużonym weteranem pracy . Powodzenia . Przy okazji informuję Państwa ,że za oknem w Stolicy , dzieje się coś takiego jakby pokropek wielkanocny . Nie wierzę , że może to być deszcz ,bo słońce ma swiecić jaszcze przez dwa tygodnie . Anomalia jakaś , czy co ? Czy możesz potwierdzić moje słowa JO ???
Donoszę uprzejmie, że w Gdyni mieliśmy jakąś godzinną sesję deszczu.
Co zatem będzie z ogłoszeniem klęski suszy przez pana Sawickiego ?
O ile pamiętam, nie ogłosił klęski, tylko powiedział, że postara się o pieniądze. Deszcz pieniędzy! Deszcz już jest, teraz jeszcze te pieniądze…
Co drugi dzień o piątej rano ratowałem warszawski ogródek ,jutro mam labę ,trochę pokropiło ….
Pracuję, Maksiu… ale jakoś tej szlachetności mi nie przybywa
Rośnie za to poczucie beznadziei i „syzyfowości” tej pracy.
Jakbyś się nie kręcił doopa zawsze z tyłu…
No byś chyba nie chciała mieć tej d… z przodu???

Mimo urwania głowy zapalam lampkę 🙂 A dobranockowa muzyka dziwnie znana !
Dzień dobry
Zapraszam na kawę

Dzisiaj od rana jestem „nabuzowany” a jednocześnie cieszę się „jak głupi”
Rano udało mi się rozwiązać sprawę, która mi nie dawała spokoju przez ostatnie 2 dni ale, żeby nie było zbyt różowo kolega z pracy wk… mnie właśnie niemożebnie i cały dobry nastrój prysł…
Czyli jak mówi piosenka „pero, preo… bilans musi wyjść na zero”
Dzień dobry! Kawa dzisiaj niezbędna,bo dzień będzie biegający, już od 10-10:30… ale póki co, tutaj.
Wracam z przychodni, głodna jak nie wiem co, bo badania na czczo, i co ja czytam? La Tomatina! Festiwal obrzucania się pomidorami!
A to nie lepiej sałatkę zrobić? Albo co innego? I ZJEŚĆ zamiast marnować?
Nienawidzę marnowania jedzenia, kiedy pół ludzkości cierpi z głodu. To jest dla mnie chore.
Dla mnie też jest to chore i też nie znoszę marnowania jedzenia. I to nie tylko ze względu na głodującą ludzkość.
Dzień dobry
Może w końcu odpocznę… jest 6 rano, a ja już zmęczona 
Nie mogę się już doczekać kiedy wyjedziemy pod namiot
Pal sześć , jeśli tymi pomidorami obrzucają się Włosi ,lub Hiszpanie , ale proszę Państwa ta barbarzyńska zabawa dotarła już do Polski . Widziałem scenkę w regionalnej TV polskich nasladowców tej przygody . Trzeba było widzieć , te zachwycone ślepia młodych ,polskich europejczyków .Zgroza !!
A nie moglibyśmy być tymi Europejczykami jakoś inaczej? Bo coraz częściej przypominamy małpy w zoo (z całym szacunkiem dla pokrewnych naczelnych).
Dzień dobry po powrocie. Jechaliśmy m.in. koło lotniska, jeden turbośmigłowiec startował, drugi odrzutowiec lądował, co się napatrzyłem, to moje, mimo że to nie O’Hare, tylko Rębiechowo
@Jo, co do para(moto?)lotni, przyszło mi do głowy, że może człowiek w ten sposób pracuje – robiąc zdjęcia osiedli i okolicy z powietrza na potrzeby, bo ja wiem, obecnego lub jakiegoś przyszłego developera? Ale to by parę dni porobił i kiedyś skończył, poza tym godzina 5:40? Nie wiem doprawdy. Może to, hmmm, czyjś zazdrosny mąż wypatruje, czy bladym świtem jakiś gach się od małżonki nie wykrada, kędyś na Waszym osiedlu albo w okolicy???
Co do nieliczenia się z innymi, to motocykle są faktycznie upierdliwe. A próbowałaś z tymi pasjonatami pogadać – spokojnie i uprzejmie? Jak pisałem, w kwestii młodzieży w domku tuż obok na Kaszubach takie podejście zadziałało. Jeżeli nie zadziała, można się zastanowić, co dalej.
Natomiast wydaje mi się, niestety, że takie podejście jest coraz powszechniejsze. Znaczy nieliczenia się z innymi. Osobiście jestem wychowany tak, żeby pytać o pewne rzeczy, zanim je zrobię: np. przed otwarciem okna w przedziale pociągu. Kiedy dzwonię do kogoś, o kim wiem że może być zajęty, pytam też, czy ma czas i możliwość ze mną gadać. Zaś natomiast w marcu na nartach byłem zakwaterowany z jednym sporo młodszym człowiekiem (nb. instruktorem narciarstwa), który uważał za rzecz naturalną i niewymagającą uzgadniania, że od pobudki do zaśnięcia, jeśli tylko był w pokoju, grał muzykę ze smartfona. Na szczęście muzyka mi odpowiadała, ale gdyby nie, to podejrzewam, że młodzieniec mocno by się zdziwił.
Nie ma co – dinozaury jesteśmy. Dinozaury z Madagaskaru.
A co tu takie bezludzie? Dinozaury wszystkich zeżarły???
Byliśmy pozałatwiać parę spraw, poza tym na szkicach się objawiłem, a i napisałem prywatną recenzję książki dla znajomej, a potem nawet się leciutko zanietrzeźwiłem.
A widziałam, widziałam 🙂
Znaczy, że na szkicach, nie że znietrzeźwienie 😀
A to dobrze, że nie znać po mnie. Znaczy naprawdę leciutkie.
Dzień dobry. Mnie też czeka pracowity dzień, robota się nasypała w nocy, jak się okazało. Na Wyspie… będę jednym okiem. Chyba że praca będzie wymagała obu.
Dzień dobry
Widocznie ta „ciężkość dnia” fruwa w powietrzu
Ale jest nadzieja… jeszcze tydzień harówki i za tydzień, w piąteczek wyjeżdżamy!!!!
Muszę oderwać się od domu i tych codziennych obowiązków, bo niedługo wyląduję w wariatkowie 
U mnie też dziś ciężki dzień
Znowu nam zapowiadają deszczowy wyjazd, ale i tak pojedziemy
Jutro też wyjeżdżam, ale tylko na 1,5-2 dni. W sobotę wieczorem wracam, a póki co, chwila pracy. Wymieniłem wysuwaną podstawkę pod kubeł w szafce w kuchni, bo w poprzedniej się prowadnica urwała, a teraz chwila pracy bardziej umysłowej przy komputerze 🙂
Chyba się załamałam. Bo już nie mam siły się wściekać. Kubie odmówili transportu do szkoły. Jest za mało upośledzony. Brak mi słów.
Jo, z czego wynika „za mało upośledzony”? Z tych za dobrze zdanych testów? A co ze „sprzężeniem”, wykoncypowanym przez drugiego potomka?
Z ustawy. No tymi testami to nas załatwił odmownie na amen. Nie ma co mówić. Myśleliśmy, że może sprzężone autyzm i upośledzenie lekkie, co to mu naciągnęły miłosiernie w PPP, ale dupa. Przepisy jasno określają, że to się nie liczy. Pozostaje nam prywatna umowa z przewoźnikiem, za prywatną kasę, zakładając, że będzie zainteresowany. Ja osobiście mam dość.
Nie ma (nie było) możliwośći podszepnięcia, żeby specjalnie napisał/zdał słabo/ źle? Zresztą w sumie teraz to już kwestia akademicka.
Nie ma już żadnego pola manewru?
No coś ty? To by się jeszcze bardziej postarał. On jest bardzo ambitny i nie umie kłamać i kombinować…
Zdaje się, że wyczerpaliśmy możliwości.
Współczuję Ci, Jo.
Jakoś tak dziwnie się składa, że jak ktoś jest dla urzędników „za mało chory” to przestaje ich interesować
Niech sobie sam radzi… a jak nie radzi, to jego (rodziny) problem 

Wiele lat temu, sąsiad mojej ciotki mieszkającej na wsi, miał raka mózgu. Najpierw dali mu I grupę inwalidzką na rok. Po roku na komisji zredukowali grupę, bo facet jeszcze żył. To że wyniki miał coraz gorsze nikogo nie interesowało. Żyje, znaczy się nie jest z nim tak źle. Po dwóch miesiącach facet zmarł…
A piszę o tym, bo te 30 lat temu, dostawali rentę tylko rolnicy z I grupą (nie wiem jak jest teraz). Urzędu uważały, że z II czy III grupą i tak rolnik pracuje, więc kasa mu się nie należy. Moja ciotka, która miała raka i według zaleceń poszpitalnych mogła dźwigać do 3 kg, też dostała II grupę. Nie wiem co można robić w gospodarstwie z takimi ograniczeniami?!!! Musieliśmy jej „załatwiać” tą I grupę, co mnie osobiście doprowadzało do szewskiej pasji, bo uważałam, że bez załatwiania jej się to należy. Ale z urzędami (a właściwie z urzędnikami) inaczej się nie da. I to wkurza najbardziej
No a gościem co nie miał nogi a kazali mu co rok stawiać się na orzecznictwie, czy NADAL jest niepełnosprawny?
Jak widać społeczność Madagaskaru zatyrana na amen . Dostrzeglem na jednym z forów dyskusyjnych dryfującego Korabia . Musi mieć problem z nawigacją , bo nie ma jego śladów na Wyspie . Współczuję zmartwionej Jo . W programach publicystycznych TV , przewija się ostatnio problem idiotycznych decyzji ” urzędasów ” dotyczących niepełnosprawnych .Niektóre postanowienia , są tak drastyczne , trudne do uwierzenia , ze dzieje się to w katolickiej Polsce . Przykra sprawa , współczuję Jo.
Dzięki.
Ja się w takich sytuacjach zastanawiam, po jaką cholerę przez mocno naście lat człowiek zapieprza i to dziecko obrabia, na co te lata terapii, majątek wydany na rewalidację, zdrowie zużyte na normalne traktowanie, na wymagania, nie że biedny autysta, po co to powtarzanie po pierdyliard razy codziennych czynności, po co egzekwowanie zachowań pożądanych społecznie? Przecież można by sobie odpuścić. Bo wtedy państwo szanowne uznałoby go za BARDZIEJ upośledzonego, dało i transport, i rentę.
Tylko że mi dziecka szkoda. Ich obu. Bardziej niż tych pieniędzy, czasu, zdrowia i wysiłku.
No to mam. Idiotka skończona.
I nawet się upić nie mogę z załamania.
Jak widać, dla urzędasów, za bardzo się starałaś


Gdyby był upośledzony w stopniu wystarczającym…
Masz rację, według urzędasów, nie ma co się starać… tylko dziecko trzeba przygotować do życia w społeczeństwie… rodzice nie są wieczni… i co potem z takim „bardziej upośledzonym”? Szlag jaśnisty może trafić
Dzień dobry, choć w moim przypadku to zdecydowanie na wyrost optymistycznie.
Dzień dobry, bo deszczowy – raz na jakiś czas przyda się i nawodnienie, i ochłodzenie.
Niestety, jak zapowiadałem, za chwilę wybywam do jutra wieczora. No chyba żebym miał możliwość, to się pojawię.
No to udanego wyjazdu, Mistrzu Q
Dzień dobry

Jeszcze nie wiem jaki będzie, ale na wszelki wypadek wolę myśleć, że będzie dobry
Jeszcze po kropelce … jeszcze po kropelce . Jak szybko mija zycie …. Pijmy aż do rana , pijmy aż do rana …. Pij , pij, pij bracie pij na starość ….. A kto z nami nie wypije , niech go piorun trzaśnie …. No to idę do barku na kieliszek żubrówki z trawką .Na zdrowie !!! Szanowne Panie ! Na zdrowie !
Moment, moment. Dajcie mi pięć minut! Sery rozpakuję! Korkociąg z szuflady wyjmę!

ps. Jednak mam tocznia. No to nie będę czekać ze świętowaniem, bo się mogę nie załapać.
Czyli świętujemy

Jak już będę pewna, że nigdzie nie jadę, to sobie „strzelę karniaka”

Chociaż ja na razie wirtualnie
Jo, mówisz poważnie, że masz tocznia? Czy to tylko taka przenośnia?
Niestety poważnie. Dziś mi potwierdzili. Więc póki co świętuję. Potem będę się zastanawiać co dalej.
Chyba mnie trochę ta wiadomość powaliła. Muszę się otrząsnąć…

Mamy przecież świętować
No mnie też. Ale pomyślę o tym jutro. Póki co kontemplujemy pugliese Tatu i francuskie sery. Żyje się raz.
Na zdrowie Maksiu!!!!

Zostałem kiedyś zaproszony przez pewnego pana na drobną kolacyjkę do jego skromnego mieszkania .Okazją była moja pomoc , przy zatrudnieniu syna . Naczynkami do picia były normalne szklanki ,które gospodarz napełnił do połowy , może trochę więcej .Nie chciałem wypaść jako słabeusz i wlałem w siebie całą zawartość prawie na raz . Coś mną wstrząsnęło , mało nie rozerwało , odebrało mi mowę ,dopiero po dłuższej chwili wymamrotałem : co to jest do cholery ! Gospodarz na to , że jesli alkohol ma mniej niż 70 % ,to traci wartości lecznicze ! Poddaję to pod rozwagę Szanownym Paniom przy wyborze win .
Chyba tylko takie na spirytusie
A w zasadzie, to ja wina nie pijam… Wolę drinki z czegoś mocniejszego
A w sumie, to nieładnie podać komuś spirytus i nie uprzedzić o tym
To się inaczej pije niż wódkę i mogłoby być z tego nieszczęście. A wiem coś o tym, bo kiedyś na weselu ktoś zamienił mi szklanki i wódkę zapiłam spirytusem…
Myślałam, że umrę!!! Ale jak widać żyję

Spirytus konserwuje 😉
Jezusienazareński… mnie by to zabiło na miejscu!
Co nas nie zabije, to wzmocni…
Tak mówią…
Co chwilkę latam do kuchni, bo gotuję obiadek mężusiowi i synkowi
Przy okazji sama się najem

Kochani, dojechaliśmy bezpiecznie, sieć chwilowo jest, ale kto wie, jak długo.
Dołączam się z kielonkiem. Białe półsłodkie kalifornijskie, faworytne małżonki.
Miło, że się odezwałeś, Mistrzu Q

Na obrazku jest czerwone winko, ale w realu każdy pije co lubi
Ale jest chyba zaazu z białym też? Niekoniecznie musującym?
Ale czerwone ma większy kieliszek

Dlatego muszę częściej dolewać
I nie tylko nogi będą bolały od latania po tym pięterku, ale i ręce od tego ciągłego polewania

Jak żyję, jeszcze mnie od polewania ręka nie zabolała!!!
Widocznie nie polewałeś za dużo

Za to głowa, na drugi dzień – bywało!
Ja już nie pamiętam kiedy mnie od TEGO głowa bolała… albo odpowiedni trening, albo przestałam pić hurtowe ilości

Kiedyś powszechnym winem w Warszawie ,było wino Okęcie . Nie półsłodkie ,tylko prawie czysty ocet z dodatkiem spirytusu , ale smakowało bo produkcja była non stop .
Na pewno nie piłam Okęcia, chociaż na nim bywałam
Nazwy były różniaste… i to nie te firmowe, ale potoczne
Jedyna forma zdatna do wypicia, to był grzaniec. Taki z cytryną, goździkami i czymś tam jeszcze, ale już nie pamiętam. Całkiem gładko się piło, tylko potem nogi jakoś odmawiały posłuszeństwa
Chociaż głowa trzeźwa była… 
Pamiętam z młodości takie różne „siarkofagi”. Nie piłam tego świństwa, bo śmierdziało paskudnie i nie byłam w stanie przełknąć
Ja wiem, że Wyspa jest trochę opustoszała, ale czy ktoś byłby łaskaw zmienić wycieraczkę?
Nogi bolą od tego latania z góry na dół 
Potwierdzam. Można nogę skręcić w kostce albo co.
Tylko nie wiem kto jest chętny do budowania…

A może kogo wyznaczyć?