Wobec rosnącej popularności relacji z życia i działań pana Ignacego Lajkonika, zdecydował się on na udostępnienie mi rodzinnych zapisków, aby rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące jego samego i jego rodziny. Dzięki starannym studiom historycznym zrekonstruował on część dziejów rodu Lajkoników, którzy – jak się okazuje – mieli znaczny udział w kształtowaniu historii świata, Mimo że ród to skromny i swoje miejsce znający…
Najwcześniejsza wzmianka o rodzinie Lajkoników pochodzi ze średniowiecza, z roku 1251. Wtedy to podczas najazdu tatarskiego trębacz z wieży kościoła Mariackiego uratował miasto, ostrzegając je graniem na trwogę. Dla owego trębacza, z racji słusznego wzrostu znanego jako Piotr Wielgus, skończyło się to, jak wiadomo, śmiertelnym postrzałem z łuku i przejściem do historii. Niewielu jednak wie, że do ocalenia grodu przyczynił się również pomocnik piekarza, Wincenty Lajkonik, który dobiegł do bramy i zamknął ją dosłownie na chwilę przed pierwszą salwą z tatarskich łuków. Na pamiątkę tego wydarzenia z Sukiennic do Bramy Floriańskiej odbywał się rokrocznie bieg, z którego po wiekach pozostał tylko „tatarski jeździec” w kolorowym przebraniu, hasający po Rynku – oraz jego nazwa.
Na kolejny ślad rodu wpadamy na północ od Krakowa, gdzie rezydował przedstawiciel Lajkoników o zacięciu naukowym. Mikołaj Lajkonik z powodu upodobania do koperku (cecha dziedziczna w tej rodzinie) zwany Kopernikiem, mieszkał i pracował w Toruniu i Fromborku. Jednak współcześni nie doceniali jego prac, motywując swoją dezaprobatę już to obawą przed zaprzeczaniem doktrynie Kościoła katolickiego, już to – o wiele częściej – nieproduktywnością działań naukowych. – Wzięlibyście się, Mikołaju, i ruszyli wreście do jakiej pożytecznej roboty! – marudziła stara gospodyni Joanna od Aniołów. – Ruszę, ruszę… – mamrotał pod nosem Mikołaj, mało przytomnie, tak go pochłaniały obliczenia. Trzeba przyznać, że słowa dotrzymał, a co ruszył, o to już mniejsza.
Stryjeczny brat Mikołaja, Klemens, był niespokojnym duchem. Przez wiele lat pracował w kuźniach, czyli w ówczesnych hamerniach, najpierw w Polsce i na Śląsku, potem w księstwach niemieckich i wreszcie we Włoszech. We Florencji poznał równie przedsiębiorczego kupca Vespucciego. Panowie przypadli sobie do gustu, a wiele podróżujący kupiec szybko przekonał się, że warto mieć przy sobie serwisanta, który z powodzeniem naprawi wóz, karocę czy też coś z takielunku kupieckiej karaweli. Razem popłynęli też do Nowego Świata, gdzie Klemens zasłynął z pokazów kucia, na które zawsze zbiegali się oczarowani tubylcy. Tak im się podobała zwłaszcza sztuczka z żonglowaniem młotami kowalskimi, że w kierunku każdego nadpływającego statku wydzierali się “Hamernia! Hamernia”. Tak powstała nazwa “Hamerica”, przez niewymawiających “h” Hiszpanów i Francuzów zlatynizowana do “America”.
Niezależnie od zacięcia – podróżniczego, naukowego, czy jeszcze innego – Lajkonikowie zawsze byli ludźmi pełnymi humoru. Syn Klemensa, Dymitr (z małżeństwa z Rusinką Anastazją) nie poszedł w ślady ojca, ale pozostał w Krakowie, ustatkował się i ożenił z niejaką Zofią Gąską. Stadło wiodło szczęśliwe życie, chętnie spotykając się zwłaszcza w rodzinnym gronie. Wiele z dowcipów, opowiadanych przez Dymitra przy wspólnym stole zostało zapamiętanych dzięki szwagrowi Dymitra, Stanisławowi. Z jego niepublikowanych pamiętników wiadomo, że król Zygmunt Stary zaśmiewał się z nich do rozpuku, aż wreszcie podniósł ich opowiadacza (ale nie autora!) do godności królewskiego błazna. To powinowactwu z Lajkonikiem nasza historia zawdzięcza Stańczyka.
Najlepszym dowodem na to, że humor w rodzie nie wygasł, jest inna historia, tym razem z wieku XVII. Kilka pokoleń po Stańczyku (i Dymitrze) surowy i poważny król Zygmunt Waza, nie mogąc znieść puszczanych w obieg przez Bogumiła Lajkonika dowcipów o zupie Maryni oraz o wazie, z której jest czerpana owa zupa, najpierw próbował dowcipnisia ekskomunikować, a kiedy ten nic sobie z tego nie robił, nasłał nań płatnych zbirów. Ponieważ Bogumił był jednym z ośmiu synów Krzysztofa, a wszyscy z rodzinami mieszkali w sąsiedztwie, złoczyńcy nie tylko nie wykonali zlecenia, ale zostali spławieni Wisłą do Niepołomic z ostrzeżeniem, że następnym razem ich doczesne szczątki powędrują aż do Gdańska i dalej do morza. W tej sytuacji król podjął historyczną decyzję i przeniósł się wraz z dworem z Krakowa do Warszawy. I tak już pozostało.
Lajkonikowie byli także ludźmi dość zapobiegliwymi, którzy przy każdej okazji starali się zadbać o rodowy majątek. Pierwowzór (jak wskazują listy Sienkiewicza do wydawcy) Rzędziana, Iwo Lajkonik, w rzeczywistości ordynans porucznika husarskiego Zygmunta Zbierzchowskiego, podczas zwiadu w okolicach Lasu Wiedeńskiego dyskretnie wskazał swojemu dowódcy cel – bogate namioty Wielkiego Wezyra – a potem, już po szarży husarii, wziął udział w przejmowaniu ich zawartości. Zwrócić należy uwagę na niespotykaną skromność ordynansa; Iwo nie domagał się żadnych zaszczytów związanych z wiktorią wiedeńską, do której przecież tak walnie się przyczynił.
Nie był to ród szlachecki, raczej z korzeniami mieszczańsko-rzemieślniczymi. Jednak dzięki wspomnianej przed chwilą dbałości o dobra doczesne stopniowo się bogacił, dochodząc w XVIII w. do takiego statusu, że Jan Baptysta Lajkonik nawiązał bliską współpracę z hrabią Augustem Fryderykiem Moszyńskim, ekonomistą i zarządcą królewskiej mennicy. Niewątpliwie to właśnie znajomość z hrabią Moszyńskim pozwoliła Lajkonikowi poznać w loży masońskiej Cnotliwy Sarmata nowoprzyjętego brata Stanisława Augusta Poniatowskiego i zaprosić go 15 września 1768 na obiad. Król był tak zachwycony przyjęciem i inteligentną dyskusją, że wprowadził zwyczaj podobnych obiadów dla swoich najbliższych współpracowników, na pamiątkę dnia u Lajkoników nazwanych obiadami czwartkowymi.
W trudnym okresie zaborów część rodu Lajkoników pozostała na ziemiach polskich, ale prapradziad pana Ignacego, Aleksander, pod koniec XIX w. uznał, że ma dosyć i wyemigrował do Ameryki. Emigracja odbyła się stopniowo, z dłuższym postojem w Niemczech, a Aleksander – entuzjasta nowości technicznych – po drodze został pionierem sztuki fotograficznej, zakładając w heskim Wetzlarze małą fabryczką pod marką „Leiconic”. Nieco później Niemcy, którzy przejęli fabryczkę po wyjeździe Aleksandra do USA, skrócili trzysylabową nazwę do dwóch sylab i od tej pory nazwa ta brzmi „Leica”. Tymczasem Aleksander stał się założycielem amerykańskiej części rodziny. Imię Ignacy – charakterystyczne dla rodu – pojawiało się w tej gałęzi drzewa genealogicznego Lajkoników wiele razy, w tym w II połowie XX wieku, kiedy to jeden z awangardowych młodych Lajkoników został gwiazdą rocka. Oddajmy mu sprawiedliwość – po gwałtownej rozmowie z ojcem i groźbie wydziedziczenia zgodził się na zastąpienie rodowego nazwiska pseudonimem i skróceniem imienia Ignacy do Iggy.
Wróćmy jednak do Europy i do czasów nieco dawniejszych – w dwudziestoleciu międzywojennym prominentną osobistością sanacyjną był przedstawiciel odległej i zgermanizowanej części rodziny – generał Ley-Koenig, cesarsko-królewski sztabskapitan, potem legionista i bliski współpracownik Piłsudskiego, a także przyjaciel Bolesława Wieniawy. Otóż generał ze względu na pisownię swojego nazwiska omyłkowo został wzięty za członka delegacji niemieckiej podczas wizyty feldmarszałka Goeringa na polowaniu w Białowieży. Pomyłka miała doniosłe skutki; kilka słów feldmarszałka do generała pozwoliło skierować temu ostatniemu skierować prace polskiego zespołu zajmującego się maszyną szyfrującą Enigma w nowym kierunku. Jak się później okazało, słusznym.
W okresie PRL-u Lajkonikowie starali się siedzieć cicho i robić swoje. Jedyną szerzej znaną postacią w tym okresie był starszy kuzyn pana Ignacego, Roland. Prowadził on w Krakowie własną piekarnię, której sztandarowym produktem były słynne słone paluszki. Piekarnia z czasem rozrosła się do rozmiarów fabryki, na tyle dobrze prosperującej, że po 1989 roku zainteresowały się nią największe światowe koncerny z tej branży. Czy byłyby nią równie zainteresowane, gdyby ich szefowie wiedzieli, skąd wziął się pomysł na słone paluszki? A przecież wszyscy żyjący członkowie rodu Lajkoników wiedzą, że wziął się on z rodzinnych wspomnień małego Rolanda, kiedy to senior rodu, Roderyk, podczas obiadu zawsze solił zupę, odmierzając sól z solniczki na szczypty, a po posiłku wbrew konwenansom oblizując z błogą miną palce. Smacznego!
______
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry! Dzisiaj jeden z przyjemniejszych dla Autora odcinków. Autor uwielbia takie persyflaże i znajduje szczególne upodobanie w dostosowywaniu rzeczywistości do własnych pomysłów, bo przecież nie odwrotnie ; ) Oryginalna data publikacji – znów: prawie dokładnie 2 lata temu, 31 marca 2010.PS. Walka o publikację trwała ok. 30 minut : ((((
Nu, persyflaż! A niby to czemu, przecie powszechnie wiadomo, że imię Ignacy według najbardziej rozpowszechnionej teorii wywodzi się od łacińskiego wyrazu ignis, oznaczającego “ogień”. Zachodzi jednak również podobieństwo między tym imieniem, a nazwą łacińskiego rodu Egnacjuszów (Egnatii). Istnieją też hipotezy o etruskim pochodzeniu Ignacego, że tylko na tej części miana naszego bohatera się skoncentruję, skoro nad drugą autor sam się wyzwierza!:) Jako ciekawostkę dodam, że w Polsce imię to jest po raz pierwszy poświadczone w XIV wieku, ale najpierw większą popularność zyskało na Rusi i wśród ludności prawosławnej, co może dobitnie świadczyć o niejakiej ruskiej krwie domieszce w żyłach tej jakże sympatycznej przez to postaci! Lekko wprawdzie zgrzyta w uszach moich informacja, iż popularność imię to w Polsce zdobyło dopiero z przybyciem jezuitów, czczących swojego założyciela, Ignacego Loyolę. aliści odrobina gorzkiej prawdy jako i sól gorzka jedynie przeczyścić może. Atmosferę, oczywiście..
Ooo, jakie ładne : )) Dziękuję, Senatorze!
Nu, persyflaż! A niby to czemu, przecie powszechnie wiadomo, że imię Ignacy według najbardziej rozpowszechnionej teorii wywodzi się od łacińskiego wyrazu ignis, oznaczającego “ogień”. Zachodzi jednak również podobieństwo między tym imieniem, a nazwą łacińskiego rodu Egnacjuszów (Egnatii). Istnieją też hipotezy o etruskim pochodzeniu Ignacego, że tylko na tej części miana naszego bohatera się skoncentruję, skoro nad drugą autor sam się wyzwierza!:) Jako ciekawostkę dodam, że w Polsce imię to jest po raz pierwszy poświadczone w XIV wieku, ale najpierw większą popularność zyskało na Rusi i wśród ludności prawosławnej, co może dobitnie świadczyć o niejakiej ruskiej krwie domieszce w żyłach tej jakże sympatycznej przez to postaci! Lekko wprawdzie zgrzyta w uszach moich informacja, iż popularność imię to w Polsce zdobyło dopiero z przybyciem jezuitów, czczących swojego założyciela, Ignacego Loyolę. aliści odrobina gorzkiej prawdy jako i sól gorzka jedynie przeczyścić może. Atmosferę, oczywiście..
PS Mógł się Pa Muszalski od pewnego wodza Samnitów zwanego Musca wyprowadzać, to i ja Pana Ignacego od Etrusków mogę, a co!!
Świetne, po prostu świetne Mistrzu Q :))) Dwa razy pozwoliłam sobie przeczytać. Smakując.. Koperek ruszył, tylko dlaczego stara (!) Joanna od Aniołów była gospodynią poganiającą.. Mikołaja do roboty??:))))Nooo i ten Stańczyk:))))
Ach, w sprawie gospodyni Joanny skojarzył mi się gospodarz (!) domu z ul. Alternatywy 4 z matką Joanną Iwaszkiewicza i Kawalerowicza ; )
Jeno mi zazgrzytał; P.W. Cóż.. musiałam przełknąć:))))
Roderyk, oczywiście, nie używał soli drogowej oblizując paluszki, prawda?? :)))) Bardzo lubię ogryzać kryształki soli z paluszków:)))
Ależ skąd sól drogowa! W Krakowie, mając pod bokiem Bochnię i Wieliczkę, nie trzeba było sięgać do tak desperackich środków! : )Ja też tak robiłem z solą z paluszków.PS. Niestety znów zaczyna się taniec od “Lista postów jest pusta” do “blog o takim tytule nie istnieje”. : (
:))) i nareszcie wiem dlaczego przeniesiono stolicę :))))!Już milczę!!! Życząc dobrej nocy:))))
Hm, a dlaczego “Już milczę”?
Bo..real wzywał:))) a Onet na każdy wpis życzył sobie co najmniej dwóch minut cierpliwości.. Tyleż na przeczytanie odpowiedzi:(
Dobranoc:)))Przepraszamy, wystąpił błąd …Twojemu blogowi na pewno nic nie jest. Spróbuj za chwilę.Opis błędu: b(-102)
Dobranoc, Mistrzu Incitatusie! Po prawdzie u mnie to samo : (((PS. Tymczasem w Miami Novak Djoković wygrał z Andym Murrayem finał turnieju panów, 6-1, 7-6 (7-4).
Miło było posłuchać komentarza Tomaszewskiego. Ileż to on ma już lat?
Miło było posłuchać komentarza Tomaszewskiego. Ileż to on ma już lat?
Ja oglądałem w necie, w mojej kablówce żaden kanał tego nie transmitował. Ale Tomaszewski z synem (“debel Tomaszewskich ;)” jak mawiają) faktycznie doskonale komentuje, z klasą i – mimo wieku – dykcją przedwojenną, rzekłbym : )
Ale się Waść rozpisałeś nt. historii. Miałem nadzieję, że przynajmniej do Jerozolimy zawrócisz i trochę dalsze dzieje rodziny wywiedziesz.
Ach, cóż ja począć mogę, że najdalej średniowieczne źródła się ostały??? ; )))
Dobranoc Państwu, którym udało się dzisiaj dotrzeć na Wyspę. Niestety zachowanie Onetu przekracza wszelkie granice przyzwoitości.
O jejciu!! W szoku żem jest nieustającym! Moja pamięć ponownie sprawiła mi figla. Zapewne dlatego, żebym na świeżo Twoim tekstem Mistrzu zachwycić się mogła.:))) Perełek w nim mnóstwo. Przyznaję, że śmiać w głos zaczęłam się dopiero przy…” Wiele z dowcipów, opowiadanych przez Dymitra przy wspólnym stole zostało zapamiętanych dzięki szwagrowi Dymitra, Stanisławowi. Z jego niepublikowanych pamiętników wiadomo.” Z nieopublikowanych, nie tylko pamiętników, wiele powtórzyć bym mogla, ale nic nie przebije Twojego historycznego tekstu, Quackie.:)))
O!! Przedarło się nareszcie przez onetowskie zasieki i ukazało się. :)))Skorzystam z okazji i życzę Dobrej nocy.:)))Jako PS dodam przypominając, że na jutro mam gotowca, nad którym się trochę napracowałam.:))) Czy da się on opublikować popołudniową porą? Nie mam pojęcia.:(( W razie gdyby, nie krępcie się, nie czekajcie, publikujcie swoje. JEŚLI ukaże się poniewczasie, wykasuję.:)))Przeżywam jak źrebak podorywkę.:))));)
Widzę, że jestem sama na Wyspie.:((Mam nadzieję, że Wiedźminka zapali lampkę, bardzo potrzebną w tę noc. Wietrzysko zamierza wywalić mi okno. Współczuję wszystkim którzy nie mogą być teraz w domu.Raz jeszcze Dobranoc Kochani i do jutra.:))):*
Sądzę Jaśminko, że popołudniowa pora będzie w sam raz :))))
Smaczne było istotnie :))))) Zapalam lampkę na tę wietrzną i deszczową noc, żeby coś nam rozjaśniało sny :))))
Pyszne:))) Gdzie się podziewałaś Wiedźminko wczorajszego popołudnia i wieczoru?? Się mnie wytłumaczy! Natychmiast!! Dzień dobry:))))
Dzień dobry Skowronku ! tajną misję wykonywałam :))))))
Dzień dobry:))) Ruszać się ruszać … do roboty:)))) Pobudka!! Noo co.. ja sama mam zasuwać?? Joanna od Aniołów..:))))
Rumaku… Cię pozdrawiam..:))))PS Onet już świruje, albo w ogóle nie przestał:(
Dzień dobry, Madame:)) W dzień smutno-ponury, że aż wyć się chce!:( Onet uczy mnie dziś cierpliwości tak jak jeszcze nikt mnie, nawet pasem, nie uczył!:((
Dzień dobry. Na ten przedświąteczny tydzień nawet mnie udało się zjechać do stałego miejsca zakwaterowania. Tak więc uroczyście zapraszam na espresso i mentoska:)))))
Dzień dobry:))) Mili moi, czy Wam też Onet nawet na swojej głównej stronie kota dostaje?? Mnie nie otwiera artykułów w dziale wiadomości, na pocztę lazł pół godziny, na madagaskar 10 (słownie: dziesięć) minut!. Czyżby wedle mojej przepowiedni zdychał już na amen?? Trzeba będzie chyba zacząć trociczki palić, bo nam to truchło jeszcze ciut ciut a cuchnąć pocznie!!:((
Dzień dobry! Poniedziałek – praca. Wtorek – praca. Środa – się zobaczy, czy też praca…
Dzień.:)))Uprzejmie informuję, że z główną onetu problemów, jak na razie, nie mam. Za to z Wyspą to i owszem. Udało mi się zalogować. Pewnie teraz się dowiem, że… Wiadomo co od dawna.
Za chwilę, za kilka godzin, być może wcale, zaproszę Was piętro wyżej.Albowiem napisane jest. Niezbadane są drogi którymi chadza onet.:))
Zapraszam piętro wyżej.:))