Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i wydarzeń jest czysto przypadkowe.
Okularnik podszedł do drzwi. Przez całe popołudnie kręcił się niespokojnie po okrągłym pomieszczeniu, ale kiedy na zewnątrz zaczął zapadać wieczór, jego nadaktywność stała się niemal irytująca. – Panie szanowny, proszę usiąść – powiedziałem dobrodusznie – Widok panu nie ucieknie.
W sukurs przyszedł mi Przystojniak, który rozstawił na sporym trójnogu aparat i zachwycał się kolejnymi ujęciami zachodzącego słońca. Zaiste, zachód słońca nad morzem godny jest całej sesji zdjęciowej – smugi różu, czerwieni i odcieni fioletu, warstwy chmur i purpurowa kula, pogrążająca się w wodzie. – Jak mi pan wejdzie przed obiektyw… – nie dokończył, na wpół żartobliwie, na wpół z groźbą w głosie. Okularnik stanął i popatrzył na niego niezdecydowanie, w końcu wzruszył ramionami i usiadł. Z urazą w głosie powiedział – Pan nie chce przegapić słońca, a ja… swoich spraw. A tu mgła idzie. I co – co pan wtedy będzie fotografował?
Trzeci mężczyzna, który przez całe popołudnie powiedział może ze cztery zdania, uniósł głowę ze swojego kąta i spojrzał na nich obu z zainteresowaniem. Nic nie powiedział, tylko wyciągnął fajkę i zaczął nabijać ją tytoniem. Chrząknąłem z zadowoleniem i wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni mojej starej, flauszowej kurtki własną fajeczkę. Podszedłem i nachyliłem się, gestem proponując panu Cichemu tytoń, wonną mieszankę, którą sam wyrabiałem. Nabiliśmy obaj, potem potarłem o pudełko grubą, sztormową zapałkę, właściwie prawie szczapkę, podałem mu ogień, zapaliłem sam. Pykaliśmy sobie leniwie, obserwując pozostałą dwójkę.
Mężczyźni zjawiali się w latarni kolejno przez cały dzień. Pierwszy przybył Przystojniak, obwieszony torbami, z których zaczął wyjmować aparaty, obiektywy, jeden teleobiektyw wyglądający jak armatnia lufa, statyw, światłomierz, filtry, zapasowe baterie i Bóg wie co jeszcze. Kilka dni wcześniej zadzwonił do mnie i umówił się na spotkanie, twierdząc, że do zakończenia albumu z nadmorskimi fotografiami brakuje mu już tylko widoków z latarni. Bo też i było na co popatrzeć!
Z wąskiego tarasu, okalającego szczyt latarni, rozciągała się wspaniała panorama na morze – zabarwione w tej chwili czerwienią zachodzącego słońca, z powtykanymi gdzieniegdzie kłaczkami fal. W oddali widać było wąski pasek plaży, pod samą latarnią opadał gwałtownie podcięty klif, którego stąd nie było widać, ale przecież wiedzieliśmy, że tam jest. Biała, przysadzista wieża tkwiła w pasie lasu, rozciągającego się wzdłuż wybrzeża. Za jego ciemnozieloną płachtą rozciągały się pola, a jeszcze dalej – białe i kolorowe kostki, domy miasteczka. Tuż pod latarnią obszerny, szary prostokąt wyznaczał nadmorski parking. W piękne, letnie dni bywał pełny, ale dzisiaj, kiedy patrzyliśmy w dół z Przystojniakiem, zatrzymała się na nim tylko jedna furgonetka, stary VW. Nawet z takiej wysokości było widać, że jest powgniatany, a lakier odłazi z niego całymi płatami. Mała figurka, która z niego wysiadła, była na pewno Okularnikiem.
Okularnik przyjeżdżał i wchodził na latarnię od kilku dni, po południu. Siadał na zewnętrznej galeryjce i tkwił tam aż do wieczora, a gdyby się dało – siedziałby i dłużej. Z jego dość pokrętnych tłumaczeń wynikało, że takie wycieczki zalecił mu lekarz, w celu inhalacji morskim powietrzem z jodem. Przy tym jakoś nie dał sobie wytłumaczyć, że więcej jodu będzie na dole, na plaży. Za to zawsze przynosił ze sobą sporą torbę, wyglądało, że dość ciężką, której nigdy nie otwierał. Tym razem też ją miał. Z góry było widać, jak z wysiłkiem zakłada na ramię pasek i wchodzi do latarni.
Jakoś niedługo potem zjawił się Cichy; Przystojniak i Okularnik stali od strony morza, ale ja widziałem, jak tuż za lasem, na widocznym w przesiece odcinku szosy staje duży, granatowy sedan, wypuszcza pasażera i zaraz rusza dalej. Po dłuższej chwili spomiędzy drzew wyszedł niewysoki facet, spacerkiem przeciął parking i zniknął w wejściu do latarni. Zaskakująco szybko – i bez najmniejszych objawów zasapania – wychynął z górnych drzwi. Uścisnął mi rękę na powitanie i usiadł z boku, w przedsionku, nie odzywając się ani słowem. Tak jakby przychodził tu codziennie, chociaż ja widziałem go po raz pierwszy.
Od tego czasu słońce przewędrowało już prawie pół nieboskłonu i dotarło do horyzontu, a znad lasu – tak jak zauważył chwilę temu Okularnik – zaczęła nadciągać z początku rzadka, potem coraz gęstsza mgła. – Panowie, teraz uwaga, będę zapalał lampę – ostrzegłem głośno. Szczęknął przełącznik w laternie i jasne światło wystrzeliło znad naszych głów, prześlizgnęło się wokół szczytu i grubym paluchem sięgnęło w głąb białawego obłoku. Wyszedłem na galerię, niby po to, żeby sprawdzić, jak się sprawuje lampa. Pyknąłem z fajeczki i zagaiłem niegłośno – Czasem nie takie fajerwerki tu widać. Okularnik, który stał najbliżej, odwrócił się raptownie. – A jakież to? – zapytał podejrzliwie.
– O, panie kochany – uradowałem się, że kogoś to zainteresowało – Niesamowite, naprawdę niesamowite. Ale pan i tak nie uwierzy, bo po prawdzie, to to nie do wiary! Okularnik udając obojętność ustawił się do mnie półprofilem, zdjął szkła, chuchnął w nie, przetarł rękawem kurtki. Zakaszlał i całkiem już otwarcie przynaglił mnie wzrokiem. Nie dałem się długo prosić: – Ta mgła to potrafi ludzi całkiem ogłupić. A jak jeszcze nad morze przyjdzie, to… Wygląda, jakby statki na redzie były tak wysoko, jak ta latarnia. No, może nie statki, bo tak przez ten tuman to panu nie powiem, ale światła burtowe to widać. Czerwone z lewej, zielone z prawej, jak trza. Ale czasem… To sam nie wiem, co to płynie. Może jakiś okręt? – kątem oka dostrzegłem, że teraz patrzy na mnie badawczo Przystojniak, ciągnąłem więc dalej – Dziwne jakieś, bez ładu i składu bywają te światła. Czasem jakby strzelały w górę, może rakiety jakie? Ale, panie, poligon to ładne sto mil stąd! Musi że nieczysta siła…
Tymczasem niebo odbijało jeszcze rumianą, czerwoną poświatę, ale od przeciwnej strony razem z mgłą nasuwała się już wielka ciemność. Obserwowaliśmy w milczeniu, jak mgła gęstnieje, powoli okrywając szeroką płachtą i ląd, i morze. Leniwe kłęby przewalały się pod nami, czasem pozostawiając ciemniejszą lukę. W końcu i niebo zgasło zupełnie, a mgła to gęstniała, to rzedła, cały czas płynąc gdzieś daleko. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a ciemne korony drzew, prześwitujące zza mlecznych tumanów, wydawały się rosnąć, poruszać, grozić. Wszystko to wyglądało kompletnie nierealnie.
W takiej scenerii po prawej stronie, która teraz, w ciemności, nie była właściwie prawa ani lewa, coś błysnęło nieśmiało, zapulsowało, zgasło. Zapłonęło znowu, zmieniło kolor, a kiedy snop światła z latarni mijał je swoim zwykłym, okrężnym torem, urosło i skoczyło wzwyż, jakby chcąc go dotknąć. Teraz było wyraźnie widać, że musi znajdować się na plaży, w miejscu, gdzie kończy się klif. Z boku, z galeryjki, dobiegło coś pośredniego między westchnieniem a jękiem.
To był Okularnik, zachłannie wpatrzony w światło na plaży. Nie spuszczając z niego wzroku pochylił się, rozpiął swoją tajemniczą torbę i wyciągnął z niej płaską skrzynkę. Postawił ją u stóp, pstryknąwszy czymś na wierzchu, a do oczu podniósł olbrzymią lornetę. – Co pan… – zacząłem, ale w tej chwili skrzynka zaczęła popiskiwać, a na jej przedzie zaświeciły ułożone w różnokolorowy wzór diody. Okularnik z niedowierzaniem spojrzał na skrzynkę, potem na nas, uśmiechnął się jakby oszołomiony i rzucił nieprzytomnym głosem – To będzie spotkanie trzeciego stopnia! Jak nie zdążę, to chociaż drugiego! – po czym runął w kierunku schodów.
Powiodłem za nim wzrokiem i zdążyłem pomyśleć „żeby się nie zabił po drodze!”, kiedy moją uwagę przykuło coś kompletnie innego. Cichy, który przez cały czas siedział na krześle, senny, jakby oklapły, teraz pochylał się czujnie do przodu i mówił coś do mikrofonu, dyskretnie wpiętego w rękaw. W uchu miał słuchawkę na spiralnie skręconym kabelku. Całą jego sylwetka wyrażała napięcie i zdecydowanie. Z wnętrza pokoju dobiegały nas urywki rozmowy: – Dwójka niech skoczy… Nie, skrótem, przez las… Jak dojdzie – zdejmujcie… Razem z tamtymi… Już, już idę – wstał i popatrzył na nas z uśmiechem. Zwrócił się do Przystojniaka – Pan pozwoli, że się przedstawię: kapitan Puszczyk, policja, sekcja narkotykowa Komendy Wojewódzkiej – po czym w moją stronę – Panie Mieciu, dziękujemy za obywatelską postawę, pana latarnia wspaniale nadaje się do obserwacji. Panowie, należy się słowo wyjaśnienia – razem ze służbą celną i strażą graniczną obserwowaliśmy te światła już od pewnego czasu. Były zadziwiająco zgodne z terminami produkcji metaamfetaminy w fabryczce pod Trójmiastem. Te światła, panie Mieciu, to sygnały szmuglerów, którzy przerzucają prochy do Skandynawii, a nie żadna nieczysta siła. Zaraz zwijamy ten kanał i będziemy mieć ich wszystkich pod kluczem, a zwłaszcza tego, pożal się Boże, ufologa. Podejrzewam, że to też jeden z nich. Najwyraźniej miał wypatrywać sygnałów z plaży i skierować w to miejsce kuriera. No, ale na mnie czas – dziękuję za pomoc, dobranoc! – Odwrócił się na pięcie i po chwili z latarnianej wieży niósł się już tylko stuk jego szybkich kroków.
Otarłem pot z czoła. Tego wieczoru sprawy toczyły się szybko – czy nie za szybko? Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem głowę, starając się nie robić tego zbyt gwałtownie. Przystojniak stał za mną, na trzęsących się nogach, ale oddychając z ulgą. – Myśli pan, że już poszedł? Nie wróci? – zapytał. Zdziwiłem się – Coś pan, przecież ma na głowie tych przemytników, nie?
– Jakich tam przemytników – żachnął się – Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie robiłby tego na plaży, to nie Miami!
– Ale że co? Pan myślisz, że to te UFO?
Popatrzył na mnie z mieszaniną rozbawienia i wściekłości – Panie Mietku, jakie UFO? To wszystko przykrywka, tego świra w okularach w ogóle nie powinno tu być! Ale nie, dobrze się stało, że przyszedł. Przecież ten mały gliniarz mógł równie dobrze zwinąć mnie, niby że jestem umoczony w te prochy!
Popatrzyłem na niego przeciągle – A jesteś pan umoczony?
Złapał się za głowę – Panie, tu nie ma żadnej amfy, nie idzie żaden przemyt! To wszystko przykrywka dla czegoś innego!
Opanował się i ciągnął dalej – Jestem wolnym strzelcem, robię foty dla paru dzienników, takie tam… Paparazzo, słyszał pan o takich, to ja jestem. Ale teraz mam na oku coś wielkiego, za dużą kasę, i żeby sobie wyrobić nazwisko. Tutaj właśnie. Słyszał pan o tej aferze z Kiejkutami, z lotniskiem w Szymanach? – Poskrobałem się w przedziałek. Przystojniak wzniósł oczy do nieba – Panie, więźniów z Guantanamo nam CIA przerzucało. Ale Szymany są już spalone, paru naszych non stop teraz tam siedzi i fotografuje, co leci i jak leci. To wymyślili inny patent. Przewożą ich okrętem podwodnym i przerzucają pontonami tutaj! A ten… Puszczyk to ich człowiek przecież. Krył całą operację bajeczką o amfie!
Zmarszczyłem brwi i czoło, przyjmując minę „intensywnie myślę”. – Znaczy że co? Myśli pan, że jak zwinęli tego od UFO, to teraz będą tych więźniów wozić?
– A jak? – jęknął – A tu mgła, żadnych zdjęć stąd nie zrobię. Zresztą to pewne, że wybrali akurat ten wieczór, mają dobre prognozy, czasem i tydzień potrafią pod wodą czatować!
– Panie, to idź pan na dół – zaproponowałem – Jak się idzie na plażę, tam jest taka budka, w sezonie to rożno, piwko, takie tam. A teraz pusta stoi, można się schować. Przy samej plaży, może pan trafisz, że mgła się rozejdzie?
Oko mu błysnęło. – Mogę zostawić u pana te szpeje? Wrócę za jakąś godzinkę…
Kiwnąłem głową, a on złapał aparat i pognał w dół po schodach.
Echo jego pospiesznych kroków jeszcze niosło się po schodach, kiedy zacząłem działać. Odkleiłem brodę, wąsy i brwi, zdjąłem siwą perukę. Wyjąłem z oczu szkła kontaktowe, jednym ruchem zdarłem lateksową maskę i cały ten kamuflaż potraktowałem dezintegratorem. Flauszową kurtkę zostawiłem, zapowiadała się naprawdę chłodna noc. Wspiąłem się do laterny i wyłączyłem moduł interferencyjnego holoprojektora, a potem ponownie użyłem dezintegratora. Światło na plaży zniknęło, ale to już nie moje zmartwienie Otworzyłem blaszaną szafę stojącą przy wyjściu i ciśnieniową strzykawką potraktowałem nieprzytomnego pana Mieczysława, ściśniętego pod górną półką – za jakieś półtorej godziny powinien się obudzić na niezłym kacu.
Zszedłem niespiesznie na dół. Na ścianie latarni majaczył już białawy zarys. Wcisnąłem cyferblat zegarka i potwierdziłem transmisję. Owalny kształt zaczął się rozjaśniać, a po chwili przypominał już otwarty luk, z którego wysunęła się ostrożnie głowa, a potem cała postać. Pan Z. wyszedł z portalu z kotem u boku i zapytał – Wszystko gra? Potwierdziłem. Pokręcił głową z niechętnym podziwem – Widzę, panie Nowak, że z pana prawdziwy fachowiec – uniósł dłoń – Nie chcę wiedzieć, jak pan sobie poradził. Jak będę chciał, zapytam. Albo poproszę kota, żeby sprawdził. Teraz nie czas na to – odwrócił się ku ścianie lasu i powiedział głośno – Można przechodzić! Szybko, teraz jest idealny moment! Z cienia drzew jedna po drugiej zaczęły wysuwać się niskie, zakapturzone postacie, które biegły szybko w naszym kierunku i znikały w jasnym owalu. Kiedy ostatnia z nich przeskoczyła przez portal, Z. odwrócił się i uścisnął mi dłoń. Jednym ruchem dłoni zamknął portal i swoim zwyczajem skoczył przez siódmy wymiar. Kot został jeszcze przez chwilę, otarł się o moją nogawkę i cicho zamruczał. Takiego komplementu się nie spodziewałem.
Operacja NOMOHSAR dobiegła końca.
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net i na blogu madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry. Mam nadzieję, że tym razem objętość tekstu będzie satysfakcjonująca. Co poza tym? Pogoda deszczowa, przeddeszczowa i podeszczowa, słowem, dzień taki, że najlepiej byłoby nie wychodzić z łóżka, jakby się dało.
PS. O, a kto to zadziałał, że się książka zrobiła, hę?
Co do pogody… mam tak samo
Opowiadanie czytam 
Książka ? nie widzę….
Pfff. Już widzę, co mi się pomykieciło. Normalne linki do poprzedniego i następnego wpisu potraktowałem jak „książkę”, a przecież to są linki takie jak zawsze, tyle że to ja akurat publikowałem po kolei.
Żeby zobaczyć „w kupce” poszczególne części cyklu, wystarczy kliknąć w link w bloku „Kategorie”, lub, jeżeli brak unikalnej kategorii, w nick autora powyżej.
Brak kategorii, już nie chciałem dodawać na potrzeby „odgrzewanych” opowiadań, ale faktycznie, ponieważ są po kolei, to tak jakby nie trzeba było…
Kategorię można stworzyć i dodać, nie problem
Wiem, ale właśnie nie chciałem. Cztery opowiadania, odgrzewane, na razie bez pomysłu na kontynuację…
Aha, jeszcze drobna uwaga, opowiadanie powstało we wrześniu 2010 r., po dłuższej przerwie, jeżeli wziąć pod uwagę czas pisania poprzednich części cyklu. Ta latarnia ze zdjęcia to tylko ze względu na kota, pisząc szorta, miałem w oczach raczej latarnię na Rozewiu – w lesie, nad wysokim klifem, z parkingiem takim jak opisany. Nb. byliśmy na Rozewiu już ze trzy razy – i zawsze okazywało się, że jest przed sezonem, po sezonie lub jeszcze jakoś inaczej, a latarnia za każdym razem była z jakiegoś powodu zamknięta.
Miałam więcej szczęścia z ta latarnią
No właśnie, jak Jasmine. Tylko miejscowym wiatr w oczy.
Miejscowy latarnik opowiadał historię … i Żeromski był w tle
Pod wrażeniem.
Laterna magica.
Wciągnęło po uszy.
Świetnie się czyta po wielokroć.
W latarni na Rozewiu byłam.
Pewnie dlatego, że mam dalej niż Ty. 
Quackie. 
Dzięki, mnie też się podoba po takim czasie, a nie powiem tego o wszystkich swoich szortach.
Mnie się też podoba:)
Piętrowa intryga Kwaku :)Jaśminka ma rację
Piętrowa i zakręcona jak wąż Uroboros.
Jeśli pozwolicie to…
Przypomniało mi się w związku krążącymi burzami. Kilka lat temu piorun, zwany kulistym, pozbawił nas na tydzień telefonizacji i prądu. Pomyślało mi się wtedy, że… Skoro w najgłębszych głębiach oceanów kwitnie życie to nic nie stoi na przeszkodzie żeby i wysoko gdzieś tam, też. Jako, że naukowcy nie są zgodni co do określenia faktycznej istoty pioruna kulistego, zostawiają nam sporo miejsca dla wyobraźni. Może to niesforne dzieci które mimo przestróg rodziców skaczą, jak my do wody i giną
Nie ma to nic wspólnego z bramami między wymiarami a jest równie fascynujące, przynajmniej dla mnie. 
Nie znają i – o ile mi wiadomo – nie zaobserwowali nawet, jak powstaje. Wszelkie obserwacje dotyczą już gotowych piorunów kulistych, wędrujących przez powietrze.
jakieś legendy wokół piorunów kulistych ludziska snują
Snuję się dziś jak senna mucha…najchętniej zakopałabym się pod kołdrę,a głowę mam stukilową, myśli pojedyncze i też senne…
Tak właśnie mam też. Miałem coś tam do roboty i guzik zrobiłem. Nie jestem w stanie zebrać myśli na dłużej niż 5-10 minut.
Za młody jesteś na to ! Coś Ci zżarło magnez w organizmie ?
Pewnie kawa, bo ponoć wypłukuje. To idę uzupełnić.
Kwaku ? NOMOHSAR? nie umiem rozszyfrować …
Hehe. Przeczytaj od tyłu…
czytałam, bo to najprostsze ! i…. nic.
Swoją drogą jesteś PIERWSZĄ osobą od publikacji 3 lata temu, która spytała.
Nauczyłam się, że Ty masz bardzo starannie przemyślane to co piszesz i szczerze mówiąc siedzi w Tobie kawał poety, bo czymże jest poezja, jeśli nie pretekstem do rozwijania myśli i skojarzeń
Pretekstem ? nie! inspiracją
No… Nie zawsze tak starannie przemyśliwuję, co więcej, najczęściej piszę jednak bez planu, korzystając tylko z pomysłu jako osnowy, ale nie wiedząc, jak się to skończy (czasem – wiedząc), ale tym razem rzeczywiście miałem przemyślane.
Samo Ci się rozwija….
Podziwiam nie od dzis 
Zjadłam obiad i zasypiam na siedząco. Może wyjście w plener rozbudzi.
Mam dziś w planie koncert mozartowski i właśnie dojrzałam do myśli, że jednak się wybiorę przełamując tę moją ogólną niemożność…
Opowiadanie jest świetne! Nie dziwi, że i tobie się Podoba!
Powitać popołudniowo
Powitać, słusznie. Forma „dzień dobry” przy tej pogodzie mogłaby zostać odczytana jako niestosowna.
Witam wieczorową porą.. Obecnych i Nieobecnych
Przyturlałam się do kompa iii.. przeczytałam z największą przyjemnością. Piękne opisy Panie Przystojniaku
Jesteś Pan, Panie Q naszym skarbem. Nie da się ukryć:) Cicho! Nie protestuje, gdy starszyzna się odzywa!!!
No! 
Toć jestem cicho…
ooo.. jak ładnie i grzecznie
A niech by spróbował protestować
Niooo
Na wszelki wypadek życzę dobrej nocy, bo za chwilę odetną mnie od cywilizacji
Do miłego jutrraaaa!
Sobota, sobótka.., ach jak ja ją kocham
Kto odetnie? Jak odetnie?
A Senator kiedy wraca dokładnie, ktoś wie?
Nie wiem kto, ani co, ale wszystko wariuje, dekoder, livebox i telefon stacjonarny też


Czyja wina, nooo czyja??
Dokładnie nie wiem, mówił, że kole tygodnia Go nie będzie. Mam nadzieję, że pogoda zbytnio Mu nie dokucza. I powróci uskrzydlony niczym Pegaz dzieląc się z nami wrażeniami
Albo burze i elektryczność statyczna, albo słońce się do nas obróciło rozbłyskiem?
A! mam zagadkę dla czytelników!

Gdzie w opowiadaniu Autor wspomina mimochodem o sobie samym?
Aaaa! Nie wiem! „No, może nie statki, bo tak przez ten tuman to panu nie powiem”???
Nie, noż Mistrzu, przesadzasz z tą skromnością…
Inne sugestie?
A, już chyba widzę. Aleście wymyślili, Mistrzu Tetryku! A właściwie to „Aleśmy wymyślili”!
Pan Z.?
Ja może zasugeruję, że w tak pięknych okolicznościach przyrody, i tego, malowniczych…
Dobra tradycja, że wspomnę m.in. A. Hitchcocka
A propos takiej tradycji: właśnie niedawno się zorientowałem, że Terry Pratchett występował w rolach postaci drugo- a nawet trzecioplanowych w ekranizacjach swojej prozy.
Podobnie jak Tarantino w swoich filmach.
Tak jest! W „Bękartach Wojny” pojawił się jako oskalpowany Niemiec i w „filmie w filmie”.
W najnowszym „Django” zagrał kowboja wysadzonego dynamitem, zagrał może dwie minuty, ale za to jak efektownie
Dobranoc, a może i nie…
Koncert mi się podobał, nastrój mam pogodny, ale nie wiem jak się zamaskował Kwak w opowiadaniu
Oj, to akurat nie było naumyślne, tym razem naprawdę, ale Tetryk mistrzowsko wypatrzył w opisie przyrody „morze – zabarwione w tej chwili czerwienią zachodzącego słońca, z powtykanymi gdzieniegdzie KŁACZKAMI fal.” Brawo za spostrzegawczość!
zauważyłam te kłaczki i trochę się zdziwiłam, ale nie skojarzyłam ich z Tobą ! Wolałabym, żebyś był panem Z.
niemniej… brawo dla Tetryka
Oj, nie. Pan Z. to Zoe, tutaj jako tajemniczy zleceniodawca agenta Nowaka. Miałem nadzieję, że po obsadzeniu w takiej roli odwinie się następnym tekstem, wykorzystując tych przerzucanych i wyjaśniając kim są, ale Zoe nie miał wtedy weny ani czasu, a potem się wszystko rozmyło.
I teraz już naprawdę dobranoc.
Opuścił Pan portal
Noo, może nie całkiem 
Dobranoc, tym razem na dobre. Snów mocnych i mozartowskich – jestem całkowicie za!
No to dobranoc!
No to
Jutro mam prawie wolne, więc już się cieszę na 3 odcinki powieści Mistrza, które skrzętnie omijałem ostatnio, coby sobie nie psuć przyjemności sobotniej 
Dzień dobry
Hi,hi.. kto mnie przebije?? Gołąbki prawie gotowe do pieczenia! Zaznaczam, że z młodej kapustki 
Z młodej Skowronku ? Toż ta młoda jest wielkości pięści, to wyjdą chyba gołąbki dla krasnali
I mój Małżonek, gdyby był akurat w domu, zapytałby – co jutro na obiad?
Co znaczy: czy mogę wtranżolić resztę, jak zostanie
Schowaj ! bo dla nas musi wystarczyć !
Nie ma Go, do 21.05 byczy się w sanatorium
Dzień dobry. Weekend zapowiada się… pięknie? Mimo prognoz ciepło? Zobaczymy. W każdym razie chciałem zaznaczyć, że mogę w przeciwieństwie do pogody być w kratkę z powodów niezależnych, ale ile się da – pobędę.
Witaj Mistrzu, obyś samopoczucia nie miał w kratkę. Pogodnej sobótki, choćby w uroczej Sobótce Górnej
Witaj Kwaku… miłego i ciepłego, pod każdym względem dnia .:)
Nie dość, że mokro to i zimno. Wiosna gdzie żeś ty
Poczytałam Was i w związku mam pytanie.
Czy obcym, czyli mnie, wstęp tamże wzbroniony 
Gdzie jest Pod Krawatem
Witaj Jaśminko !
ja znalazłam u wujka Googla i przypisałam Miśkowi wiersz Szymborskiej….
.
Dzień niech będzie dobry, Wiedźminko.

Spróbuję zatem i ja. Mając nadzieję, że inne tam klimaty niż na onecie.
PS: Kilka pierwszych tematów na tym blogu sugeruje, że jest on poświęcony Miśkowi.
Sama zobaczysz, to są weseli ludzie…
Misiek jest spiritus movens, ale ma wspólpracowników…
Dawno temu, moja kuzyneczka miała adoratora, który stale przysyłał jej wiersze… o których mówił, że własne. Dumna.. pokazała mi te kartki, a ja, niegodna, rozwiałam jej złudzenia, bo najpiękniejsze były Tuwima
A teraz Misiek rozwiał moje złudzenia. 
Niedobraś byłaś wtedy, los nierychliwy, ale sprawiedliwy.
Zgadza się, dlatego napisałam o tym zdarzeniu
… choć wystrzeliłam z Tuwimem ze zdziwienia, a nie z chęci dokuczenia
Przecież wiem.
Dawno, dawno temu, w liceum robiliśmy szkolne pismo, nie żadną gazetkę ścienną, tylko pismo, wydawane w nakładzie kilkuset egzemplarzy. Przyszła do mnie kiedyś panienka z „Balladą o jednej Wiśniewskiej” Jurandota i usiłowała mi ją wcisnąć jako własny tekst (nb. nazywała się właśnie Wiśniewska, imię zmilczę). Z tymi erudytami to tylko kłopot, przeszkadzają ludziom dostać się na świecznik – na szczęście teraz jest telewizja, Big Brother i inne wystarczy-być-reality-shows.
Niestetyż…
To akurat jest wiersz Charlesa Baudelaire`a „Wzlot” w tłumaczeniu Szymborskiej
Czołem wszystkim!
Sobotni ranek – czas zasiąść przed komputerem – i do roboty!!!
Ile kasy z tego będzie?? Bo w soboty, to przecie setki płacą

Witaj Tetryku
I z czego się turla??

Poduszki banknotami napełnił, coby na koncie podatkiem Belki Go nie poczęstowali
Widzę, Alla, że masz już wizje! Za chwilę zaczniesz mówić językami?
A bo to jedną???

Z językami gorzej, ale póki życia, póty nadziei
Tetryk CHYBA miał na myśli glosolalie. Wychodzi taniej niż kursy językowe
A to ja mam se poczytać listy do Koryntian, czy jak???

I wyjdzie na to, że jak nic u mnie jeno kryptomnezja
Niedługo Zielone Świątki, stąd ta sugestia Jasminko???
Wybywam na dłuższą chwilę, pewnie do popołudnia.
Inwazja winniczków!! Oszaleć można
Skumały się z nornicami czy cóś? Wrrrrr…
Może je eksportować do Senatora, wyżrą mu chwasty
Mleczy nie tykają, a Senator cierpi na nadmiar akurat tego zielska
Skądinąd bardzo pożytecznego, zresztą 

Mógłby miodu np. nam na zimę narobić, z listków sałatkę, że o korzeniu nie wspomnę
No i klops. Ledwie wylądowałem, lecę dalej.
Quackie, aby Wiedźmince atrybut nie podprowadziłeś??
Nie, małżonka nie potrzebuje podprowadzać, ma swoją. Czasem mam wrażenie, że całą flotę.
Ażesz.. Przepitraszam
Czy u Was też leje??
Przestało. Chwilowo.
Nad morzem piękna pogoda, z lekkimi tylko sugestiami, że coś kiedyś może zacząć ewentualnie potencjalnie pokropić.
Dwa dni ciepłe i słoneczne miałam. Kotlina, przepiękna
Zapraszam piętro niżej poziomowo intelektualnie.
Uprzejmie mówię, że oddali mi neta…
no i dobrze, bo bardzo tego nie lubię ( w ktoś lubi??)
Nikt
