« Co dwa przekłady, to nie jeden Losy pewnej rodziny… »

Pociąg i przeznaczenie

Powietrze już od rana było gorące. Bezchmurne niebo zapowiadało kolejny upalny dzień. Kółeczka walizki rytmicznie turkotały po bruku Lukki. Dochodząc do dworca, pojąłem banalną prawdę, że zamieniając deszczową wyspę na rozświetloną słońcem Italię dokonałem jednocześnie skoku w czasie. Pobyt w mieście otoczonym pięćsetletnimi murami obronnymi, pełnym starych domów i kościołów było naturalnym zanurzeniem się w historii. To był przyjemny stan. Miasto tętniło życiem, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to co mnie otacza to tylko forma tymczasowa, jakiś sprytny zabieg marketingowy, natomiast prawdziwe życie Lukki toczy się za szczelnie zamkniętymi okiennicami, gdzie w zacienionych wnętrzach, pod sufitami z ceglanych płytek krzątają się handlarze jedwabiu, pracują tkacze i powroźnicy, nad rzędami cyfr ślęczą bankierzy, aptekarze przygotowują lecznicze mikstury oraz farby dla artystów. Artyści z kolei strzegą sekretów swoich pracowni z oknami wychodzącymi na wewnętrzne dziedzińce. Nawet napis „Ti amo, Gabriele” na ścianie budynku poczty mógł być pod osłoną nocy nabazgrany ręką jakiegoś czeladnika liczącego na to, że Gabriele idąca rano do kościoła w towarzystwie ciotki i opiekunki dojrzy zza woalki jego wyznanie miłości.

Zamiast rzemieślników w rajtuzach i renesansowych płaszczach mijali mnie znudzeni urzędnicy a zamiast modelek przebranych za madonny uliczkami spacerowały dziewczyny w kusych spódniczkach, nierzadko z papierosem w ustach. Lecz jeśli to tylko pozór? Jeśli we wnętrzach i piwnicach sześćsetletnich budynków życie ludzi renesansu toczy się tak jak zwykle, a to co przebija się do nas w postaci dzieł sztuki i architektury to tylko wierzchołek góry lodowej?

Poprzedniego dnia, na błoniach spotkałem Madonnę na rowerze. Nie, nie próbuję łgać, że „mi się Matka Boska ukazała”. Zobaczyłem madonnę, bo dziesiątki religijnych obrazów z aniołami, prorokami, królami i świętymi obojga płci które obejrzałem w ciągu kilku poprzednich dni musiały zostawić ślad w umyśle. Charakterystyczne oblicza młodych kobiet wdrukowały się w moją świadomość, więc kiedy dziewczyna o wielkich oczach i lekko wydłużonej twarzy jechała rowerem przez skwerek, przez sekundę miałem wrażenie, że to jedna z gotyckich Madonn zeszła z obrazu i pedałuje ścieżkami słonecznej Lukki. Zwid był krótkotrwały. Niewykluczone, że tę samą dziewczynę widziałem dwukrotnie. Co prawda, za drugim razem była inaczej ubrana. Najwidoczniej zstąpiła z innego obrazu.

Pozwalałem sobie na te igraszki umysłu, a nawet je podsycałem. Kto zresztą ośmieli się powiedzieć, że rzeczywistość ma tylko jeden wymiar? I czym jest obcowanie z rzeczywistością, jeśli nie igraszką umysłu? Jedni rzeczywistość sakralizują widząc we wszystkim emanację sił boskich, inni wybierają spiskowe teorie na istnienie destrukcyjnych ciemnych sił. Ja przyznałem sobie prawo, żeby na Lukkę i okolice patrzeć po swojemu. Mieszać historię ze współczesnością. No tak, budynek dworca, kasownik do biletów, szafa z coca-colą i pociąg do Sieny pochodzą z czasów późniejszych niż renesans. Korzystałem z dobrodziejstw współczesności, aby podróżować w czasie minionym i nawet dumny byłem z tego podstępu. Jadąc do Sieny, przeglądałem przewodnik turystyczny i rozważałem, czy uda mi się zobaczyć szalony wyścig koni, palio, gdy pociąg wjechał na stację o wdzięcznej nazwie Poggibonsi.

Tam ją zobaczyłem, stała na peronie, czekając na pociąg w przeciwnym kierunku. Musiała jechać do Florencji, a może od razu do Prato. Ubrana w prostą spódniczkę i białą bluzeczkę z deseniem wyszywanym ciemniejszą nitką, na nogach miała sandałki, w uszach słuchawki. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat i chociaż jej oczy zakrywały słoneczne okulary, nie miałem wątpliwości, że to ona. Jej wysokie czoło, łagodny owal twarzy, jasne włosy i zmysłowe usta podziwiałem niejednokrotnie w albumach z reprodukcjami obrazów z galerii Uffizi. Z pewnością była to Lukrecja, najmłodsza córka Francesco Butiego, florenckiego kupca. Francesco miał tych córek trzy. Z trudem uskładał na gigantyczny posag dla najstarszej i nie miał innego wyjścia, jak dwie młodsze oddać do klasztoru. Lukrecja miała rozpocząć nowicjat za dwa dni, właśnie wracała od babki staruszki, z którą pożegnała się we łzach. Czekało ją długie odosobnienie.

Zanim wsiadła do pociągu i odjechała w stronę swojego przeznaczenia nasze spojrzenia spotkały się. Przez moment krótki, jak mgnienie. Musiała się domyślić, że wiem o niej więcej niż ona sama. Przez jej twarz przemknęła jakąś wątpliwość, a ja siedząc w pociągu, który już wypełzł spomiędzy zabudowań i sunął równiną odsłaniając spalone słońcem wzgórza Chianti, dopowiedziałem sobie dalsze losy Lukrecji. Jako przybysz z przyszłości, już wiedziałem.

Tylko przez dwa lata będzie żyła w klasztornym kieracie: wczesnym świtem pobudka, pierwsza modlitwa, msza, śniadanie, sprzątanie, praca w kuchni, piekarni, chlewni lub ogrodzie, kolejna modlitwa, następny wspólny posiłek, potem jeszcze ze dwie msze, nauka śpiewu, sprzątanie refektarza, a przed snem głośna modlitwa by dobry Bóg zesłał jeszcze jeden monotonny dzień. Jego treścią ma być praca, modlitwa i bezwzględne posłuszeństwo matce przełożonej. Bez żadnej nadziei na odmianę, siostro Lukrecjo. Gdyby przyszło ci do głowy nie przestrzegać regulaminu, mamy przewidziany system kar. Kilka dni ścisłego postu to kara najłagodniejsza.

A jednak odmiana nastąpiła. W klasztornym więzieniu Lukrecja spotkała kogoś, kto odmienił jej życie, choć nie obyło się bez bojaźni, drżenia i wszelkiego rodzaju awantur. Ale nie wyprzedzajmy wypadków. Lukrecja była wyjątkowo ładna, można powiedzieć fotogeniczna, dzięki czemu w tłumie mniszek łatwo wypatrzył ją Fra Filippo Lippi, florencki malarz, który zabierał się do malowania portretu św. Małgorzaty i szukał odpowiedniej modelki. A ponieważ Lippi był w tym klasztorze kapelanem i spowiednikiem, sprawy potoczyły się szybko. Oczarowany urodą mniszki Filippo wystarał się u matki przełożonej o pozwolenie do opuszczania przez Lukrecję niektórych zajęć klasztornych. Mniszka została modelką, która pierwszy raz w obecności mężczyzny zdjęła kornet, habit zamieniła na błękitną suknię, odsłoniła kształtną szyję, pozwoliła, by we włosy wpleciono jej perły. Początkowo czuła się skrępowana, ale rychło dostrzegła atuty nowej sytuacji. Po pierwsze uwolniła się od niewdzięcznych zajęć w klasztornej kuchni czy chlewach oraz gderliwej obecności starszych sióstr. Po drugie pozowanie do portretu świętej było nobilitujące, ekscytujące, ale przede wszystkim budziło nadzieję na odmianę losu. Filippo przekonał Lukrecję, że uwielbienie, którym powszechnie darzy się Najświętszą Panienkę należy się także, a może przede wszystkim, kobietom, które chodzą po ziemi. Od malarza w habicie Lukrecja po raz pierwszy usłyszy, że jest piękna. Gdyby w klasztornej celi w Prato Lukrecja miała dostęp do internetu, z łatwością znalazłaby informacje dotyczące zażywnego artysty.


Filippo został osierocony, gdy miał kilka lat. Opiekowała się nim uboga ciotka, a gdy chłopiec skończył 14 lat, oddała go do klasztoru karmelitów, gdzie mógł liczyć na wikt i opierunek. Nikt nie pytał go o powołanie, w tamtych czasach nie przejmowano się takimi drobiazgami – klasztory pełniły funkcję koszar i przechowalni. Tak dla kobiet jak i dla mężczyzn odosobnienie w klasztorze było powszechnym, choć dalekim od ideału, rozwiązaniem. Trafił do zgromadzenia przy kościele Santa Maria della Carmine we Florencji.
Podobno Filippo nigdy nie przeczytał żadnej książki, a słowo pisane traktował z obrzydzeniem. Był też zupełnie niepodatny na nauki teologiczne, pociągało go za to rysowanie, któremu oddawał się od najwcześniejszych lat. Kiedy więc w jego klasztorze powstawało jedno z najznakomitszych malowideł tamtych czasów, uzdolniony zakonnik był pośród tych, którzy z zachwytem wpatrywali się w olśniewające, nowatorskie dzieło Masaccia. Przyjmijmy, że był to rok 1425.

Masaccio był pionierem w odkrywaniu znaczenia perspektywy, ruchu postaci i światłocienia. Ośmielił się ukazywać emocje, dbał o trójwymiarowość postaci, pokazał, że przyroda oraz budowle, naczynia, ozdoby i ubiór mogą stanowić wdzięczny temat malarskich poszukiwań. Tym tropem poszedł Filippo Lippi. Pierwsze freski wykonane za zgodą przeora w klasztorze zdradzają bezkrytyczną fascynację osiągnięciami poprzednika. Później Lippi rozwinie swój własny styl, który również znajdzie naśladowców.

W wieku dwudziestu kilku lat Filippo Lippi stał się samodzielnym artystą, ale nie porzucił stanu duchownego. To było niemożliwe bez narażania się na represje i ostracyzm. Piastował nawet jakieś funkcje kościelne w kolejnych parafiach, ale nie miał inklinacji ani do ascezy ani, tym bardziej do celibatu. Artystyczna wrażliwość szła u niego w parze z umiłowaniem ziemskich, radosnych aspektów życia. Dlatego, mimo rosnącej sławy i stałych zamówień, także od władcy Florencji Cosimo Mediciego – Lippi klepał biedę trwoniąc zarobione floreny w oberżach i zamtuzach. Kronikarz Vasari zauważa, że żądze cielesne Filippa był tak silne, że bez ich zaspokojenia nie był w stanie skupić na pracy twórczej. Podobno raz, gdy Medici kazał zamknąć malarza w pokoju i nie wypuszczać przed ukończeniem pracy, Lippi nocą opuścił się z okna po prześcieradłach i poszedł „w miasto”. Na szczęście patron był bardzo wyrozumiały dla artystów.

Tymczasem cieszący się coraz większym uznaniem Lippi nie ustawał w poszukiwaniach artystycznych, wzorem Giotta i Masaccia nadawał postaciom dynamiki i emocji, dbał o kompozycję i perspektywę. Był odważny w przełamywaniu konwenansów, Madonnę rzadko umieszczał na tronie, przedstawiał ją w pozach pozbawionych majestatu, w otoczeniu sprzętów domowych, bez aureoli, z czytelną intencją pokazania macierzyństwa, jako liczącej się wartości. Niesforne gesty Dzieciątka próbującego objąć rodzicielkę za szyję stanowiły przełom w pokazywaniu tej szczególnej postaci.

Lippi miał dwie pasje: malarstwo i kobiety. Nie mógł się bez nich obejść, znajdując w ich ramionach radość i inspirację. Na płótna i freski przelewał swoje uwielbienie dla ich urody, fascynację erotyzmem i delikatnością. Artyści jego czasów malowali kobiety dostojne, rozmodlone – Lippi udowadniał, że kobiety są przede wszystkim piękne. Nikt przed nim nie umiał tak subtelnie i tak zuchwale wydobyć esencji kobiecości. Na jego obrazach nie ma majestatycznych zimnych niewiast – są czułe matki i emanujące erotyzmem kochanki. Malując dziewczęce oczy, kształtne usta i figlarne noski, muślinowe woalki, perły we włosach i sukienki z tysiącami fałdek i plisek Filippo Lippi dawał wyraz swojej szczerej fascynacji kobiecym pięknem. Udowadniał, że zmysłowość nie jest czymś lubieżnym, że ma subtelny wymiar. Jego uczniem i naśladowcą był Sandro Botticelli.

Erotomania nieomal zgubiła Lippiego. W roku 1456 malarz pojechał do Prato niedaleko Florencji. W tamtejszej katedrze rozpoczął malowanie fresków ukazujących sceny z życia Jana Chrzciciela i św. Stefana. Pozostawał w Prato przez trzy lata pełniąc jednocześnie funkcję kapelana i spowiednika w tamtejszym klasztorze żeńskim. Przysłowie o wilku, który wszedł do owczarni znalazło tu swoje najpełniejsze zastosowanie. W tłumie mniszek bystre oko chutliwego artysty szybko wypatrzyło piękną dwudziestoletnią Lukrecję Buti, która jak złoto pasowała do jego wyobrażeń o kolejnej świętej.

Zauroczony urodą Lukrecji, Filippo starał się być dla niej łagodny. Jako oficjalny klasztorny spowiednik, miał władzę nad młodą mniszką, wystrzegał się jednak surowości i nie wymagał od niej bezwzględnego posłuszeństwa, jak to czyniły starsze zakonnice. Wolał zachwycać się jej oczami, delikatnością dłoni, kształtem ucha. Dzięki niemu ciasny habit i wykrochmalony kornet Lukrecja mogła zamieniać na powłóczystą, obszywaną złotą nitką szatę Madonny a włosy przystrajać perłami i koronkowym welonem. Cóż to była dla niej za odmiana, nawet jej najstarsza siostra, która wyszła za mąż za handlarza skórami, nie miała takich sukien, takich ozdób. O, jak bardzo mylą się ci wszyscy, którzy uważają, że szata nie zdobi człowieka! Po kilku sesjach w pracowni malarza, mimo czujnej obecności siostry przyzwoitki, Lukrecja poczuła się kimś zupełnie innym. Siedząc nieruchomo, czując na sobie przenikliwy wzrok Filippa, po raz pierwszy w życiu odważyła się myśleć o sobie w kategoriach osobistego szczęścia. Samo to było wielkim odkryciem. Biorąc później udział w rutynowych zajęciach nie mogła zapomnieć wzroku i komplementów Filippa. Poprawiając woalkę lub drapując fałdy sukni swojej modelki Filippo niejednokrotnie porówna ją do rozkwitającego kwiatu. Przy nim Lukrecja poczuje, że od obowiązku kochania Boga, papieża oraz matki przełożonej znacznie przyjemniejsze jest uczucie bycia kochaną. W jego obecności szybko zapominała o nakazach i zakazach płynących codziennie z ust sióstr przełożonych. Rósł w niej bunt przeciw swemu przeznaczeniu. Nudziły ją nabożeństwa i hipokryzja mniszek. Niecierpliwie czekała na spotkanie z Filippem, który był jedynym mężczyzną, z jakim mogła rozmawiać, jakiemu mogła zaufać i któremu w konfesjonale mogła zwierzać się ze swoich trosk. Dotychczas nikogo to nie obchodziło.

Aż wreszcie niewyobrażalne stało się faktem, została kochanką Filippa. Oddała mu się z całym młodzieńczym żarem, choć nie bez uczucia straszliwego lęku przed karą bożą. Doświadczony kaznodzieja, zaprawiony w potajemnych romansach, umiał łagodzić udręki jej sumienia. Tajemnicy ich miłości przez długi czas udawało się dochować, ale wątpliwości nie ubywało. Lukrecja nie mogła dopuścić, żeby Filippo po skończeniu malowania fresków w katedrze wyjechał z Prato bez niej. Świadoma swoich wdzięków (sam ją tego nauczył!) przekonała go, aby ją wywiózł z klasztoru i ukrył przed wszystkimi. Początkowo się wzbraniał, wydawało się to niewykonalne, ale kiedy okazało się, że w jej łonie rośnie owoc ich miłosnego związku, musiał wybierać. Uciekli pod osłoną nocy, ściągając na siebie gniew mniszek, zwierzchników kościelnych i upokorzonego ojca Lukrecji. Doszło do skandalu, sprawa stała się znana papieżowi, ale zakochanej parze włos nie spadł z głowy. Kto inny zostałby wydalony ze stanu kapłańskiego, skazany na banicję albo i śmierć, ale nie Filippo Lippi – on miał potężnego obrońcę w osobie Mediciego. Stary Cosimo był wyrozumiały dla słabości Filippa (sam miał nieślubne dziecko z kirgiską niewolnicą), zatem szybko uciszył skandal. Ani ojciec Lukrecji, ani przeorysza, ani biskup nie mieli nic do powiedzenia – decydował Medici.

Odważna panna Buti pozostała w domostwie Filippa i pozowała mu do kolejnych obrazów. Burzliwa miłość nie przetrwała długo, po narodzinach dwójki dzieci Filippo opuścił kochankę i wyjechał do Spoleto realizować kolejne zamówienia. I tamże zmarł.
Lukrecja nigdy jednak nie wróciła do klasztoru. Zdarzało się, że z dziećmi podróżowała do Poggibonsi, żeby odwiedzać starą babkę. Mam nieodparte wrażenie, że jeśli kiedyś będę tamtędy przejeżdżał, nasze drogi znowu się przetną w tej zakrzywionej czasoprzestrzeni ozdobionej renesansowymi dzwonkami.

287 komentarzy

  1. Laudate pisze:

    Słowo się rzekło, post jest dość obszerny, ale mam nadzieję, smakowity, w sam raz na jesienne długie wieczory.
    Najsłynniejszy obraz Filippo Lippiego to „Madonna z dzieciątkiem i aniołami.” Widać na nim, jak urodziwa była Lukrecja.
    Może ktoś wyszpera w internetach i wrzuci tu reprodukcję…
    A przy okazji: pierworodny synek Filippa miał na imię Filippino i również został wziętym malarzem. Owocny był ten romans.

  2. Quackie pisze:

    Pożegnam się już na dzisiaj, dobranoc wszystkim!

  3. Lena Sadowska pisze:

    Interesujące opowiadanie oparte na retrospekcji – gratuluję:)
    Pomysł nienowy, ale fajnie zrealizowany, podoba mi się porządek wynikający z braku pośpiechu, adekwatnego, zresztą, do czasów, w które nas przenosisz:)
    Mi również nieobca jest perspektywa zaglądania pod powierzchnię, doszukiwania się znamion tajemnych przejść w inne czasoprzestrzenie:) I prawdą jest, że w starych włoskich i hiszpańskich miasteczkach to wrażenie staje się bardziej namacalne. Tyle że u mnie dochodzi jeszcze aspekt dotykania:) Lubię ciepło starych murów, sękatość mostowych poręczy, chropawe faktury ścian… Czasem, gdy spaceruję wiekowymi uliczkami, zatrzymuję się przy jakiejś budowli, pochylam głowę i wstrzymuję oddech w nadziei, że uda mi się podsłuchać jakiś szept odległej przeszłości:) I nie chodzi wcale o tani romantyzm czy sentymentalizm – po prostu to jest mój sposób na obcowanie ze światem:)

    Tyle tuż po przeczytaniu:)

    Dobry wieczór na Twoim pięterku, Laudate:)

    • Laudate pisze:

      To prawda, że kiedy chcemy, aby to co nam się podoba zostało z nami na dłużej używamy wszystkich zmysłów, żeby to wchłonąć. Dlatego staram się zapamiętywać zapachy (te miłe), słuchać, patrzeć i dotykać. Ostatnio tak bezwiednie przykleiłem obie dłonie do murów Wawelu. Dobrej nocy.

  4. Lena Sadowska pisze:

    Miłych snów, Wyspo:)

  5. Quackie pisze:

    Dzień dobry.

    Dzisiaj pozwoliłem sobie zaspać małą godzinkę.

    Ale teraz już do dzieła.

    Pani Gieniu, poprosimy o to dzieło!

    Koffie

  6. Makówka pisze:

    Dzień dobry!
    Dopiero teraz miałam czas przeczytać. Z dużą przyjemnością przeczytałam.
    Jestem już po zabiegach i obiedzie.
    Może na plaży uda mi się spotkać Madonnę spacerującą z kijkami?
    Albo na alejkach jadącą na rowerze?

    • Laudate pisze:

      Chętnie bym Ci podpowiedział, jak się wabi Madonny, (żeby wchodziły przynajmniej w zasięg wzroku), ale niestety nie mam na to patentu. O ile pamiętam, Miron Białoszewski próbował przywoływać za pomocą wiersza 🙂 ale też nie wiemy, z jakim skutkiem. Wiemy natomiast na pewno, że przępieknie wyśpiewała to Ewa Demarczyk. Może nasz DJ odkurzy tę piosenkę dziś…

  7. Lena Sadowska pisze:

    Przelotne dzień dobry, Wyspo:)

    Noc obdarowała nas dziś śniegiem, dzień – dwustopniowym chłodem, wiatrem i dachami w paćki:)

    • Quackie pisze:

      Zerknij niżej, toć to szok i wstrząs, co się dzisiaj dzieje z pogodą. Znaczy z temperaturą. A jakby tak ktoś jechał z Krakowa do Gdyni?

      • Lena Sadowska pisze:

        Tak, widzę.
        Nad ranem było zero stopni, potem – nie wiem, bo poszłam spać:)
        Dziś po powrocie do domu ogarnęłam balkony (kiedyś Smarkactwo zapomniało zabrać siedziska na czas i musiałam je odnawiać, umęczyłam się, ale Smarkactwo też – szmulało foteliki aż miło:)), zmarzłam i przy okazji dobry humor mi wywiało:)

        Witaj, Quacku:)

  8. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Jestem, przepraszam – gęstość dnia pracy osiąga bezsensowne wartości. Chciałoby się uciec w powolny świat. Ale czy renesans był dla wszystkich czasem wytchnienia? Powątpiewam…

    • Laudate pisze:

      Naturalnie, że nie wszystkim było lekko w tym zacnym renesansie. Dlatego naszym (słusznym) zachwytom nad osiągnięciami architektury i sztuki dawnych czasów winna towarzyszyć zaduma nad straszliwą ceną, jaką za fanaberie możnych płacił lud pracujący niewolniczo. Na szczęście przyszedł Karol Marks i wszystko zmienił 🙂

  9. Tetryk56 pisze:

    Już w domu, mogłem sobie spokojnie przeczytać jeszcze raz. 🙂 Pięknie splatasz czasy, znakomicie łączysz erudycję i fabułę. Brawo!

  10. Lena Sadowska pisze:

    Podłapałam jakiegoś takiego smutola… Nawet na spacer mi się nie chce wychodzić…

  11. Quackie pisze:

    A ja po pracy i na przerwę.

  12. Lena Sadowska pisze:

    Pojednakspacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Wiejba okrutnie kolorowa, mokho i dzimno:)
    Nawet Rude von Express trzęsło się i ciągło do Gracika, więc zemkłyśmy.
    W domu zjadłyśmy po miseczce ciepłego (tym razem obie) krupniku, z tym że jedna przy stole, a druga na podłodze;)
    Smutol jakby się skurczył odrobinę, zapadł w sobie, może od zziębnięcia… 😉

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. Czekaj, usiłuję sobie przypomnieć, jakiego krupniku NIE lubię, bo są takie jego odmiany (cały czas mowa o zupie!), które mi nie smakują, a są i takie, które wprost przeciwnie. Ale tak dawno jadłem, że coś mi pamięć szwankuje zupełnie.

      • Lena Sadowska pisze:

        Robię taki na wędzonych żeberkach, z drobną kaszką perłową (pęczak też czasem daję, ale wolę kaszkę), ziemniakami, marchewką, pietruchą i selerem (wszystko w kostkę krojone, koniecznie), na koniec daję szczyptę kozieradki dla zapachu, dużo świeżej, pietruszkowej naci, i smażę drobne skwareczki z wędzonego boczku, które sypie się (albo – nie) już do zupy w talerzu:)

        • Quackie pisze:

          Brzmi bardzo dobrze. Usiłuję skojarzyć, czego nie lubiłem, i wychodzi mi, że jakichś takich galaretowatych glutów (z kaszy???), ale nie wiem, skąd się brały i jak się ich unika.

          • Lena Sadowska pisze:

            O matko, to na czym ten krupnik był? Na siemieniu lnianym?
            To ono daje glutek (bardzo dobry dla zdrowia i urody, nawiasem mówiąc).
            Ewentualnie skrobia kukurydziana albo ziemniaczana…

            • Quackie pisze:

              Nie mam zielonego pojęcia, ale to jedyne, co mi się przypomina. Może tę (jakąś, nie wiem jaką) kaszę trzeba odpowiednio przygotować? W sensie, nie wiem, przepłukać? Tzn. nie ma szansy, żeby się z którejś coś takiego wydzieliło?

              • Lena Sadowska pisze:

                Mi się to nigdy nie zdarzyło, Quacku. A kaszę zawsze przepłukuję i zostawiam w zimnej wodzie na około pół godziny przed gotowaniem. Potem tę wodę też zlewam. Robię tak, bo tak robiła Mama:) Myślałam, że to zabieg czysto higieniczny i zmiękczający, a może – nie tylko…

            • Lena Sadowska pisze:

              Poczekaj, teraz sobie przypomniałam. Rzeczywiście, gdy Tata zaparzał zanętę na ryby, to zawiesina była lekko galaretowata… Może to zależało od proporcji pęczaku/pszenicy do wody, w której się je przygotowywało ?

              • Quackie pisze:

                No i widzisz, być może to jest wyjaśnienie. Czyli że ten Twój byłby bardzo wkusny. Nie żebym się zapowiadał na obiad, ale nawiasem mówiąc ziemniaczki w krupniku lubię nierozgotowane, natomiast ze skwareczkami musiałbym spróbować, bo chyba nie jadłem z, natomiast po rajskim efekcie skwareczek w żurku byłbym bardzo za tym (żeby spróbować).

                • Lena Sadowska pisze:

                  Aż zajrzałam do garnka:) Nie, moje nie są rozgotowane:)

                  A jeśli już mowa o ziemniakach w zupach, to wiesz, co ja bardzo lubię?
                  Barszcz czerwony ugotowany ze wszystkimi warzywami ale – bez ziemniaków, bo te ziemniaki gotuje się oddzielnie, gorące wkłada do talerza, zalewa gęstym barszczem i dopiero łychą odkrawa, dobiera zupy i zajada:)

                • Tetryk56 pisze:

                  W Albigowej, u moich dziadków, gorące polane skwareczkami ziemniaki zalewało się zimnym, zsiadłym mlekiem…

                • Lena Sadowska pisze:

                  Mniam:)
                  U nas do ziemniaków z wody, obowiązkowo posypanych świeżym koperkiem, dostawało się kokilkę zsiadłego mleka i wyjadało się je łychą. I też było pysznie:)

  13. Quackie pisze:

    Kochani, z myślami o krupniku uciekam, dzisiaj wcześniej, ale jutro mam zamiar pospać dłużej. Dobranoc!

  14. Makówka pisze:

    Dobrej nocy Wyspiarze!

  15. Lena Sadowska pisze:

    A ja jeszcze posiedzę, bo produkuję płatki i listki, i czuję się trochę jak Pani Przyroda 😉

  16. Lena Sadowska pisze:

    To ja wracam do moich listełków, ale wcześniej też powiem:

    dobrej nocki, Wyspo:)

  17. Quackie pisze:

    Dzień dobry.

    Za oknem leje, niech leje, a ja bym też polał (kawę).

    Poprosimy.

    Kelnereczka

  18. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Po zakupach i po śniadanku potem trochę załatwiania, a wieczorem spotkanie w Niepołomicach. A w międzyczasie tu. Taki mam plan 🙂

  19. Makówka pisze:

    Witajcie!

    A ja po śniadaniu, po laserze, po fango, po borowinie. Przed obiadem i gimnastyce w basenie.

    A w międzyczasie ty -możesz wyjaśnić Tetryku.

    Żałuję, że tym razem nie będę w Niepołomicach. Tetryku! Uściskaj proszę ode mnie Ewę.

    • Tetryk56 pisze:

      Literówka. Poprawiłem Wink

    • Quackie pisze:

      Dzień dobry, co to jest fango? I co Ci robią laserem? (Jeżeli to nie jakieś zbyt prywatne szczegóły)

      • Makówka pisze:

        Nie ma żadnych prywatnych szczegółów.

        Zabieg fango jest to mieszanina parafiny z glinką wulkaniczną, która zostaje podgrzana do temperatury topnienia, czyli około 60-70 stopni, a następnie przełożona na foliowy płat i wystudzona do 50 stopni. Tak przygotowany okład parafinowy zostaje nałożony na odpowiednie miejsce na ciele pacjenta.
        Fango jest określane również jako jeden z torfów, czyli błot leczniczych. Do tej samej grupy należą również występujące na terenie Polski borowiny. To preparat w pełni pochodzenia naturalnego, mający wiele korzystnych właściwości.

        Ja mam 7 takich zabiegów. 49 stopni, 15 minut na kolana (które mnie od zawsze tzn. już od dzieciństwa bolą)

        • Quackie pisze:

          Brzmi dobrze, nie za ciepłe te 50 stopni? Jak Ty to czujesz, że tak powiem, od strony pacjentki?

          • Makówka pisze:

            Bardzo miłe. Ciepło powoduje, że kolana przestają boleć. Tak samo jest gdy jestem na słońcu.
            Zimno powoduje stały ból kolan. Dlatego nawet w lecie w mieszkaniu noszę ciepłe skarpetki i śpię w skarpetkach.

            • Quackie pisze:

              Hmm, coś wiem o tym, że zimno potrafi wywoływać bóle, aczkolwiek na szczęście nie jeżeli chodzi o kolana (stawy palców u stóp). Dobrze wiedzieć, że jest taka możliwość, mam nadzieję, że Ci na trochę dłużej to dobrze zrobi.

        • Makówka pisze:

          Laseroterapia jako dziedzina fizykoterapii, jest to stymulacja procesów leczniczych organizmu za pomocą promieniowania laserowego. Słowo laser używane do określenia urządzenia zabiegowego oznacza wzmocnienie światła poprzez wymuszoną emisję promieniowania (ang. Light Amplification by Stimulated Emission of Radiation).

          Zabieg laserem (7 razy)mam na kręgosłup (część lędźwiową, bo szyi u mnie ruszać nie wolno z powodu zatkanej tętnicy)

          Nie ma żadnej tajemnicy -mam zabiegi albo na kręgosłup, albo kolana, bo tak to zgłosiłam lekarzowi przy wstępnym badaniu. Zabiegi zleca lekarz na podstawie tego co napisał lekarz pierwszego kontaktu, ale i tego co mówi pacjent. Pacjent Makówka poprosił o dużo basenu i mam 10 zabiegów gimnastyki w basenie.

          Quacku byłeś kiedyś w sanatorium? Kto z Wyspiarzy korzysta z leczenia sanatoryjnego?

          • Quackie pisze:

            Co to jest laser, to ja wiem, tylko się zastanawiam, jak on działa na kręgosłup (czy cokolwiek, co się nim naświetla).

            Nie byłem w sanatorium – jeszcze. Ale kto wie? W sumie mógłbym nawet pracować w takim sanatorium, byle był prąd i internet.

            • Makówka pisze:

              Laser działa przeciwzapalnie, przeciwbólowo, przeciwobrzękowo, wspomaga gojenie i stymuluje mikrokrążenie.

              Oczywiście, że mógłbyś pracować. Dawniej bywało różnie z Internetem w pokojach w sanatoriach, często Internet działał tylko „przy recepcji”, ale teraz zazwyczaj jest możliwość korzystania z WiFi w pokoju.
              Ja przywiozłam tu swojego laptopa, sieć WiFi czasami znika, ale zdarza się to sporadycznie.

              • Quackie pisze:

                Dzięki. Co prawda dotąd laser kojarzył mi się tylko z bronią, ale widocznie w odpowiedniej dawce (jak trucizna) i natężeniu działa również dobroczynnie.

                No to muszę się zastanowić, na razie zdrowotnych potrzeb może nie ma, ale, hmmm, np. jakiś turnus odchudzający?

    • Tetryk56 pisze:

      Makówko, Ewa odwzajemnia ci uściski! 🙂

  20. Tetryk56 pisze:

    Do wieczora! 🙂

  21. Laudate pisze:

    Witajcie! Surfowałem sobie dziś po internecie i w oczy wpadło mi hasło Duda na Madagaskar – oczywiście znam kontekst i intencję, ale zaniepokoiłem się, że wskutek jakiegoś bałaganu rzeczona Duda zostanie zesłana tutaj. A tego bym sobie nie życzył! Uważajcie zatem, zawrzyjcie wrota, podnieście most zwodzony, żeby na litość boską żadnego przerośniętego bobasa nikt tu nie podrzucił.

  22. Laudate pisze:

    Również pomyślałem o magicznym odstraszaniu: dlatego pojechałem do sklepu Polonez (właściciel z Mołdawii) po amulet odstraszający. Udało sie kupić nawet dwa: litewskie piwo o nazwie „1410” oraz piwo rumuńskie „Ursus”. (Ech, ten Sienkiewicz musi być sławny). Trzecie piwo irlandzkie na literę G. , ale bez własności magicznych. Ukłony!

  23. Makówka pisze:

    Dobranoc!
    Jutro wczesna pobudka

  24. Quackie pisze:

    Spokojnej wszystkim spaćidącym, jeszcze chwilę pobędę.

  25. Lena Sadowska pisze:

    Pospacerkowe (i nie tylko) dobry wieczór, Wyspo:)

    Cały dzień zalatany, a nocka (z powodu tegoż nieplanowanego zalatania) nie zapowiada się spokojniej:)
    Tymczasem na spacerku było mgliście i świetlno-kuliście. Niebo w barwie spłowiałego bławatu, pod stopami miękki kobierzec z nadrabiających wcześniejszą opieszałość, kolorowych liści, w przodzie impresjonistyczny gąszcz, a za plecami szmerność. Drobniuchny deszcz nas orzeźwił, wiatr nie wysuszył, bo go nie było, więc w Graciku pachniało listopadem:)
    A w domu czekała na jedną z nas sałatka wigilijna w wersji świeckiej, a na drugą ciachowe kostki:) I niezrobiona praca:)

  26. Lena Sadowska pisze:

    Nie, tak się nie da – albo rybki, albo akwarium, więc z żalem, ale pożegnam się już, bo po pracy muszę jeszcze wstawić zdjęcia do postu na kartce…, a bóg raczy wiedzieć, ile ta walka tym razem potrwa…

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  27. Quackie pisze:

    To i ja powoli się będę wycofywał na z góry pościelone pozycje. Dobranoc!

  28. makowka9 pisze:

    Witam!
    Ja już w autokarze.

  29. makowka9 pisze:

    Kierunek -Poczdam!

  30. makowka9 pisze:

    Opuściłam Polskę.
    Mijamy Berlin

  31. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Dziś urządzam sobie leniwą niedzielę.

  32. Quackie pisze:

    Dzień dobry, pospane do oporu. Dzisiaj opór był koło południa.

  33. Laudate pisze:

    Quackie, mam nadzieję, że się wyspałeś (i inni też), przyjmij zatem podziękowania za dawno nie widzianą, nie słyszaną Sade, którą później wielokrotnie w różnych odsłonach oglądałem na YT. Zrobiłeś mi wieczór! W poprzednią niedzielę podczas ogłaszania exit polls słuchałem oczywiscie Elektr Gitar w piosence To Już Jest Koniec 🙂 No bo czyż nie?

    • Quackie pisze:

      Bardzo proszę, cieszę się, że umiliłem wieczór. I oczywiście też miewam takie wieczory, z Sade i innymi miłymi dźwiękami.

      Elektryczne Gitary na koniec? Czemu nie? Happy-Grin

  34. makowka9 pisze:

    Na wycieczce w Poczdamie był pan w koszulce Konstytucją.Jest z Łodzi,teraz w sanatorium w Kołobrzegu.
    Powiedział,że w pokoju ma dwóch zwolenników PISu,więc nosi jeszcze koszulkę „gorszy sort”.Porozmawialiśmy chwilę o przyszłości KODu

  35. makowka9 pisze:

    Kto z Wyspiarzy był w Poczdamie?
    Czy ktoś chciałby się podzielić ze mną wrażeniami?

  36. Laudate pisze:

    Widzieliście pewnie fotkę z lokalu wyborczego na Żoliborzu, jak chłopak w czerwonym swetrze pokazuje kciukiem, gdzie powinien stanąć niski siwy pan, który akurat wszedł do lokalu. Ktoś wydobył z archiwum wiersz Barańczaka i zdumiał się, jak cudownie pasuje do sytuacji:
    PAN TU NIE STAŁ
    Pan tu nie stał, zwracam panu uwagę,
    że nigdy nie stał pan za nami
    murem, na stanowisku naszym też
    pan nie stał, już nie mówiąc, że na naszym czele
    nie stał pan nigdy, pan tu nie stał, panie,
    nas na to nie stać, żeby pan tu stał
    obiema nogami na naszej ziemi, ona stoi
    przed panem otworem, a pan co,
    stoi pan sobie na uboczu
    wspólnego grobu, panie tam jest koniec,
    nie stój pan w miejscu, nie stawiaj się pan, stawaj
    pan w pąsach na szarym końcu, w końcu
    znajdzie się jakieś miejsce i dla pana.

    • Lena Sadowska pisze:

      Wiersz znakomity, jak wiele utworów naszego sztandarowego podglądacza absurdów codzienności:)
      Mnie się ten utwór niezmiennie kojarzy z innym:

      Ten czarny autobus
      jest inny niż stado czerwonych
      kipiący jak garnek
      na blasze

      W środku jeden pasażer
      cierpliwy i podłużny
      w drewnianym płaszczu
      zapięty na ostatni gwóźdź
      wysiądzie na ostatnim przystanku

      Do tego autobusu nikt się nie pcha
      po trupach
      wprost przeciwnie

      Pomalujmy wszystkie autobusy
      na czarno z białym paskiem
      ich melancholijny wygląd
      skłoni ludzi
      do wzajemnej życzliwości
      przy wsiadaniu
      i przy wysiadaniu
      (Czarny autobus
      – T. Różewicz)

      Dobry wieczór, Laudate:)

  37. makowka9 pisze:

    Dobranoc,padam na nos

  38. Lena Sadowska pisze:

    Mokrość. Mokrość nad mokrościami i wszędzie mokrość…

    Czyli – deszczowe dobry wieczór, Wyspo:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. Dzisiaj w ogóle nie wychodziłem z domu, więc mokrość owszem, ale tylko za oknem. Jednak taka Psiulka to jest holownik do wyciągania z domu!

      • Lena Sadowska pisze:

        Witaj, Quacku:)

        Musiałam odespać wczorajsze boje ze zdjęciami, więc wszystko mi się trochę przesunęło w czasie i wyszłam dopiero popołudniu – w samą siąpliwość świata:)
        Tak – nie da się nie wyjść:) Nawet z grypą czy nogą w gipsie musisz szurać:)

        • Quackie pisze:

          To akurat brzmi niezazbyt. Z nogą w gipsie chyba bym jednak poszukał zastępstwa. Może w sąsiedztwie?

          • Lena Sadowska pisze:

            Moja przemiła Sąsiadka od papuga jest bardzo uczynna, ale starsza ode mnie dwadzieścia lat i trochę głupio mi ją zbyt często nagabywać:)
            Reszta sąsiadów w podobnym wieku, i mniej mi znani:)
            Zresztą, staram się nie obarczać nikogo swoimi problemami – póki daję radę pełzać, to – pełzam:)
            W razie długich niepobytów w domu korzystam z pomocy jednej z koleżanek, ale z nią mam po prostu układ psiowo-wymienny 🙂

    • Tetryk56 pisze:

      U nas też trochę lało, a trochę mżyło — słońce wychylało się tylko na tyle, żeby nas podenerwować…

      • Lena Sadowska pisze:

        🙂

        Tutaj siekło takim drobniutkim, zimnym deszczem, Tetryku:)
        Słońce natomiast – jeśli wyglądało, to ten moment – przespałam:)

  39. Quackie pisze:

    Kochani, umykam także. Dobranoc!

  40. Lena Sadowska pisze:

    To był długi dzień i jeszcze się nie skończył, więc dobrych snów, Wyspo:)

  41. Quackie pisze:

    Dzień dobry, nowy tydzień, nowe wyzwania, tak się chyba mówi. Wyzwanie nr 1: obudzić się.

    W tym celu: kawka. Pani Gieniu, poprosimy.

    Koffie

  42. Makówka pisze:

    Witam!
    Ja już po śniadaniu, biegnę na laser.

  43. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Pogodny dzień, nawet wirki łatwiej znosić…

  44. Lena Sadowska pisze:

    Trochę zaganiane ale całkiem sympatyczne dzień dobry, Wyspo:)

    Sympatyczne pogodowo, temperaturowo i takwogólowo 🙂

  45. Quackie pisze:

    Po pracy i niedużych zakupach w szybkim tempie, za oknem niby wilgotno, ale tak jak u Leny, dość przyjemnie.

    I na przerwę.

  46. Lena Sadowska pisze:

    Na spacerku całkiem przyjemnie – księżyc zawoalowany skrawkami obłocznego fioletu i grafitu, niebo tu i ówdzie pacnięte większą gwiazdką, klony, jesiony i topole rozzłocone, leszczyny poseledyniałe, a osiki już z lekka zarumienione:) Słowem – Pani Jesień nadrabia galopem:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór, ważne, że spokojnie, wiatr nie duje, a z góry nie pada woda w żadnej postaci, z przyspieszeniem ziemskim, 9,81 m/s kwadrat!

      • Lena Sadowska pisze:

        Czyli – normalnym 😉

        Tak, galop z tych obserwowalnych, nie – wyczuwalnych:)

        Dobry wieczór, QUacku:)

        • Quackie pisze:

          Kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie? Thinking Na jesienne?

          U nas kotka zostawia multum kłaków wszędzie, ale kolorów nie zmienia (z czarno-białych trudno by było na inne, może kiedyś będzie siwieć?)

          • Lena Sadowska pisze:

            Tak. Do tej pory dominowała zieleń, teraz zaczyna się barwić wokół:)

            Moje Ruda puszyścieje, faktura włosa się jej zmienia i – ciemnieje:)
            Siwieje trochę też, mordkę ma już całkiem pobielałą, i kilka srebrnych nitek na karku:)

            • Quackie pisze:

              No tak, to może rzadziej będzie potrzebowała okrycia od człowieków do wyjścia.

              A zdarza się u Was taki śnieg z nadtopioną, a potem twardą, zmrożoną skorupą na wierzchu, który robi psom niedobrze w łapki? Bo wtedy ponoć można założyć „buciki”, a przy przebiegach Psiulki, o których opowiadasz…

              • Lena Sadowska pisze:

                Tak. Zdarza się. Na Jeziorze, gdy już fest zamarznie i przykryje go wysoka warstwa śniegu. Ale także w mieście, gdy obficie sypie, potem trochę podtopi przy wyższej temperaturze i znowu podmrozi:)
                Ruda jest lekka, więc najczęściej smyrga wierzchem, ale przy bardzo niskich temperaturach wkładam jej czasem buty (choć ona tego serdecznie nie znosi).
                Natomiast wspominany bernardyn nigdy się na takich lodowych skorupach nie zapadał, mimo że ważył ponad sto dziesięć kilo:) Ponoć to zasługa budowy jego łap. Sunął wierzchem jak lord, a pancie z trzaskiem skorupy za nim 🙂

                • Quackie pisze:

                  Och, to wspaniałe, co piszesz o bernardynie! Bo już huskim i malamutom ponoć trzeba zakładać takie butki, zwłaszcza tym zaprzęgowym. A wydawałoby się, że jako psy z zimnych i zimowych okolic będą również przystosowane do takich warunków.

                • Lena Sadowska pisze:

                  Rudej wkładam buty ze względu na temperaturę, choć rzadko, bo bardzo się w nich męczy (już chyba o tym kiedyś pisałam:)).
                  Zaprzęgowe psy to co innego, im potrzebne jest specjalne obuwie z ochraniaczami, antypoślizgowe, wodoodporne, żeby gromadząca się między palcami woda nie zamarzała i nie raniła łap:)

    • Tetryk56 pisze:

      Dobry wieczór!
      Pani Jesieni się śpieszy — do siwizny szronu?

      • Lena Sadowska pisze:

        Raczej do:
        „pogodnej zadumy zrozumienia i ciszy, wspaniałości mądrego uśmiechu do opadających złotych i purpurowych liści.”

        Dobry wieczór, Tetryku:)

  47. Makówka pisze:

    Będę umykać, bo koleżanki zaraz każą mi zgasić światło.
    Jak ja nie potrafię się dopasować do takiego cyklu dnia, auuuu!
    Dobranoc!

  48. Lena Sadowska pisze:

    Mało spałam ostatnimi czasy, wiec będę się już żegnać:)

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  49. Quackie pisze:

    Dzień dobry, szarawo i ponurawo, jak to jesienią. Kawa na rozruch od pani Gieni? Jeżeli o mnie chodzi – jak najbardziej!

    Poprosimy!

    Koffie

  50. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Jesień znad Miasteczka dotarła i do nas, zmęczona daleką drogą, szara i rozmglona,,,

  51. Makówka pisze:

    Dzień dobry!

  52. Makówka pisze:

    Obrazu olejnego „Koniec kolejki” nie udało mi się znaleźć , ale mam taki wierszyk:

    Pan tu nie stał, zwracam panu uwagę,
    że nigdy nie stał pan za nami
    murem, na stanowisku naszym też
    pan nie stał, już nie mówiąc, że na naszym czele
    nie stał pan nigdy, pan tu nie stał, panie,
    nas na to nie stać, żeby pan tu stał
    obiema nogami na naszej ziemi, ona stoi
    przed panem otworem, a pan co,
    stoi pan sobie na uboczu
    wspólnego grobu, panie tam jest koniec,
    nie stój pan w miejscu, nie stawiaj się pan, stawaj
    pan w pąsach na szarym końcu, w końcu
    znajdzie się jakieś miejsce i dla pana

    Stanisław Barańczak, Pan tu nie stał

    Podoba mi się Quacku ta wersja w Muzeum Narodowym.

  53. Lena Sadowska pisze:

    Przedspacerkowe dzień dobry, Wyspo:)

    Poprackowy wtorek schodzi mi na kwadratowaniu, a odsłoneczkowa dawka witamin sprzyja dobremu humorowi i efektywności:)

  54. Quackie pisze:

    Zauważyłem u siebie niepokojącą prawidłowość – ostatnie 30% pracy wykonuję codziennie przez ostatnie 2 godziny, i to na ostatni moment. Niedobrze, w obliczu tego, że pozostałe 70% przez poprzednie – powiedzmy – 6-7 godzin.

    Ale już po i na przerwę.

  55. Lena Sadowska pisze:

    Mgliwy wieczór. Mgliwa droga. Nie byłyśmy zbyt daleko:)
    Zawędrowałyśmy w alejkę usłaną rozpostartymi klonowymi dłońmi pełnymi deszczowych brylancików:) Zasępiony pan Księżyc przezierał z rzadka przez atramentowe tiule i wypatrywał czegoś w sinej dali… 🙂

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  56. Makówka pisze:

    Dobranoc.

  57. Quackie pisze:

    Spokojnej spaćidącym!

  58. Lena Sadowska pisze:

    To i ja zmykam do moich kwadratów:)

    Miłych snów, Wyspo:)

  59. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Pierwszy chyba raz w tym roku do pracy po ciemku 🙁

  60. Quackie pisze:

    Dzień dobry, pozwoliłem sobie pospać dłużej (nie zaspałem, ew. zaspałem planowo), ale już czas ruszać do pracki.

    Ale najpierw kawa i małe conieco.

    Pani Gieniu, poprosimy uprzejmie!

    Koffie

  61. Makówka pisze:

    Witam!

    Jestem po śniadaniu i trzech zabiegach.

    • Quackie pisze:

      Zabrzmiało dziarsko! Te zabiegi najwyraźniej dobrze Ci robią! Pleasure

      • Makówka pisze:

        Pani, z którą siedzę przy stoliku przy posiłkach powiedziała, że widać po mnie, że wypoczęłam. Faktycznie ostatnio było za dużo gonitwy i byłam zmęczona.
        Tu jestem niedospana, ale ogólnie wypoczęta, choć niestety nie wyluzowana, bo proza życia atakuje zdalnie cały czas.
        No i jednak jestem trochę znudzona, brakuje atrakcji.

  62. Quackie pisze:

    A ja po pracy (i zakupach, i wizycie u lekarza – nic się nie dzieje, potrzebowałem tylko recepty na szczepionkę przeciw grypie).

    I na przerwę.

  63. Tetryk56 pisze:

    Wy jesteście po tym i owym, a ja przed! (kolacją) Pleasure

  64. Lena Sadowska pisze:

    Dziś nie było mgielnie lecz bardzo deszczowo:)
    Było całkiem przyjemnie, chociaż, nasączone deszczem, wróciłyśmy do domu po parę kilo cięższe:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  65. Lena Sadowska pisze:

    A ja skończyłam moje kwadraciki i teraz będę je zszywać:)
    Zrobienie jednego kwadracika zajmowało jeden dzień, zrobiłam ich dziewięć, czyli bawię się już z tą robótką dziewięć dni:)

  66. Quackie pisze:

    Umykam już dziś, dobranoc!

Skomentuj Laudate Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)