Jak wiadomo – lubię różne precyzyjne robótki. Kiedy więc skontaktowała się ze mną koleżanka i poprosiła o pomoc – zgodziłam się chętnie. W paru słowach wyjaśniła, że uczestniczy w projekcie i spytała, czy nie zrobiłabym jej kartek i nie umieściła w nich kilku słów, najlepiej – jakichś własnych wierszy…
Tematem miały być drzewa w kontekście ekologicznym. Ponieważ zarówno temat jak i jego ujęcie są bliskie również mnie – zanim skończyłyśmy rozmawiać – miałam już parę pomysłów, jak by to mogło wyglądać. Nie ukrywam, że zabrałam się do dzieła z przyjemnością, a nawet – radością. Tym bardziej, że koleżanka dała mi w tym wszystkim wolną rękę – czegóż można było chcieć więcej. Zwłaszcza że i termin okazał się ludzki – miałam na to aż trzy miesiące.
Na początek wpadłam na pomysł, by zrobić moje ukochane brzozy w cyklu pór roku. Miało ich być cztery – jedna w odsłonie zimowej, druga – wiosennej, trzecia – letniej, a czwarta – jesiennej. Uznałam, że nie od rzeczy będzie wykonać te kartki, wykorzystując nici. Co pomyślałam – to uczyniłam. Była to dość żmudna praca, bo po wyklejeniu pni i gałęzi, chciałam je ozdobić liśćmi z węzełków. Nasupełkowałam się więc solidnie, ale efekt – moim zdaniem – wart był pociętych kordonkiem palców i zaczerwienionych od wpatrywania się w kartki przy klejeniu oczu. W trakcie tegoż klejenia czas nie płynął mi tak całkiem bezproduktywnie – w myślach już układałam sobie do każdej z tych brzózek stosowne haiku. Obmyśliłam też formę, w jakiej umieszczę te swoje utworki na kartkach, by nie zawadzały i dało się tam jeszcze wpisać tradycyjne powinszowania, czy co by tam sobie kto życzył. Nie będę rozwodzić się nad preparowaniem tła pod moje wierszydełka, ale chciałam, by imitowały brzozową korę nie tylko wyglądem, ale także czuło się tę specyficzną fakturę przy dotykaniu, zrobiłam więc tradycyjny papier czerpany – rzecz dość żmudną i czasochłonną. Myślę, że udało mi się to całkiem nieźle…
Potem zajęłam się kopertami – każdą zrobiłam w kolorze pasującym do pory roku i obszyłam ręcznie – nadając im formę okien. Uznałam, że będzie to bardzo efektowne i materiałowo korespondujące z każdą z wykonanych kartek.
Nie wiedziałam, czy to się koleżance spodoba, bo może i było w stu procentach drzewiaste, ale czy aby na pewno wystarczająco ekologiczne?
Na wszelki wypadek postanowiłam dać projektotwórczyni możliwość wyboru i zabrałam się za kolejną koncepcję.
Tym razem także podstawą uczyniłam kalendarz wegetatywny, ale postanowiłam korzystać wyłącznie z materiałów z odzysku. A natchnęły mnie – ni mniej ni więcej jak tylko – temperowiny. Gdy kiedyś ostrzyłam Smarkactwu kredki, pomyślałam sobie, że z tych różnokolorowych spiralek można zrobić coś fajnego. Wtedy myślałam o jakichś oryginalnych kolczykach czy wisiorku, więc na wszelki wypadek – zaczęłam te wiórki zbierać. Czas mijał, temperowin w pojemniku przybywało, i tylko ja jakoś nie mogłam się zebrać, by coś z nich zrobić. Uznałam więc, że teraz nadarza się świetna sposobność, by sprawdzić, jak ten materiał będzie się zachowywał w praktyce. Tak jak podejrzewałam – był bardzo kruchy i delikatny, ale przy odrobinie [no, może trochę bardziej niż przy odrobinie] cierpliwości spisywał się całkiem, całkiem. Po wyklejeniu [i wcześniejszym wyprodukowaniu własnego eko-kleju] koron moich drzew stwierdziłam, że pnie nie są gorsze i po różnych przymiarkach [łupinki fistaszków, suszone liście, suszona kora, skórki cytrusów, itp.] wybrałam… ususzone skórki avocado. Sprawdziły się świetnie. Dały efekt chropawej, ciemnej kory.
Wierszydełko, takie klasyczne, sylabotoniczne, z rymami, snuło mi się podczas całej pracy, wystarczyło je więc później tylko zapisać i uładzić, i już było gotowe do umieszczenia na kolejnych kartkach. Zależało mi, by zwrotki wiersza stanowiły całość, ale miały też sens, gdyby zostały rozdzielone.
Zrobiłam do tych kart klasyczne koperty z pakowego papieru z odzysku, a rogi ścięte z prostokątów wykorzystałam jako tło do umieszczenia wypisanych na białym tle zwrotek. Ozdobiłam koperty motywem roślinnym, ponieważ papier eko ma to do siebie, że bardzo trudno go przy cięciu nie poszarpać. Wprawdzie te ubytki nie były szczególnie widoczne, ale świadomość, że ranty nie są idealnie gładkie, zmusiła mnie do zasłonięcia ich.
Na tym drugim komplecie miałam poprzestać, ale ukierunkowana myśl wystrzeliła jeszcze jedną koncepcją – uznałam, że super byłoby zrobić ukłon w kierunku Matki Natury i wykonać kartki odwołujące się do relacji Człowiek-Drzewo, a konkretniej – do podobieństwa między efektywnością ludzkiej myśli a owocującym drzewem. Potem pomyślałam, że nie od rzeczy będzie poszerzyć tę ideę o aspekt kobiecości Matki Natury.
Bo – czemu nie?
I tak zdecydowałam się wykonać cztery piękne drzewa owocowe w momencie ich owocowania. Śliwę, gruszę, wiśnię i jabłoń. Za podstawę posłużyły mi okładki bloku. Na nich wyszyłam korony w kształcie przywołanych owoców i nanizałam te-że owoce. Bardzo przyjemnie formowało mi się koraliki w kształcie wisienek, jabłuszek, gruszeczek i śliweczek. Równie miłe były poszukiwania odpowiednich, najbardziej przypominających naturalne – barw. Kolejnym wyzwaniem był dobór nici do pni. Myślę, że tu też efekt okazał się nie najgorszy.
W trakcie formowania owoców przyszły też odpowiednie słowa do kolejnych czterech wierszy. Te miały formę wolnych i – jako rzekło się wcześniej – odwoływały się do kobiecości Matki Natury.
Koperty zrobiłam z miękkiej, dość sprężystej tektury, która została mi po wykorzystaniu kolorowych papierów w rolkach. Ta sprężystość materiału przywiodła mnie do pomysłu, by przeszyć każdą planszę na maszynie, zszyć elementy i ozdobić brzegi jednym z ręcznych ściegów hafciarskich. I znowu: co umyśliłam – to uczyniłam. Trochę namęczyłam się nad przygotowaniem papierowego tła dla moich erotyków, ponieważ postanowiłam opalić brzegi, nim umieszczę spisane słowa na naturalnej kanwie. Pokasłując i popłakując – dopięłam swego. Tło nadało wszystkiemu swojskości i ładnie kontrastowało z kanwą. Oczywiście – obrębiłam ją, by nie pruła się przy każdym otwieraniu kartek. Doszłam też do wniosku, że warto, by koperty miały zamknięcie. Z tej samej kanwy zrobiłam więc plastyczne guziki, a z nitek wyciągniętych podczas mereżkowania uplotłam warkoczyki do pętelek. Przyklejenie wszystkiego zwieńczyło trzeci komplet kartek.
Wszystko zajęło mi około półtora miesiąca. Trwałoby pewnie krócej, gdybym nie musiała zajmować się też innymi rzeczami. Niemniej jednak – poświęcałam tym kartkom niemal każdą wolną chwilę i miałam z tego wielką frajdę. Cieszyłam się, że robię coś fajnego, co przyda się też jeszcze komuś. Mając na uwadze codzienne telefony z pytaniami o postępy, natychmiast gdy skończyłam, obfotografowałam wszystko, zapakowałam i zaniosłam na pocztę. Wysłałam koleżance swoje dzieło, a po powrocie do domu zawiadomiłam ją o skończeniu, o nadaniu paczki i zdjęciach, które miała sobie obejrzeć, zanim rzeczona paczka do niej dotrze.
Szczerze mówiąc – byłam bardzo ciekawa jej opinii.
Trochę mnie zdziwił esemes o treści: „Dobra, jutro zobaczę, co tam natworzyłaś”, ale nie jestem małostkowa, a ona nie jest literatką, więc „co tam natworzyłaś” nie musiało oznaczać lekceważenia, a – zainteresowanie…
Miałam dość gorący czas, więc nie czyhałam jakoś specjalnie na wiadomość od niej, ale gdy zadzwoniła po tygodniu, nie powiem, żebym odbierała telefon z całkowitą obojętnością.
W sumie – nie wiem nawet, jak to napisać…
Spróbuję może przytoczyć jej monolog…
– No wiesz? – usłyszałam na wstępie zamiast spodziewanego: „Cześć!”. – Podpisałaś się? Po co wwaliłaś tam swoje nazwisko? Pod tymi swoimi wierszami? Chciałaś się wylansować moim kosztem? Nie wyobrażaj sobie, że ci się uda! Nie jestem głupia! Nie spodziewałam się, że zrobisz mi takie świństwo! Zaufałam ci, a ty wpieprzyłaś tam swoje nazwisko? Tak się nie robi, wiesz?
Mówiła, i mówiła, i mówiła…
Na tyle długo, że zdążyłam pozbierać szczękę z podłogi.
– Zawiodłam się na tobie! – wyskandowała zjadliwie i wreszcie zamilkła.
– Przykro mi. Ale w takim razie odeślij mi moje kartki i poszukaj kogoś, kto cię nie zawiedzie – powiedziałam w miarę spokojnie. To zbiło ją z pantałyku na tyle, że miałam szansę dodać jeszcze:
– A tak w ogóle, to czyje nazwisko chciałaś umieścić pod moimi wierszami? Swoje?
W słuchawce sapnęło, a ja się po prostu rozłączyłam.
Nie muszę chyba wspominać, że było mi bardzo przykro.
Można mi wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że chcę się promować cudzym kosztem. Nigdy nie pomyślałabym, że podpis pod własnym tekstem można potraktować jako próbę lansowania się. Dla mnie jest on po prostu wzięciem odpowiedzialności za wykonaną pracę. I tylko tym.
Na koniec dodam, że mija już drugi miesiąc, a ja wciąż czekam na zwrot kartek…
Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć, co zrobiłam, to zapraszam na „kartkę…”:
Wstawiłabym ten wpis również na Wyspie, ale – nie umiem:)
Dobry wieczór na nowym pięterku:)
Dziś nietypowo nieco – jak na mnie, ale żeby blask życia docenić, czasem trzeba też pobyć chwilę w jego cieniu:)
Zapraszam zatem do poczytania i (jeśli czyjaś taka wola) pooglądania:)
No właśnie czytałem to (nieco zaniepokojony, jak otwarcie zdradzasz know-how i pomysły) i czekałem, kiedy to pieprznie.
Nazwisko przy dziele musi być! Przecież to reguluje prawo autorskie, niezależnie od poziomu!
A kartki pierwsza klasa, tym bardziej po przyjrzeniu się z bliska
Dziękuję, Quacku:)
Też wydały mi się całkiem fajne, ale ja po prostu czerpię mnóstwo przyjemności z takiego majstrowania i chyba to w tych moich „rękoczynach” widać:) Takie (że tak nieskromnie się wyrażę) dopieszczenie:)
Jeśli chodzi o sekrety techniczne – nie robię niczego nadzwyczajnego, te informacje są ogólnie znane, choćby z zajęć prac ręcznych w szkole:) Poza tym – nie obawiam się, że ktoś skorzysta z moich doświadczeń, nawet będzie mi miło, że komuś pomogły:)
Tym bardziej, że ja zazwyczaj nie powielam swoich pomysłów – jak już się czegoś nauczę, szukam kolejnych wyzwań, kolejnych technik, sposobów, lubię eksperymenty:)
Jeśli chodzi o podpis – nie myślałam o prawie autorskim. Jak napisałam – asygnowanie utworu/przedmiotu własnym nazwiskiem uważam za wzięcie odpowiedzialności za to co zrobiłam. Także za ewentualne niedoróbki. Zawsze można mnie „namierzyć” w razie czego. Stąd moje zdumienie.
No, to nazwisko przy utworze ma jak zwykle dwa końce – tytułowy lans, ale i odpowiedzialność za słowo. Tak jak u tłumacza (również na okładce)
Z pewnością:)
Choć „lansu” użyłam tu nieco ironicznie, bo naprawdę nie potrzebuję uciekać się do takich sposobów „zabłyśnięcia”:) Akurat w środowisku, w którym projekt był realizowany, jestem dość znana, o czym dowiedziałam się przypadkiem, bo nie interesowało mnie specjalnie, kto jest pomysłodawcą tego akurat przedsięwzięcia:)
Umykam, dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
Pożegnam się też pod drzewkami:
dobranoc, Wyspo:)
Dzień dobry, zachmurzenia ciąg dalszy, ale nastrój całkiem niezły.
W każdym razie pani Gienia mile widziana.
Pani Gienia bardzo mile widziana. Z kubełkiem goździkowej herbatki rozgrzewającej i drożdżową chałką z kruszonką:)
Dzień dobry, Quacku:)
To ja taką herbatę i chałkę poproszę na podwieczorek.
Witajcie!
Każda więc prezentacja takich zdolności musi być zganiona, chociażby jako lans…
Są osoby, którym najtrudniej jest przebaczyć bliźnim zdolności większe niż własne!
Myślisz?
Nie przyszło mi to do głowy. Ale ja często stosuję zasadę bona fide
Dzień dobry, Tetryku:)
Ale jak widać ta druga strona nie zawsze stosuje taką zasadę.
Witajcie!
Przepraszam, że dopiero teraz.
Nie, nie! To nie oznacza, że do tej pory spałam!
Jednak stale się coś działo, głównie telefonicznie, ale i Messenger, WhatsApp co wymagało odpowiedzi.
Nie chciałam się witać, zanim nie przeczytam i napisać „witajcie, poczytam później…”, bo tak już zrobiłam wieczorem, ale miałam wtedy kryzys „padnięcia”.
Na temat „tej pani” panowie już napisali wszystko. Okazałaś się Leno ZA DOBRA w tym co zrobiłaś. Zawiść, zawiść to takie typowe dla wielu ludzi.
Zawiść to brzydka cecha, ale już nieodesłanie kartek to już…brak mi słów, a brzydkich nie mogę pisać na Wyspie.
A kartki (obejrzałam, obejrzałam) są faktycznie kapitalne.
Podpisanie swojej pracy swoim nazwiskiem jest dla mnie oczywiste.
Dziękuję. Cieszę się, że moje rękoczyny przypadły Ci do gustu:)
Czytam, że masz podobne zdanie do Tetryka.
Nie wiem, czy to zawiść…
Taka myśl wydaje mi się zupełnie nierealna…
Kiedy robiłam te kartki, nie brałam pod uwagę żadnych „zwrotów”. Danie komuś czegoś jest dla mnie równoznaczne z niezastanawianiem się nad dalszym losem niemojego już przecież przedmiotu. Skoro jednak rzecz nie spełniła oczekiwań, najprościej ją chyba zwrócić.
A jeśli chodzi o podpis, to, żeby było śmieszniej, wszyscy, którym o tym incydencie wspomniałam, stwierdzili, że powinnam była podpisać nie tylko swoje teksty, ale i każdą kartkę…
Dzień dobry, Makówko:)
Dzień dobry Leno!
Zawiść to jedno, a druga (nie chcę aż tak brzydko oceniać) przyczyna to może być właśnie lans, ale na cudzej pracy.
Oczywiście, że powinnaś podpisać całą kartkę, bo to była Twoja praca i pomysł.
Nie odsyłanie tego do Ciebie to…
Co to było, mam nadzieję dowiedzieć się od kolegi, o którym wspomniałam w odpowiedzi na komentarz Krzysztofa:)
A wspomniałam jej o odesłaniu, bo chciałam być wredna i jej dopiec, choć niespecjalnie wierzyłam, że mi to odeśle…
Powinna była. Jest w tym kawał Twojej pracy. A co byś z tym zrobiła to już Twoja sprawa.
Co do tego że – powinna była – nikt nie ma wątpliwości:)
A kartki zostawiłabym sobie na pamiątkę, bo nie mam w zwyczaju wpychać się ze swoją poezją bez jednoznacznego stwierdzenia, że ktoś chce ją dostać:)
Jest na pewno wiele osób, które chętnie otrzymaliby taki prezent.
Albo kupiło na jakimś kramie.
One są specjalne, robione z myślą o konkretnej osobie i w konkretnym celu – nie nadają się do sprzedaży.
A tym bardziej – na prezent, bo chyba nikt nie chciałby otrzymać kartki nie dla niego przeznaczonej:)
A to przepraszam, widać tego nie doczytałam.
Ale i tak powinna odesłać.
Niby za co miałabyś przepraszać:) Doprecyzuję – jeśli robię kartkę na prezent, to „pod kogoś”, staram się, żeby znalazł się tam jakiś lubiany przez tę osobę motyw, ale coś, z czym mi się ta osoba kojarzy:) Ostatecznie to jest podarunek, więc musi choć odrobinę trafiać w gust obdarowywanego:)
Domowe dzień dobry, Wyspo:)
W nocy było dwa na plusie, hulało wietrzysko, rankiem kropiło. Teraz słabiej wieje i mniej kropi. Zza mglistości próbuje się przebić słońce. Średnio mu idzie jak na razie:)
Tu też mocno wieje, a słońce wychodzi czasami tylko na chwilę.
Dziś więc jestem domowa.
Dzień dobry


Czyli (jak zrozumiałem) złapałaś koleżankę na próbie kradzieży cudzego dzieła?
No cóż…
Lepiej teraz niż później.
A sam tekst bardzo udany, życiowy
Witaj, Krzysztofie:)
Dziękuję. Tekst podyktowany emocjami:)
Właśnie nie wiem, na próbie czego ją „złapałam”. Nie bardzo tę logoreę byłam w stanie zrozumieć, a spytanie w tamtym momencie, w zrobieniu czego przeszkodziło jej moje wpisane nazwisko – nie przyszło mi do głowy. Najpierw byłam zbyt zaskoczona atakiem, a potem się zezłościłam i nie miałam już ochoty na roztrząsanie tego wszystkiego.
Niecałe dwa tygodnie temu spotkałam kolegę. Na pytanie: „Co słychać?”, wspomniał, że robią fajny projekt o eko-drzewach. Był bardzo zakręcony, bo to taki wojujący naprawiacz świata, więc się rozgadał, a ja szybko skojarzyłam fakty. Oczywiście – nie wspomniałam mu o koleżance, bo to sprawa między nią a mną, poprosiłam tylko, żeby dał znać, jaki będzie finał. Obiecał, że da, więc czekam:)
I po robocie. Na przerwę…
A teraz (jest sześć na plusie i śniegochmurne niebo) jedna z nas wdziewa późnojesienną kurtę, trapery podbite misiem, czapę, szalik i rękawiczki i udaje się z tą drugą (wypalającą spojrzeniem dziury w kolanach tej jednej) na spacerek:)
Kolana ci zmarzną przez te dziury!
Wraca moda na dziury w spodniach? Czasami znów się widuje na ulicy z dziurami na kolanach, a bywa, że i na…tyłku.
Myślę, że ona nigdy nie odeszła. Ta moda:)
A zmarzniętymi kolanami droga do artretyzmu wybrukowana;)
Ziąb nieziemski wręcz – co nie skostniało nam z zimna, to zgrabiało od wiatru albo zmokło od deszczu:)
Zimnym deszczem pokropiło. Nie wiem, co było dziś bardziej wzburzone – niebo czy Jezioro. Tylko Las nic sobie z tych ołowianych fumów nie robił i szmaragdził soczyście:)
Słowem – pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Tutaj też cały dzień chmury i nieprzyjemny, ostry, zacinający deszcz w rozmaitej objętości, od mżawki do pełnoprawnych opadów.
U nas we dnie słońce dawało od czasu do czasu znak życia, ale dzień był jednak z tych naburmuszonych:)
Przed samym spacerem napłynęły tak ciężkie, ołowiane chmury, że czekałam, kiedy zacznie śnieżyć.
A teraz wieje i spadło już do jednego stopnia. Jakby ku przymrozkom ciążyło…
Śnieżyć, brr. Nie o tej porze roku, no. Proszę.
Przypominam Szanownemu Panu, że kwiecień-plecień, więc śnieg nie jest aż takim dziwowiskiem. Jeszcze przez cztery dni:)
Niech on się już w końcu od nas od…plecie!
Na Wyspie cisza nocna;)
Siedzę, słucham sobie sonatek C Saint-Saens (teraz fagotowej op.168) i bawię się w rasowanie, bo muszę odpocząć od koralików:) Zabawnie wychodzi:) Jak skończę, to się pochwalę:)
W co? Mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z rasizmem?
W rasowanie ukochanych spranych skarpetek:) Dziwna rzecz – kolorek nietknięty, fason się ostał, tylko rozmiarowo się skurczyły…
No to im ten rozmiar przywracam:)
* I – nie, to nie jest kwestia urośniętych nagle po nocy stóp:)
To musi być jakieś lokalne słowo, bo widzę, że słowniki go nie znają…
Co oczywiście nie jest zarzutem, wiesz, że lubię takie dialektyzmy!
To i ja się pożegnam.
Dobranoc!
Spokkojnej!
Dobranoc, Makówko:)
Doberanoc teraz!
Dobranoc, Quacku:)
Plusjedynka twardo się trzyma, czego nie można powiedzieć o mnie, więc:
dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Słonecznie, pogodnie , trochę zimno – to jeszcze kwiecień!
Tu trochę bardziej niż trochę – zimno (pięć na plusie):)
Witaj, Tetryku:)
Dzień dobry, tu od rana dla odmiany (od wczorajszego dnia) również słońce. I już człowiek nabiera zupełnie innego nastawienia do życia.
Pani Gieniu, coś pozytywnego na ząb i do gardła poprosimy!
Dzień dobry
Skorzystam
Witaj, Krzysztofie!
Witaj Krzysztofie!
Czy ja mogę z herbatą się dołączyć? I jakimś ciasteczkiem na podwieczorek?
Dzień (jeszcze) dobry, Krzysztofie:)
Słoneczny dzień doberek!
U nas -dzień – już przedwieczornie schłodzony, ale zawsze – dobry, Makówko:)
Tu też zimno, a słońce było tylko przez chwilę.
Poza tym działo się sporo w realu i w wirtualu, poza pracą, znaczy.
A teraz już na przerwę.
Przedspacerkowe dzień dobry, Wyspo:)
Tu wiosna wczesnomarcowo-garncowa, ale coraz zieleniej wokół. Nawet bardzo w tym roku opieszałe akacje zdają się wreszcie budzić do życia:)
Miłego spacerku!
Dziękujemy, Tetryku.
Właśnie będziemy za chwilę ruszać:)
Już(ufff)domowe dobry wieczór, Wyspo:)
Chorera! Tak nam się dziś Gracik zakaszlał, że już zaczęłam się prawie w tym plenerku urządzać noclegowo…
Wreszcie udało się nawiązać współpracę, wróciłyśmy do cywilizacji, ale teraz mam, ten, no… dyletant… czy oddać Gracika w sprawne ręce pana Majstra i pozbawić nas pierwszomajowego fetowania w objęciach Pani Natury (plan już dopięty, tylko jechać) czy odłożyć oddawanie do pomaju, zaryzykować wypad i nastawiać się na ewentualne zaginięcie bez wieści i nigdyniepowrót… Chlip!
A spacerek przyjemny, chrzęszcząco-pluszczący przyjeziornie i środleśnie w kaskadach deszczu szybko osuszanego porywistymi powiewami wiatru:)
Może zostaw wiadomość, dokąd się wybierasz, jak nie nam na Wyspie, to jakoś zdalnie Smarkactwu?
Weź śpiwór, namiot i takie tam inne atrybuty noclegu „na łonie”.
I hulajnogę!
A! i od nadmiaru grypowych niedomagań Gracika zapomniałam dodać, że po powrocie spotkałyśmy pod drzwiami czarno-biało-rude miauczące Stworzonko, które okazało się kotkiem. Dość zadbanym i niebojaźliwym. I równie niechętnym do opuszczenia poddrzwi. Do domu ze względu na specyficzną gościnność Psiułki nie zdecydowałam się kota wziąć. Na razie dostał wodę i jeśćku. Popił, zjadł i teraz wyleguje się na klatkowym parapecie.
Parę dni temu ktoś nalepił ogłoszenie, że zaginął kotek o imieniu Panda. Wprawdzie już zostało zabrane, ale jeszcze łudzę się, że może to jednak ten zaginiony. Na Pandę za rudy trochę, ale… co mi stoi na przeszkodzie odrobinę pomarzyć, że kłopot z nowym zwierzątkiem zakończy się oddaniem tegoż (kłopotu i kota) właścicielowi.
Pochwaliłam się Smarkactwu, Ono nie podziela mojego optymizmu w kwestii oddania, za to dostałam w odpowiedzi wiele wykrzyknień i pytań… Oto niektóre z nich:
O! Nowe zwierzątko będzie!
Jak go nazwałaś?
Ruda? XD
Kuwetę już przyniosłaś?
Dołożę się do żwirku.
Kupię mu coś do zabawy!
Niedługo będą pewnie małe kotki!
Na wszystkie cytowane odpowiedziałam krótko:
BNŚ*
i strzeliłam iście kociego focha.
*Bugiego Nie Śmieszy
No cóż, jak kotek lub kotka uzna, że to jego/ jej miejsce, to obawiam się, że Psiulka może nie wystarczyć. Ale bądźmy dobrej myśli, że znajdzie swoje miejsce na Ziemi niekoniecznie u Was.
A, edit: zdaje się, że jak trzy kolory (piszesz, że czarny, biały i rudy), to zdaje się kotka, nie kocur.
A propos Bugiego i ogólnie Kajka i Kokosza, właśnie dzisiaj na forum tłumaczowym dyskutowaliśmy o pozornym pokrewieństwie słów i kolega napisał, że w jego wykonaniu „szanta” i „szantaż” to jedno i to samo
Jak myślisz, z czym mi się to mogło skojarzyć w kontekście KiK? (Podpowiedź: z tomu „Na wczasach”)
Czyżby z
„Chlup tralalala chlapie fala
Po głębinie statek płynie!
A teraz za małą opłatą nasz bard umili państwu podróż, nie śpiewając modnego przeboju!”?
TAK JEST!!!

Kajki są nie do przebicia:)
Te stare, bo te nowe jednak już tego polotu tekstowego mają znacznie mniej:)
Ano niestety. One miały pewną manierę i specyficzny styl, wyśmiewany czasem przez niektórych, ale, jak piszesz, z perspektywy czasu nie do przebicia!
A pamiętasz, jak Hegemon miał kryzys tożsamości i Kapral powiedział mu, że jest myszką?

„Łup!!!
-Łżesz, Russałko! Czuję, że muszę być kimś znacznie ważniejszym!
– O świ… Ależ tak! Wybacz! Świnią! Jesteś dziką świnią!”
Tak, sceny z warowni Zbójcerzy były chyba najbardziej krwiste!
Spojrzałam na te pokazane wyżej podrasowane skarpetki i pomyślałam sobie, że wielka jest siła umysłu, bo skończyłam je dziś przed spacerkiem i niewykluczone, że tym działaniem ściągnęłam prawdziwe kocię do siebie… Następne zamierzałam podrasować na słoniki, ale teraz trochę się waham…
Tak, koty to mafia, z wywiadem, podglądem i podsłuchem, jak postanowią, że kogoś trzeba zakocić (lub dokocić, jeżeli już ma rezydenta), to nie ma mocnych!
Zwłaszcza afrykańskie:)
Kiedyś nieopatrznie poczęstowałam takiego sardynką w oleju. Następnego wieczora pod bungalowowym tarasem miałam wysyp kilkudziesięciu wygłodniałych miauczących kotów. Pojawiały się każdego wieczora, terroryzując okolicę, a personel nie był w stanie się ich pozbyć. Po paru dniach ruszyłam dalej, z duszą na ramieniu, czy nie zechcą aby mi towarzyszyć. Nie zdecydowały się, ale ja już nigdy żadnego kota w swej dobroci serca w czasie tej rajzy nie nakarmiłam…
Mnie się tak zdarzało w Egipcie, może nie że kilkadziesiąt, ale miejscowe koty żebrzące w restauracji (i odganiane bez przekonania przez kelnerów ze spryskiwaczami wody na podorędziu) doskonale wiedziały, o czyje nogi się otrzeć!
Ja miałam po prostu wyrzuty sumienia, że tyle biedy narobiłam. Mam nadzieję, że im się w końcu udało kocią plagę przepędzić…
Jak mieli jakiś duży spryskiwacz…
Bazookę na pociski wodne;)
Dziękuję Wam za Wasze dobre serduszka, Wyspiarze.
Widzę, że dziś jest Dzień Żartów Z Leny:)
Quacku, zanim Smarkactwo dojedzie, umrzemy z głodu i wycieńczenia:)
Bratu zostawię namiary, bo zawsze tak robię:)
Maczku, tam, dokąd się wybieram są podstawowe media, tylko dojazd i powrót to problem, bo nie każdemu wolno się pchać samochodem na teren Parku Narodowego:)
Tetryku, Brat dysponuje rowerem, będzie chyba bardziej poręczny w przetransportowaniu nas do domu. Chyba żeby Rudzielec chciał hulajnogą wracać. Zapytam.
Ja pisałem absolutnie serio! Tak jak przy wyjściu w góry wpisuje się w schronisku, dokąd się idzie i kiedy spodziewa dotrzeć na miejsce!
Tak. A ja serio Ci odpowiedziałam. Zawsze zostawiam namiary Bratu, bo on jest najbliżej.
Nie wiem, czy doczekam lampki…
Spokojnej!
To spokojnych snów, Makówko:)
Zmykam, dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
To i ja zmykam:)
Do rasowania. Zobaczymy, czy na dniach znajdę na wycieraczce jakiegoś słonia;)
Miłej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, zaspałem nieco, ale – sam nie wiem czemu – zasnąłem dopiero koło 3.00.
Tymczasem pogoda za oknem wręcz olśniewająca (na oko, nie mam pojęcia, jak realnie, bo jeszcze nie wychodziłem), a ja wzywam na potęgę Posępnego Czerepu panią Gienię! Znaczy, poproszę.
Kwintesencja! – odparła pani Gienia i zadziało się;)
Tu też słońce cudne, choć temparatura nie powala. I dobrze, bo nadreptałam się dzisiaj:)
Dzień dobry, Quacku:)
Witajcie!
Witajcie!
Dziś znów trafiłem na Wyspę dopiero przed obiadem!
A ja dopiero zjadłam śniadanie.
I znów nie dlatego, że do tej pory spałam. Włączyłam telefon, nie zdążyłam wstać i zaatakowały mnie telefony. Miłe, więc z przyjemnością pogadałam.
A widzisz. Ja też załatwiałem dzisiaj trochę spraw, bardziej mailowych/ messengerowych niż telefonicznych, ale wszystkie w gruncie rzeczy miłe!
To ja cały dzień -telefon, sms, messenger, whatsapp -parę spraw różnych.
Jedne związane z namiotowym knuciem, druga z takim innym knuciem, jedna z wycieczką, jedna ze spotkaniem z koleżankami z USA, jedna ze spotkaniem rocznicowym rozpoczęcia studiów, jeszcze inne z parodniowym wyjazdem w czerwcu i takie zamieszanie dziś, ale wszystko w gruncie rzeczy miłe jak u Ciebie.
A i jeszcze kolega opowiadał (długo) jak było na Malediwach.
A przede mną kolacja;)
Dzień dobry, Makówko i Tetryku:)
Witaj, Leno!
Teraz to i przede mną kolacja!
Już postawiona?
Z punktu widzenia jedności czasoprzestrzeni — tak!
Jeszcze włączyć jedność akcji i prawie jak w greckiej tragedii;)
Mogę zapewne cieszyć się grecką kolacją, ale nie chciałbym, aby stała się ona tragedią…
Więc życzę Ci samych kulinarnych poematów:)
Praca na dzisiaj zrobiona, a teraz już na przerwę.
No to ten… jademy. Na spacerek.
Udanego!
Dziękuję, Tetryku:)
Był udany. Podwójnie – udało się dojechać i wrócić:)
Jak bardzo potrafią cieszyć drobne sukcesy!
Och, tak:)
Żeby jeszcze taki maleńki cudzik się przydarzył u pana Majstra jutro:)
Księżycowe dobry wieczór, Wyspo:)
Chłodno ale przejrzyście bardzo. Nawet gwiazdy wydają się lekko zeszklone:)
Jutro skoro świt Gracik ma wizytę u autkowego znachora, bo dziś znowu mantyczył… Zobaczymy, co z tego la nas wyniknie. Trochę mnie przeraża perspektywa siedzenia w domu bez możliwości robienia, co się chce.
A z kociego frontu wieści takie, że dzisiaj popołudniu poprosiłam pannę kotę (nie była to, niestety, zagubiona Panda), aby opuściła moje skromne progi i kota poszła se. W (paczyłam za nią przez okno) lewy róg naszej uliczkowej podkówki. Usiadła przy podjeździe i chwilę później wyszła dziewczynka, wzięła i zabrała kotę. Kota się nie opierała, właściciele posesji też nie, więc chyba ichnia:)
Dobry wieczór!
Czyli nie kocia przeprowadzka, tylko zwiedzanie okolicy połączone z ew. odbieraniem należnych hołdów
i triumfalny powrót na ramionach małej Pańci.
Raczej tak:) Akcja w stylu „Poznajmy się!”. Dobrze, że już wiadomo, że ma dom i gdzie on jest:) Jestem ciekawa, czy będzie jeszcze przychodziła ponocować sobie:)
Kiedyś odwiedzał mnie taki jasnorudy (mam chyba szczęście do rudego:)) kocur. Był półdziki i tak agresywny, że nazwałam go Bandytą:) Lubił się wylegiwać na moim klatkowym parapecie, ale nie dawał się do siebie zbliżyć. Do czasu. Dwa miesiące zajęło mi etapowe wyczesywanie rzepów, błocka, kołtunów. Najtrudniej było przywrócić właściwy kształt ogonowi, ale – udało się:) Dziwna rzecz, ale nigdy nie dał się namówić na wejście do mieszkania. Wszystkie zabiegi robiłam na klatce:) Nawet wykąpałam go w wanience po Smarkactwie na tej klatce:) W końcu zabrali go moi znajomi na wieś, chował się przy nich, ale do ich domu też nigdy nie wszedł… Chyba musiał mieć jakiś uraz. Albo monstrualne poczucie niezależności:)
Czyżby Makówka nadal snuła się po Malediwach, omijając Madagaskar?
Ależ skąd! Makówka dziś nosa nie wyściubiła z domu.
Cały dzień spędziła -mój pokój, kuchnia, łazienka, balkon.
A to zwracam honor słowikowy!
Zabłądziła?!
Albo jak słowik z wiersza Tuwima, szła piechotą, bo wieczór taki piękny?
Natuptałam się dziś, więc też będę się już żegnać:
Miłej nocki, Wyspo:)
Dobranoc!
Dzień dobry na początku dłuuugiego weeeekendu
Na dobry początek potrzebne jest dobre śniadanie.
Poprosimy.
Właściwie jak ma na imię nasza weekendowa Dobrodziejka? Esmeralda?
Witam i idę na śniadanie do Esmeraldy, a potem pod namiot.
Mnie ostatnio troszkę połamało, więc pod namiot to nie, ale poza tym b. fajnie!
Chciałam spytać, czy spędzasz majowy weekend po harcersku, ale niżej czytam, że chyba nie o to chodzi:)
Dzień dobry, Makówko:)
Witajcie!
Jakoś nie nadążam. Rano zakupy, śniadanie, potem kłusem pod wyżej wspominany namiot, zaraz kolejny wolontariat u teściowej…
Ahem, przecież widzę na Facebooku, co się dzieje, a i tak pomyliłem namiot (z turystycznym)
A co się dzieje? Oświecisz (jeśli nie tajemnica fejsbukowa)?
Dzień dobry, Quacku:)
Dzień dobry, to jest namiot, w którym zachęca się do dobrego
i stojący w krajobrazie miejskim, nie w plenerze.
Dziękuję.
Czyli dobrze się domyślam, że to namiot knucki:)?
O to to to!
Tak, oczywiście!
Oczywiście to tzw. knucie uliczne, czyli rozmowy z suwerenem.
Witaj, Tetryku, Wulkanie Energii:)
Jedyne, co ratuje to porównanie, to fakt istnienia wygasłych wulkanów…
Ale zawsze chyba lepiej być imponującym Olympusem Monsem niż byle awanturniczą Heklą;)
Bardzo przyjemniutkie dzień dobry, Wyspo:)
Z braku laku powłóczyłam się po okolicy per pedes i też było uroczo. Głównie dlatego, że tam jest zakaz wyprowadzania psów, który złamałam z premedytacją, licząc się z konsekwencjami, których z kolei – szczęśliwie – nie było:)
Stwierdziłam, że zamiast snuć się z kąta w kąt w smętnym oczekiwaniu na autkowy cud – porobię coś. I wzięłam się za plecenie pokryw do koszy, które daaaawno, daaaaawno temu już uplotłam. Pokrywy się suszą, a ja bede szył. Worki do tych koszy:)
A w przerwach od szycia może dosłonikuję szkarpetki:)
Czyli plana na ewentualny miejski długi weekend już mam:)
A co to za kosze? Pokrywy rozumiem, a worki?
Kiedyś uplotłam kosze łazienkowe z hiacyntu wodnego na karkasach wygiętych przez Brata (on jest niczym złota rybka – spełnia wszystkie moje, nawet najbardziej, zdawałoby się, niedorzeczne życzenia narzędziowo-konstrukcyjne:)) – dwie duże sztuki i kilka małych. Do tych dużych zrobiłam pokrywy, do tych małych – nie, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że przydałyby się, bo jest duży problem z czyszczeniem tych odkrytych. I dziś właśnie nadszedł ten dzień. Dzień na zrobienie pokryw:)
A worki daję ze względów higienicznych – łatwiej uprać taki tkaninowy worek niż czyścić hiacynt, bo on robi się brzydki od wody z detergentami, lepiej olejować:)
Postaram się wrzucić zdjęcie tych koszy, jeśli chcesz, ale trochę później, bo odkąd nie czyta mi prostego transferu zdjęć, przesyłanie ich trwa dłużej:)
Conieco rozumiem, a karkasy to…?
I do czego służą te kosze w łazience?
Karkas to metalowa/drewniana konstrukcja wzmacniająca, na której rozpina się tkaninę bądź włókno. Ot, przykładem mogą być choćby abażury:)
W koszach mam ręczniki, bo hiacynt wodny bardzo ładnie pachnie:)
Dziękuję. To jakiś unikalny pomysł z tym hiacyntem, czy można tego poszukać, dajmy na to w sklepach z podobnymi (również wyplatanymi) rzeczami?
Myślę, że tak:)
Ja kiedyś nabyłam na tak zwaną rozwagę w hurtowni parę worów hiacyntu:) A choć cena za kilogram była iście zbójecka, nie potrafiłam się oprzeć:)
Dzięki. Faktycznie, gugla się tego sporo.
Aż zerknęłam:)
Wychodzi na to, że pora ubezpieczyć łazienki…
Za moment Łowcy Mandatów udają się na spacerkowy rekonesans:)
Spod namiotu prosto na ciasteczka w miłym i bardzo inteligentnym towarzystwie.
Teraz jestem w domu i zabieram się za zjedzenie obiadu.
A ja wchodzę na Watrowisko…
Bawcie się dobrze!
Dzięki, Makówko. Ja bawiłam się doskonale:)
Dobry wieczór:)
I znów trzeba sprawdzać pogodę, sprawdzać jak dojechać na miejsce zbiórki -autobus, tramwaj, autobus i dopiero autobus aglomeracyjny i pakować plecak.
Ciężkie jest życie turysty!
A nogi bolą po dzisiejszym knuciu ulicznym…auuuu
Ale ty to przecież lubisz!
Ja -tak!
Ale moje nogi są innego zdania!
Postrasz je, że zostawisz je w domu!
Dobry pomysł!
Już przestały grymasić!
Domowe dobry wieczór, Wyspo:)
Miejski spacerek bez zaskoczeń – za jaśni jeszcze, spokojnie, bezpsio:)
Tylko Psiułek lekko zafochany, bo i prędzej, i krócej…
Tak zacichło na Wyspie, że zatorbiłam się na jament:)
Tymczasem wszyscy poszli spać:)
Ale – worki uszyte, więc mały plusik jest:)
A teraz – dobrej nocki, Wyspo:)
Mam nadzieję, że nie śniło ci się utkwienie w wielkiej torbie, do której ktoś pracowicie doszywa pokrywę…
Śnił mi się deszcz:)
„Sypiące się w jezioro wielkie krople deszczu
Tworzą koła rozlewne, rosnące na fali,
I mrące pod brzegami w bezustannym dreszczu,
Co się w chwiejnem sitowiu wiecznym pluskiem żali.”
(„Echa” – B. Ostrowska)
Dzień dobry, Tetryku:)
Witam!
Zamawiam coś rozgrzewającego,bo zimno.
A dla śpiochów wedle ich życzeń
Czy Esmeralda poprawia także poduszki?
A u nas dziś słonecznie:)
Dzień dobry, Makówko:)
Dzień dobry, ale przelotne! Pogoda piękna, zobaczymy, jak się dzień rozwinie.
Mam nadzieję, że rozwinął się jak kobierzec z Leśmianowskiej „Baśni o rumaku zaklętym”:)
Dzień dobry, Quacku:)
Witajcie!
Pospałem, poSPAłem, pojadłem i już jestem!
Jużdomowe dzień dobry, Wyspo:)
Dzień nieoczekiwanie aktywny, pod hasłem: „Jak sobie zorganizujesz, tak będziesz miał!”:)
Poranny telefon od pana Majstra był na tyle rozczarowujący, że nie udało mi się powrócić w objęcia pana Em, więc po śniadanku i obowiązkowej herbacie wybyłyśmy na miejski spacerek. Ponieważ każde kuszenie losu ma swoje granice, tym razem eksplorowałyśmy tereny niezakazane psom, a naszą rundkę zakończyłyśmy pod balkonem wspominanego parokrotnie Papuga. Był, oczywiście, witając nas swoim codziennym, skrzekliwym:
– Hallo!
– Hallo! – odpowiedziałyśmy zgodnie, choć to psiułkowe miało raczej na końcu „-u” niż „-llo”.
Co ważniejsze jednak, była też Koleżanka-Właścicielka-Papuga.
Po krótkiej wymianie wzajemnych zadziwień o pozostaniu w mieście mimo sprzyjających warunków pogodowo-czasowych i aktualnych bolączek, zagaiłam żartobliwie:
– Słuchaj, a Papug to już poznał okoliczne atrakcje?
Koleżanka odparła, że nie, bo nie bardzo wie, gdzie by go mogła zawieźć.
Jak łatwo się domyślić, bez oporów zgodziłam się na rolę przewodnika.
Po półgodzinie spotkałyśmy się od frontu pod jej środkiem lokomocji. Obie z tajemniczymi koszami, jedną zrolowaną pianko-matą i naszymi pupilami.
Opisy drogi do celu skwituję krótkim: było głośno i nieporządnie.
Na szczęście po dwóch kwadransach znalazłyśmy się na miejscu, które uznałam za odpowiednie do spaceru.
Wysiadłyśmy i ruszyłyśmy przed tak zwane siebie.
Nie powiem, żebyśmy nie wzbudzały zainteresowania (a może nawet lekkiej sensacji) tych, którzy wpadli na podobny do naszego pomysł wykorzystania wolnego.
Pierwszą minutę byłyśmy nawet trochę zdumione ogólną ciekawością, bo niby co dziwnego jest w grupce spacerowiczów, składającej się z:
-dwóch babeczek z koszami i matą
-dwóch psów maści rudej
-trzech kotów ras i ubarwienia różnego
-jednego kota rasy multirasis trójkolorowego
-jednego papuga?
Humory nam jednak dopisywały, więc już po wspomnianej minucie przywykłyśmy i przestałyśmy sobie cokolwiek z zaintrygowanych spojrzeń robić.
Weszłyśmy głębiej w las, a nasze pupile dreptały z nami w miarę karnie, od czasu do czasu odbijając w lewo lub prawo od dość szerokiej drogi. W końcu po dwóch godzinach znalazłyśmy odpowiednią polankę, rozłożyłyśmy zrolowaną pianko-matę, na której natychmiast rozłożył się cały nasz zwierzyniec i zasnął:) My wcisnęłyśmy się obok, popiłyśmy herbaty z termosu, zjadłyśmy trochę sekretów z koszyków, a kiedy nasza czereda wypoczęła i też nabrała sił na konsumpcję, poczekałyśmy, aż się posili i postanowiłyśmy wracać.
Cały spacer zajął nam trochę ponad pięć godzin.
Podczas drogi powrotnej w samochodzie panowała nienaturalna, tak odmienna od porannego gwaru, cisza:)
Nie wiem, jak ulubieńcy koleżanki, ale moja Ruda wciąż śpi:)
Ciekawe, jak zareagują nasi podopieczni jutro, bo mamy plana na kolejne wybycie…
Lecę z Rudym na krótki spacerek:)
Jestem!
Znowu miałaś piękną pogodę, szczęściaro!
Rano było zimno, ale później faktycznie było pięknie.
Pogoda dopisała, ale niestety tylko pogoda, więc o szczęściu mówić to dalece na wyrost.
Coś minorowo to zabrzmiało…
Zabrzmiało tak jak jest…
Widzę, że panie spędziły dzień aktywnie, Quackie ciężko pracował, a tylko ja go przebąblowałem…
Też już jestem, więc pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Rude właściwie bardziej pełzło niż chodziło, ale – jak zwał, tak zwał – grunt, że efektywnie:)
A wczesno-wieczornie chłodek się objawił i całkiem niebieskie niebo ze srebrnym księżycem w prawiepółpełni:)
Widzę, że nikt nie ma specjalnej ochoty na konwersacje:)
Zapytam więc tylko nieśmiało, czy ktoś zamyśla coś w związku z nieodległym Dniem Zuzanny Gie i zemknę do swoich słoników:)
Ale będę zaglądać:)
Trafiłaś akurat w czas mojej kolacji!
(a Quackie się schował…)
Ja na razie nie myślałem o patronce, więc jeżeli masz jakiś pomysł, to masz i moje błogosławieństwo
O! To smacznego, a może żeby nie było takie okropnie spóźnione, uszczkniesz jeszcze choć pół kostki czekolady;)?
Wiesz przecież, Tetryku, że jeśli chodzi o poezję, to ja zawsze mam pomysły, więc nie w tym rzecz. Obawiam się po prostu, że jeszcze trochę, i całkiem zmonopolizuję Wyspę, czego efektem będzie coraz rzadsze zaglądanie nań, bo ile można odwiedzać wciąż tę samą osobę:)
Osobiście nie sądzę, aby twoja aktywność w czymkolwiek Wyspie szkodziła, moim zdaniem jest dokładnie przeciwnie (kto myśli inaczej, niech we mnie rzuci kamieniem!). Z całą pewnością najlepiej z nas znasz twórczość Patronki, więc twoje wybory są najnaturalniejsze.
Dziękuję. To miłe, co piszesz.
Moje obawy nie wynikają z kompleksów, ani – tym bardziej – próby wyłudzania komplementów. Po prostu o atrakcyjności Wyspy decyduje między innymi wielotematyczność oraz różnorodność stylistyczna, a tę drugą najlepiej widać w komentarzach, ponieważ to one indywidualizują wpis. Tekst może wstawić każdy, natomiast o jego wartości w dużej mierze decyduje spojrzenie wstawiającego. Samego siebie się nie przeskoczy, więc zbyt duża dawka jednego gospodarza może w najlepszym wypadku – nudzić, w najgorszym – odstraszyć:)
Oczywiście, wstawię kolejny utworek z przyjemnością, jeśli innych chętnych nie będzie, chciałam tylko jasno wyłożyć swoje obiekcje, które wynikają nie z mojej niechęci do wstawienia, a z obawy, bym kolejną porcją siebie nie uśmierciła entuzjazmu reszty:)
Dlatego ja nigdy nie wstawiałam i wstawiać się nie będę patronackich wierszy, bo uważam jak Ty Leno o jego wartości w dużej mierze decyduje spojrzenie wstawiającego.
Ale takie świeże spojrzenie może być dużo ciekawsze, Makówko, bo nie obciążone pewnymi „nawykami”.
Moje też (błogosławieństwo)
Chyba wkrótce umknę.
Dobranoc.
Zanim i ja się pożegnam, zapraszam jeszcze Szanownych Państwa na fetowanie Dnia Pierwszego Maja na nowym, patronackim pięterku:)
Dziękuję wszystkim za pełne empatii i wsparcia komentarze, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że to nie ja zrobiłam coś nie tak, jak zrobić należało, oraz za każde dobre sowo o moich rękoczynach.
Majowych snów, Wyspo:)