Rebecca F. Kuang
Babel
Recenzja

Sięgnąłem po tę powieść zachęcony szumem dobiegającym ze środowisk fanek i fanów fantasy – że w fabule ważną rolę odgrywają tłumacze i tłumaczenia, co oczywiście zainteresowało mnie z zawodowego punktu widzenia. I rzeczywiście!
Ale do rzeczy: w zeszłym roku wyszła w angielskim oryginale powieść Rebeki F. Kuang, zatytułowana Babel: Or the Necessity of Violence: An Arcane History of the Oxford Translators’ Revolution (czyli w pełnym brzmieniu mniej więcej: Babel, albo o konieczności przemocy: Tajemna historia rewolucji oksfordzkich tłumaczy. Tytuł polskiego wydania nieznacznie się od tego różni). To powieść fantasy, a jednocześnie alternatywna historia świata z dodatkiem magii, stylizowanej jednak na naukę. Jej głównym bohaterem (nie licząc ludzi) jest srebro, którego magiczne właściwości pozwalają dość wiernie odwzorowanej Wielkiej Brytanii z pierwszej połowy XIX wieku znacznie wyprzedzić inne państwa w tzw. rozwoju cywilizacyjnym. Większość świata i wydarzeń poznajemy oczami Robina Swifta, pochodzącego z Kantonu młodego człowieka, wychowywanego specjalnie w tym celu, by został tłumaczem, i posłanego na studia do Oksfordu. Kiedy Robin rozpoczyna studia, zaczyna się również zasadnicza fabuła powieści, podejmującej wątki kolonializmu, rasizmu, wykorzystywania zasobów innych krajów i konformizmu tych, którzy z tego wszystkiego korzystają.
Wszystko to okraszone jest stylistyką powieści uniwersyteckiej, z dialogami i monologami na temat różnych aspektów języków, tłumaczeń, tego, co się w przekładzie traci i co ewentualnie można zyskać. Przepięknie napisane wypowiedzi postaci, profesorów, asystentów i studentów uwzględniają nazewnictwo i specyfikę Oksfordu, tamtejszych tradycji (i stosunku do innych uniwersytetów). Nie bez znaczenia jest także opis stosunków między uniwersytetem a państwem brytyjskim, opierającym funkcjonowanie w dużej mierze na działalności tłumaczy, a więc w symbiozie z tytułową wieżą Babel, czyli Królewskim Instytutem Tłumaczeń – fikcyjnym wydziałem (i przy okazji budynkiem, siedzibą tego wydziału) funkcjonującym w ramach powieściowego uniwersytetu.
Jednym z najistotniejszych wątków tej powieści jest ukazanie fundamentów kolonializmu, towarzyszących mu mechanizmów i budzącej się świadomości ludzi pochodzących z krajów kolonizowanych. Jednocześnie najważniejszy bodaj zwrot w fabule dotyczy wybuchu pierwszej wojny opiumowej, podczas której – w naszym świecie – Wielka Brytania wymusiła na Chinach zezwolenie na import opium do tego państwa. A jak było w świecie Babel, to już sobie musicie przeczytać, bo nie będę zdradzał zbyt wielu szczegółów.
Powieść ta wyjdzie w polskim przekładzie (jak wskazują źródła w sieci) Grzegorza Komerskiego w marcu bieżącego roku, nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. Bardzo jestem ciekaw tego przekładu, bo podczas lektury zauważyłem parę miejsc, które dla tłumacza wydają się rafami nie do przepłynięcia, zwłaszcza rozważania powieściowych tłumaczy na temat etymologii niektórych wyrazów. Bo jak po polsku przełożyć refleksje, tym bardziej błędne, nad pochodzeniem angielskich nazw od źródłosłowów staroangielskich albo łacińskich? Podejrzewam, że tłumacz wykorzysta tutaj mechanizm zawieszenia niewiary i złudzenie czytelnika, że językiem tej powieści jest angielski, nie polski, bo jak inaczej?
Mimo że pierwszoplanowymi bohaterami są ludzie młodzi, a fabuła wykorzystuje motyw magiczny, z punktu widzenia naszej nauki kompletnie nieracjonalny, poważna tematyka – tak naukowe rozważania o przekładzie, jak i opisy knowań polityków, handlowców i wszystkich zainteresowanych kolonialnym status quo – sprawia, że to powieść całkiem dorosła, dająca nie tylko przyjemność z czytania, ale skłaniająca także do refleksji i wejścia w buty innych ludzi, wychowanych w innych kulturach. Uważam, że to jedna z tych powieści, które można odczytywać na różnych płaszczyznach w różnym wieku, i w tym właśnie jej siła i powab.
Dzień dobry na nowym piętrze. Zapowiadana recenzja, na razie oryginału, a jak będzie z przekładem, zobaczymy.
No nie da się ukryć, zaintrygowałeś mnie. Jeśli mi się uda kupić e-booka, chętnie się podzielę…
Skądinąd byłoby ciekawe, gdybyś — mając już dostęp do tłumaczenia — opowiedział nam o kilku co smakowitszych przykładach, np. tych wyżej wspomnianych refleksji, pokazał nam szczegółowo problem z tłumaczeniem takiego fragmentu, jak to rozwiązał tłumacz i co sądzisz o tym rozwiązaniu (ja przynajmniej czytając tłumaczenie, o ile taki poroh zauważę to i tak nie zrozumiem tła 🙁 ).
Oho.
Mogę spróbować, bardzo chętnie. Mam nadzieję, że tłumacz sobie poradzi, ale ponieważ przekładał już (nieznane mi wcześniej, lecz chwalone) powieści tejże autorki, zakładam, że tak.
Jestem w domu.
Dobrze się jeździło; drugi dzień z rzędu i pierwszy raz w tym sezonie powoduje jednak zmęczenie. No i dochodzi niedospanie.
Wypowiadanie się na temat tłumaczenia, powieści fantasy itp. pozostawiam mądrzejszym ode mnie i biegłym w tych kwestiach.
Ja jedynie umiem jeździć na nartach (okazało, że jednak JESZCZE!), chodzić na wycieczki i czasami trochę knuć.
A jak nogi i okolice biodrowo-lędźwiowe? Drugi dzień z rzędu jeszcze chyba nienajgorzej?
Wczoraj jeździłam trzy godziny, dziś -karnet czterogodzinny.
Nogi -okaże się jutro na wycieczce.
No i niedospanie, bo ja nie umiem zasnąć przed 1, budzę się w nocy, wstaję i najlepiej dosypia mi się rano (jako emerytce), a tymczasem jutro znów budzik okrutnik każe wstawać.
Yyy, a ten budzik to kto Ci, biedaczce, nastawia? Jakiś sadysta niechybnie?
Najokrutniejszy, jakiego znam!
Jakaś okrutna Ewa biednej Makówce!
Właśnie sprawdzam połączenia MPK jak dojechać na miejsce zbiórki w Bronowicach -autobus, tramwaj …i dopiero autobus aglomeracyjny, a powrót pociągiem.
Po co mi to? Auuu
Żeby harmonijnie zakończyć narciarski weekend? Rozchodzić (przypuszczalne) zakwasy?
Na to najlepszy jest basen.
Hmm. To może na basen, zamiast do Bronowic? Albo po Bronowicach?
A ja na przerwę.
Po przerwie, dobranocka piętro niżej.
A na rower.
Wróciłem z Watrowiska 😉
A ja z roweru! Zsiadłem, nie spadłem, to już sukces 🙂
Późne dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry!
Późne, ale jest!
🙂
A bo po drodze trafiła mi się robótka korektorska, nieco obrzydliwa tematycznie, ale – pecunia non olet… 🙂
Dobry wieczór!
Dobry wieczór Leno!
Dobranoc Wyspo!
Spokojnej!
Witaj, Maczku:)
I – dobrej nocki. Od Leny. A od Wyspy pewnie też:)
Witaj, Quacku:)
Mówiąc najkrócej – zachęciłeś:)
Jeśli tylko wpadnie mi w ręce, na pewno się skuszę, bo lubię fantazy.
Motyw tłumacza wydaje się interesujący, jestem ciekawa, jak został wykorzystany, i czy, podobnie jak Tobie, mi także się spodoba.
To jest takie fantasy troszeczkę steampunkowe, ale minimalnie, bo srebro właściwie działa – czy też: jest wykorzystywane – bardziej jako środek ulepszający znane wynalazki niż sam w sobie przełomowy (z jednym wyjątkiem, dla akcji dość istotnym, ale pojawiającym się może ze dwa razy), więc kwestie społeczne/ imperialne/ kolonialne są na pierwszym planie w gruncie rzeczy.
Mnie bardziej zaintrygował wątek tłumacza. Jestem ciekawa, czy w powieści da się porównać bohaterów do „alchemików słowa”, czy jeszcze inaczej to rozwiązano:)
No więc jakbym opisał ten magiczny mechanizm, to chyba bym już za dużo powiedział. Ale tłumaczenie zajmuje poczesne miejsce w tej powieści, tytułowa wieża Babel jest (fikcyjnym) najważniejszym wydziałem (czy też college’em) w całym Oxfordzie i uczą się w niej i pracują rozmaici tłumacze: prawniczy, literaccy, teoretycy przekładu, a na najwyższym piętrze ci, którzy „pracują ze srebrem” 🙂 jako że Robin i trójka jego przyjaciół są studentami tego właśnie kierunku, w powieści znajduje się sporo teorii przekładu w formie wykładów – jak się to czyta, to jakbym czytał profesora Jerzego Jarniewicza („Przekład jest rzeczą niemożliwą, a to, co się publikuje, to tylko przybliżone próby przełożenia treści”), tylko (na razie) po angielsku.
Chyba nie bardzo rozumiem, co masz na myśli w kwestii „alchemików słowa” – efekty pracy tłumaczy w „Babel” są trudno namacalne, ale konkretne w sensie (zwykle) poprawy działania rozmaitych mechanizmów (i nie tylko).
W sensie pewnej „celebracji” wyrażeń:)
W końcu to fantazy, więc słowo odgrywa w wielu takich powieściach niebagatelną rolę. A tytuł skłania mnie do przypisywania całości kontekstu biblijnego, w którym nazwa(nie) miała ogromne znaczenie:) Można by rzec, że brak nazwy oznaczał nieistnienie:)
Stąd moja ciekawość, jak wygląda to w przywołanej powieści.
Aaa, coś w tym jest, z tym brakiem nazwy.
Ale w powieści raczej chodzi o pewną, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, mając za sobą cały wiek XIX i XX i prawie ćwiartkę XXI, „chmurę nieoznaczoności” pomiędzy zakresem znaczeniowym słowa w jednym języku, a jego (słownikowym, więc zawsze przybliżonym tylko) odpowiednikiem w drugim 🙂
I skojarzenie biblijne bardzo, bardzo właściwe, trudno, żeby nie, natomiast przez większą część powieści schodzi na plan dalszy.
I tutaj kolejny problem przekładowy! Ponieważ wieża/ wydział tłumaczeń (czy też, jak to nazwała autorka, Królewski Instytut Translacji) nazywa się „Babel”, to w oryginale do pracowników i studentów tego wydziału przylgnęła nazwa „Babblers” (to babble – bełkotać, paplać, gaworzyć (mówić szybko, w sposób utrudniający rozróżnianie słów), także: pleść, paplać (mówić rzeczy niewarte uwagi, pleść bzdury)). W oryginale podobieństwo brzmieniowe jest jasne: Babel-Babblers, a w przekładzie? Ha. Nie wiem i trochę się cieszę, że nie muszę tego wymyślać 🙂
My mamy gwarowe „babłotać”, więc mógłby sobie być „Babłot”;)
Albo „giełgotać”, ale to bardziej – „jazgotać”:)
Więc właśnie:) Tego-m ciekawa. Konceptu na borykających się z ową „chmurą nieoznaczoności”:)
Nikt nie chce ze mną konwersować (chlip!), to chyba wracam do moich kartek.
Zarobkowe obrzydele zostawię sobie na niedzielę…
Chyba za wolno piszę
Jak się pisze za „wolno”?
Bo za „darmo” to wiem;)
Gratyfikację pieniężną na ogół podajemy w liczbach wymiernych. Sądzisz, że można by ją określać w liczbach zespolonych?
Myślę, że wiele zależy tu od (u)rojeń jednostki;)
Zawszeć milsza rozmowa just-in-time 😉
🙂
Dzień dobry, Tetryku:)
Przynajmniej dobrze się zaczął!
Mój też.
Ale ja miałam wczoraj miły wieczór, więc inaczej być nie mogło:)
Lampkę zapaliłem pod dobranocką. Dobrych snów, Wyspo!
Spokojnej!
Dobranoc!
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witam!
Wy śpicie,a ja już w autobusie.
Miłej niedzieli życzę!
Ze skruchą przyznaję, że istotnie wtedy jeszcze beztrosko spałam:)
Dzień dobry, Maczku:)
A teraz w tramwaju,a Wy?

A my za to w cieple i po dobrym śniadanku 🙂
Witajcie!
Dziś jakby mniej szaro, ale wychodzić i tak mi się nie chce…
Dzień dobry, tak jak kury są z wolnego wybiegu, tak ja dzisiaj z wolnego spanka. O, i już nawet pani kelnereczka przyszła!
Kochani, ponieważ daliście znać, że interesują Was te problemy tłumaczeniowe, zacząłem pisać komentarz, w którym daję przykład takiego problemu i propozycje jego rozwiązań z mojego punktu widzenia.
Aliści jak zacząłem pisać, to wyszło mi tekstu trochę więcej niż w powyższej recenzji. Szkoda by było wrzucać do komentarza taką masę tekstu, więc przyszło mi do głowy, że może by zrobić z tego (któreś) następne pięterko.
Nie chciałbym wszakże zajmować miejsca komuś, kto może już ma następny tekst.
Lena z nobelom? Makówka z relacją z wycieczki, albo i nart?
Dajcie proszę znać, jak to wygląda.
Witaj, Quacku:)
Myślę, że jeśli to materiał na kolejne pięterko, to szkoda byłoby tracić wątek. Jeśli czujesz się na siłach gospodarzyć dalej, ja spokojnie poczekam:)
*dalej w sensie, że dwa razy pod rząd:)
To jeszcze jakby Makówka się wypowiedziała (zapewne po powrocie z Bronowic) i ewentualnie pozostałe osoby, które to być może czytają…
Makówka jeszcze na wycieczce.
Zgadzam się na wszystko co ogół.
A jak tematy się wyczerpią mogę kontynuować Cypr, zacząć Maltę albo i coś z wycieczek,nart itd,ale to nic pilnego, może poczekać
Natomiast tekst mam praktycznie gotowy, jeżeli nikt nie będzie miał nic do opublikowania, mogę wrzucać, tylko niech tu się trochę komentarzy przyrośnie.
W sumie mogłem z tego zrobić jeden (dłuższy) wpis, ale wtedy rozważania nad problemami przekładowymi zaćmiłyby kompletnie recenzję jako taką. A poza tym musiałbym od razu się nastawić, że będę pisał o tych fragmentach.
Jako że sam cię wywołałem do tablicy, byłoby dziwne, gdybym cię teraz odwodził 🙂 Pewnie, że tak!
Dziękuję wszystkim za zaufanie 🙂
No to jeżeli ktoś jeszcze miałby coś do powiedzenia, zanim przyrośnie drabinka, to może zgłosić tutaj, a na razie chwilę poczekajmy i pogadajmy.
Powtórzę kolejny raz, że MOIM (podkreślam to moje zdanie, nie wiem, czy słuszne) lepsze są niższe pięterka z mniejszą ilością komentarzy.
Ponad 100 komentarzy, pięterko 2-3 dni i już następny temat, jeśli jest chętny na budowanie.
Natomiast jeśli autor ten sam, a temat nowego jest kontynuacją poprzedniego to nie rozumiem, po co czekać skoro tekst masz gotowy.
Ale i można czekać jeśli taka wola.
Rozumiem, okej, to może wrzucę szybciej 🙂
Popracusiowe dzień dobry, Wyspo:)
Psiułkowe efekty uboczne po gościowym przekarmianiu zdają się być zakończone (Ufff!).
Obrzydele ogarnięte, kartkowanie w planach. I spacer, ale to pod wieczór.
Może coś upiokę, bo jakoś mało się dzieje;)
Dzień dobry!
Rany, już sobie wyobrażam te efekty uboczne… Bratowa żony też (mimo wyraźnych próśb i zakazów) podkarmia pieska swojej córki, najgorzej jak się da, przy stole, więc znamy temat
Krótko mówiąc – miałam dużo biegania. Ale najbardziej szkoda mi Psiułki, była wyraźnie osowiała.
Dziś wróciła do łask jej ulubiona piłeczka z dzwonkiem (którą zachachmęciła kiedyś kotu-zrzucaczowi), więc wiem, że rudzielec wraca do formy:)
Ho, wyobrażam sobie zachachmęcanie! A co kot na to?
Próbował mścić się, obrzucając nas innymi gadżetami, ale prócz jeszcze jednej (również cichcem przywleczonej w pyszczku) piłeczki, resztą fantów Psiułka pogardziła:)
Przytoczysz? Bo nie kojarzę:)
W anegdocie to wyglądało tak – przytaczam z pamięci – że rozbitkowie na wyspie cierpieli głód i pragnienie, a na wysepce obok było pełno palm kokosowych i małp. A cieśnina pomiędzy wyspami roiła się od rekinów (a może to była głęboka, nieprzebyta przepaść???). Jak skłonić małpy, żeby podzieliły? W końcu jeden z rozbitków wymyślił, żeby rzucać w małpy kamieniami, aż się zirytowały i też zaczęły rzucać w ludzi. Ale kokosami 🙂
Nawiązanie luźne, ale „obrzucanie innymi gadżetami” tak mi się skojarzyło.
Dziękuję:)
Po przeczytaniu skojarzyłam sobie wersję obrazkową tej anegdoty.
I doczytałam, że napisałeś: „o małpach i kok-o-sach”.
Za pierwszym razem przeczytałam: „o małpach i koksach”, więc zaintrygowała mnie relacja małp i osiłków:)
Wspomniany kot był zadziwiającym stworzeniem. Któregoś razu (może z braku gadżetów) zrzucił się sam z parterowego okna:) Po tym wydarzeniu zmieniłyśmy trasę miejskich spacerków:)
„Zrzucił się sam”!!!
Niepojęte to są dla mnie istoty!
Prawda? 🙂
Jestem w domu.
Rozgrzana ciepłą kąpielą i ciepłym obiadem.
Było wesoło, urodzinowo (dwie osoby obchodziły urodziny), a nawet noworocznie (koleżanka przyniosła szampany, bo nie widziała się z nami w tym roku)
Ta kąpiel to namiastka basenu, na zakwasy?
Wspaniale, że dobrze się bawiłaś!
Jednak wannę trudno nazwać namiastką czegoś takiego jak basen.
Basen to basen. A jeszcze lepsze byłoby ciepłe morze, ale to trudno pogodzić z jeżdżeniem na nartach.
Hmmm, no właśnie nie wiem, jak byłem na nartach we Włoszech na przełomie marca i kwietnia, to w dolinach było ciepło, taki nasz dobrze zaawansowany maj, a na górze jeszcze bardzo przyzwoity śnieg. Co prawda nie wiem, jaką temperaturę ma tam wtedy morze, ale jakby sądzić po pogodzie i temperaturze powietrza…
Do południa narty, a potem kąpiel w morzu?
Rozmarzyłam się…
No właśnie tak patrzę, ale z takiej np. Folgarii do Wenecji jest 135 km i 2 godziny samochodem. Jakby mieć transport, i jeszcze to morze faktycznie było do wytrzymania, to czemu nie?
No dobra, odpuszczam. Nie musi być wszystko tego samego dnia.
W Górach Skalistych po nartach chodziło się na basen pod gołym niebem.
Dzieci zbierały śnieg wokół basenu i w basenie rzucały się śnieżkami.
Ja tylko pływałam.
Pisałam już chyba o tym na Wyspie? Chyba nawet zdjęcie pokazywałam?
Pod tym względem żeglarstwo jest wygodniejsze od narciarstwa
Tetryku, niewątpliwie. I nawet można mieć namiastkę snoboardu na desce z żaglem albo latawcem
Nie trzeba jechać do Francji, tuż za polsko-słowacką granicą (przejście w Chochołowie) w miejscowości Oravice jest zespół basenów z mineralną, geotermalną wodą i z widokiem na ośnieżone szczyty, a parę km wcześniej stacja narciarska Vitanova…
No to jeszcze lepiej (i bliżej)!
Byłam na takim wyjeździe na narty zorganizowanym autokarem z Krakowa, gdzie wracając był postój w tych basenach termalnych.
A teraz na przerwę.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
A ten śnieżek znów sypie i sypie:)
Pogoda jest tak baśniowa, że przedłużyłyśmy sobie spacerek i dziś obie przyodziane zostałyśmy srebrzystą szatą. Nie zdziwię się, jeśli jutro w lokalnych wiadomościach usłyszę, że w nasze strony zawitała Yukionna ze swoim ulubionym tanuki;)
Ha, aż musiałem wyguglać. Ale czy Psiulka przypomina jenota, nawet przyodziana w srebrzystą szatę?
W śnieżnym umaszczeniu raczej krzyżówkę szopa z oposem, ale ogonem – z pewnością trochę przypomina:)
We śnie coś srebrzystego mnie nawiedzało, ale niestety nie zapamiętałem! Sny bywają ulotne
Dobranoc!
Spokojnej!
Też się już pożegnam, bo nabuzowana śniegową energią – pokartkuję sobie:) Dziś robię do pierwszych gotowych kartek koperty:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej i Tobie. To ja też będę zmykał, ale w takim razie postawię jeszcze pięterko, żeby było na rano. Dobranoc!
(O, już jest, jakby co.)
Witajcie!
Przywitam się jeszcze tutaj, i zajrzę na nowe