Kiedyś uliczki tajały inaczej.
Pewnego poranka budziło się z niezachwianym przeczuciem, że właśnie tego dnia zdarzy się coś miłego. Nie otwierało się oczu, by jeszcze przez kilka chwil pozostać w tym błogim przekonaniu. I wtedy czuło się na twarzy miłe ciepełko, a do uszu zaczynały dochodzić trochę zapomniane dźwięki.
Leżało się i wsłuchiwało w delikatne dudnienie kropel o metalowy parapet, łowiło się cichutki bulgot wody w rynnach i trzask spadających sopli. Przysłuchiwało się pierwszym ptasim przekomarzankom, skrzypowi nienaoliwionych jeszcze rowerowych kół i tępym odgłosom motyczek, dochodzącym z pobliskich ogródków.
Powoli unosiło się powieki i pozwalało wiosennemu słońcu zajrzeć w oczy. Czuło się wzbierające łzy i już wiedziało się, że właśnie dziś, w tym momencie – przyszła wiosna…
Po śniadaniu wychodziło się z domu i z radością wskakiwało do pierwszej napotkanej kałuży, rozchlapując brudną wodę i opryskując wszystko wokół.
Patrzyło się na fasady mijanych budynków i śledziło wzrokiem wyżłobione przez cieknącą wodę ścieżki. Dostrzegało się podbarwione wilgocią ściany i wdychało zapach mokrego tynku.
Wędrowało się uliczkami i zaglądało do ogródków w poszukiwaniu różowawych śnieżyczek, blado-fioletowych krokusików i kobaltowych szafirków.
Dostrzegało się zieleniejące drzewa i pąki uwięzione w kroplach. Wyciągało się rękę i potrząsało gałęzią, robiąc wiosenny prysznic…
Podpatrywało się kociska gnuśnie wylegujące się na blaszanych parapetach albo składzikowych daszkach. Próbowało się podejść śpiewającego w ukryciu skowronka, kanarkowo błyskającego wśród gałęzi dzięcioła, albo zabłąkaną czajkę…
A kiedy już przywykło się do codziennie zmieniającego się świata, zaczynało się rozmyślać o zabawach…
Pożądanym, a nawet – koniecznym rytuałem zaakcentowania, że nadeszła wiosna, było przygotowanie i utopienie Marzanki. Ale nie tej, robionej w szkole przez Panią i dzieciaki ze starszych klas, kojarzonej głównie z nudną wycieczką, połajankami i jękami. Nie. Chodziło o kukłę wykonaną wraz z podwórkowymi kolegami.
Najpierw gromadziło się materiały – gruby drąg, watę, sznurek i części odzieży. Z trzema pierwszymi nie miało się większego kłopotu. Kijów potrzebnych do zrobienia korpusu w okolicy nie brakowało. Watę na wypchanie Marzankowej osoby podwędzało się po prostu z domowych zapasów. Sznurków na włosy – rozciąganych każdej wiosny przez zapobiegliwe gospodynie – również miało się do wyboru do koloru.
Największym problemem było wystrojenie Marzanny – potrzebowało się sukienki. Nie wiedzieć czemu – skoro zima była biała – obowiązkowo kwiecistej. Potrzebowało się też czerwonego swetra.
Zazwyczaj znajdowało się pożądane elementy przyodziewku w rodzicielskich szafach i zanosiło do weryfikacji – odzież musiała spełniać pewne określone wymogi.
Zrobienie Marzanki nie nastręczało wielu trudności: do nawleczki i sukienki, której zawiązywało się rękawy, wpychało się watę i obwiązywało wszystko na drągu. Pożyczonymi od którejś z mam kosmetykami malowało się kukle twarz. Na czubku głowy robiło się otworki, przez które przesadzało się sznurek i zaplatało warkocze. Najczęściej poświęcało się do związania tych warkoczy własne czerwone kokardy.
Panią Zimę wręczało się najsilniejszemu koledze i triumfalnie rozpoczynało się pochód. Maszerowało się ze śpiewem na ustach nad rzekę, zahaczając o wszystkie okoliczne podwórka. Repertuar miało się nieustalony, po prostu się improwizowało. Raz nawet przemaszerowało się główną ulicą miasta, gromko wyśpiewując kompletnie wówczas niezrozumiałe, zasłyszane gdzieś słowa: Równać krok, przyjaciele! Komsomolcy na czele…
Wyprawy nad rzekę były surowo zakazane, więc – minąwszy ostatnie uliczki – cichło się. Dochodziło się do mostku i tu następował kulminacyjny moment – podpalało się Marzankę i czym prędzej wrzucało do wody, bo użyte wcześniej materiały bardzo szybko się paliły. Topieniu Pani Zimy towarzyszyły mniej lub bardziej złośliwe okrzyki. Potem stało się przy barierce i patrzyło na odpływającą z nurtem Marzankę. A jeszcze później brało się nogi za pas, żeby nie wpaść w ręce rozjuszonych widowiskiem nadrzecznych mieszkańców, którzy całe przedstawienie mieli możliwość podziwiać z okien, choć może niekoniecznie mieli też na to podziwianie ochotę.
Przeważnie z pożegnania z Panią Zimą wychodziło się bez szwanku…
Kiedy wiosna została oficjalnie zaproszona, całe popołudnia spędzało się w ogródkach. Nie było niczego bardziej fascynującego niż znoszenie zrudziałej trawy i uczestniczenie w jej paleniu. Nie tyle może chodziło o porządkowanie świata, ile o możliwość wrzucania do ogniska różnych przedmiotów i patrzenie na efekty. Po tych eksperymentach na całe życie zapamiętywało się, że torebka po mące pali się błękitnym płomieniem, a ta po cukrze – zielonym; plastykowe butelki skręcają się i topią w mgnieniu oka, a szklane – pękają, rozpryskując się z hukiem. Wiedziało się, że najwięcej dymu daje mokra słoma i kawałki wiórowej płyty, a benzyna bucha małymi płomyczkami i straszliwie śmierdzi.
Zazwyczaj na benzynie kończyło się doświadczenia z ogniem – gospodarz ogródka tracił cierpliwość i przeganiał badaczy…
Do ulubionych zabaw należało też łażenie po dachach. Było się wśród wybrańców, którzy nie mieli lęku wysokości i śmigało się między budynkami jak górska kozica. Z niedowierzaniem patrzyło się na delikwentów, którzy nie czerpali z tej zabawy najmniejszej przyjemności. Nie naśmiewało się z nich – po prostu nie dawało się wiary, że takiego skikania można nie lubić. Oczywiście – posiadało się dachowe preferencje i wiele czasu spędzało się na dyskusjach, który dach jest ok, a który do bani i – czemu.
Najbardziej lubiło się wspinać w miejscach, w których budynki nierównej wielkości przylegały do siebie. Szczególnie upodobało się sobie dachy przy Straży. Wędrówkę rozpoczynało się od niewysokiego, płaskiego daszku, z którego podciągało się wyżej i wyżej, aż docierało się do wielkiego komina z metalowymi drążkami. Wspinało się po tych drążkach na komin i nie posiadało się z dumy, bo było się jedyną osobą, która bez oporów właziła na jego szczyt, stawała na wąskiej krawędzi i machała maruderom. Nie rozumiało się, czemu najsilniejsi koledzy nie dawali rady zawisnąć na jednej ręce, podciągnąć się na wierzch komina i – drugą – uchwycić poziomej rurki. Resztę – czyli wpełznięcie, uklęknięcie i stanięcie na rancie – uważało się za łatwiznę. Nie miało się też problemu z pokonaniem drogi powrotnej. Bardzo żałowało się, kiedy za sprawą wrednej sąsiadki dostało się całkowity zakaz włażenia na komin. Długie godziny ziało się do baby wielką niechęcią za zepsucie tak wspaniałej zabawy.
Zaraz jednak pocieszyło się wynalezieniem innego cudownego miejsca – stromego dachu miejscowej świątyni. Wspinało się nań, szukając punktów oparcia dla rąk i nóg, a potem siadało okrakiem na szczycie i wydawało okrzyki radości.
Kiedy i stamtąd dostawało się eksmisję, właziło się na starą nieczynną dzwonnicę i połatane dachy gołębników. Szczególnie te dachy gołębników uważało się za fajne – można było po nich biegać i skakać, a unikanie niezbyt solidnych łat, przez które łatwo było wpaść do środka, tylko dodawało szaleństwu dreszczyku emocji…
Oddzielną i równie pasjonującą zabawą było łażenie po drzewach. Najlepsze drzewa rosy w parku, ulubionym miejscu wszelkiej maści niań i staruszków, więc siłą rzeczy zaglądało się do niego dopiero pod wieczór. Ukochanym zajęciem było strącanie pustych wronich gniazd. Wymagało to silnych nóg i dobrej równowagi. Wdrapywało się najwyżej, jak to było możliwe, co nie należało do rzeczy prostych, ponieważ miało się ze sobą żerdź. Następnie siadało się na gałęzi i mocno obejmowało ją kolanami, wychylało się i – ujmując drąg w obie ręce – dość silnie dźgało gniazdo od spodu. Nigdy nie udawało się zwalić go za pierwszym razem – zabawa wymuszała dużo samozaparcia i determinacji. Za to strącenie gniazda witane było głośnymi wybuchami entuzjazmu, co niezmiennie sprowadzało parkowego stróża. Wielką sztuką było w takiej nerwowej atmosferze nie spaść z drzewa przy schodzeniu i zdążyć uciec. Parkowy stróż nie był tak wyrozumiały jak właściciel stawu i często z ukrycia obserwowało się złapanego nieszczęśliwca prowadzonego za ucho do rodziców…
Trudno ukryć, że bywało się prowodyrem większości akcji i z powodu tego zamiłowania do włażenia gdzie nie trzeba, miewało się poważne kłopoty zarówno z właścicielami dachów, tępiącymi amatorów miejskiej wspinaczki z zaciekłością godną lepszej sprawy, jak i z parkowym stróżem, który zupełnie nie miał zrozumienia dla tej młodzieńczej miłości do drzew. Na szczęście – nim którykolwiek z nich podejmował jakieś radykalniejsze próby wytępienia intruzów – nadchodził czas przeprowadzki do letniego domu i sprawa umierała śmiercią naturalną do następnej wiosny…
Witam wiosennie:)
Przedwczoraj był dwudziesty pierwszy marca, nim jednak pani Wiosna zerknie w kalendarz i zorientuje się, że to już jej pora – zapraszam na nowe pięterko. Może nasze wspomnienia wreszcie na dobre wywabią ją z ukrycia:)
Witajcie!
Czytając twoje, Leno, wspomnienie, i sięgając pamięcią do własnego dzieciństwa, bezustannie zastanawiam się: jak to możliwe, że tyle dzieci przeżywa?
Witaj, Tetryku:)
Może dzieci mają więcej szczęścia niż rozumu;)
Dzień dobry 🙂 Przeczytałem dokładnie , bo lubię wspomnienia z młodości . W wielu przypadkach odnajdywałem samego siebie . Mam tylko uwagę do śpiewu skowronka . Skowronek nie śpiewał w ukryciu ,a wysoko ,wysoko na niebie i śpiewał bez przerwy dość długo jak na koncercie . Dzisiaj czasami przypominam sobie obserwacje śpiewających na niebie skowronków . Dziękuję za te wspomnienia
Witaj, Maksiu:)
Dobre wspomnienia nie są złe:)
A słyszałeś, Maksiu, o dzierlatce albo o skowronku borowym? Pierwszy wyściubia dzióbek z traw, drugi – spomiędzy gałązek krzewów, i oba raczą nas śpiewem na stojąco:)
Pozdrawiam:)
Napisałem o moim skowronku z młodości , który śpiewał wysoko na niebie . Nie chcę urazić Twoich wspomnień , bo jak zwykle Kobiety mają rację . Przepraszam .
A w wierszu : Skowroneczku , miłe ptaszę , czemu rzucasz POLA nasze ? Ani słowa o krzaczkach ….
Bo tu chodziło o skowronka polnego… co to nad polami wyśpiewuje trele.
O to, to, to!
Skowronek borowy śpiewa zaś po borach i lerach, a dzierlatka – jak sama nazwa wskazuje – wśród dzierli;)
Dzień dobry, świetne wspomnienia!
Co prawda przez myśl by mi nie przeszło, żeby robić Marzannę na podwórku, może dlatego, że w blokach towarzystwo było bardzo pomieszane i tradycji nie było, albo każdy miał swoją, inną.
Jak przeczytałem o skikaniu po dachach, przyszło mi do głowy, że było się prekursorką parkuru!
Natomiast ja byłbym raczej po stronie tych bojących się (o rany, ciarki mnie przeszły przy opisie wchodzenia na komin!), od małego mam lęk wysokości, co dziwne, znacznie mniejszy jeżeli chodzi o wchodzenie na drzewa.
Witaj, Quacku:)
Dziękuję.
Trochę było się prekursorką parkuru, trochę builderingu;)
Uprawiałam gimnastykę artystyczną, więc wszelkie akrobacje przychodziły mi naturalnie. Miałam bardzo silne ręce i nogi, dobre wyczucie równowagi, częściowo zawdzięczałam to predyspozycjom, bardziej jednak – treningom:)
Zakaz wspinania się na komin to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć:) Gdybyś wiedział, ile tęsknych spojrzeń mu rzucałam, gdy pojawiał się w zasięgu mojego wzroku:)
A drzewa mają chyba jakąś magiczną moc, bo wielu moich kolegów miało dużo mniejsze opory przed wspinaniem się na nie niż na budynki:)
Pozdrawiam:)
Kapitalne wspomnienia opisane w ciekawy i zabawny sposób.
Po dachach nigdy nie skakałam natomiast palenie/ topienie Marzanny należało do tradycji w naszym Szczepie ZHP. W tym celu wyjeżdżało się gdzieś nad Wisłę.
Nie wyrosłam z akcji palenie/topienie Marzanny teraz jednak robimy to trochę inaczej ze względu na większą świadomość dbania o środowisko.
W tym roku wyjątkowo nie było imprezy witania wiosny, gdyż właściciel zaprzyjaźnionej działki wyjechał do sanatorium (akurat teraz! jak mógł nam to zrobić?)
Witaj, Makówko:)
Dziękuję.
O tak – wyjątkowo niefajne zachowanie kolegi:)
Marzanka na czele śpiewającego pochodu wywoływała uśmiechy przechodniów.
Raz tylko wzbudziliśmy konsternację, wyśpiewując ten nieszczęsny, socrealistyczny Pochód Przyjaźni, o którym wspominam wyżej:)
Jak jako już baaardzo dorośli ludzie tworzyliśmy taki pochód też wywoływaliśmy uśmiechy kierowców, niektórzy nawet trąbili, machali do nas.
Potem zrobiła się „moda” na topienie Marzanny i nikogo już taki widok nie dziwił.
Poszukam zdjęcia i (mam nadzieję, że nie potraktujesz to Leno jako profanowanie Twego pięterka?) coś tu pokażę w komentarzu.
Robiłam chyba o tym już jakichś wpis na Wyspie? A może to było nie na tym blogu? A może to było na Wyspie, ale tylko w komentarzu? Nie pamiętam.
Też fajnie:)
My jako dorośli chodziliśmy żegnać zimę z własnymi dzieciakami, w kilka stadeł.
Będzie mi bardzo miło, jeśli ozdobisz mój wpis tematycznymi zdjęciami:)
„Młode jeszcze gałęzie tężą się pokrótce
W zielonej, pniom dla znaku przydanej obwódce.
Kwiaty, kształt swój półsennie zgadując zawczasu,
Nikłym pąkiem wkraczają w nieznaną głąb lasu.”
(„wiosna” – B. Leśmian)
Dzień dobry, Wyspo:)
Muszę na troszkę wybyć niespodzianie:)
Mam nadzieję, że nie potrwa to długo, w każdym razie – bardzo będę się uwijać:)
No i wiosna porwała nam gospodynię, zostały tylko szepty…
Ale zima oddała:)
Tak, znów przez chwilę sypało.
A, do licha. Nie odtrąbiłem przerwy, bo jeszcze nie koniec pracy na dzisiaj. Pewnie nie będzie ze mnie dzisiaj pożytku na Wyspie (ale dobranockę zaraz wstawię).
Dopiero wróciłam do domu, jeszcze ostatni spacerek z Psiułką i pobiegam po schodkach:)
Miło mi, że mimo mojej nieobecności rozgościliście się na pięterku:)
Leno! Korzystając z Twojej nieobecności nie tyle się rozgościłam, co wręcz rozpanoszyłam na pięterku.
Ale gospodyni wróciła już będę grzeczna.
Ależ panosz się, panosz do woli:)
Już kiedyś pisałam Lordowi, że każdy wtręt jest mile przeze mnie widziany. I to bez dziedzinowych ograniczeń.
Ale Lord to Lord nie ma mowy o panoszeniu skoro tak rzadko (a szkoda!) wychodzi z krzaków.
No a ja? To moje gadulstwo…
Wyspa jest jedyna w swoim rodzaju, interaktywna, i w tym między innymi tkwi jej siła:)
A poza tym, jak się nie chce gadać, to się zakłada blog i natychmiast wyłącza komentarze:)
Tak, Wyspa jest jedyna w swoim rodzaju.
Różni ludzie, różne zainteresowania, ale dla każdego jest miejsce.
No i co najważniejsze -WYSPA JAKO KOTWICA nieraz pomaga w trudnych chwilach.
Dobry wieczór.
Rzadko to rzadko, ale zawsze czuwa.
Witaj Lordzie!
Jaki miły akcent na koniec tego smutnego dnia!
U mnie dzień był raczej ganiany:)
I to tak bardzo, że nawet internet mi na trochę zwiał:(
*A teraz strasznie muli. Niczym stara maszynka do mięsa: bardziej żuje niż miele;)
Dobry wieczór, Lordzie:)
Jak miło, że się odezwałeś:)
Chyba już najwyższy czas się pożegnać, a nie gadać sama ze sobą?
DOBRANOC!
Dobrej nocki, Makówko:)
To i ja się pożegnam po tym długim dniu:
„Każdy ma w swej pamięci pośród wspomnień mglistych
Jakiś obraz owiany barwą nieco złudną,
Obraz taki wyłączny, własny, osobisty,
Że trudno go wyjawić, wypowiedzieć trudno.
(…)
Obojętne, co streszcza obraz niedzisiejszy,
Może być – krótko mówiąc – błahy, najzwyklejszy,
Ale posiada jakieś ukryte znaczenie
I wozimy go z sobą wśród wojny i grzmotu,
Jak pamiątkę, co w drodze nie sprawia kłopotu,
A czasami pociesza nas niepostrzeżenie.”
(„Okno wspomnień” – St. Bałucki)
Snów pokrzepiających:)
Dobranoc, Wyspo:)
Witajcie!
Z przyjemnością poczytałem nocne wspomnienia i meta-wspomnienia!
Dzień dobry, Tetryku:)
„I znowu minęliśmy się o tych kilka chwil;
na brzegach właśnie wyłączonego czajnika jest jeszcze para…”
(„Nocna zmiana” – S. Armitage)
😉
To taki erotyk małżeński pana Simona (w tłumaczeniu J. Gutorowa), ale początek bardzo mi przypasował i do Twojego komentarza i do „dziennej wachty”:)
Dzień dobry!
Potrafisz pięknie przyprawić poezją każde skojarzenie!
🙂
Dziękuję.
Nie mów nikomu, bo to sekret, ale często łatwiej jest użyć czyichś słów w skojarzeniu niż własnych:)
Dzień dobry, zdecydowanie za krótko spałem! (To znaczy za późno się położyłem
ale za to tamta praca z głowy.
Dzień dobry, Quacku:)
„twarze płaszczyzny ścian słońce bredzi i brodzi
miałkim upałem południa sypie się w świat codzienny
twarze nie twarze złote w powietrzu gemmy
zarysy domów drżą gorąco myślę czas ruin
żaluzje story czekają wieczornych godzin”
(„od dnia” – J. Czechowicz)
🙂
Och, czy on też to pisał taki zmęczony? Chociaż może to tylko upał…
Myślę, że u katastrofistów po prostu programowo im było gorzej, tym – lepiej:)
Witam wiosennie, choć za oknem -jesień.
Witaj, Makówko:)
Taka może:):
„Jesień
ptaszek bursztynowy
przejrzysty
z gałązki na gałązkę
nosi kroplę złota.”
(„Ptaszek bursztynowy” – T. Różewicz)
***
„Wychodzimy z zimy
trochę bladzi
trochę jakby
z zaspy zamyślenia
Uczymy się chodzić
po trawie
kaczeńcom
patrzymy prosto w oczy”
(A. Ziemianin)
Dzień dobry, Wyspo:)
Zrobiłam porządek na grobie rodziców, bo diabli wiedzą jak się będę czuła po szczepieniu, a w przyszłym tygodniu diabli wiedzą, czy nie zamkną cmentarzy.
A niech to wszystko diabli…
wezmą.
Bodaj tyle, że wieczorem mam lokalne knucie na Zoomie!
Witaj, Makówko:)
Oj! Ja bym z tymi życzeniami uważała, pamiętasz, jak to było w „Mistrzu i Małgorzacie;):
„– Черти б меня взяли!
– Черти чтоб взяли? А что ж, это можно!”
(- Niech mnie diabli wezmą!
– Niech diabli wezmą? Da się zrobić!”)
Z gatunku diabłów to jestem ja . Nie ogarniam jednak całego diabelskiego szaleństwa i proszę o pomoc bratanicę Paulinę Maksjan , która z artystycznym zacięciem po ASP w Gdańsku prezentuje swoje pomysły na FB . Zapraszam w jej imieniu do zajrzenia na stronę FB
Zaglądałem kiedyś. Warto!
Tak pamiętam Leno. To jedna z moich ulubionych książek.
Paskudny dzień, dość słaby. Trudno się żongluje dwoma zleceniami naraz, czasem skutki są takie, że następnego dnia trzeba podpierać oczy zapałkami.
Ale dzisiaj wieczorem już nie mam żadnej dodatkowej roboty, tylko teraz przerwa!
A ja dziś miałam dzień, że wszystko szło nie tak.
No widzisz, tutaj podobnie
Witaj, Quacku:)
Twój opis pasuje do moich poczynań w kuchni:)
Ile potraw na raz?
Tyle, ile palników w kuchence, plus piekarnik, i jeszcze ze dwa na zimno:)
No i dopiero teraz się przerwa skończyła. Idę zobaczyć, czy nie ma gdzieś na podorędziu dobranocki.
Umykam, bo głowa mi się kiwa (nie do Szkocji, do łóżeczka
)
Dobrej nocki, Quacku:)
„Zdaje mi się, że złociściej
Palą się latarnie,
Że posągi pośród liści
Mrugają figlarnie.
Zdaje mi się, że pojazdy
Do rytmu turkoczą,
Że nie świece, ale gwiazdy
W ulicach migoczą.
Zdaje mi się, że tęczowo
Lśnią kamienic ściany,
Że mozaiką marmurową
Chodnik wykładany.”
(„Czary” – Wiktor Gomulicki)
Migotliwych snów, Wyspo:)
Dobranoc:)
Witajcie!
Sny może i były migotliwe, ale niestety zadzwonił budzik
Witaj, Tetryku:)
Bo zegary to takie „bóstwa złowróżbne, okropne, szydercze”:)
Przy okazji przypomniałam sobie jeden z ulubionych wierszy o czasie:):
„Dziwaczne słowo: przepędzić czas!
Zatrzymać go, to byłoby zadanie.
Bo kogóż to nie trwoży: gdzie jest trwanie,
gdzie w końcu byt w tym wszystkim wszystkich nas?
Spojrzyj, dzień zwalnia kroku przed przestrzenią,
która ku wieczorowi go porywa:
wstanie zmieniło się w stanie, stanie w leżenie,
i wszystko z własnej woli leżące upływa.
Góry śpią w świetności gwiazd ogromnej;
lecz w nich także czas jest pełen błysków.
Ach, w moim dzikim sercu bezdomnie
nocuje wiekuistość.”
(„Przepędzić czas” – R.M. Rilke, tł. M. Jastrun)
🙂
Być domem dla bezdomnej wiekuistości… Nie każde serce na to stać!
Myślę, że posiadacz sześci((orga)u imion mógł mieć nietuzinkowo pojemne serce;)
„Bezdomna wiekuistość”, „bezmierna ciemność” to u Rilkego określenia Boga:) Jego poezja trąci, moim zdaniem, z lekka mistycyzmem, ale w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do głęboko humanitarnego spojrzenia na relację człowiek-świat-bóg.
Dzień dobry, nie mogę powiedzieć, żebym był w pełni usatysfakcjonowany stanem wyspania, ale też i nie jest tak kiepsko jak wczoraj, miejmy nadzieję, że w weekend uda się doszlusować do normy.
Witaj, Quacku:)
Mam podobnie z tym brakiem satysfakcji, ale się nie poddaję:)
„Nie za bardzo wiadomo jakże to się dzieje
że czas wtedy przychodzi gdy go wcale nie ma
i w sam raz tyle tylko ile go potrzeba”
(„nie ma czasu” – J. Twardowski)
🙂
Święta prawda to jest.
A ja już jestem po przerwie!
Witam Wszystkich!
I już po szczepieniu.Astra.Super organizacja!
Teraz muszę 15 min odczekać,ale już mam 2 termin.
Wyznaczony i potwierdzony na kartce,ale i smsem już.
Ja w poniedziałek…
Gdzie i jaką szczepionką?
Dalej zdalnie pracujesz Tetryku? Ciekawa jestem jak wolisz, bo mój syn już tak polubił pracę zdalną, że gdy był czas, aby jeździć do biura, miał mieszane uczucia co woli.
Astrą, na Sienkiewicza.
Jeszcze jutro zdalnie. Kontakty na odległość dobre były może dla Abelarda i Heloizy, ale nie dla inżyniera i komputera…
Dziś na Sienkiewicza szczepili Pfizerem i podobno bardzo komfortowe warunki i sprawnie.
Ale ja też miałam komfortowe warunki, szybko i sprawnie tyle, że Astrą.
Na wszelki wypadek dziś siedzę grzecznie w domu, a nawet dziecko wyszło z pracy na chwilę, aby mnie po szczepieniu zawieźć do domu, abym nie wracała autobusami z przesiadką.
A teraz już sama się dopieszczam i gotuję sobie rosołek.
Dobry wieczór, Makówko:)
Przynajmniej mam nadzieję, że jest dobry i efekty pierwszego szczepienia Ci nie dokuczają.
Trzymaj się, Dziewczyno:)
Póki co czuję się normalnie.
Nawet dość zabawnie -usprawiedliwione lenistwo. Więc tylko nastawiłam rosołek, rozwiesiłam pranie i żadne sumienie mnie nie gryzie, że np. nie robię porządków lub coś w tym guście, bo przecież „muszę się oszczędzać”.
Temperatura 36 i trochę mi zimno, ale kołderka czeka w pogotowiu.
To super:)
To bardzo się cieszę, kontroluj to. Ale jak do tej pory Cię nie chwyciło, to chyba już raczej będzie spokój..?
No więc profilaktycznie zapakowałam się
i oddaję błogiemu (usprawiedliwionemu!) lenistwu.
Temperatura nadal obniżona, apetyt, że ho, ho!
Aktualnie zaśmiewam się z żartów typu -kto będzie zaczipowany, a kto się będzie uwsteczniał po szczepieniu.
Takie mało ambitne zajęcie -komentarze pod moim wpisem na fb, że się zaszczepiłam i usiłowałam nawiązać kontakt z kosmitami.
Właśnie ktoś napisał, że objawy -dreszcze i temperatura wystąpiły dopiero 48 godzin po szczepieniu, a ja w niedzielę chciałam iść na wycieczkę.
Ha, u jednej koleżanki apetyt również wzrósł potężnie (chwilowo), może to faktycznie jest efekt uboczny?
Ja mam ZAWSZE duży apetyt, szczególnie na słodycze.
Zmartwiła mnie ta informacja o reakcji dopiero po 48 h.
Twoja żona miała od razu po szczepieniu czy z opóźnieniem?
A nie nie, wg wszelkich dostępnych mi danych reakcja MIJA do 48h po szczepieniu. Czyli jak coś będzie, to w ciągu dwóch (za przeproszeniem) dób powinno minąć.
Małżonka szczepiła się rano (koło 9.00), reakcję miała po południu, cały następny dzień słabowała i gorączkowała i kolejnego dnia rano już była cała i zdrowa.
No właśnie ja przygotowałam się psychicznie na dwa dni zaraz po szczepieniu, czyli dziś i jutro, a tymczasem znajoma mi napisała, że jej córka dopiero po 48 godzinach po szczepieniu dostała wysoką gorączkę, a ja takiej opcji nie brałam pod uwagę w moich planach, no!
Reakcja dopiero 48 h po? Pierwsze słyszę, z mojego doświadczenia wynika, że dość nietypowa.
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz Mu o swych planach…
Czy ktoś wie co jest z Miralką?
Tetryku czy śpiewasz teraz „Odę do radości”?
Ja tylko słuchałam na żywo.
Ale była piękna katastrofa…
Nie komentuję, ja tylko słuchałam.
Jednak uważam, że każda inicjatywa w tych trudnych czasach jest cenna.
Jak najbardziej. Ale dużo lepiej zabrzmiałoby to, gdybyśmy śpiewali na cały głos – przy wyłączonych mikrofonach
Dzień dobry, chyba norma zrobiona… Sam już nie wiem, trochę się ostatnio pogubiłem. Ale zakładam, że tak i że jutro zakończę etap I kolejnego zlecenia (a wtedy w weekend przerwa i od poniedziałku etap II).
A na razie przerwa od komputera.
Dobry wieczór, Wyspo:)
Już w domu. Od jakiegoś kwadransa:)
Kiepska ze mnie tym razem gospodyni, ale spróbuję się trochę zrehabilitować.
Między warzeniem pasztetu, pieczeniem kokosanek i spacerkami (jeszcze dwoma) z Psiułką będę dziarsko pomykała po malgaskich schodkach:)
Śpijcie dobrze Bożenko, Tetryku, panie Q!
Ja jeszcze chwilkę będę, ale też wkrótce pewnie umknę.
Gospodyni chyba tylko na posterunku?
Gospodyni się nie pojawiła, reszta dawno poszła spać, więc i ja mówię
DOBRANOC!
To dobrej nocki, Makówko:)
Piokę, więc jestem z lekkiego doskoku:)
Dzień dobry

Odzywam się, bo Bożenka pisała, że niepokoicie się o mnie.
Nic mi nie jest, mam tylko trochę problemów do rozwiązania i na nich się skupiam. Odezwę się i pobędę dłużej, gdy dam sobie radę i pokonam przeciwności… Wierzę, że mi się uda (jak zwykle)
Uda się, na pewno. Trzymam kciuki.
Witaj, Miralko:)
I wybacz, że dopiero teraz się witam, ale też mam lekką kołomyję w realu.
Super, że się odezwałaś, bo też mi Ciebie brakowało na Wyspie.
Trzymam kciuki za powodzenie Twoich spraw i pozdrawiam:)
A jak już wpadłam, to opiszę śmieszną sytuację.
Rozmawiałam dziś z Margaret przez telefon. Życzyłam jej i jej bratu wesołych świąt… była zdziwiona i zapytała kiedy właściwie są święta. Powiedziałam, że ta niedziela jest „palmowa”, a następna to Wielkanoc. Zdziwiła się po raz drugi, że to już tak blisko…
I pomyśleć, że to katoliczka, która kilka razy prosiła mnie o modlitwę, a to za brata przed jego operacją, to za nią przed pobraniem wycinka, to za Jeffa (jej szwagier) w trakcie jego chemioterapii…
Jak widać, wiara różnymi drogami chadza…
Dobrze że jesteś Miralko!
Witajcie!
Witajcie!
Zaczynam piątek…
Dzień dobry, słońce grzeje tak, że zacząłem kichać!
Na zdrowie!
Kochani!
Mam temperaturę, czuję się fatalnie, w nocy nie spałam, bo trzęsłam się pod kołdrą, dwoma kocami i ubrana w dodatkowy polar.
Spać nie mogę, czytać też nie (boli głowa), więc leżąc w łóżku mogłabym coś zbudować jeśli oczywiście nikt nic nie buduje.Hm?
Drogi Maczku zdrowia z całego serca życzę i mam nadzieję ,że to sytuacja przejściowa
Dziękuję Wam, też mam nadzieję, że przejściowa sytuacja, choć zamiast lepiej jest gorzej teraz.
Parę godzin temu zgłosiłam chęć budowy pięterka.
Nie przewidziałam wtedy, że tak źle się poczuję, że zabraknie mi sił na budowanie.
W końcu Paracetamolem postawiłam się na nogi i szybko zbudowałam takie małe półpięterko.
Zapraszam więc.
Witaj, Makówko:)
Mam nadzieję, że po regenerującym spanku będziesz się czuła lepiej.
„Ja na później
Wzięłam kolejny dzień,
Wyjechałam do innego miasta,
Otworzyłam dla mnie nowe drzwi.
Potem znowu przyszła ostatnia noc.
Łóżko mówi: Do snu i z powrotem?
Ja: Jedźmy tym razem przed siebie.”
(„Ja na później”)
I tymi słowami Laury Riding chciałabym podziękować Wyspiarzom za miłe towarzystwo na wspomnieniowym pięterku:)
Biegnę do Makówki:)