Kolej na wycieczki z września, który już się skończył…
Nasz wyjazd pod namiot do Wyalusing State Park w Wisconsin opisałam, więc nie będę do niego wracać. Weekend po wyjeździe też spędziliśmy w domu. Trzeba było zająć się domowymi sprawami, które nie cierpiały zwłoki. Także dopiero 19 września wybraliśmy się do Zion – naszego ulubionego parku (po drodze do Kenosha – sklepu gdzie robimy większość naszych zakupów). Pusto było i głucho…
Już na następny dzień wybraliśmy się do Goose Lake – na prerię. Dzień miał być słoneczny i znacznie chłodniejszy niż pozostałe. To nas zmotywowało…
Kolejny weekend i kolejna wycieczka. Tym razem po drodze do innego sklepu… Pojechaliśmy nad Mallard Lake. Mąż co prawda trochę kręcił nosem na mój wybór… sądził, że o tej porze roku niczego ciekawego tam nie spotkamy… ale Matka Natura lubi płatać figle…
I tak się skończył wrzesień…
Muszę przyznać, że po wrześniowych wycieczkach, mąż stale mi przypomina, żebym patrzyła uważnie pod nogi – bo ja to mam szczęście do różnych stworzeń. Same na mnie wyłażą… czy może raczej włażą mi pod nogi…
Zapraszam na wycieczkę

Miałam publikować, gdy wrócę z pracy, ale doszłam do wniosku, że i przed pracą mogę pokazać gdzie jeździliśmy we wrześniu
A pewnie, że możesz i bardzo dobrze zrobiłaś, bo w ten sposób, zanim wyjdę szybciutko zerknę i „się zachwycę”.
Na dzisiejsze czasy oglądanie przyrody i pięknych zdjęć to najlepsza odskocznia.
Brawo dla Was, Miralków!
Napisałam w liczbie mnogiej, bo za każdym razem jestem pod wrażeniem WSPÓLNEJ pasji.
Dziękuję, Makóweczko


Według mnie – na dzisiejsze czasy pstrykanie zdjęć przyrody to jeszcze lepsza odskocznia niż ich oglądanie
To prawdziwy relaks. Zapomina się o wszystkich kłopotach dnia codziennego i w całości skupia na podglądaniu Matki Natury
Dla mnie jak idę pod górę, myślę wtedy, kiedy będzie szczyt; na nic innego nie mam siły, o niczym innym nie myślę wtedy.
Najważniejszy jest relaks, nieważne w jaki sposób go osiągamy… jeśli Ciebie relaksuje wędrówka, nie ma sprawy

W sumie to racja, zmęczenie fizyczne zwalnia myślenie… a przynajmniej to przykre myślenie o trudnych sprawach
Wróciłam z ulicznego knucia na tyle zmarznięta, że chyba dawno się tak nie cieszyłam na myśl, że za chwilę będę w ciepłym domu.
Drogą kupna nabyłam po drodze produkty na rosołek i teraz żadna siła nie wygoni mnie z domu.Rosołek się gotuje, a ja kapciuszki i będę ptaszki Miralki oglądać.
No, chyba że ten…hm… królewicz z bajki, ale nie na rumaku, ale w ogrzewanym samochodzie by się zjawił. Z rosołkiem.
Dzięki temu, że już wróciłem, mogłem się w spokoju pozachwycać. Kapitalne wycieczki!
Fakt jednak lepiej ostatecznie rozdeptać modliszkę niż zostać rozdeptanym przez grawitację.
Dziękuję Ukratku


Faktem jest, że samo rozdeptanie modliszki nie jest takie niebezpieczne, ale jakbym nadepnęła wężowi na ogon? Mógłby mnie dziabnąć. Co prawda, jak widać, nie jest on jadowity, ale z tego co słyszałam, nawet niejadowite ukąszenie jest dość bolesne. A byłam w sandałach i krótkich spodenkach, czyli całe nogi odkryte… ugryzłby mnie jak nic
Całe szczęście grawitacja mnie nie rozdeptała…
Witaj, Miralko:)
Wrzesień minął niepostrzeżenie, za chwilę w miarę słoneczny październik ustąpi miejsca surowemu listopadowi, więc miło mieć w zanadrzu taką rozsłonecznioną przypominajkę w postaci zdjęć:)
Zdecydowanie – bardziej jestem kwiatkowa niż ptaszkowa i te Twoje preriowe słoneczka przypomniały mi nasze łąkowe słoneczniki, bulwiaste z nazwy, zresztą:)
Dzwoneczki zapachniały miodem jak rodzime ostróżki, a na ostatnim zdjęciu chyba wyfioleciły się astry:)
Żeby nie zmonopolizować komentarzy, pisanie o uroczych ptaszkach pozostawię innym:)
Pozdrawiam:)
Witaj Leno



Na kwiatkach i różnych roślinkach nie znam się zupełnie, ale czasami zaciekawią mnie w znacznym stopniu. Nie muszę znać nazw, żeby podziwiać piękno, czy wyjątkowość…
O ptaszkach faktycznie pisać nie musisz
Również pozdrawiam
O, nowe pięterko!
A tu fajrant i przerwa.
A ja zmykam do kina. „Gniazdo”. Zobaczymy…
Tetryku!
I jak było w kinie? Albo…na filmie?
I po przerwie.
Motyl jak narysowany – wyraźne kontury skrzydeł i poszczególnych ich komórek, wypełnione kolorami. Jak w dziecięcej kolorowance.
Mewa, która się drze, że nie ma wolnego miejsca, to znów jak z „Alicji w Krainie Czarów”, przy stole ze zwariowanym podwieczorkiem (Suseł, Marcowy Zając i Szalony Kapelusznik). A kormoran skąd się tam zaplątał? Może adoptowany przez mewy?
Co do sieweczki, tak sobie pomyślałem, że skoro rozdarła dzioba i Wyście nie uciekli, to uznała, że w takim razie ona sobie pójdzie. Skoro się nie wystraszyliście krzyku, to kto wie, jacy jesteście mocni…
Z tych na drzewach chyba dzięcioł najpiękniejszy – to połączenie szarości i różu! I jeszcze dropiate, wyraźne skrzydła!
Wydaje mi się, że czaple właśnie dobrze się czują w takich na wpół opróżnionych zbiornikach. Na płyciznach zostają ryby i inne (ziemno-)wodne stworzenia, dostępne, bo woda płytka, nic, tylko łapać i chapać.
Ta z wyciągniętą szyją wygląda, jakby coś łykała, mimo że na szyi nie widać żadnej wypukłości…
Z brodzącymi ptakami w Polsce ta sama historia, bekasy, brodźce, sieweczki i co tylko. Czasami trudno rozpoznać!
Natomiast żurawie zostały sfotografowane tak, jakby rozmawiały. Zapewne o rybnych połowach. „A ja w zeszłym tygodniu złapałem taaaką rybę!”
Modliszka się doskonale wtapia w tło, wygląda jak jedna z tych roślinek obok. Nic dziwnego, że prawie w nią wdepnęłaś.
Żuczki nad Mallard Lake wyglądają jak sztuczne, te pomarańczowo-czarne wzorki nawet dość modne.
Czapla prześliczna, ale na wprost dzioba wygląda komicznie. Trochę jak ten herbowy amerykański orzeł, co to go zawsze pokazują z profilu.
Czy przedrzeźniacz rudy tylko się raczył owockami, czy też raczył dać głos i przedrzeźnić kogoś? A, skoro piszesz, że ten drugi, ciemny czasem miauczy…
Czapla modra w trakcie startu wygląda naprawdę imponująco!
Popatrz, krzyżówki to kolejne ptaki, które wydawały się gimnastykować. Trenują przed odlotem na południe?
Całość jak zwykle rewelacyjna. I poza tym jednym zdjęciem z nagle czerwonymi liśćmi w ogóle się nie czuje jesieni!
Żuczki znad Mallard Lake występują i u nas – w moich okolicach rzadziej, ale z dawnych wakacji na Mazowszu pamiętam ich wiele. Nazywaliśmy je kowalikami – nie wiem, czy zasadnie…
Myślisz, że to te? Kojarzę z dzieciństwa podobne, ale bez wzorków, tylko spod czarnych chitynowych pokryw wystawały czerwone czy pomarańczowe odwłoki.
A ja dokładnie takie wzorki…
No to pewnie inne żuczki. A skoro takie same wzorki w Polsce i w Stanach, to zapewne jakiś bardzo popularny gatunek.
Myślę, że to będzie kowal bezskrzydły, co prawda na zdjęciach Mireczki ma te czarne kropki większe i bardziej rozlane, ale poza tym wygląda podobnie (i jak się go pogugla, to wychodzą też zdjęcia wielu takich na kupie).
To prawdopodobnie jakaś rodzina, ale takie same nie są. Te nad Mallard Lake były bardziej żółte i wzór na plecach mają jednak trochę inny. Kowal bezskrzydły ma oczki czerwone, a te znad jeziora mają czarne – przyjrzałam się im dokładniej na zbliżeniu.
No tak, rodzina. Kuzynostwo
Dziękuję Mistrzu Q
To młody, tegoroczny. Starsze są jednolicie ciemne, młode są jasne. Ten jeszcze szyję ma szarą…



Człowiek sam nie wie, gdzie bezpiecznie postawić nogę… 
Tylko ten wąż z prerii momentalnie schował się w wysokiej trawie i nie mieliśmy szansy go obcykać…
Przedrzeźniacza ciemnego słyszymy często. On naśladuje nie tylko kota, ale w tym jest najlepszy. Chyba pisałam jak w Wisconsin w głębokim lesie, nad jeziorem myślałam, że jakiś kot się zabłąkał i miauczy. Szukałam go (jak głupia) po krzakach, bo przecież szkoda kociaka, tak zostawionego na pastwę losu… i potem szok, gdy zobaczyłam, że to ptak tak miauczy 

Kormorana (nie wiem czy tego samego) widziałam tam nie po raz pierwszy i też się zastanawiałam, czy przypadkiem nie jest adoptowany przez mewy
Wydaje mi się, że nie wyglądamy zachęcająco… co który ptak na nas spojrzy, to spryszcza w trybie natychmiastowym. Sieweczka mogła krzyknąć z przestrachu na nasz widok, a potem przyjrzała się jeszcze raz uważniej i dała dyla
Flicker (bo taka jest angielskojęzyczna nazwa) jest ciekawym ptakiem. Samczyk ma taką czarną pręgę na policzku, a samiczka nie. I po tym można poznać płeć. Poza tym są takie same. Równie cudny jest błękitnik rudogardły. Tylko tak siedział, że tego błękitu na jego wierzchniej części nie widać…
Dodam jeszcze, że dzięcioł w locie pokazuje niemal całkowicie żółto-pomarańczowe skrzydła i jakby powycinany, czarno-obrzeżony ogon. Widzieliśmy to wiele razy, ale chyba nie mamy na zdjęciach…
Czaple w zasadzie nie pływają i dlatego chodzą zwykle po dość płytkiej wodzie. Podejrzewam, że w tej resztce bajorka woda była solidnie zmącona… przy tylu różnych ptakach?!!! Wydaje mi się, że one leciały na południe i zrobiły sobie tutaj popas. Wątpię, czy znalazły wystarczająco jedzenia dla tylu sztuk, ale mogły rozprostować skrzydła i po prostu odpocząć. Czaple latają ze zgiętymi szyjami. Z wyprostowanymi byłoby im za ciężko. Nie mają wystarczająco silnych mięśni, bo utrzymać głowę… dlatego też myślę, że ta czapla prostowała szyję, żeby trochę się odprężyć po długim locie
No właśnie… jeśli dwa gatunki różnią się od siebie tylko drobnymi szczególikami, trudno jest określić co to właściwie jest. Miałam duży problem z rozpoznaniem dwóch gatunków dzięciołów – włochatego i kosmatego. Wyglądają niemal identycznie. Różnią się „wzrostem” (z tym, że mniejsze jednostki jednego są takie same jak największe drugiego). Ułatwieniem jest, że kosmaty ma ciemne plamki na białej części ogona, włochaty nie ma. No i włochaty ma krótszy i grubszy (mocniejszy) dziób. Jeśli nie widzę dzioba i ogona, za nic w świecie nie jestem w stanie powiedzieć, który to jest
Żurawie, tak jak i czaple były pstrykane pod słońce i dlatego zdjęcia są bardziej dokumentacyjne… kiepsko widoczne. Inna prawda, były dość daleko. To jeziorko, chociaż poziom też znacznie się obniżył, ale jeszcze zachowało sporo wody. Tak żurawie, jak i czaple mogły chodzić tylko przy trzcinach… dalej było już za głęboko… Żurawie mogłyby rozmawiać o połowach rybnych, ale one ryb nie łapią
Na modliszkę o mały włos nadepnęłabym w trawie. Tam jeszcze lepiej wtapia się w otoczenie i muszę przyznać, że dopóki się nie ruszyła nie widziałam jej. Dopiero później wyleciała na ten odkryty (prawie bez trawy) kawałek. Wrażenie, gdy coś ci wylatuje spod buta jest niesamowite
W sumie to na prerii Goose Lake spotkałam kolejnego węża i też mało go nie rozdeptałam. To nie moja wina, że te różne stworzonka łażą akurat po ścieżkach, którymi idę
Bielika amerykańskiego (tego „herbowego”) mam na puzzlach od przodu (wisi na ścianie)
Prawdę mówiąc nie słyszałam przedrzeźniacza rudego i nie rozpoznaję jego głosu. Na pewno umie naśladować, bo przecież należy do rodziny przedrzeźniaczy
Czaple modre mają rozpiętość skrzydeł nawet do 2m. Nic więc dziwnego, że startująca wygląda tak imponująco.
Krzyżówki nie odlatują na południe. Zostają tu na zimę. Widocznie znają powiedzenie, że trening czyni mistrza… widocznie chcą być mistrzami…
We wrześniu jeszcze było ciepło (momentami nawet bardzo), ale oprócz czerwonych liści są też inne oznaki jesieni… jak chociażby te białe kulki, które jadł przedrzeźniacz rudy. Wiosną, czy latem ich nie ma…
Wyczerpująco, absolutnie satysfakcjonująco!
Uwielbiam te wpisy i odpowiedzi, uczę się z nich na przyszłość, gdyby i mnie zdarzyło się być w okolicach uczęszczanych przez czaple (i inne ptaki).
Co prawda kota w ptasim wykonaniu jeszcze w Polsce nie słyszałem, ale wydaje mi się, że mogłem słyszeć drozda(?) naśladującego różne piosenki innych ptaków.
Starałam się


Ja też lubię Twoje wpisy, bo masz trochę inne spojrzenie na różne sprawy. To rozwija…
Jeśli kiedyś wybierzesz się do USA, na pewno pokażę Ci miauczącego ptaka. Może nie tyle pokażę, bo nie zawsze go widać, ale będziesz mógł posłuchać
A z tego co wiem, jest trochę ptaków naśladujących inne. W Polsce, między innymi kosy. Ale bezkonkurencyjny jest australijski lirogon. Ten potrafi naśladować niemal wszystko.
Kosy, racja. W Australii była małżonka, ale ona się tak nie rozgląda za ptaszkami.
Nie wiem, czy taki lirogon tylko siedzi i czeka, żeby go ktoś zobaczył

Podejrzewam, że jest z nim tak jak ze wszystkimi innymi… albo musisz wiedzieć gdzie najłatwiej go dorwać, albo musisz mieć wiele szczęścia
Miral, gdybyście wyglądali zachęcająco dla tych ptasząt, moglibyście mieć problemy z akceptacją przez sąsiadów i kolegów… 😉
Piękna przyroda , piękne ptaszki i ptaki i tylko chciało by się przycupną przy jakimś krzaczku i trochę pooglądać w realu .A w realu , ta cholerna zołza w koronie przemaluje chyba Warszawę na czerwono i ciężko będzie nie tylko oddychać , ale i patrzeć . Bo podobno ta zaraz chętnie atakuje wszystko co jest związane z gałką oczną . Miralko kwiatuszek za umiłowanie przyrody i obyś ustrzegła się od tej światowej cholery
Kraków -też.
To wszystko spowodowało u mnie skapcanienie.
Gdynię i Gdańsk też. Sopot już od 2 tygodni jest czerwony.
Z tego co piszecie wynika, że jest tak jak tu. Szczególnie atakowane są duże skupiska ludzi. Czyli duże miasta, czy też „wczasowe” miejscowości, gdzie napływ ludzi z różnych części kraju jest bardzo duży.
Tutaj znacznie podskoczyła liczba zarażonych po upałach, gdy ludzie doszli do wniosku, że na plaży nic im nie grozi. Masowo wylegali nad wodę. W Zion ominęliśmy plażę, bo ludzi była masa – dosłownie głowa przy głowie. A wystarczy jeden chory (zarażony), żeby rozsiał to po dużej liczbie osób. Nawet nie musiał wiedzieć, że choruje… często przez pierwsze dwa tygodnie nie ma żadnych objawów…
Dziękuję Maksiu
Ta zołza w koronie (jak ją nazwałeś) od wielu miesięcy daje się nam porządnie we znaki. W Polsce nie ma tylu zachorowań co tutaj… ani tylu zgonów…
Staram się nie myśleć o zagrożeniu i dlatego te wycieczki nabrały innego wymiaru. Wybieramy miejsca mniej uczęszczane, żeby móc oddychać pełną piersią, bez tych pierońskich maseczek.
Mam jakieś problemy z wejściem na Wyspę.
Hm, znów ten błąd 508? Wyświetla mi się co jakiś czas.
Wymieniłem wtyczkę bufora (cache) – zobaczymy, czy to coś zmieni.
W razie czego ratujmy się przez Ctrl+Shift+F5 – to podobno pomaga…
Tetryku!
Jak się nie da wejść to jak mam się ratować tym, co wymieniłeś?
Q Tobie też się wyświetla? To bodaj tyle, że jestem w dobrym towarzystwie!
Odświeżyć stronę możesz za każdym razem, nawet jak nie wejdziesz. Zakładam, że wyświetla się jakiś błąd (508?), a nie np. że mieli, mieli i nie ładuje.
DOBRANOC!
Spokojnej, to i ja zmykam
Dzień dobry, pogoda wstrzemięźliwie paskudna.
Z powyższych wybieram przede wszystkim Dzień Mycia Rąk, w związku z wiadomą sytuacją naokoło, a zaraz potem Dzień Kobiet Wiejskich.
Witajcie!
Dzień jak dzień, ważne, że się wyspałem…
Ja to nawet nadspałam albo odespałam!
Jednak jeśli „w nagrodę” mój organizm zafunduje mi następną noc bezsenną to ja go bardzo proszę o normalność, a nie takie skrajności, które nie wiem, z czego wynikają.
Dzień dobry

Jaka pogoda jeszcze nie wiem, bo za oknami mrok, ale wieje jakby chciało łeb urwać z płucami… pewnie coś nawieje
Słoneczne i wyspane dzień dobry!
Łoj, z tym słonecznie to było na wyrost, taka zmyłka pogody.
Przerwa, ale wcale nie fajrant.
Krótko mówiąc, nie nudzę się zupełnie.
Nawiasem mówiąc, Gdynia z Gdańskiem w czerwonej strefie, małżonka od poniedziałku uczy zdalnie.
Jeśli dobrze pamiętam Twoje komentarze Q czekaliście, aby mogła uczyć zdalnie i abyście mogli poczuć się bezpieczniej.
A Juniorzy jak?
Wszyscy w domu i na razie zdrowi, chociaż Najjunior podziębiony (liczymy, że to jednak nie korona).
No i po przerwie, ale przed fajrantem. Będę kończył robotę i zaglądał co trochę na Wyspę.
DOBRANOC WYSPO!
Dzień dobry, no i plany się pozmieniały, przez zaczerwienienie kraju. W tym tygodniu nigdzie nie jedziemy na weekend, a w przyszłym… się zobaczy.
Witajcie!
Witajcie!
Kto wie, od ilu lat wolno kupować w godzinach dla seniorów?
Chyba dokumentów nie sprawdzają, ale nigdy nie byłam w TAKICH godzinach.
Ewentualnie dopiero wtedy gdyby ktoś tak młodo wyglądał, że obsługa miałaby wątpliwości. Ja się nie obawiam, że ktoś będzie miał wątpliwości, przecież to widać!
Na początku pandemii zapytałam jak jest z tym dowozem niezbędnych zakupów do domu seniora (tak na wszelki wypadek)i dziewczyna odpowiedziała, że BEZPŁATNIE mi dowiozą i że nie sprawdzają dokumentów. Popatrzyła tylko na mnie.
Nie korzystałam z tego oczywiście, ale…gdybyśmy tak wszyscy chorzy byli to chciałam wiedzieć.
Dzień dobry
Będzie mi reperować ząbek, a do przyjemności to nie należy… ale cóż… jak mus to mus 
Nie wiem czy taki dobry będzie – mam w planie na dziś dentystę
Miś jest dobry na wszystko, nawet na dentystę.
Dziękuję Wam za misie, na pewno pomogą
Ta poważna pani , o której powyżej wspominałem , kiedy drugi raz spotkała tego samego żebrzącego dziadka , zdenerwowana powiedziała : Dziadku wiem , że macie trzy dorosłe ładne córki , czy do cholery nie mogą one na was zapracować ? Oj mogą mogą , ale czy na taki upał komuś się chce ? Odparł dziadek . Temperatura kluczem do szczęścia dziadka .
To teraz zimno i ponuro.
Chyba też mnie dotyczy temperatura kluczem do szczęścia ?
Fajrant i przerwa, proszę Państwa.
I po przerwie!
To chyba cały tydzień wytężonej pracy, ale głowa mi leci we wszystkie strony, chyna się muszę pożegnać na dzisiaj…
Dobre wieści są takie, że w weekend nigdzie sie nie wybieramy.
DOBRANOC WYSPO!
Dentystę przeżyłam
A to znaczy, żyć jeszcze przez jakiś czas będę 

Gdyby nie to, mogłabym chodzić do dentysty nawet codziennie 
Nie było wcale tak źle. Od dzieciństwa nie boję się dentysty, także i teraz się nie bałam. Na ból jestem dość odporna i zdarzało mi się, że prosiłam, żeby znieczulenia mi nie dawali. Potem to odchodzi i jest jeszcze bardziej nieprzyjemnie. A jak dziurka jest mała, to i ból niewielki
Najbardziej mnie „odrzuca” ten wibrujący dźwięk „wiertarki”
Mnie się kiedyś zdarzało usuwanie nerwa bez znieczulenia. Byle szybko, byle szybko wrócić do pracy albo do domu do dzieci. To był ten czas gonienia między pracą a dziećmi.
No i teraz mam zęby z nie do końca oczyszczonymi kanałami!
Miałam coś w tym rodzaju, jak Ty.
Ale przynajmniej po czasie przestało boleć 
Gdy byłam w zaawansowanej ciąży z drugim dzieckiem, zaczął mnie boleć ząb. Nawet się ruszał. Poszłam do zakładowej dentystki. Ta mi powiedziała, że ząb jest do usunięcia, ale że jestem w ciąży, to nie może mi dać znieczulenia. Zaproponowała mi rozwiercenie, żeby dopuścić powietrze. Bolał mnie tak, że gęby nie mogłam zamknąć, tak ząb wydawał się dłuższy. I gdy pomyślałam o wierceniu go, to aż mi ciarki przeszły po plecach. Tym bardziej, że i tak był do wyrwania. Dentystka poradziła mi, żebym poszła na pogotowie, bo oni tam mają lepsze środki znieczulające. Musiałam czekać do wieczora. Jakoś to przetrwałam. W poczekalni pogotowia mój mąż mało nie pobił jednej baby. Siedzieliśmy w poczekalni i czekaliśmy aż dentystka zacznie przyjmować. Wtem pojawiła się jakaś baba, rzuciła tylko „ja ze Służby Zdrowia” i weszła jako pierwsza. Nikogo o nic nie pytała. Pracowałam w szpitalu, więc też byłam ze „Służby Zdrowia”, byłam też Honorowym Dawcą Krwi, a na dodatek w zaawansowanej ciąży. Czekałam jednak ze wszystkimi uznając, że na pogotowie nikt nie idzie dla przyjemności i każdy jest z bólem… Gdy baba wyszła, mój spokojny zwykle mąż rzucił się na nią i powiedział, że jego żona też jest ze służby zdrowia i zanim baba weszła, mogłaby chociaż zapytać… musiałam go trzymać, bo bliski był pobicia jej
Dentystka z pogotowia tylko głową kręciła. Narzekała, że ci zakładowi dentyści spychają na nich najtrudniejsze zadania. Powiedziała mi też, że nie ma lepszych środków od tych, które ma zakładowa. Nie może mi dać znieczulenia, bo to mogłoby zaszkodzić mojej ciąży. Rwała mi więc „na żywca”. Nie powiem, że było to przyjemne
I od razu przypomniało mi się, jak pewien Polak poszedł w USA do dentysty. Znajomi poradzili mu, że lepiej jest wyrwać niż leczyć, bo to wychodzi znacznie taniej. Poszedł i gdy usiadł w fotelu, powiedział „tu” i pokazał gdzie go boli. Dentysta się zdziwił i zapytał dla pewności „tu?”. Polak potwierdził i dentysta wyrwał ma dwa zęby. Rozżalony poskarżył się swojemu kumplowi, a ten mu powiedział, żeby był zadowolony, że nie powiedział „ten”…

Dodam dla tych, którzy nie znają angielskiego, że „tu”, czyli „two”, to po angielsku „dwa”, a „ten”, to „dziesięć”
Piękna anegdotka!
Mój dziadek, gdy trafił do Chicago bez znajomości języka i kontaktów, zgadał się tam z jakimś rodakiem. Tamten widząc, że dziadek nie ma co ze sobą zrobić, zaproponował: Chodź na razie do mnie, ja mam room! Dziadek uznał, że jego sytuacji to nie poprawi, ale rumu by się napił… i poszedł, jakiś czas korzystał z tego pokoju.
Łoj, nie będę tu opisywać różnych sytuacji, które mnie spotkały, gdy byłam w USA nie znając angielskiego.
Dobre!
Fakt. „Ponglisz” jest trudny do zrozumienia


Ja na początku nie mogłam zrozumieć co ma na myśli jeden taki (robił jakieś remonty u siostry męża), gdy często powtarzał, że ktoś tam go „badruje”. Znacznie później dowiedziałam się, że tu chodzi o angielskie „bother”, czyli niepokoić, zanudzać…
W sumie to nie znoszę łączenia tych dwóch języków. Albo się mówi po polsku, albo po angielsku. Mieszanina jest dziwna i (jak dla mnie) nie do przyjęcia
Owszem, dziwna, ale cóż, język ewoluuje, jak chce. A jego badacze mają pole do popisu
Gorzej z tymi, którzy muszą to zrozumieć… trzeba dobrze znać oba języki, albo znać „ponglisz”. Inaczej się nie da…
Jak nie trzeba zareagować błyskawicznie, to to jest nawet niezła zabawa z odszyfrowywaniem. Oczywiście dla tych, którzy znają na tyle oba języki.
A fajny przyjęty już w potocznym polskim ? Z niemieckiego chyba, prawda?
A weekend? Pub?
„Fajny” raczej tak. Zresztą zapożyczenia z niemieckiego to się pojawiają w polszczyźnie bodaj od X wieku.
I jeszcze coś. Starsza siostra męża kiedyś była u nas, bo chciała upiec boczek, a tam gdzie mieszkała nie miała piekarnika. Po upieczeniu i umyciu naczynia w którym piekła, wytarła zlew i powiedziała, że lubi jak „sink” jest czysty. Zdziwiłam się, bo wiedziałam, że po angielsku nie gada. Zapytałam ją, czemu nie powie po polsku – zlew. Odpowiedziała mi, że zapomniała już jak to jest po polsku. Czyż nie dziwne? Jeszcze nie nauczyła się angielskiego, a już zapomniała swój rodzimy język


Od razu powiem, że ja pamiętam i chociaż z Amerykanami gadam jak stara, to ojczysty język jest zawsze na pierwszym miejscu
Chociaż zdaję sobie sprawę, że mam pewne naleciałości. Na przykład – za często używam zaimków osobowych, bo w angielskim tak się mówi…
Oj, nie dziwne. Czasem to snobizm, ale czasem faktycznie tak się umysł przystosowuje. Moja chrześnica do któregoś roku życia była tylko pod opieką Kumy, więc dostawała więcej polszczyzny, a jej amerykański tata pracował, więc owszem, angielskiego też, ale mniej. I mówiła po polsku idealnie. A od kiedy poszła do przedszkola (w zasadzie półprzedszkola, tylko na część dnia), a potem szkoły, i ma angielski od rówieśników i nauczycieli, to coraz trudniej z polskim, i akcent amerykański, i ze słownictwem (czasem) kłopoty.
Coś jeszcze mi się przypomniało.


Gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce, u teściów było jakieś przyjęcie rodzinne. Jeden taki zaczął popisywać się swoim niemieckim. Był tam, nie wiedziałam ile. Nie tak dawno po maturze, jeszcze dość dobrze pamiętałam ten język. Posługiwałam się nim lepiej niż teraz angielskim. Trochę mnie wkurzył, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zaczęłam go poprawiać, wytykać błędy w zdaniach. Mówiłam, że powinien powiedzieć tak, a nie tak, bo to nie bardzo jest po niemiecku…
Przy okazji zapytałam jak długo był u Niemców – 3 miesiące…
No to faktycznie dużo się nauczył… wystarczająco, żeby zapomnieć polskiego
Po kilku moich „poprawkach” zupełnie przeszedł na polski. Widocznie zrozumiał, że tu się za bardzo nie popisze, a jeszcze w oczach pozostałej rodziny straci pozycję „zniemczonego obywatela”
Ale czy w oczach polskiej rodziny „zniemczony obywatel” to jest powód do chwały w ogóle? Tak stereotypowo, biorąc pod uwagę doświadczenia z ostatniego tysiąca lat, to raczej nie bardzo? Znam różnych ludzi mieszkających i w Polsce, i w Niemczech, i pomiędzy, i jakoś nikt nigdy nie próbował w ten sposób niczego udowadniać.
A w Twoim przypadku – i bardzo dobrze, że zrozumiał!
Nie wiem, Mistrzu Q. Moje dzieci mówią po angielsku bez polskiego akcentu (nie tak jak ich rodzice 😉 ), ale po polsku zasuwają tak (bez angielskiego akcentu), że nikt nie powie, że większość życia spędziły w USA…

Fakt, że przyjechały tu, gdy córka miała 16, a syn 13 lat. I też fakt, że w naszym domu mówi się tylko po polsku (oczywiście gdy nie ma z nami Amerykańców). Co prawda nauczyciele w szkole mówili mi, że jeśli będę rozmawiała z dziećmi po angielsku, szybciej i lepiej się nauczę. Nie chciałam jednak, bo się obawiałam, że moje dzieci zapomną ojczystego języka.
W mieszanych małżeństwach (polsko-amerykańskich) to normalne, że dzieci nawet jak mówią po polsku, to nie jest to język perfekcyjny. Znam i takich, których dziadkowie pochodzili z Polski, a oni ani słowa w tym języku nie znają. Taka Laura, na ten przykład. Jej ojciec był Polakiem (studiował na UJ, przed wojną), dziadkowie nawet nie mówili po angielsku. Starsza siostra jeszcze pamiętała kilka polskich słów, ale Laura ani jednego. Pytała mnie czasami jak to czy tamto będzie po polsku, ale nie jestem pewna, czy zapamiętała
Z tym, że jestem w stanie to zrozumieć. Takiego postępowania jak swojej szwagierki już nie. Według mnie to snobizm i nic więcej. Nie można zapomnieć języka, gdy się ma do czynienia tylko z krajanami, mówiącymi twoim językiem. Szczególnie gdy się przyjechało tutaj jako czterdziestokilkuletnia osoba (bliżej 50 niż 40). Po co udawać i pozować na kogoś innego niż się jest?
Czy ojczysty język jest jakimś wstydem, czymś uwłaczającym, że trzeba się go jak najszybciej pozbyć? Nie jestem w stanie tego zrozumieć…
Nie wiem, Mistrzu Q… może jako osoba niewykształcona, nieznająca żadnego języka obcego (może trochę rosyjski, który był obowiązkowy) uważał, że to podniesie jego prestiż w rodzinie. Jako tego, który się „naumiał obcego języka”… nie wziął pod uwagę, że w szkole średniej, oprócz rosyjskiego, jest jeszcze jeden język do nauczenia się. A było mi o tyle łatwiej, że mój dziadek pochodził z Galicji i po niemiecku „szprechał” jak stary
Jak czasami coś go naszło, to nie chciał gadać ze mną po polsku i na każde moje odezwanie się do niego mówił: „Ich verstehe nicht”(nie rozumiem). Jak coś od niego chciałam, musiałam mówić po niemiecku… nie miałam wyboru. Przy okazji poprawiał mi akcent, gramatyczne ułożenie wyrazów (szyk w zdaniu, inny niż w polskim), czy (rzadko) podpowiadał słowa. Trudno było się nie nauczyć 
O, to znakomite warunki do nauki języka (w sensie „zanurzenie się” w nim, brak możliwości rozmowy w innym języku). I jeszcze darmowo, w rodzinie
Mamy wiele zapożyczeń z wielu języków, Makóweczko. Przytoczony przez Ciebie „fajny” egzystuje i w angielskim



Tylko kwestia tego jak te zapożyczenia działają i dlaczego…
Zapożyczona z angielskiego „mysz”, wydaje się prostsza niż polska nazwa… o ile mnie pamięć nie myli miało być „urządzenie kulotoczne” (czy jakoś tak). Kto by to zapamiętał?
Zamiast „weekend” można powiedzieć „koniec tygodnia”, co w sumie na jedno wychodzi, ale po angielsku jest krócej
„Pub” to w zasadzie „piwiarnia” i też brzmi krócej. Jak ktoś chce, może przecież używać polskich wyrazów i nikt się czepiać nie będzie
Z tym, że takie zapożyczenia to coś innego niż „ponglisz”. A przynajmniej tak mi się wydaje…
Ale się uśmiałam czytając słownik


Niektóre musiałam czytać po angielsku, z polskim tłumaczeniem, bo za groma nie wiedziałam o co chodzi. To znaczy – wiem co to oznacza po angielsku, ale nie w tym dziwnym polsko-amerykańskim „przekładzie”
Przy okazji. Amerykanie na autostradę rzadko kiedy mówią „highway”, bo to oznacza każdą drogę o nadrzędnym znaczeniu. Najczęściej nazywają to „tollway”, czyli drogę, za którą się płaci. To tak z moich obserwacji
Nawet, jak jest niepłatna?
W stanie Illinois nie ma bezpłatnych autostrad… a że tu akurat mieszkam… może gdzie indziej są takie… nie wiem.
Witaj, Miralko:)
Z tematem językowym idealnie trafiłaś w „gusta me”:)
Nareszcie mam możliwość, by się rozpasać i dać wykład, a może nawet wygłosić cykl prelekcji:)
A poważnie – wpadki językowe bywają zabawne, zwłaszcza, gdy już się zrozumiało omyłkę:)
Jestem osobą trójjęzyczną, ale nigdy nie zdarzyło mi się „zapomnieć polskiego”:) Nie tylko jako małej dziewczynce. W dorosłym życiu też – nie. Wprawdzie po dłuższych wybyciach moja rodzina stwierdzała, że wymowa mi się trochę paskudziła, ale po paru dniach u siebie wszystko wracało do normy:)
Tak nie do końca chce mi się zatem wierzyć, że można zapomnieć ojczystą mowę:)
A jeśli chodzi o „Ponglisz”, to nie trzeba szukać aż tak daleko. Wiele środowisk wypracowuje sobie własny kod, średnio zrozumiały dla rozmówców „spoza”:)
Pozdrawiam:)
Ooo, a które języki wchodzą u Ciebie do trójki?
Dobry wieczór, Quackie:)
Tata był Rosjaninem, Mama pół-Niemką, pół-Francuzką:)
A poza domem „bezwzględnie obowiązywał” język polski:)
Pozdrawiam:)
Super koktail!
Pozdrawiam, Leno! 🙂
O! To masz prawie tak, jak dziewczyna mojego syna. Ale ona zna tylko angielski
Taki europejski miszmasz… Ona już urodziła się w USA, ale jest dumna ze swoich przodków 
Jeśli chodzi o przodków, to ma więcej narodowości. Nie zapamiętałam dokładnie, kto jest czyim rodzicem, ale ma przodków w Norwegii, Francji, Niemczech i chyba w Anglii. Na dokładkę jeden z tych przodków był w połowie Czechem
Dobry wieczór, Tetryku:)
Żeby nie ta Francja, to prawie Mołotowa;)
Pozdrawiam:)
Witaj Leno
Po 22 latach pobytu w USA nie mam żadnych naleciałości (jeśli chodzi o wymowę). Gdy rozmawiam z bratem (który nadal mieszka w Polsce), sam mi mówi, że nie widzi różnicy między tym jak mówiłam wcześniej, a jak teraz.
Niestety, Leno, ale można zapomnieć ojczysty język. Osoby, które bardzo długo przebywają w obcym środowisku, zapominają. Szczególnie mam na myśli takich, którzy nie mają żadnej styczności z rodakami i żadnej możliwości posłużenia się polskim. Kiedyś spotkałam takiego pana. Już przypomniał sobie nasz język (bo to idzie dość szybko). Kiedyś wylądował w Teksasie (na ładnych parę lat). Wszyscy mówili tylko po angielsku. Żadnego Polaka w pobliżu. Nikogo do kogo mógłby zagadać. I tak jak początkowo miał z angielskim problemy, tak później miał z polskim. Po prostu zapomniał.
Także wierzę, że można zapomnieć, ale nie, do groma, po kilku miesiącach pobytu w obcym kraju!!!
Pomyślałam też, że chyba jesteś osobą wpływową, skoro pobyt za granicą miał wpływ na „zapaskudzenie” Twojej wymowy
A co do tych kodów środowiskowych… nikomu to chyba nie przeszkadza, gdy jakaś grupa chce mieć jakiś kod według którego się porozumiewa. Najgorzej, gdy ta grupa usiłuje swoje zmiany wprowadzić do ogólnej mowy, gdy się chce z takiego gwarowego powiedzenia zrobić standard.
Wprowadzanie do słownika zagranicznych nazw technicznych uważam za coś normalnego. Coś nowego, czego u nas jeszcze nie było… nowy produkt – nowa nazwa. Czy też nowa choroba, nowy lek, nowe coś tam… Ale zmiana nazewnictwa tylko dlatego, że komuś to zagraniczne bardziej odpowiada… przepraszam, ale dla mnie to snobizm. Patrzenie na coś z zagranicy, jako na coś lepszego – jakby nasze polskie było złe. Z tym jest mi ciężko się pogodzić…
O tym właśnie mówiłam – o parotygodniowym pobycie i „straszliwych” zanikach pamięci:) Tego też dotyczyła dyskusja, jak mi się wydaje i do niej się odniosłam:)
Miralko, ja żartowałam z tymi prelekcjami:)
Gwary to co innego, a tzw. języki branżowe – co innego.
Gwary funkcjonują na równi z językiem literackim (nie tylko z mową potoczną), można się nimi posługiwać w urzędach, pisać w nich dokumenty, ale nie każdy dialekt jest gwarą:)
Języki środowiskowe są charakterystyczne dla konkretnych grup (nie tylko zawodowych) i nie mają takiego statusu jak język literacki. Są niezbędne, by funkcjonować w obrębie danej grupy, i tylko tam:)
Oczywiście, wiele takich środowiskowych określeń „przedziera się” do języka potocznego, ale – póki wyraz/wyrażenie (bądź ich środowiskowe znaczenie, zrozumiałe wyłącznie dla pewnej grupy rozmawiających) nie znajdzie się w obowiązującym słowniku j. polskiego, nie powinno być używane w j. literackim:)
Nie mam nic przeciwko wprowadzaniu nowych słów. Język rozwija się wraz z rozwojem techniki, i na nowe zjawiska potrzeba nowych określeń, również zapożyczeń. Nie widzę natomiast sensu we wprowadzaniu nowych słów, jeśli już takie istnieją i są zrozumiałe dla większości:)
To się fachowo nazywa „absolutny słuch fonetyczny”:) Objawia się m.in. przystosowywaniem aparatu fonetycznego do intonacji i brzmienia środowiska. Moi znajomi też tych różnic nie wychwytują, ale że rodzina z „takimi więcej” czułymi uszyma, to łapie je w mig:)
Pozdrawiam:)
No właśnie. Zaniki w pamięci po kilkutygodniowym pobycie…
Wszyscy (a przynajmniej niemal wszyscy) przechodzili na gwarę. Nie przeszkadzało mi to. Rozumiem, że taka gwara jest pewnego rodzaju zabytkiem kulturowym i nawet powinna być przekazywana kolejnym pokoleniom. Pod tym względem zgadzamy się w 100% 

Na temat Twoich prelekcji nie napisałam ani słóweczka, bo rozumiem, że to żart
Co do gwar jest ich w Polsce wiele. W moich okolicach ludzie mówili „po prostu”. Co prawda mieszkałam w Białymstoku, ale ludzie z Hajnówki, czy Bielska Podlaskiego mówili tak, że ja nie mogłam ich zrozumieć. To mieszanina kilku języków słowiańskich. Przekazywana z pokolenia na pokolenie. Co najśmieszniejsze, w Białymstoku na dworcu słyszało się głównie język polski, gdy pociąg ruszał w kierunku Hajnówki, od razu się to zmieniało. Mało kto mówił po polsku
Pod innymi względami też.
O „absolutnym słuchu fonetycznym” nie słyszałam. O „słuchu absolutnym” tak. Bez tego „fonetycznego”
Mam rodzinę w Hajnówce i okolicach, więc ten gwarowy dosyt jest mi świetnie znany:)
Tam niemal w każdej wioseczce mówią „po swojemu prostu” i ma to niebywały urok:)
Ja zakochałam się najpierw w naszej gwarze, której wiele wariantów też funkcjonuje na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Gwary to nasze dziedzictwo. Dzięki nim wiemy, skąd się wywodzimy, jakie były losy naszego regionu, bo w języku zawsze to słychać (nie tylko w słownictwie ale także w wymowie):)
Też nie słyszałam, dopóki w ramach zajęć nie poddano mnie serii „zabiegów rozpoznawczych”. Nie mam muzycznego słuchu absolutnego, a tym fonetycznym może się pochwalić ok. dwóch procent przebadanych na świecie, więc napisałam o tym jak o ciekawostce raczej:) Bo do niczego mi się to nie przydaje, może za wyjątkiem tego, że „słyszę”, kto skąd jest i jakie ma wady wymowy:)
No zobacz jaki ten świat jest mały
Dużo osób na tym weselu w ten sposób rozmawiało. Tak jakbym znalazła się za granicą… 
Co prawda rodziny w Hajnówce nie mam (ani w jej okolicy), ale znajomych trochę by się uzbierało. Tak samo jak w Bielsku Podlaskim… mam też znajomych w Krynkach. To przy samej granicy z Białorusią. Pamiętam jak byłam na weselu swojej koleżanki (z Krynek). Jej ojciec poprosił mnie do tańca i zaczął nawijać po prostu. Nic nie zrozumiałam. Zanim mu powiedziałam, zauważył to i przeszedł na polski
Ale nie powiem, żeby było mi przykro. Wsłuchiwałam się w rozmowy i starałam się zrozumieć o czym rozmawiają…
Witajcie!
Choć wciąż kapie, zrobiliśmy już cotygodniowe zakupy. A teraz biegnę do Gieni!
A ja deszczowo witam, też biegnę do Gieni, a na zakupy pójdę trochę później, bo dobrze mi się spało i dopiero wstałam.
Dzień dobry, baaardzo wyspany i Wyspiany
Dzień dobry

Chmury nie są dobrym kompanem fotografowania…
Z przyjemnością dołączę do wyspanego grona
Dziś ma być chmurzasto i wietrznie… wiatr w granicach 65km/godz., czyli jeszcze nie jest tak źle, ale nie wiem, czy się gdzieś wybierzemy
Mieszkam w tzw. byłej robotniczej Dzielnicy Wola w Warszawie . Od dzisiaj Warszawa zaliczona została z powodu wirusa do czerwonej strefy . A wczoraj , w jednym z bloków przy ulicy Górczewskiej na Woli ,w podziemnym garażu wybuchł pożar . Spłonęło 47 samochodów osobowych , ewakuowano mieszkańców , bo blok w ocenie fachowców , nie nadaje się do zamieszkania . Sprawa dotyczy prawie 200 osób , co nie jest bagatelą w obecnej sytuacji w Kraju . Czerwona strefa jak widać , fatalnie zaczęła się w Warszawie . Co będzie dalej ?
Paskudnie się zaczęła, to fakt. Zwłaszcza dla tych, co planowali poruszać sie własnym samochodem w czasie pandemii
Też współczuję mieszkańcom tego bloku. Oprócz pandemii mają teraz masę innych problemów…
Dobrze jeszcze, że nikt nie ucierpiał i nie było rannych, czy zabitych. To jedyne pocieszenie…
Już wam chyba wspominałem kiedyś moją sąsiadkę, której mąż kilka lat siedział w Stanach. Gdy wrócił, ona (która nigdy wcześniej nie ruszyła się z kraju) zaczęła sypać „carami”, „menami” itp…
Pewnie przejęła od męża ten dziwny język…
Przecież to Polska, więc dlaczego napisy są po angielsku? Czy w anglojęzycznych krajach są takie polskie napisy? A co z tymi Polakami, którzy angielskiego nie znają? Muszą się nauczyć? A gdzie ochrona ojczystego języka? Kiedyś był specjalny wydział przy ministerstwie do tych spraw… już go nie ma?
I tak sobie myślę, że to w sumie tragiczne, że Polacy (chociaż nie tylko) tak kaleczą swój rodzimy język…
Mało mnie coś nie trafiło, jak Majeczka powiedziała mi, że w Częstochowie, w dużej ilości sklepów, czy kawiarni, znikły napisy „otwarte” i „zamknięte”, a pojawiły się „open” i „closed”
A te tabliczki na sklepach to akurat mogą wynikać z tego, że centrala korporacji w USA (np. Coca-coli) zamawia ileś milionów takich tabliczek, wyłącznie po angielsku, bo mają w pompie, że są inne języki na świecie, i rozsyłają to do oddziałów na cały świat z nakazem stosowania.
Ale są w Polsce przepisy chroniące nasz rodzimy język. I cała ta centrala może się w pompę pocałować. Ich przepisy w naszym kraju nie obowiązują. Można im powiedzieć, że w takim razie rezygnujemy z waszych usług. Chęć zysku na pewno przywołałaby ich do porządku. Ale oczywiście usłużni polscy zarządzający pokłonią się w pas i zastosują… nawet jak to niezgodne jest z polskim prawem…
Och, obawiam się, że przepisy dotyczące JĘZYKA POLSKIEGO są kompletnie martwe. Albo przywoływane tylko w przypadku, kiedy trzeba znaleźć pretekst do zrobienia komuś kuku w majestacie prawa, tak jak np. przy przeklinaniu – gdyby policja chciała wystawiać mandat za każde wulgarne słowo wypowiedziane publicznie, to musiałby – jak w piosence Młynarskiego – przypadać jeden szeryf na jednego mieszkańca.
Jeden szeryf by odpadł – mój

Nie przeklinam ani publicznie, ani w zaciszu domowym. Rażą mnie słowa często słyszane pod polskimi sklepami, czy nawet te amerykańskie przekleństwa w ich wykonaniu
Oj, to musiałbym się gęsto powstrzymywać, bo od pewnego czasu prywatnie coraz częściej mi się wyrywają najgorsze bluzgi.
Jako nastolatka przeklinałam jak przysłowiowy szewc, ale wyrosłam z tego, jak się wyrasta z butów

Od wielu lat nie używam brzydkich wyrazów… przypomina mi się mój ojciec, który zawsze powtarzał, że język polski jest tak bogaty, że można „dołożyć” komuś nie używając ani jednego nieparlamentarnego wyrazu… i faktycznie jest to możliwe, a nawet bym powiedziała zabawne. W obecnych czasach wszyscy oczekują wulgaryzmów od swego adwersarza. Ich brak zaskakuje, czasami nie wiedzą co odpowiedzieć, a często nawet nie rozumieją co się do nich mówi
Dodam jeszcze, że już niejeden z Amerykańców mówił mi, że oni są jak ułomni. Wszędzie ludzie znają przynajmniej dwa języki, a oni tylko swój…
Ważne, że się uczyłam i mówiłam w tych językach…
W pewnym sensie budzę podziw, bo znam polski, niemiecki (już prawie zapomniałam), rosyjski (tak jak niemiecki) i teraz angielski. To, że dwóch języków nie używałam od przynajmniej 30 lat i niemal całkowicie zapomniałam nie przyjmują do wiadomości
I bardzo dobrze. Poza tym ciekawe, ile czasu minie, zanim hiszpański zostanie uznany za drugi oficjalny język w USA. Już teraz sporo sklepów online, dostarczających towar na terenie Stanów, ma wersję angielską i hiszpańską.
Nie tylko. Na metkach, czy opakowaniach też widzi się hiszpańskie napisy (oczywiście obok angielskich). Pisałam już o naszej byłej sąsiadce, która znała tylko hiszpański i ani słowa po angielsku. A z tego co mówiła, mieszkała w USA od wielu lat. Meksykanie są wszędzie, chociaż pracują głównie w usługach. Wielu z nich nie umie czytać i pisać. A to dlatego, że w ich kraju nie ma obowiązku szkolnego (jak w wielu cywilizowanych). Dopiero ich dzieci umieją. Muszą chodzić do szkoły, bo tu jest taki obowiązek.
Obecny prezydent nie znosi ich jak zarazy. Dla niego to nie są ludzie. Żeby postraszyć Amerykanów ciągle ględzi na temat meksykańskiej mafii. I nawet niektórzy mu wierzą. A prawda jest taka, że oni nie zabierają Amerykanom pracy, bo żaden z nich nie chciałby za mizerne pieniądze kosić trawników, czy odgarniać śniegu. Co do mafii… hmmm, amerykańska, złożona głównie z murzyńskich członków jest, moim zdaniem, znacznie groźniejsza. Ale z nimi Trump walczyć nie będzie, bo za dużo ich jest i mają za duże prawa… wybiera to co łatwiejsze…
Ale dość o tym, bo wchodzę na politykę, a to nie może być tematem na Wyspie
W Siedmiogrodzie w przestrzeni publicznej widziałem napisy trójjęzyczne: po rumuńsku, węgiersku i niemiecku (to ze względu na saskie osadnictwo, które przetrwało przez stulecia).
Tylko Siedmiogród, to nie Polska. Co prawda państwo nasze składa się z kilku dawnych plemion, ale angielskiego w nim nie było…
Tak, żeby zmienić wkurzający temat…
Zaintrygowana poleciałam jak na skrzydełkach… a to pasówka białobrewa przyleciała sobie pojeść
Fakt, że jeszcze jej nie widziałam na karmniku… zwykle spotykamy tego ptaka w parkach i to też tylko zimą, bo z wiosną odlatuje na północ 
Małżonek zawołał mnie na dół, bo pod karmnikiem pojawił się wróbel z białą głową
Tak długo czekał na jedzonko, że osiwiał?
Nie, tak długo nie czekał
Pasówka białobrewa nie ma białego łebka, ma tylko białe pasy na nim. Jest wielkości wróbla, tylko wygląda na masywniejszą.
To co wyczytałam o niej, to to, że potrafi podczas migracji obywać się bez snu… nawet dwa tygodnie
Niesamowite! Prawda?
Dobry wieczór, Wyspo:)
Wreszcie i u mnie wyspane. Będzie trochę zapasu na następne dni;)
Jedna mała lampa, a tyle zamieszania!
Taka wisząca na ścianie „nad moją głową „. Mam mą makówkę w tym miejscu gdy śpię, czytam, siedzę z laptopem, oglądam telewizję itd.
Coś się rozsypało, rozleciało, całkiem rozpadło ze starości. Od wielu miesięcy używałam prowizorycznej lampki postawionej na biurku. I nawet już nie wspominałam o tej prowizorce moim panom, przyzwyczaiłam się.
Wchodzę do pokoju, a oni debatują w moim pokoju! Dalej jestem zdumiona czemu nagle się za to zabrali?
Po chwili błysk i ciemno.
Moja pierwsza myśl była biegiem do laptopa i wyłączyć go z kontaktu.
Mój laptopik, moje pstryczki!
Skutkiem ubocznym tej operacji było, że nie zaglądałam na Wyspę.
Ale już jestem. Laptop działa, zasilacz działa, mam sprawnie działającą lampę „nad głową”, wszyscy żywi, wręcz zadowoleni.
Nie mogąc zalegać na wersalce zrobiłam trochę porządku w moich karteczkach z listą „rzeczy do zrobienia”.
A Wam jak upłynęła sobota?
Dobrze wyspany, sporo grzebania po necie, jeden dokument dla branżowego stowarzyszenia wygenerowany, nieduże zakupy zrobione w pobliżu.
A, na obiad małżonka rozmroziła i upiekła karkówkę, co czekała od sierpnia (bo się nie załapała na grilla). Bardzo fajnie skruszała! (Karkówka, nie małżonka).
O, to szkoda!
Czego/kogo Ci szkoda Tetryku? Karkówki czy małżonki pana Q?
Żebyś wiedział, jak ja żałuję!
Tej wizji „skruszałej” małżonki panie Q?
Nie, no jak, przecież wiadomo, że karkówki!

Uhmu…
Wpisałem już ponad 300 książek…
Moje gratulacje


Popatrzyłam na link, który podesłałeś, ale jak dla mnie to czarna magia. W ogóle nie rozumiem na czym to polega i co z czym jeść
Ale ja do komputerów ogólnie jestem tępa, więc nic dziwnego, że nie wiem o co chodzi…
Chwila(?) przerwy wieczornej.
Wyspiarze dziś wyjątkowo rozgadani…czy ktoś coś planuje jak już te 300 komentarzy przekroczymy?
Do 300 jeszcze „trochę” brakuje, Makóweczko
Choćby zaraz… 
Ale jak masz jakiś pomysł i czas na zbudowanie pięterka, to się nie krępuj
Poruszacie tyle fajnych i różnych tematów, że szybko dojdziemy do tych 300.
Natomiast tak sobie faktycznie zaczęłam dumać, że skoro tak siedzę w domu to mogłabym spróbować spełnić jakąś obietnicę typu ” a to już na osobne pięterko kiedyś”. Parę takich było.
Ostatnie moje wpisy dotyczyły wydarzeń (i pstryczków) z tego roku, więc było to łatwiejsze. Teraz wymaga to przegrzebania starych plików, które „nie wiadomo gdzie są”, ale mogę zacząć szukać gdy nie będzie innych chętnych.
Fajnie się gada, ale mnie już czas wziąć się za obiad. Później jeszcze zajrzę…
No proszę, a ja (przez ten deszcz!) już nawet po kolacji.
Tej pierwszej!
Teraz i ja po obiedzie
Tak się opchałam, że już deseru nie zjadłam, kolacji też jeść nie będę (co u mnie jest normalne) 
Aaaa-obiad powiadasz?
Chyba najwyższy czas o nim pomyśleć. Jeszcze tylko jedna odpowiedź Q na jego komentarz, na inne Wasze komentarze na moim pięterku odpowiedziałam i przerwa na obiad.
Śmiesznie jest z tym przesunięciem czasowym.
Chwila się trochę przeciągnęła.
Umykam, albowiem czas już na mię.
Myk, myk, śpij dobrze.
Zapraszam piętro wyżej.
Lampki jeszcze nie było, więc może ktoś się znajdzie na nocnej zmianie?
A jak nie -to jutro do śniadania.
No to biegnę na nowe pięterko