Nawiązując do wiersza o ananasie, opowiem teraz o moim parodniowym pobycie w Charleston w Południowej Karolinie.
Moje odwiedziny u Basi to przykład jak życie pisze nieraz zaskakujące scenariusze. Planując pobyt w USA od kwietnia do grudnia, przygotowałyśmy z Ewą (jedną z sióstr bliźniaczek, o których już pisałam) tabelkę do pokazania na granicy. Tabelkę, która miała uwiarygodnić mój tak długi pobyt, skoro w Ameryce nie mam żadnej rodziny. W planie miałam cały ten czas pracować tzn. zajmować się dwójką małych dzieci, gotować, sprzątać itd. Pracować, a wizę miałam przecież turystyczną.
Zrobiłyśmy więc rozpiskę z dokładnymi datami, adresami, numerami telefonów osób, u których fikcyjnie mam być. Również z miejscami, które planuję zwiedzić, że taka niby turystka ze mnie. Każdą z tych osób informowałam o tym, gdyby przypadkiem ktoś chciał sprawdzić.
Potem z różnych powodów pracowałam tylko 3 miesiące, a kolejne 3 zwiedzałam.
Wizę z łaski dali mi na 6 miesięcy.
W ten sposób „zrealizowałam” z tabelki pobyt w St. Louis, a potem w Charleston co pierwotnie nie było w planie.
Baśka zadzwoniła „skoro już nie jesteś w Kalifornii, skoro nie pracujesz, a jesteś tak blisko, to zapraszam do mnie”.
Danka wsadziła mnie więc w samolot i przekazała Basi wraz z instrukcją „pamiętaj, ona w ogóle nie zna angielskiego i zupełnie nie ma orientacji w przestrzeni — wszędzie się gubi!”
Mam za sobą tylko bagaż podręczny, ale ponieważ miałam bilet jako jedna z ostatnich wsiadających osób (pierwsze numery są droższe), więc moja walizeczka poszła do luku bagażowego mimo moich protestów. Taki bagaż może być do odebrania albo tam, gdzie tzw. bagaż nadawany albo przy samolocie. O to dopytać się „przy pomocy rąk” nie takie proste. Wysiadam więc cała zestresowana, gdy przede mną wyłania się jakiś przystojny facet z karteczką EWA MAKOWSKA. Rzucam się na niego, ale zamiast się witać plotę tylko „my baggage” z obawy, że facet od razu „porwie mnie” do samochodu i zawiezie do Basi. Pan z kamienną miną i stoickim spokojem kiwa głową. Wtedy wybiega ukryta za filarkiem Basia- „Zamiast się ładnie przywitać, ty tylko gadasz o bagażu, gdzie twoje dobre wychowanie, ha, ha” Obserwowała całą scenę z ukrycia i pękała ze śmiechu. Wręcza mi ananasa -symbol gościnności w Charleston.

W Charleston jest taka fontanna, która ma symbolizować gościnność tego miasta.

Jak już jesteśmy przy fontannie dwa zdjęcia zrobione w jej pobliżu, czyli w Waterfront Park. Wybrałam te dwa, bo spodobała mi się ta pani i zauroczyło Murzyniątko.


Teraz przeniesiemy się w inne miejsce — przed Muzeum, gdzie znajduje się replika okrętu podwodnego, o którym kiedyś obiecałam napisać.

H.L. Hunley – to okręt podwodny użyty przez siły Skonfederowanych Stanów Ameryki podczas wojny secesyjnej. Został zbudowany w lipcu 1863 w Alabamie, a następnie koleją wysłany do Charleston. Był pierwszym w historii okrętem podwodnym, który przeprowadził zakończoną powodzeniem akcję zatopienia okrętu przeciwnika. Potem jednak nie wiadomo dlaczego zatonął wraz z całą załogą. Istnieje wiele hipotez na temat przyczyn zatonięcia Hunley.
Przez ponad sto lat leżał zagrzebany w mule. W 2000 roku udało się wrak wydobyć. 17 kwietnia 2004 roku szczątki załogi pochowane zostały na cmentarzu w Magnolia Charleston w Południowej Karolinie. W tym symbolicznym pogrzebie wzięło udział parę tysięcy ludzi. Obecnie wrak przechowywany jest w specjalnie zaprojektowanym zbiorniku słodkiej wody w Warren Lasch Conservation Center.
Poniżej dwa zdjęcia z gablot, które znajdują się w fort Sumter, czyli tam, gdzie rozpoczęła się wojna secesyjna.


Fort Sumter, fort Moultrie, fort Johnson, o każdym z tych miejsc warto napisać parę słów. Zrobię to w 2 części, jeśli temat Wyspiarzy zainteresuje.
Zakończę więc mapką, którą dostałam w folderze reklamowym w jednym z fortów.

Witajcie!
Podziwu godna jest inwencja, jaką człowiek rozwija, aby zabić innego człowieka… To taka druga strona gościnności 😉
System napędu H.L.Hunley został przedstawiony, ciekaw jestem, jak sterowali zanurzeniem?
W czasie wojny secesyjnej zginęło 620 tysięcy ludzi. To była okropna, bo bratobójcza wojna. Każda wojna jest zła i okrutna.
Zabijanie, agresja, nienawiść jest czymś strasznym i tak przecież niepotrzebnym.
Dobrze napisałeś Tetryku-druga strona, dwie twarze człowieka -miły, gościnny lub okrutny.
To zestawienie -ananas i łódź jako wprowadzenie do tematu wojny secesyjnej nie jest przypadkowe.
Sympatyczne Murzyniątko w pobliżu fontanny też potraktowałam symbolicznie.
Witajcie!
Gienia serwuje kawę, herbatę, zimne napoje.
W ciepłych promieniach słońca można popijać, podziękowawszy za
Kawka, bardzo chętnie, mimo przypóźnej pory.
A ja dopiero wlazłam na pięterko, więc pozostaje mi tylko siorbnąć herbatki 🙂
Całkiem niezła pomysła! Zaraz sobie coś tam zaparzę.
Wybywam, do zobaczenia wieczorem!
Szerokiej drogi i miłego wypoczynku!
Dzień dobry…

Północ – Południe? Piękny film, pamiętacie?
Maczek wędrowniczek z truskawką i..! Gdzie wino musujące zwane szumnie szampanem ?
Owszem film był ciekawy. Jedni bronili status quo, inni głosząc hasła postępu dbali o własne interesy. Kto na tym zyskał ? Na pewno nie czarnoskórzy…
” Północ-Południe”,”Przeminęło z wiatrem” -książki i film -znamy, pamiętamy.
Zacytuję tu Wiedźminkę z 4.05.19 (godz. 14:02):
Do pewnego stopnia patrzę na Wojnę Secesyjną przez obrazy z ” Przeminęło z wiatrem”. I pamiętam scenę entuzjazmu południowców, gdy Fort Sumter się obronił… a to była pierwsza bitwa tej wojny. Bratobójczej….
Większość z nas chyba tak ma. Dlatego, jeśli temat Was zainteresuje w drugiej części chętnie oprowadzę Was po fortach, ale i też mogę zaprowadzić na plantację bawełny.
Alla! W tym kieliszku jest chyba wino. Jednak masz rację jako afrodyzjak powinien być szampan z truskawkami.Będąc w Charleston jadłam dużo owoców morza, a one są też podobno afrodyzjakami. Może dlatego ten tydzień tak miło wspominam? Zakochałam się w Charleston i ludziach, których tam spotkałam.
Jeśli się zakochałaś, to koniecznie musisz tam lecieć, żeby sprawdzić czy jest to miłość prawdziwa, czy tylko zauroczenie! I tej podróży Ci życzę
Uwielbiałam ten film 🙂
Z tym lataniem może już teraz być u mnie różnie. Z Basią od tamtego czasu widziałam się wiele razy w Krakowie. I z jedną z jej koleżanek, która również z Krakowa też już miałam okazję się widzieć dwa razy
w KRK.
Czy ja jeszcze kiedyś będę w Charleston? W USA raczej wątpliwe, a już tym bardziej Charleston.
Za życzenia dziękuję, może, może…wszak jak pisałam życie pisze różne scenariusze.
Wszystkie dzieciaczki są urocze, bez względu na kolor skóry, aż by się je chciało zjeść!! A jak dorosną, to się żałuje, że się to to nie pożarło!!

Taki ludożerca ze mnie wyłazi z samego rana
Ja znam inne porzekadło :” małe dzieci nie dają spać, duże nie dają żyć „. Tyz pikne
Wyjątkowo to dla mnie trafne dziś, bo przecież gdy dziecko chore matka też jakby czuła to samo, cierpi wraz z nim. I nie ma tu znaczenia wiek dziecka.
Jednak to synowie nadają sens mojemu życiu. Dopiero potem są inne rzeczy.
Tak, dzieci są największą wartością..
I ja oddalam się w plener, wrócę wieczorowa porą, jak ten brunet
Pogoda przecudna, ale ja dziś niestety nie w plener.
Takie różne obowiązki spowodowały, że w ten weekend nie mogłam wyjechać. Ani nawet teraz wyjść na spacer.
Dzień dobry



Myśmy przylatując tutaj nie znali angielskiego. Człowiek słuchał jak świnia grzmotu, nie rozumiejąc ani słowa. To było okropne…
Całe szczęście to już za nami… 
Piękne i ciekawe pięterko
O wojnie secesyjnej trochę czytałam. Wiem jedno, nienawidzę wojen, tego zabijania, ran i nienawiści między stronami. Coś potwornego…
Łódź podwodna wydała mi się jakoś dziwnie mała… takie jakieś złudzenie optyczne
Jak się czuje człowiek, który nie mówi językiem tubylców, wiem doskonale
„Jak świnia grzmotu”
nie znałem 
Nie powinnam się przyznawać, że taki tuman jestem, ale cóż mój podziurawiony udarami mózg nie przyjmuje wiedzy, a brakuje mi pilności, aby mimo to jakoś walczyć z tą moją ułomnością.
W szkole, na studiach uczyłam się niemieckiego i rosyjskiego.
Jak można być 6 miesięcy w jakimś kraju i w ogóle nie nauczyć się języka?
Można, choć bardzo nad tym boleję. Obśmiać własne kalectwo umysłowe to jedyne co pozwala mi się do tego dystansować.A z drugiej strony pozwala innym zrozumieć na czym polegała moja przygoda z Ameryką.
I tam, są ludzie, co pół życia mieszkają w polskich dzielnicach w dużych miastach USA i prawie nie mówią po angielsku.
Ja wiedziałam, że będę parę miesięcy z Polakami i u Polaków, ale i tak ciężki wstyd.
Przy okazji przyznam się Wam do jeszcze jednej rzeczy. Autentycznie zupełnie nie znam angielskiego w związku z tym dodaję często Zaazulki, bo mi pasuje obrazek. Oczywiście, że mogłabym dane słówko przetłumaczyć sobie zerkając do słownika lub tłumacza Google, ale cóż…pilna i cierpliwa to ja też nie jestem.
Więc jeśli moje Zaazulki bywają bez sensu to proszę o wybaczenie.
Ja też nigdy nie patrzę na opis tylko na gębule. Te wyszukuję, które lubię i mi pasują do tekstu o!
np. 
Jednak jakby co opis rozumiesz, a ja -nie!
Eeee tam Maczku, niektóre po swojemu interpretuję
Pod tym względem, Makóweczko, to Mistrz Q ma rację. Są tu Polacy (i nie tylko Polacy), którzy mieszkają w USA po dwadzieścia i więcej lat i praktycznie nie znają języka. Także Twój półroczny pobyt, to jest nic w porównaniu z nimi. Nie masz się czego wstydzić. Nie każdy musi mówić kilkoma językami
Przynajmniej w takim stopniu, żeby móc zrozumieć co się do mnie mówi i żeby móc wyartykułować swoje potrzeby…
Ona pochodziła z Niemiec, ale sporo zapomniała ze swego rodzimego języka. Kiedyś uczyłam się niemieckiego, ale nie używając, też prawie zapomniałam. Ona mówiła biegle po angielsku, a ja ani w ząb. Tak więc „gadałyśmy” trochę po niemiecku, ale po rozmowie ręce nas bolały

Ja zadecydowałam, że pójdę do szkoły, żeby się nauczyć angielskiego. Skoro mieliśmy tu zostać na stałe, uważałam, że konieczna jest znajomość języka tubylców
Pamiętam jak „gadałam” z Kathryn (niedługo po moim przyjeździe)
Teraz nie muszę nawet patrzeć na rozmówcę i nie jest problemem rozmowa przez telefon…
Ja tam jestem tuman językowy i matematyczny 🙂
Wyjeżdżałam w pełnym słońcu, a wróciła z ciężkimi chmurami. Nie narzekam, że pada bo jest ciepło, a to najważniejsze

Tylko strasznie jestem obżarta.. uff, chyba przejdę na marchewkę
Pytanie za tysiaka: czy ta fontanna z ananasem (fajna) po zmierzchu jest podświetlana??
Po pięknym dniu wróciłem do domu! Dziękuję gospodarzom i towarzyszkom!
Hmm, a gdzie Pan byłeś, że tak mało dyskretnie zapytam
Tetryk między niewiastami?
Może to były siostry niejednokrotnie przełożone

Idę se w pościółkę, życząc SzanPaństwu – spokojnej
Spokojnej tyż!
Dobranocki wysłuchałam w domu, ale nie swoim. Czy to się zalicza do grzecznego prowadzenia się?
Chyba tak skoro tu będę czekać na lampkę i mieszkać do czwartku, prawda?
No pewnie. Legalna i pożądana gościna
Śliczne rozmówki, lekkie i kolorowe jak tęcza/ z przyjemnością poczytałam, posłuchałam dobranockowego drugiego dna i zaraz zapalę lampkę.
Twórczo spędziłam niedzielę, przerabiając rozczochrane bukszpany na kuliste twory
Burza szwendała się w okolicy, ale mojej okolicy nie zaszczyciła. Deszcz też nie
A Migotka się obraziła, bo cały dzień była sama ….
Witaj Wiedźminko!
Napisałam pytanie, czy burze Cię omijały, dałam publikuj, a tu widzę jest odpowiedź.
Pytanie wykasowałam, schodek zostawiam, aby się nic nie zawaliło, bo to i ananasa i łodzi byłoby mi szkoda.
Witaj Podróżniczko
Niestety tak…. grzmiało i błyskało gdzieś daleko.
Chmurzaste dzieńdobry bardzo
No nie, dzie Gienia?? Przy poniedziałku ? A jest i zaprasza! Wyspowe Ananaski

Ananasa może za chwilę, na razie kawa, czarna i lungo, bardzo poproszę.
Witam!
Dzień dobry, na razie plaża, ale ma być burzowo.
Witajcie!
Mało casu, kruca fuks! Mało casu…
Tetryku! Młynujesz w pracy czy jeszcze jakieś inne młynki?
W pracy…
Kochani!
Dziękuję Wszystkim za tak fajną dyskusję na ananasowym pięterku.
Wczorajsze żarty bardzo mi pomogły oderwać myśli, zapomnieć o stresie.
W tym czasie gdy ja już musiałam pójść do chłopaków, aby rodzice nie spóźnili się na samolot był poważny problem zdrowotny z moim własnym synem. Ja do chłopaczków, syn -na SOR.
Dzieciaki w szkole, ja pędzę do mojej mamy, a potem do swojego domu.
Laptop zostawiam tu, więc zaglądać będę tyle, co z komórki.
Wczorajsza dyskusja była super, bo taka różnorodna -i żarty i Q dołożył nam trochę wiedzy, a na koniec wynalazł kapitalny łącznik między łodzią a ananasem. Wielkie dzięki!
buziaki, pa.
Co się dzieje z chłopcem ? Czy to już dorosły chłopiec?
Całkiem, całkiem dorosły, ale dziecko jest dziecko.
Denerwuję się, ale nie chcę się wdawać w szczegóły, bo musiałabym zacząć opowiadać o tym, że jedne dzieci rodzą się zdrowe, a inne-nie.
Że pewne choroby mijają całkiem, niektóre -wcale, a jeszcze -inne częściowo.
Wczoraj cały czas żartowałam z Wami na Wyspie, ale na chwilę maska spadła i się wyżaliłam. Dziękuję za zainteresowanie, to pomaga.
Trzymaj się ciepło
Dzięki
Dzięki Miralko -wirtualnie podrzucę synowi.
Ale tak, aby nie widział, bo przecież…
Tetryku, na pociechę napiszę, że lepszy młynek niż bezczynność, choć Tobie to nie grozi. Mam na myśli bezczynność. Mnie dziś też nie grozi, choć nie w pracy.
Dzień dobry !
Dzień znowu młynkowy i znowu obiecują burzę i deszcz. Się
zobaczy
Cisza,nikogo nie ma?
Wszyscy poprawiają cerę w błocie?
No ja właśnie mam fajrant i przerwę, tym bardziej, że burza zahuczy wkoło nas za momencik… o, już. Ciao.
U mnie dziś były dwie.. (burze znaczy)..
Poburczała na peryferiach, błysnęła ze dwa razy i poszła.
Burza pokazała pazur, ale przez chwilę, tyle, że przemokłam na odcinku 20 metrów. I znowu spokój.
No i po przerwie.
Dobrych snów!
Spokojnej. I ja zmykam.
Najpierw zapodaje francuszczyznę, a potem znika..
Jeśli nie macie nic przeciwko temu to po północy zaproszę na wiersz z tureckiego hammamu
Błoto tak Cię zainspirowało?
Już pędzę!