W zasadzie opisywałam tą wycieczkę, tyle że bez zdjęć. Mogę w zasadzie tylko skopiować to co kiedyś pisałam na ten temat…
Codziennie jadąc do pracy mijam miejsce, gdzie gnieździ się chyba ze setka gołębi skalnych. Dołem przebiega Mannheim Rd, a górą idzie autostrada I-294. Pojechaliśmy tam. Było już trochę za późno. Gołębie owszem były, ale w cieniu. Małżonek wściekał się, że takie zdjęcia to do kitu. Postanowiliśmy, że przyjedziemy tu rano, gdy słońce będzie wyżej i ptaki będą oświetlone odpowiednio.
Zaproponowałam park, który jest bardzo blisko naszego byłego miejsca zamieszkania. W zasadzie nie obeszliśmy go jeszcze… i sama nie wiem dlaczego…
Przy samym parkingu pasł się jelonek. Obcykaliśmy go ze wszystkich stron. Nawet nie przerwał jedzenia…
Usłyszałam stukanie… Wiedziałam, że to dzięcioł i chciałam zobaczyć jaki. W pierwszej chwili pomyślałam, że to dzięcioł kosmaty, bo zamigotało mi na czarno-biało-czerwono… A to był oskomik czerwonogardły!!!! Czyli ptak, którego nie miałam jeszcze w kolekcji!!! Szybki… chował się w gałęziach i już wściekłość mnie brała, że nie będę miała porządnego zdjęcia… W końcu wyleciał na bardziej widoczne miejsce i… „ustrzelony”… Potem zobaczyliśmy ganiające się dzięciury czerwonobrzuche…
Małżonek poszedł już do samochodu, ale mnie coś małego śmignęło pod nosem… chyba bym chora była, gdybym nie rozejrzała się za tym… „Ustrzelona” – lasówka pstra. Małżonek siedział już w samochodzie i migał na mnie światłami… Z niechęcią wróciłam… Nie wiedziałam, że przyszykował mi jeszcze niespodziankę…
Rano małżonek pracował w Oak Park. Tam zobaczył ptaki budujące gniazdo i jak mi powiedział, to „coś z jastrzębiowatych”. Zawiózł mnie tam!!! Najpierw nie wysiadł z samochodu, bo stwierdził, że gniazdo jest puste… Nie dałam za wygraną. Skoro mają tu gniazdo, to na pewno muszą być gdzieś w pobliżu… Były!!! Dwa!!! Wypatrzyłam je na drzewie między gałązkami. Jeden siedział prawie na czubku, drugi tak w połowie… Gdy małżonek zobaczył, że coś cykam, przyleciał w te pędy. Łaziliśmy dokoła, wybierając miejsce, gdzie najlepiej było je widać… jakaś para rowerzystów zatrzymała się niedaleko. Starali się zobaczyć co z takim zapałem pstrykamy… Powiedziałam, że tu siedzi parka Cooper’s Hawk (krogulec czarnołbisty)… Stanęli jak wryci. W końcu i oni zobaczyli… Okazało się, że to też miłośnicy ptaków. Jeszcze lepsi niż ja. Jak mi powiedziała kobieta, gdy urodziło się im pierwsze dziecko i miało już kilka miesięcy (5) zabrali je zimą na obserwację bielików… To faktycznie trzeba być szurniętym, żeby takie małe dziecko trzymać tak długo na mrozie. Sporo czasu spędziliśmy na pogawędce z tymi ludźmi. Oczywiście głównie o ptakach… Przeprowadzili się z Luizjany dwa lata temu i jeszcze nie znają tych terenów. Podpowiedziałam im kilka ciekawych miejsc. Już mieliśmy wracać do domu i żegnaliśmy się z rowerzystami, gdy krogulcom zebrało się na seks. Kobieta popatrzyła rozpromieniona i powiedziała, że chyba niedługo będą jajka, a potem młode. Śmieliśmy się, że może znowu za jakiś czas spotkamy się pod tym gniazdem…
Nie wiem czy spotkamy jeszcze tą przemiła parę rowerzystów, bo do krogulców wybierzemy się na pewno.
Zapraszam na wycieczkę po okolicy

Nikt się nie zmęczy, bo zdjęcia przesuwać, to nie jest męczące
Mam tylko nadzieję, że nikomu się nie wcięłam. Nie widziałam jednak żadnych nowych szkiców…
Dzień dobry. Nie szkodzi, że tekst był, bo ze zdjęciami to nowa jakość. Te pierwsze dzięcioły (oskomiki) przypominają nieco kowalika, przez pasiaste wzory na głowie. Czy to, co napisałaś o ptaszku junko, dotyczy ogólnie przenosin populacji na północ, czy sezonowej migracji ze względu na porę roku?
Jelonek cudny, niebywałe, że tak blisko pozwolił podejść. Czy w Waszej okolicy nikt na nie nie poluje?
Nastroszony krogulec na pierwszych zdjęciach wygląda zupełnie nie jak drapieżnik, tylko jakiś gołąb.
Całokształ jak zwykle do oklaskiwania!
Junki, i nie tylko przylatują do nas na zimę, wiosną migrują na północ. Widocznie tutejsze zimy są dla nich łagodniejsze, niż te na północy…
Młodzi gówniarze postanowili postraszyć stado sarenek. Sarenki uciekły, ale przewodnik stada się wkurzył i trochę poturbował agresorów
I dobrze im tak!!! Nikogo nie zabił, ale nauczkę dał 

Sarenki i jelonki żyją w parku, więc nie ma mowy o jakimkolwiek polowaniu. Pisałam o tym… populacja sarenek w tym parku jest za duża, ale władze nie bardzo wiedzą co z nimi zrobić. Trudno polować, gdy park jest poprzecinany ulicami i masa ludzi w nim chodzi. O wypadek nietrudno… Ludzie dokarmiają sarenki i niektórym jedzą one z ręki. Nie boją się… Można podejść do nich bardzo blisko. Uciekają, gdy ktoś robi gwałtowne ruchy, albo wrzeszczy. Chociaż też nie zawsze… Chyba Wam opowiadałam, jak kilka lat temu wycieczka szkolna została napadnięta przez jelenia
W sumie ten krogulec duży nie jest. Dorasta do trzydziestu kilku centymetrów…
Za oklaski dziękuję
Ha, może trzeba zastawić takie nieurazowe pułapki do odławiania i sukcesywnie wywozić sarenki do innego lasu/ parku gdzieś daleko? Tak jak u nas robią z dzikami, które przyłażą się dokarmiać pod śmietniki na osiedlach?
Były plany odłowu (bezurazowego), ale chyba za drogo im to wychodziło, bo nie słyszałam, żeby coś było w tym kierunku zrobione. W niektórych miejscach można spotkać stada złożone z ok.50 sztuk. O tyle dobrze, że nikt nie musi kosić trawy. Sarenki zeżrą wszystko

50 sztuk sarenek w plenerze parkowym, dostępnym dla ludzi! Jestem w szoku!
A jeszcze mi się nasuwa wobec tego, że jeżeli człowiek nie poluje i nie odławia, to przecież naturalne drapieżniki się pojawią prędzej czy później – wilki, czy co w okolicach Chicago poluje (bo ja wiem, kojoty czy jeszcze inne drapieżniki?).
Również w Dublinie, w Phoenix Park (w granicach miasta) żyje stado danieli – kiedyś je prezentowałem.
I nic ani nikt na nie nie poluje?
No właśnie. Nikt i nic nie poluje. Może i fakt – nie ma Bronka
Te 50, to tylko jedno stado, a jest ich więcej. Właśnie brak naturalnych wrogów powoduje taki rozrost populacji. Nie można zasiedlić wilków, ani kojotów do parku, bo przecież chodzą tam ludzie, a byliby oni łatwiejszym łupem niż sarenki. Czasami widzę przemykającego lisa, ale on nie jest groźny dla sarenek. Jest za mały i słaby, żeby taką upolować. Tym bardziej, że nie poluję w grupie…
Ale mnie właśnie chodzi o to, czy wilki albo kojoty SAME się nie przesiedlą do tego parku, mając taką obfitość zwierzyny do polowania. No bo jeśli do sarenek nie można strzelać, bo park, to chyba i do drapieżników też nie można?
A skąd by one przyszły? Te wilki, albo kojoty? Przecież to środek miasta!!! Żeby dostać się do tego parku, musiałyby wędrować ulicami, ogrodami, między ludźmi… a który taki drapieżnik będzie lazł, skoro nie ma pewności na dobre tereny łowieckie. Na obrzeżach, gdzie osiedla stykają się z polami i lasami, to te drapieżniki bywają… A nawet jakby taki pojedynczy się zaplątał, to i tak nie jest w stanie upolować tak dużego zwierza jak sarenka. Musi być ich kilka sztuk.
A, no widzisz, to ja nie miałem świadomości, że to środek miasta. Swoją drogą nocami dzikie zwierzęta potrafią się nieźle przemieszczać po mieście, tak jak przecież w Gdyni dziki dolazły kiedyś do samej Kamiennej Góry, a to jest w zasadzie nad samym bulwarem, w środku miasta, za obwodnicą, dzielnicami mieszkaniowymi i ulicami.
Na pewno potrafią się przemieszczać nocami. Ostatecznie mamy tu zatrzęsienie szopów, skunksów i oposów
Wiem też, że w miasteczkach takich jak Libertyville Urząd Miasta ostrzegał mieszkańców, że pojawiły się kojoty i żeby nie wypuszczać domowych zwierząt bez opieki. Szczególnie małych psów i kotów. Zdarzały się przypadki, że taki pupilek stał się obiadkiem kojota.
Ale Libertyville leży daleko na północ od Chicago i ma trochę pól i lasów dokoła…
A wiem o tym, bo tam mieszka moja koleżanka, Ro (czyli Rosemary)
I jeszcze jedno. Jak poszukasz na mapie parku Schiller Woods South, przy ulicy W Irving Park Rd, to zobaczysz, że jest to tylko mała cząstka wielkiego parku, który ciągnie się wzdłuż Des Plaines River. My byliśmy na parkingu przy samej rzece (na południe od ulicy). Ale najwięcej sarenek (to 50sztukowe stado) widziałam w części zwanej Catherine Chevalier Woods, bardzo blisko skrzyżowania N East River Rd i W Foster Ave. Można je tam spotkać codziennie. Ok. 16 zbiera się tam całe stado
Majeczka była zachwycona…
Znam też inne miejsca, gdzie jadę z wizytą i wiem, że o tej porze na pewno jakieś sarenki będą. I dlatego jak byli moi bratankowie i chcieli te sarenki zobaczyć, pojechałam jakby z umówioną wizytą, to samo było z Majeczką. Z tym, że ona miała więcej szczęścia, bo jedna z sarenek miała takie małe, nakrapiane maleństwo
Zbierają się tam koło 16:00, bo w witrynie sklepu z elektroniką przy W Foster Ave stoi telewizor, na którym można o tej porze obejrzeć ich ulubiony sitcom…
Mówisz, że telewizję oglądają? To chyba muszą zaglądać komuś w okna, bo na tym odcinku nie ma żadnych sklepów, same domy
Pani Jones spod numeru 2433 nie ma firanek ani zasłonek, to może u niej oglądają?
Witajcie!
Piękne trofea, Miralko! Widać, że jesteś w zgodzie z Naturą – zwierzęta to wyczuwają! 😉
Zastanowiło mnie, dlaczego dzięcuir z czerwonym (chyba tylko) łbem nazywa się czerwonobrzuchy?
Piękne focie! Aż mnie kusi, żeby się gdzieś wybrać na podobne polowanie! Tylko mnie ten autofocus w aparacie strasznie zniechęca – ostatnio za cholerę nie mogłem wyostrzyć gniazda drozdów, a o ptakach miedzy gałęziami to szkoda mówić. 🙁
Dzień dobry, Mości Kneziu. A nie ma Wasza Kneziowska Wysokość w aparacie trybu MF – Manual Focus czyli ręcznego ostrzenia?
Nie, tylko różne opcje auto. Ale po usilnym łapaniu ostrości Bramy Grodzkiej w Lublinie mam dość i zasadzam się na lustrzankę hybrydową z manualem, bo mnie wreszcie kurwica zabije!!!
Można i lustrzankę, ale może wystarczy coś mniej zaawansowanego? Np. jakiś Canon z serii PowerShot G? Mam wiekową już G-piątkę i muszę powiedzieć, że ten aparat potrafi sporo.
Jestem jak zwykle pod wrażeniem cierpliwości Miral w opisie żywej przyrody . Mistrzostwo zasługujące na najwyższą pochwałę . Załuję , że na zdjęciach nie ma zielonego koloru ,który pasował by do okresu majowego . Osobiście fotografię traktuję jako chwilowy zapis mijającego czasu . Artystyczne ujęcia są ważne , ale nie najważniejsze w moim przekonaniu
Dzięuję Maksiu za pochwałę

Nie znam się na zdjęciach artystycznych. Tak jak i Ty, Maksiu, traktuję fotografię jak reporter. Tylko dla uchwycenia danej chwili, oczywiście głównie ptaszków
Malarz i rzezbiarz Olgierd Rutkowski jest moim kolegą z klasy . Wielokrotnie usiłował wytłumaczyć mi, niektóre dziwne dla mnie elementy w jego twórczości . Za cholerę nie mogłem tego pojąć ,chociaż przyznawałem mu rację . Myślę , że ogląd tego świata ,dla kazdego z nas jest inny i nie ma sensu tego poprawiać
Na pewno masz rację, Maksiu. Każde z nas widzi ten świat inaczej i każdy ma inną wrażliwość. Ja na nowoczesnej sztuce nie znam się zupełnie i pewnie dlatego jej nie lubię. Nie zachwyca mnie Picasso, chociaż to uznany malarz i jego obrazy kosztują majątek… Nie lubię nowoczesnej muzyki instrumentalnej, bo zawsze mam wrażenie, że orkiestra jeszcze stroi instrumenty… Podobnie jest z fotografią. Nie wszystkie zdjęcia uznanych sław mi się podobają, a często te odrzucane przez specjalistów, wydają się piękne… Wszystko jest rzeczą gustu, a nad nim się nie dyskutuje
Wydaje mi się, że właśnie ta różnorodność gustów ubarwia nam życie. Każdy może znaleźć w nim coś dla siebie… nie ma sensu „równać” wszystkich pod jedną kreskę… 

Także na pewno masz racje
Planuję coś o podobnych możliwościach, tylko z trochę lepszym obiektywem i matrycą i oczywiście z MF. Do tego złącze lampy plus lampa doświetlająca, bo światła zawsze za mało.
Mój G5 ma stopkę do lampy, jedyny problem to ten, że sam aparat jest trochę za mały w stosunku do standardowego flesza (uzywałem EX420 lub 550) i lampa go „przeważa” w przód, więc nie ma mowy, żeby robić zdjęcia z opóźnioną migawką aparatem „wolnostojącym” – tylko z ręki lub statywu.
Dziękuję Kneziu
Setki zdjęć poszło do kosza… Zwykle robię zdjęcie z większej odległości, a potem w domu kadruję. Wtedy jako tako wychodzi
Małżonek ma aparat z możliwością punktowego nastawiania ostrości (nie wiem jak się to fachowo nazywa) i wtedy gałązki są rozmazane, a ptaszek wyraźniejszy. Ja tego w swoim aparacie nie mam. Z drugiej jednak strony… zanim małżonek ustawi, często ptaszka już nie ma
Nie każdy chce poczekać

Na temat ostrzenia na czymś zupełnie innym niżbym chciała wypowiadać się nie będę, bo musiałabym używać słów omijanych w słownikach
Dzień dobry
Nie tak często mi się to zdarza 
Ale sobie pospałam!!! Do 7!!!
Nie rozumiem co się dzieje , we wszystkim ,teraz w Polsce naśladuje się zwyczaje , obyczaje , panujące w Ameryce , a nie sposób ustalić sprzeczności – jak u Was jest noc , to u nas dzień . Trzeba coś z tym zrobić , bo u nas nigdy nie będzie tak , jak w Ameryce , o czym przecież marzy wielu Polonusów . Może zgłosić jakiś postulat dla obu kandydatów do Urzędu Prezydenta ?
Popisałam i zabieram się do kończenia tego, czego wczoraj nie skończyłam
Ale na Wyspę naglądać będę 
Zgubiłam drzewko, więc tutaj: odnośnie sarenek. Niby ja mieszkam w Warszawie… Za siatką mi łażą sarny, dziki, bażanty i lisy. Ptaków nawet nie zamierzam wymieniać, bo się nie znam, ale masa tego. To są obrzeża miasta. Piechotą całe 15 minut do osiedlowej zabudowy. Pola, lasy i łąki u podnóża skarpy ursynowskiej. I dalej, kilometry w stronę Wisły podobnych „okoliczności przyrody”.
Za chwilę miasto pochłonie tę dzicz. Wybudują obwodnicę miasta stołecznego, za nią pójdą zapewne kolejne osiedla. Szkoda tego świata skazanego przez człowieka na zagładę – zwierzęta były tu pierwsze! A my zamiast rewitalizować centra miast, rozlewamy tę podmiejską mieszkaniówkę hektarami. Szkoda. Mam tylko cichą nadzieję, że coś tu się uchowa, bo część skarpy to rezerwat przyrody. Byle nikomu nie strzeliło do głowy postawić tam Lidla…
Muszę Ci powiedzieć, że to podoba mi się w USA, że oni budując osiedla zawsze zostawiają jakiś szmat ziemi w stanie dzikim. Ich parki, to nie alejki z klombami i ścieżkami, a autentyczna dzicz. Ścieżki wydeptują zwierzęta i ludzie… Owszem, w Downtown Chicago, czyli w śródmieściu, te parki są „poukładane”… z klombami i betonowymi lub asfaltowymi ścieżkami. Ale te z przedmieść są już dzikie. Oni nawet nie zbierają wiatrołomów!!! Ułamane gałęzie, czy padłe pod uderzeniami wiatru drzewa leżą aż zmurszeją i się rozpadną. Amerykanie wychodzą z założenia, że takie „upadłe” drzewo może być pożywką różnych stworzeń i że człowiek nie powinien w to ingerować. I chyba głównie dzięki temu można w tych parkach spotkać dzikie zwierzaki. Są w tych parkach miejsca, których nie tyka ludzka stopa. To prawdziwe ostępy
I to mi się podoba 

Także rozumiem Twoje obawy, Jo. Lepiej widzieć za siatką sarny, bażanty, dziki czy lisy, niż mieć za sąsiada Lidla. Z całym tym gwarem ludzkim i smrodem spalin…
🙂
Witajcie słonecznie!
Zaczynamy nowy dzień, nowy tydzień… i co tam jeszcze?
Tylko pogoda nienowa 🙁 Zaraz tu będzie lało. Znowu.
Za chwilę wyjdzie nowe słońce…
Nowe słońce??? Facecjonista z Pana 🙂
Dzień dobry. To widzę wspólnotę celów, bo ja dzisiaj też zaczynam dzień od wyjścia – za chwilę wszakże, bo trzeba się najpierw obudzić, a w tym celu jak wyżej – kawa.
Bieganie na razie zakończone. Chciałem załatwić je rowerem, żeby było szybciej, ubrałem się już w zestaw na rower, zakładam buty, a tu jak nie lunie! W ostatniej chwili, gdybym wyszedł 10 minut wcześniej, byłbym uziemiony z rowerem. A tak zmieniłem rower na trolejbus. Załatwiłem, co trzeba, wróciłem już w słoneczku – i teraz świeci.
Kochani, zmykam do roboty, bo to już późno dzisiaj…
No to zasadnicza część roboty na dzisiaj skończona, ale pozostają rzeczy poboczne. I rower, bo sobie nie daruję porannego zawodu pogodowego.
Policzyłem właśnie, że przejechałem prawie 27 km, w tym jeden solidny podjazd i z 5 mniejszych, więc jestem kontent. Powrót co prawda częściowo z rowerem na ramieniu (dosłownie chwilkę), ale takim mordospadem przez las, że na siodełku bym nie śmiał. No cóż, moreny polodowcowe też potrafią być strome. Przy okazji taka ciekawostka – niektóre pola w tzw. Szwajcarii Kaszubskiej są tak pochyłe, że uprawiający je rolnicy dostają dodatek unijny (a może i nie unijnym, może krajowy? Nie pamiętam) dla górali.
O, i proszę! A niektórzy mówią, że daleko nam do Europy! Ignoranci 😀
To Europie daleko do naszych górali nadmorskich! Nie mówiąc o góralach nizinnych, nadjeziornych i wszystkich pozostałych, którzy handlują oscypkami, kierpcami i baranimi kożuszkami na straganach w całej Polsce!
Nooo, kochany… a niby kto jeszcze ma górali nadmorskich??? Holendrzy może? Phi!
Holendrzy nie mają szans na górali, chyba że będą to górale w depresji!
W sumie też jakaś opcja.

Ukryta opcja góralska!
Tam skąd ja pochodzę, żyją górale bagienni
Także to kolejna opcja góralska 
Ooo, a gdzie to jest? O bagiennych nie słyszałem jeszcze??!
Zdrowych może ale nie bardzo spokojnych bo wywaliło prąd na całym osiedlu łącznie z latarniami ulicznymi i nie było przez 35 minut :(.Teraz po północy jest ale oczami wyobrażni już widziałam jak rano będzie wyglądała lodówka i zamrażarka
.
Witajcie!
Niewykluczone, że marchewka to jest to!
Dzień dobry, o tak, kawa, i to dobrze, żeby jak najszybciej zadziałała, bo czuję się bez niej jak bez prądu…
I tu niestety marchewka nie zadziała tak jak kawusia.
Ale przypomniał mi się dowcip z serii „Radio Erywań odpowiada”:
Słuchacze pytają: Czy to prawda, że marchewka wzmacnia męską potencję?
Radio Erywań odpowiada: W zasadzie to prawda, tylko cholernie trudno ją przymocować.
No to na mnie też czas. Dzisiaj chyba obejdzie się bez biegania…
Roześmiane dzień dobry
Nie posiedzę dzisiaj za długo na Wyspie, bo zaraz lecę do pracy

Dziś długo będę… a po pracy muszę pomału szykować się do wyjazdu. Nie lubię pakować się w ostatniej chwili i „na wariata”, bo zawsze sporo rzeczy się nie weźmie
DzieńDobry Wyspiarzom :)))
Witaj, Stateczku!
Dzień dobry po południu. Dzisiaj wyrobiłem 90% normy, co jest do przyjęcia, ale za to robi mi się już niestety autentycznie niedobrze od siedzenia przed monitorem, więc muszę coś z tym zrobić – wydaje mi się, że spróbuję roweru.
Otom ci jest powrócony z roweru. Dzisiaj mała pętelka, nawet nie wiem, czy 10 km, w tym 2 nieznaczne podjazdy, no może 2,5, ale w sumie dużo lepiej się po tym czuję. W porcie jachtowym już mocno zaawansowana wiosna, kto żyw na pokładzie, szorują ludzie, oporządzają takielunki.
Przeraża mnie sama myśl o takiej aktywności… 😉
Podziwiam Quacku , Twoją dokładność w wykonaniu zaplanowanej pracy , jak również energię , którą posiadasz do realizacji założonych celów .Oby ten stan trwał jak najdłużej . Sam kiedyś , nie mogłem doczekać rana , aby pojechać do pracy i realizować swoje plany . Wszystko jednak w życiu ma swoją dynamikę , a więc należy oczekiwać , że przyjdzie okres wyhamowania . Nie żałuj jednak włożonej pracy , bo nie ma nic gorszego , niż frustracja , w przypadku zyciowych niepowodzeń .
Dziękuję. W tym przypadku bardziej od energii liczy się sumienność, „nulla dies sine linea”. Na szczęście termin mam na tyle odległy, że mogę sobie pozwolić na dość znaczną elastyczność.
Dobraaanoc…
Dzień dobry
Dla uczczenia nowego dnia zapraszam wszystkich na kawę.

O tej porze i ja się załapię 🙂
Dzień dobry, jeno pochmurny. Pogodynki w mediach mówią o nadciągającym powietrzu polarno-morskim, i to się czuje, mimo że od czasu do czasu słoneczko przebija się przez chmury.
Kawa się nadawa. (W. Szymborska)
(tak, pamiętam, że był dalszy ciąg, ale nie o tej porze 😉 )
Tradycyjnie już po dziewiątej zmykam pracować. Do zobaczenia po.
Witajcie!
Dziś nieco później dotarłem do stanowiska 😉
Dzień dobry
Heloł. Z konieczności byłam gdzieś tam, ale wracam kurcgalopkiem. Świat na zewnątrz gryzie. I w ogóle.
Stolica. XXI wiek. Burza i deszcz. Nie ma prądu. Awaria. Znowu.
Dzień dobry. Pracę skończyłem, ale w międzyczasie wynikła grubsza afera, w której środku jestem (i nawet nie mogę teraz ani w przyszłości opisać Wam szczegółów 🙁 ) i muszę ją skończyć.
To ja życzę z tarczą!
Powodzenia, Quacku!
Wczoraj Quacku napisałem , że jako niezwykle spokojny człowiek , po pewnej rozmowie z szefem , zamknąłem za sobą z takim hukiem drzwi gabinetu , że mało brakowało , a wypadły by razem z futryną . Okazało się pozniej , że echo tego wydarzenia , pomogło mi w nowym miejscu pracy . Bądż dobrej myśli , nie ma tego złego ,żeby nie mogło być gorzej .
Dziękuję bardzo, na szczęście afera nie ma związku z moją pracą, ale w ostatnich latach przekonałem się, że asertywność – jakkolwiek pojmowana – faktycznie się opłaca.
Uff, no, jakoś wrzaski naokoło ucichły i można spokojnie wchodzić na Wyspę.
Mogę wierszyk? Na przeddobranoc?
Poprosimy!