– Który nie zdążył?! – Otłuszczona kupa futra, kapiąc rozpuszczającym się śniegiem, wtoczyła się do pokoju.- Ale że o co się rozchodzi, Rex? – spod sufitu zaspany łeb podniosła Marchewka. Było to jej ulubione miejsce poobiedniej drzemki. I porannej. I innych prawdę mówiąc też. Ruda brytyjka nie grzeszyła specjalnie ruchliwością. Od podłogi, aż po belkę sufitową sięgał rozgałęziony okorowany konar brzozy, do którego przymocowano tapicerowane półki i kawałki lin okrętowych mających ułatwiać wspinaczkę małolatom. Małolaty nie ryzykowały jednak bliższych kontaktów z pozornie niemrawą ciotką.
– Jak to o co, jak to o co?! – Wpieklił się grubas. – Łysa leży na progu, łbem lutnęła w chiński gres z ludowym wzorkiem. Antypoślizgowy, antypoślizgowy! Tylko pchlarzy i mrozów nie uwzględnili! – Machnął mokrą kitą rozbryzgując krople wokół siebie.
– Któryś popuścił w progu i fajtnęła, jak ta kura po pestkach z galonu sołtysa!
Ruda zainteresowała się.
– Ty, to może coś zrób? Przytargaj ją albo że jak? Jak tam kitę odwali, to kolacji nie będzie, Łysy dopiero jutro ze zmiany schodzi. Mówiła.
– Tobie mówiła? Całkiem już rozum traci na tym odludziu! Z kotami gada! – Grubas klapnął ciężko na nieco zmechaconą poduszkę na sofie i zaczął suszyć językiem mokre kłaki. – A w ogóle tuńczyk ci chyba na ten pusty czerep szkodzi, co ja, aporter??? Lorda Devona wyślij, hahaha.
Zarechotał pod wąsem, kichnął i usiadł niezdecydowany.
– Na ruszt bym coś wrzucił, zostało z obiadu?
– Ale że coś ty, pchlarze znowu nie dojadły i nasze miski glansowały – Marchewkę o dziwo ruszyło. Skacząc lekko z półki na półkę, po okapie kominka, oparciu sofy i dekupażowanym w kwiaty jaśminu zydelku, dotarła na podłogę.
– Zajrzę tam jednakowoż – mruknęła niechętnie. Tanecznym krokiem posunęła w ciemność korytarza. Po chwili wróciła. Za nią mała kędzierzawa paskuda turlała pompon.
– No leży. Gdzie Catberry?
Rex z obrzydzeniem zerknął na paskudę – Szmyrgnęli wszyscy na dwór, znowu ktoś strzela w lesie, to im ogony zagrały. Weimary poleciały, a Dziad gdzieś ujada pod płotem. Bohater bez nogi. A ten co, Łysą miał aportować, a nie jej czapkę.
Mały zdążył przyturlać frottową skarpetkę. – Patrz, w kawałkach to ją jednak przytarga! – mruknął.
Marchewka powoli głodniała. Lodówki nie otworzy, nie ma mowy, zresztą i otwarta puszka tuńczyka zeszła na śniadanie. Wskoczyła na parapet kuchennego okienka i zmarszczyła nos. Łysa znowu zostawiła niedopałki, czy ona nie czuje jak potem jej palce cuchną? Ileż to trzeba z tego smrodku futerko lizać! Okienko było uchylone. Całe szczęście, że zamontowali stary system, słyszała o Mentorze, który złamał żebro wpadłszy w szczelinę uchylnego skrzydła. Ruda prześliznęła się na parapet zewnętrzny i miauknęła wściekle. Dziad urwał popisy i obrócił łeb – co jest?!
– Zwołaj wejmary – warknęła nie gorzej od niego – Łysą trzeba aportować. Ty popuścileś?
Dziad obrócił się wyleniałym ogonem – nic ci do tego! To Jej wina! Powtórki M jak miłość były ważniejsze niż mój pęcherz! Zestarzejesz się, to zobaczysz, jak to jest! – powarkiwał ponuro. Nagle zawył, jakby pożar we wsi był. Catberry i Mineston zjawiły się zdyszane nim zdążył nos opuścić. Runęły do drzwi i stanęły nad Łysą bez skarpety na prawej nodze. Mineston wgryzł się w leżącego obok klapka.
– Zostaw to niemądry. – Catberry obwąchała Łysą i spróbowała złapać zębami za rękaw. Pociągnęła, lecz tylko druga ręka dotąd oparta o ścianę, łupnęła w chiński gres podłogi.
– No i co teraz?
Wtem nad parującymi śniegiem łbami rozległ się przeraźliwy dźwięk. Stuliły gwałtownie uszy i podkuliły ogony. Łysa drgnęła i zajęczała, a od strony pokoju wytoczył się Gruby, z niedosuszonym jeszcze ogonem, turlając łapą pilota od alarmu. – No co, leży i leży, aż zgnije, a wy tak do wieczora będziecie mądrować. Głodny jestem!
Jakiś czas potem wpadli do domu kolejni Łysi i pozbierali do reszty jęczące zwłoki z progu.
– Pani Maczek, nic pani nie jest, halo, pani Maczek? Było to się budować na takim odludziu? Teraz pani widzi, a mąż gdzie, jutro? Zaraz, zaraz, podrzucimy panią na rentgen, jakie nic nie jest, co pani opowiada, a kto to wie, czy wstrząśnienia nie ma, sprawdzimy i zaraz panią odwieziemy, spokojnie pani Maczek. Zwierzęta? A zaraz kolega im coś wrzuci w miski, tak, tak tuńczyka i pedigri, spokojnie, nic im nie będzie, klucze gdzie pani ma? No to hop, jedziemy… Drenaż pani zleci na ganku, bo gdzieś tu zacieka, ślizgawica się robi i nieszczęście gotowe.
Wszelkie podobieństwa do osób i zjawisk rzeczywistych są… tego… przypadkowe, niezamierzone i tfu, tfu na psa urok, na koci ogonek, i tak dalej!
Ha, przypomina mi się taka książka „Ryży Placek i portowa kompania”, było ich zresztą zdaje się więcej z tej serii o ryżym kocie, tylko tam koty (i chyba psy też?) nie wyrażały się o ludziach z takim lekceważeniem. Im dłużej jednak stykam się z kotami, tym większe mam wrażenie, że Twoja wersja jest bliższa prawdy! 🙂
Tak, dialogi są mocną stroną tej opowieści!
Zakładając, że koty z psami się tak bezproblemowo porozumieją. Wiedźma powinna coś o tym wiedzieć.
Owszem, psy z kotami bezbłędnie się porozumiewają ! Potwierdzam bez wahania. Koty mają służbę, więc wyłącznie od kociej klasy zależy ton wypowiedzi o dwunogach
Hmm, ostatnio kota mnie głównie obserwowała, więc być może przekazała Ami jakieś uwagi, samej nie pokazując po sobie, że ja obszedłem w jakikolwiek sposób… 😉
Kota różnie traktuje moich gości….. np. jeden z gości ma niezwykle interesujące buty, a inny obrywa łapą po łydce, gdy chce wyjść…
Nie zaobserwowałem żadnego traktowania poza bacznymi spojrzeniami, ale może to dobrze, że i nie oberwałem 😉
Dzień dobry
Zaparzam kawę i robię przerwę kawową
Zapraszam chętnych mających ochotę się przyłączyć 😉
Obecny!
Grzecznie się witam, szybki łyk i wracam do wiru!
Dzień dobry. We trójkę jeszcze lepiej, albowiem Boh trojcu lubit.
No to arbajt, arbajt. Na razie.
A jak jeszcze jesteśmy cały czas przy kotach, to przypomniała mi się jeszcze taka kocia fantasy – „Pieśń Łowcy” Tada Williamsa. A w niej wiersz:
A zatem spojrzę z uwagą na mego kota…
Ponieważ pierwszy promień boskiej chwały na
wschodzącym niebie wielbi po swojemu.
Ponieważ czyni to okręcając swe ciało siedmiokrotnie
ze śmigłą elegancją…
Ponieważ spełniwszy obowiązek i otrzymawszy
błogosławieństwo,
zaczyna zajmować się sobą.
Ponieważ ma na to dziesięć sposobów.
Po pierwsze spogląda na swoje przednie łapy, by
sprawdzić, czy są czyste.
Po drugie wychyla się do tyłu, by i tam się oczyścić.
Po trzecie wypręża wtedy przed siebie przednie łapy.
Po czwarte ostrzy pazury o drewno.
Po piąte myje się.
Po szóste po umyciu turla się.
Po siódme poluje na pchły, by nie przeszkodziły mu
w walce.
Po ósme ociera się o pień.
Po dziewiąte spogląda w górę, by wysłuchać instrukcji.
Po dziesiąte odchodzi w poszukiwaniu pożywienia…
Ponieważ po skończonej dziennej pracy przystępuje do
zajęć jeszcze ważniejszych.
Ponieważ nocą nie spuszcza władczego wzroku ze
swych przeciwników.
Ponieważ zmaga się z siłami ciemności mocą swej
naelektryzowanej sierści i jarzących oczu.
Ponieważ zmaga się z Diabłem, który jest śmiercią,
mocą swej nieujarzmionej żywotności.
Ponieważ swym porannym rytuałem wielbi słońce,
a ono wielbi jego.
Ponieważ pochodzi z plemienia Tygrysa.
Ponieważ Kot Cherubin to nazwa Anielskiego
Tygrysa…
Ponieważ nie istnieje nic rozkoszniejszego niż jego
senny spokój.
Ponieważ nie istnieje nic bardziej pełnego życia niż
jego zwinny ruch…
Ponieważ Pan Bóg pobłogosławił jego ruchliwą
zmienność…
Ponieważ potrafi tańczyć do każdej muzyki świata…
Tam też ludzie byli opisywani jako coś w rodzaju „łysych” 🙂
Za minut kilka idę kręcić, lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei…
Ja się już pożegnam, bo coś dziś przymulony jestem jak, nie przymierzając, Łysa na progu…

Och… te plecy z wymownymi łopatkami, pokryte perlistym potem…
Dzień dobry
Dla kogo kawę 😀 ?

Dzień dobry, ja już mam, ale chętnie się przysiądę!
Bardzo się cieszę z miłego towarzystwa.
Ja sobie dzisiaj zalałem (tradycyjny) Jacobs fusiasty bez cukru, bez mleka…
Już sam zapach jest pobudzający a smak… wreszcie można zacząć normalnie funkcjonować w ten ostatni(?) dzień roboczy tygodnia 😉
Rano ciągle jeszcze piję niedużą (nie espresso, większą), ale mocną z kapsułki Nespresso. Czarną i gorzką, tylko taka budzi.
We Francji zwyczajem jest filiżanka mocnej espresso z rana (we Włoszech zresztą też 😀 )
To prawda, z tym że tam robią mocniejszą, niż jestem w stanie zdzierżyć. Jeżeli dobrze kojarzę, od niepamiętnych czasów we Włoszech cena za podstawową poranną kawę (jak piszesz, mozne espresso, bez mleka i cukru) wynosiła jedno euro i wszelkie próby jej podwyższenia, choćby o pięćdziesiąt eurocentów (a były takie), spotykały się omalże z ogólnokrajowym strajkiem 🙂
Jest tak do tej pory, podobnie zresztą jak we Francji (zarówno moc espresso jak i jego cena).
To chyba jeden z lepszych przejawów „globalizacji”.
Przy czym ja (inaczej niż przy innych kawach) pijam espresso bardzo słodkie (dwie łyżeczki cukru na „naparstek” w jakim podają espresso) 😀
DzięDobry:)) Poproszę z expresu bez cukru i innych zmiękczaczy smaku:))
Dzień dobry
Czyli większość pijących kawę nie słodzi ani nie „mleczy”?
Ja personalnie mam tak, że nie słodzę, od kiedy płoszę kalorie, a dokładnie:
– kawa z ekspresu (Nespresso) – czarna, gorzka,
– kawa rozpuszczalna (czasami) – biała, gorzka, czasem z cynamonem lub kardamonem, rzadko ze sztucznym słodzikiem,
– herbata (zwykła, zielona, czerwona) – gorzka,
– herbata z cytryną (przeciwprzeziębieniowa) – z miodem,
– herbata z mlekiem (bawarka) – gorzka lub ze sztucznym słodzikiem (rzadko).
Co chyba wyczerpuje dostępne opcje.
Witajcie!
Młyn taki, że nie wiem w co ręce włożyć…. łyknę kawy później
Powodzenia!
To i ja brykam dalej. Pojawię się po pracy.
Przeciw przeziębieniowy środek w moim przypadku wyjątkowo skuteczny, pół szklanki wrzącego mleka uzupełnione setka czystej i łyżką miodu spadziowego, wypić duszkiem i pod kołdrę. Rano zawsze jestem już zdrowy. Oczywista oczywistość, iż kuracji tej nie należy przeciągać ponad miarę :)))
Jak nie mam pod ręką czystej, wykorzystuję jeszcze czosnek (niekoniecznie DO mleka), no i samo mleko niekoniecznie wrzące. Poza tym zgoda 🙂
Dopiero dzisiaj mogłem przeczytać i notkę i komentarze – ło matko, to o kotach i ludziach!? Nie psach?

Melduje posłusznie, że odnalazłem na półce don Camilla – teraz leży na tableciku i na oczach – może wreszcie przy czasie poczytam?
Co do owłosienia, to i owszem, przerzedzone ale posiadam – na ogół na głowie i brodzie, z powodu, że ciągle miałem tępe nożyki do golenia – babeczki mi ciągle tępiły! Co sobie kupiłem paczkę, to dziwnie traciły na ostrości!
Ja miałem kiedyś wąsy (wąsiki) ale moja ówczesna ukochana stwierdziła, że dużo bardziej się jej podobam bez wąsów… więc zgoliłem.
Odkąd później próbowałem zapuszczać (cokolwiek 🙂 ), to zawsze padał argument, że „bez” wyglądam lepiej („biały bez” 😀 )
Zawsze słucham się ukochanej w takich sprawach
Dzień dobry. Ponoć jak się wsadzi golarkę pod domowej roboty piramidkę, wzorowaną na egipskich, to się sama ostrzy, od promieniowania kosmicznego czy jakoś tak 😉
Słyszałem o tej metodzie, ale nie spotkałem jeszcze nikogo, komu się to udało…
Widocznie piramidy „nie takie” 😀
Dzień dobry 🙂 Normalnie mnie zatchło z wrażenia Bezetko, to opowiadanie jest prawdziwym cycusiem w stylu, który uwielbiam 🙂

Ha.
Znajoma na Facebooku publikuje zdjęcie córki i kota. Córka siedzi na foteli z wielkim wezgłowiem, kot – na szczycie tego wezgłowia. Podpis: „Tak sobie siedzą”.
Po godzinie następne zdjęcie z podpisem „Aktualizacja”. Tym razem kot leży rozparty na siedzeniu fotela, a córka – skromnie przycupnięta na poduszce, na podłodze u stóp fotela.
„Personel ludzki trafił w końcu tam, gdzie jego miejsce” 🙂
Dzień dobry

Miłego weekendu życzę
Bezetko tekst jest świetny!!!


Uśmiałam się prawie do łez