– Co właściwie panu dolega? – zapytał doktor Miński, poprawiając okulary na nosie.
– To dłuższa historia… – rzucił żałosnym tonem chudzielec leżący na kozetce. Przetłuszczone włosy opadały mu w nieładzie na czoło, a podkrążone oczy jednoznacznie świadczyły o kłopotach ze snem. Policzek drgnął mu nerwowym tikiem, uniósł więc dłoń, żeby rozmasować mięsień, ale nie na wiele się to zdało. – Och, chwileczkę – powiedział uspokajająco doktor, podniósł się z fotela i podał pacjentowi małą białą tabletkę i grubościenną szklankę z wodą. Tabletka zniknęła, a wystająca grdyka chudego mężczyzny przesunęła się spazmatycznie.
Doktor Miński cierpliwie odczekał kilka minut, przygładził swoje siwe włosy, odchrząknął delikatnie i ponownie zagaił – Jeśli to dłuższa historia, chętnie posłucham. Proszę bardzo, panie… – Ponyriow – pośpiesznie podpowiedział chudy, a na uniesione brwi doktora machnął ręką – Tak, z tych Ponyriowów. To był mój pradziadek, i wie pan, coś chyba faktycznie jest w genach. Nie zostałem wprawdzie poetą, tylko tłumaczem, ale wystarczająco dobrym. Nie będę się krygował, panie doktorze, moje przekłady cenią i czytelnicy, i krytycy, to nieczęsta sprawa. A wydawcom w to graj, więc mogę brać – wybierać, i to ja ustalam stawkę, w granicach rozsądku, ma się rozumieć. Z tym że to mój rozsądek – chudzielec uśmiechnął się i przez chwilę Miński zobaczył, że jego gość – właściwie pacjent – to normalny, miły facet, z gatunku tych, których chętnie zapraszacie z żoną na grilla albo na niezobowiązującą domową imprezę przy dobrym winie. Ponyriow podjął wątek – O czym to ja… A, tak, no więc cenią i krytycy, a stąd wpadły i nagrody – dwa razy „Żukow”, raz „Mistrz” (tu chudzielec mrugnął porozumiewawczo) i raz „Andriej Biełyj”. Z tej jestem najbardziej dumny!
Miński skinął głową z uznaniem, błysnęły szkła okularów. Tak, przez jego kozetkę przewijali się najróżniejsi ludzie, ale laureata takiej nagrody jeszcze nie miał w swojej „kolekcji”. – Czy moglibyśmy jednak wrócić do, hmm, zasadniczego powodu, dla którego mam przyjemność pana gościć? Ponyriow zbladł i schował głowę w ramiona, jakby wypuszczono z niego powietrze. – Panie doktorze, dzieje się ze mną coś niedobrego – wyznał. – I jak też to się objawia? – zachęcił go psychiatra. Powoli, z oporami, chudy tłumacz wyrzucał z siebie kolejne fragmenty historii, opowiadając, jak najbliżsi znajomi i rodzina zaczęli zarzucać mu kłótliwość i słowną agresję, która zdawała się nieuchronnie zmierzać w kierunku fizycznej brutalności… jak, nie wiedzieć czemu, znalazł w historii przeglądarki swojego komputera adresy stron epatujących okrucieństwem… jak od pierwszego niucha zaczął wyczuwać świeżą krew… czy wreszcie, jak pewnej nocy ocknął się we własnej kuchni z tasakiem w dłoni, a przed nim leżał przerąbany na dwoje kawał wieprzowego mięsa z zamrażarki.
Z początku doktor nie przerywał rozmówcy, podtrzymując tylko kontakt – ahając, hmkając i kiwając głową. Z czasem jednak zaczął zadawać pytania – „Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy?”, „Jak to się stało?” czy „I co pan wtedy zrobił?”. Ponyriow przekonał się, że chcą mu tu pomóc, ożywił się i powoli rozkręcił. Oczy mu zabłysły, pierś się podniosła – gotów był nieba przychylić swojemu psychiatrze, żeby dotrzeć do sedna. Wtedy jednak stała się rzecz nieoczekiwana. Miński zmienił temat: – A jak wygląda pana rozkład dnia? Ta-ak? Więc wstaje pan o… ? I co potem? Praca do… ? Aha. Dziękuję. A, proszę wybaczyć wścibstwo, jak pan pracuje? To znaczy, co pan robi, zabierając się za przekład?
– Ja, panie doktorze, stosuję metodę całkowitego zanurzenia się w temacie. Cał-ko-wi-te-go! – podkreślił tłumacz z dumą – literatura przedmiotu to tylko pierwszy etap. Staram się poznać temat dzieła, które przekładam, równie dobrze, jak autor. A może i lepiej! Dlatego przed przekładem tekstów buddyjskich mieszkałem prawie rok w Indiach. A efekt? Niektórzy buddyści u nas twierdzą po dziś dzień, że jestem kolejnym wcieleniem Gautamy. No oczywiście przesada, gruba przesada. Ale już na przykład po przekładzie historii brytyjskich kolei zaoferowano mi honorowe członkostwo Wszechbrytyjskiego Klubu Obserwatorów Pociągów. Przyjąłem, a jakże. Czasem przy tekstach historycznych żałuję, że nie wynaleziono jeszcze wehikułu czasu. Na pewno bym z niego skorzystał! – Jestem pewien, że nie tylko pan – uśmiechnął się dobrodusznie Miński – a nad czym obecnie pan pracuje?
– Ech, nie ma o czym mówić – żachnął się Ponyriow. – Akurat skończyłem jedną poważniejszą rzecz, zbiór reportaży nagrodzonych Pulitzerem z kilku ostatnich lat. Oczywiście musiałem przy tym trochę się najeździć, Peru, Maroko, Rumunia, Stany… Wróciłem, skończyłem i oddałem przekład, po czym stwierdziłem, że czas na coś lżejszego, więc wziąłem się po raz pierwszy za kryminał. Wie pan, takie wakacyjne czytadło, ale niezłe, poprzedniego lata w Anglii to był prawdziwy bestseller, a przecież wydawałoby się, że wszyscy znają historię Kuby Rozpruwacza, nawet jeżeli przyobleczemy ją we współczesne szatki. Ale najwyraźniej ludzie chcą czytać o niewyjaśnionych zbrodniach. To fascynuje czytelników, każdy myśli, że może to jemu uda się rozwikłać zagadkę, której nie podołali najlepsi kryminaliści świata, z ich metodami i laboratoriami, z dostępem do baz danych! No przecież mrzonka, doktorze, zgodzi się pan ze mną! Doktorze?
Chudy tłumacz zorientował się, że Miński już od dłuższej chwili nie potakuje, ani nie zadaje pytań. Doktor zamarł w bezruchu, utkwiwszy wzrok gdzieś w oddali, jakby patrzył przez ścianę naprzeciwko. Jego usta poruszały się, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Ponyriow zdenerwował się nie na żarty. – Doktorze! – zawołał, szarpiąc rozmówcę za ramię – proszę się ocknąć! Co się stało! Lekarz powoli potarł czoło. – Załóżmy – zaczął powoli – że pan zanurza się w temacie w sposób doskonały… Idealny. Że wczytuje się pan w oryginał tak, że… – tłumacz słuchał z zapartym tchem – że STAJE się pan autorem. Tu, w środku, w głowie. A to oznaczałoby… Oznaczałoby… Miński chwycił rozmówcę za rękę i ścisnął mocno, niemal do granicy bólu. – Kto to jest? Kto napisał ten pański kryminał? Ponyriow słuchał tego wszystkiego z uchylonymi ustami. – Doktorze, ale… pan chyba oszalał. Przecież, przecież to niemożliwe, tak się tego nie robi! Tak nie można wykryć sprawcy. Jaki sąd przyjmie moje – moje – dziwne zachowania za dowód?
– Sądem niech się pan nie przejmuje – odparł stanowczo doktor. – A wykrycie pozostawimy policji. Mówił pan, że to brytyjski kryminał? No to Scotland Yard już się zajmie autorem. Oni mają możliwości, ale to pan, pan poda im podejrzanego na tacy. A kiedy już znajdą dowody, to będzie koniec naszego Rozpruwacza! Panie Ponyriow! – złapał chudzielca za ramiona – Pan jest zdrowy! To autor książki, którą pan przekłada, jest chory! I proszę zauważyć, że po raz pierwszy, pierwszy raz w mojej karierze postawiłem diagnozę z dala od pacjenta, per procura, że się tak wyrażę! Oszołomiony tłumacz nie oponował już, tylko energicznie przytakiwał: oczywiście, następnego dnia, zaraz z rana się za to weźmie. Uruchomi wszystkie kontakty, dotrze do odpowiednich osób w Londynie i zakończy łańcuch zbrodni – stając się przy okazji już nie tylko tłumaczem, ale prawdziwym zbawcą ludzkości!
* * *
Ponyriowowi spadł kamień z serca, to było widać na pierwszy rzut oka. Świeżo ozdrowiały, wskrzeszony wręcz. „Łazarzu, mówię ci, wstań!” Z radością się ze mną pożegnał i popędził do samochodu. Ruszył z piskiem opon, a kiedy czerwone światła zniknęły za rogiem, zacząłem procedurę standardowego zakończenia operacji. Ekipa czyścicieli czekała w mieszkaniu piętro wyżej: zeszli po cichu do gabinetu i zaczęli metodycznie usuwać jego wyposażenie. Na pierwszy ogień poszły książki i meble: fotel oraz kozetka zniknęły w niebycie. Kiedy czyściciele skończą, lokal pozostanie w stanie surowym. Białe ściany nic nikomu nie powiedzą.
Zdjąłem okulary i siwą peruczkę, przebrałem się również w wygodny, polowy kombinezon – za pół godziny nie będzie śladu po doktorze Mińskim. Jutro rano Ponyriow zrobi swoje, a jeżeli wszystko pójdzie, jak trzeba, skończy się rozpylanie psychotropów w jego lodówce. Za kilka dni tak czy inaczej wybuchnie sensacja, bo mój brytyjski odpowiednik (ciekawe, czy również używa nazwiska Nowak, czy raczej Novak? A może Newman?) pozostawił już, gdzie trzeba, dowody przeznaczone dla policji. Złapią autora, a wtedy temat podchwycą już media, które zrobią z pisarza Rozpruwacza – i akcja zakończy się pełnym sukcesem. W końcu nic tak dobrze nie robi książkowej premierze, jak soczysty skandal!
___________
Tekst chroniony prawem autorskim, opublikowany na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry na nowym pięterku. Powraca dobrze znany agent w nowym wcieleniu. Najwyraźniej jakiś (rosyjski) wydawca miał spore fundusze do zainwestowania w nietypową akcję promocyjną… 😀
Witam Mistrzu :)) Pomysł i wykonanie pewnie jeszcze sprzed kryzysu walutowego w Moskwie ??? Oczywista oczywistość, odnosi się to wyłącznie do komentarza o rosyjskim wydawcy. Tak czy owak zawsze Nowak :))) Moje gratulacje :))
Dziękuję za uznanie 🙂 pomysł dość nowy, sprzed paru tygodni, inspirowany z jednej strony skłonnościami wschodnich sąsiadów do gmatwania, zaciemniania i zafałszowywania rzeczywistości („takie mundury można kupić w każdym sklepie!”), z drugiej – etosem tzw. Nowych Ruskich, którzy wydają pieniądze na różne dziwne sposoby, z trzeciej zaś – specyfiką tłumaczenia jako takiego. Nie miałem tylko puenty, opowiadanie kończyło mi się mniej więcej przed gwiazdkami, a uznałem, że to trochę za mało… aż nasunął mi się agent Nowak jako drugie dno 🙂
Nie chcę być marudny, troszeczkę jednak brakuje mi tu zegarka dobrej marki, podróż Pendolino z Krakowa do Petersburga też wzbogaciłaby nastrój. Proponuję rozbudować opowiadanie do co najmniej tetralogii, materiału jest dosyć :))
To prawda, materiału byłoby dość 🙂 w pierwotnej wersji (nie ostała się po edycji) usiłowałem wprowadzić trochę głębsze tło, w sensie dokonań tłumacza, jeśli chodzi o zanurzanie się w temacie, ale po namyśle poniechałem tych dygresji z uwagi na spójność tekstu i skupienie się na wątku „kryminalnym”.
Co do Wehikułu Czasy, oglądałem ostatnio film gdzie bohater miał możliwość powrotu i robienia poprawek w swoim postępowaniu. Za każdą próbą wprowadzania zmian, następstwa byłe znacznie fatalniejsze(?) od wcześniejszych rezultatów. Widać, iż trzeba się pogodzić z Fatum i przyjmować Wyroki Losu z pokorą i zrozumieniem :))
O, właśnie, doskonały przykład. Jest kilka koncepcji, czysto teoretycznych, przynajmniej dopóki ktoś nie wynajdzie takiego wehikułu, dotyczących możliwości nanoszenia zmian w przeszłości. Do mnie osobiście przemawia koncepcja wieloświata – każda zmiana w przeszłości powoduje nowe odgałęzienie na linii czasu i od tej chwili podróżnik nie ma już możliwości powrotu do „swojej teraźniejszości”. Gdyby była jedna linia czasu, którą powrót w przeszłość może zmienić, nie wiadomo, jak rozwikłać „paradoks dziadka” („Co się stanie, jeżeli cofnę się w przeszłość i zabiję własnego dziadka, zanim miał dzieci? Nie urodzi się jedno z moich rodziców, a więc i ja sam, ale w takim razie kto się cofnie w czasie i zabije dziadka?”).
Co więcej, paradoks dziadka to małe miki przy opowiadaniu Heinleina „All You Zombies” (polski tytuł: „Wszyscy wy zmartwychwstali…”), w którym główny bohater (uwaga, zdradzam zasadnicze szczegóły dot. fabuły!) nie tylko cofa się w czasie, urodził się jako kobieta i zostaje swoją własną matką, a następnie zmienia płeć i cofa się ponownie, żeby zostać również własnym ojcem (!).
Z kolei w drugą stronę mechanizm ten wykorzystał w opowiadaniu „Sonda przyszłości” Philip K. Dick (uwaga, kolejne szczegóły dot. fabuły!). Ludzie zaglądają w przyszłość i dowiadują się, że ludzkość w stosunkowo bliskim czasie zostanie wytępiona (a przyczyny na pierwszy rzut oka nie widać), w związku z tym główny bohater udaje się w przyszłość i podczas powrotu przenosi do swojego „teraz” czynnik, który za chwilę zniszczy ludzkość.
Pozdrawiam, Panie Quackie
Ależ Waść oczytany 🙂 A tekścior zacny!
Wieczór dobry, paniemodry! Dziękuję za uznanie, kłaniam się autorowi również zacnemu.
Opowiadanie przednie! Gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się film o autorce kryminałów (bodaj Sharon Stone), której fabuła zaczęła się realizować w realu zagrażając narratorce. Ale już nie pamiętam, czy zbrodni dokonywała sama pisarka czy jej szalony fan…
Oj. A nie kojarzę, ale owszem, bywają takie filmy, w których fabuła „podrzędna” zaczyna się przenikać z „nadrzędną”. Gdyby ktokolwiek sobie przypomniał (oczywiście zwłaszcza Ty, Mistrzu T.), to proszę podrzucić tytuł, chętnie obejrzę (bo nie kojarzę, żebym dotąd oglądał).
Był jeszcze taki horror „W paszczy szaleństwa” bodajże (z Samem Neillem?), w którym kataklizm z książki wykraczał poza nią i wkraczał do filmowej „rzeczywistości”. To jeszcze na inną skalę.
Witam 🙂 Czy SzanMistrzowi nie chodzi przypadkiem o Nagi Instynkt 2 ??
Może to być…
Szanowni, jeszcze jestem, ale za chwilkę zmykam kręcić. Przed świętami trzeba tych kalorii stracić, ile wylezie.
Wrażliwiec z pana Ponyriewa, ale resztki rozsądku mu te psychotropy zostawiły 🙂 …. Pomysł, powiedziałabym przewrotny! Na ogół czytelnicy tropią wątki autobiograficzne i często utożsamiają utwór z autorem…. a tu – czysta manipulacja i ” wrobienie autora w temat”. to się nazywa dbałość o czytelnika….
Gratuluję Kwaku tej kryminalnej fantastyko- reklamy !

… no i ten tytuł!
A tytuł to już czysty bonus. Uwielbiam takie wieloznaczności, tytuł „przyszedł do mnie” na samym końcu 😀
Może gdyby nie podżerał z lodówki wieczorami… ;)no ale jako chudzielcowi wolno mu było.
Wrobienie autora czy czytelnika? A może obu?
W każdym razie muszę powiedzieć, że kolejne zlecenie agent Nowak wykonał nienagannie 🙂
Chodzi mi po głowie, że jakiś skandal związany z kryminałem mielismy jakiś czas temu bodaj we Wrocławiu ? Nie pomnę szczegółowo, ale media wyraźnie podawały, ze autor opisał własnoręcznie wykonanąa zbrodnię….tylko, że dobrą pamięć miałam w poprzednim życiu( albo czasie)
Dzień dobry
Oczywiście jednym tchem… 
Padam na nos, ale Mistrza Q musiałam przeczytać
I tak sobie pomyślałam, że takich manipulacji jest w życiu trochę… tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę…
Dzień dobry. Prawda, zresztą większość opowiadań o agencie Nowaku ma tę tezę – a promocja książki to tylko wdzięczny pretekst 🙂
Dzień dobry! Właśnie piję, bo to pożyteczne, ale w miłym towarzystwie to również przyjemne.
Dzień dobry 🙂
Od rana ruch w domu, wreszcie mogę sie przywitać i spokojnie dokończyć filiżankę kawy 
Miłego przedświątecznego ” się krzątania”…. Już niedługo Wielkanoc, a to nie są aż tak pracochłonne święta, jak Boże Narodzenie 🙂
DzięDobry Czarodziejko :)) Miłego krzątania przedświątecznego :))
Dzień dobry. Kawa poranna większości nas dotyczy, jak widać, jeno ten poranek rzecz względna 😉
Witajcie!
Mała awaria – i nawet kawę chlupałem „w biegu”
Na szczęście oznaczało to tylko bieg myśli…
To świetnie :)) Bieg myśli to jednak całkiem co innego, od myślowej biegunki :)))
Dzień dobry, tuszę, że awarię udało się ogarnąć.
Gdyby się nie dało, biegałbym dalej!
Ach, no tak, oczywiście.
To jestem z powrotem i chwilę pobędę – do następnego zwłokiniecierpiącego zadania.
Dobry wieczór. Wróciliśmy z wywiadówki przedświątecznej u Najjuniora, żywi, ale nieco sterani, w sumie trafiliśmy jeszcze na zebranie ws. zimowiska, i bardzo dobrze.
To i tak nieźle, bo ja jeszcze nie wróciłem…
Ale nie z wywiadówki? 😉 to jest z jednej strony pociecha, z drugiej – jednak chyba nie ma czego zazdrościć, w sensie siedzenia w pracy (bo tak to zrozumiałem) do tej pory?
Dobrze zrozumiałeś! nie ma czego…
Nie ma to tamto, Mistrz Tetryk w pracy (albo tuż po), trzeba się przestać obzieleniać – zaraz idę kręcić!
Dobry wieczór 🙂 Już prawie zapomniałem jak jesteś dobry w narracji sensacyjnej Mistrzu, gratulacje z powodu odłowienia obu paskud i zaprzęgnięcia do roboty, rezultat jest miodzio. Początkowo obstawiałem schizę bohatera zaczerpniętą od Raskolnikowa, ale Kuba też pasuje do modelu, a nawet bardziej 🙂

Ps. Teraz dopiero doczytałem komentarze i widzę, że Korab miał podobne skojarzenia [zegarek]. Przeczytałem jeszcze raz, dokładniej, nie o ten zegarek chodziło jednak. Odmelduję się zanim moje ostatnie funkcjonujące trzy klepki się całkiem zbuntują. Bulba 🙂 🙂 🙂
No proszę, mnie zaś Raskolnikow w ogóle nie przyszedł do głowy, a Kuba dopiero w trakcie pisania, jako wymowny trop, którego nie będę już musiał rozwijać, żeby było jasne, co tu się, za przeproszeniem, kroi.
Swoją drogą zastanawiam się, czy ktoś już o tym pomyślał, niby wszystko już było, a indukowana schiza pod wpływem tłumaczenia zaś, wywołana schizą autora oryginału brzmi moim zdaniem nieźle. Indukowane szaleństwo jako takie na pewno było, kojarzę takie opowiadanie, w którym bodajże naukowiec-schizofrenik „zaraził” swoim szaleństwem wielki, megazłożony komputer, umieszczony zdaje się gdzieś na Antarktydzie (bo chłodzenie), a jeden z następnych naukowców „złapał” to z powrotem od komputera – a w każdym razie odkrył, że to złapie.
No! Wreszcie wróciłem do domu. Już możesz zatem przestać kręcić, Quacku!
Tajess!
Się to dobrze zbiegło, właśnie wróciłem 🙂
Dzień dobry!

Tak na oko, zostały przynajmniej malunki i wzorki
DzińDybry:)) Do krateru proponuję „białego niedźwiedzia”, butelka szampana, ćwiartka spirytusu i trzy kostki lodu. Będzie trzymać do Sylwestra :)))
Dzień dobry. O tempora, o mores. Tak od rana wino i białe niedźwiedzie? 😉 Na razie będę się kontentował kawą.
Do wyboru pozostają białe myszki, różowe słoniki, nie polecam pająków, węży, smoków oraz sałatki jarzynowej z kurczakiem :))
Z tego wszystkiego jadam tylko sałatkę 😀
Na dworze jest +11 stopni z ogonkiem, pada deszcz i ciemno jak u Afropolaka w uchu, chyba się jednak przemogę i wypiję to czarne paskudztwo z wiaderka, bo zasnę na stojąco, to nie jest normalne żeby w grudniu była taka pogoda 🙂
U nas też coś koło tego, minus ciemno. Kawę na wiaderka? Też tak kiedyś piłem, jak potrzebowałem ilości, nie jakości.
Poszedłem na ilość, wypiłem 4 kubki tej brunatnej cieczy i spać mi się chce teraz w dwójnasób, no nie działa 🙂 🙂
Jak nie działa, jak działa? A skąd dwójnasób?
Przedtem chodziłem żeby nie zasnąć, później nasypałem sobie gwoździ do butów, żeby nie zasnąć 🙂 🙂
A to nie lepiej było zasnąć?
W pracy? Never! 🙂 🙂 🙂
I jak? Ukontentowany? 🙂
Tak jest! Kawa mnie na tyle uaktywniła, że za chwilę nawet wychodzę, załatwiać przeróżne sprawy w mieście.
Mam pytanie, co sądzicie o ekspresie do kawy ?
Rano do kawy nie podchodzę inaczej niż ekspresem 😉
A serio – chodzi o ciśnieniowy ekspres pełną gębą? Szwagier ma takowy, co to wszystko robi – wsypuje z jednej strony ziarnistą kawę, wlewa wodę z drugiej, czeka stosowną chwilę i otrzymuje z trzeciej strony pyszną kawę.
My zaś mamy ekspres też ciśnieniowy, ale na gotowe kapsułki, kupowane od pewnej firmy na „N”. Ponieważ nie jesteśmy aż takimi koneserami, żeby dobierać własne mieszanki ziaren (jak robi szwagier), to kapsułki w zupełności nam wystarczają.
Przedtem mieliśmy nie-ekspres, tzn. przelewową kawiarkę, ale była dość uciążliwa w obsłudze (czas oczekiwania, wymiana filtrów), no i efekt był wystarczająco energetyczny, ale ze smakiem już bywało różnie.
Już jestem, trochę się nazałatwiałem.
Co do kawy, to systemów kapsułkowych na rynku jest chyba trzy, my mamy ten od Clooneya 😉
Co do zasypiania, to cała rodzina z tej strony w komplecie i poza mną wszyscy śpią. Te plus 11 i deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny po prostu zachęcają do spania…
Aaa, co do tych ponoć wyżętych przeze mnie i Laudate, Miśku, one są niezmordowane i zawsze chętne („wyuzdane… w uprzęży… z melonem?!?” 😉 ), z tym że fakt, czasem nie chcą przychodzić…
Dobry wieczór. Niestety jestem zmuszony opuścić już na dzisiaj Wyspę. Jeżeli będę mógł, to jeszcze wejdę, ale najpewniej nie.
Miłego wieczoru, Quacku!
Miłego wieczoru Mistrzu Cyfrologii. Byłem elektronikiem analogowym, nawet niezłym w/g kilku rankingów, nie potrafiłem się odnaleźć w algebrze Boole`a.
Może dlatego, że to był Boole? 😉
O jeżu kolczasty! Operatorzy matrycy prawdy z Deneba, zawsze podejrzewałem, że Korab to kosmita i V kolumna danych wejściowych z alternatywą zmiennej boolowskiej, ale że Quackie też? Ciekawe jakim cudem macki i przylgi nie wplątują Mu się w łańcuch roweru:)

Pamiętam, jak ma egzaminie z układów elektronicznych pan wyciągał płachtę jakiegoś schematu – analogowego, a jakże – i pytał: Jeżeli ten oto opornik usuniemy, to jaki to będzie miało wpływ na działanie urządzenia?
Brrr…
Dla mnie największym horrorem, który śni mi się do dzisiaj jest model atomu wodoru Bohra i te wielopiętrowe wzory, nie mogłem tego ogarnąć ni w ząb i te sześciokątne wzory chemii organicznej z liceum, brrrrrr 🙁
Melduję przy okazji, że odcinek Harpii ukończyłem, krótki i poświęcony Bezetce, ale zawsze to cóś 🙂 🙂
No to śmiało! Na co czekać? Zapraszaj! 🙂
No to zapraszam na pięterko, za chwilę 🙂