« Drugi but... Miś i Harpie. »

Downtown Chicago.

Na tą „wycieczkę” wybierałam się z nerwów. Dostałam z tutejszego urzędu papiór na podatek za dom. I to nawet dwa. Tylko adres się zgadzał.
Kupiliśmy szeregówkę w 2008 roku i co pół roku dostawaliśmy taki papierek. Raz do roku było to rozliczenie – dokładne wyliczenie ile i za co płacimy, a także jak mamy rozłożoną ratę(w sumie dwie raty, ale nierówno po połowie). Właścicielami był mój małżonek i ja. Co prawda na rachunku był tylko małżonek, ale to mi nie przeszkadzało. W tym roku dostaliśmy takie właśnie rozliczenie, ale jako właściciel był jakiś Ameer Eusebio. Mało mnie coś nie trafiło. Kto to w ogóle jest?!!!! Numer naszego domu to 2562 i za to był jeden rachunek, a drugi za dom o numerze 2510. Dlaczego przysłali to do nas? Przecież my nic nie mamy wspólnego z tym adresem?!!! Oczywiście chwyciłam za telefon i chciałam to wyjaśnić… Wisiałam na telefonie chyba ze dwie godziny, a i tak nie udało mi się porozmawiać z człowiekiem. Ugh! Same maszyny!!! A jak mnie już przełączyło do operatora, to czekałam ponad pół godziny, a i tak nikt się nie odezwał ludzkim głosem… Wściekła rozłączyłam się… W środę, 12 lutego dostaliśmy kolejne pisemko do tego Eusebio. Chociaż nie do mnie, ale otworzyłam. Zaczęłam czytać… Przeczytałam tylko początek i mało mnie coś nie trafiło. Był to formularz dla osób, które świeżo kupiły dom. Nasz dom?!!! A gdzie moja zgoda i kasa?!!!! Chyba trochę pokrzykiwałam, bo syn przyleciał, wyjął mi ten świstek z ręki i doczytał do końca… Okazało się, że trzeba mi było też doczytać do końca, straciłabym mniej nerwów. Ten Eusebio kupił dom, ale pod adresem 2510…
I tak 13 lutego, razem z synem (jako wsparcie duchowe i lingwistyczne) wybraliśmy się do Downtown Chicago… Pojechałam do kolejki samochodem. Parking przy kolejce i bilety wychodzą dużo taniej, niż parking w Downtown. A poza tym, nienawidzę jeżdżenia po tych jednokierunkowych ulicach. Wysiadaliśmy na przystanku Clark/Lake. Jeszcze tam nie wysiadałam… I to było pełne zaskoczenie… Musieliśmy przejść przez James R. Thompson Building (a przynajmniej wydaje mi się, że taką to nosi nazwę). Jeszcze nigdy nie widziałam takiego dziwnego budynku…
Z peronu kolejki wjechaliśmy schodami piętro wyżej, przeszliśmy przez bramki… Wyszliśmy na ogromną halę pełną stolików z krzesłami. Dokoła była cała masa różnych barów, które Amerykanie nazywają restauracjami. Ale taki MacDonald to jaka to restauracja?!!! Popatrzyłam do góry i nowy szok. Dokoła galerie, a w jednym miejscu kompleks wind. Były też ruchome schody na piętro wyżej, czyli na poziom ulicy i oczywiście wyjście na ulicę… Syn powiedział mi, że był tu kiedyś z klientem. Gdy jeszcze pracował w biurze jako notariusz i tłumacz. Na 8 piętrze jest biuro adwokackie (oczywiście nie tylko) i tam klient biura miał się stawić. Nie wiem dokładnie po co, ale to nieistotne. Syn nie powinien nawet opowiadać komu jakie rozmowy tłumaczył, to tajemnica zawodowa, a ja się zbytnio nie dopytywałam, bo co mnie to obchodzi… W każdym bądź razie, nie wsiadłabym do tej windy za żadne skarby świata… A już jechać tym na którekolwiek piętro (powyżej 4), to jest niewyobrażalne!!! Nie wiem kto wymyślił takie „panoramiczne” windy!!! Syn zaproponował mi, żebyśmy do tego City Hall poszli podziemnym przejściem. Tyle lat tu mieszkam i nie wiedziałam, że takie są… Dopiero wtedy dowiedziałam się, że takimi podziemnymi przejściami połączonych jest kilka przecznic. Wszystko jest dokładnie opisane, „drogowskazy” informują gdzie się wyjdzie, jeśli użyje się tych schodów, a gdzie się dojdzie, gdy się je ominie…

Podziemnymi przejściami dotarliśmy do właściwego budynku. Poszliśmy do właściwego miejsca… sporo ludzi i nie wiadomo gdzie się udać dalej. Jakiś gostek zapytał nas w jakiej przyszliśmy sprawie i nie wysłuchawszy nawet do końca kazał nam stanąć pod flagą. Stanęliśmy. Za moment wezwał nas do siebie jakiś Murzyn (poprawnie to byłby Afroamerykanin, ale po polsku to jest Murzyn i tego się trzymam). Dobrze, że mój syn nie ma nerwów, bo ja byłam gotowa tego urzędnika pobić!!! Syn wyłuszczył mu problem w sposób jasny i krótki. A ten baran popatrzył na nas nierozumiejącym wzrokiem i mówi, że to nie ma znaczenia, bo i tak podatki płacimy na PIN, a nie na adres… Coś mnie mało nie trafiło, ale się opanowałam i powiedziałam, że nie rozumiem. Nie chodzi nam przecież o zapłacenie podatku, tylko o wyjaśnienie dlaczego na rachunku jest inny właściciel, skoro nie sprzedawaliśmy domu? A ten znowu, jakby się zaciął, że i tak płacimy na PIN… Ale do pioruna na czyje konto to idzie?!!! A ten dupek mi mówi, że jak chcemy mieć rachunek na swoje nazwisko, to musimy wypełnić formularz o zmianie adresu. Jakiej zmianie adresu do groma?!!! Przecież nigdzie się nie przeprowadzaliśmy!!! Jakiś głąb pozmieniał dane w komputerze i mam teraz wypełniać jakieś formularze??!!! Niech przywrócą stan poprzedni i po zawodach!!! Nie dało się już z tym Murzynem rozmawiać. Znowu się zawiesił… Powtarzał jak mantrę, że musimy wypełnić formularz…
Synek wziął mnie pod pachę i poprowadził (mimo moich protestów) do stolika z formularzami. Nawet sam wypełnił…. Ja nie dałabym rady, bo z tych nerwów miałam czerwone plamki przed oczami… Wróciliśmy do tego Murzyna i oddaliśmy wypełniony formularz. Musiałam dać mu do obejrzenia swoje prawo jazdy… Coś mnie podkusiło i zapytałam, czy już teraz nie będziemy dostawać korespondencji do tego Eusebio… A ten dupek mi mówi, że będziemy. Czy muszę pisać jak się wściekłam?!!! Co to znaczy, że będziemy? A ten baran nam mówi, że jeśli nie chcemy takiej korespondencji, to powinniśmy wypełnić taki sam formularz, tylko dla tego Eusebio… Jak mogę wypełniać formularz gościowi, którego nie znam?!!! Nigdy go w życiu na oczy nie widziałam i już od jakiegoś czasu bardzo go nie lubię (wrrrrr), chociaż…tak szczerze mówiąc, to on nawet nie wie, ile mieliśmy przez niego problemów (a właściwie to przez urzędników). Murzyn znowu się zawiesił… I znowu jak mantrę powtarzał to samo. Dobrze, że ten syn był ze mną, bo jakbym była sama, to chyba by mnie zamknęli za pobicie urzędnika w pracy… o ile udałoby mi się przeskoczyć tą wysoką ladę (sięgała mi do pachy), bo przecież facet by się nie nadstawiał na cios, tylko by się odchylił (bo żeby odskoczył, to nie wierzę)
Syn wypełnił kolejny formularz… Tym razem trafiliśmy do białej kobitki. I znowu od początku trzeba było to wszystko wyjaśniać Ugh!!! Za plecami kobitki pojawił się „nasz Murzyn” i znowu zaczął się wtrącać i powtarzać te swoje kretyństwa. Ręce mnie swędziały, ale heroicznie się opanowałam. Przypomniała mi się przestroga Barbary (Amerykanki), która powiedziała mi, że ich na huczki się nie weźmie… Kobieta wykazała pełnię zrozumienia. Wzięła od nas te wszystkie papióry i powiedziała, że zajmie się wyprostowaniem tego. Chciałam od razu oddać jej ten środowy papier, ale nie chciała go brać. Powiedziała nam, że powinniśmy jechać na trzecie piętro i tam to załatwić. Pojechaliśmy. Po drodze odgrażałam się synowi, że jak dorwę tego Eusebio, to bez dobrze zakrapianej kolacji się nie obejdzie…
Na tym 3 piętrze tłum ludzi. Odebraliśmy numerek i usiedliśmy w poczekalni. Po może dwóch minutach syn dostał napadu śmiechu. Popatrzyłam na niego zdumiona. Z czego tu się cieszyć?!!! Wyjaśnił mi, że gość od tych numerków lata co chwilę, żeby na tablicy świetlnej ręcznie je zmieniać. Bez komentarza… U nas wajchę to tylko kolejarze przekładali…
Patrzyłam przerażona na te tłumy kłębiące się w poczekalni i pomyślałam, że dwie godziny niczym nie odjęte tego siedzenia i czekania… Myliłam się. To nie trwało nawet 10 minut. Większość z oczekujących to byli Meksykanie. Czekali oni na hiszpańskojęzycznych urzędników. A tych nie było aż tak wielu… Znowu trafiliśmy do Murzyna… I znowu było wyjaśnianie. Ten też jakiś przygłup nie wiedział o co nam chodzi. Poprosił mnie o prawo jazdy… coś tam poklikał w komputerze i… powiedział mi, że mamy ulgę podatkową i że płacimy wszystkie podatki w terminie i on nie rozumie o co nam chodzi. Uuugghh!!! Co za tumany tam pracują!!!! Jeszcze raz, z pisemkiem w ręku, zaczęliśmy na zmianę z synem, tłumaczyć o co nam chodzi. Nie rozumiał… Zapytał nas czy jesteśmy właścicielami obydwu domów? Nie, do pioruna!!! No to właściwie który dom jest nasz? Przecież baranie sprawdzałeś czy płacimy podatki!!! To co się głupio pytasz?!!! Coś tam jeszcze poklikał, podumał (chyba miał dłuuugie przewody myślowe) i w końcu powiedział, że on tą sprawę załatwi… Na odchodnym zapytałam, czy już przestaniemy dostawać korespondencję do tego Eusebio… Obiecał, że przestaniemy…
Nie wiem czy załatwiliśmy to definitywnie. Ale jeśli dostanę coś do tego Eusebio, to chyba coś mnie trafi na miejscu. Nie mam czasu (ani chęci) na latanie po urzędach…
Jeśli ktoś mi jeszcze powie, że w USA wszystko można załatwić przez telefon, to go wyśmieję!!! Nawet osobiście są z tym problemy!!! Doszłam też do wniosku, że dobrze, że się nie dodzwoniłam do nich. Bo skoro ciężko było załatwić to osobiście, to jak bym załatwiła to przez telefon?…
W niedzielę zastanawialiśmy się dokąd się wybrać na wycieczkę… Pomyślałam, że małżonek nie jeździ kolejkami i może tego cudnego budynku nie widział… A poza tym, to chciałam obejrzeć zamarznięte Lake Michigan… Tak, że w niedzielę wybraliśmy się do Downtown Chicago… Ale o tym, to inną razą…
Ps. Chciałabym w formie wyjaśnienia… Tutaj jak się kupuje dom i się w nim mieszka, to ma się ulgę podatkową. Jeśli ma się kilka domów i lokatorów w nich, to się płaci całość podatku….

105 komentarzy

  1. miral59 pisze:

    Tym razem trochę nietypowo. Mniej zdjęć, więcej pisaniny Wink
    Ale pamiętam jaka byłam wściekła, że muszę poświęcić tyle czasu na prostowanie czyjś błędów. Disapproval
    Mogę powiedzieć na dokładkę tylko tyle, że w ubiegłym tygodniu dostaliśmy pisemko do Ameer Eusebio… The-Incredible-Hulk
    Jestem w trakcie pisania skargi. Ten głupek z 3 piętra nie załatwił sprawy tak jak trzeba, a ja nie mam zamiaru poświęcać kolejnego dnia na latanie do Downtown.

    • Wiedźma pisze:

      „Zwrot do nadawcy” nie wchodzi w grę ? Dopiero by było, gdyby urzędnicy taki list dostali…. mózgi by sie im zlasowały? Wink

      • miral59 pisze:

        Niestety „zwrot do nadawcy” nie wchodzi w rachubę. Oni zawsze piszą pod nazwiskiem „or current resident”, czyli albo adresat albo obecnie mieszkający. Chyba za dużo by zwrotów mieli… Worry

  2. miral59 pisze:

    Mistrzu T.!!! Kolejne 3 spamy od tego same głupka. On jest jakiś upiornie pracowity!!! Gdyby wziął się do jakiejś charytatywnej działalności, to mógłby zmienić świat na lepsze Wink Szkoda, że tak głupio się marnuje Sad

    • Wiedźma pisze:

      Mirelko…. on mysli, że sobie zmienia świat na lepsze Delighted

      • miral59 pisze:

        Wiedźminko, a może chce nam tylko zepsuć zabawę. Niektórzy czerpią z tego przyjemność Worry Sami nie umieją się bawić, to i inni niech się za bardzo nie cieszą Angry

    • Tetryk56 pisze:

      Witajcie!
      Niestety, to ani głupek, ani złośliwiec – to automat. Jakiś zarażony trojanem albo czymsi takim komputer, albo program celowo nastawiony na generowanie reklam, lub szukający okazji do samopowielenia. Zarówno adresy przysyłającego, jak i numery IP z których mail przychodzi, są generowane mniej lub bardziej automatycznie, natomiast adresy docelowe – losowane z uzyskanej wcześniej listy blogów i forów. Najwyraźniej trafiliśmy gdzieś na taką listę.
      To taka sama funkcja, jak dzieciaki roznoszące ulotki do naszych skrzynek pocztowych – spróbuj mu wytłumaczyć, że śmieci i przyczynia się do degradacji środowiska. Odpowie ci, że zarabia, a czasy są ciężkie…

    • Tetryk56 pisze:

      Miralko! Dziękuję za numer – dodany do czarnej listy 🙂

      • miral59 pisze:

        Do usług, Mistrzu T 😀
        W sumie, to jeśli czyjś numer IP się częściej powtarza, to nie ma problemu go wyłapać. Akurat ten rzucił mi się w oczy i go sobie zapisałam. Większość tych wywalonych przeze mnie, to właśnie spod tego numeru. Może jeszcze jakiś się często powtarza?

        • Tetryk56 pisze:

          Od czasu do czasu robię w bazie zestawienie, ten mi jeszcze nie wylazł – jak kilka dni temu patrzyłem, żaden spoza listy nie występował częściej niż 4-krotnie

  3. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! 🙂 Mirelko, a gdybyś tę korespondencję oddała pod nr 2510 i poradziła Eusebio, zeby poprawił sobie adres w tych urzędach ?:)On ma w tym konkretny interes….

    • miral59 pisze:

      Dzień dobry Delighted
      Ja bym tą korespondencję może i oddała pod ten adres… tylko patrząc na nazwisko, podejrzewam, że jest to Meksykanin. Oni w większości nie mówią po angielsku, a ja po hiszpańsku znam tylko kilka słów. Jeszcze pomyśli, że jestem jakimś domokrążcą, bo jak mu wytłumaczę o co chodzi Worry

  4. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))

    No, teraz widzicie już czemu ja mam marne zdanie o kolorowych ze szczególnym uwzględnieniem tych w żałobnym kolorze. Rzecz ma podtekst historyczny – do wodza afrykańskiej wioski przybywali handlarze niewolników celem zakupu bydła pociągowego. Wodzem najczęściej bywał najmniej w ciemię bity osobnik toteż robiąc świetny interes za paczkę zapałek opylał tuzinami co głupszych przedstawicieli plemienia. W ten sposób w Afryce durniów ubywało, a przybywało ich do cholery i ciut-ciut w Ameryce. Dziś ich potomkowie, opaśli jak tuczniki i takoż śmierdzący, wykształceni jak szatany z samego dna piekieł, stanowią o coraz to piękniejszym obrazie USA. Prezydenta sobie takiego wybrali, że Lincoln z Waszyngtonem jak wrzeciona w grobach wirują!!

    I proszę mi tu z jakąś tolerancją i humanizmem nie wyjeżdżać bo gwintówkę jeszcze mam!!

    • Wiedźma pisze:

      Witaj Senatorze Hi A w Afryce zostali sami najmniej w ciemię bici i dlatego to najgorzej rozwinięty kontynent z plemiennymi rzeziami ? 🙁

      • Incitatus pisze:

        Plemienne rzezie są czymś najzupełniej naturalnym na kontynencie, gdzie granice państw wytyczano na mapie przy pomocy ołówka i linijki nie zwracając uwagi na to, kto na dzielonych tak terenach mieszka.
        Twój i mój Aleksander Macedoński, Cezar i Wercingetorix tez nic przeciw nim nie mieli. Jak jest okazja to się rżnie!

  5. Alla pisze:

    Dzień dobry Delighted
    Nooo i Misiaczek ma co podziwiać, wszak On lubi wszelkie budowle 😀
    A w ogóle, to w tych gmaszyskach przez jedną godzinę więcej ludzi się przewinie niż moje miasteczko ludności liczy Happy-Grin

  6. misiek pancerny pisze:

    Dzień dobry 🙂 Jakbym siebie widział w instytucji zwanej ZUSem, 12 pięter, tysiące urzędasów i nikt nic nie wie, miałem onegdaj kontrolę tej szacownej instytucji i wyobraźcie sobie, że musiałem po tych głąbów i przyjeżdżać i później ich odwozić, bo ich samochód służbowy się zepsuł, nie dość, że mi dezorganizowali pracę, to jeszcze musiałem za ich szofera robić, kiedy chciałem się zbuntować, moja księgowa wpadła w panikę [jak zaczną kopać to miesiąc stąd nie wyjdą]i zgrzytając zębami ganiałem po nich i z nimi. A odbiór raportu pokontrolnego wyglądał niemal identycznie jak przygoda Miralki, pół dnia łaziłem od pokoju do pokoju i za kazdym razem musiałem opowiadać po co ja tu przylazłem, jak widać inercja urzędników jest globalna 🙂 🙂

    • Alla pisze:

      Witaj Misiaczku 😀 To co, nie przysłali??? Tylko biegałeś po wystąpienie pokontrolne??? Daze

    • miral59 pisze:

      Dzień dobry Misiu Delighted Swojego czasu, mieszkając jeszcze w Polsce też czasami miałam okazję polatać po piętrach, tylko częściej odwiedzałam Urząd Skarbowy Weary I z tego co pamiętam, to był horror. Z piętra na piętro, z pokoju do pokoju… a potem okazało się, że nie ma tej pani od pieczątki, bo jest na urlopie Bully Też byłam wtedy wściekła i nie było syna, żeby mnie wziąć pod pachę i odprowadzić Delighted Pamiętam, że zażądałam rozmowy z kierownikiem działu i powiedziałam mu, że pracuję w dwóch pracach i nie mam czasu na codzienne bieganie po piętrach. Coś tam jeszcze miałam mu do powiedzenia, ale już dokładnie nie pamiętam. W każdym bądź razie pieczątka się znalazła, chociaż pani od niej była nadal na urlopie Overjoy

      • misiek pancerny pisze:

        Trafiłem dokładnie na taką sytuację, przy okazji to odpowiedź na pytanie Wiedźminki, dostałem wezwanie do konkretnego pokoju, podpisane nazwiskiem, pokój był zamknięty na głucho, trochę postałem pod drzwiami, po czym zacząłem odwiedzać sąsiednie pokoje z pytaniem gdzie jest pani X z tego pokoju, nie wiem, lub wzruszenie ramion, taka była odpowiedź z poleceniem czekać. W końcu ktoś mnie odesłał na sale ogólną, trwało to już z godzinę, na sali ogólnej jest ze 30 okienek i przyjmują wedle numerków, wcięcie się w kolejkę, żeby o coś zapytać grozi trwałym kalectwem, bo wkurzony do białości tłum, gotów jest wcinacza zlinczować na suchej gałęzi, po następnej godzince, zadałem pytanie o panią X i wyłuszczyłem sprawę, jakieś pół godzinki trwały próby ustalenia telefonicznego miejsca pobytu owej. Dowiedziałem się, ze jest „w terenie” i wróci za godzinkę, nie wróciła, a ja już miałem dosyć i sobie poszedłem. Najlepsza była puenta, po kilku dniach dostałem ten raport pocztą, poleconym w którym nie stwierdzono, żadnych uchybień z mojej strony 🙂 🙂

        • miral59 pisze:

          Tak to jest, gdy się prowadzi samodzielną działalność gospodarczą Wink Niby masz pracę siedzącą, a musisz się nalatać jak głupi… i jeszcze każdy się boi narobić wrzasku, bo jak będą chcieli, to się przyczepią i z torbami puszczą… Nawet jak masz papiery w porządku…
          Czytałam ostatnio o facecie, któremu już praktycznie wykończyli firmę… Od prawie dwóch lat ma kontrolerów i końca nie widać tej kontroli. Odwoływał się gdzie się tylko da, ale to nic nie pomogło. Facet prowadzi interesy z zagranicą i sprawdzenie potwierdzenia przelewów i czegoś tam jeszcze musi trwać (taką dostał odpowiedź z prokuratury). Ale zablokowali mu konto firmowe (do wyjaśnienia) i nie może on wykonywać żadnych wypłat. A kto chce handlować z kimś niewypłacalnym. Tym gościom z zagranicy nie da się tak łatwo wytłumaczyć, że urzędnicy się na niego uwzięli i chcą zniszczyć, bo kuzyn jednego z nich ma konkurencyjną firmę… I co im zrobisz? Senator by pewnie wyciągną jakąś dwururkę… Wink

  7. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Pogoda piękna, haracz zapłacony i zapłaczony.

    Ja osobiście nie mam doświadczeń z amerykańskimi urzędnikami, może poza Immigration Office na granicy – i wcale nie wypada to jakoś tragicznie, poza tym, że zadawali pytania te same, co w konsulacie przy rozmowie o wizę, ewidentnie z intencją, że jeżeli odpowiem na któreś inaczej, to będzie to asumpt do przyłapania mnie na kłamstwie i ewentualnie niewpuszczenia. Ale może na szczeblu federalnym pracują trochę inni ludzie niż na lokalnym, miejskim? (ej, wątpię)

    Murzyn w urzędzie podejrzewam, że nie był jakoś upośledzony na umyśle, natomiast był „odtąd-dotąd”. Sytuacja nie mieszcząca się w algorytmach i procedurach była oficjalnie poza jego zasięgiem, a najwyraźniej nie był w stanie przełączyć się z trybu oficjalnego na ogólnoludzki (Amerykanie bardzo poważnie traktują swoje obowiązki służbowe – jeden z pierwszych moich poważnych tekstów w sieci był właśnie o tym). W PL jednak czasem urzędnicy potrafią. I nie sądzę, żeby miało to coś wspólnego z inteligencją, raczej z podejściem do życia i obowiązków.

    Murzyn czy Afroamerykanin – to w ogóle kwestia na osobną dyskusję, ja uważam, że Murzyn jest słowem absolutnie neutralnym, natomiast jedna moja serdeczna przyjaciółka z ambą na tle poprawności politycznej, mieszkająca na Wyspach Brytyjskich, uważa, że wręcz powinno się mówić „osoba z korzeniami afrykańskimi” czy też, jeżeli się wie, użyć nazwy konkretnego państwa w Afryce, a „Murzyna” nie powinno się używać, jeżeli takowy czuje się obrażony tym mianem. Co wg mnie jest absolutnym przegięciem – jeżeli ktoś się czuje obrażony, to ja mam rezygnować ze słowa, które – jak mi podpowiada moja kompetencja językowa – jest najwłaściwsze? Przecież jest tyle naprawdę obraźliwych określeń Murzynów.

    Co do zdjęć, to b. fajne – ta galeria przypomina hotel z „Vertigo”/ „Zawrotu głowy” Hitchcocka. A rowery samoobsługowe są już u nas też – na pewno w Poznaniu.

    • miral59 pisze:

      Ja też do tej pory nie miałam żadnych problemów z tutejszymi urzędami. Wystarczył telefon, czy wysłane pisemko/formularz. To jest pierwszy raz, kiedy musiałam ganiać po piętrach…
      A podejście do obowiązków tych „ciemnoniebieskich” to widać tu na każdym kroku. Niektórzy siedząc na kasie w sklepie, potrzebują kilku minut żeby zorientować się, że się przestali ruszać… Overjoy i następnych kilku minut, żeby znowu zacząć pracę… Bardzo rzadko się zdarza, żeby taki miał odpowiednio szybkie ruchy… ale się zdarza Wink
      A kwestia tych Afroamerykanów… O ile mnie pamięć nie myli, w słowniku polskim funkcjonuje nazwa „Murzyn” jako określenie człowieka o ciemnej skórze i wcale niekoniecznie pochodzenia afrykańskiego. Nie jest to w żaden sposób obraźliwe, więc dlaczego miałabym tego nie używać Pleasure

      • Quackie pisze:

        Och, jakoś przedostatnio w mediach wypowiadały się osoby o ciemnym kolorze skóry, urażone tym określeniem, jako argument przeciw stosowaniu słowa „Murzyn” przytaczające obecność tego słowa w deprecjonujących związkach frazeologicznych („Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść” czy „wynająłem do tej roboty jakiegoś murzyna”). A inne osoby, traktujące poprawność polityczną (moim zdaniem) zbyt skrajnie, natychmiast to podchwyciły. Ja nawet bym się zgodził, żeby nie używać tego słowa, pod warunkiem jednakże, że osoba odmawiające mi tego prawa znajdzie inne słowo, równie dobrze opisujące „osobę o ciemnym kolorze skóry i charakterystycznych cechach (wydatne wargi, kręcone włosy), o korzeniach na kontynencie afrykańskim” i nieobraźliwe (w sensie: niestosowane wcześniej jako obraźliwe). Jedno słowo, niezależnie, czy mówię o Murzynie z USA, Wielkiej Brytanii czy Nigerii. Dopóki takiego słowa nie ma, to uznaję, oczywiście subiektywnie i na podstawie mojej jednostkowej wiedzy, kompetencji i wyczucia językowego, że odmawianie mi prawa do używania słowa „Murzyn” jest bezprawnym ograniczeniem i zubożeniem języka polskiego.

        • Wiedźma pisze:

          Zdaje mi się, że to ma związek z zaniechaniem określenia „Negr”….w krajach zachodnich Tylko, że w Polsce tego sie nie używało i sądzę, że Murzyn jest zupełnie w porządku. Nasze porzekadła o Murzynach sugerują raczej ich pracowitość Wink

          • Quackie pisze:

            Dokładnie „nigger”, czego odpowiednikiem w polszczyźnie jest – moim skromnym zdaniem – „czarnuch”. Tego ostatniego nie używam i nie mam zamiaru.

            • misiek pancerny pisze:

              No właśnie, tym bardziej ciekawe jest zjawisko obserwowane w niemal wszystkich filmach amerykańskich, że o wszystkich odmianach muzyki Rap nie wspomnę, w których Murzyni z upodobaniem tytułują się per „czarnuchu”, albo wręcz „psie” i nie wygląda, zeby byli z tego powodu nieszczęśliwi 🙂

              • Quackie pisze:

                Taa, bo miedzy sobą można, tylko białym nie wolno. Za te wszystkie wieki niewolnictwa.

                Tak mi się kojarzy kreskówka o Dexterze i DeeDee, kiedy DeeDee porwali kosmici, a Dexter się wkurzył i poleciał za nimi, wrzeszcząc „Nikomu nie wolno krzywdzić mojej siostry! Tylko mnie!!!”

                • misiek pancerny pisze:

                  Murzyn może nazwać innego Murzyna czarnuchem, białego-białasem, Araba-ciapatym, a Meksykanina-spicem, Żyda-żydłakiem, Polaka-polaczkiem itd. I nikogo to nie razi, ale niechby spróbował w ten sposób wyrażać się biały, to zbrodnia byłaby niesłychana, rasizm i ksenofobia podszyta faszyzmem.

                • Incitatus pisze:

                  Poseł Godson twierdzi, że stwierdzona ostatnio u polskich granic paskudna choroba – afrykański pomór świń powinna mieć nazwę „tropikalny pomór świń”. Pizło namózg czarnemu debilowi całkiem!!

                • Quackie pisze:

                  Ja tam nie wiem, co komu pizło i na co, ale faktem jest, że znacząca liczba Murzynów (a może po prostu oni są najgłośniejsi? Tak jak radykalni muzułmanie, których w stosunku do „normalnych” muzułmanów jest ponoć mniejszość?) wydaje się publicznie wypowiadać sądy świadczące co najmniej o potężnym kompleksie niższości.

            • Incitatus pisze:

              Dla mego zięcia wychowanego i wykształconego w RPA każdy Murzyn będzie zawsze „Kafirem”, istotą tak durną, że mu nawet samodzielnego pielenia marchewki powierzyć nie można!

              • Quackie pisze:

                No cóż, zięć zatem ma zapewne doświadczenia z pierwszej ręki… Chociaż w ujęciu historycznym Zulusi przez pewien czas się dość skutecznie opierali Brytyjczykom; gdyby tak byli w stanie, np. z pomocą konkurencyjnego państwa-kolonizatora, zniwelować przewagę technologiczną, to kto wie? Królestwo Zulusów jak na XIX wiek było dość sprawnym tworem.

              • miral59 pisze:

                Przypomniałeś mi Senatorze, jak wiele lat temu, zaraz po naszym przyjeździe tutaj, badacze z jednego z uznanych uniwersytetów zrobili badania inteligencji pod kątem rasy. Najbardziej inteligentni okazali się skośnoocy, czyli rasa żółta, potem byli biali, za nimi czerwoni i daleko na końcu rasa czarna. Opublikowali swoje badania i podniósł się straszny raban. Pozamykali więc buzie i siedzą cicho. Ale co zdążyli opublikować, to wiemy Delighted

          • miral59 pisze:

            Nie wiem, Wiedźminko, czy nasze porzekadła sugerują murzyńską pracowitość, czy raczej wysługiwanie się nimi przy ciężkiej i niewdzięcznej pracy Thinking

      • Quackie pisze:

        Natomiast co do sposobu, w jaki Murzyni amerykańscy wykonują swoje obowiązki, to nie czuję się poszkodowany, może za krótko bywałem albo nie tam, gdzie się obzieleniają.

        Natomiast o rasiźmie z obu stron (jako dyskryminacji czarnych przez białych lub vice versa) słyszałem, np. w przypadku Kumy, która – świeżo na amerykańskiej ziemi – niebacznie weszła do zakładu fryzjerskiego prowadzonego przez Murzynkę i dla Murzynek, i spotkała się tam z chłodnym przyjęciem.

        Już nie mówiąc o tym, jakimi rasistami potrafią być tacy np. Japończycy – wobec białych czy Murzynów.

        • miral59 pisze:

          Ja bym się też mogła wypowiedzieć na temat rasizmu… Jechałam tu z pełnym współczuciem dla biednych, wykorzystywanych Murzynków. I muszę powiedzieć, że mi przeszło. Nic im się nie chce robić, a wymagania mają takie, że aż w głowie się kręci. Może w innych stanach, gdzie jest ich mniej aż tak się nie panoszą.
          Na pewno jest w USA rasizm, ale myślę, że działa on w drugą stronę. Jeśli Murzyński nastolatek rozwali nos białemu nastolatkowi, to jest to tylko młodzieżowa „przepychanka”, ale jeśli biały rozwali nos czarnemu, to jest to ostry przejaw rasizmu. Czasami coś mi się w środku przewraca, gdy widzę jak robi się nagonki na białych, którzy chcieli tylko sprawiedliwości, a wyszło na to, że są rasistami…
          Są tu specjalne organizacje, które pomagają Murzynom. Płacą za nich rachunki i remontują im domy. Jeden znajomy opowiadał mi jak to pracował w takim domu, w murzyńskiej dzielnicy. Raz że strach, żeby jakiemuś naćpanemu nie przyszło do głowy odstrzelić białasa, a dwa, trzeba było dokładnie pilnować narzędzi, żeby ktoś nie zwędził. Wyremontowali, zamontowali nowe szafki w kuchni, nowy sedes, wannę, zlewy i krany. Po miesiącu znowu była to ruina. Powyrywali drzwiczki od szafek, sedes, wannę, zlewy i krany wykręcili i sprzedali… Po trzech latach mogą się ubiegać o nowy bezpłatny remont. Ale gdybym ja chciała sobie coś takiego załatwić, to nie mogę, bo jestem biała Worry Podobnie było z dofinansowaniem studiów. Koleżanka mojej córki zgłosiła się do władz uczelni, bo doczytała, że przybyszom z Afryki należy się bezzwrotna pożyczka na studia, a ona z tej Afryki przyjechała. Odmówili. Nie powiedzieli tego oficjalnie, a jedna z pracownic po cichu. Koleżanka była biała, a oni pomagają tylko ciemnoskórym…
          Chodziłam tu do szkoły, do Triton College. Nasz nauczyciel od literatury uczył również w szkole podstawowej na „czarnej dzielnicy”. Pokazywał nam wypracowania swoich uczniów. Oni mają swoją gramatykę i nauczyciel nie ma prawa ich poprawiać. Ciekawa jestem dlaczego? Ostatecznie obowiązującym językiem jest angielski. Dlaczego moje błędy trzeba poprawiać i obniżać mi za nie ocenę? I co się potem dziwić, że jak taki „ciemnoniebieski” zacznie gadać, to nawet Amerykanie mają problemy żeby go zrozumieć. I jak idą na studia (co im się rzadko zdarza), to mało dziwne, że mają problemy, bo są niedouczeni.
          Na te tematy, to mogłabym pisać i pisać. Przykładów mam w pip. Tylko to i tak nic nie zmieni… Weary

          • Quackie pisze:

            No cóż, faktycznie trzeba pomieszkać pomiędzy ludźmi, żeby się wypowiadać. Czasem mi się takie rzeczy w głowie nie mieszczą, że to możliwe.

            • miral59 pisze:

              Niestety, tutejsi Murzyni nie przyjmują do wiadomości, że sami są winni swojej biedzie. Jedna z moich nauczycielek była Murzynką. Opowiadała nam o swojej rodzinie (dość licznej). Ci młodzi ludzie nie mieli zamiaru się uczyć, bo im się to nie opłaca. Wiedzą, że państwo zapewni im byt. Dostaną zasiłki, talony na ubrania i żywność, dopłatę do prądu, gazu i czynszu. To po co im iść do roboty? Męczyć się bez sensu…
              W tutejszej telewizji nie ma dnia bez jakiejś strzelaniny, czy śmiertelnego wypadku. Ale jak podają gdzie to się stało i rozmawiają ze świadkami, to wiadomo – dzielnice zamieszkałe przez Afroamerykanów. A miasteczko Gary w Indianie? To bardzo blisko Chicago… Miasteczko, które przez wiele lat miało największy procent morderstw i wszelakiej przemocy w całym USA. Białego tam nie uświadczysz. Nawet w dzień każdy je omija z daleka. O nocnej wizycie, to nawet nie ma co mówić. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby cało wyjechać. I to właśnie jeden z przykładów na rasizm. Jeśli Murzyn zawita do dobrej i bogatej dzielnicy, zostanie wylegitymowany. Ale każdy biały, który zapuszcza się w murzyńską dzielnicę może bez problemu zostać odstrzelony i nawet nie znajdą winnych. W takiej dzielnicy, nawet biali policjanci poruszają się z dużą ostrożnością i nie zdejmują kamizelek kuloodpornych. Najczęściej w takim patrolu jest przynajmniej jeden Murzyn – policjant, bo z nim to się jeszcze jako tako będą liczyć.

  8. miral59 pisze:

    A tak wiwogóle, to czas mi do pracy Sad
    Czyli do popotem Bye

    • Wiedźma pisze:

      Do popotem Mirelko…. u mnie jest aż nazbyt ciepło, jak na połowę marca i się dziś zgrzałam… więc lecę pod prysznic 🙂 TooHot!

  9. Tetryk56 pisze:

    W kontekście dyskusji o murzyńskich urzędasach przypomnę tylko wieszcze słowa z dawnego kabaretu:
    – Bo Polak to też Murzyn – tylko biały…

  10. Tetryk56 pisze:

    Zastanawiam się nad tymi spamerami. Jest taka możliwość, że każdy pierwszy komentarz dotychczas nie komentującego czeka na akceptację. Gdyby to włączyć, to większość spamu czekałaby cicho na wywalenie – ale każdy nowy komentator również musiałby pierwszy raz poczekać…
    Co sądzicie o takim wariancie?

    • Quackie pisze:

      No cóż, Maestro, jeżeli pytasz mniej lub bardziej stałych bywalców… to odpowiedź będzie dość oczywista. A co do opcji „pierwszy komentarz nowego komentatora czeka na akceptację”, to czy mam rozumieć, że dopóki nie dostanie akceptacji, to kolejne również nie przejdą? Tzn. żeby nie było tak, że wystarczy wrzucić więcej niż jeden komentarz pod nowym nickiem, typu „wielkie obniżki w galerii handlowej w Hong Kongu”, a już się ukażą (bo będzie ich więcej niż jeden). No i trzeba będzie pamiętać o tym, żeby nowym/ zapraszanym komentatorom to wytłumaczyć po dobroci.

      • Tetryk56 pisze:

        Ładnie powiedziane… to znaczy że jesteś za, czy przeciw? Thinking

        • Quackie pisze:

          No ja jestem za, niewątpliwie z mojego punktu widzenia tak będzie wygodniej.

          Co powiedziawszy, chciałbym zaznaczyć, że ci, którzy się dotąd nie odzywali, mają ostatnią możliwość się odezwać bez osobnej akceptacji…

    • Tosia pisze:

      Dobry wieczór Happy Wygląda na to, że jeszcze kiepsko poruszam się po wyspie. Wrzuciłam życzenia dla panów i wcięło mi je Disapproval Zatem, najlepszego panowie „męczennicy” Happy-Grin A wracając do tematu ZUS-u, pamiętacie państwo, jak to mnie w/w uśmiercił??

      • Tetryk56 pisze:

        Dziękujemy, Tosiu! (że tak odpowiem w imieniu). Mam tylko drobną wątpliwość? ciekawość? z ideą męczennictwa wiąże się idea hurys, nieprawdaż?

        • Tosia pisze:

          Dla mnie zawsze pozostawało tajemnicą, łączenie dnia mężczyzn, z 40-oma męczennikami. To wymyślili panowie, czy panie w ramach zrozumienia, czy też rekompensaty ??? Z tymi hurysami, to też ciekawa sprawa. No bo tak: Skąd nagle tyle dziewic czeka na „bojowników”, a jeśli nawet tak się dzieje, to dlaczego one pozostają dziewicami w zaświatach, skoro ci później nagradzani mogli , że tak kolokwialnie powiem, skonsumować ich dziewictwo, za życia ??? Po co im było to czekanie, na niesprawdzone ??? Niezbadane są zamysły wierzących- b”niewiernych” Wink

    • miral59 pisze:

      W zasadzie jest mi to obojętne. Jeśli się kogoś zaprasza, to można mu powiedzieć o takiej niedogodności. Chociaż muszę przyznać, że mi też się podoba otwartość Wyspy…

  11. Quackie pisze:

    Już za chwileczkę, już za momencik
    Wtorek się z Quackiem zaczyna kręcić.

  12. kopciuszek pisze:

    Witam wieczorowo i PoWeekendowo Delighted Miralko, wiem że marne to pocieszenie ale w naszych instytucjach bywa podobnie . Sama toczyłam półroczną walkę z bankiem, który „zagubił” niemałe środki finansowe. To był dopiero „komediodramat”. Na pamiątkę pozostawiłam sobie skan mojej skargi do centrali banku, na którym to widniało (bagatela) 14 pieczątek z datą wpływu. Skarga „wędrowniczka” spacerowała po „kilku” działach zanim trafiła do „odpowiedniego”. Nie wspomnę już o rocznej przepychance w firmie ubezpieczeniowej, gdzie ubiegałam się o wypłatę odszkodowania Wink Jedno jest pewne nie warto się denerwować i tracić na to zdrowia Misio O Murzynach nie będę się wypowiadała bo … „bo nie” Overjoy Dla naszych przemiłych Panów najpiękniejsze życzenia i ich spełnienia . Przede wszystkim zdrowia i samych radości od 1 stycznia do 31 grudnia Rose Buziaczki

    • miral59 pisze:

      Niestety Kopciuszku, jak jest w Polskich urzędach też mam oblatane. Większość życia spędziłam w Polsce, a że miałam (oprócz pracy w szpitalu)działalność gospodarczą (jak to się ładnie nazywało), to to latanie do końca życia chyba zapamiętam Worry Chyba każde z nas miało jakąś przygodę z urzędami… niestety…
      Ja się trochę tylko denerwuję, więcej pokrzyczę Wink Ale to dobre dla zdrowia Delighted
      Człowiek szybciej się rozładuje i nerwy nie „zostają” w organizmie Delighted
      Z drugiej strony… Na szklanych drzwiach urzędu widniał znaczek – w czerwonym kółku przekreślony pistolet, czyli zakaz wnoszenia broni Delighted I się wcale nie dziwię, że zakazali, bo jakiś bardziej nerwowy, to mógłby ich tam wystrzelać, zanim by go uspokoili, albo odstrzelili (co w sumie na jedno wychodzi) Delighted

      • Kopciuszek pisze:

        Zabezpieczyli się znaczkiem Wink Chociaż niekoniecznie trzeba do tego użyć pistoletu. Z doświadczenia wiem, że posprzątane biurko jest też zabezpieczeniem Happy Byłam kiedyś świadkiem jak wkurzony petent złapał stojący na biurku dziurkacz i celował w szefa Worry

  13. Wiedźma pisze:

    Pooglądałam sobie ponury „Wybór” z Krystyną Jandą i J.Stuhrem oraz Kotem-jeszcze studentem…. Dosyć dawny spektakl, ale aktorzy przedni 🙂

  14. Wiedźma pisze:

    I już same dobranocki dziewczyny ? Spanko

  15. Tetryk56 pisze:

    Miśko się spisał! Jest pięterko i Kopciuszek jak marzenie Delighted

Skomentuj miral59 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)