Cichutko odzywa się dzwoneczek… To mój! Świetlik na szczytówce pochyla się tak z dziesięć centymetrów, wraca, znowu pochyla, tyle że już mocniej i poczyna tak rytmicznie podrygiwać. Ryba wzięła i teraz pomalutku odpływa. Panika! Wiem, że mam mu dać czas na połknięcie przynęty. A jak wypluje? Rzadko zdarza się na miętusy polować, niewielu wędkarzy zdecydowanych jest w zimne i ponure noce tkwić nad wodą, a i ja przecie na nocnej jesiennej wyprawie jestem zaledwie drugi raz. Zawsze wędkowałem w noce ciepłe, choćby i deszczowe, aliści wiosenne i letnie. W listopadzie to już tylko spinning w dzień widny i biały i łowy drapieżnika z marszu. Kto tam wysiaduje nad brzegiem, zimno wypłasza! No nic, czekam z ręką na kiju i tylko te cholerne ciemności. Lampa wprawdzie jasno świeci, ale za moimi plecami i jej blask wody nie sięga. Zatnę! Nie, jeszcze poczekam.
Zatnę! Nie, jeszcze nie! Oczyma wyobraźni widzę sunącą tuż nad dnem rybę. Jakaż potężna, rekord Polski pewny, a ja przez swoje niezdecydowanie nic innego tylko ten rekord stracę bom łajza nieszczęsna nie wędkarz! Cóż tu robić do jasnej Anielki. Ciąć, nie ciąć… Tnę! Uff, jest opór! Jest opór i to tęgi. Szklak wygina się w pałąk, co raczej czuję niż widzę, ryba szarpie raz a mocno, widać dopiero zorientowała się, że coś tu nie gra, że kolacyjka jakaś inna niż zwykle i poczyna wiać! No, drapieżnik pryska do nory. Tak i sum robi! Teraz tylko mocno kij do góry, korbą kręcić i zaraz będzie po wszystkim. Miętus nie wybrał zbyt wiele żyłki, może metr, półtora, a mnie się wydawało, że on het, het, gdzie już zdążył odpłynąć. Pochylam mocniej kij, dwa obroty korbką i w górę ten mój skarb! Podnosi się wolno, nie skacze, nie szarpie jak szczupak. Wywleczony z wody wisi po prostu na kiju. Martwy, zda się, ciężar! Mam, mam dziada!
Miętus już nad brzegiem. Opuszczam go na ziemię, Szwagierek świeci latarką… No, widzę co i jak. Nawet spory, większy od szwagrowego ale do rekordu troszki mu brak. Tak z połowę. No, może nawet więcej niż połowę! Wypinam mu z pyska hak, rybę teraz trza do siatki… Nieproste to. Śliska bestia nieprzeciętnie i wygibasy poczyna wyprawiać! No, już ty mnie bratku nie zwiejesz, ty nie węgorz, zmora piekielna, który potrafi i do przodu i na wstecznym równie sprawnie zmykać, tobie to ja zaraz radę dam, tylko paluchy w ciebie dobrze wczepię! Wczepiłem! Do siaty łup i zbyte! Uff!! Ależ mi się cieplutko zrobiło!! Łapy wytrzeć, nowego kiełbika zapiąć, łapy wytrzeć, kij nad wodą opuścić, łapy jeszcze raz wytrzeć i można zapalić!
Teściu przywędrował.
– Na co ty go?
– Na żywca.
– A żywiec?
– Kiełbik!
– Ja mam na karaski – powiada lekko zamyślony. – może też kiełbika zapiąć…
Wiem, że nie do mnie mówi, mówi do siebie, mnie już nie widzi. Widzi tego kiełbika. Bierze się odchodzić, a tu nagle jak dziki hałas nie gruchnie, jak coś upiornie nie zabrzęczy, jak nie zagrzechocze, zaterkocze, łańcuchami potępieńca zadzwoni!!! Matuś, larum grają, wojna wybuchła i nam zaraz ogniste wici pod nogi jeździec na spienionym koniu rzuci!! Ja podrywam głowę spłoszony tymi dzikimi dźwiękami, a teść z gromkim okrzykiem – rany boskie, bierze!! – gna pełnym galopem przed siebie do swoich wędek aż mu czerwony jak bolszewicki sztandar szalik za plecami od pędu się powiwa!! Świetlik mu lata tam i nazad jak Żyd po pustym sklepie, piekielne dzwony dzwonią a on nie bacząc na podręcznikowy nakaz oczekiwania jak nie capnie za kij, jak nie zatnie od ucha!! Nu, czekam ja tylko skurczony w sobie na suchy trzask pękającej szczytówki…Nie pękła! Dziwne, powinna, ten bambus … Jakimś cudem wytrzymał!
Teść ciągnie to rybiszcze na chamego, aby do siebie, wyrywa z wody i z głuchym puknięciem na ziemię opuszcza! Ki grzysi, co to tak tępo stuknęło? Ciemno, nic nie widać. Idę do niego i widzę, że na brzegu leży miętus. Miętus?? MIĘTUS!! Na oko dwa razy większy od mego, a przy szwagrowym to wręcz kolos! Aha, to on tak głucho o ziemię stuknął bo ciężki solidnie! No, nie da się ukryć, miętusy tu są! Miał nosa ojczulek.
– Tato – pytam grzecznie, bo w uszach mi jeszcze dzwoni – co to u ciebie tak pieruńsko hałasuje?
– A wiesz – odpowiada teściunio – kupiłem takie janczary, podwójne, bardzo ładnie dzwonią, no nie?
– Ładnie to nie bardzo, ale głośno jak cholera, nie da się ukryć. Umarłego z grobu poderwą i z Lwowskiej do najbliższej wędki pędem poleci – zauważa z wyraźnym przekąsem szwagier – aż się spociłem jak mi toto nad uchem rąbnęło! Gdzieś ty to kupił ?
– A od Ruskich, na bazarze.
– Pokaż toto!
Bierze do ręki kijaszek i przy lampie oglądamy dwie trzycentymetrowej średnicy kule z ponacinanymi esami floresami. W ich wnętrzu, przy lada poruszeniu latają metalowe kulki. Szwagier zdecydowanie potrząsa tym ustrojstwem i jazgot wybucha natychmiast! Dzwoni to solidnie, a ponieważ każda kula umocowana jest na oddzielnym sprężystym ramieniu i dopiero przy nasadzie łączą się one w jedną całość, każde źródło dźwięku zasuwa w swoim własnym rytmie. Stąd taka kakofonia.
– Nic innego tylko wywożą janczary od sanek zgrandzonych z muzeum carskiej poczty – domyśla się szwagier. – Jak cię milicja złapie to za paserkę usiądziesz!
Żarty żartami, ale te janczarki całkiem niezłe. Zawsze, od zawsze używałem mosiężnych i brązowych dzwoneczków. Ich delikatny jasny dźwięk towarzyszył wielu miłym chwilom wędkarskiego żywota. Te janczary dzwoniły hałaśliwie, ale o ile donośniej. Trzeba będzie kupić! Cóż, nieraz przyszło delikatnego dzwoneczka nie słyszeć!
– Na co ci wziął? – wraca do realiów szwagier.
– Na żywczyka.
– Na kiełbika?
– Nie, na małego karasia. Duży żywiec, duża ryba!
Już zapomniał, że kiełbia tak jak i ja chciał zakładać! A niech go, nigdy się nie zmieni!
– Ale zaciąłeś go potężnie, małoś mu głowy nie urwał – powiadam – tylko czekałem jak ci szczytówka strzeli.
– Nie ma prawa – odpowiada – to oryginalna pieprzówka!
Aha, nadal wierzy w mit, że żółte to bambus, a brązowe wędzisko to jakieś pieprzowe, znaczy – też z bambusa ale pieprzowego! Też swego czasu w to wierzyłem, ale mi przeszło gdy zrozumiałem, że bambus to bambus, a pieprz to pnącze. Gdzie ono na wędkarski kij!! Milczę – kłócić się nie mam zamiaru. Uprze się i zaraz dym pójdzie! Na co mi to. Szwagier tez tylko w duchu zębami zgrzytnął, spojrzał ponuro i ruszyliśmy zgodnie na swoje miejsca.
Rozgrzała mnie ta akcja, zimna nie czułem, noc nawet wydawać się zaczęła mniej ciemna i ponura. Przestawiłem stołek bliżej przygasającego ogniska i zapomniawszy, że kłoda na noc już się fajnie rozpaliła odruchowo dorzuciłem doń zebranych uprzednio naprędce gałęzi. Płomyki skoczyły wyżej i poczęły z apetytem pożerać suche drewno. Zapatrzyłem się w ogień. Pewnie zauważyliście, ze płomienie ogniska mają jakiś niezwykły urok, że zachowują się jak żywa istota. Mnie nieustannie zachwyca taki ogień palony gdzieś na otwartej przestrzeni. Kominek tez jest miły, ale ognisko… To pewnie jakiś atawizm z czasów, gdy służyło nie tylko do przygotowania pożywienia, ale stanowiło osłonę przed dzikimi zwierzętami, przed niebezpieczeństwami czającymi się wśród nocy. O ileż przyjemniej jest w blasku drgającego czerwonawego światła, choć cienie porusza a te mylą, niż przy białym świetle żarówek, świetlówek. Płomień jest żywy, sztuczne światło martwe. Tak się jakoś zamyśliłem, że brzęk kolejnych dzwonków prawie mi umknął! Dzwoniły na trzech wędkach naraz, ryby wzięły każdemu z nas jak na komendę! Wyciągnęliśmy je, żadna się nie spięła!
Patrzę w pewnej chwili na zegarek, a tam już północ! Ale ten czas leci! A miętusy biorą. To mnie, to im…. Koło trzeciej nad ranem mamy ich sporo. Ja sześć, szwagier tyle samo, a teściu siedem w tym ten największy! To dzięki tym bambusom, jak twierdzi! Ja bym już pomalutku się zaczął zwijać, ale szwagier zgłodniał i powiada, że on nie po to wieprzowinę i wołowinę we własnym sosie wlókł ze sobą żeby do domu nazad ją wieźć i tam raban robić ciemną nocą nad ranem kolację sobie przygotowując, za co szanowna małżonka z zasłużonego snu obudzona, niechybnie słowem twardym i paskudnym go sponiewiera! Co racja to racja. Takie argumenty przekonały i mnie i teścia. Otworzyliśmy zatem puszki z mięsiwem, postawiło się je na pokrywach naszych ruskich piecyków i dawaj podgrzewać. Po paru minutach poczęły wrzeć, a zapach jaki się rozszedł wywołał powszechne burczenie w pustych brzuszynach! Wsunęliśmy każdy po dwie. To jest po osiemdziesiąt deko plus pieczywo i konserwowe ogórki, chrzan i musztardę! Ja mały nie jestem i ździebko pojeść potrafię, szwagier zawsze był wołoduch i mógł wsunąć jak parszuk, ale gdzie to w teścia wlazło? No, wlazło i już! Diornęłiśmy po kielonku na trawienie, zarepetowaliśmy szkiełko raz i drugi i trzeci , a i czwarty… i kolejny. Tylko szwagier po drugim już musiał wyhamować, bo jednak ta kierownica!
No i koło piątej syci wrażeń i wcale nie przemarznięci zwinęliśmy nasz bałagan i wolniutko ruszyliśmy w drogę powrotną! Dojeżdżamy do Kamienia i cóż widzą nasze piękne oczy? Nasze piękne oczy widzą tłumek szwędający się nocą ciemną wokół otwartej knajpy! A musicie wiedzieć, ze na takim placyku niedaleko szosy była sobie w Kamieniu restauracja GS! A kotlety schabowe w tej restauracji calutki talerz zakrywały, a świeżutkie zawsze były i tłuszczykiem z chrupiącej złotej paniereczki pryskające, a ogóreczek kiszony do nich zawsze twardziuteńki z kwaszarni w Dorohusku był! Z beczek topionych na zimę w specjalnych klatkach kilka metrów pod wodą! A ogóreczek ten hrubieszowski, najlepszy w Polsce!
Szwagier przywiązuje ogiery do parkingu i sunie na zwiady! Po chwili wraca i melduje, ze wesele. Wesele jak trza, a jednego z weselników zna on osobiście, jest to kuzyn ojca panny młodej i on nas serdecznie zaprasza na jednego! Teściu widać niesiony marzeniem o tych kotletach zgadza się wejść na chwilę, ja niezbyt mam ochotę, bo wiem żem już pociągnął i jak doleję jeszcze ze dwa to kozaczy duch wylezie mnie na wierzch i trąbić pocznę nielitościwie… no ale cóż ty zrobisz – jak tak usilnie zapraszają, grubiaństwem odmówić by było! Wchodzimy! Uuuu, fajnie jest! Gości względnie żywych niezbyt wielu, ci co się przy stołach chwieją dobitnie świadczą, że to właśnie oni są tym wspólnym przodkiem człowieka i naczelnych, śpiewy mało chóralne już przygasają, spokój wkrótce – jak kto małpiego rozumu nie dostanie – zapanuje i sen zmorzy biesiadników jak nic! Znajomy szwagra okazuje się być znajomym i teścia, całuje nas z dubeltówki, nalewa po jednym i wypiwszy go z nami dostojnie osuwa się w krześle i błogo uśmiechnięty niemowlęcym snem zasypia. Kotletów nie widać…Wychodzimy, nic tu po nas…
Wróciliśmy z wyprawy po miętusy. A jak je przyrządziliśmy? Jeden przepis kilka dni temu podałem
Oto drugi:
W dużym garnku stopić 0.5 kg. słoniny pokrojonej w paski. Miętusy posolić, posypać pieprzem, panierować w mące i włożyć do słoniny w momencie, gdy skwarki są jeszcze przezroczyste. Smażyć aż ryba będzie miała złoty kolor. Do tego podać ostry sos lub cytrynę!
Kilka miętusów teść zasolił wg przepisu z Kuchni wędkarskiej Wojciecha Tatarczuka!
Zresztą podawane przeze mnie przepisy też z niej pochodzą!: )
No i to tyle….
Dzień dobry!: )))
Znowu wojowałem z tym paskudztwem i mimo instrukcji Tetryka nie całkiem udało mi się zrobić to co chciałem. Niech ktoś, komu się zechce, na niebiesko tekst pomaluje. Ja nie mogę za żadne skarby świata!
Akapitów ten prosty wynalazek nie uznaje, wszystkie mi zlikwidował! I kij mu w ekran, nie będę się z nim szarpał!: ((
Słuchajcie, co tu robić, ten skur…kogryz przestał mi samo żet pisać i ź mi robi za każdym razem już od paru godzin! Co znowu w to mechaniczne bydełko wlazło!!??: (((
Aha, teraz napisał „ż”, a w tekście opowiastki „ź” za każdym razem maluje!
Zwariować przyjdzie!!!
Dzień dobry. Od rana sprawy załatwiałem i dopiero teraz wylądowałem przez ekranem. Wrażenia z lektury za chwileczkę, natomiast co do problemów – czy Ci, Senatorze, system nie zamienił klawiszy „y” i „z” miejscami? Bo „ż” i „ź” to nie słyszałem, żeby się działo?
Dzień dobry. A może i zamienił, skąd mnie wiedzieć!: (
To co zrobić żeby to cofnąć?
Ej, chyba nie zamienił, jeżeli piszesz bez problemu „zamienił” i „żeby” (nie musisz przy tym wciskać klawisza „y”?).
Tak, tu mogę, ale w kiedy piszę tam, w doc. prog. Microford Word to dalej tak robi. Właśnie znowu spróbowałem! I tylko w tym ostatnio napisanym tekście. Tak luzem to kropi normalnie! Gdy wstawiam to ż do innych tekstów – tak byle gdzie – to jest normalnie, tak jak powinno być. Tylko w tym Zakończeniu wygłupia się!: (
Aa, to trzeba tak od razu, że tylko w Wordzie. To, szczerze mówiąc, nie wiem, ale powiedzmy, że to już poważnie ogranicza pole manewru i ewentualnej naprawy. Tyle że niestety nie podejmuję się tego zrobić zdalnie. Może być to jakaś omyłkowa opcja autokorekty, może być kwestia zestawu używanych znaków, i to tyle, co mi na pierwszą nóżkę do głowy przychodzi.
Aha… Dobrze Ci przychodzi… W autokorekcie grzebałem!: (
I jeszcze – nie mógłbyś całego tekstu zrobić w takim kolorze jak końcowe: „No i to tyle….”??
A to jest właśnie ten jaśniejszy. Zrobione.
PS. Ale coś mam wrażenie, że i tak skrypt szaleje, przez chwilę różne dziwne rzeczy się działy z kolorami, włącznie z tym, że w ogóle wróciło do czarnego.
Czasem jest tak, że część tekstu ma inny kolor w edycji, a po aktualizacji jest dobrze….Laik jestem i nie znam sie na tym… 🙁
Quackie gracko się spisał! A edytor może mnie dziś w … wiecie gdzie pocałować. Martwić się będę następnym razem, nie teraz!: ))
Bo ten nasz Kwak to jest złoty chłopak !
A jest!: )))
Taki ciemnoniebieski miał być, czy lekko jaśniejszy? Akapity musiałbym na czuja poprawiać.
Ciemnoniebieskie, takie jak zawsze zwykłem malować, a akapity postawisz lepiej niż ja. Nawet na czuja!
No i podzieliłem, na czuja, mam nadzieję, że nie zazbyt tok zakłóciłem.
Dziękuję: ) Zaraz zobaczę!
Zobaczyłem! Bardzo mi się podoba!: )
To kamień z serca.
Dziękuję jeszcze raz!
No to ad rem, zanim przyjdzie jeszcze w parę innych miejsc w komputerze zajrzeć.
Zakończenie godne cyklu, a już zakończenie zakończenia – perełka! Powrót z postojem na weselu lekko surrealistyczny, trzech budrysów prosto z ryb wkracza na nieźle już zaprawioną salę weselną… Mniód po prostu.
Ale i przedtem nie gorzej, każdy prawie szczegół się dorobił swojej własnej dygresji, wprowadzonej naturalnie i z wdziękiem, jak to ogień w ognisku, rosyjskie janczary czy bambus pieprzowy (czy tutaj czasem nie zadziałał dokładnie odwrotny mechanizm? Tzn. najbardziej wytrzymałe bambusowe wędziska miały szansę się zestarzeć i zbrązowieć, jak to jasne drewno, podczas gdy te mniej wytrzymałe pękały jeszcze „za jasnego”, a wędkarze dorobili odwrotną teorię do faktów?). Półgębkiem dodam, że tym razem zbytnio sobie panowie wędkarze nie zazdrościli, a w każdym razie nie widać tego aż tak w opowiadaniu. Aha, trochę szkoda, że szwagier prowadził po kieli… szku, no ale jak tak było, to trudno.
Nie, Quacku, kupowało się takie brązowe, choć było ich zwykle z dziesięć razy mniej niż tych jasnych.
A kieliszek… cóż, dla wierności relacji..
Tak mówiąc cicho i mając nadzieję, że nikt niedorosły tego nie przeczyta, to i mnie zdarzyło się nieraz zakropionym (parę razy nawet zbytnio solidnie) za kółko wleźć.
To już tempi bezpowrotnie passati, ale co było to było! Tak cóż począć, mea culpa!
Aha, skoro z tymi bambusami tak, to tak. Może jaki botanik, dendrolog albo drewnoznawca by coś więcej wniósł?
Och, nie miałem na myśli, żeby ten szwagier psuł całość, ot, uwaga na marginesie. A i dodam, że i „wołoduch”, i „parszuk”, i „diornęliśmy” (i pewnie nie tylko) przyprawiają tekst wybornie. To właśnie miałem na myśli wczoraj przy okazji krótkiej dyskusji nt. wtrętów gwarowych.
Przypuszczam, że były te bambusy zwyczajnie przyciemniane przed lakierowaniem, choć zwykle te ciemniejsze wędki sprawiały wrażenie delikatniejszych i lżejszych niż jasne.
Firma Orvis (znalazłem w necie) produkuje klejonki bambusowe ( muchówki) w kolorze ciemnego piwa imbirowego, ale to znaczy, że są one na taki kolor lakierowane.
Warto było czekac ! :)Kwak pięknie ocenił, ja tylko dodam, że historyjka toczy się płynnie i ciekawie….
Odrobina wyobraźni i oto siedzę przy ognisku, noc,zapach wody, smakowite zapachy…. cudnie jest ! 
Witam: )))
Może szczeniaczka?: ))
Chętnie, bo mi furt zimno….. 🙂
Tedy wraz ze mną pod te rybki!: )))
Dziękuję: )
Zarapetujemy??: ))
Zaa pasem broń!
Rany, chyba na Quackie wlazłem jak akurat coś z kolorem majstruje!!!
Ale ładnie namajstrował!: )))
Dziękuję za uznanie. Faktycznie, Mistrz Tetryk dobrze podpowiadał, że wytłuszczenie coś tak jakby zmieniało w kwestii koloru, w sensie że ten wyspowy (WordPressowy) edytor dziwnie reaguje na próby zmieniania koloru wytłuszczonego tekstu. Ale jak ładnie, to dobrze.
Ja wstawiałem już wytłuszczony, a ta bestia mnie te swoje 404! Chamski sznurek jeden!: (
Ech, ja w ogóle zauważyłem, że najlepiej wstawiać „goły” tekst, bez wordowskiego formatowania, tylko z Notatnika, i formatować dopiero w WordPressie. Tak najbezpieczniej.
Będę musiał tak spróbować.
Z tym kieliszkiem szwagra… zależy jak duży jeden i drugi… i po jakim czasie za kółkiem siadł… I dobrze, że se ne vrati:)
Ledwie dwa maluchy kropnął pod tłustą wyżerkę, dla niego to jak dla słonia ciastko!: )
Witam.:))
Kto późno przychodzi sam sobie szkodzi. Pozostaje mi tylko podpisać się pod słowami już zachwycającymi się. Miodzio, Mistrzu Incinatusie.:)) Tylko żal, że to już koniec miętusowej opowieści. Pozostaje nadzieja, że w pamięci przechowujesz jeszcze wiele równie interesujących i zechcesz się nimi z nami podzielić.:))
Hmmmm… Może by tak dla odmiany strzelić jakiego dzika?…Albo kaczkę?
Dzika, Senatorze… te pierzaste niech sobie fruwają 🙂
Aha… No, na razie niech fruwają!: )
Pisz Waść!:)) To już było, zatem płakała nad zwierzątkami nie będę.:))
PS: Ciekawam bardzo, bom pewna, że samo myśliwskie trofeum jest „jedynie” wisienką na torcie. Jak w przypadku miętusowej opowieści.:)) Pięknie opowiadasz Senatorze!:))
Witaj Jaśminko powrócona:)
Jak to jest, że żywego kurczaka bym nie ubiła, ale kupić sprawionego i upiec mogę bez wstrętu i wyrzutów sumienia……. czego oczy nie widzą ?
A nie, to tylko brak okazji i wprawy!: )))
Witaj Wiedźminko.
Tak to jest, że wytwarzamy w sobie barierę ochronną. Nie myśleć, że to coś, co ma za chwilę wylądować na naszym talerzu, jeszcze niedawno było żywe i ktoś je musiał zabić.
Bardzo długo miałam z tym problem. Mięso stawało mi w gardle. Wyobraźnia szalała. Dawno temu to było. Rodzice zabraniali mi oglądania wiadomości, bo jeśli były na żywo, oglądając mdlałam.
Powróconam. Teraz już mogę o tym wspomnieć, bo dobrze się skończyło. Tir nam wjechał, z podporządkowanej, w Sobotę. Mnie i tacie praktycznie nic się nie stało. Baliśmy się o mamę. Walnęła głową. Już pewne, że wydobrzeje.:)
Och, jak dobrze, że ten tir nie zrobił większych krzywd! A co z grzybami ? były ?
Nie na grzyby. Za sucho było. Dopiero ubiegłej nocy porządnie popadało. Od rana słonecznie. Za mało deszczu. Trzeba czekać i mieć nadzieję. Ciotka, nie lubię Jej, zjechała do innej, bardzo przeze mnie lubianej cioci i koniecznie chciała się spotkać.
Tylko refleksowi taty zawdzięczamy to, że żyjemy. Jechał przepisowo. Mama z pękniętą czaszką, dlatego był strach o Nią.
Psiakość! No, wesoło nie było! TIRy to potwory, sam się ich boję!
Dobrze, że dobrze się skończyło, Jasminko. Pęknięta czaszka, to poważna sprawa. Nie dziwię się Waszemu strachowi. Szybkiego powrotu do zdrowia Twojej Mamie życzę

..oby Mama szybko wróciła do zdrowia, Jaśminko….
Dziękuję.:)) Już jest dobrze a będzie lepiej.
Dziękuję, dzika postaram się też jakoś spreparować na jadalno: ))
O tym jestem przekonana, Sentorze!
Ponieważ tempus fugit, a ja się dodatkowo czuję nieco speszony pochwałami, uciekam popracować.
Uciekasz i uciekasz….: (
Kwaku….. aż tak ? te pochwały są zasłużone i nieprzesadzone !
Się droczy Mistrz Quackie?
Kryguje się jak Misiek!: )
Czarodziejko :))) Słoneczne pozdrowienia z Górnego Śląska :))))
Witaj słoneczny Stateczku !
Senatorze !!! Leżę!!! Na kolanach to zbyt byłoby powściągliwie !!! Gdybym miał duszę działacza, pewnie montowałbym Komitet Zgłoszenia Twojej Znakomitej Osoby do literackiej nagrody Nobla, oraz oczywista oczywistość do Laureata „Wiadomości Wędkarskich” których kilkanaście roczników spoczywa w moim osobistym archiwum !!! Jeszcze raz gratuluję, zachwycony i położony w horyzontalnie :)))
Matuśmoja, cóżem ja nabroił!!: )))
Dziękuję, Stateczku!: ))
.. mam nadzieję, że Stateczek legł na czymś miękkim 🙂
Ja też!: )))
Wszyscy już wszystko powiedzieli na temat Senatorowego opowiadania. Mnie zostało już tylko

Całym w pąsach!: )
Zaczęłam od czytania i z wrażenia zapomniałam o dobrym wychowaniu

Dzień dobry wszystkim obecnym i nieobecnym
Miałem to samo, rzutem na taśmę zdążyłem się przywitać, mozna się zaczytać do upadłego 🙂
Harpie trenuj!: )
Poczytawszy uciekam do pracy, póki temperatura jest jeszcze znośna. Potem będzie już tylko gorzej
Ale nie zazdroszczę Wam chłodu, bo u mnie też on będzie 
Dzień dobry 😀 Ja z telef. Zatem króciutko


Wybaczam Panu wierzganie. Nawet
Aha, już Pan zacznij pisać kolejne!!! Nooooo, może być i o pticach 😀
Ufff…. Panie Q, jak Pan z telefonu możesz swobodnie pisać. Podziwiam 😀
No właśnie że nie swobodnie. Z trudem i niechętnie, prawdę mówiąc, tym bardziej, że strona nie jest przystosowana do przeglądania na telefonach i przy pisaniu ten górny ciemny pasek z linkami ciągle włazi w paradę. To nie żadne są przelewki, jeno ciężki trud, a praca!
Dziecię wgrało mi w telefon mini Operę . Jest niezła, tylko ta klawiatura….. zbyt ciasna 🙁
kwestia przyzwyczjenia pewnie 🙂
Dzień dobry: ))) A co z lapciem, dalej pod okupacją?
Pod 🙁 Idę na łososia ze szpinakiem

Witaj Skowronku …. ja wolę solę do szpinaku 🙂
Nie jadłam, może warto spróbować? 😀
To łapówka za tego lapcia?: ))
Nieee, proszę Pana 😀
Ciemnego paska możesz łatwo uniknąć, nie logując się – wtedy tylko przy każdym komentarzu musisz wpisywać Quackie i jakiegoś maila, ale zapewne i telefonowa przeglądarka zapamiętuje pola?
Jedyny minus, to poprawki – do edycji trzeba być zalogowanym…
No zapamiętuje. Muszę spróbować następnym razem, merci za podpowiedź.
Opera Mini nie pokazuje żadnego paska. Loguję się bez problemu z zapamiętanym przez nią hasłem. Jeden dotyk i jestem w kokpicie 🙂 Jest szybka, a to ważne na tych mini komputerach 😀
Polecam z całą odpowiedzialnością 😀
Witam wszystkich !

Senatorze, nie będę ci kadził, ale powiem krótko: rozkręcasz się przepięknie, każda kolejna gawęda coraz smaczniejsza! BARDZO mi się to podoba!
Dziękuję: )
Czy to znaczy, że po tysięcznym odcinku spadnie ze mnie odium grafomana!?
Popatrz pod nogi – już tam leży!
??
Muszę chyba nowe okulary!: )
Dobranoc 😀
PS Kolację wszyscy zjedli?? Czy Ktoś może na diecie? Nie daj Boże białkowej 😀
Ja na diecie, ale nie białkowej – zrównoważonej, niskokalorycznej (Senatora uprasza się o niereagowanie). Zaszalałem w wakacje i teraz muszę odpracować tee… no, trzy, cztery kilo.
To pracuj, zamiast się głodzić!
Pracuję, siedząc przed komputerem na czterech literach. Oględnie mówiąc, taka praca nie sprzyja chudnięciu. A co do diety, najpiękniejsze w niej jest to, że człowiek wcale nie jest głodny, co więcej, jeżeli dodatkowo spala kalorie podczas wysiłku fizycznego (pływanie, wyrowerowywanie się, szybki spacer, miotanie dzieckiem z balkonu) może sobie pozwolić na nieortodoksyjny kąsek tu i tam. Niestety najgorszy jest alkohol, nie dość, że kaloryczny jak cholera, to jeszcze zatrzymuje wodę w organizmie. Całkiem odczuwalne.
Miotanie dzieckiem… interesujący relaks!
Jaki tam relaks. Ćwiczenie fizyczne dla spalenia kalorii i żaden relaks, bo dzieciak się wyrywa, wrzeszczy i ucieka, a potem sąsiedzi się czepiają, a czasem nawet postronne osoby, jacyś policjanci czy cuś.
Tak, takie miny też robi, jak mu się powie, że czas na miotanie.
Zachwycające 🙂 i zagrożone niebieską kartą…..adrenalina rośnie !
O raaany!!! Co ten Pan Q wyprawia?? Taż to trzeba zgłosić do RPD

Z którego piętra najładniej leci??
Miral, czy w najbliższym czasie zaprosisz nas do Cantigny?
Dajmy czas Mireczce. Wspominała, że ma pracowity tydzień. Teraz pora na drugą nogę Quackie`ego. Gotową ma, niech nie wisi na jednej 🙂
A poza tym, Dobranoc wszystkim i do jutra.
Może być druga noga. Jutro nieprzesadnie rano (w kategoriach wyspiarskich, ma się rozumieć).
Nie tylko pracowity, Jasminko, ale i gorący. Dziś, w ten rekordowy o tej porze roku upał, pracowałam bez klimatyzacji.
Jestem przegrzana do niemożliwości i chyba mózg mi się trochę zlasował
Nie wiem czy dam radę dziś myśleć, a przynajmniej mam wrażenie, że nie za bardzo 
Jak się uporam z opisami, to zaproszę Was do Cantigny
Dzięki Twojej, Tetryku, interwencji mogłam zgrać do galerii zdjęcia. Trochę ich jest i zanim opiszę, to trochę czasu minie. Postaram się zrobić to jak najszybciej 
Dzień dobry
Posiedziałam dziś trochę nad zdjęciami z Cantigny i już jako tako opisane
Ciężko się opisuje coś, na czym się nie zna, ani czym się w najmniejszym stopniu nie interesuje…
Miłego dnia życzę
i spadam do łóżeczka 
Śpij spokojnie, cobyś z tej górki nie spadła
Dzieńdoberek 😀 Ma Senator duszę wrażliwą, oj ma…Ten opis płonącego ogniska.. 🙂
„Wara wypinać tyłek na autorski wysiłek” 😀 Kto tak kiedyś powiedział, napisał?? Pamiętacie?? 😀
Proszę nie pytać wujka G
A nagroda gwarantowana 😀
Witaj Skowronku !
zielono zagęgało ? 🙂
Panu Senatorowi znowu kopara neta podcięła??? Bo! Nie może być, żeby tak se bez powodu /ważnego/ zaniechał powinności Gospodarza!! Prawda?


No to się zbieram. Do miłego
Aha, no to przypomnimy jakie są trzy najważniejsze powinności Gospodarza
1. Napojenie i nakarmienie gości, ponieważ nie zrobienie tych rzeczy źle świadczy o samym gospodarzu.
2. Zapewnienie miłej atmosfery, aby goście mile wspominali wizytę i z chęcią powracali.
3. Zapewnienie godnych warunków – każdy człowiek ma podstawowe potrzeby, gospodarz powinien zapewnić możliwość ich zaspokojenia.

Witam!: )))
Proszę – znowu coś dla mnie nowego!!
Tym razem mnie rodzinka sprzed monitora wygryzła!: (
Ach, te dzieci! I pomyśleć, że takie proste rozwiązanie – rzut kaszojadem z balkonu – nie było mi znane. Teraz już za późno, teraz to te draby mną mogą rzucać!
Dzień dobry. Pięterko idę stawiać.
Pięterko już jest, nienowe, ale zapraszam.
Dzień dobry ! mała przebieżka na pięterko od rano – to samo zdrowie ?