Obiecałam dokończyć naszą wycieczkę na granicę stanu Illinois i właśnie mam zamiar to zrobić…
Jak pisałam, z Galeny pojechaliśmy do Dubuque. To miasteczko położone w trzech stanach. Jedna jego część leży w Illinois, największa część w Iowa i część w Wisconsin. Granica pomiędzy Iowa i pozostałymi stanami jest na Mississippi. Nie muszę chyba pisać niczego o tej rzece, bo każdy się o niej uczył w szkole i wszyscy wiedzą, że to jedna z najdłuższych rzek świata.
Przy wyjeździe z Galeny zobaczyłam ciekawą reklamę. Wóz zaprzężony w dwa konie i jeleń. Ciekawa byłam tego pchlego targu, ale skoro był zamknięty, nie było sensu zbaczać z trasy i tam jechać. Na obrzeżach Dubuque kolejna ciekawa (moim zdaniem) reklama, warsztatu samochodowego. Ten warsztat rzucił mi się w oczy, właśnie dzięki takiemu umiejscowieniu samochodu. Sterczał wysoko ze skały… Za moment już przejeżdżaliśmy przez most na Mississippi i nie bardzo wiedzieliśmy w którą stronę się udać. Pamiętałam, że muzeum było gdzieś koło portu. Bo te 15 lat temu pływaliśmy statkiem po Mississippi. Poradziłam małżonkowi, żeby skręcił z mostu w prawo i potem według opisów kierował się na port… I znowu mi się udało!!!! Zajechaliśmy prosto pod muzeum…
Panorama miasta z parkingu była kiepska, ale wypatrzyłam ciekawy budynek (trudno go było nie zauważyć). Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie miasta, bo chciałam zajść do muzeum. Przez te 15 lat rozbudowało się znacznie. Pamiętam je, jako spory co prawda, ale taki baraczek z różnymi eksponatami.
Tu też nie było biletów jako takich. Dostaliśmy plakietki do przyklejenia do ubrania. Pani przy kasie poinformowała nas, że jest to ważne dwa dni i możemy wejść do obydwu budynków i ogólnie poruszać się po całym terenie muzeum. Tylko w poniedziałek szliśmy rano do pracy, czyli i tak nie mieliśmy szans na drugi dzień łażenia po muzeum. Już przy wejściu naszą uwagę przykuło duże akwarium, a właściwie taki basen ze szklanymi ściankami. Tu były małe ryby i żółwie. Piszę „małe ryby”, bo największe miały coś ze 30 – 40 cm długości.
Poszliśmy dalej i tam dopiero zobaczyłam te większe. Największej rybie nie udało mi się zrobić zdjęcia, bo jak odchodziłam dalej, żeby mi się cała zmieściła, to widziałam w obiektywie głównie ludzi, którzy chodzili przy akwarium i odblaski z okna, a z bliska „cykałam” tylko jej fragmenty. Nie wiem dokładnie ile miała długości, ale chyba była większa ode mnie…
Oprócz tego było trochę węży, które żyją przy Mississippi, żabek i innych dziwnych stworów.
W dalszej części sporo miejsca zajmował Mark Twain. Z tego co tam pisało był on piewcą i miłośnikiem Mississippi i należy mu się poczesne miejsce w jej historii. Przy jaskini, która występuje w książce o przygodach Tomka Sawyera (a właściwie jej replice) postałam trochę czekając na męża, który jak zwykle trochę przypozostał. Robienie zdjęć zwykle zajmuje mu więcej czasu, niż mnie. Wiadomo, ja robię „automatem”, a on zanim poustawia to wszystko… Do jaskini weszła starsza kobieta, młody mężczyzna i dziewczynka. Weszli i zniknęli mi z oczu. Raptem z jaskini dobiegł mnie straszny ryk… Aż podskoczyłam(głównie wynik zaskoczenia). A to tatuś tak chciał postraszyć córeczkę. Powiedziałam mu, że przy okazji postraszył i mnie. Tatuś miał głupią minę, a babcia mało się nie posikała ze śmiechu, tylko dziecko zachowało stoicki spokój. Biedny tatuś nie wiedział jak mnie przepraszać… Przy jaskini skończyła mi się karta w aparacie i nie mogłam robić więcej zdjęć. W sumie zrobiłam ich 489…
Po przejściu całego budynku wyszliśmy na zewnątrz. Na sporym tarasie stała ławeczka, a na niej siedział Mark Twain z książką w ręce. Nie chciałam zrobić sobie z nim zdjęcia, chociaż go lubię… Na dziedzińcu rzucały się w oczy dwa kominy z parostatku. Małżonek był nimi zachwycony…
Poszliśmy ścieżką w stronę Mississippi River. Skręciłam w boczną odnogę, bo takie chodzenie po głównych ścieżkach mnie nie bawi. I dobrze zrobiłam. Ścieżynka prowadziła do sadzawki z rybami i żółwiami. Na pomoście stał karmnik dla ryb. Jeśli wrzuciło się do niego kilka 25-centówek można było dostać porcję jedzonka i patrzeć jak ogromne ryby podpływają i zjadają je z powierzchni stawu. Nawet nie wiem dokładnie ile to kosztowało, bo przed nami szła rodzinka i rybki nakarmili. Popatrzyliśmy więc na to bezpłatnie. Na brzegu stawu zauważyłam chatkę z trzciny. Oczywiście musiałam ją obejrzeć, a małżonek zrobił zdjęcia. Idąc dalej bocznymi ścieżkami trafiliśmy do chatki traperskiej. W takiej mogłabym nawet pomieszkać. Trzeba by było tylko zainstalować tam łazienkę…
Na zacumowany przy brzegu parostatek nie poszliśmy. Nie dałoby się go obejść w kilka minut, a czas nas gonił… Może następnym razem…
Szkoda mi było tych dwóch drapieżników w klatkach, ale na wolności nie pożyłyby długo. Dobrze że ludzie się nimi zaopiekowali. Są co prawda w niewoli, ale żyją i dostają jeść…
Weszliśmy do drugiego budynku. Nikt nas nawet nie zaczepił. Tu też było stanowisko, gdzie kupowało się wejściówki. Widocznie ten fioletowy kolor plakietki rzucał się w oczy i ochrona widziała go z daleka…
Ogromna mapa Ameryki Północnej rzucała się w oczy od samego wejścia. Małżonek pstrykał zdjęcia jakimś muflonom, czy innym baranom, a ja stałam oczarowana. Na tle dorzecza Mississippi River pojawiały się punkciki, rozszerzały i pokazywały różne miejsca. Miasta, miasteczka i dziką głuszę. Wschody i zachody słońca… Przepiękne obrazy. Czasami przewijał się fragment filmu. Głazy na rwącej rzece, czy zarośnięte brzegi… A na nich ptaki, motyle i zwierzęta. Wszystko piękne i kolorowe… Nie mogłam oderwać od tego oczu i żałowałam, że nie mam jak robić zdjęć. Na pewno byłyby cudowne… Pokaz się skończył i dopiero wtedy rozejrzałam się dokoła. Ten budynek tylko w niewielkiej części był poświęcony historii mieszkańców nad Mississippi River. Dużą część zajmowała ekologia i ochrona rodzimych gatunków ryb i małży. Podobały mi się też interaktywne „zabawki”. Monitory dotykowe pytały co cię najbardziej interesuje w danym temacie i udzielały odpowiedzi. Podobało mi się też duże pomieszczenie na piętrze przeznaczone głównie dla dzieci, bo one lubią się bawić w wodzie. Ogromna plansza z przesmykami wodnymi, różnymi tamami i śluzami, pokazywała jak takie urządzenia działają. Można było ze specjalnych części złożyć sobie statek i prześledzić jego drogę na wodzie. Otwierało się ręcznie śluzy, „pompowało deszcz”, po którym woda występowała z brzegów… Nie jestem w stanie opisać wszystkiego, bo było tego trochę. Oprócz dzieci, bawili się też dorośli (na ten przykład ja, bo małżonek się trochę wstydził). Jeśli rodzic nie chciał mieć mokrego dziecka, mógł mu założyć specjalny fartuch wodoodporny. Wisiały dokoła w różnych rozmiarach, ale jakoś nie zauważyłam, żeby ktoś ich używał. W sumie to nic dziwnego. Jak jest gorąco na podwórku, to taki mokry dzieciak szybko schnie…
Robiło się coraz później i musieliśmy wracać do domu. W poniedziałek czekała na nas praca i nie mogliśmy wrócić zbyt późno do domu. Po wyjściu z muzeum zauważyłam park za nim, ale już tam nie poszliśmy. Postanowiłam, że musimy jeszcze tu przyjechać. W rejonie Dubuque jest wiele wysepek na Mississippi, wiele półwyspów i tak myślę, że jest tam gdzie chodzić i co podziwiać. Nie wiem jeszcze kiedy, ale na pewno się tam wybierzemy…
Wiem, że niektórzy czekają na Cantigny, ale mam za dużo zdjęć i za mało czasu. A to było już przygotowane. Przynajmniej od strony fotograficznej.
Oczywista oczywistość, że nie jestem w stanie wszystkich ich pokazać
Muszę wybrać te najciekawsze i je pozmniejszać… A to zajmuje masę czasu
A jeszcze w piątek wyjeżdżamy pod namiot i też masę rzeczy muszę przyszykować 
Z dwóch wizyt w Cantigny mamy 561 zdjęć
Witaj Mirelko… z całym podziwem dla Ciebie !
Ponarzekałam, a teraz zapraszam serdecznie na wycieczkę po ciekawym muzeum
Żałuję, że nie mogę nakręcić filmu z takiej wycieczki, bo na pewno byłby interesujący… Ale obiecuję, że jeśli ktoś do mnie przyjedzie, zabiorę tam i pokażę na miejscu, jakie to jest ciekawe 
Dzień dobry: )))
Ten żółw to żółw ozdobny, kuzyn żółwia czerwonolicego.! Ryba z białym noskiem to jesiotr. Jest sporo gatunków i znaleźć akurat jaki to po podłubaniu można. Ten niby węgorz z takimi jakby nogami i zewnętrznymi skrzelami to aksolotl. Ta trzecia od początku to niszczuka, piąta to jakiś bass (jest tego do groma i ciut ciut!), czternasta to amur, ta z otwartą japą to łopatonos, jeden z jesiotrów. Rybka, która za wami popylała to najeżka, a ten krab to nie krab a rak pustelnik. Do skrzydlicy ani ręki ani nogi nie należy zbliżać, bo w jej kolcach jadowych jest trucizna ze hoho! I na koniec, przed dwoma przedstawicielami ryb chrzęstnoszkieletowych masz tarpona. I tak niezbyt wielki bo toto rośnie do ponad 150 kg. i prawie trzech metrów długości. Łapie się go na wędkę najczęściej metodą muchową, ale amerykańscy wędkarze łowią go też na dorożkę!…..Co jest brutalnym chamstwem! Amen!!
Dzień dobry Senatorze
Mówiąc krótko, nie zawiodłam się na Tobie
Ja się na rybach nie znam zupełnie i mam problemy żeby odróżnić szczupaka od pstrąga
A co dopiero mówić o innych gatunkach…
Bo to co mi się z tą nazwą kojarzy… 
Dziękuję za pomoc w rozszyfrowaniu jakim rybom zrobiliśmy zdjęcia
A czy mogę prosić o wytłumaczenie co to znaczy „łowić na dorożkę”
A tak wiwogóle to należałoby sprawdzić czy tego miasta, tego Dubuque, nie założyli czasami Żydzi europejscy! Może nazwa akurat od dybuka pochodzi a nie od J. Dubuque??? Ciekawe jaki stosunek do alkoholu mają mieszkający tam potomkowie pierwszych osadników!: ))
Interesujący jest skład rasowy jego mieszkańców. Tu tłum. (arcyciekawe) z hiszpańskojęzycznej strony Wikipedii, cyt: „… 91,73% ludności było białe , 3,99% Afroamerykanie , 0,27% rdzenni Amerykanie , 1,14% azjatyckiej , 0,46% z wysp Pacyfiku , 0,64% od innych ras , i 1,77% z dwóch lub więcej ras. 2,4% ludności byli Hiszpanie lub Latino dowolnej rasy…” To jest przekład znakomity co się zowie!!: ))
A to dopiero…. czy mieszkańcy Dubuque są szczególnie urodziwi i zdolni ?:)
Witam: ))) Tu trzeba Mirelki popytać!: )))
Aż mi wstyd, jaka jestem niedoinformowana
Ale jak już wspomniałam, nie łaziliśmy po mieście, także trudno mi coś powiedzieć na temat urody mieszkańców. Tym bardziej ich zdolności
Może jak się wybiorę na kolejną wycieczkę w te rejony, to skorzystam z Waszych propozycji i się pod tymi kątami im przyjrzę 
Samego miasta nie zwiedzałam, więc nie bardzo wiem jaki mają stosunek do alkoholu
Ale z moich obserwacji, Amerykanie nie są abstynentami. To pewne
Tylko oni często piją to ichnie amerykańskie piwo, jak to mój małżonek określa (za jednym z kabareciarzy) – „ten koń ma cukrzycę”
Naszego, polskiego piwa raczej nie piją, bo jest dla nich za mocne. I jak jeden kolega z pracy męża potrafi wypić za jeden wieczór zgrzewkę (24-pak), to naszego nawet połowy by nie wypił 
Składem rasowym też się nie interesowałam…
Bo wiesz, z tym dybukiem to tak trzeba sobie było radzić:”…Opanowując daną osobę, dybuk powodował zmianę jej osobowości, przemawiał jej ustami, ale swoim głosem. Należało wówczas znaleźć rabina, aby odprawił egzorcyzmy, dzięki którym dybuk opuszczał ciało przez mały palec u nogi. Aby dybuk znalazł spokój i nie opanował kolejnej osoby, trzeba go było przy egzorcyzmach namówić do wyjawienia swojej tożsamości i przeprowadzić tikun (naprawę) poprzez poczęstunek wiernych alkoholem przez rodzinę ujawnionego dybuka….”
Dlatego pytałem o zamiłowanie do alkoholu. Jeśli tęgo piją to znaczy, że nazwa miasta od dybuka jednak!: ))
Dzień dobry ! jak zwykle – ciekawie.
O rybach Senator wie ( prawie) wszystko i tym mnie nieustająco oczarowuje ! 🙂
: ) Bo ja do nich przez żołądek!: ))
nie wiem, Senatorze, czy to nie jest przypadkiem Twoja pasja życia i wiedzy….
o niejednym 🙂
: ) Od dzieciaka wędkuję!: )
No i troszki wiedzy ogólnej kiedyś liznąłem, do tego doszedł ten piekielny internet i mogę za eksperta (pożal się Boże!) biegać!: ))
i z internetu jesteś biegły w egzorcyzmowaniu dybuka ???
Tak!!
Dzień dobry. Nieustająco jestem oczarowany wycieczkami – wydawałoby się, że lot za Atlantyk to większa podróż (właśnie niedawno znajoma wracała z Krakowa do siebie pod Waszyngton 27 godzin (!!!), czekając w Monachium 7 g. na przesiadkę), a z Miral nie musimy, bo prawie jakbyśmy byli.
Tudzież również wyrazy uznania dla Senatora za dopowiedzenie co do ryb.
Witaj Mistrzu!: ) No, Ty też elegancko się włóczysz po świecie tym bożym!
Aale tak daleko bywam bardzo rzadko, a dzięki Autorce zdjęć i wpisu – zupełnie jakbym bywał częściej.
Nie wykręcaj się, Quackie
Twoje relacje z wypraw są rewelacyjne i jest ich trochę. A poza tym sam przyznałeś, że w Hameryce też byłeś
Czyli bywasz… A ja tu mieszkam, czyli nie muszę daleko jeździć, żeby to wszystko zwiedzać i opisywać 
Ogólnopolskie słoneczne DzieńDobry :)) Piękne, gdyby tam można było dojechać tramwajem …………..
Witaj Stateczku !
🙂 a jeszcze lepiej per pedes 🙂
Aua! Odciski mi się odezwały na taką sugestię!
Jakim cudem się ich dorobiłeś ??? albo jeździsz autkiem albo rowerem….. aż takie delikatne masz stópki?
Ee, to jest rezultat wieloletnich zaniedbań w tej mierze… a część tych zaniedbań to nadwaga, co podkreślam z naciskiem (na stopy).
… a może jednak twarde i niewygodne obuwie ?
Staram się unikać takowego, więc raczej nie. Po prostu zlekceważyłem początki, aż zaczęło boleć.
Po dnie oceanu, z bąbelkami na powierzchni…
hihi…..a widoki jakie porywające na tym dnie ! 🙂
Też bym chętnie pooglądał, ale zdaje się, że akurat stamtąd nikt nie bywa na Wyspie?
Dzień dobry….. Oglądnęłam, poczytałam, tylko czasu brakowało na wpis 😀
Bardzo mi się podoba, bardzo 😀

Dzięki Mirelko, że dzięki Tobie mogę pobiegać po Hameryce bez ruszania czterech liter z fotela
I oczywiście Mistrzowi Inicitatusowi, który uzupełnia me braki w ichtiologii! I nie tylko, jeśli mam być szczerą
PS Trza się na jaki kurs uzupełniający zapisać czy co??
Dzień dobry
Cieszę się, że Wam się wycieczka podoba
I dziękuję za uznanie 
Szczerze zasłużone Mirelko ! otwierasz nam swój nowy świat !
Tylko nie wyrabiam się z tymi opisami
Chyba za dużo jeżdżę
Jeszcze nie opisałam tego Cantigny i zaraz (w piątek) wyjeżdżam do Wisconsin na kilka dni. Pewnie jakbym się wybrała do The House on the Rock (czyli Domu na Skale, który jest bardzo blisko od naszego campingu), to szczególnie Senator byłby zadowolony, bo jest tam nie tylko cała wystawa związana ze statkami i połowem, ale jest też całkiem spora kolekcja broni
Byłam w tym domu wiele razy, ale samej nie będzie mi się chciało iść, a rodziny nawet wołami tam nie zaciągnę 
A pod lufą?? Może by poszli….: ))
To chyba musiałabym brać taką jak z opowiadania Miśka – trzylufową
Inaczej się rozlazą 
Cieplutko i słonecznie…. trudno, bedzie bez grzybów 🙁
U mnie też cieplutko i słonecznie
O 6 rano było 26C. Co będzie później, wolę nie myśleć 
Grzybów, jeszcze bardziej niż ryb, nie ma i nie będzie!: )
Muszę uciekać do pracy
Jakoś trzeba zarobić na tą sól do chleba
Poczytam co napisaliście jak wrócę
Miłego popołudnia życzę 

Hemm, znikam na czas jakiś, a jak wrócę – idę karmić kobyłkę, jeżeli wiecie, o co mi chodzi!
..szczerze mówiąc … nie wiem:(
Nie zaryzykuję strzelając w kobyłkę, bo sam mógłbym zostać zastrzelony, albo i gorzej 🙂 🙂
Skoro słowo się rzekło, kobyłka u płota będzie, ale żeby stanęła, kuta na cztery nogi, trzeba ją nakarmić, ot, co.
że kobyłka u płota to wiedziałam, ale żeby jeszcze i karmiona i kuta ? Wymagająca ta kobyłka !
Un, znaczy Mistrz Quackie, ma kobyłkę u płota, bo mu się wzięło i słowo rzekło!
Przy okazji, pomyślałem, że spodoba Wam się ten tekst, Mistrza Andrzeja, a Senatorowi szczególnie, dalibóg pojęcia nie mam dlaczego Senatorowi za podnóżek robię, zauroczył mnie cyco ? 🙂
BITWA POD PROSTKAMI
Pewnego razu w lipcu Wołodyjowski, Skrzetuski, Kmicic i Zagło-
ba siedzieli nad rzeczką, łowiąc ryby, mocząc nogi, a od czasu do
czasu włażąc do wody, bo upał był tego dnia niezwykły. Wokół było
słychać śpiew ptaków, a w oddali niezrozumiale pokrzykiwania
kasztelana Czarnieckiego, który usiłował ich odnaleźć i skłonić
do wojowania, ale na szczęście byli dobrze ukryci wśród trzcin
i oczeretów.
– Istny tu raj na ziemi – mruknął Skrzetuski, zakładając na
haczyk robaka. – Słoneczko grzeje, woda pluszcze, ptacy świer-
golą, a ryby biorą.
Pan Wołodyjowski spojrzał w rozmarzeniu na rzekę:
– Ważki w słonku igrają – dorzucił – a wodą trupy spływają.
Ani chybi wielka bitwa musiała się gdzie odbyć. Hej, panie
Zagłobo! – zawołał starego rycerza, który woził się po rzecznej
tafli na rozdętym szwedzkim rajtarze jakoby na dmuchanym pon-
tonie. – Więcej naszych spływa czy nieprzyjaciół?
– Fifty – fifty – odkrzyknął Zagloba, przypatrując się
zwłokom. – Ot, graf Waldek płynie, a tam pan Kotowicz, dalej Has-
sun – bej, który orda dowodził… Jest i Izrael…
– A co ma do tego Izrael? – zdenerwował się pan Kmicic. – Ci,
to muszą się wszędy wepchać.
– Przecie to szwedzki jenerał, major o nazwisku Izrael – mity-
gował go pan Skrzetuski.
– Pan podskarbi Gosiewski nadpływa! – wrzasnął Zagloba, odda-
jąc mimowolnie honory zasłużonemu dowódcy.
Za Gosiewskim nadpłynęli dwaj dowódcy regimentów piechoty,
bracia Engel.
– Zaraz nadpłyną bracia Marx! – zażartował pan Wołodyjowski,
ale, zamiast nich nadpłynął Hassling – Ketling i dość nieoczeki-
wanie powiedział:
– Czołem waszmościom!
– Ketling, żywiesz? – ucieszyli się rycerze.
– Yes – odrzekł oszczędnie, jak na Szkota przystało.
– No to czego z trupami pływasz? Chodź do nas i opowiadaj,
gdzie ta bitwa się rozegrała?
– Pod Prostkami – wyjaśnił Ketling, zdejmując i wykręcając swą
kraciastą spódniczkę i wystawiając na słonce swą szkocka kobzę.
– Pod Prostkami – prychnął pogardliwie Zagłoba – pod czym to
się już ludzie nie biją! A powiedzże nam gościu miły, kto
zwyciężył?
– Zwyciężyła słuszna sprawa – odrzekł Szkot, co niczego nie
wyjaśniało, gdyż dla pana Ketlinga coraz to insza sprawa stawała
się słuszna, w zależności od tego w czyje wpadał ręce.
– Mówiąc krotko – upierał się Skrzetuski – Polacy wygrali czy
Szwedzi?
– Tego nie wiem, gdyż od wielkiego upału będąc bliski apoplek-
sji, roztropnie upadłem prosto do wody i w miłym chłodziku już
trzy godziny dryfuje.
Pan Wołodyjowski popatrzył na niego surowo i rzekł:
– Nie milej ci było, taki synu, życie za wiarę prawdziwą
postradać?
– Milej – zgodził się Ketling – gdybym wiedział z całą
pewnością, która prawdziwa. Po ojcu albowiem jestem luteraninem,
jednak dla uzyskania spadku w Kurlandii musiałem przejść na ka-
tolicyzm i już chciałem w tym wytrwać, gdy mnie pod Warszawa
Tatarowie na arkan ucapili i właśnie głowę mi mieli toporkiem
odrąbać, gdy wtem cudownie nawrócony, na mahometanizm nagle
przeszedłem i przez kompanijnego mułłę na pniu zostałem ochrzczo-
ny.
– Obrzezany kozikiem, po muzułmańsku! – skrzywił się Kmicic.
– Gdy nad głową toporek, tedy furda pisiorek – odrzekł filo-
zoficznie Ketling, chociaż widać było, że boleje nad stratą.
– Nie martw się, waszeć – pocieszał Skrzetuski – nader wielkie
jeszcze przed tobą możliwości, gdyż skończywszy ze Szwedy uderzy-
my najpewniej na Kozaków, wspierających Rakoczego, a w on czas
być może znowu w niewole popadniesz i na prawosławie przejść bę-
dzie ci dane.
– Nie tylko – poparł Zagloba – A judaizm? A buddyzm? A Towa-
rzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej? Byleś tylko do luterańskiej
wiary nie nawracał, gdyż ich ministrowie niemiecką mową się po-
sługują, której Pan Bóg najpewniej nie znosi, zwłaszcza iż modli-
twy też mają dziwaczne, zaczynające się przeważnie od słów: „Ich
melde gehorsam…”
– Takoż i przysłowia Niemcy mają nader głupie – dodał Wołody-
jowski. – Co dziwne, gdyż przysłowia są mądrością narodów, a ja-
każ dla przykładu może być mądrość we przesłowiu „Hände hoch”?
– Kapitan von Rössel płynie, mój dobry znajomy! – ucieszył się
Zagłoba, wskazujac zwłoki pozbawione głowy. – Muszę go obszukać,
gdyż był mi winien dwieście talarów za tajną informację wojskową,
którą przedałem mu z drugiej ręki! – co rzekłszy stary rycerz
skoczył raźno do wody.
– Miło tu, ale nudno – stwierdził Skrzetuski, zarzucając węd-
kę – a i ryba jakoś przestała brać…
– Bierze, bierze! – zwrócił mu uwagę Kmicic, ukazując tańczą-
cy spławik. – I to jakaś duża bestia. Pewnie karp albo i sum!
Zaczęli ciągnąć obaj, obserwując złowioną sztukę.
– Chyba sum, bo z wąsami!
– Z wąsami to lin. Sum natomiast bywa z jajami.
– A ten i z wąsami, i z jajami!
– Moim zdaniem, to jest pan Zagłoba! – zawołał Ketling.
– Nie, to na pewno sum! – upierał się Skrzetuski.
– No więc Zagłoba czy sum?
Pogodził ich pan Zagłoba, który wylazłszy z wody, ze złością
wypluł haczyk i powiedział stanowczo:
– Zagłoba sum!
Miśku, zacny z Ciebie kompanion!!

Dobry żart tynfa fart, jak mawiali starożytni Jankesi
Ano, tak mawiali!: )))
Zwłaszcza ci przez kompanijnego mułłę na pniu chrzczeni 🙂 🙂 🙂
Jeżu, jaką Waligórski miał fantazję jajcarską, nie do podrobienia:)
No! I zero poprawności politycznej, na szczęście!
Miał, Miśku! Jego dowcip dowodzi, że fantazja granic nie ma!: )
Amen! 🙂
Łe, toć trzeba z tego było zrobić samodzielny wpis!
Mistrzu, ja się bojam robić coś poza planowo, ordnung, kolejka i drabinka, wyskoczę z czymś pozaplanowym i będzie mina 🙂

Dyćże! To trzeba się ogłosić, dogadać i ustalić, bez przesady, toć Wyspa nie jest niemiecką kolonią albo co!
Właśnie tego, albo co, najbardziej się boję 🙂 To był żart oczywiście Mistrzu 🙂 🙂
iiii…. tak się nie dzieje, Miśku 🙂
jeszcze trochę i pan Andrzej na indeks u narodowców trafi )
Nie ma takiej opcji Wiedźminko, dopóki ja jestem zwolennikiem tego ruchu 🙂
Witajcie!
Wróciłem, cały, wypoczęty, i nieco tylko poobijany!
Ukłony dla Miral – piękny reportaż jak zwykle
A teraz lecę w zaległości …
Dobry wieczór! Nie dodałeś „mokry”, więc wygląda, że urlop był i bezpieczny?
Witaj Tetryku!: ))
Czy jeszcze słyszysz żagle łodzi stojącej w łopocie??
Nie, niestety stąd już żadnej łodzi nie słychać ani widać… Buuuu…
Mokry rzeczywiście nie, nieco tylko poobijany, bo miałem twarde lądowanie na nabrzeżu w Mikołajkach
Czy takie, jak małżonka, która schodząc z promu powrotnego z Santorynu na Kretę nie zauważyła 1 (słownie: jednego) schodka i skręciła sobie nogę w kostce uciążliwie (na szczęście tylko częściowo boleśnie), że do dzisiaj czuje?
Wybudowali go w innym miejscu niż się spodziewałeś?: )
Witaj Tetryku ! miło Cię widzieć !
Jak miło Cię znowu widzieć

Mam nadzieję, że to Twoje poobijanie nie jest groźne. Mam też nadzieję na relację z wyjazdu
No, Tetryka przywitałem, mogę z czystym sumieniem maszerować w piernaty! Dobranoc: )))
Obejrzałam najnowszy film Allena…. bez zachwytu, niestety…

Ten kurdupel jest od wieków stanowczo przereklamowany! Jeden ze znanych krytyków filmowych, wiecznie pijany bałwan, po obejrzeniu jednego z jego pierwszych filmów wymamrotał:” Coś w tym jest, coś w tym jest”. Od tamtej pory, jak za panią matką pacierz, połowa kinomanów ze znanego nam świata zachwyca się Panem Allenem. Widać nie chcą by ktokolwiek im zarzucił, że nie widzą, że „coś w tym jest…”: (
Poprzedni film był sympatyczny… „O północy w Paryżu”, ten pt. „Blue Jasmine” może trafi do Amerykanów ? Mnie sie wydał przerysowany.
Niektóre filmy Allena podobają mi się bardzo, niektóre mniej. To chyba normalne. Trudno wymagać od jakiegokolwiek reżysera, aby kręcił zawsze pod mój gust.
Osobiście lubię Allenowskie poczucie humoru i dystans do siebie i swojego środowiska.
Dzień dobry na wieczór.
Na chwilkę, coby nie było, że na szczęście obumarłam, albo (co gorsze!) nie spodobała mi się relacja Mireczki i dlatemu milczę.
Spodobała i to bardzo. Do pięknych zdjęć zdążyła nas Mireczka już przyzwyczaić, słowo pisane też nie najgorzej, żeby nie rozpieścić zbytnio naszej Mistrzyni, Jej wychodzi. 🙂
Senkju Mireczko i czekam na kolejne relacje, które, jak mniemam, zaniebawem nastąpią.
Pistolety, oprócz tego „przepięknego” mi się podobają. Nie przypuszczałam, że aż tak może mnie ten temat zainteresować. W dodatku nie muszę nigdzie szperać coby się czegoś więcej na ten temat dowiedzieć, bo na Wyspie mamy Eksperta, nie tylko od ryb, itd. 🙂
Miśkowi dzięki za tekst A. Waligórskiego. 🙂 Miałam szczęście, że postanowiłeś zaprezentować go Senatorowi, to i ja się załapałam.
Serdecznie witam powróconego na Wyspę Tetryka. 🙂 Pewnie nie bardzo się cieszysz z powrotu, ale już wkrótce Wiosna, o czym nieustannie zapewnia nas Stateczek, Jemu wierzę. 🙂 A po niej już kolejne lato i wrócisz na jeziora.

Trochę mnie zaniepokoiło Twoje twarde lądowanie. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze.
Dobranoc.
Dzień dobry
Mam nadzieję, że będzie każdemu dobry 
Do tej pory siedziałam nad zdjęciami z Cantigny
Jak na razie komplet zmniejszyłam do 275 (z 561 sztuk sporo wycięłam), ale to i tak za dużo. Nie mam już jednak siły. No i jeszcze te przygotowania do wyjazdu 
Miłego dnia życzę
I spadam na górę do łóżeczka 
Dzień dobry.. Istne urwanie czapy czy jakoś tak 😉
Miłego…
PS Witam Pana Tetryka, który na pewno nie tylko poobijany, ale i mocno rozleniwiony wrócił 😀
Witam!
W szczebiot poranny z przyjemnością wsłuchuję się… nieco później 😉
Rozleniwienie jest faktem, i to nawet nie zaskakującym!
Ogólnopolsko i słonecznie pozdrawiam Wyspiarki i Wyspiarzy :))) Pieśni chóralne to wspomnienia z mojej młodości, „Naprzód młodzieży świata” na szkolnych apelach, Galambosz i Marynika :))))
Witajcie!


Dobrze, że jeszcze parę dni wolnego – a może jednak najdzie mnie w porę wściekła ochota do pracy?
Na razie luzik:
W zaległościach widziałem rozważania n/t nowych wersji wordpressa. Choć kolejne wydanie główne (3.6) jest oferowane już od miesiąca, nie instalowałem go jeszcze z uwagi na swój wyjazd. Zapewne zrobię to dziś w nocy – ma być trochę ulepszeń, m. in. w odtwarzaniu filmów.
Jak wiecie, jestem optymistą i wierzę w postęp
Poprawianiem tłumaczenia, tj. usuwaniem wtrętów angielskich zajmę się w następnej kolejności.
Dzień dobry. Ranek owocny w pracę, zaraz wracamy do siodłania kobyłki…
Dzień dobry 🙂 Wróciłam od państwa doktorowstwa i się słonecznie witam 🙂
Dzień dobry
Dobry i słoneczny!
Wpadłam tylko na moment, żeby się przywitać i uciekam do roboty
A mam jej trochę 
Witaj Mirelko i niech Ci się wszystko uda ! 🙂
Szczęśny nam dzień nastał. Chciałem uprzejmie zapowiedzieć na jutro na rano wizytę pana Ignacego. A że rano rzecz względna, sądzę, że przed 9:00 to nie nastąpi, no może tuż przed. Dzisiaj zaś się oddalam, z powodu że mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, z tym że może wieczorem lub nocą głuchą uda mi się zajrzeć. Ale nie na pewno.
Tak więc trafiłam na bardzo miłą wiadomość
pan Ignacy jest oczekiwany z dużą niecierpliwością 🙂
Ostrogi zadziałali!!: )))
Rany Julek, byłem ci ja dziś u okulisty by zrobić słynne OCT!!
– Jak już pan jest, a ja mam troszkę czasu – powiedziała przesympatyczna Pani doktor – to zobaczymy też jak tam z ciśnieniem śródgałkowym i zrobimy jeszcze przy okazji angiografię!
I jak mnie nawpuszczały do oka barwników, kropelek na to, od tamtego, jak mnie to później wypłukały, nakropiły paskudztwem rozszerzającym naczynia, zasunęły kontrast do żyły i świeciły co rusz po oczach coś ze czterema różnymi lampami, to ta impreza trwała godzin prawie pięć (z przerwami!!), spowodowała niemożność prowadzenia auta i częściową ślepotę! Przez tę, przemijającą na szczęście ślepotę, swoich pięciu stów już nigdy nie zobaczę, a otoczenie przybrało z powrotem stary wygląd przed trzema godzinami zaledwie! Z tych dwie i pół z tego utrudzenia tymi operacjami przespałem!: (
I co najlepsze – nic złego mi nie jest!! To po co mnie to było jak ja dobrze wiedziałem, że mimo starczego skrócenia wzroku oczy mam zdrowe i widzę zupełnie dobrze!!
Senatorowa znowu sobie moją dozgonną wdzięczność zaskarbiła, co jej się na przyszłość zakarbuje jak wiele podobnych, przez nią sprokurowanych przyjemności!!
Ale teraz masz na papierku, że oczy masz zdrowe
I nie są to tylko Twoje domysły 
Tyle to ja wiem za darmo 
I to jest właśnie powód, dla którego nie chodzę do lekarzy. Wyciągną kasę, tylko i wyłącznie dlatego, żeby powiedzieć, że nic specjalnego mi nie jest, a jeżeli jest, to nie mają na to lekarstwa
Jedynie na dentystę wydaję fortunę, bo zawsze lepiej zreperować małą dziurkę, która się tworzy, niż potem leczyć kanałowo – bo to kosztuje majątek…
Kiedy ja mam cukrzycę i mocno zwężone naczynia krwionośne w gałkach ocznych co jest następstwem nadciśnienia i tfu, tfu: ” przewlekłego nikotynizmu”. Jako powikłanie w cukrzycy ślepota zdarza się często!!!
No to faktycznie, nie poszedłeś do tego okulisty bez potrzeby. Skoro trzeba to monitorować…
Tylko jakoś nie mam ochoty się z tego leczyć
Moje szczęście ślubne usiłuje mnie odzwyczaić od 34 lat i jakoś mu nie za bardzo wychodzi 
A na „przewlekły nikotynizm” to i ja choruję
Brawo dla pani Sentorowej….. dba o Ciebie bardzo troskliwie!
Wpadam co jakiś czas, żeby zobaczyć co się dzieje. I muszę przyznać, że cieszę się na wizytę pana Ignacego
Dawno niewidziany gość 
Gdybyś wraz ze mną Mistrza Quackie żgała i pchała to już wcześniej Pana Ignacego by wykrztusił!: )
Sądzisz, że mnie to by posłuchał i ruszył ostro do pisania
Nie sądzę… Po prostu przyszedł czas i pan Ignacy jest 
Dobra, zasuwam zagrać z synem w szachy!
Znowu dostanę łupnia!: (
Sam go, gdy szczawiem był, nauczyłem i teraz mnie leje! Prawdę powiedziawszy to wszyscy, których nauczyłem gry w szachy leją mnie przy każdej okazji!
Trudno, pocieszam się, że jestem choć nauczycielem dobrym, skoro nie graczem!
Dobranoc: )))
Łooo… Będzie p.Ignacy, ura, urra.. 😀
I Rumak wzrok odzyskał, mimo, że utraconej pięćsetki na swe piękne, piwne oczy, więcej nie zobaczy.. 😉
Ale przynajmniej ma pewność, iż sokoli wzrok nadal posiada 😀
Spokojnej nocy… Dobranoc 😀
No dobra – wszyscy już śpią, to biorę się do roboty…
(po chwili) no i po bólu – mamy już zaktualizowane oprogramowanie.
Gdyby ktoś zauważył jakieś zmiany na gorsze, proszę o wiadomość!
Dzień dobry: )))
Dzień dobry
Narobiłam się dzisiaj jak muł
Ale przynajmniej jutro tylko zapakować wszystko do samochodu i w drogę. Cieszę się, bo znowu mam rodzinę w komplecie
Odebraliśmy dziś córkę z lotniska… Odwiedza nas co roku na to święto i razem wyjeżdżamy. Tak jest dobrze, bo pod namiotem nie ma ani telewizora, ani komputera. Jesteśmy tylko my i natura. Jest czas żeby porozmawiać, czy nawet pomilczeć, ale wspólnie…
Moja amerykańska koleżanka nie jeździ pod namiot, bo nie ma tam jak wstawić telewizora
A przynajmniej tak twierdzi jej współlokatorka
Chociaż część stanowisk jest zelektryfikowana… Głównie korzystają z nich przyczepy campingowe. Ja nawet w domu nie oglądam telewizji, a co dopiero mówić na wyjeździe
Czy śpiew ptaków od rana do wieczora nie jest milszy niż ryki z radia?!!! Ja wolę ptaki…
Wysuszyło się
Czyli mogę iść spać (po uprzednim powieszeniu wszystkiego)
Miłego dnia Wam życzę
Postaram się jeszcze wpaść przed wyjazdem i przynajmniej przeczytać o wizycie Pana Ignacego 

Dobranoc
Dzień dobry! Jestem i zaraz stawiam pięterko!
Wszystko poszło ładnie i gładko. Zapraszam piętro wyżej!