Nie od rzeczy byłoby stwierdzić, że wszystkie odwiedzone przeze mnie na Krecie miejsca były zorganizowane na zasadzie labiryntu – z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę. Począwszy od lotniska, na którym starszawy kierowca autobusu, być może śpiący (przylecieliśmy w okolicach pierwszej w nocy lokalnego czasu), a być może po kreteńsku (grecku?) niefrasobliwy, przewiózł nas spod samolotu na jakieś lotniskowe – panie wybaczą – zadupie, skąd jednak, jak się szybko okazało, dało się szybką acz krętą drogą przejść do właściwego terminalu. Jeszcze tylko chwila niecierpliwego tupania nogą w oczekiwaniu na bagaż, o już przyjechał, fajnie, potem prosto przez wyjście, w lewo wzdłuż stanowisk biur podróży, zapytać tych pań o drogę, ach, skręcić jeszcze raz, znaleźć „nasze” biuro, przejść na drugą stronę stanowisk, autobus numer siedem, stoi w głębi i po prawej, kierowca zajmie się bagażami i…
Gdybym miał określić drogę z lotniska w Heraklionie do hotelu, użyłbym znów tego samego przymiotnika, co akapit wyżej: kręta. Najpierw autostrada (na zdjęciu poniżej), tzw. nowa droga, potem odpowiedni zjazd w starą drogę, następnie… jak to nazwać? Zjazd? Skręt? Rozwidlenie? W każdym razie z głównej drogi skręciliśmy w równoległą lokalną, lawirując pomiędzy sprzętem drogowym a kubłami na śmieci (chapeau bas, panie kierowco), a potem gwałtownie zjechaliśmy w dół i w lewo, niech się rollercoaster schowa, w wąską drogę pomiędzy gajami oliwnymi, najszybszy dojazd do miasta.Teraz jeszcze pomiędzy domami, wytrąbić z drogi kilka skuterów, wzdłuż morza i kolejnym dojazdem, uff do hotelu.
Jakie uff, co za uff. Hotel uroczy, może jakość pokojów nie odpowiada ilości gwiazdek, ale jedzenie już całkowicie, a obsługa w pełni (bardzo szybko okazało się, że pracuje tu całkiem pokaźna ilość Polaków, głównie stażystów kierunków turystyczno-hotelarskich polskich uczelni)… ale poruszania się po nim uczyliśmy się dobre pół dnia. Na szczęście zakwaterowano nas stosunkowo blisko basenu i baru, zaraz obok osiedlowej kapliczki (sic! na zdjęciu poniżej) rozmiarów może dużego pokoju, ale zawsze kapliczki, natomiast droga do głównej restauracji wymagała pewnego skupienia, takoż do morza i ewentualnie do centrum lokalnego miasteczka. Na szczęście sam pokój nie był już zorganizowany w specjalnie skomplikowany sposób.
Małżonka z dziećmi postawiła na zwiedzanie, toteż jednego dnia pojechali we trójkę do akwaparku, a drugiego – popłynęli na Santorini, pozostawiając mnie odpowiedzialne zajęcie, jakim jest błogie dolce far niente w trójkącie basen-bar-pokój. Razem wybraliśmy się natomiast na zwiedzanie pałacu w Knossos i Heraklionu. Ten pierwszy jest właśnie wyjątkiem, o którym wspomniałem na wstępie. Owszem, olbrzymi, położony na powierzchni 22 tys. metrów kwadratowych i w oryginale pięciokondygnacyjny budynek (resztki na zdjęciu poniżej) o tysiącu pięciuset pomieszczeniach mógł współczesnym wydawać się labiryntem, ale obecnie z jego skomplikowania pozostało niewiele. Pan Arthur Evans robił, co mógł, żeby zrekonstruować w betonie to, co zniszczyły trzęsienia ziemi i kolejne fale najeźdźców – greccy Achajowie i Dorowie, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Genueńczycy, Wenecjanie, Turcy i niezliczone rzesze śródziemnomorskich piratów o bliżej nieokreślonej przynależności państwowej – lecz na szczęście nie udało mu się odtworzyć go w pełni.
Współcześni zarządcy pałacu również próbowali poprowadzić ścieżkę dla zwiedzających możliwie krętą trasą i momentami miałem wrażenie, że nie wiem, gdzie jestem. Nić Tezeusza byłaby tu na nic, wobec mnogości gości, ale na szczęście udało nam się trafić do wyjścia dzięki innym znakom: już to oznakowaniu pałacu z wyraźnymi znakami „tu jesteś! No tu! Nie widzisz?”, już to żółtemu wachlarzowi przewodniczki, prowadzącej nas dzielnie i z profesjonalnym opisem na ustach przez korytarze i dziedzińce (nawet jeżeli wszystko to zrujnowane). W odwodzie mieliśmy jeszcze nawigację satelitarną systemu GPS i lokalne pieski (jeden z nich na zdjęciu poniżej), które w zamian za kanapkę były gotowe zrobić wszystko, a więc zapewne również wyprowadzić zagubionych nieszczęśników z labiryntu. Nie rozumiem, dlaczego z ich usług nie skorzystał Tezeusz, czy nie prościej byłoby wziąć ze sobą kilka kanapek zamiast wielkiej szpuli z nicią?
Nie napotkaliśmy Minotaura, ale to akurat szybko się wyjaśniło. Lokalny starszy pan, na oko pamiętający czasy mitologiczne osobiście, przy szklaneczce raki (lokalnej wódki, całkiem podobnej do włoskiej grappy) zdradził nam prawdę. Otóż nie było żadnego Minotaura, był natomiast spokojny i sprawiedliwy król Minos. Może nawet nieco zbyt spokojny; kiedy pojął za żonę temperamentną królową Pazyfae, szybko zaczęła przyprawiać mu rogi, co zazdrośni Grecy z kontynentu, zawsze gotowi do satyrycznych przeinaczeń, wyszydzili, kreśląc postać Minotaura, człowieka z byczą (byk z fresku w Knossos na zdjęciu poniżej) głową. Samą królową Pazyfae przedstawiano w postaci tzw. bogini z wężami, nie dość że w wyzywającym toplessie, to jeszcze trzymającą w każdej ręce po jednym symbolu fallicznym. Nie wiedzieć czemu, żalił się starszy pan, żaden z badaczy Knossos nie chciał włączyć tej wersji do oficjalnych opracowań.
Z Knossos poprzez lokalną winiarnię (wina całkiem, całkiem i w dodatku całkiem inne od jakichkolwiek znanych mi win – dużo bardziej żywiołowe, z nutami niespotykanymi nigdzie indziej, jakby lokalnych przypraw? Ale przecież w apelacyjnym winie to niemożliwe) udaliśmy się do Heraklionu. No, tutaj to dopiero panuje pomieszanie z poplątaniem. Miastem władały wszystkie nacje wymienione przy okazji pałacu w Knossos, obracały je również w perzynę kolejne trzęsienia ziemi i do tego jedno tsunami, kiedy wulkan w Santorini wysadził się w powietrze niczym pan Wołodyjowski w Kamieńcu Podolskim. Efektem jest pajęczyna uliczek, rozchodzących się pod przedziwnymi kątami, czasem zapętlającymi się i krzyżującymi… Zobaczyliśmy tu głównie pozostałości po Wenecjanach – fontannę Morosini, były kościół Św. Marka, loggię, czyli były ratusz, całkiem podobny do budynków z Florencji czy Sieny, obecny kościół Św. Tytusa (ortodoksyjny) i wreszcie port wraz z murami twierdzy Rocca del Mare (na zdjęciu poniżej). Niestety po obiedzie (mus już był, mus coś przekąsić!) nie starczyło czasu na więcej niż dwie sale Muzeum Archeologicznego, bo czas gonił, a autobus grzał silnik i chłodził klimatyzowane wnętrze.
W drodze powrotnej do hotelu zdałem sobie sprawę z zabawnego faktu – otrzaskawszy się już nieco z greckim alfabetem, zauważyłem, że zjazdy z autostrady oznaczone są angielskim słowem „Exit”, ale i lokalnym „Eksodos”, znanym nam przecież w biblijnej formie „Exodus”! Nadaje to każdemu aktowi zjazdu z autostrady powagi i solenności, pozostających w kontraście do niefrasobliwego stusunku Kreteńczyków do przepisów ruchu drogowego. Przepisy mianowicie są stosowane wtedy, kiedy nie przeszkadzają nikomu jechać. Jeżeli zaś przeszkadzają, to można ich nie przestrzegać – przynajmniej takiego przekonania można nabrać, poruszając się po tutejszych drogach. Dlatego też szybko zrezygnowaliśmy z pomysłu wypożyczenia samochodu, zwłaszcza biorąc pod uwagę nerwowość rodzinnego kierowcy.
Żadne przepisy nie regulują natomiast życzliwego stosunku do kotów. Podobnie jak w Egipcie spotyka się je często, może w mniejszych ilościach, ale zawsze chętne, żeby pozwolić się nakarmić, oczywiście bez zbytniej poufałości, na to proszę nie liczyć. Optycznie chudsze, co zapewne wynika z krótszego w tym klimacie futra, przechadzają się między domami i krzewami, wdzięcznie zawijając ogony, lub też częściej wylegują się w wybranym miejscu – nasłonecznionym lub zacienionym, stosownie do potrzeb. Spotkaliśmy więc koty hotelowe, całą rodzinę, a jak to w rodzinie, lały się równo po buziach, koty uliczne w Hersonissos (na zdjęciu poniżej), dostojnie korzystające z usług okolicznych sklepikarzy, kota kościelnego u Św. Tytusa w Heraklionie (być może zajmował się tam regulacją populacji myszy kościelnych?) i wreszcie – co ciekawe – nie kota, lecz psa, rezydenta winiarni w Pezie, niebywale skocznego pudelka.
Po tak bogatym w wydarzenia i byczenie się programie zatoczyliśmy – jak to w labiryncie – krąg i znaleźliśmy się na lotnisku w Heraklionie (na zdjęciu poniżej). Z przykrością stwierdzam, że jest ono całkowicie nieprzystosowane do obsługi tych tłumów, jakie się przez nie przelewają, za to odloty również przypominają labirynt. Najpierw trzeba na stoisku check-in wymienić voucher na kartę pokładową, tamże zważyć bagaż, następnie z już zważonym przejść samodzielnie do stanowiska, na którym go prześwietlają, i dopiero potem udać się do kontroli paszportowej i bezpieczeństwa. Strefa paszportowa jest mała, ciasna i niewygodna, a informacja dostarczana pasażerom z opóźnieniem. Pomijam już fakt, że główny lotniskowy zegar spóźnia się o kwadrans. Po oczekiwaniu przedłużonym o blisko godzinę (nasz samolot przyleciał z Poznania, gdzie wymieniano mu oponę – sic!) zdołaliśmy wsiąść i wrócić do kraju. Całkiem już prostą drogą, nie krętą – ale to na pewno tylko dlatego, że starożytni Kreteńczycy, pomni losów Ikara, nie rozwinęli lotnictwa i nie wprowadzili doń zasad, panujących poza tym na całej wyspie.
Dobry wieczór. Wbrew przeciwnościom udało się nawet ze zdjęciami.
Wiem, że to wbrew etykiecie, ale zmuszony jestem oddalić się na czas jakiś, sąsiadka wyprawia pożegnalne party (przeprowadza się, chociaż być może nie nieodwołalnie) i musimy zaszczycić z małżonką. Wrócę, jak tylko będzie się dało.
PS. Proszę zwrócić uwagę na drogowskaz na pierwszym zdjęciu – tam jest właśnie trochę zasłonięty „eksodos”.
PS2. Czy wołowiny Senatorowi wystarczy?
Wystarczy, wystarczy!
Quackie, Ty się ciesz, że te Kreteńczyki nie piszą na drogowskazach „Exitus”!
: ) No, jeśli jeżdżą tak jak Włosi!
Dobranoc: )))
Idę cierpieć!
Cierpieć?
Dopiero teraz zaczyna dawać się żyć!
Witaj Tetryku..
.. u mnie istotnie da sie żyć…po południu padało, teraz jest poniżej 20 stopni…. oddycham!
Poprzednie noce były takie jak u Senatora… nie dało się zasnąć…
Piesek towarzyszący zgrabnej nodze ma obrożę….. a to znaczy, że i właściciela ? Wygląda na to, że jest zadowolony z życia….
… koty zresztą też….
Chyba wiem, dlaczego wszystko jest takie kręte….czymś trzeba zająć te chmary turystów.
Nie byłam na Krecie, ale pamiętam co opowiadał mój syn o jeździe po tej uroczej wyspie 🙁 To były mocne wrażenia…tej autostrady chyba jeszcze wtedy nie było…
Dzień dobry!: )))
Moi Mili, nocą wiało jakby nam jaki zacny prezes wraz z gronem najbliższych współpracowników w końcu wziął i się obwiesił!! I co? I nic!: (( Deszczu jak nie było tak nie ma, w powietrzu wisi jakaś ni to marna mgiełka ni to niewydarzony kapuśniaczek – takie siedemdziesiąt dwie nędzne kropelki na metr sześcienny powietrza! Na liściach ślad wilgoci jakby je pies polizał i nawet kropla z nich na ziemię nie spada! Pochmurno, ni to ciepło ni to chłodno, jednym słowem jak to nasz już starożytny wspaniały mówca mawiał – ni pies ni wydra coś na kształt świdra!!
A braciom-Czechom to pada aż miło, aż im rzeki z brzegów występują!
Ten Śląsk to jakiś całkiem upośledzony na wszystkich frontach!
Ale wracajmy na Kretę!
Wiecie co, chyba Mistrz Quackie w końcu zafunduje sobie kota albo psa! Nie rozumiem czemu dotychczas tego nie zrobił. Ja wiem, że ma alergię na zwierzęcą sierść ale tyle jest różnych leków przeciwhistaminowych, że jak się rozejrzy między nimi to metodą prób i błędów chyba jakiś sobie dopasuje!
Oj, kolejna odpowiedzialność? Niee, dziękuję. Najfajniejsze są cudze dzieci i zwierzęta…
Prawdziwy mężczyzna bierze na siebie każdą ilość odpowiedzialności!!
Dzień dobry, tzn. w sumie taki sobie. No i nie dotrzymałem obietnicy, ale tak mnie podstępnie spojono musującym winem („szampanem”), że mam piramidalnego kaca, niestety zupełnie serio. Na Krecie piło się więcej, ale jakoś bez przykrych następstw, a tu… Aż przegapiłem potworną (ponoć) burzę w nocy.
Wypadków żadnych na Krecie nie widziałem, co jest o tyle dziwne, że porusza się po niej mnóstwo turystów – wynajętymi samochodami, quadami, skuterami – i każdy przyzwyczajony do ruchu drogowego w swoim kraju. To się po prostu nie może udać, a jakoś się udaje. Miejscowi przestrzegają przepisów drogowych… opcjonalnie.
I tak jest najlepiej!
A propos kaca – toś Mistrzu nie wiedział ze po koniakach i szampitrach najmocniej łeb pęka??
Wiedzieć to się wie, ale pamięć zawodna, no i z początku nic nie wskazywało, że nadużyję, aż tu nagle bęc.
Witaj Kwaku…. to zmęczenie Cie zmogło, a nie ten musujący płyn… chyba, ze w nim pływałeś 🙂
Pieski w Knossos owszem, miały obroże, ale nie wiem, do kogo przynależały. Włóczyły się po całym pałacu, w każdym razie.
Resztki dawnej świetności….legendy, mity i klimat i da się wyżyć z turystów 🙂
Tyle zwykle wystarczy!: ))
Włóczykije i powsinogi zawsze sobie coś znajdą…. 🙂
Ano. Tylko stateczni ludzie wiedzą, że na rybach jest najlepiej!: ))
No właśnie….. pamiętasz, że obiecałeś opowiedzieć o polowaniu na miętusy ?
Opowiem!; )))
DzięDobry:))) To samo twierdzą ryby, które nauczyły się spokojnie zjadać zanętę, omijając przynętę nadzianą na haczyk ;)))
Dobry bo chłodny, Stateczku: )))
Zacząłeś znowu wędkować?
Na razie jako kibic :)) Sekunduje rybom :))
Iiiiii!: ( A kiedy znowu będziesz rybobójcą? (rewitalizowanym)
No właśnie, Kreta ponoć w całym tym greckim kryzysie nieźle sobie radzi, a mieszkańcy – jak nam opowiadano – mają poczucie, że reszta kraju ich obciąża finansowo. Ponieważ wyspa została przyłączona do reszty Grecji w 1913 roku na stuletni okres próbny, to mają w tym roku referendum, czy dalej chcą być Grekami, czy też się odłączyć. Może Kreta będzie osobno?
I słusznie Mistrzu :)) Ziemia dla Ziemniaków, Kreta dla Kretenów, Księżyc dla Księży, Syjoniści do Syjamu, Pogoda dla Bogaczy :)))
A nam Wiatr w Oczy!!: )))
Witaj Stateczku !
I tym sposobem jesteśmy Bogaczami….. nawet nieświadomie 🙂
Czy słusznie, to nie wiem, ale wydają się bardzo krytycznie nastawieni. Chociaż może to tylko narzekanie, takie jak i u nas?
Mam znajomego który przez bezkrytyczna miłość do trunków wszelakich, nie zrobił zawrotnej kariery jaką mu w młodości wróżono. Dzisiaj pobiera raczej skromną emeryturkę, przeklinając wszystko i wszystkich wokół, za fatalne drogi po których nie jeździ, za pogodę, za niemoralność i złe wychowanie dzisiejszej młodzieży, biskupów za bogactwo, prezesów za gigantyczne wynagrodzenia, nawet z Bogiem bierze się za bary, twierdząc, iż nie postępuje zgodnie z Dekalogiem. Jak myślisz Mistrzu, ilu mamy takich między sobą ?
Mnóstwo, jak sądzę. Też mam takich znajomych, aczkolwiek raczej odległych, ale spotykam i nieznajomych narzekających, więc myślę, że wielu takich jest.
Przede wszystkim podziwiam, że Ci się chciało tak z marszu opisać i nawet ozdjęcić.
Jak zawsze świetnie się czyta. Wolę takie relacje, osobiste, niż przewodnikowy opis.
PS: Potrafisz pisać nieświetnie ❓ Miałabym ku porównaniu gdybyś zamieścił.
Witaj Jaśminko.
… jak sie miewa pan od netu ? ż życiem uszedł był ?:)
Witaj Wiedźminko.
Pan się miewa, mam nadzieję, że nie bardzo. Nie raczył się pojawić, miał być rano a już prawie południe.
Ha, bo lwią część napisałem na miejscu, dzięki laptopowi Juniora, w piątek. Na szczęście do pisania net nie jest potrzebny.
Ha! na to nie wpadłam.
Tym bardziej Cię podziwiam….zamiast błogo sie byczyć, pisałeś ? 🙂
Eee, no w sumie byczenia się było tyle, że godzinka czy dwie pisania w niczym nie mogła zaszkodzić.
Zwłaszcza, że dla Przyjaciół i przyjemności, w odróżnieniu od pisania na zlecenie, jak domniemywam. 🙂
Słusznie Waćpanna domniemywasz! Ale bywa, że i zlecenia biorę ze sobą na wakacje.
Z serca życzę Ci żebyś musiał to robić jak najrzadziej.
PS:2 Zaokienie mam teraz TYLKO +24, można (w porównaniu), powiedzieć, że zimno. Chyba padało gdy spałam, bo mokro i chmury wiszą nad wsią.
Skojarzyło mi się już wczoraj, że drogowskaz z tym trudnym słowem „Exitus” mógłby kierować do wsi Zgon. Wczoraj prawie tam trafiłam bez drogowskazu.
A Skowroneczek dzie ❓ Się urlopuje wyjechana ❓
Tak mi się wydaje.
Skowronek zajęty przedwyjazdowo…. pewnie się odezwie za jakiś czas…. jak już dojedzie szczęśliwie.
Szanowni, za chwilę wybywam, na szczęście dzisiaj NIE na imprezę, jeno w interesie i bez alkoholu i na krótko, powinienem być z powrotem o rozsądnej godzinie.
W takich okolicznościach przyrody to i ja się z Państwem na dziś pożegnam. Dobranoc Kochani i do jutra, mam nadzieję.
Co to się dzieje, Jaśmineczko? tak wcześnie z nami sie żegnasz? Ciągle ta duchotwa w Twoim pokoju komputerowym ? 🙁
A ja, proszę Państwa, właśnie wróciłem, sprawę załatwiwszy.
Jakieś burze Ci obiecywali ? sprawdziło się ?
Burza była poprzedniej nocy, kiedy leżałem, snem niecnego pijaka zmorzon. Ponoć byłem jedyną śpiącą osobą w domu… Dzisiaj to już chyba nie będzie burzy.
… a ja uparcie twierdzę, że to zmęczenie Cie zmogło, a nie te bąbelki 🙂
Bardzo mi miło, jednak objawy dzisiaj rano wskazywały wyraźnie na coś innego…
Dobry wieczór ! A ja przyszłam…. na gaszenie świec?
Mistrz Tetryk nie był dzis na apelu….
… a widoczny…
Ech, ta szklana kula! Wszystko pokaże…
Witaj, Geraltynko 🙂
Witaj Zapracowany 🙂 a moze to co innego ? 🙂
Niestety, nic zabawniejszego 🙂
Dobranoc więc, a ponieważ komputer niemożebnie mi dzisiaj zwalnia, pozwólcie, że bez piosenki. Snów za to życzę całkiem sprawiedliwego.
Dzień dobry
Jeszcze przed snem wpadłam się przywitać. Przeczytałam i powędrowałam z Mistrzem Q po Krecie. Dzięki za taką wycieczkę
Była cudna
Może dlatego, że z przygodami 

Miłej środy życzę
Dzień dobry: )))
Dzień dobry/ dobranoc, Mirelko 🙂
Dzień dobry 😀 Wylądowałam. Przez Kretę w Austrii



A ponieważ w tunelu był wypadek, zmuszeni byliśmy równie, a może i bardziej krętymi drogami jechać 😀
Donoszę, że Austriacy drogi rozbudowują i prostują. Tym samym zmniejsza się odległość między mną, a mym ślubnym 😀
Jak to się dzieje, że domy po rewitalizacji, pola z dziada pradziada – co to własnością były, a nie jeden Rodak w czasie wojny grzbiet niedobrowolnie na nim zginał, idą pod buldożery (?) i nie ma wrzasku, że to ojcowizna, i że po trupach… itd… 😀
Mistrzu Q, dzięki za b.ciekawą relację
Serdeczne… dla całej Wyspiarskiej Rodzinki..
Do kolejnego wejścia
Dzień dobry: )))
Dzień dobry Senatorze!
🙂 dmuchnę trochę tych ciężkich chmur w Twoją stronę, może się nie porozrywają !
Dzień dobry, Wiedźmineczko: )))

Dziękuję serdecznie i proszę o jeszcze!!
Dzień dobry: )))
Misieeeek!! Wyłącz słońce!!!
Leeeeeeecę !!! Wyłączyłem u mnie nie ma 🙂 🙂
Cześć!: )))
U mnie wyłącz, tam u Ciebie może świecić!: )
Aaaaa, u Ciebie, obawiam się, że mam rączkę za krótką 🙂 🙂
A druga??: )
Dzień dobry! Pozdrawiam wszystkich jakże słonecznie, ale z bezpiecznego cienia, i udaję się pracować. Oczywiście jak zwykle na Wyspie jedną nogą, a właściwie okiem… co jakiś czas.
Witaj, pracusiu: ))
Się byczyło na Krecie (chociaż akurat ten czasownik w zestawieniu z tym rzeczownikiem może brzmieć… dziwnie), się wraca do pracy. Ot, życie.
A gdyby odwrócić proporcje?
Odwrotne proporcje to chyba kasiarze mają albo inni rabusie. Szybki skok, a potem długi wypoczynek w kraju, z którym nie mamy umów o ekstradycji. A jak się nie uda – jeszcze dłuższy wypoczynek, ale już na koszt podatnika, chociaż przyznam, że na pewno w mniej komfortowych warunkach.
Co chcesz, same zyski!: )
Mnie by tam sumienie czasem uwierało.
Dzień dobry Kwaku ! czasem sumienie bywa bardzo niewygodne….. a i pozbyć się go trudno !
Raczysz chyba żartować!!
Skąd to przypuszczenie, Senatorze?
Ogólnopolskie DzińDybry :)) Lato jest piękne, gdyby tak jeszcze mieć pod ręką termostat i polewaczkę ?
Dzień dobry. A po co termostat? Polewaczkę – rozumiem.
Mistrzu :))) Jak to po co ? Ustalać sobie indywidualnie temperaturę otoczenia.
Aaa, już myślałem, że do podłączenia do polewaczki, żeby po przekroczeniu zadanej temperatury ją włączał! Bo ja w takim wypadku steruję polewaczką ręcznie i na wyczucie.
Witaj, Stateczku: )) A wędki??
Właśnie w wędkę powinien być wmontowany termostat a w podbierak polewaczka :))
?? Nu masz, co wymyślił!: ))
Dzień dobry ! 🙂 Nietypowy poranek, bo pogaduchy telefoniczne zamiast wejścia na Wyspę 🙂
Misiek wyłączył słońce i uruchomił polewaczkę z rana …. jeszcze jest dobrze !
U nas też właśnie zaszło, ale chyba mi to odpowiada. Do pracy tak lepiej.
…w listopadzie całkiem inaczej powiemy
PS. Wybywam na chwilę dłuższą.
Witam.
Pozdrawiam szczególnie serdecznie Skowronka urlopującego wędrownie.
Dzień dobry. Właśnie wróciłem, a w międzyczasie robota mi się nawarstwiła, więc muszę zebrać partie dolno-tylne razem.
A ja…..zapraszam na relację z wycieczki; mniej turystycznej i nieco (!) wcześniejszej
Pięterko skromnie wybudowałam 🙂