Indian Summer – to największy festiwal indiański. Zjeżdżają tu Indianie z różnych zakątków obu Ameryk. Festiwal odbywa się co roku, w drugi weekend września na terenach wystawowych w Milwaukee w stanie Wisconsin. W zasadzie zaczyna się w piątek i trwa do niedzieli. Jeździliśmy tylko w niedzielę, na samo zakończenie i pokazy laureatów. W ubiegłym roku spóźniliśmy się o parę minut i musieliśmy czekać (półtorej godziny) na zakończenie „Indian mass”, czyli indiańskiej mszy. Nie jest to msza w pełnym tego słowa znaczeniu i co roku wygląda trochę inaczej. Zapraszani goście starają się przybliżyć wierzenia indiańskie, zwyczaje, opowiadają o indiańskich bohaterach. Cały festiwal ma służyć propagowaniu kultury praojców tej ziemi. Atmosfera na tych „mszach” jest nie do opisania. Na zakończenie festiwalu jest parada. Barwne stroje, pióropusze i te indiańskie śpiewy, też mają swój urok. Zrobiłam trochę zdjęć Indianom, ale w pewnym sensie z ukrycia. Kilka lat temu spytałam jednego młodego Indiańca, czy możemy zrobić sobie z nim zdjęcie, odpowiedział mi, że nie, bo nie jest on zwierzakiem w ZOO. Zrobiło mi się przykro, ale też rozumiem człowieka… Faktycznie, zwierzakiem z ZOO nie jest….
« List obrażonej narzeczonej ("Murdelio". Z Kaczkowski ) | Pożegnanie zapustu i powitanie postu przez pana Stojowskiego. » |
Dzień dobry: ))
Do wczorajszego listu niewiasty jakowejś okrutnie zawiedzionej wracając – Pan Kraszewski, pisarz płodny wielce, był szpiegiem austriackim, co z dawna wszystkim wiadome. Zastanawiam się czy jeśli i Kaczkowski, to czy pozostali polscy pisarze piszący historyczne powieścidła na tymże samym żołdzie byli? Per logicam – Rosja powinna chyba twórców romansów wziąć na swoje utrzymanie, a Prusy dramatopisarzy!: )
Nikt głodny by nie chodził! : )))
Witaj Senatorze :)Kraszewskiemu działalność szpiegowska mniej zaszkodziła niż Kaczkowskiemu, który skutecznie sparaliżował działaność powstańczą w Galicji. Przesiedział się w twierdzy przez kilka lat, ale to nie Polacy wydali na niego wyrok….
i to nie na nim ciąży odium, tylko na Kaczkowskim. W moim domu o Kaaczkowskim mówiło się niewiele i ze znaczącym grymasem, a żadnej jego książki nie uświadczyłam. I jakoś nie miałam ochoty by tych książek poszukać …:)
Witaj, Wiedźmineczko: ))) A wiesz – ja ich teraz poszukam, bo jakoś z niczym go nie kojarzę. Nazwisko owszem, tak, ale żaden tytuł mi się nie przypomina.
Witaj w klubie…. jak juz pisałam, Kaczkowski kojarzył mi się z jakimś smrodkiem i uważałam go za rodzaj ks. Pirożyńskiego, a to nie tylko o to szło…. o „Majora H.”, jak go ochrzcili Austriacy
No to się księgozbiory znajomym przetrzepie!: ))
Ja znalazłam tę książkę w bibliotece…. nikt
znajomy nie ma Kaczkowskiego 🙂
Kto szuka ten znajdzie!: )
A teraz dzień dobry Państwu: ))
Dziwnym trafem obecny Indianin obecnego polskiego łosia mi przypomina!: )
Dzień dobry 🙂 Pod jakim względem Ci go przypomina? Bo jakoś nie widzę rogów…
Chyba, że pióra przypominają Ci rogi?
Ani do jednego, ani do drugiego nie można bezkarnie strzelać!
Ach o to chodzi!!!
Oczywiście! O rzeczy – rzekłbym – zasadnicze!; )
Dzień dobry: )))
A bardzo dobry, skoro mozna z Tobą pogadać …. 🙂
Cała przyjemność po mojej stronie!!: )))***
Taką canoe widziałam w Puszczykowie pod Poznaniem. Jest tam muzeum A. Fiedlera, które prowadzą jego synowie. Mam ją nawet na zdjęciu.
Dzień dobryyy:))) Nie czytając, nie oglądając – się tylko przywitam i do później 🙂
PS … Od rana mam dobry humor…, że se zaśpiewam:)))
Dzień dobry:)))
Dobry humor, dobra rzecz!: ))
Ciekawe to Indian Summer, jeno przypomina mi nasze „Mazowsze”… też stylizacja. 🙂 Ale pewnie lepiej tak, niż ” dobry Indianin, to martwy Indianin”.. To niech jednak będą jak te nasze łosie :))
Kolorystyka tych strojów jest oszałamiająca! No, ale na filmach tego nie pokazywali :))
Witam wszystkich cieplutko:)))
Właśnie o tym pisałam. Dopiero na Indian Summer zobaczyłam tą oszałamiającą kolorystykę. Ciekawe czemu nigdy takie stroje nie występowały na filmach o Indianach.
Ooo. przywitałam sie tylko z Senatorem; tedy ogólne Dzień dobry ! Lato mamy pszę Państwa !
W Austarlii, po latach ” cywilizowania”, łącznie z odbieraniem dzieci i wychowywaniem ich jak białych ludzi, też poświęca się uwagę kulturze Aborygenów i naturalnie, turyści mogą kupić różne pamiątkowe drobiazgi. Dostałam od znajomych pomarańczowo -czarny malunek (?), bardzo dekoracyjny…..Ale nic nie jest łatwo.
Dzień dobry! Dziękuję za pamięć, faktycznie kolejne wiadukty robią wrażenie, a najbardziej mnie fascynuje, jak przy takich piętrowych rozjazdach się NIE pogubić. Z motocyklami to chyba bardziej „wisisko” niż stoisko 😉 A Indianie bardzo zacni, szkoda że tak reagują na propozycje zdjęć!
Witaj, Mistrzu Quackie: ) Rzeczywiście, szkoda…..powinni proponującego poczęstować tomahawkiem! Też bezkarnie!!
Niejednej osobie zdarzy się pomylenie zjazdu, szczególnie takiej, która nie zna trasy. Ale jak pojeździ się trochę, nie ma z tym problemu, a przynajmniej ja nie mam:)))
Z motocyklami było stoisko, a to wisisko było obok:)))
Nie wszyscy Indianie tak ostro reagują i mam na kliszach kilka zdjęć z nimi. Kilka lat temu, jak zabrałam na ten festiwal mamę, Indianin bardzo chętnie pozował z nią do zdjęć, ale najpierw postawił przy sobie kubeczek, do którego sam wsypał trochę kasy, żeby było wiadomo do czego ten kubeczek jest:))) I za niezbyt wygórowaną opłatę zrobiliśmy te zdjęcia:)))
A, no to OK, jeżeli nie wszyscy.
Witaj Kwaku… tez mnie zdziwiła reakcja tego młodego Indianina, bo przecież to Indian Summer robi się na pokaz ! 🙂
Ha, widać na pokaz, ale tylko jednorazowy, bez możliwości rejestracji foto-video!
Miral mogłaby coś o tym wiedzieć … czy w sprzedaży są widokówki lub profesjonalne wideo. 🙂
A tak, to możliwe, że tylko „koncesjonowanym” wolno robić zdjęcia i sprzedawać z zyskiem dla fotografa i modela…
Oczywiście, że są. Podejrzewam, że nie o to jednak chodzi. Nie wszyscy Indianie są zadowoleni z tej imprezy. Ma ona na celu nie tylko promowanie folkloru, ale i również zgromadzenie funduszy na pomoc biedniejszym rodzinom indiańskim, na edukację. Wielu Indian uważa, że nie powinni żebrać, a powinni dostać wszystko co im się należy bez łaski. W zasadzie przyznaję im rację. Czarnoskórzy mieszkańcy mają wszystko, a czerwonoskórzy, czyli właściciele tej ziemi, niewiele. Słyszałam kiedyś wypowiedź takiej czarnoskórej osoby, że to oni są autochtonami tej ziemi…
Ach, jeszcze co do zwierzaków, bo też lubię: 5 lat temu Junior usiłował liczyć wiewiórki, jakie widział w DC i Marylandzie (wiewiórka w polskim mieście nie jest zbyt częstym widokiem, więc była to dla niego atrakcja z początku), pogubił się gdzieś w połowie piątej dziesiątki 🙂 ilości, jakie się przewijają po parkach w Waszyngtonie, są niewiarygodne. Szopów w stanie dzikim nie widziałem, ale słyszałem od Gospodarzy cuda na temat. Tzn. widziałem, ale tylko resztki rozdyźdane na autostradzie, więc trudno to nazwać szopem. Skunksa również NIE widziałem poza ZOO, a brązowego to już w ogóle.
Zabrzmi to może ciut makabrycznie, ale najwięcej rudych wiewiórek widuję na naszym CC ( Cmentarz Centralny)… bo CC jest wielki i mógłby być ogrodem dendrologicznym…
Właśnie usiłuję sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałem rudą wiewiórkę, i nie potrafię. Na pewno w parku przy pałacu Habsburgów w Żywcu, ale czy czasem potem nie było gdzieś rudzielców? I gdzie?
Ja to mam dobrze : po osiedlu w nocy biegają lisy, przez pewien czas był i jenot, kuny sie też trafiały. Szczęśliwie dziki mieszkają w kurortach nadmorskich….
A pustułki zamieszkują w sasiednim bloku, mają tam miejsce lęgowe …Coraz więcej miejskich zwierzaków ? 🙂
To bardzo możliwe. U teściowej w Bydgoszczy, w odległości jakiegoś kilometra od lasu, w dzielnicy domków jednorodzinnych widywałem już na środku ulicy późną nocą i sarenkę, i zająca. Jenota nie widziałem w naturze.
Natomiast co do szopów, to czytałem kiedyś, że Amerykanie przywozili je do NATOwskiej bazy Rammstein w RFN w charakterze zwierzątek domowych. Kilka z nich zwiało stamtąd i zaczęły się rozmnażać w lasach, a dzięki chwytnym łapkom i wszystkożernemu charakterowi okazały się bardzo konkurencyjne wobec dotychczasowych mieszkańców lasów. Ponoć przesuwają się na wschód, rozszerzając swój zasięg o jakieś 50-100 km rocznie, i można je spotkać już w Polsce, w lubuskiem, co oznaczałoby, że być może niedługo i w Twoich okolicach?
To dobrze, że są już w Lubuskiem, bo może i w Wielkopolsce się ich doczekamy. Dotąd widziałam tylko wałęsające się psy i koty. Żadna atrakcja…
Żeby tylko nie było tak jak z królikami w Australii… przybysze z innych stron na ogół stwarzają zagrożenie dla rodzimych gatunków … u nas np. norki są wypierane przez imigrantki….
A tu Ci przyznaję rację…
Prawda, taka zmiana może zajść. Zastanawiam się, jakie gatunki na tym stracą; chyba jakieś drobne drapieżniki? Kuny, łasice, może właśnie wspomniane jenoty?
: )) Jenot w Polsce jest przybyszem. Kiedyś przeniesiony ze Wschodu (przez właśnie duże „W”) rozprzestrzenia się powoli. Na zachód od Wisły jest bardzo rzadko spotykany!:)
Lepiej Bożenko nie życz sobie szopa blisko domu. Jest on śliczny, ale straszny bałaganiarz. Przewali blokowe śmietniki na lewą stronę. Poza tym, bardzo lubi jajka ptasie i pisklaki. A że skubańce świetnie łażą po drzewach i płotach, znacznie przetrzebią populację ptasią. Ja słyszałam o szopach na Mazurach. Też ktoś sobie zwierzątka przywiózł i mu pouciekały. One stanowią zagrożenie nie tylko dla naszych polskich lasów, ale i wsi i miast. A wcinają wszystko co tylko im się pod zęby nawinie. I nawet nie musi być świeże. Oczywiście najbardziej lubią mięsko:)))
Jenota po raz pierwszy zobaczyłam z okna leśniczówki i nie wiedziałam dlaczego ten lis jest taki duży i taki srebrny: ! Wyglądał zjawiskowo 🙂
Koło mojego domu widuję szopy, skunksy, oposy, o wiewiórkach, czy królikach nie wspominając. Widuję też malutkie i szybkie jak błyskawica, wiewiórki drzewne. No i sarenki. Czasami przemknie kojot. O stadach dzikich gęsi kanadyjskich, czy kaczkach nie wspominając. Jest tutaj tego sporo i nikt im nie robi krzywdy:))
A może chcielibyście oprócz zdjęć jeszcze i skalpy??: (((
Tym ludziom odebrano wszystko, godność, psiamać, też!! Coś jeszcze można im odebrać? No to proszę o propozycje, moi zacni „biali bracia””: ((
Senatorze, ależ jeżeli urządzają takie pokazy, na które wpuszcza się wszystkich chętnych, to chyba w celu promowania swojej kultury i dziedzictwa? Gdyby były to prywatne ceremonie (jakie zapewne również się odbywają), to podejrzewam, że raczej miałyby miejsce w rezerwatach i byłyby imprezami zamkniętymi dla szerszej publiczności. No a jeżeli mówimy o promocji kultury i dziedzictwa, dlaczego zabraniają robić zdjęcia? Nie mam im tego za złe, raczej się dziwię pewnej, hmm, niekonsekwencji.
Chyba że chodzi o zysk ze sprzedaży wyłącznie „oficjalnych” zdjęć, to OK, tzn. mają prawo do sprzedaży swojego wizerunku, jak im się podoba. Ale niekoniecznie o godność tu chodzi.
Senatorze, rozumiem Twoją frustrację, ale my też pokazujemy nasze dziedzictwo kulturowe, nasz folklor. Nasze zespoły ludowe znane są na całym świecie. Niedawno byłam w skansenie, gdzie mogłam oglądać jak żyli ludzie w XIX wieku. Jeśli Indianie urządzają takie imprezy, to zapewne też w celu zaprezentowania własnej kultury. Nikt ich do tego nie zmusza.
Bożenko.. jest różnica: skansen robimy sami, bo tak chcemy, to ma być atrakcja turystyczna, z wiedzą jakby gorzej….
Indianie tez po coś to robią, i nic nie poradzę na to, że odbieram to jak wyprzedaż klejnotów rodowych:(
Tylko jak inaczej mogliby ” zaistnieć „, skoro ich kultura przeminęła razemz bizonami ?
Skanseny robimy sami, jak też sami Indianie prezentują swoją kulturę.
Masz rację, już nie o godność idzie….
Nie zmienia to faktu, Kwaku, że to co się dzieje TERAZ wokół etnicznych mieszkańców i Ameryki i Australii jest rodzajem plastra na zbolałą jaźń…. białych. Bo niesporne jest jedno: tubylcy zostali zepchnięci …i zdegenerowani w dużym stopniu przez zdobywców. 🙁
Masz rację Wiedźminko. Biali zawładnęli ich kontynentami nie w sposób pokojowy, lecz mordując prawowitych właścicieli tych ziem. Tego nie da się ukryć. W dodatku KK im te morderstwa błogosławił.
Precz z pogaństwem.. 🙁 alkohol i np. odra nieźle przetrzebiły Indian… 🙁
Zgadza się. To było podstępem. Ale dodatkowo byli mordowani. Mam na to materiały. Włos się na głowie jeży.
Ach, oczywiście że tak, z jednej strony leczy się z kompleksów biała część, ale z drugiej np. Amerykanie o afrykańskich korzeniach usiłują przy wielu okazjach wykazywać, że są stroną poszkodowaną w związku z rasistowskim traktowaniem, nawet jeżeli o rasizmie mowy nie ma. Nadużywanie procedur mających ograniczyć rzeczywisty rasizm bywa smutną rzeczywistością.
Co nie zmienia w niczym faktu nieludzkiego traktowania rdzennych mieszkańców Afryki, obu Ameryk i Australii przez przybyszów z Europy i okolic (niekoniecznie białych, choćby arabscy i murzyńscy handlarze niewolników też zbijali fortuny w Afryce). Co więcej, po latach wychodzą na jaw eugeniczne praktyki państwa w tak, zdawałoby się, cywilizowanym kraju jak Szwecja!
Nie tylko przez zdobywców. Murzyni nie zdobywali, zostali tu przywiezieni, a zdobywają Amerykę. I teraz to oni są najważniejsi. Często jest tak, że zrobią coś źle, a potem krzyczą jaki tu panuje rasizm. Sporo czasu temu była awantura o młodego chłopaka. Miał wiele kolczyków w uszach, nosie, na języku i pierścieni na palcach. Został przyjęty do pracy i podpisał zobowiązanie, że do pracy będzie całe to żelastwo zdejmował. Pracował w zakładzie energetycznym przy wysokich prądach i nikomu z pracowników nie wolno było nosić w pracy tego rodzaju ozdób. Ale ten młody Murzyn się uparł, że on będzie. Szef wywalił go z roboty. No i zaczęły się krzyki, że szef rasista. Sprawa oparła się o sąd. Szef stwierdził, że jeżeli sąd nakaże przyjąć go z powrotem do pracy i nakazem sądowym, będzie on mógł nosić te wszystkie blaszane ozdoby, to proszę bardzo. Tylko jeśli pewnego dnia przeskoczy iskra z przekaźników i zabije upartego głupola, to nie będzie za to odpowiadał, bo on nie wyraża zgody na narażanie się na takie niebezpieczeństwo żadnego pracownika, bez względu na kolor skóry. Młody Murzyn pisał potem odwołania, ale nic już nie wskórał. Żaden sędzia nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności. Ostatecznie takie przepisy obowiązywały wszystkich i w sumie po coś powstały.
No i proszę… piękne, kolorowe stroje wywołują nie tylko przyjemne skojarzenia :))
Niestety, każdy kij ma dwa końce.
Oglądałam pozostałości hanzeatyckie w Bergen, kilka domów ludzi różnych zawodów. Bardzo interesująco było dowiedzieć się jak ta organizacja wpływała na życie współczesnych i jakie wymagania ze sobą niosła; nie wiedziałam np że członek Hanzy musiał uzyskać zgodę starszych na małżeństwo, oczywiście odpowiednie pod wzgledem statusu majątkowego….. 🙂
Bo jak to zwykle bywa, kolorowe niekoniecznie oznacza szczęśliwe i docenione.
Muszę już uciekać do pracy, ale wpadnę tu później:))) Miłego popołudnia wszystkim Wyspiarzom życzę:))))))
Jeśli już przy wieloetniczności jesteśmy, to muszę przyznać, że potężną uciechę sprawiła mi informacja, że od dwóch lat w USA rodzi się mniej białych niż kolorowych dzieci! Historia zatoczy koło i „My, naród” trafi za kilkaset lat do rezerwatów??
Witajcie!
Sądzę, że piękne barwy indiańskich strojów prezentowanych podczas Indian Summer (ten termin także oznacza nasze polskie babie lato, nieprawdaż?) mają się do ich codziennego życia przed podbojem podobnie jak stroje Mazowsza do codzienności mazowieckich wsi. Filmy na ogół starały się pokazywać coś bliżej codzienności niż festiwale, podejrzewam wręcz że prezentowane na nich stroje były i tak piękniejsze i bogatsze niż codzienność, którą film miał przedstawiać.
Co do dyshonoru fotografowania… też mnie dziwi postawa, przytoczona przez Miral. Ogólnie intencję rozumiem – mógł się jednak nie przebierać i nie pokazywać…
Dbanie o własną godność to także szanowanie własnych wyborów 🙂
Nasze Mazowsze, a może Cepelia Tetryku :).
Właśnie dotarło do mnie, że skupiliśmy się na kolorowych strojach, a nic nie wiemy o tej „Indian mass”… chyba szkoda, ze Miral tak mało o tym napisała.
Z tego co zrozumiałam, te stroje, które oni mają, są strojami odświętnymi. Jak to moja babcia kiedyś mówiła – „kościołowe”:))) Nie znam nazw tych ziół (tym bardziej, że on mówił je po angielsku, a tak dobra w tym języku, to ja nie jestem). Ten Indianin z którym kiedyś rozmawiałam, mówił jakie, ale kto by to spamiętał:)) Mówił też o jakichś sproszkowanych skałach. Wszystko zależało od rejonu, w którym Indianie mieszkali. I w zasadzie nie farbowali oni materiału, a włókna z których kobiety tkały, czy wyszywały nimi różne wzory.
To ja też dobranoc! Tak się tylko zastanawiam – 5 lat temu odwiedziłem m.in. Muzeum Indian Północnoamerykańskich w Waszyngtonie, może uzupełniłbym galerię Miral o swoje zdjęcia? Ale wolałbym najpierw się upewnić, czy one się nadają do pokazywania publicznie – z tego, co pamiętam, zdjęcia pod dachem mogą być takie sobie…
Jeśli chodzi o mnie, możesz dołączyć. Ostatecznie galeria nie jest tylko moją własnością i może nawet lepiej, żeby wszystko co ktoś ma na dany temat, było w jednym miejscu.
Oj, źle się wyraziłem – nie chodziło mi o ładowanie się do Twojej galerii ze swoimi zdjęciami, tylko o ewentualne uzupełnienie jej – moją.
A w ogóle to nie wiem skąd dostałem nagle „łokcia tenisisty” i ledwie piszę 🙁
Coś jakieś choróbska zaczynają atakować Wyspiarzy. Najpierw Jasminka, teraz Ty…
Wiem co to „łokieć tenisisty” i współczuję Ci serdecznie.
Oczywiście to Twój wybór. Możesz dołączyć do mojej galerii, możesz założyć swoją.
Obydwojgu zdrówka życzę:)))
Przepraszam, że tak mało napisałam o „Indian mass”, ale trudno mi jest opisać je wszystkie. Tym bardziej, że na mojej pierwszej indiańskiej mszy, niewiele zrozumiałam:)) Po angielsku umiałam „hi”, „bye” i kilka nieparlamentarnych wyrażeń z różnych amerykańskich filmów. Dzieci próbowały mi coś tam tłumaczyć, ale same jeszcze za bardzo nie rozmawiały w tym języku:))) Dopiero zaczęły chodzić tu do szkoły…
Pamiętam tylko, że jakiś facet coś tam opowiadał o którymś ze szczepów indiańskich i jego wodzach. Ale dokładnego sensu i treści nie załapałam.
Przed każdą taką mszą, organizatorzy proszą, żeby nie robić zdjęć i nie filmować. A szkoda. Łatwiej jest sobie to wszystko przypomnieć (szczególnie tą pierwszą sprzed 14 lat) i uporządkować.
Następna moja msza, była poświęcona rodzajom fajek rytualnych i między innymi „fajce pokoju” – calumet. Nie pamiętam wszystkiego, chociaż już część sama byłam w stanie zrozumieć:))) Facet pokazywał ze sceny różne fajki i tłumaczył, która do czego służy. Pokazywał też jak się te fajki zapalało. Bo przecież praojcowie indiańscy nie mieli zapałek:))) Muszę przyznać, że chyba za mało trenował przed występem, bo nie chciało mu się palić. Najpierw ten ogień, a potem fajka:))
Następny rok i następna msza, była poświęcona czterem stronom świata i czterem wiatrom (a przynajmniej tak mi się wydaje:))) Na scenie były ułożone na krzyż coś jakby ścieżki. Na końcu każdej ścieżki był wieniec z gałązek, różnych kwiatów i liści. Każdy inny. W tych wieńcach małe ogniska. Jak powiedział prowadzący, ze względów bezpieczeństwa, te ogniska muszą być takie małe i ze specjalnym zabezpieczeniem. W sumie, trudno na drewnianej scenie rozpalić normalne ogniska:))) Indianie w swych barwnych strojach, tańczyli dokoła i po kolei zapalali ogniska. Prowadzący w przerwach ich śpiewu tłumaczył dlaczego i które ognisko teraz zapalają.
Kolejne Indian Summer i czterej najważniejsi bogowie (chyba). Słońce, Niebo, Ziemia i Skała (o ile dobrze pamiętam). I kolejne obrzędy i śpiewy.
Nie pamiętam nazw tych wiatrów, czy też stron świata, bo nie były po angielsku. Nie odważyłabym się napisać ich ze słuchu:))) Żałuję, że pamiętnik z wyjazdów zaczęłam prowadzić dopiero dwa lata temu. Wiele szczegółów znika w niepamięci, a szkoda… Jedno było wspólne dla tych wszystkich mszy. Zapalone ognie pomyślności i zdrowia, na które szamani sypali jakieś zioła. Unosił się gęsty dym… Pomocnicy szamana brali do małych miseczek ten żar z ziołami i szli do widowni. Prowadzący kazał wszystkim wstać i kolistymi ruchami rąk nagarniać ten dym na siebie. Miał on nam dać zdrowie i siłę do pokonania wszelkich przeciwności. Pomocnicy piórami orła „przekazywali” nam ten dym… Muszę przyznać, że ta chwila zapadła mi głęboko w pamięć. Było coś niesamowitego w zapadłej ciszy i w tym „wachlowaniu”. Nie wiem, czy mi to w czymkolwiek pomogło (nie wierzę w czary:))), ale jakoś tak się zrobiło mi lekko i przyjemnie. Samo zakończenie mszy było szokiem (za pierwszym razem, bo potem już wiedziałam, że to kończy mszę). Padło coś w rodzaju polecenia „do modlitwy” i wszyscy zgodnym chórem odmówili „Ojcze nasz”:))) Czyli modlitwę zupełnie nie związaną z religią indiańską:)))
Poza tym, na każdej takiej mszy występują zespoły indiańskie prezentując swoją muzykę i tańce.
Może w tym roku, we wrześniu uda mi się trafić znowu na taką mszę. Postaramy się wyjechać wcześniej. Będziemy jechać z gościem z Polski:))) A jej zależy na całości tej imprezy:)))
Nabazgroliłam jak głupia, ale nie umiem pisać krócej:))) Chociaż się starałam:))) Napiszę tylko, że uwielbiam wszelakie wyjazdy, zwiedzanie i poznawanie. Czasami spotykam tu Polaków, którzy nawet swojej dzielnicy nie znają, a co dopiero mówić o dalszych okolicach.A siedzą tu dużo dłużej niż ja. Albo nie mają czasu, bo pracują na trzy etaty, albo szkoda im kasy. Ja tak nie umiem. Skoro tu jestem, chcę zobaczyć jak najwięcej i poznać kraj, w którym przyszło mi mieszkać. Żałuję tylko (już o tym pisałam), że nie spisywałam różnych wrażeń i wspomnień z tych moich wyjazdów. Mam zdjęcia w albumach, ale to tylko obrazki. Przy większej ilości wycieczek, wszystko się w pamięci zlewa i miesza. Nie zawsze można sobie dokładniej przypomnieć co na tym zdjęciu jest. I kto jest…
Dzięki serdeczne Miral…. z dużą ciekawością przeczytałam Twoje uzupełnienie ! Ja tam nic nie mówię, ale po tym najbliższym Indian mass będzie co czytać ?:)
A tak w ogóle, to jestem wariatka:))))) W listopadzie poznałam Majeczkę na internecie. To koleżanka Bożenki i dzięki niej poznałam Majeczkę (dzięki Bożenko:))) Zapraszałam wszystkich znajomych z Onetu do siebie, ale jakoś nikt nie chciał do mnie przylecieć:))) Majeczka kiedyś w rozmowie powiedziała mi, żebym nie mówiła o zaproszeniu, bo weźmie i przyjedzie:))) W odpowiedzi poprosiłam ją o dane do zaproszenia i już na początku stycznia jej wysłałam:))) Wizę dostała od ręki:))) Nie pamiętam, pod koniec stycznia, czy na początku lutego kupiła bilet:))) Dopiero wtedy doszłyśmy do wniosku, że tak właściwie powinnyśmy się poznać. Skoro ma przylecieć do mnie na miesięczny pobyt… Przylatuje do mnie 28 sierpnia, żeby zdążyć na nasz coroczny wyjazd pod namiot (wyjeżdżamy 31 sierpnia). W tym roku jedziemy w znane nam miejsce, ale nie do końca spenetrowane – Devils Lake w Wisconsin. Tydzień później, jedziemy na Indian Summer:))) Mam nadzieję, że się dogadamy. Bo skoro nie znając mnie właściwie wcale, zdecydowała się na wizytę, to musi być taka sama wariatka jak ja:))) Inna sprawa, to to, że lubię gości. Co prawda, jak do tej pory przyjeżdżała do mnie tylko rodzina (głównie mama), ale jest to bodziec do wyjazdów:))) Nic na to nie poradzę, że jestem taka postrzelona:))) Mimo wieku dojrzałego. Niestety nie ma chyba szans na normalizację:)))
Maral, jak masz być taka, jak Twoi sąsiedzi siedzący w domu, to może lepiej sie nie „normalizuj”? Bo mnie się szalenie podoba Twoja ciekawość świata i ludzi ! :))
Dzień dobry!!! Ale w nocy przeszła potężna burza i spać mi nie dawała!!! 🙄
Dzień dobry: ))) Burzy nie było, ale i tak prawie wcale nie spałem! Co to ca cholera, szykować się do wiecznego snu, czy co??: ((
O tym nawet nie myśl Senatorze. Za młody jesteś na taki sen.
Czemu?? Już dwa razy tam (!!) byłem i za każdym udało się mnie ściągnąć z powrotem. Mam wprawę we „wracaniu”, a doświadczenie to grunt!! : )))
Juz Ty nie bąź taki wędrowniczek, Senatorze, nam jest do twarzy z Tobą :))
Witaj Senatorze ! Szczerze współczuję niespanej nocy, wiem, jak bardzo to męczy…. chciałabym Cię zaczarować na dobry, 8- godzinny sen… :***
Witaj: ))) Nie da rady, Wiedźmineczko, żadne czary nie podziałają! Jedynie „ruska narkoza”, ale kto mnie z niej wybudzi??: )
Atam…. jak nie ja, to może regularnie przyjmowana melatonina? Mnie ostatnio pomogła codeina….:(
Dzień dobry ! Niedobudzona jestem, ale ciepły uśmiech przesyłam:)
Pobudkaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dzień dobry: ))) Pomogło??; )
Pomogło, masz piękny baryton Senatorze ! :)*
No i mam zagwózdkę … czekać na dodatkowe zdjęcia do indiańskiej galerii czy ” zapodać” kolejny kawałek od Kaczkowskiego?
Może dla odmiany daj tego Kaczkowskiego, Wiedźminko. Poczytałoby się coś dowcipnego.
Juz dałam… rymowanki :)a u mnie pogoda dla działkowiczów…pada w nocy 🙂
Tutaj po nocnej burzy jeszcze pada.
aaa, publikuję; A Kwak nas zawiadomi, że są zdjęcia , dobrze ?
No i jest…. jak słusznie zauważył Tetryk jakoś nikt się nie wyrywa…. z czym nowym 🙁
To ja tu dam coś niewielkiego na dobry humor. Polskie przysłowia:
– Nie taka kobieta straszna… jak się umaluje.
– Ten się śmieje ostatni… kto wolniej kojarzy.
– Kto pod kim dołki kopie… ten szybko awansuje.
– Nie pożądaj żony bliźniego swego… nadaremno.
– Jak cię widzą…to pracuj.
– Tym chata bogata… co ukradnie tata.
– Kto rano wstaje ten… idzie po bułki.
– Nie ma tego złego… co by nam nie wyszło.
– Jak sobie pościelisz… to mnie zawołaj.
– Takich trzech jak nas dwóch… nie ma ani jednego.
– Gość w dom… żona w ciąży!
Nie wszystkie znałam !
Dzień dobry. Ciąg dalszy problemów z łokciem 🙁 noc nieciekawa, Junior młodszy na dobry początek wakacji wybrał się z kumplami do kina na horror o Czarnobylu i nie mógł spać. Ponadto w nocy coś jakby burza? Nawet nie wiem, tak byłem padnięty.