mając na ustach ciszę i krwawiące rany.
Dla nich kuchnia rozbrzmiewa od wrzasku i krzyku
gardzieli podrzynanych i szyj ukręcanych.
Oni to piją grozę z krwią zabitej kaczki
warzą głowy dzieci: zadziwionych cieląt.
Wypruwają wnętrzności, krzycząc: flaczki, flaczki,
i jedzą je w niedzielę, z rodziną się dzieląc.
Lubią wody na smaku bezradnych piszczeli,
wszechzwisające girlandy cynicznej kiełbasy,
krwawe raki z piekielnej wyjęte kąpieli
i baraniego ciała brązowe atłasy.
Rozsmarowują trupy na niewinnym chlebie,
obwąchują zająca, czy aby dość skruszał.
z martwym ozorem w zębach czują się jak niebie,
i do cudzego mózgu śmieje się im dusza.
Pożerają, dymiący, jak nowe cmentarze,
te stroskane przystawki, te gorzkie potrawy -
Karki im nabrzmiewają, obwisają twarze,
na których śmieszek hieny zawita trupawy.
Po pięknookiej sarnie nie noszą żałoby,
ale żrą ją na stypie, w dzień pogrzebu radcy,
i zezują miłośnie do gęsiej wątroby,
bujni brzuchem jedynie, a łysiną gładcy,
a twardzi tylko sercem - i w całej stolicy
głośni - ale mlaskaniem, smętni biesiadnicy.
Dzień dobry:))) Jestem mięsożercą, nie wyobrażam sobie posiłku bez mięsa, jestem drapieżnikiem w królestwie zwierząt! Nie jestem krową na łące! I kozą przy wiechciu słomy!
Witam:))) a ja spożywam jedynie te, które wskazują korzystny indeks glikemiczny..:)))) Dobrze, iż Pan ludożercą nie jest…!!! Chociaż…? :))))Spójrz Pan w oczy tego leżącego ślicznego niewiniątka.. Przyciśnie Pan spust(?) sławetnej wypucowanej?? :))))
To małe ma tak na oko ze dwa tygodnie, na takie się nie poluje! Ale gdybym miał jeden tylko wybór, to strzeliłbym! Głód wszystko na człowieku wymusi, bardziej i skuteczniej niż najgorsza nienawiść, wściekłość, szał! A wiesz dlaczego? Bo strach przed nim zakodowany jest w pamięci genetycznej!
Poznajesz po białych plamkach na futerku???
Sierści??
Czy sierścią?? Ooo rany!!!
Te plamki oznaczają, że jest zupełnie niesamodzielne. Zaczynają zanikać w miarę stopniowego uniezależniania się od mleka matki i przechodzenia do pokarmów stałych. Są z jednej strony kamuflażem (plamki słońca przebijające się przez liście), a z drugiej informacją, że jestem mały, malutki, że jestem tutaj. Zresztą samica i tak odnajduje dziecko po zapachu, a ta pozycja “w roladkę” służy zmniejszeniu obrazu zwierzęcia, trudniej coś małego zauważyć! Nigdy, przenigdy nie wolno dotykać znalezionej w lesie małej sarenki. Ona wcale się nie zgubiła, w pobliżu zawsze jest matka! Pozostawienie ludzkiego zapachu na skórze zwierzęcia jest gwarancją jego śmierci. Matka natychmiast je porzuci!!
Te plamki oznaczają, że jest zupełnie niesamodzielne. Zaczynają zanikać w miarę stopniowego uniezależniania się od mleka matki i przechodzenia do pokarmów stałych. Są z jednej strony kamuflażem (plamki słońca przebijające się przez liście), a z drugiej informacją, że jestem mały, malutki, że jestem tutaj. Zresztą samica i tak odnajduje dziecko po zapachu, a ta pozycja “w roladkę” służy zmniejszeniu obrazu zwierzęcia, trudniej coś małego zauważyć! Nigdy, przenigdy nie wolno dotykać znalezionej w lesie małej sarenki. Ona wcale się nie zgubiła, w pobliżu zawsze jest matka! Pozostawienie ludzkiego zapachu na skórze zwierzęcia jest gwarancją jego śmierci. Matka natychmiast je porzuci!!
To mi przypomina małżeństwo znajomych moich znajomych z USA; pani jest nauczycielką w tamtejszej podstawówce, czasem dość dziecinną, mimo że już dobrze po czterdziestce, pan – zupełnie kimś innym z zawodu, a z zamiłowania myśliwym, który poluje, i to nie tylko z bronią palną (tzn. czasem z kuszą). Pewnego dnia przywiózł triumfalnie do domu sarenkę, może nie taką małą, jak na zdjęciu, ale młodą. Pani domu zobaczyła zdobycz, oczy jej się rozszerzyły, dłonie pofrunęły do ust… i wykrzyknęła ze szlochem: “O nie!!! Zabiłeś Bambiego!!!”
Sarenka Bambi z dziecięcych bajek. Ja, Quqckie, strzelałem zające, lisy, dziki, ptactwo. “Do pióra”, bo to tak w gwarze się to nazywa fantastycznym myśliwym był mój Ojciec. Właściwie nigdy nie chybiał, a używał broni małego kalibru. Strzelał albo z szesnastki, albo z małej dwudziestki. Pyk, pyk i pies płynie po aport:)..Ja najchętniej dziki, do płowej zwierzyny nie chciałem. Strzeliłem kiedyś ładnego kozła i ……potem już tylko czarny zwierz. Przy dzisiejszej broni, a raczej przy nowoczesnych optycznych celownikach z laserowymi dalmierzami i doskonałej amunicji, taki kozioł, jeśli wyjdzie na strzał, nie ma żadnych szans. Żadnych! To egzekucja……
O to, to, egzekucja. Chyba dlatego rzeczony znajomy się przerzucił z broni palnej na kuszę. Zasięg mniejszy, bełt wolniejszy, więc i poprawka na wiatr i parabolę zupełnie inna – generalnie zwierzynę trzeba podejść bliżej niż ze strzelbą.
Współczesne kusze bloczkowe wyrzucają bełty z dużą prędkością, a różnica w sile rażenia na mniejszym dystansie jest jednak po stronie kuszy, nie karabinu. Wiąże się to z faktem, że bełt jest dużo cięższy od pocisku ze sztucera, jego energia kinetyczna rozładowuje się na większej powierzchni niż energia kuli karabinowej. Obejrzyj sobie ile najróżniejszych grotów można na bełt nakręcić. Niektóre przyprawiają swym widokiem o dreszcze. Widziałem już bełty o trzech płaszczyznach tnących ustawionych spiralnie. Taki wbija się w cel borując w nim duży otwór! Oczywiście kanał chwilowy pocisku broni palnej w ciele ofiary jest jakieś dwadzieścia, trzydzieści razy większy od kalibru broni,a ciśnienie rozrywa tkanki wielu narządów wewnętrznych. Taki kanał powstaje przy przejściu kuli przez ciało. Rozstępuje się ono na ułamek sekundy tak, że odległość między brzegami tego kanału może wynieść nawet kilkanaście centymetrów. To właśnie zabija, nie malutka dziurka wywiercona w np. brzuchu. Bardzo niszczycielskie są pociski tępołukowe, a już najgorsze są te tradycyjne, z miękkiego ołowiu. Pocisk wystrzelony z rewolweru Colt .45 porusza się wolno, jakieś 250 m/s, ale trafiwszy w dłoń urywa rękę do barku!!
No i znowu zeżarło komentarz. Dobrze że zapisałem, ale to się już robi irytujące!Senatorze, czy to oznacza, że strzał z kuszy jest okrutniejszym sposobem na upolowanie zwierza niż strzał z broni palnej? Tzn. który (dobrze strzelony) sprawia ofierze mniej bólu? Bo jeżeli z broni palnej, to oznaczałoby, że znajomy, wybierając kuszę, folguje swoim łowieckim instynktom (“muszę podejść bliżej zwierzyny – jakie to ekscytujące!”), a nie myśli o tym, żeby bardziej humanitarnie polować : (
Przy celnym strzale nie ma bólu. Jest byt i niebyt! Gorzej kiedy śmierć nie następuje natychmiast. Bełt z kuszy może być skuteczniejszy w spowodowaniu śmierci, bo rana jaką zadaje jest śmiertelna, nie do przeżycia, ale zwierzę może długo się wykrwawiać.Ze zwierzyną płową tak jest, że nawet śmiertelnie postrzelona potrafi jeszcze przebiec kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów. Nikt do kozła czy jelenia nie strzela w głowę z prozaicznych przyczyn – pocisk może rozbić poroże, najcenniejsze trofeum. Strzał w serce, jak to się zwykło błędnie mówić “na komorę” jest zawodny, wystarczy, że zwierz lekko się poruszy i pójdą płuca, albo co gorsze – brzuch. No i wtedy zaczyna się wędrówka za postrzałkiem. Nie wolno zostawić w lesie rannego zwierzęcia! Możesz mi wierzyć – najpewniej jest strzelić w grzbiet, w kręgosłup…..a później z bliska poprawić!:( Fajnie być myśliwym…..
Kurczę, pieczone na rożnie z dużą ilością pieprzu kajeńskiego!!! Po raz drugi zeżarło komentarz (ten jest trzeci). Dobrze że zapisałem, ale to się już robi irytujące!Senatorze, czy to oznacza, że strzał z kuszy jest okrutniejszym sposobem na upolowanie zwierza niż strzał z broni palnej? Tzn. który (dobrze strzelony) sprawia ofierze mniej bólu? Bo jeżeli z broni palnej, to oznaczałoby, że znajomy, wybierając kuszę, folguje swoim łowieckim instynktom (“muszę podejść bliżej zwierzyny – jakie to ekscytujące!”), a nie myśli o tym, żeby bardziej humanitarnie polować : (
Uffff… Dzień dobry:))) proszę wybaczyć czcionkę, ale za Boga (!!!) nie dała się powiększyć…:( a… M.P.J to nikt inny jak nasza ulubiona Poetka… Maria Pawlikowska Jasnorzewska, no..:))))
Dzień dobry! No, dzisiaj nikt nie będzie miał wątpliwości co do autorstwa wiersza ; ))
Dzień dobry:)) Szpinak z wody, lebioda na zimno, tymotka podsuszana, czy może liść łopianu ze szczawiem i karotką ?? Nabiału nie podajemy z przekonań religijnych!
No, jak aptekarze mogą odmawiać tego czy tamtego, to restauratorzy nie gorsi! ; )
Zostaliśmy zmuszeni do całkowitej przebudowy menu i, co za tym idzie, kuchni! Nikt na świecie nie chce już mięsa pod żadną postacią, pastwiska zamieniono na pola rzeżuchy, ryby wyduszono co do jednej by wodorosty i glony miały dla siebie dość miejsca…. Ssaki, gady, płazy, ptaki i owady zostały wytrute. Zostaliśmy tylko my i wszechobecny chlorofil. Szlag by go trafił!:( Może tatar z dębiny dla Pana??:)
Tatar z dębiny? Ale z liści, żołędzi, kory czy litego drewna? Fuuu :^ P Przepraszam bardzo, ale nie wyobrażam sobie życia bez mięsa : ( moda modą, ale z drugiej strony popatrz, Senatorze, jak się rozwijają (może tylko w 3mieście?) restauracje sushi, a to bynajmniej nie są tylko wodorosty z ryżem i sosem sojowym, rybek, krewetek i krabów też tam trochę jest. Wiecznie obecne smażalnie nadmorskie mimo czasem wątpliwej konduity też serwują rybkę, a nie placki ziemniaczane (chociaż czasem i to, i to). O mięsach wołowym, wieprzowym i drobiowym już nie wspominam, bo to przecież norma, w restauracjach lokalnych i sieciowych (jak np. Sphinx) – nie jest tak źle z mięsożercami!
Z litej, wszystko co najlepsze na stół!:)Ja jestem ciekawski z natury, żarłoczny od urodzenia i lubię popróbować nieznanych mi specyjałów! Boże na Niebiesiech, Ty jeden wiesz ile razy na na najróżniejsze paskudztwo się naciąłem!
Odpowiedziałem już wcześniej, ale widzę, że Onet zeżarł, potwór nienasycony. Dobrze, że użyłem Control+C ; ))) Ha. Ja z niepowodzeń kulinarnych pamiętam niewiele (właściwie to wszystko na ogół mi smakuje), ale są i wspomnienia traumatyczne; jednym z nich jest zupa borówkowa (sic!) z dzieciństwa, dzieło Mamy Quackie, na ogół świetnej szefowej kuchni, ale tym razem to była tragedia – kwaśne borówki, że buzię wykręcało, w przesłodzonej zupie (bo M.Q. starała się dosłodzić borówki, które jakoś – czyżby przez zbyt grubą skórkę? – nie chciały się robić słodsze); innym wspomnieniem jest dość egzotyczna baranina w formie kotleta saute, w wagonie restauracyjnym pociągu Pekin-Moskwa (którym to pociągiem wracaliśmy z M.Q. z Mongolii, ja w wieku lat 8) – kotlet był tak obrzydliwy, że samo wąchanie już powodowało odruch wymiotny, sporo później doszedłem do wniosku, że musiała być zbyt stara. To chyba wszystkie paskudztwa, które jadłem? Nie liczę różnych przesolonych (sporadycznie) przeze mnie lub Małżonkę potraw, bo to właściwie żadne paskudztwo, ot, pomyłka albo nieszczelna solniczka.
Barana solidnie “jadącego” wiekiem starczym jakoś zniosę, trudno, zawezmę się i wytrzymam, ale ośmiornicy z rusztu nie tknę już nigdy-przenigdy!! A wiwogóle to nie lubię wąsatego jadła! Zeżrę jak dadzą, ale bez zachwytów!
Wąsate, znaczy krewetki, homary i inne langusty? A to tu się (pięknie) różnimy, bo ja lubię; znajomi z Waszyngtonu o tym wiedzą i zabierają mnie chyba za każdym razem do takiej restauracji “raz płacisz, jesz, ile chcesz”, gdzie mają właśnie przeróżne specjały, rybne i owocowo-morskie!
Homara z majonezem owszem, wsunę z przyjemnością, bo duży! Nasze raki też, choć mniejsze, ale mnie chodzi właśnie o krewetki i inne takie drobne morskie robactwo!:( No, naciąłem ja się kiedyś na słynne ostrygi! Świeżutkie, żywe, sam sobie je otworzyłem, skropiłem cytryną, wśluznąłem to w siebie i poczułem, że łykam kupkę omaszczonego sokiem z cytryny mułu!:( Pierun mnie mało nie strzelił. Biorę drugą, powtarzam operację z nożykiem, skrapiam, zamykam oczy, łykam! To samo!! A za dwa tuziny (bo co se będę żałował, a i Senatorowej takoż!) i butelczynę jakiegoś cienkusza skasowali mnie coś wtedy na ponad trzysta franków!!
Senatorze, takiej kombinacji, jak piszesz, nie próbowałem, ale z tego, jakie mnie dochodzą słuchy, wynika, że tego się nie je/ nie pije dla czystej przyjemności, ale raczej ze względu na hmm, dobroczynne działanie na sprawy męsko-damskie?
Dobroczynne działanie na sprawy męsko-damskie to mają brylanty, najlepiej duże! A ja z ciekawości postanowiłem tego specyficznego dania (?) spróbować boć to, panie, w literaturze szkło lód i kryształy! Szkło było, lód owszem też był i kupka mułu też była. Bohatersko wyłykałem to paskudztwo do końca, niech Bretończyki wiedzą, że ja to z tych spod Somosierry i dałem sobie słowo, że na żadne wynalazki kuchni francuskiej nabrać się już nie dam! I na drugi dzień oczywiście naciąłem się na naleśniki z serem gruyere. Naleśnik jak z czarnej mąki, czysto żytniej, ser smierdiaszczyj nawet bez przesady, ale ciągnął się jak guma do żucia. Naleśnik był jeden! Pojadłem jak szatan!:( Senatorowa wsunęła zupę cebulową jak i ja (to niezłe!) i poprawiła sobie kawałkiem lapina z trzema ziemniaczkami ciut większymi od włoskiego orzecha – jeden gotowany, dwa pieczone. No i micha sałaty wszelkich rodzajów. Plus butelka wińska kwaśnego jak ocet siedmiu złodziei!:( Oczywiście portfel mnie znowu rozbolał! Potem się okazało, że te cwaniaki za to wińsko tak mnie solą!! Excellent, mon monsieur – powiada ta kelnerska bestia! Superbe! – dodaje druga! Les recommandations de markiz de Mumia, powołuje się na smakosza cała banda! 🙂
Ser gruyere…. uwielbiam:))))) niekoniecznie z naleśnikiem :)))
No i następny fragment, z którego by można, cny Senatorze, zrobić wpis z cyklu “ale ja nie o tym…” na miarę reportażu Wańkowicza, jak ostatnio.
.. aptekarzom tęskno za czasami świetności, gdy wyrabiali różne specyfiki i byli ważniejsi niż teraz….. :))
.. w aptekach pełno kosmetyków i suplementów, które są zaliczane do żywności i w zasadzie mieszczą się w kategorii ” maść na szczury “….. tu jakoś im sumienie milczy, choć to naciągactwo :((
Może gdyby podobne naciągactwa były tępione przez instytucje o takim zasięgu i rządzie dusz, jak Kościół Rzymskokatolicki równie intensywnie jak środki antykoncepcyjne, reakcja aptekarzy byłaby podobna? Wszystko zależy od tego, kto i co potępia. Niestety, bo to hipokryzja.
otóż to, Kwaku…. hipokryzja aż dzwoni. ! :((
a księżom KK serdecznie życzę zniesienia celibatu….. może wtedy zaczęliby chodzić nogami po ziemi :))))
Kochana zamisat znosić celibat dla księzy to wprowadzmy go dla wszystkich chłopów. I balanga.Ostatecznie księża niech się żenia, będa mieli za co iść do Nieba.
Ireczku, boję się o Ciebie…. wpadłeś w depresję ????
przeciwnie. Skąd to przypuszczenie?
Witaj Mistrzu Q.. a wiesz Pan, że ten wiersz przypomniałam sobie po przeczytaniu opisu jadła z… “Historii pewnej jednostki”..:))))
O, zapewne chodziło o świnię? Chociaż która jednostka w tym opowiadaniu jest największą świnią, kto to wie?
… nie ten upieczony prosiaczek:)))
..zupełnie nie rozumiem dlaczego pieczone prosię uchodzi za rarytas…. mnie to wcale nie smakowało 🙁
Hm, to chyba bardziej psychologiczna sprawa, to takie gospodarza chwalenie się bez słów: “patrzcie, jaki jestem zamożny, stać mnie na całego prosiaka, nie tylko na kotlety!”
Nie jadłam chyba nigdy, a jeśli nawet, to nie pamiętam… I dobrze:)))Chodziło o to, że wśród biesiadników na pewno świnia była.. Nie na półmisku:)))
Jestem wszystkożerny ,ale wolę golonkę od zupy szczawiowej .A świnie ? Były kiedyś dzikami ,tylko dzięki obcowaniu z ludżmi stały się świniami .
Jestem wszystkożerny ,ale wolę golonkę od zupy szczawiowej .A świnie ? Były kiedyś dzikami ,tylko dzięki obcowaniu z ludżmi stały się świniami .
:))) To jak z bażantem! Myśliwy w pierwszym pokoleniu z dumą podaje na stół bażanta! No patrzcie, bażant!! Tymczasem to żaden frykas – suchy, łykowaty, twardy!! Jeszcze uduszony w śmietanie jakoś da się przełknąć, ale pieczony, nawet szpikowany słoninką “w zapałkę”, ni czorta nie idzie!!:)
Techniczny offtopic – cały czas od wczoraj zmieniają się kolory, czcionki i wielkość tekstu w różnych miejscach na Wyspie, np. oznaczenie ilości komentarzy na głównej stronie albo czerwone kropki przy autorach, które się skurczyły (wczoraj przez chwilę mój tekst o wojsku był zielony – jakże stosownie!). Czy ktoś coś wie na ten temat?
Wiem, że nic nie wiem..:( że tak se pozwolę zacytować.. Myślałam, że to mój komp figle płata.. Wychodzi na to, że onetowi magicy walczą, z wiatrakami..?
Ouu, dotychczas w takie szczegóły jak styl strony się magicy nie zagłębiali. Już się boję! : )
Witam ponownie….. i się wymądrzę : MPJ istotnie przez pewien czas byłą wegetarianką…. tak długo, aż lekarz nakazał jedzenie mięsa, bo wpadła w anemię …. Stanowczo nie wolno uruchamiać wyobraźni, gdy ma sie befsztyk lub inne mięsne danko na talerzu, bo można stracić apetyt…. 🙂
Wiedźminko! Piętro niżej nie zauważyłam Twego wpisu pode mną:( Przepraszam!! Zatem spokojnie KIG-a publikuj o porze Ci odpowiadającej:)))*
Jutro dokończę piosenkę o wesołych aniołach…. jeśli nie trafi się inny temat :)))) Jest dobrze Skowronku ! :)))) *
Mam wrażenie, że Onet nas chce wykurzyć :))) Pakuję zabawki i… koszenie czeka.. Będę omijać szczaw, przyda się na pyszną zupę. Kto lubi???:)))) Ha, z dodatkiem śmietanki kremówki :)))) Baaardzo mało kaloryczna:))))
Takie podejrzenie też żywię i to wcale nie od dziś 🙁 a szczawiowa z jajkiem, śmietanką i ziemniaczkami jest pyszna, ale wcale nie taka małokaloryczna :)))))
Co jest?? Przed chwilą wszystko było zielono-granatowe!!!
No właśnie : ^ [
A teraz czcionka nonplusultra!!:(((
DzięDobry:)) To malutkie, takie śliczne, brązowe w plamki, niedługo stanie się składnikiem bigosu myśliwskiego :)))
Witaj Stateczku:))…….. albo obiadem watahy wilków czy zdziczałych psów. Ale może uniknąć takiego losu….. przy dużej dawce sczęścia. 🙂
Witajcie!Nasza mięsożerność prowadzi do mniej lub bardziej skutecznie maskowanego konfliktu etycznego. Równocześnie głosimy szacunek dla życia i potrzebę jego ochrony, i dokonujemy hodowli w prymitywnych warunkach i przemysłowej egzekucji istot żywych. W dodatku nie potrafimy pojęcia “życie” precyzyjnie zdefiniować, i pocieszamy się, że szczaw (baaardzo lubię!), dąb czy lebioda są “mniej żywe” od rzeźnej świni, a tym bardziej od “wolnego” dzika…Biologia wycięła nam głupi numer, nie wyposażając nas w chlorofil!
Tetryku… uczenie mówiąc… mięsko jest w naszym łańcuchu pokarmowym…… i co tu mówić o etyce. Lepiej byłoby nie dręczyć zwierząt, zanim staną się naszym pokarmem…i o to tylko idzie. Ale wolałabym nie zaglądać w oczy żadnemu cielęciu…… 🙁
Nigdy nie zabiłem nic żwawszego od ryby (nie licząc insektów!). A mimo to lepiej się czuję z mięskiem w brzuszku niż w łańcuchu…
.. insekty tłukę bez listości… muchy, kleszcze i komary… ale to chyba owady ? Raz spróbowałam zabić karpia i od tej pory jest to ryba, jak dla mnie niejadalna… w każdej postaci 🙂
Żeby nie było; to ja też mięsko lubię:))) Ale zwierzaka bym nie zabiła, nawet nornicy..:))) Dobrej nocy Wszystkim i do jutra Kochani..:)))
Otóż ja również dobranoc, całkiem jarsko ; )
Jestem na posterunku, lampkę ochoczo zapalam, bo jak widać omlet dał radę rozmówcom. ( b (-106 i spólka)…dobranoc. :)))
Dzień dobry! Od dwudziestu minut walczę z laptopem, żeby załapał o co mi chodzi i połączył z Wyspą.Tu, gdzie jestem jest tak słaby zasięg, że w dzień nie ma mowy o połączeniu z internetem. Dlatego mogę z trudem się tylko z Wami przywitać. Miłego dnia wszystkim życzę :-))
Dzień dobry:))) Gdzie Zefiryn i spółka??:(
PS Gdyby ktoś wiedział jak można fizycznie, tete-a-tete, spotkać tych macherów od techniki Omletu, to ja bardzo proszę o informację. Mam troszkę wolnej gotówki, to ludziom, którzy z zaangażowaniem podejdą do sprawy, za jakiś koszyk (a jeszcze lepiej dwa), zębów przednich i trzonowych chętnie zapłacę!:((
Niesamowite!!! Jeszcze mogę pisać!!!
Witam:)) A czytać??:)
Słoneczne dzień dobry bardzo:))) Po śniadaniu ranne ptaszki?? :)))
Wiedźminka jak się wyśpi, to podejmie nierówną walkę z Onetem:)))PS Do 5 razy sztuka!! Żadnego obrazka nie ma, to skąd mam ten kod wziąć?? Hę?? :))))
Dzień dobry :))) Wyrychtowałam następne pięterko….. i zapraszam …
Dzień dobry :))) Wyrychtowałam następne pięterko….. i zapraszam …