Jak być może Wyspiarze się orientują, cały nasz (Juniora i mój) wypad do Szkocji miał charakter rekonesansu. Junior, tegoroczny maturzysta, wymyślił sobie, że najchętniej studiowałby na Wyspach, z czego po pewnych wstępnych działaniach wynikła Szkocja, a dokładnie – uniwersytet w Glasgow. Okazało się, że mamy tam znajomego, wówczas jeszcze wirtualnego, człowieka wielu talentów, mieszkającego w Glasgow już od 11 lat, absolwenta tegoż uniwerku, który w dodatku zapałał chęcią pomocy. Pomoc owa była przynajmniej dwutorowa – po pierwsze, człek ten udzielił nam gościny na całe 4 dni, włącznie z transportem z lotniska, po drugie zaś – przed przyjazdem i w trakcie służył informacjami nt. miasta, uczelni i wielu innych nader użytecznych spraw. A w dodatku mieszka z narzeczoną i dwiema prześlicznymi kotkami, siostrami (na zdjęciu akurat tuż przed transportem w inne miejsce, ale poza tym raczej na wolnym wybiegu).
Podróż rozpoczęła się pod kiepskimi auspicjami: godzinę startu wyznaczono nam na 18:50, tymczasem o 18:30 na wyświetlaczu pojawił się komunikat: „Opóźnienie. Samolot wystartuje o 21:30. Bardzo przepraszamy.” Po czym wydano nam, pożal się Boże posiłek regeneracyjny: rogal francuski „7 Days”, paczkę piekielnie popapryczonych czipsów marchewkowych i półlitrową butelkę wody. Na szczęście ostatecznie opóźnienie się skróciło, już około 20:20 rozpoczęto zapokładowywanie i około 21:00 wystartowaliśmy. Mimo początkowych obaw (stada małych dzieci w poczekalni, które jednak uległy znacznemu przerzedzeniu po odlotach do Londynu i Liverpoolu) lot przebiegł spokojnie, i około pierwszej w nocy czasu lokalnego (czyli około północy czasu polskiego) przekroczyliśmy próg mieszkania znajomych. (na zdjęciu: mieszkaliśmy w takiej oto okolicy, bardzo spokojnej)
Pierwszego dnia postanowiliśmy złapać byka za rogi i udaliśmy się bezpośrednio na Uniwersytet. Mimo że weszliśmy do działu zajmującego się studentami zagranicznymi niejako „z ulicy”, natychmiast znalazł się pracownik, który uprzejmie i kompetentnie odpowiedział nam na wszystkie pytania, doradził, wyjaśnił większość wątpliwości, a na końcu skierował do jeszcze jednej pani, która również okazała się uprzejma i uczynna. Ponieważ bezpłatne zwiedzanie kampusu mieliśmy zamówione na następny dzień, uznaliśmy spotkania za zakończone sukcesem (tym bardziej, że mimo początkowych minorowych prognoz pojawiły się pewne szanse, że uniwersytet potraktuje Juniora elastycznie). I udaliśmy się do położonej w pobliżu galerii (oraz muzeum) Kelvingrove. Wybudowano ją na obrzeżach parku Kelvin, przez który przepływa rzeka Kelvin. Galeria zaś prezentuje się tak:
Zbiory muzeum/ galerii obejmują eksponaty od sasa do lasa – paleontologia i współczesna biologia (przede wszystkim fauna), archeologia i etnografia, sztuka od XVII wieku wzwyż (w tym słynny obraz Salvadora Dali „Chrystus św. Jana od Krzyża”, ale również holenderskie pejzaże i pokaźna kolekcja impresjonistów francuskich), a także samolot myśliwski Spitfire mk XXI z końcówki drugiej wojny światowej. Wiele spośród prezentowanych obrazów, zdjęć, dokumentów i makiet dotyczy historii miasta Glasgow i jego co znamienitszych obywateli. Jeden z eksponatów świadczy wszakże o typowo szkockim poczuciu humoru: otóż w dziale „Fauna” prezentowany jest haggis „w naturze” i „po upolowaniu”. Jakiś dowcipny muzealnik nawiązał tym samym do starego szkockiego żartu, że haggis to nie potrawa z baraniny, zbliżona do polskiej kaszanki, przyrządzana w kiszce lub pęcherzu, a zwierzę, które trzeba złowić – i sprokurował „dzikiego haggisa” z sierści, włosów i pierza.
Następnego dnia przed południem zwiedzaliśmy centrum Glasgow. Wysiedliśmy z autobusu w pobliżu dworca i przeszliśmy przez George Street do centralnego placu miasta, George Square, na którym znajdują się liczne pomniki. Nieco dalej stoi pomnik księcia Wellingtona, zwycięzcy spod Waterloo, do którego to pomnika niestety nie dotarliśmy (=zdjęć brak), ale jest z nim związana ciekawa historia (sprzedaję, jak kupiłem od naszego polskiego Gospodarza): otóż przed którąś wizytą królowej Elżbiety pracownik służb miejskich zabezpieczył wszystkie pomniki na George Square po czyszczeniu przed ponownym zaNIEczyszczeniem przez ptaki, zakładając im na głowy plastikowe drogowe pachołki, by zdjąć je tuż-przed-samym-przyjazdem-królowej. Ponieważ zaś pomnik Wellingtona stoi nieco z boku – zapomniał o zdjęciu nakrycia głowy. Od tamtej pory wyposażanie księcia w „kapelusz” stało się lokalną tradycją, której władze miejskie i policja oficjalnie zakazują, natomiast nieoficjalnie – przymykają na nią oko. Do tego stopnia, że pomysł podwyższenia cokołu, tak by utrudnić zakładanie pachołka, spotkał się ze zdecydowanym oporem niektórych radnych 🙂 Zdjęcie wyjątkowo z Wikipedii:
Następnie udaliśmy się na dłuższy spacer do glasgowskiej katedry, do której wszakże nie weszliśmy, ze względu na szczupłość pozostałego czasu, ale wspięliśmy się na najwyższy punkt mieszczącej się za katedrą słynnej tutejszej nekropolii. Na pewno dużo lepiej by się ją zwiedzało, gdybyśmy lepiej znali historię Szkocji i samego Glasgow, ale i tak zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Patrząc na nią, łatwo zrozumieć, dlaczego romantyczni poeci i pisarze mieli tak często wiele wspólnego ze Szkocją – pomniki cmentarne i tablice sąsiadują z drzewami i krzakami, a niektóre z mogił stylizowane są na naturalne rumowiska czy też stosy kamieni. No i ze szczytu roztacza się przepiękna panorama miasta, którą też uwieczniłem (na panoramie katedra i „królewski” szpital po prawej stronie, a poniżej – widok nekropolii od wejścia; spod najwyższego pomnika zrobiłem panoramę)
Ponieważ czas już był najwyższy, spod nekropolii kurcgalopkiem i dwoma autobusami udaliśmy się na uniwersytet. Czekała tam już na nas ładniutka przewodniczka (studentka IV roku medycyny), która z całkiem nieszkockim akcentem oprowadziła nas po terenie. Dominuje w nim gmach główny, wybudowany w stylu neogotyckim, z taką starannością, że człek zadaje sobie pytanie, czy to faktycznie jeszcze neogotyk, czy też autentyczny gotyk. Największe wrażenie wywarła na nas kolumnada pod centralnym budynkiem, ale i styl bocznych skrzydeł, z dwoma trawiastymi dziedzińcami (podcienia i dziedziniec poniżej na zdjęciach). Poza tym odwiedziliśmy także nowsze budynki, mieszczące poszczególne wydziały – nauki przyrodnicze blisko siebie, humanistyczne – w innym fyrtlu, nad nimi góruje nowoczesny, jedenastopiętrowy wieżowiec biblioteki, a dalej znajdują się wszelkie inne budowle: obiekty sportowe, siedziby studenckich bractw oraz sale wykładowe i koncertowe.
Po tym ponad godzinnym spacerze skusiliśmy się jeszcze na zwiedzanie Hunterian Gallery and Museum – mniejszego niż Kelvingrove muzeum na terenie uniwersytetu, prezentującego podobne pomieszanie materii jak wcześniej opisywany obiekt. Założyciel uniwersyteckiego przybytku, pan William Hunter, był położnikiem, toteż jego zbiory obejmują przede wszystkim preparaty medyczne przedstawiające zniekształcone części ciała, płody i zwierzęta (brr), ale nie tylko. Sporą salę zaraz przy wejściu zajmują eksponaty z Wału Antonina – przebiegającego na północy, od współczesnego Glasgow do Edynburga, granicznego muru, nieco mniej znanego niż Wał Hadriana na południu. Znajdują się wśród nich przede wszystkim kamienne plakiety, sławiące cesarza i żołnierzy legionów, które ów Wał budowały. W wielkiej sali obok jest już wszystko – geologia, paleontologia, archeologia, biologia, etnografia i jakby tego było mało – na pięterku historia nauki, w tym eksponaty związane z lordem Kelvinem, tym od skali temperatury, który również był profesorem tutejszej uczelni (a dostał się na nią, jak wieść gminna głosi, w wieku 10 lat!).
Po tak pracowitym dniu pozostało nam tylko wrócić do centrum miasta. – Co byś zjadł na obiad? – zapytałem Juniora. – Obiad? Jak poznawać tutejszą kulturę, to od podszewki. Idziemy na kultową brytyjską potrawę, rybę z frytkami, najlepiej podawaną w gazecie! – zdecydował młody człowiek. I tak też zrobiliśmy, a efekt na zdjęciu (chociaż nie w gazecie, tylko w szarym papierze). Zaś na następny dzień zaplanowaliśmy jednodniowe zwiedzanie Edynburga. Ale o tym – w części drugiej…
Wpis wyszedł sążnisty, a i tak miałbym jeszcze sporo do opowiedzenia (i pokazania), co pewnie wyjdzie w komentarzach. A jak już wyczerpiemy temat, część druga, a w niej – Edynburg. Będzie się działo!
Oooch
No proszę. A zobaczysz Edynburg, prawie jak Neapol! 😉
Szkoci to wymawiają Edinbrra.
Będę uprzejma i nie powiem, z czym mi się kojarzy 😀
A, zapomniałem jeszcze o jednym napisać: otóż spodziewałem się stereotypowej szkockiej pogody, którą tak pięknie opiewał m.in. Alistair McLean, zwłaszcza w opisach Morza Północnego – stalowoszare chmury nisko nad głową, zacinający deszcz albo i śnieg, a do tego przenikliwy, zimny wiatr.
A guzik. Słońce opalające, czasem tylko lekko zaćmiewane przelotnymi chmurkami, wiatr rześki, ale nie przeziębiający, a kiedy go zabrakło, momentami wręcz parno i duszno. Taka chmurno-wietrzna pogoda zrobiła się dopiero ostatniego dnia (w piątek), ale i to bez opadów.
Inna sprawa, że miejscowi przysięgali, iż tak słonecznych i letnich dwóch tygodni nie było od wielu lat.
To coś jak podczas naszej wizyty w Dublinie!
Faajna przygoda!
Ale, czy twój świeżo-realny znajomy to nie czasami się tu pojawiający? Jeżeli tak, to pozdrawiam serdecznie!
Przyznam jeszcze że chwilę trwało zanim skojarzyłem słowo fyrtel z źródłosłowem Viertel 😉
Hmm, linkowałem mu parę opowiadań z zamierzchłych czasów, właśnie na Wyspie, żeby nie trafił sam-wiesz-gdzie, ale chyba nie zostawiał po sobie żadnych komentarzy?
Co to jest sam-wiesz-gdzie? Bo pojawia się któryś raz i budzi niepokój jakiego trójkąta bermudzkiego, czy podobnie…
Ach, takie miejsce, gdzie kilkoro z nas się poznało, a potem stopniowo przeniosło się na Wyspę Dnia Poprzedniego…
Już wszystko wiem.

Trójkąt Bermudzki chwiliwo odwołany.
Życzę Państwu miłego wieczoru. I do jutra.
Spokojnej!
A fyrtel je chyba poznański?
Świetna wycieraczka ! A dorzucę, że wg moich wyspiarskich znajomych – Szkocja ma najlepszą w świecie edukację, więc Junior dobrze wybrał.
Rodzinny, zagraniczny student jest na politechnice Nottingham głównie dlatego, że ta uczelnia współpracuje z Rolls Roycem od silników samolotowych.
Nie powiem, żebym nie pozazdrościła tych możliwości współczesnej młodzieży
No to jeszcze wyniki matur Juniora muszą się okazać wystarczające jak na potrzeby decydentów z Glasgow, wtedy będzie dobrze. To uniwerek lorda Kelvina (jak już pisałem), a z nowszych czasów szczyci się badaniami nad falami grawitacyjnymi.
Zapaliłam już lampkę na poprzednim pięterku, bowiem nurkuję pod kodrę z nadzieją, że jutro będę zdrowa.
Dobranoc
Spokojnej i zdrowej! To ja też idę z dobranocką piętro niżej.
Zdrówka zatem i dobrych snów!
Witajcie!
Nowy dzień, nowy tydzień, nadal piękne słońce! Aż współczuję Miśkowi!!
O, dzień dobry:-)
…bry

Komuś kawy?
Dzień dobry. U nas zachmurza się właśnie teraz, dokładnie w tej chwili… Kawa – zdecydowanie tak. I generalnie powrót do rzeczywistości.
Auuu! Tak generalnie
No więc właśnie. W sumie naokoło (ale nie w BEZPOŚREDNIM otoczeniu) kiepsko się dzieje, więc powiedzmy, że ogarnia mnie bardzo filozoficzny nastrój.
Ba tylko czy to coś pomoże ? Kątek oka czytam wiadomości w internecie, telewizor pokry
wa sie kurzem, a i tak jest niefajnie…
Ledwie wróciłem, okazało się, że w nieco dalszym otoczeniu porażka za porażką, jeżeli w ogóle można tak to nazwać, ale nie chcę już roztrząsać szczegółów, zwłaszcza na Wyspie. Więc wyłączenie TV ani komputera nic nie da.
🙁
DzieńDobry:)) Nie ma to jak Szkotom, mają morze i ocean, my tylko Bałtyk:))
I jeszcze góry. I wygasły wulkan w środku miasta (o czym w części drugiej). I szkocką whisky!!!
A propos Szkocji:
Oświadczenie: W związku z Euro 2016 moje wpisy będą oszczędne conajmniej tak jak szkocki naród:-)
Ale przecież Szkocja nie gra na Euro? Polska reprezentacja zresztą przyłożyła do tego nogę.
Nie ważne. Piłka mi na mózg padła. Ale…ale jest światełko w tunelu. Mecze się kończą wczesnym wieczorem już ok 23.00 i wtedy coś może uda mi się fajnego wrzucić związanego z twoimi wojażami;-). Akcent na słowo „może”.
Dobra, czekam.
Na korzyść szkockich kibiców przemawia jednak fakt, że ani razu nie napluto mi na buty w związku z wyeliminowaniem ich reprezentacji przez naszą, o poważniejszych obrażeniach nie wspominając. Fair play, znaczy.
Są jeszcze pozytywne odruchy w tym szalonym świecie.
Zoe, to szaleństwo minie, więc MOŻE jednak ?
Oczywiście, że minie. Jak się skończy Euro 2016 to zaczyna się Tour de France. A potem Igrzyska Olimpijskie. I tak dotrwamy do jesieni kiedy to znowu zaczyna się Liga mistrzów

Znaczy, czas na odwyk…
Dzień dobry !
Żywię przekonanie wytworzone w ciągu wielu lat, że nie powinnam oglądać meczów naszej reprezentacji, bo wtedy zawsze przegrywają. I tego się trzymam.
Piłka nie wzięła mnie w jasyr
A mnie wzięła, ale staram się nie dać po sobie poznać.
Kochani, właśnie zdałem sobie sprawę, że to prawie południe, a robota w lesie (przegląd po redakcji jednego z wcześniejszych zleceń).
Odmeldowuję się do popołudnia.
Dzień dobry
Przeczytałam jednym tchem. Czyż świat nie jest piękny 
Piękna relacja
Idę spać. Dziś przed czwartą rano grupa natchnionych kiboli wygnana widać z imprezy darła się jak opętana prawie godzinę jeszcze. Prawie pod oknami…
Zaliczyłam niestety pokaz możliwości niektórych rodaków i zmuszona jestem po raz kolejny uznać, że my się zwyczajnie nie lubimy i nie szanujemy. I długo jeszcze nie będziemy, bo też nic nie wskazuje, że przykład płynie jakoś tak z góry.
Ach, marzy mi się czasem coś tak banalnego jak kindersztuba
Niestety Wiedźminko, często mam podobne odczucia. Kiedyś myślałam, że wszystkie prostaki wyjechały do USA, bo co spotkasz Polaka, to bardziej ordynarny i zawistny… Czytając wiadomości z Polski, doszłam do wniosku, że spory ich procent został jednak w kraju.
Nie wszyscy wyjechali… Szczególnie to widać pod kościołami i pod polskimi sklepami (co w sumie na jedno wychodzi). Współczuję ludziom pracującym w takich sklepach. W Polsce taka baba pakowała do swojej szmacianej siatki wszystko jak leci, a tu wielka dama i każdą rzecz musi mieć zapakowaną oddzielnie… A co się słyszy na parkingach? Włos się jeży! Te wszystkie „urwały”, „wuje” i takie tam różne, używane są jako przecinki w zdaniu. I tym ludziom wydaje się, że mówią po polsku?!!! Szkoda słów… 
Nie tyle przykład, co raczej piana wypłynęła do góry – i niestety nie są to śliczne białe mydlinki z reklamy szamponu…
Bierność ludzi przyzwoitych sprzyja aktywności tych innych.
Witajcie!
Trochę się przespałem!
To może ja ekspresik wstawię?

Dzień dobry.
Zapraszam nietypowo na poranny wpis.