« Felippe (1) Oskar (3) »

Adolf (2)

Tokuje gniewnie już od siedemnastu minut…

Nie przerywa mu. Wsłuchuje się w melodię słów, która przywodzi jej na myśl rytmy djansa.
Jest stary, pomarszczony, żylasty. W ascetycznej twarzy pobłyskują żółte zęby, co nadaje jej wyraz wiecznej wściekłości.
Emanuje agresją: gdy wyciąga ku niej szyję i wysuwa dolną szczękę; gdy stroszy ramiona i wystawia na boki kościste łokcie; gdy wymierza w nią szponiaste palce.
W co drugim zdaniu podkreśla swoją przynależność rasową. Sygnalizuje nację, artykułując gardłowo imię i nazwisko, które bez tych fonetycznych akrobacji brzmiałyby dziwnie swojsko i bezbronnie.
Paradoksalnie – sposób mówienia demaskuje go. Jest zbyt poprawny, wypracowany.
Zdradzają go również płaskie kości policzkowe, lekko skośne oczy i śniada cera.
Nie jest tym, za kogo chce uchodzić. Nie jest tym, kim pragnie być.
W chwilach, gdy chełpi się swoją zamożnością – a podkreśla ją równie często jak tożsamość narodową – jego głos nabiera łagodniejszych tonów.
Wkradają się weń nutki pobłażania, wyższości i pogardy. Uczucia są prawdziwe, więc na chwilę zapomina o narzuconej sobie roli. Zamiast gardłowego charkotu z jego ust wydobywają się miękkie, lekko rozdziawione samogłoski i pluszczące delikatnie spółgłoski.
Trwa to na tyle długo, że sam dostrzega swoje potknięcie. Rozwściecza go to, bo wie, że i ona usłyszała.
By jak najszybciej zatrzeć tamto wrażenie – bombarduje ją kakofonią zgrzytów i warkotów…
Niegłośne piknięcie sprawia, że natychmiast milknie. Zerka na przegub lewej ręki. Odruchowo obciąga rękaw. Podnosi się i nie zaszczyciwszy jej jednym więcej słowem – odwraca się i wychodzi…
*

…trzymają się za ręce… wędrują ulubioną brzozową aleją…
…jest jesień… kanadyjskie dęby płoną pomarańczowo-zielonym światłem…
…przystają… obejmuje ją… ich usta są coraz bliżej…

Obrzydliwy wizg wwierca się w uszy.
Otwiera oczy. Przez chwilę nie rozpoznaje niczego…
Unosi głowę. Rozgląda się. Natrafia na znajomy punkt. Wyciąga rękę. Nastaje cisza. Leniwie przewraca się na drugi bok. Za kwadrans budzik da sygnał ostatecznej pobudki…

Przez to całonocne zamieszanie jest półprzytomna ze zmęczenia.
Wciąż nie może wymazać z pamięci potwornego widoku…
Nie musi nawet przymykać oczu. Straszne obrazy przeskakują niby w fotoplastykonie…
Stara się myśleć o czymś innym. Szuka sprzymierzeńców wśród nagich ścian, na etażerce, za oknem…
Nie chce jej się schodzić na śniadanie. Wyobraża sobie, co tam się musi teraz dziać.
Znajduje rozpoczętą paczkę krakersów. Zmusza się do przełknięcia kilku kęsów. Wypija dwie filiżanki mocnej herbaty. Patrzy na zegarek. Za dziesięć minut ma pierwsze spotkanie…

W tym skrzydle wszystko wygląda normalnie. Jakby nic się nie zdarzyło. Jakby nic nie zaszło.
Dociera pod drzwi gabinetu dwie minuty przed czasem. Rozgląda się ze zdumieniem. Jasny salonik pełniący rolę poczekalni jest pusty.
Pięć minut po czasie – zaniepokojona – wychodzi z gabinetu.
Postanawia zgłosić absencję pensjonariusza.
Telefon nie odpowiada, więc musi pofatygować się osobiście…
Z niechęcią myśli o ewentualnym spotkaniu któregoś z kolegów. Nie ma siły roztrząsać tego wszystkiego… Nie w tej chwili…
Pomysł, by skorzystać ze schodów wydaje się jej nie od rzeczy…

Trafia na niego przypadkiem…
Tkwi w wykuszu wymyślnej klatki schodowej.
Skulony, przywodzi jej na myśl zepsutego pajacyka: trochę śmiesznego, bardziej – tragicznego.
Pomiędzy splątanymi ramionami chwieje się łysawa czaszka. Przez rzadkie, szarawe kępki włosów prześwitują sino-czerwone płaty skóry. Kark pokrywają brunatne plamy. Chude ramiona podrygują żałośnie. Szpiczaste kolana trzęsą się nieznacznie. Czubki wyglansowanych pantofli odbijają mdłe światło holu.
Podchodzi powoli. Na dźwięk cienkich obcasów dygot na chwilę ustaje.
Zatrzymuje się kilka kroków przed nim. Daje mu czas, by przywykł, że ona tu jest, opanował słabość. Nie chce widzieć go takiego znękanego, bezbronnego. Już przywykła do tej agresywnej pozy. Nie próbowała jej zmieniać. Rozumiała, że to jego tarcza.
Powoli, krok po kroku budowali dziwną relację. Relację, w której ona przeważnie słuchała jego przechwałek, bo im bardziej się nakręcał, tym więcej istotnych informacji o sobie jej dostarczał…

Obserwuje go uważnie. Czeka na moment, w którym będzie gotowy znieść jej obecność. Nie śpieszy się. Płynące wolno minuty nie mają już teraz najmniejszego znaczenia. On i tak nigdzie stąd nie ucieknie. Bo niby dokąd miałby pójść? Jest zbyt stary i samotny. Zbyt szorstki w obejściu, by nie zrazić do siebie wszystkich życzliwych mu ludzi…

Wreszcie on unosi głowę. Patrzy na nią, jakby jej nie rozpoznawał.
Może i nie rozpoznaje…
Uśmiecha się. Odwykłe mięśnie twarzy układają się w potworny grymas bólu i udręki.
Odwraca głowę i rozgląda się, jakby nie bardzo zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje.
Po chwili z ust wydobywa się cichy szmer.
Ona musi się pochylić, by usłyszeć cokolwiek…
Jego głos jest łagodny i delikatny, a choć zdarty wieloletnim katowaniem – dziwnie przyjemny…
*

– Poznał mnie – zaczyna cicho. – Od razu mnie poznał… Ja jego nie za bardzo… tyle lat… tyle lat minęło… Młody wtedy był. Znaczy… On młody był… Piękny pan w zielonym mundurze… przychodził… i siadał… i patrzał. Na nas patrzał… Nie rozumieli… My wtedy nie rozumieli, co takiego ciekawego on widział. My brudni byli, zawszeni, głodni wiecznie… I bali się… my się bali…
Zamyśla się. Opuszcza głowę tak nisko, że trójkątna broda dźga klatkę piersiową. Wygląda, jakby na chwilę przysnął.
Zaraz jednak podejmuje opowieść. Nie unosi głowy i jego głos wydaje się jeszcze cichszy, zduszony…
– Kolegę takiego tam miał… Ja żem tam miał… – wygrzebuje z pamięci archaiczną formę – za braci nas brali, bo i jak dwie krople byli… my byli podobni… I nawet spod tych łachmanów, strzępów śmierdzących widać było, że piękne my dzieci… a strasznie tam było… wszy… robactwo nas żarło… smród… a najgorsze… do arcta chodzenie… Raz oślepł na kilka dni… ja… potem lepiej już było… tylko ropiło się bardzo… i już taki piękny nie był… No to najpierw ten mój kolega zniknął… i przynieśli go potem… Jakby nieżywy był… cały we krwi… Krzyczał bardzo trzy noce, a na czwartą… umarł…
Milknie. Wzdycha ciężko. Porusza się i rękoma rozciera ramiona. I tak już zostaje, wbijając paznokcie w materiał koszuli, która marszczy się i fałduje.
– Jeść lepiej zaczął ja… Dawali… A on ciągle przychodził i nic, tylko patrzał… Aż którejś nocy mnie obudzili… Cicho być nakazali…
Pożółkłe niedokrwieniem palce wiotczeją…
– Nie myślał, że tak cudnie mieszkać można… samemu w takim pokoju… Ale to nie pokój był… Umyli mnie… ostrzygli… wypachnili… i wtedy dopiero zobaczył … ja zobaczył… Piękny pan był… a ja głupi… mały… czekolady dostał… ale nie posłużyła jakoś… pochorował się żem… Myślałem piękny pan się pogniewa, zbije, wyrzuci… Nie… buzię umył… na ręce wziął… do łóżka zaniósł… a takie tam wszystko się czyste wydawało… pachnące…
Przymyka oczy. Nozdrza rozszerzają się, jakby nagle znowu poczuł tamten zapach. Wykrzywia usta w ironicznym grymasie, który zaraz ustępuje dziwnemu rozrzewnieniu.
– Mundur rozpiął… Obok przysiadł i po głowie głaskał… Oczy zamknął żem i tak było mi… tak było… Ciepło było i bezpiecznie…
Prostuje się gwałtownie. Rozwiera ramiona i zaciska groźnie pięści. Z gardła wydobywa się mściwy, niezrozumiały warkot. Unosi ku górze ręce i wygraża niewidzialnemu wrogowi. Ten nagły zryw bardzo go wyczerpuje. Cichnie. Maleje. Kurczy się.
– Ból… straszny ból… zbudził… ręce miał ja przypięte i nogi… Te pasy się tak wrzynały… Ale nie to bolało najbardziej… nie to…
Z jego piersi wydobywa się szloch. Suchy, dychawiczny. Przechodzi w kaszel. Po chwili w cichy poświst…
– Ile czasu tam był… – wzrusza ramionami. – Ta krew od pasów tak śmierdziała… tak śmierdziała… i na brzuchu rany… Bo do… tamtego… przywykł… tylko taki strasznie głodny był… I ta rozejma między poduszkami… Głową tylko mógł kręcić…ja… i zęby zaciskać… Umrzeć chciał… twarz w materac wciskał i oddech wstrzymywał… Liczył, aż w głowie się kręcić poczynało… Głupi był… Raz tylko myślał, że już koniec…
Przez jego słowa przebija żal.
– Zemdlał tylko… Nic nie dało… To przestał… Myślał tylko, że kiedyś… zamęczy może na śmierć…
Odchrząka głośno.
– Kiedyś… potem… obudził się w robactwie, smrodzie, brudzie… Ręce i nogi gałganami przewiązane miał… Myślał – obetną, bo gangrena się wdała… Nie obcięli…
Zagapia się na swoje przeguby. Bezwiednie porusza rękoma. Zgina je i prostuje…
– Ozdrowiał niby ale… inny już był… Jeszcze potem dużo takich… co znikali… bywało… a potem przynosili… wszyscy tą krwią śmierdzący tacy i ropą… przeważnie – umierali…
Kiwa głową. Gładzi ręką kolano. Opuszcza ją i dotyka lśniącego kafla. Głaska. Po chwili jego palce maszerują równo wzdłuż spoiny.
– Że się wszystko skończyło – podejmuje, wciąż przemierzając palcami spoinową trasę – nie zrozumiał… ja. Wystraszył się, kiedy tyle obcego luda zobaczył… Uciekał… Dotknąć się nie dawał… Gryzł, pluł, kopał… Nawet, jak inny pan do swojego domu zabrał… Ja nie mówił… prawie… Też to arzt był ale inny nie od szpric… Żonę miał… Długo ja chorował… Ludzi się bał… W szoku ja był, jak mieszkanie pierwszy raz zobaczył… Nie wierzył, że bez robactwa, ciepło… że jedzenie takie smaczne jest… a najbardziej… chleb… Tylko czekolady do dziś…
Wstrząsa nim. Zamyśla się…
– Jak już ozdrowiał… do szkół posłali… A w szkołach… Ja się bawić tylko w selekcję umiał… ty do gazu ty na blok… I wstydził się… tych zabliźnień się wstydził… i… numeru…
W oddali słychać kroki. Czyjaś rozmazana twarz wygląda zza rogu i cofa się w pośpiechu.
Nie zauważa tego.
Kuli się. Obejmuje ramionami kolana i zaczyna kołysać się na boki. Najpierw powoli, potem – szybciej, wprawiając całe ciało w koliste chybotanie. Świszczy przez nos. Z półotwartych ust wydobywa się bulgot, który po chwili przechodzi w cichutką, kojącą melodię. Głos jest miękki, subtelny…
Urywa. W pół taktu. W pół obrotu.
Słowa brzmią jak chrzęst żwiru.
– „Chodź – powiedział – powspominamy…”
Ten nagły przeskok wydaje mu się być czymś oczywistym. Jakby pragnął wymazać wszystko, co zdarzyło się „pomiędzy”. Albo – jakby „pomiędzy” nigdy w nim nie zaistniało.
– „Chodź, powspominamy”… Tak powiedział… – powtarza, z dziwnym upodobaniem manierując głos. – Nie poznał ja jego od razu… I dalej by nie pamiętał… Jego przenieśli tu… Z czego on mnie poznał – nie wiem… Ja wspominać nie chciał… Zawsze mrukliwy był… ja. Wczoraj… zaczepił… „Wejdź, pokażę coś…” Nie chciał ja… to on wtedy – „Wejdź, Dolfi, wejdź…” A mnie się na te „Dolfi” ciemno w oczach zrobiło… Nikt… Nikt od wtedy… To ja wszedł… „Poznajesz?” – mówi i obrazek pod nos podtyka… I tak chichotać zaczyna… „A ty esmańska gnido” – ja sobie wtedy pomyślał i wszystko mnie na powrót w oczach stanęło…
Przełyka ślinę. Prostuje ramiona i patrzy przed siebie. Twarz nabiera ostrości. Wargi wyginają się w cienką, siną kreskę. Ścięgna na szyi pulsują. Rozlega się trudny do zniesienia zgrzyt zębów.
Głos staje się matowy, wyprany nagle z jakichkolwiek emocji.
– Tak podszedł do niego… tak ułapił za gardło… tak do łóżka poniósł… i trzymał… trzymał… pod palcami chrupnęło… nie puszczał… aż się zmęczył… tak strasznie… się zmęczył…
Głowa opada. Ramiona wiotczeją. Ciało rozpoczyna swoje koliste kolebanie…

227 komentarzy

  1. Lena Sadowska pisze:

    Dobry wieczór, Wyspo:)

    To ja zapraszam na kolejny obrazek.
    Dobrego czytania.

  2. Quackie pisze:

    Och, to wszystko w tym samym miejscu, co poprzednia część?

    Przejmujące to, tym bardziej, że obecnie raczej tamte wspomnienia są traktowane jako materiał na holopolo 🙁 a tu kontrast jest uderzający.

    A jednak jest jakaś dziwna satysfakcja z takiego zakończenia. Że żadna zbrodnia nie pozostanie bez kary, mimo że po latach. Chociaż z drugiej strony jakaż to kara, po całym życiu, przeżytym przez kata we względnym – jak się można domyślać – dobrobycie.

    No i oczywiście odwieczne pytanie „Unde malum/ skąd zło?”

    • Lena Sadowska pisze:

      Tak, Quacku.
      Pisałam to w kolejności poznawania faktów.

      To zdarzyło się i zostało przeze mnie opisane na tyle dawno, że o holo-polo nie było jeszcze słychać.

      Bogini Perfidia działa bez pudła.
      Gdyby nie perwersyjna chęć kolejnego zabawienia się w kata, bohaterowi poprzedniej części pewnie wszystko uszłoby na sucho…

      Gdyby udało się odpowiedzieć na ostatnie pytanie, walka byłaby efektywniejsza.

  3. River pisze:

    Witam Wyspę.
    Dziś bardzo gorąco, 38 bez wiatru, nie da się żyć.

  4. River pisze:

    Co do opowieści, dla mnie zbyt masakryczna, nie dam rady czytać.

    • Lena Sadowska pisze:

      Oczywiście, Riverze. Przymusu nie ma:)

      Dodam, że nie wiem, czy trudniej mi się tego słuchało, czy – później – przelewało na papier.

  5. Quackie pisze:

    Kochani, dzisiaj mam dokładnie odwrotny problem niż Lena wczoraj – morzy mnie strasznie, więc już się pożegnam. Dobranoc!

    Aha, lampka jeszcze. To może piętro niżej?

  6. makowka9 pisze:

    Przeczytałam.Swietnie napisane.W połączeniu z częścią pierwszą stanowi jakąś tam koszmarnie uzupełniająca się całość ( choć to jeszcze nie całość jeśli dobrze zrozumiałam?)
    River nie da rady czytać,ja przeczytałam, ale nie dam rady komentować.

    • Lena Sadowska pisze:

      Dziękuję.
      Starałam się o jak najdokładniejszą relację, ubolewając, że nie da się przekazać brzmienia głosu, tej zaskakującej zmiany – od agresji ku bezbronności.
      Rozumiem. Temat wyjątkowo trudny.

      Tak, Makówko. Będzie jeszcze jedna część. Nie wiem czy lżejsza, ale – inna:)

      • makowka9 pisze:

        To przejście od agresji do bezbronności dało się „wyczytać” choć zapewne ton głosu,wyraz twarzy wzmacniało odczucia.
        Nurtuje mnie pytanie w jakich okolicznościach przyszło Ci wysłuchiwać takich historii?

        • Lena Sadowska pisze:

          Dało? Bardzo mnie to cieszy.
          Pracowałam kiedyś z takimi osobami. Na tyle jednak daleko że są raczej nie do zidentyfikowania:)

  7. makowka9 pisze:

    Dzień był pogodowo przyjemny,ale stresujący z różnych powodów.
    Teraz wyjątkowo ciepła noc.

    Dobranoc!

  8. Lena Sadowska pisze:

    Jutro kolejny prackowy dzień, będę się więc żegnać:)

    Miłych snów, Wyspo:)

  9. Quackie pisze:

    Dzień dobry całkiem. Szykuje się jedno wyjście po południu, ale blisko i nie na długo.

    A na razie – kawa i małe conieco. Pani Gieniu, poprosimy!

    Koffie

  10. makowka9 pisze:

    Witajcie!

  11. River pisze:

    Witam Wyspę domowo. Ten tydzień mam wolne, aż do wtorku. W poniedziałek tutaj święto pracy. 🙂

  12. Quackie pisze:

    A ja na dziś kończę i wyprawiam się zaraz na pewne branżowe spotkanie. Będę wieczorkiem, zapewne po 21:00.

  13. Tetryk56 pisze:

    Pozdrowienia z dolce far niente 😉

  14. Lena Sadowska pisze:

    Upalnie poprackowe dzień dobry, Wyspo:)

  15. Lena Sadowska pisze:

    A teraz udajemy się na zasłużony spacerek:)

  16. River pisze:

    Wróciłem z zakupów. Kupiłem mięcho, będę robił spaghetti. Mam zatrzęsienie pomnidorów, to muszę zużyć . Oprócz tego krokiety z grzybami, babkę ziemniaczaną i kaszankę. Jeszcze karkówkę upiec i skrzydełka. Wygląda jak dla kompanii wojska. Delicious

  17. Lena Sadowska pisze:

    Dziś bliskozamiasteczkowa przechadzka wśród szeleszczących słońcem grabów:)
    Tak sobie dreptałyśmy, nie myśląc o niczym szczególnym, i delektowałyśmy się woniami ciepłej prawienocki:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

    • River pisze:

      Dobry wieczór, Leno:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. Co Rude wywąchało, to mogę sobie tylko wyobrażać, a do Ciebie jakie wonie dotarły?

      • Lena Sadowska pisze:

        Wciąż jestem trochę niesprawna wonialnie, więc też mogę sobie tylko wyobrażać, co Rudemu w nosie grało:)

        Za to wczoraj między furtką moją i Sąsiadki zasiadło białe kocisko.
        Mijałyśmy go wczoraj dwa razy, bo jakoś nie zrobił na Rudym wrażenia, więc dało mu spokój.
        Jakież było moje zdziwienie, gdy dziś, wychodząc i wchodząc, zastałyśmy kota w tym samym miejscu. Przez chwilę myślałam, że to jakaś Sąsiadkowa ozdoba, więc przystanęłam i klasnęłam niegłośno.
        W odpowiedzi usłyszałam flegmatyczne:
        -Miau.
        Ciekawe czy jutro też będzie tam tkwił:)

  18. Lena Sadowska pisze:

    Mili Wyspiarze, znów mnie dopada ta kompletnie niechciana czułość na mokro, więc będę się żegnać, póki jeszcze widzę literki:)

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  19. River pisze:

    Skrzydełka gotowe, karkówka już niedługo też, żyć nie umierać. 😉

    • Quackie pisze:

      A żeberka? Robisz je czasem też? Jakoś nie mogłem się do nich przekonać (mało mięsa, dużo dziabdziania z kośćmi), aż spróbowałem jednych od kuzyna małżonki, a potem drugich z restauracji meksykańskiej niedaleko nas – poezja.

  20. makowka9 pisze:

    Ciepła noc,gwiazdy , więc niby jeszcze letnio.
    Ale wcześniej nad Dolnym Jazem drzewo z żółtymi liśćmi na drzewie i z żółtym dywanem z liści na dole.
    Pokazalabym zdjęcie,ale z komórki nie umiem.

  21. Makówka pisze:

    Jest lampka, więc czas się żegnać.
    Dobranoc!

  22. Quackie pisze:

    Dzień dobry, dzisiaj ma być mniej więcej takie jak wczoraj 🙂

    A w związku z tym poprosimy o kawę i śniadanie, pani Gieniu!

    Koffie

  23. Makówka pisze:

    Witam Wyspiarzy!

  24. River pisze:

    Dzień dobry, Wyspo.
    Kolejny dzień gotowania, pieczenia i sprzątania.
    Tired
    Ufff… Krokiety zrobione, resztę placków wykorzystam do naleśników z serem. 🙂

    Naleśniki też zrobione i jeszcze placki zostały.

    • Lena Sadowska pisze:

      Gratuluję i podziwiam:)
      Ja myślałam dziś tylko o tym, by skończyć pracę, wymoczyć się i zalec w óżeczku:)

      Dzień dobry, Riverze:)

      • River pisze:

        Dzień dobry, Leno.
        Właśnie zaczynam się zabierać za spaghetti, bo szkoda pomidorów, żeby się zepsuły. pomimo, że rozdaję, to nie dam rady zużyć.
        Mam wolne, to pichcę trochę. 🙂

  25. Lena Sadowska pisze:

    Wyspa wyciszona ciepłosierpniowo:)
    A my na spacerek:)

  26. Quackie pisze:

    Już jestem! Dzień się w pewnej chwili zrobił tak zwariowany, że nie zdążyłem się odmeldować po pracy. Ale wszystko do przodu, tylko wynikło, że sobota będzie niemalże pracująca, a w każdym razie mocno zajęta.

    Za to w niedzielę powinienem już względnie być.

    A teraz po dobranockę.

  27. Lena Sadowska pisze:

    Pomiejskospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Kot łańcuchowy ulotnił się jeszcze rano i nie pokazał się póki co. Ciepło. Uliczki już niemal w weekendowym nastroju:)
    Ja natomiast…
    Do tej pory myślałam, że takie osoby istnieją tylko jako bohaterki urban legend…
    Dopiero wczoraj udało mi się zdążyć na pobranie próbek do testów A. Laboratorium niepaństwowe, sprawdzone, ale swoje od wysłania odczekać mus.
    Dziś wieczorem, w chwili gdy łapałam za klamkę przed spacerkiem – telefon. Odbieram i słyszę:
    – Wczoraj podczas pakowania pobiło nam się kilka próbek z krwią. Niech pani zgadnie, czy były tam też te pani?
    Przez myśl przemknęło mi: To się nie dzieje naprawdę! To jakiś durny żart!. Ale odpowiedziałam, siląc się na spokój:
    – Mam nadzieję, że moich próbek tam nie było!
    – A właśnie że były! – krzyknęła moja rozmówczyni z takim triumfem w głosie, że uznałam, że śnię. – Dlatego zapraszamy panią jutro na powtórkę! – zawołała z radością i roześmiała się.
    Tego już było mi nadto.
    – Panią to bawi? – spytałam.
    W słuchawce sapnęło i moja rozmówczyni odezwała się, siląc się na powagę:
    – Zapraszamy panią jutro na dwunastą trzydzieści. Proszę przygotować (tu padła, niemała) stosowną kwotę.
    – A za co ta kwota?
    – To opłata za badanie wysłanych próbek.
    – Ale ja już za wysłanie raz zapłaciłam…
    – No tak, ale tamte próbki się pobiły!
    – Bierzecie opłatę za pobranie nowych próbek, które zniszczyły się z waszej winy?
    – Tak!
    – I dodatkowo drugą opłatę za testy, które nie zostały jeszcze wykonane więc i opłacone? – upewniałam się.
    – No tak!
    – A kiedy będą wyniki?
    – Próbki wyślemy w poniedziałek.
    – Acha… A może mi pani jeszcze podać swoje nazwisko?
    – A po co?
    – Żebym wiedziała, na kogo jutro się powołać…
    Pani podała mi nazwisko.
    Podziękowałam. Rozłączyłam się…
    Kurtyna!

  28. Lena Sadowska pisze:

    Wybaczcie, będę zmykać. Spróbuję jutro podlecieć tam przed największym upałem:) I może uda się to jutro wysłać. Zawsze to trzy dni mniej czekania…

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  29. Quackie pisze:

    Jeżeli ktoś z przytomnych oglądał serię filmów o Terminatorze (zwykle z Arnoldem Schwarzeneggerem w jakiejś roli, czasem głównej), to wg tych filmów dzisiaj jest dzień, w którym sieć komputerowa Skynet zyskała świadomość 🙂

  30. Quackie pisze:

    Dzień dobry, byle do weekendu. No, do niedzieli. W niedzielę mam zamiar pospać do oporu. A jutro – jeszcze nie.

    Kawa koniecznie. Pani Gieniu, poprosimy. I nie obrażę się, jak do kawy coś jeszcze będzie.

    Koffie

  31. Makówka pisze:

    Witam!

  32. Makówka pisze:

    Wczoraj miałam problemy techniczne z pisaniem na Wyspie.

  33. Lena Sadowska pisze:

    Niesamowicie upalne dzień dobry, Wyspo:)

  34. Quackie pisze:

    Kochani, koniec na dzisiaj, bo muszę się przygotować, a potem wychodzę na wieczór, trudno mi powiedzieć, o której będę z powrotem.

  35. Lena Sadowska pisze:

    Wieści z frontu laboratoryjnego pozytywne, choć łatwo nie było:)

    Ok. 7.00 zadzwoniłam, by dowiedzieć się, czy już mają otwarte. Mieli.
    No to sobie poszłam, korzystając z dwudziestosześciostopniowego chłodku.
    Wykaszlałam się bojowo, wziewnęłam mieszanki średnioskutecznej i weszłam. Przywitałam się i zaczęłam swoją perorę od stwierdzenia, że sposób, w jaki zostałam wczoraj powiadomiona o zniszczeniu próbek, był nie tylko nieprofesjonalny, ale wręcz zakrawał na kpinę z pacjenta.
    Pani, z lekkim znudzeniem, spytała, jaki to był sposób. W miarę cytowania na jej twarzy malowało się coraz większe niedowierzanie. Gdy skończyłam, dodałam, że nie nagrałam rozmowy, ale mam godzinę, w której wykonano telefon oraz nazwisko pani zawiadamiającej.
    Wciąż patrząca na mnie jak na niespełna rozumu osobę, pani z rejestracji porozumiała się z wymienioną informatorką, która nie tylko nie wypierała się swoich słów, ale wręcz wydawała się być z nich dumna.
    Na pytanie, czemu tak zrobiła, odparła, że chciała podejść do klienta z dowcipną życzliwością, żeby trochę rozładować atmosferę…
    Myślę, że nie usłyszałam huku szczęki rejestratorki o biurko wyłącznie dlatego, że notoryczny kaszelinietylko przytłumił mi słuch…
    Nie darowałam sobie pytania, czy ta tania psychologia to aby nie od Piroga czy innego Maniewskiego, na co usłyszałam, że właśnie tak.
    Reszta była kompletnie zwyczajna – pobrano nowe próbki w ramach poprzedniej opłaty, obiecano ekspresową wysyłkę, bym nie czekała dłużej, niż czekać miałam.
    Wracałam sobie do domu całkiem zadowolona, noga za nogą wprawdzie, bo temperatura zdążyła w tym czasie przekroczyć magiczną trzydziestkę, ale – efektywnie:) Dotarłam i padłam.

  36. River pisze:

    Witam Wyspę.

  37. River pisze:

    Muszę wybyć na jakiś czas.

  38. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Jestem już w domu. Dziś rano zmarła teściowa — jeszcze nie wiem, jak wpłynie to na moje plany. Dopiero trwają ustalenia…

  39. Lena Sadowska pisze:

    Pomiejskospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Dziś w oparach gorącego lepiku…
    Myślałam, że pokrywanie dachów papą już wyszło z mody. Myliłam się.

  40. Makówka pisze:

    Coś mi szwankuje możliwość pisania na Wyspie.
    Coraz częściej jest tak,że mogę tylko czytać.
    A może i lepiej ,bo i tak nic ciekawego nie mam do napisania.
    Upał☀️, kąpiel w rzece,potem basen,teraz na tarasie pod gwiazdami.

  41. Makówka pisze:

    Wyrazy współczucia Tetryku dla Ciebie,Joli i Iwony.
    Przykre skrócenie urlopu.
    Misio

    Miało być wyżej ,ale tak niefortunnie wyszło.

  42. Lena Sadowska pisze:

    A teraz pożegnam się już:

    spokojnej nocki, Wyspo:)

  43. River pisze:

    Jestem z powrotem.

  44. Quackie pisze:

    Kochani, dopiero dotarłem, dobranoc wszem wobec. Jutro będę, jak będę.

  45. Quackie pisze:

    Dzień dobry, zaraz ruszam dalej, będę pewnie z przerwami.

    Ale nie bez śniadania z kawą! 🙂

    Pani Gieniu, poprosimy.

    Koffie

  46. makowka9 pisze:

    Witam!
    Dziś umykam ze Stróży prosto do Wadowic.

  47. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Trochę zabiegany dzień…

  48. Quackie pisze:

    Jestem z powrotem, samochód przejrzany i dopieszczony przez fachowców, kilka spraw w międzyczasie załatwionych, a ja do ok. 17.00 pobędę. A potem wybywam, ale wieczorem powinienem być, już nie tak skrajnie jak wczoraj 🙂

  49. River pisze:

    Dzień dobry, Wyspo.
    Ogólne sprzątanie bałaganu po pieczeniach i gotowaniach i nie tylko. Już tyle razy mówiłem sobie, że nie będę nic piekł ani gotował…

  50. Tetryk56 pisze:

    A ja z kolei wybywam na konferencję rodzinną…

  51. Lena Sadowska pisze:

    Sobota mija na kątowym przesnuwaniu się:) Z przerwami na spacerki, wieszanie prania, lekturkę…

    Dzień dobry, Wyspo:)

  52. Quackie pisze:

    Kochani, a ja tymczasem wybywam zgodnie z zapowiedzią. Na razie!

  53. Tetryk56 pisze:

    Po konferencji rodzinnej i po spotkaniu z Kneziowiczanami jestem w domu i na Wyspie. 🙂

  54. Lena Sadowska pisze:

    Po zoomowym spotkaniu Rude musiało dojść do ulubionych drzewek, a ja – do siebie:)

    Poza tym – alerżymy się dalej:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  55. Makówka pisze:

    Jestem w Krakowie, w domu.
    Korzystam więc, że mogę pisać z laptopa, bo z komórki mogę tylko czytać.
    Mój dzień:
    -upał
    -krótkie, ale bardzo miłe spotkanie na tarasie w Stróży
    – wyjazd z dwoma miłymi panami do Wadowic. Tam trochę knucia, trochę sympatycznych rozmów, dużo dobrego jedzenia i wina.
    Na trasie Stróża -Wadowice -deszcz.

  56. Lena Sadowska pisze:

    Też będę się już żegnać:

    spokojnej nocki, Wyspo:)

  57. Makówka pisze:

    Dobranoc Wyspo!

  58. Makówka pisze:

    Witam Wyspiarzy!
    Już prawie południe, a jeszcze nikogo nie ma?

  59. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Jestem 🙂 Wydaje się, że większość z nas zainspirował Quackie 😉

  60. River pisze:

    Dzień dobry, Wyspo.
    Mnie Quackie niestety nie zainspirował. 🙂

  61. Makówka pisze:

    Może na pobudkę zawołam kawę ?

    Kelnereczka

    Albo co kto sobie życzy…

  62. River pisze:

    Zaraz wyruszam na wycieczkę. Chcę wrócić na prerię i pokazać jak się zmieniła przez te dwa miesiące.

  63. Quackie pisze:

    Dzień dobry, opór okazał się trwać do południa i nawet trochę po (do czego z pewnością przyczyniły się spuszczone rolety). Dziękuję za przywołanie panny Kelnereczki, jakbyśmy mieli czekać na mnie, to większość obecnych by przymierała już z głodu i pragnienia.

  64. Lena Sadowska pisze:

    Ochjakcudnienieupalne dzień dobry, Wyspo:)

    Niebo w szydełkowe próbki, delikatny łopot flag i listków, nieśmiałe uśmiechy słońca to coś, co tygryski lubią najbardziej:)
    I pierwsza w miarę (bez zrywania się co pół godziny, by złapać oddech, wykaszleć /od hamowania nie – chamstwa/ hama, zaciągnąć się średnioskuteczną mieszanką) przespana noc:)

  65. Lena Sadowska pisze:

    Jak czytać – trochę mi lepiej:)
    I tak się zastanawiam, czy ktoś, coś?

    Bo może wstawiłabym to trzecie opowiadanko?

    Bo tu już wysoko dość.
    Bo już mnie korci do zajęć, które na pewno mi zaszkodzą.
    Bo muszę jakoś ten dzień bez szarpania się.
    Dajcie znać, proszę:)

  66. Lena Sadowska pisze:

    Zapraszam na nowe pięterko.
    To trzecia i ostatnia część, która, mam nadzieję, ułoży się wreszcie we w miarę spójną całość:)

Skomentuj Tetryk56 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)