Fundusz socjalny w firmach ma teoretycznie służyć pracownikom, umożliwiając im ponoszenie wydatków, na które z bieżącej kasy wydawaliby mniej chętnie. Głównym celem powinny być rekreacja i kultura. A w praktyce… często głównym beneficjentem są piony kadrowo-płacowe, jeśli uda im się tak zoptymalizować zasady rozdzielania funduszu, żeby się jak najmniej przy tym narobić. Chętnie stosowaną metodą jest outsourcing — płaci się ryczałt firmie zewnętrznej i niech ona się buja z dopasowaniem do potrzeb pracowników. No i się buja… tzn. pracownik ma na ogół krótką listę celów, na które może spożytkować swoje pieniądze. A jak żaden z tych celów nie pasuje — ha, trudno, myśmy się starali, ale nie możemy przecież trzymać w nieskończoność twoich pieniędzy, skoro nie chcesz ich wydać…
W moim przypadku dość długo nie widziałem w ofercie nic, co budziłoby moje zainteresowanie. Chyba po dwóch latach składania punktów, gdy zagroził mi już ich przepadek, okazało się, że do możliwych celów dołączył jeden z krakowskich teatrów: Teatr Ludowy. Mogłem więc wydać punkty na bilety do teatru; starczyło ich na 8 sztuk. No i oczywiście był haczyk: kupony na bilety musiałem zamówić przed połową grudnia, a ważność (tych do teatru) kończy się z końcem lutego. Z układów rodzinnych grudzień nie był możliwy, poszukaliśmy sobie kilku spektakli i robimy sobie mały maraton 😉

Pierwszy z serii obejrzeliśmy spektakl „Anioły w Ameryce” wg. Tony’ego Kushnera — opowieść o tym, jaka jest cena prawdy, wolności i indywidualizmu, która okazuje się boleśnie aktualna szczególnie dziś, szczególnie w Polsce — wg opisu na stronie teatru. Nie będę się rozwodził nad treścią, lepiej jest ona opisana na wzmiankowanej stronie. Nie potrafię też nic powiedzieć o różnicach między fabułą epopei Kushnera a przedstawioną na scenie, bo tej pierwszej po prostu nie znam. Tym, co było niewątpliwym wkładem zespołu teatru, były: gra, scenografia, oprawa muzyczna. Wszystkie te aspekty oceniam bardzo wysoko.
Scenografia była wręcz ascetyczna. Wystarczy powiedzieć, że bez przebudowywania przetrwała całe 3,5 godziny spektaklu: coś wjeżdżało, coś wyjeżdżało, coś było odkrywane światłem, a coś pozostawało w cieniu, coś się działo na środku sceny, a coś z boku albo na pięterku w tyle sceny — i tak wędrowaliśmy z domu bohaterów do kancelarii prawnika, z podrzędnej noclegowni do szpitala, z Nowego Jorku na Antarktydę, gdzie śnieg opadał sznurami z nieba, a grupa pingwinów tańczyła w rytm muzyki i rozważań bohaterów.
O grze trudno mi, niewprawnemu krytykowi, powiedzieć cokolwiek więcej, prócz tego, że w całej tej umowności teatralnego świata pozwalała o niej nie pamiętać, sprawiając, że obserwowaliśmy ludzi z ich emocjami, bólami, cierpieniami, a nie role rozpisane na aktorów. Dość szczególną rolę miał Anioł, właściwie Anielica — będąc w zasadzie wytworem fantastycznych wizji umierającego na AIDS człowieka, grała samą obecnością, od czasu do czasu włączając się ze znakomitym wokalem w tło muzyczne spektaklu, jako solistka stale obecnej na pięterku miniorkiestry. I jeszcze jedna rzecz, absolutnie znakomita. Owładająca chorym wizja, przemożna i natrętna, musi stale o sobie przypominać. Jak to oddać w spektaklu? Skrzydlata prześladowczyni co jakiś — starannie wybrany — czas wydawała donośny wysoki dźwięk, wzorowany na ptasich drapieżnikach. Nie potrafię ocenić, czy to był orzeł, sokół czy inny gatunek, efekt jednakże był znakomity!
Z czystym sercem mogę wam polecić spektakle w Teatrze Ludowym. W środę wybieramy się dla odmiany na małą scenę, pod Ratuszem, na kameralny spektakl Śmierć komiwojażera.
Tu jeszcze zewnętrzna recenzja omawianego spektaklu.
Aby nie męczyć Wyspiarzy bieganiem po schodach na czas — proponuję przebieżkę do Teatru Ludowego 😉
Dobry wieczór! Przekład: Jacek Poniedziałek, bardzo dobra jakość (tłumaczy również piosenki, oceniam wysoko!). O sztuce tylko słyszałem, jeżeli Tobie się podobało wykonanie, to pięknie 🙂
Słyszałam o tej sztuce. Dawno temu wpadły mi nawet w ręce jakieś fragmenty tłumaczone chałupniczo przez różne osoby. Niezłe to musiały być przekłady, skoro fabuła zrobiła na mnie wrażenie.
Tym chętniej przeczytałam o Twoich odczuciach i cieszę się, że „rozrywka” była godziwa i nie uważasz tego czasu za stracony:)
Dobry wieczór na teatralnym pięterku, Tetryku:)
Zdarzyło mi się mieć po spektaklu poczucie straconego czasu, a nawet bycia nieco naciągniętym — ale nigdy w Teatrze Ludowym!
Będę się już zwijać, bo jutro długi dzień przede mną:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej, też już odpadam, niestety… Dobranoc!
To i ja.
Dobranoc!
Dzień dobry, już nie sypie, ale za to za oknem równo biało. Znaczy zima.
Pani Gieniu, poprosimy z małą czarną, albo dużą białą, jak komu trzeba.
Dużą czarną please

Witajcie!
Zima przyszła, nie ma rady na to! 🙂
Dzień dobry
Ja z kolei liczę już dni do wiosny


Wychodzi mi, że wiosna przyjdzie już niedługo
Dociągniemy tylko do Gromnicznej,
Potem Walentynki
Potem Kaziuki
Zatrzymamy się chwilę na św. Józefa (imieniny marszałka 🙂 )
A potem kilka dni do Marzanny
Prawda, że niedługo?
Witajcie zimowo!
Za oknem biało.
Dzień dobry, po pracy, wyczerpującej, ale owocnej.
I na przerwę.
Po mrozu
Po wielkiemu mrozu
Idu sobie ku Lasu Jezioru
I idu i patrzu
Pod drzewami zimnosza
Na ścieżynkach zimnosza
Śladu po zmierzchnicach
Śladu po nastroszach
Tu zimnosza tam zimno
Prószy mrozi i bieli
Nie ma ćmuchów poświstów
I nie ma miecielic
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Leśmian, a może i nawet Lem mi tu zabrzmiał? Ale jednocześnie żaden z nich, bo Lena przecież. Też na „L” 🙂
To regionalne, specjalistyczne (vel naukowe) czy Twoje własne? (nastrosze, ćmuchy poświsty i miecielice)
Dobry wieczór oczywiście!
Jakie doborowe towarzystwo – dziękuję, Quacku:)
Wiesz, często sama już nie wiem, czy to ja wymyślam nazwy, czy je kiedyś poznałam i zapamiętałam:) Zdarza się też, że wymyślę słowo, a potem okazuje się, że już sobie jakiś stworek pod tą nazwą funkcjonuje:)
Nastrosze to takie dość demoniczne motyle o błękicie oczu niewinnym na skrzydłach:)
Ćmuchy, poświściele to prasłowiańskie demony. Miet’el po rosyjsku oznacza zamieć, ale głowy nie dam, że jakichś miecielic w prasłowiańszczyźnie nie było:)
Wszystko razem pięknie szeleści jak suche mietlice na mroźnym wietrze!
Zimo! ty wietrzna istoto! 😉
Brr, jeszcze jak wietrzna! Ostatnio miałem nieprzyjemność zapomnieć założyć czapki i przypomniała mi o tym, no, obcesowo
Jak pisałam wyżej, poprzedniej nocy i nam wiatr dał do wiwatu. Nawet Psiuł obchodził swoje ulubione podschodzie szerokim łukiem, tak klekotały wertikale:)
No, chyba przebiłaś pana Turnaua… 😉
🙂
Poczułam się jak amorinka czyli żeńska odmiana amorka;)
…angelologia i dal…
Co jeszcze nie ma lampki, nikt nie poszedł spać?
Ja też jeszcze nie, choć jutro rano muszę (muszę czy sama chcę?) wcześnie wstać.
Dobranoc Wyspo!
Spokojnej i bezbolesnego wczesnego wstawania!
Jest i lampka. Dobranoc! 🙂
Dobranoc, Makówko:)
To co, kończymy dzień? Dobranoc, spokojnej!
Na termometrze szesnaście minusów, pora chyba otulić się puchową kołderką i odpłynąć na Lamu czy inną Fakaravę:)
Miłych snów, Wyspo:)
Dziś mam nadmiar wrażeń…
Chyba o spaniu nie będzie mowy.
Dobranoc
Bryyy.
Jedziemy
Szerokości!
I pomyślności!
Witajcie!
Z syberyjsko-suwalskich klimatów wróciłem do 10-stopniowej rzeczywistości szaro-mgielnej Południa 😉
Dzień dobry, pokrywa śnieżna bez zmian i wszystko pozostałe chyba też.
Pani Gieniu, czy pani też bez zmian? Poprosimy.
Narty
Zanim odpłynęłam na wspomniane Wyspy Snów, pani Noc zeszła sobie na dwudziesty drugi szczebelek:) Czy na tym swoją wędrówkę zakończyła – nie wiem, bo zasnęłam.
Rankiem, rzec by można – upalnie, ledwo minus dziewięć:)
A ja już raczej do spacerku domowo mówię biało-białe dzień dobry, Wyspo:)
Pusto tu, nawet nie widać różków ni ogonków… Idę na spotkanie z komiwojażerem.
Opiszesz swoje wrażenia?
Może w weekend…
W TEN weekend będziesz miał nadmiar wolnego czasu?
Czy Twoja doba ma ponad 24 godziny?
Po pracy, całkiem udany dzień. Myślę, że do końca tygodnia skończę tekst główny (potem jeszcze przypisy, indeks i autoredakcja. Aha, i konsultacja, ale to już u kogoś innego).
A teraz na przerwę.
Jestem, przypóźno, ale jeszcze pewne obowiązki rodzinne mnie przytrzymały.
Dziś zawędrowałyśmy nad maleńkie, jakby zatrzymane w stop-klatce jeziorko. Weszłyśmy na lód, ale na wszelki wypadek trzymałyśmy się brzegu. Wmarznięte pnie częściowo schowanych pod lodem brzóz i wierzb robiły wrażenie małych smoczych głów na masywnych karkach, unoszonych z rykiem ku niebu. Zeszklone szuwary grzechotały i podzwaniały cichutko, a krzyżujące się na śniegu ścieżki urywały się zupełnie nieoczekiwanie, pozostawiając nas w niepewności, co stało się z tymi, którzy je wydeptali:)
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór, miejmy nadzieję, że ścieżki nie urywały się w nieoczekiwanych przeręblach
A opis jak zwykle impresyjny, poetycki, słowem malowany, tak, że prawie go można zobaczyć oczyma wyobraźni. Nie wiem, kto tak malował z polskich pejzażystów, ale można.
Przerębli tam nie było… Wyglądało to raczej na działanie jakiegoś skrzydlatego śnieżnego demona:)
Dziękuję.
J. Fałat, L. Wyczółkowski, Z. Stryjeńska – oni malowali zimowe pejzaże:)
Nie ryzykujcie przesadnie na spacerach — Rudej pomoże instynkt, człowieki skazane są na używanie rozumu…
Uważamy, Tetryku.
Dziękuję za troskę.
Rudej pomoże instynkt i waga:) Tam, gdzie ona prawie frunie, ja się zapadam:)
Nocą nigdy nie wychodzę daleko na lód, bo nie widać przerębli, a one są równie groźne, jak zbyt cienka powierzchnia:)
Dobry wieczór:)
Dobry ranek! 😉
Ranek śniegiemsypiący, popołudnie jużdomowe, więc – dzieńdobrybardzo, Tetryku:)
A ja zamiast spacerku -narty.
Wjechał mi w narty dzieciak. Jakoś tak, że narty się poplątały. Trochę mnie boli, ręka i noga, ale żadno z nas nie ma kontuzji. Ale mój kijek się wygiął.
Jak ja lubię jeździć na nartach!
Były też inne atrakcje dziś.Kto zerka na fb to może zobaczyć.
Zerkałem 🙂 o tej wyjątkowej armacie coś więcej opowiesz?
Ale boli, bo siniaki, czy nadciągnięte?
Kijek kiedyś mi ugrzązł w chodniczku, jak się wsiadało na kanapę, i też nieźle się wygiął. Potem go wyprostowałem (z umiarkowanym powodzeniem, ale wystarczająco) i używam do dziś. Tzn. gdybym używał.
W ogóle ktoś mi kiedyś powiedział, że mam kijki do biegówek 🙂 mnie tam to nie przeszkadza, zwłaszcza na podejściach.
Jutro się okaże. Bo takie drobne kontuzje często ujawniają się na drugi dzień. Drobne, poważnej nie ma.
Z kijkiem do ortopedy! 😉
Dobry pomysł! A z Makówką?
Z Makówką na stok! 🙂
O to, to!
Północ! Gdzie lampka?
No to można umknąć.
DOBRANOC!
Spokojnej wszystkim spaćidącym.
Ja też umknę już. Dobranoc!
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Sześciostopniowe upały powoli odśnieżają zimę… A spać się chce tak, jak przy mrozach!
Dzień dobry, nieco później. Czas zaczynać dzień, jak Jagiełło bitwę pod Grunwaldem 😉 z tym że on nie pił kawy. Ciekawe, jak ludzie w średniowieczu mogli żyć bez kawy?
Pani Gieniu, poprosimy całkiem współcześnie.
Odwilżowo, deszczowo witam!
U mnie pada dość rozpaczliwie co wyjątkowo mnie cieszy, bo będzie czas na różne zaległości. Gdyby była ładna pogoda to oczywiście nie mogłabym odpuścić bodaj spaceru.
Stan moich kończyn (ramię, udo) jest ok. Lekkie potłuczenie może od uderzenia o narty dzieciaka?
Ciszaaaaa.
A Makówka domowa.
To może domowa Makówka coś-niecoś by pohałasowała? 😉
Pohałasowała ? Co masz na myśli?
Poczułam się jakaś padnięta i jednak trochę jest obolała lewa część Makówki-szyja, ramię, kręgosłup, udo.
Jakiś wpis… albo cuś…
Pomyślę jak się lepiej poczuję.
Teraz mam jakąś wyjałowioną Makówkę. Albo? Zbyt zajętą mało miłymi myślami.
Chyba mam pomysł na półpięterko
Bo nie ma to jak po bieganym dniu siąść sobie z filiżanką gorącej herbaty i zagłębić się w lekturze:)
Wciąż zaśnieżone dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry po pracy, wszystko według planu 🙂
A teraz na przerwę.
To może jednak zbuduję?
Pfff, okazało się, że jednak nie idę kręcić 🙂 no to pobędę na Wyspie
Mam nadzieję, że zdążę zbudować, zanim Quacku pójdziesz spać. Chyba będzie o czymś, co lubisz.
Mam pewne przeczucia!
Zbuduję jak mi moi synowie nie będą co chwilę zawracać głowy.
Spokojnie, bez pośpiechu, zaczekam, ile trzeba, a najwyżej poczytam i pooglądam jutro.
Jutro rano jadę na badania, więc może jeszcze teraz się uda, abym mogła odpowiedzieć na Twoje pytania, na które bardzo liczę.
Zbieracze.Ś to my.
W butach, w kapturach, w pomponach.
Czyli, jak nietrudno się domyślić, pod nami się zapadało, nad nami – spadało:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór!
Buty i kaptury kojarzą mi się ze sceną z Władcy Pierścieni Tolkiena, kiedy Szara Drużyna próbuje sforsować góry, żeby nie iść przez Morię – i utyka w zaspach. Ale pomponów to chyba nie mieli! 😀
Jakbyś nas widział, Quacku:)
Ruda miała szare wdzianko, a ja nawet dżinsy w popielato-błękitnym odcieniu:) A pompon miałyśmy jeden – na czapie Rudej:)
Oo, a masz jakieś zdjęcie Psiulki w czapie z pomponem?
I jak ona ją traktuje?
W Krakowie cały dzień padał deszcz, teraz zamienił się w śnieg.
Tu posypywało śniegiem od czasu do czasu. Teraz nie sypie. Teraz mrozi.
Dobry wieczór, Makówko:)
Skoro Tetryk mnie wywołał do tablicy to zapraszam piętro wyżej.
Jakoś jednak zdążyłam, bo lampki nie było i nikt nie powiedział dobranoc.