Kiedyś żonkile kwitły inaczej.
Pewnego dnia po prostu wstawało się, wchodziło do kuchni i mrużyło oczy od dosytu kanarkowego blasku. Podbiegało się do parapetu i nie mogło się powstrzymać, by nie pogłaskać delikatnych żonkilowych płatków. Wsadzało się nosek w kielichy i próbowało ułowić delikatny zapach, a potem – kichało i ocierało łzy.
Wiedziało się, że to jedne z ulubionych kwiatów Mamusi, więc cieszyło się, że wreszcie zakwitły. Cieszyło się także z innego powodu – żonkile zwiastowały rychłą podróż do świata, który uważało się za na poły czarodziejski, na poły zaskakujący, ale zawsze jednakowo bliski.
Rzeczywiście – parę dni później bladym świtem wsiadało się do samochodu i żegnało rodzinne zakątki.
Patrzyło się na rozmyte przedwiosenną wilgocią lica kamienic, ich szare okna i zaroszone podparapecia. Zaglądało się w otchłań mijanych bram i przyprószone przedrannym mrokiem uliczki. Wsłuchiwało się w burawą muzykę uśpionego miasta i przykładało policzek do chłodnej tafli, by nie dać się morzącemu zmęczeniu.
Wyjeżdżało się za rogatki i nie mogło nadziwić zmianom: zamiast mięciutkiej bieli popatrywało się na plątaninę nagich odrośli w kolorze khaki, smutno-szare pnie jesionów i sokor. Przyglądało się wilgotnym brązom świerków i pomarańczowawym sosen. Rzucało zdegustowane spojrzenia ogołoconym z liści malinowym krzewom oraz smętnym badylom pokrzyw i arcydzięgli. Niemal czuło się zapach butwy, wydzielanej przez pozimowe sterty liści i darni.
Wypatrywało się wykrotów zrytego przez dziki czarnoziemu i łat łyka na pniach młodych brzózek. Przenosiło się wzrok na ołowianą szarfę i wyobrażało sobie, że płynie się żaglówką. Prawie dostrzegało się drgające w mokrej powierzchni odbicie białych żagli.
Gdy powieki robiły się ciężkie, unosiło się twarz i przez boczne okno wypatrywało między kłoniącymi się gałęźmi skrawków nieba. Gdy udawało się wreszcie coś dojrzeć, doznawało się zawodu, że zamiast spodziewanego błękitu napotykało się plamy niewiele różniące się barwą od stalowej szosy. W końcu czuło się odrętwienie karku i z ulgą opuszczało głowę. Przytulało się do miękkiego oparcia i zaczynało marzyć o wielkiej przygodzie na wzburzonym morzu.
Kiedy ponownie uchylało się powieki, świat za oknem rozmazywał się smugami deszczu. Przybliżało się twarz do okna i czuło chłód kropli spływających śmiesznymi wibrującymi zygzaczkami w szparę szyby. Wodziło się palcem po wodnych ścieżkach i próbowało odgadnąć, w którym miejscu strużka załamie się i popłynie po karoserii drzwiczek. Wreszcie marzło się w palce i niechało zabawy. Kołysało się w rytm mruczenia silnika i łowiło szmer toczącej się na przedzie rozmowy.
W wilgotny szum Puszczy wsłuchiwało się z niedowierzaniem, tak różny był od tego, którym żegnał przydomowy Las. Z podziwem patrzyło się na potężne, wiecznie zielone świerki. Wyławiało się bursztynowe nacieki na grubych pniach i z zachwytem patrzyło na złote plamy wokół drzew. Wiedziało się, że te, wyglądające jak samorodki, bryłki to trociny pachnące i skrzące kroplami żywicy. Zmianę nawierzchni czuło się każdą cząstką, gdy po twardości szosy koła zapadały się w miękkość leśnego duktu osypanego świerkowymi strużynami.
Droga do chaziajstwa witała pokłonem bezlistnych brzóz. Wjeżdżało się aleją wysypaną jantarowym grysem i przekraczało rozwartą bramę, przy której straż pełnił okutany w ciemną chustę tłumoczek.
Po ustrojonych wierzbowymi witkami wierzejach i domostwie poznawało się, że nadchodzi Wierbnoje Woskriesienie.
W pośpiechu narzucało się kurtkę i wyskakiwało z samochodu. Biegło się w kierunku korpulentnej figurki i pomagało w zawarciu bramy. Dopiero później przyskakiwało się do nieforemnej postaci i rozpoznawało w kukiełce ukochaną Baboczkę.
Po serii tańców-łamańców brało się ją za rękę i na jednej nodze doskakiwało do drzwi. Wstępowało się na ganek i nie rozpoznawało oszklonej werandy, w której nad cebulowy aromat wynosiła się woń jabłek i cynamonu.
Z lekkim żalem stwierdzało się, że po jołoczce nie został nawet ślad, a choinkowy zapach ustąpił miejsca słodkawemu ziewowi wierzbinowych witek.
Od razu kierowało się do kuchni i czekało na Baboczkę, która pojawiała się z wiedziorkom pełnym baziowych gałązek. Wyjmowało się cieniutkie pędy i układało z nich najpiękniejszy bukiet świata, wsłuchując się w radosne podśpiewywania Baboczki. Ustrajało się go nitkami farbowanej wełny, plamiąc sobie palce i wdychając ostry zapach turczeni.
Kiedy bukiet był gotowy, wychodziło się na podwórko i witało z zaprzężoną do wozu Łoszadką. Potem ruszało się do cerkwi. Przyglądało się delikatnym kotkom, głaskało ich ciemnoszary puszek i nie mogło nadziwić, że zdążyły wyrosnąć mimo panującego na zewnątrz chłodu.
Jechało się puszczańską drogą i wdychało gorzkawy aromat wiekowych drzew. Wsłuchiwało się w chrzęst żwiru i pierwsze, nieśmiałe jeszcze, ptasie świergoty.
Otulało się szczelniej kocami, uważając, by nie zniszczyć wierzbinowego naręcza, którego nie chciało się wypuścić z rąk nawet na chwilę.
Przed cerkwią przyglądało się skupionym, uroczystym minom ludzi, którzy przybyli, by wspólnie przeżywać Wchod Gospodzień w Ijerusalim. Spotykało się wielu wiernych z wierzbowymi wiązankami, ale żadna nie wydawała się tak piękna jak własna. Wchodziło się do środka i z niecierpliwością czekało na batiuszkę. Rozglądało się wokół i dostrzegało dziwnie napięte twarze o uśmiechających się oczach. Potem wysłuchiwało się nabożeństwa.
Jakimś dziwnym sposobem rozumiało się sens modlitwy, chociaż nie znało się wtedy jeszcze wielu słów.
Czuło się wszechobecny, podniosły nastrój oczekiwania.
Słyszało się go w słowach przewijającej się podczas nabożeństwa pieśni rozpoczynającej się od słów:
Na priestolie na niebiesa, na żpiebiati na ziemli nosimyj, Christe Boże…
(O Ty, Któryś na niebiosach na tronie, a na ziemi na źrebięciu zasiadł, Chryste Boże…).
Łowiło się go dzięki rozdawanym podczas mszy pączkującym gałązkom, symbolizującym witanie palemkami wchodzącego do Jarusalem Jezusa, które dołączało się do własnego bukietu.
Po powrocie do domu pieczołowicie wstawiało się poświęcone naręcze w wiedziorko i wynosiło w prochładku, by w świeżości dotrwało do Wielkiej Soboty. Dopiero po Świętach wynosiło się je w czerdak, by, ususzone w przewiewnym miejscu, chroniły chaziajstwo i domowników.
Wbiegało się do kuchni i z zachwytem patrzyło na piękną podłogę z żółciutkich desek, które nieodmiennie kojarzyły się z najbardziej migotliwym słonkiem. Przypadkiem znało się sekret Baboczkowej podłogi. Podpatrzyło się, jak Baboczka po dokładnym wyszorowaniu desek ryżową szczotką, spryskiwała je cebulnikiem i przecierała prawie do błysku. Przypatrywało się labiryntom słojów i dostrzegało dziwną analogię między nimi a pożyłkowanymi wysiłkiem rękoma Baboczki. Pamiętało się pot kroplący się na jej skroniach i bardzo współczuło się jej, że musi tak ciężko pracować. Wtedy jeszcze nie rozumiało się, ile radości dawała Baboczce ta wychuchana podłoga i jaką napawała ją dumą.
Ostrożnie stąpało się po wielobarwnych szmaciakach, rzuconych na tę złotą podłogę. Uwielbiało się siadać na którymś z nich i wpatrywać w kolorowy deseń. Wodziło się palcami po wypukłych skrawkach i z radością odnajdowało znajome gałganki.
Rozglądało się po kuchni, wdychało zapach przygotowań i patrzyło na lśniące czystością szyby dubeltowych okien. Z niecierpliwością oczekiwało się Wielkiej Soboty, by asystować przy zawieszaniu sztywno nakrochmalonych firan i, wdychając zapach ażurowych kwiatów, z całą mocą czuć wagę i piękno Bożego Zmartwychwstania.
Tymczasem biegało się po całym domu i witało z ulubionymi szlaczkami z kwiatowych gałązek, które w wiosennym blasku sprawiały wrażenie prawdziwych.
W każdym zakamarku odnajdowało się zapowiedź czegoś wyjątkowego.
Wreszcie wracało się do kuchni i zasiadało do stołu.
Nie bardzo kojarzyło się Wielki Post z Mięsopustem czy Maslienicą, ale mimochodem łowiło się informacje, że po czterdziestu dniach nadszedł czas, w którym nie powinno się jeść właściwie żadnego nabiału z wyjątkiem chudych ryb. Nie brało się sobie do serca tej diety, bo bardzo lubiło się wszelkie bezjajeczne makarony i przyrządzaną na różne sposoby kiszoną kapustę. A już szczególnie przepadało się za ziemniaczanymi przysmakami – wszelkiej maści smażonymi na lnianym oleju oładkami, wariennikami i gołąbkami. Nie gardziło się także pieczonymi hałuszkami i zupami – uchą, solanką, szczi i razsolnikom.
Podczas Strastnoj Siedmicy nieustannie było się w coś zaangażowaną.
Przede wszystkim pomagało się w przygotowywaniu szpiczastej, symbolizującej Chrystusowy Grób paschy – twarogowej pyszności z bakaliami i czekoladą, pachnącej wanilią i kardamonem, nazywanej przez Baboczkę – niebiesnoj.
Nie opuszczało się, oczywiście, przygotowywania mięs, pasztetów i kulebiaków. Uczestniczyło się w wypiekaniu wysokich drożdżowych bab oraz tej najważniejszej – zwanej kuliczem.
Gdy patrzyło się na poważne oblicze zazwyczaj uśmiechniętej Baboczki, zaczynało się rozumieć, że przygotowanie tego wypieku jest równie ważne, jak samo jedzenie go. Z niezwykłą uwagą towarzyszyło się w procesie łączenia produktów, rośnięcia i pieczenia. Miało się wrażenie, że uczestniczy się w mistycznym obrzędzie, szczególnie, gdy Baboczka polewała gotową babę czekoladową pomadą i ozdabiała bakaliami, układając na jej szczycie inicjały X.B. (Christos Woskries). Po wszystkim nie mogło się, rzecz jasna, nie pomagać w wyniesieniu kulicza w chłodne miejsce, szło się więc za Baboczką – dostojnie – jakby było się uczestniczką orszaku.
Pierwsze dni Strastnoj Siedmicy spędzało się na porządkach i przygotowywaniu potraw.
Kręciło się też trochę po podwórku, ale wolało się spędzać czas w towarzystwie Mamusi i Tatusia. Kiedy dzień był bezwietrzny, wychodziło się na podwórko i słyszało bicie dzwonu. Wiedziało się, że w Wielkim Tygodniu każdy ma prawo wejść na dzwonnicę i bić w dzwon, by zamanifestować radość z okazji zbliżającego się Chrystusowego Zmartwychwstania. Gdy nadarzała się sposobność, samej też próbowało się tej trudnej sztuki – niestety – nie miało się aż tyle siły. Na szczęście – zawsze można było liczyć na pomoc Tatusia w ciągnięciu sznura, właściwie tylko po to, by natychmiast po rozbujaniu „wspólnymi siłami” kołokoła puszczać linę i zatykać uszy.
Kiedy miało się okazję znaleźć się w pobliżu cerkwi, z fascynacją przypatrywało się ludziom. Odczuwało się wielką przyjemność, gdy usłyszało się od zupełnie nieznajomej osoby: Christos Woskriesie! i mogło odpowiedzieć: Woistinu Woskriesie!. Dopiero później poznało się sens słów, które – niczym magiczne zaklęcie – wywoływało życzliwe uśmiechy.
Za trzema pocałunkami w policzek, które także należały do tradycji Wielkiego Tygodnia, już się tak nie przepadało i przeważnie udawało się od nich wymigać.
Wielki Post oznaczał nie tylko rezygnację ze smakołyków, ale także z zabaw i przyjemności – nie śmiało się więc poprosić o włączenie telewizora i, po powrocie z cerkwi, wieczory spędzało na słuchaniu Baboczkowych opowieści i dekorowaniu pisanek. Na ugotowanych w cebulniku – tylko czerwonych, ponieważ miały symbolizować przelaną krew Jezusa – skorupkach wyskrobywało się cieniutką igłą najpiękniejsze wzorki, jakie tylko przyszły do głowy i natłuszczało pisanki oliwą. Robiło się ich zawsze ogromne ilości, wiedząc, że nie tylko znajdą się w korzince do poświęcenia i na wielkanocnym stole, ale że będzie się też nimi obdarowywać napotkanych znajomych.
Zanim jednak można było kogokolwiek obdarować paschalniczkami, nadchodził Wielki Czwartek, który Baboczka nazywała żylnikom albo czistym czetwiergom.
Tego dnia wstawało się bardzo wcześnie i biegło do łazienki, w której naszykowana była kąpiel. Dopiero później dowiedziało się, że tego właśnie dnia wszystkie kobiety – małe i duże – powinny były przed pójściem do świątyni w szczególny sposób zadbać o czystość i urodę, by zapewnić sobie zdrowie i młody wygląd w dalszym życiu. Oprócz wypluskania się w przyniesionej z pobliskiej rzeczki, podgrzanej wodzie, dostawało się nakaz pójścia pod wierzbę i własnoręcznego rozczesania włosów, co miało zapewnić dozgonną bujność tychże.
Gdy wracało się do domu, zastawało się Baboczkę na myciu zupełnie czystej chlebowej dzieży, i uzyskiwało informację, że to najlepszy sposób, by zapewnić dostatek na cały rok.
Po bardzo skromnym śniadaniu wynosiło się z kletoczki przygotowane wcześniej pakunki i wyruszało do cerkwi, by złożyć na ręce batiuszki dary dla bardziej potrzebujących i chorych. Po południu wracało się na Jutrznię Wielkiego Piątku. Wchodziło się do świątyni i z biciem serca patrzyło na rozedrgane blaskiem świec wnętrze. Stawało się pośród wiernych i niemal rozpływało przy dźwiękach przepięknego tropara. Potem wsłuchiwało się w opowieści o męce i śmierci Jezusa.
Całą drogę powrotną nie mogło się otrząsnąć z przygnębienia. Czuło się smutek i chyba właśnie po czwartkowym nabożeństwie najbardziej uświadamiało się sobie wagę późniejszego Zmartwychwstania i cudowność tego wydarzenia. Oczywiście nie umiało się tego wyrazić, raczej – przeczuwało się to miarą własnego, dziecięcego pojmowania świata.
Żeby jakoś to w sobie ułagodzić, szło się z Baboczką do stajni i długo głaskało wyprzężoną Łoszadkę. Słuchało się jej przyjaznego pochrapywania, szeptało i przypatrywało strzygącym śmiesznie uszom. Wreszcie wracało się do domu; w ciszy jadło skromną kolację – postny pieróg zalany barszczem z grzybami – i patrzyło w pełgający płomyk świecy.
Tuż przed zaśnięciem wspominało się jeszcze ustawiony na środku cerkwi krzyż nazywany przez Baboczkę Golgotą i stojących pod nim Marię i Jana. Wreszcie zasypiało się, wciąż czując w nozdrzach zapach krzyżma, którym pozwoliło się namaścić po Jutrzni wyłącznie dlatego, by nie robić przykrości Baboczce.
W Wielki Piątek od rana było się wyciszoną i skupioną, mając świadomość, że nadszedł dzień symbolicznego pogrzebu Zbawiciela. Podczas Królewskich Godzin wysłuchiwało się dalszej części opowieści o męce Chrystusa i wracało do domu, by po południu pojawić się na pogrebieniju. Tego dnia jadło się bardzo skromnie i z podziwem patrzyło na Baboczkę, która pościła całkowicie. W drodze do cerkwi poddawało się nastrojowi dorosłych i milczało. Wsłuchiwało się w popiskiwanie kół i smutną melodię hołobli. Patrzyło się na Łoszadkę i tylko w niej nie dostrzegało się zamyślenia.
Wchodziło się do cerkwi i szło w głąb świątyni, by złożyć na specjalnym podwyższeniu przywiezione kwiaty. Słuchało się batiuszki czytającego fragmenty Ewangelii. Kiedy słyszało się pierwsze słowa intonowanej przez chór sticherii, patrzyło się na kapłana, który z ładanem zbliżał się do prestołu i okadzał płaszczenicu. Widziało się, jak całun z wizerunkiem Chrystusa złożonego do grobu wędruje na środek świątyni i zostaje ułożony na specjalnym stole mającym symbolizować Grób Pański.
Zawsze było się trochę rozczarowaną, gdy zamiast spodziewanego Jezusa wychodzącego z grobu, widziało się jego zstąpienie do otchłani. Oczywiście nie miało się wtedy pojęcia ani o typie tej ikony, ani o niedającej się opisać Tajemnicy Chrystusowego Wskrzeszenia. Nie rozumiało się, że dosłowne przedstawianie takiego wydarzenia może być przez niektórych odbierane jako profanacja. Bardzo chciało się zobaczyć reakcję kogoś, kto powrócił do życia. Zamiast tego wpatrywało się w odzianego w białe, powiewające szaty Chrystusa, otoczonego niebiańskimi kręgami, depczącego skruszone bramy piekieł, pod którymi spoczywał stary ciemnoskóry mężczyzna, w którym odgadyawało się szatana.
Po skończonym nabożeństwie czekało się, aż batiuszka i inni duchowni pokłonią się przed płaszczanicą, by móc uczynić to samo i ucałować rąbek materii.
Przed poranną Liturgią Wielkiej Soboty pomagało się w przygotowaniu korzinoczki.
Czuło się dumę, kiedy pod czujnym okiem Mamusi mogło się zająć udekaroweniem wielkanocnego koszyka. Wykładało się go śnieżnobiałą salfietoczką z ręcznie wyhaftowanymi na rogach literkami X.B. Brzegi ozdabiało się drobniutkimi giętkimi wierzbowymi witkami i ukwieconymi gałązkami forsycji. Było się zdumioną jego rozmiarem i z lekkim oszołomieniem patrzyło się na Baboczkę umieszczającą w koszu bochen chleba, ser, pęto kiełbaski i pieczone mięso. Potem dokładało się jeszcze jajka, sól i chrzan, a także – paschę i kulicz. Wszystko nakrywało się bliźniaczym białym płatoczkiem i umieszczało kosz w wozie.
Jechało się do cerkwi, by odwiedzić symboliczny Grób Chrystusa, i miało się wrażenie, że wszystko wokół jest o wiele bardziej radosne niż poprzedniej nocy.
Na miejscu wysłuchiwało się starotestamentowych wyimków o Męce Pańskiej i rychłym Zmartwychwstaniu. Było się bardzo zaskoczoną, gdy w trakcie liturgii duchowni zmieniali ciemne szaty na białe, a na prestole wymieniano nakrycia. Słuchało się wygłaszanych przez stojącego przed płaszczanicą kapłana ektenii i uczestniczyło w symbolicznym wejściu ze Świętym Darami, któremu towarzyszyły wyśpiewywane słowa: Pust mołczit… i wykrzykiwane gromko Alleluja!.
Czekało się, aż Liturgia dobiegnie końca i będzie można poświęcić przyniesione wiktuały.
Następnie wracało się do wozu i jechało na pobliski żalnik.
Zawsze było się pod jednakowym urokiem maleńkiego, śródleśnego cmentarzyka, okolonego kamiennym murkiem, chroniącym zmarłych przed niepożądanymi wizytami zwierzątek. Wąską bramką wchodziło się do środka i maszerowało między przygarbionymi pomnikami ku kilku dopiero zieleniejącym krzewom bzu. Przysiadało się na ławeczce i oddawało krótkiej modlitwie. Następnie na jednym z nagrobków rozkładało się przyniesiony płatoczek i umieszczało na nim maleńki koszyczek z gościńcem. Zapalało się okrągłe znicze i ustawiało na mogiłkach w znak krzyża. Potem patrzyło się na szepcącą cichutko Baboczkę i ocierającą ukradkiem załzawione oczy. Odchodziło się nieco dalej, by nie przeszkadzać jej w wielkanocnym spotkaniu z bliskimi.
Wielką Sobotę kojarzyło się z przyozdabianiem domu obrusami, wieszaniem przepięknych, na sztywno wykrochmalonych firan, przeczuciem czegoś niezwykłego i… burczeniem w brzuchu. Smętnie patrzyło się na pełną smakołyków korzinoczkę i szerokim łukiem omijało klietoczkę. Nie było się zmuszaną do ostrego postu, ale miało się jakiś irracjonalny, wewnętrzny przymus, by w tym dniu jednoczyć się z bliskimi także w taki sposób. Snuło się niemrawo z kąta w kąt i było się chwilami bardzo marudną. Żeby jakoś zapełnić czas do Połunoszcznicy, myszkowało się po obejściu. Zaglądało się do Łoszadki i Milieńkiej, odwiedzało się Sobaczkę. Uganiało się za półdzikimi kociakami, które – złapane – bardzo niechętnie poddawały się torturom głaskania. Nie zawsze wychodziło się z takich spotkań w stanie nienaruszonym – miewało się podrapane ręce i pogryzione palce.
Tego dnia miało się całkowity zakaz łażenia po drzewach i płotach, nudziło się więc niemiłosiernie. Próbowało się obchodzić zakazy i wymykało nad pobliską rzeczułkę, by chociaż popuszczać sobie kaczki. Kiedy zaczynało się ściemniać, wracało się do przytulnej chyżynki i trochę naprzykrzało dorosłym. Wreszcie lądowało się z książką na kuchennym przypiecku i nie wiadomo kiedy – zasypiało.
Gdy ponownie otwierało się oczy, na zewnątrz było już całkiem ciemno. Ubierało się ciepło i kolejny raz pokonywało drogę do cerkwi. Wsłuchiwało się w niesamowite odgłosy tętniącej nocnym życiem Puszczy i miało wrażenie, że zboczyło się na jakąś całkiem nieznaną drogę. Próbowało się uspokoić rozkołatane wyobraźnią serce i szukało ratunku w twarzach rodziców. Przytulało się do Mamusi i mocno ściskało jej rękę. Z ulgą rozpoznawało się odcinek prowadzący do cerkwi.
Wielkosobotnie obchody rozpoczynały się Połunoszcznicą – nabożeństwem, w którym wysłuchiwało się jednego z psalmów i wyśpiewywało, zaczynający się od słów: Światyj Boh… Kanon Wielkiej Soboty. Przyglądało się batiuszce rozwierającemu Carskije Wrota i okadzającemu płaszczanicę, którą wynosił przez tę-że Królewską Bramę i kładł na ołtarzu. Wrota ponownie zamykano, i zaczynało się śpiewać, obserwując duchownego, który rozściełał tkaninę i gasił wszystkie lampki z wyjątkiem ołtarzowej, w której płonął Święty Ogień dowieziony z Grobu Pańskiego w Jerozolimie.
Około północy słyszało się bijące dzwony i patrzyło na kapłana odpalającego od ołtarzowej lampki świecę i dzielącego się Ogniem z uczestnikami liturgii. Z niedowierzaniem przyglądało się śmiałkom zanurzającym w nim dłonie i obmywającym własne twarze. Nie miało się odwagi na zrobienie czegoś podobnego.
Kiedy cerkiew ponownie została rozświetlona, wiedziało się, że za chwilę rozpocznie się Jutrznia Paschalna. Wysłuchiwało się batiuszki trzykrotnie odśpiewującego Woskriesienie Twojo i czekało na ponowne otwarcie Carskich Wrót, które miały już takie pozostać przez cały Tydzień Wielkanocny .
Następnie czekało się, aż całun zostanie uniesiony i przy biciu biła ruszało się za okadzającym go celebransem, trzykrotnie okrążając świątynię od zachodu na wschód. Patrzyło się na zamykane drzwi cerkwi i podążało za śpiewającymi Woskriesienie duchownymi. W pewnym momencie naprawdę ulegało się wrażeniu, że przeniosło się między podążające do grobu Jezusa, mające namaścić Go, niewiasty. Jakąś cząstką istnienia odczuwało się pragnienie, by spotykać na swojej drodze Zwycięzcę Śmierci.
Wreszcie stawało się przed zawartymi drzwiami świątyni symbolizującymi zapieczętowany Chrystusowy Grób. W przedsionku wysłuchiwało się Ewangelii o Zmartwychwstaniu i czekało, aż batiuszka, trzymający w lewej ręce krzyż, prawą ręką okadzi płaszczanicę i wiernych, odwróci się ku wschodowi i trzykrotnie uczyni kadzielnicą znak krzyża. Wsłuchiwało się w słowa doksologii i trzykrotnie śpiewanego na głosy chóru i kapłana troparionu Chrystus wstał z martwych. Wreszcie łowiło się głos batiuszki wołającego: Christos Woskriesie!, na który odpowiadało się – Istotnie Zmartwychwstał! i czekało, aż celebrant pchnie krzyżem i trójświecznikiem drzwi i – niby anioł odsuwający kamień sprzed wejścia do Grobu Chrystusa – pierwszy przekroczy próg świątyni.
Po powrocie do cerkwi uczestniczyło się w dalszej części Wsienocznogo Bdienija. Po odśpiewaniu kanonu Zmartwychwstania, hymnów pochwalnych i wielokrotnych okrzykach radości, bardzo niechętnie wymieniało się jeszcze pocałunki paschalne. Następnie wysłuchiwało się Homilii Jana Chryzostoma. Po zdających się nigdy nie skończyć godzinkach wielkanocnych, doczekiwało się wreszcie święcenia kwaszonego pszennego chleba z wizerunkiem Zmartwychwstałego Chrystusa, który przechowywany był na pulpicie przed ikonostasem, i – w Sobotę Tygodnia Paschalnego – rozkruszany i rozdawany wiernym. Dostawało się zawsze okruszek artosa do zjedzenia, a resztę Baboczka przechowywała jako relikwię do następnych Świąt.
Wreszcie – tak zmęczoną, że zupełnie już zobojętniałą na głód – wracało się do domu, trzymając w zgrabiałych palcach nakrytą kapturkiem gromniczkę płonącą Świętym Ogniem. Z podziwem zerkało się na powożącą Baboczkę, która po całej nocy na nogach wyglądała jakby wypoczywała w najdelikatniejszych piernatach.
Nawet jeśli było się zdrętwiałą i zmarzniętą, nawet jeśli na nic nie miało się siły, patrząc na rozradowaną Baboczkę, musiało się uśmiechnąć i przegonić muchy z nosa. Do chaziajstwa dojeżdżało się już w znacznie lepszym humorze. Tym bardziej, że w perspektywie miało się nie tylko śniadanie wielkanocne, ale także wizytę wołoczebników.
Rozchmurzało się więc smętne oblicze i już w pogodniejszym nastroju zajeżdżało do domu.
Łaczużka witała ciepłem i przytulnością. Z ulgą zdejmowało się wierzchnie okrycie i obmywało twarz chłodną wodą. Potem patrzyło się na zupełnie odmienioną Baboczkę – wystrojoną w biały płatoczek i kwiecistą sukienkę, krzątającą się wokół wielkanocnego stołu i podśpiewującą jakąś wiesnuszkę. Przebierało się szybciutko i pomagało w przygotowaniach do śniadania. Na obrusie, który raził oczy bielą, ustawiało się misy z poświęconymi jajkami, pieczonym mięsem i wędlinami. Kładło się pachnący świeżością żytni chleb i pilnowało, by nie zabrakło soli, chrzanu i ćwikły. Wnosiło się sery i ciasta, wśród których – obok chleba – najważniejsze były pascha i kulicz.
Przypatrywało się rozradowanym dorosłym i zasiadało wraz z nimi do stołu, by wreszcie bez ograniczeń cieszyć się Woskriesienijem.
Siedziało się za stołem i patrzyło na powoli rozjaśniający się za oknem dzień. Czekało się na wschód słońca, którego obejrzenie miało zwiastować pomyślność na cały kolejny rok. Z opowieści Baboczki wiedziało się, że słońce wschodzące po Wielkiej Nocy nigdy nie jest zwyczajne i bardzo pragnęło się o tym przekonać samej. I rzeczywiście – kiedy wreszcie blada obłość pojawiała się na horyzoncie, dostrzegało się jej dziwnie drgające kontury na tle porannej zorzy i, okalającą ją, złotawą obręcz. Siedziało się nieruchomo i wpatrywało w niecodzienne zjawisko, niemal zapominając o jedzeniu.
Przebudzało się jednak w końcu i z przyjemnością wdychało drażniące nozdrza zapachy unoszące się nad wielkanocnym stołem. Dopiero po wzięciu do ust pierwszego kęsa czuło się, jak bardzo zgłodniało się podczas przedpaschalnego umartwiania. Najchętniej zjadłoby się wszystko, ale pod czujnym okiem dorosłych próbowało się dań z umiarem, spokojnie, doceniając po dniach postu smak każdej potrawy. Ulegało się wrażeniu, że nawet zwykłe jajka czy chleb smakowały inaczej – intensywniej, lepiej. Siedziało się za stołem, mrużyło oczy przed blaskiem przyniesionego z cerkwi Ognia i zastanawiało, kiedy gromniczka wypali się do końca.
Po śniadaniu nie miało się czasu na odpoczynek, ponieważ zaraz pojawiali się pierwsi wołoczebnicy, wyśpiewujący gospodarzom życzenia wszelkiej pomyślności. Po występie wynosiło im się pisanki, kiełbasę z chlebem i inne smakołyki. Ponieważ było się dziewczynką, w dodatku – małą, bo małą, ale jednak – panienką, wysłuchiwało się jeszcze dowcipnej konopielki. Czasami najchętniej zatkałoby się uszy, by nie słuchać okropnego fałszowania zapiewajły i rzępolenia harmonijki, nie robiło się jednak tego, z grzecznym uśmiechem wysłuchując balladki do końca. W gruncie rzeczy – miało się przecież trochę przyjemności z faktu, że choć przez krótką chwilę mogło się poczuć prawie dorosłą.
Właściwie cała Niedziela upływała pod znakiem radości i wizyt kolędujących muzykantów.
Poniedziałek rozpoczynał Swiatłuju Niedzieliu i tego dnia odwiedzało się krewnych albo przyjmowało ich u siebie. Zawsze miało się na podorędziu pisanki i słodkości, ponieważ Świetlisty Poniedziałek był dniem wzajemnego obdarowywania się drobnymi prezentami.
Po południu wyruszało się z domu i zajeżdżało pod cerkiew, by wspólnie cieszyć się ze Zmartwychwstania. Podpatrywało się dorosłych i dzieci grające w taczanki. Czasami dołączało do którejś z grup i próbowało swoich sił w zbijankach.
Żałowało się, że nie ma tu zwyczaju polewania się wodą. Ale – tylko troszeczkę. Za to z wielką niecierpliwością czekało się na bicie cerkiewnego kołokoła. Uwielbiało się jego dźwięk i mogło się go słuchać godzinami.
Trzeciego dnia Wielkanocy jeszcze raz odwiedzało się cmentarz. Oprócz zniczami i kwiatami obdarowywało się też bliskich czerwonymi pisankami, symbolizującymi Zmartwychwstanie. Czekało się na batiuszkę, który tego dnia święcił mogiły. Spędzało się tam sporo czasu, modląc się za dusze zmarłych i chcąc zjednoczyć się w radości Świąt także z nimi.
Pod wieczór wracało się do chałupki i zasiadało do ostatniego wspólnego posiłku. Następnego dnia wczesnym rankiem żegnało się z ukochaną Baboczką i wyruszało w drogę powrotną.
Witam na wspomnieniowym pięterku:)
Za kilka dni nadejdzie Wielkanoc – czas radości i nadziei. Z tej okazji chciałabym życzyć wszystkim szczęścia i wszelkiej pomyślności, a także wielu pięknych i niezapomnianych chwil w gronie Najbliższych.
Mam nadzieję, że moje kolejne wspomniątko wprowadzi Was w świąteczny nastrój.
Zapraszam:)
Słowniczek:
artos – chleb liturgiczny
batiuszka – pop, ojczulek
Carskije Wrota – Carskie Wrota
chaziajstwo – gospodarstwo
X.B. (Christos Woskries) – Chrystus Zmartwychwstał, Chrystus Wskrzeszony
Christos Woskriesie! Woistinu Woskriesie! – Chrystus Wskrzeszony! Istotnie Wskrzeszony!
chyżynka – chatka
Czistyj czetwierg, żylnik – czysty czwartek, Wielki Czwartek
hałuszki – ziemniaczane kluseczki
klietoczka – piwniczka, spiżarnia
krzyżmo – mieszanka oliwy i balsamu stosowana w celach liturgicznych
kołokoł – dzwon
konopielka – pieśń włóczebna, życzeniowo-zalotna
korzinka, korzinoczka – koszyk, koszyczek
kulicz – rodzaj ciasta drożdżowego
łaczużka – chatka
ładan – żywica, olibanum
Maslienica – rodzaj ostatków starosłowiańskich
oładki – placki
paschalniczki – pisanki wielkanocne
pascha niebiesnaja – pascha niebiańska
Płaszczenica – Płaszczanica, sindon, całun, płótno
płatoczek – chusteczka
Pogrebienije – Pogrzebanie
Połunoszcznica – nabożeństwo o północy
prestoł – stół ofiarny, na którym dokonuje się Przemienienie Darów
prochładka – chłodek, piwniczka
Pust mołczit – Niech milczy
razsolnik – zupa ogórkowa
sałfietka, sałfietoczka – serwetka
solanka – zupa ogórkowo-kapuściana na wywarze mięsnym, rybnym, w poście – grzybowym
Strastnaja Siedmica – Wielki Tydzień Męki (od Niedzieli Palmowej)
Swiatłuja Niedzielia – Tydzień Światłości, Świetlisty Tydzień
Światyj Boh – Święty Bóg
szczi – kapuśniak
turczeń – barwnik
warienniki – pierożki
Wchod Gospodzień w Ijerusalim – Wejście Jezusa do Jarusalem
wiedziorko – wiaderko
wiesnuszka – radosna przyśpiewka przywołująca, zwiastująca wiosnę
Wierbnoje Woskriesienie – Wierzbowe Zmartwychwstanie
Wsienocznoje Bdienije – Całonocne czuwanie
wołoczebnicy – muzykanci
ucha – zupa rybna
żylnik – bardzo surowy post (bez picia i jedzenia) zaczynający się w wieczór Wielkoczwartkowy, Wielki Czwartek
Mam nadzieję, że to Cię usatysfakcjonuje, Quacku:)
Tak przy okazji: czy w pieśni, w słowie żpiebiati nie pojawiła się literówka?
Tam wkradło się po prostu cyrylicowe „er”, Tetryku: зребяти:)
Nie będę poprawiać, bo Twoja uwaga straciłaby sens:)
Tak mi się wydawało, ale nie czułem się w prawie poprawiać! 🙂
Jestem w Krakowie.
Idę spać.
Czytać będę jak wstanę
Odpoczynku, Makówko:)
Chwila odpoczynku i trza ogarniać obiad i Święta Leno.
Tetryk ma rację wspominanie jest zawsze miłe.
Ale to nie ja pozbawiłam Cię dłuższego odpoczynku, wtryniając swoje wspomnienia?
Pytam, bo zabrzmiało, jakbym była winna, że musisz zrobić obiad i przygotować Święta.
Ależ skąd Leno!
Jestem bardzo zmęczona i mogłam coś napisać mało precyzyjnie.
Padam na nos.
Ja też.
Ale u mnie to jest takie przyjemne padanie:)
To nie jest zwykłe zmęczenie. Ale o tym napiszę jak zrobię kiedyś pięterko.
Mało brakowało a bym wylądowała w szpitalu. I jeszcze do siebie nie doszłam.
Wspinanie się na wysokość 2718 to nie był dobry pomysł dla mnie.
Witajcie!
Z przyjemnością zanurzam się w twoje dzieciństwo… 🙂
Dzień dobry, Tetryku:)
Miło mi to czytać:)
A wiesz, że wspominanie i mi daje dużo przyjemności:)
Domowo-kuchniowe dzień dobry, Wyspo:)
Będę zaglądać w trakcie i antrakcie opera semiseria in cucina🙂
Bacz tylko, by we właściwym momencie wrócić na scenę — publisia bywa wymagająca! 😆
🙂
Ale ja jestem skromna – primis spectator w zupelności mi wystarczy;)
A ja walczę pasztecikowo:) Właśnie jedna porcja się piecze, druga rośnie, więc mam chwilkę na zerknięcie na Wyspę:)
Podejmujesz znajomą dywizję?
Smarkactwo… 🙂
Co trochę na jedno wychodzi;)
Szybko szybko czytam, bo już gonią od komputera, ale zachłystuję się tym opisem, językiem (od unitów pamiętam nieco inaczej to powitanie i odzew wielkanocny: „Christos Woskriesien!” – „Isto Woskriesien!”, nie mam pojęcia, od czego to zależy, jaki to język albo dialekt) i bogactwem zapamiętanych szczegółów, przyrody i kultury.
Oczywiście do części słów poprosiłbym przypisy… ale już muszę lecieć. Spróbuję jeszcze wieczorem wskoczyć.
Wiele dialektowych wyrażeń jest czytelnych przy jakiej-takiej znajomości rosyjskiego, ale to w sumie chyba bardziej białoruskie wpływy…
Witaj, Quacku:)
Bardzo się cieszę, że znalazłeś czas, by przeczytać, a jeszcze bardziej – że Ci się podoba:)
To chyba zależy od języka liturgii.
W cerkwi prawosławnej batiuszka używał takiego zawołania, a wierni je powtarzali. Mam wrażenie, że to się zapisywało w pamięci pokolenie po pokoleniu.
Opowieść z okolic Puszczy Białowieskiej (Hajnouka i okolice:)), a tam, właściwie, co wieś to inny język. Mieszanina rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego i polskiego, w różnych proporcjach, ale oni się wzajemnie rozumieją:) Ba! nawet są w stanie wzajemnie rozpoznać, z których wsi/miejscowości pochodzą:)
Nie chciałam dodawać słowniczka pod tekstem, ale mogę to zrobić w pierwszym komentarzu. Edytuję i dodam, ale wieczorem, jak już skończę swoje kulinarne wygibasy:)
Leno czytając Twoje wspomnienia z dzieciństwa i lekko zazdroszcząc Twojej prawdziwie tradycyjnej rodziny zastanawiam się jak wyglądają TERAZ Wasze Święta?
Teraz Lena grasuje po kuchni, a marudzi Psiułka!
🙂
Już nie – Psiułka fochała się pół wieczoru, bo postanowiliśmy zabawić się w przedświątecznych balwierzy:)
Na szczęście surowe żeberko i spacer pozwoliły jej zapomnieć o doznanych krzywdach:)
Jakieś przycinanie sierści? Albo, hm, pedicure?
Przycinanie, wyczesywanie. Mam nadzieję, że to już ostatnie podrygi wiosennego sierścienia. Jutro (coby nie aż tyle stresu naraz) kąpiel:)
A pazurki niedawno były przycinane, więc póki co – nie ma potrzeby:)
Właściwie każde Święta wyglądają teraz inaczej, bo wiele zależy od tego, kto i kiedy dotrze do nas:)
Zazwyczaj zaczynam przygotowania sama, a stopniowo docierający Bliscy włączają się w nie w miarę chęci i możliwości.
Na szczęście możemy komunikować się (nie wyłączając pokazywania na bieżąco lub wysyłania sobie potrawowych fotek) na odległość, co nie tylko zabija nudę samotnego pichcenia, ale także – niebezpieczeństwo zdublowania potraw:)
Mogę kiedyś opisać choćby BN 2022:)
Chętnie przeczytam
Uf. Udałosię na chwilę. Zaraz znajdę dobranockę.
To ja między dobranocką a lampką powiem dobranoc.
Wypocznij! Spokojnych snów!
Kojących snów, Makówko:)
Spokojnej
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dziś w tonacjach ciepłych szarości po wyjściu z delikatnego kuchennego piekiełka spacerowało się lekko, przyjemnie i orzeźwiająco:)
Dobry wieczór, ja myślę.
To orzeźwienie brzmi znakomicie. Może jutro też mi się uda tak orzeźwić.
Więc życzę wielkiej plenerowej frajdy:)
My jutro planujemy mały wypadzik po niejadalną zieleninę:) Taką, co to ma pachnieć i radować oczy oraz serca. No i – zwiastować pomyślność na resztę roku:)
Ja raczej z aparatem się wybiorę. O ile w ogóle.
Więc udanych łowów – jakby co:)
No i jednak doczekałam lampki, dobranoc.
Spokojnej!
Umykam również, dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
To i ja wracam w kuchnikowe zacisze:)
Dobranoc, Wyspo:)
Witam Wyspę!
Dziś Gienię poproszę o śniadanie, a od jutra niechby poświętowała.
Oczywiście, niech dziewczyna sobie świątecznie odpocznie:)
Dzień dobry, Makówko:)
Witajcie!
Nareszcie trochę pospałem! Choć zaczynam się zastanawiać, czy nawet długie spanie nieprzyzwyczajonemu nie szkodzi!
Ja wreszcie też.
Cały tydzień na Teneryfie spałam po 2-3 godziny, nie mogłam spać, ale to tylko tydzień. Ty Tetryku permanentnie nie dosypiasz, więc życzę Ci odespania w Święta.
Wszystkim Wyspiarzom życzę :
ZDROWYCH, SPOKOJNYCH ŚWIĄT!
Wzajemnie, Makówko:)
Dzięki, będę się starał
To można sprawdzić tylko drogą długich i systematycznych prób;)
Dzień dobry, Tetryku:)
Chyba mnie zmobilizowałaś!
🙂
Może powinnam zająć się couchingiem;)
Wielkosobotnie dzień dobry, Wyspo:)
Dzień cieplutki, słoneczny. Wymarzony do wypraw po zielone runo, więc umykamy na trochę:)
Dzień dobry Leno!
Tu pochmurno, ale ja dziś cieszę się, że mogę spokojnie gotować, rozpakowywać się i nosa z domu nie wyściubiać.
🙂
Każdemu wedle upodobań – znaczy;)
A my skorzystamy ze słoneczka. Pa!
Miłego spacerku!
Był miły, dziękuję:)
Powróciłem z rodzinnych działań i już do wieczora się nie ruszam!
A ja drugi dzień nosa z domu nie wyściubiłam.
I super, Tetryku:)
A ja jeszcze mam w planach pokazanie, jak się ostatnio nudziłam:)
Ale to dopiero po północy…
A to ja chyba jak zwykle nie doczekam… 🙁
Ja poczekam.
🙂
Jużdomowe dobry wieczór, Wyspo:)
Właściwie przygotowania zakończone, zatem świętowanie czas zaczynać.
Pochmurnie ale przyjemnie. Coraz bardziej zielono i wreszcie pachnie wiosną:)
Chyba ja też nie doczekam jak się Lena nudziła i umknę.
Dobranoc!
Co się odwlecze, to nie uciecze:)
Zapraszam jutro. Tylko, że dzieci nudzą się na kartce…:)
Dobrej nocki, Makówko:)
Troszeczkę mi zeszło rodzinnie:)
To i ja żegnam się, życząc wszystkim zdrowych, pogodnych i wesołych Świąt Wielkiej Nocy.
Lecę na kartkę… popisać o nudzeniu się:)
Dobrych snów, Wyspo:)
Witajcie!
Komu w d., temu c., jak mówi stare przysłowie. Będę pewnie zaglądał, ale pogadamy wieczorem.
Szerokiej drogi Tetryku!
Witaj wielkanocnie, Tetryku:)
Radosnego świętowania i do potem:)
Witajcie świątecznie!
Ale pospałam!
Jestem odespana, wyspana i …nadspana!
Witaj, Makówko:)
Ja niezbyt pospałam, ale za to świętuję pełnymi garściami;)
Miłego świętowania życzę Leno!
Dzień dobry! 🙂
Moim mili! Chciałbym Wam wszystkim życzyć, abyście ten wyjątkowy czas spędzili w cieple spotkań rodzinnych, pełnych wzajemnej życzliwości i radości wynikającej ze wspólnego obcowania ze sobą, w odcięciu od dnia powszedniego, który potrafi nieść ze sobą trudy życia i nie zawsze jest pełen zgody, nawet pomiędzy osobami sobie najbliższymi. Szczypty zadumy, nad sobą, tymi co byli, nad tymi co będą i tym co już teraz możemy dla nich zrobić. Dużo zaś zdrowia – na przyszły czas, nigdy nie zachodzącego w Was słońca i moc wszelkich innych serdeczności, których nie jestem w stanie wymienić, a które sprawią iż każdy kolejny Wasz dzień, stanie się dla Was tzw lepszym jutrem! Wszystkiego Najlepszego! 🙂
Witaj Lordzie!
Miło, że zajrzałes.
Dziękujemy za życzenia.
I Tobie miłych Świąt.
Pozdrawiam spod Lanckorońskiego zamku.
Witaj, Lordzie:)
Jak miło, że zajrzałeś.
Dołączam do podziękowań za piękne życzenia. Niech się spełni i Tobie to, czego sobie po cichutku życzysz.
Wielu radości, Lordzie:)
Pozdrawiam:)
Witaj, Lordzie! Serdeczne wzajem (mam nadzieję, że już trwa spełnienie)
„Nie umiem być srebrnym aniołem
ni gorejącym krzakiem
tyle zmartwychwstań już przeszło
a serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonami
tyle już Alleluja
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja.
Wiatr gra mi na kościach mych psalmy
jak na koślawej fujarce
żeby choć papież spojrzał
na mnie – przez białe swe palce.
Żeby choć Matka Boska
przez chmur zabite wciąż deski
uśmiech mi Swój zesłała
jak ptaszka we mgle niebieskiej.
I wiem, gdy łzę swoją trzymam
jak złoty kamyk z procy
zrozumie mnie mały Baranek
z najcichszej Wielkiej Nocy.
Pyszczek położy na ręku
sumienia wywróci podszewkę
serca mego ocali
czerwoną chorągiewkę?”
(„Wielkanocny pacierz” – J. Twardowski)
Pięknokwietniowe dzień dobry, Wyspo:)
Nie aniołów srebrnych nam trzeba

ani krzewów palenia, Panie!
Inny cud ześlij nam z nieba:
Daruj nam zsmutnychwstanie!
ja tam lubię srebrne anioły
i gorejące krzewy
niech też sobie wstają z wesołych
iskrząc radosnym śpiewem
😉
Dobry wieczór, Tetryku:)
Gdy wstając z wesołych swój stan
zgodnie z konwencją zmienią
wnet smutek ogarnie je tam,
i smutek rozciągną nad ziemią…
Dobry! 🙂
przykład kacperka (w moim mniemaniu)
myśl dość prostą nasuwa
że wcale po zwesołychwstaniu
smutnym nie trzeba fruwać
😉
Melduję się powrócony na domowe i Wyspowe łono.
Witamy, witamy odpowiedziała Wyspa!
I łon, i łona, i łono też – wszyscy bardzo się cieszymy:)
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Cieplutkie na przekór chm(ur)żystościom:)
Chmur chmary (ch)mżące pochmurnie…
chmurne (ch)minki obłoczych obliczy
🙂
A ja, jako że znowu nieco zabałamuciłam i doczekałam drugiego dnia świąt, żegnam się okolicznościowym wierszem Władysława Broniewskiego:):
„Śmigus! Dyngus! na uciechę
Z kubła wodę lej ze śmiechem!
Jak nie z kubła to ze dzbana,
Śmigus dyngus dziś od rana!
Staropolski to obyczaj,
Żebyś wiedział i nie krzyczał,
Gdy w Wielkanoc, w drugie święto,
Będziesz kurtkę miał zmokniętą!”
(„Śmigus-Dyngus”)
Dobranoc, Wyspo:)
Deszczowo witam!
W Krakowie dyngus jest z nieba.
Mieliśmy plany wycieczkowe na dziś, ale chyba trzeba będzie poświętować w domu.
Na świąteczne śniadanko zaprasza Kelnereczka, Gienia odpoczywa.
A ode mnie słoneczne dzień dobry, Makówko:)
Witajcie!
Robię sobie dzisiaj leniwą niedzielę, z poranną kąpielą i ogólnym nicnierobieniem (lektury itp.).
Leniwa niedziela w Lany Poniedziałek?
Ja chyba też. Nawet na spacer nie chce mi się iść pod pretekstem „deszcz padał”.
Będziesz się poniedzielił zatem? Popieram:)
Też planuję dziś podzieńdziecić;)
Dzień dobry, Tetryku:)
Dzień dobry, jestem już w domu, dopiero co weszliśmy, jak ogarniemy rozpakowywanie i inne takie, to usiądę na Wyspie na dłużej!
(Pośmigusowano mnie z rana kilkakrotnie, więc dokumentnie, pogoda zaś przepiękna, słoneczna, i pod Toruniem, i w Gdyni, życzyć każdemu)
Mnie pokropiono delikatnie, więc także nie przesadzałam:)
Witaj, Quacku:)
A, i będzie nieprzesadnie duże pięterko ptaszkowe z Wielkanocy
Czyli polowanie udane?
Witaj powrócony!
Tak mi się wydaje. Wedle wszystkich danych udało mi się sfocić dzięciołka, pierwszego w karierze.
Dziś planujesz Quacku budować?
Pytam, bo myślałam o podzieleniu się jakimiś pierwszymi wrażeniami z Teneryfy jak tu trochę urośnie skoro dziś jestem w domu i mam na świeżo w głowie.
Jednak jeszcze nie zaczęłam, jedynie mam zdjęcia przerzucone z komórki do laptopa.
Nie chcę Ci wchodzić w paradę -Ty decyduj. No i Wyspiarze.
Niee, na pewno nie dzisiaj! Jak mi się temat ucukruje i uleży!
Ok, dziękuję za szybką odpowiedź.
Bo ja znów szybko zapominam i po czasie już mi jest trudno i dlatego jak nie zrobiłam od razu (proza życia mnie wtedy zaatakowała) wpisu o Malcie to już teraz nie potrafię.
„Na Wielkanoc biała piana leci z okien.
Biała piana się przelewa obłokiem.
Błyszczą szyby od czystości
radości.
I wygodnie w nich na oścież się mości
niebo.
Wielkanocne niebo głębokie.
A w tym niebie huśta się i buja
Słońce-słońce-słońce.
Jak miedziany dzwon na alleluja.”
(„Wielkanocne okna” – J. Kulmowa)
Pokropione domowo dzień dobry, Wyspo:)
U nas cudne słońce, cieplutko:)
Spacerek był bardzo przyjemny. Porannie rozświergotany, pobrzękujący rosą w młodziutkiej trawie, skrzący muszlami wstężyków gajowych.
Teraz chyba się odrobinę polegacę:)
Słoneczna radość z północy powoli dociera i do Krakowa. Niebo jest już prawie niebieskie! 🙂
Syn mi teraz napisał, że właśnie zaczął kropić deszcz z niebieskiego nieba.
Prawie czyni wielką różnicę…
Obiad zjedzony, dzień zaliczony! – jak mawiało się w wojsku
Żurek zjedzony, dzień dalej trwa.
Żur — le jour — to po francusku dzień właśnie. Skoro go zjadłaś…
Nie cały!
Ugotowałam (nie wiem po co?) taki ogromny gar, że jeszcze został na jutro.
Jadłem, ale troszkę się przesolił był tam, gdzie byłem…
Burza, ulewa, grad, grzmoty, błyskawice.
Teraz już wiem czemu cały dzień się tak kiepsko czułam.
Coś podobnego! Tutaj jeszcze tego nie grali!
Ale za to jakie powietrze po deszczu! 🙂
A ja na przerwę (świąteczną 😉 )
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Pochłodniało nieco, ale nocka jasnoniebieska, w wianeczku z młodych gwiazd – prawdziwie Kwietniowa Dziewczyna z niej;)
Pozwoliłam sobie na nicnierobienie:)
Bardzo to fajne od czasu do czasu, więc po wchłonięciu wiosennej naddawki witaminy D (nie wiem czemu witamina D jest zawsze uśmiechnięta, a witamina C ma taką kwaśną minę…;)) i dwóch godzinach dżymkowania znalazłam sobie nową robótkę:) Pewnie będę się jeszcze nią chwalić, bo – jakże by nie:)
Ale tymczasem powyspię się trochę:)
Za długo to sobie nicnieporobiłaś!
🙂
A ciągnęło się, jakbym nicnierobiła od lat;)
Rany, przeczytałem w pierwszej chwili, że trochę się powyŚpisz!
Z tymi witaminami to tak jak ostatnio z księżycem, nie?
Dobry wieczór, rzecz jasna.
🙂
Może warto byłoby poszukać zależności między fazami księżyca a nawitaminizowaniem organizmu;)
Yy, a są takie? Myślałem, że (przynajmniej witamina D) ma związek ze słońcem, wiem, że Księżyc świeci odbitym światłem słonecznym, ale jednak to raczej nie ma związku z witaminami?
Nie wiem, Quacku:)
Ale wobec takiej masy bzd… to znaczy kontrowersyjnych teorii poszukanie dowodów na potwierdzenie jeszcze jednej nie powinno nastręczać zbyt wielu trudności:)
Witamina A mogłaby być najlepiej przyswajana w ósmej fazie, witamina B w piątej, C w drugiej, D w siódmej, E w czwartej, a K w szóstej;) Pierwszą fazę moglibyśmy potraktować jako czas sprawdzania efektów naszego nawitaminizowania;)
A cały proces nazwać Lunawita i wyprodukować inteligentne piguły LUNAVITA, w których by się w odpowiedniej fazie aktywizowały (samoczynnie) konkretne witaminy.
I jeszcze sloganik:
Dziś o niedobór
nikt już nie pyta
bowiem od tego jest
LUNAVITA!!!
albo:
I ojciec cały i matka syta
Odkąd na rynku jest LUNAVITA!
i jeszcze:
Dzionek zaczęty od LUNAVITA
I nowy pomysł już w głowie świta!
oraz przyśpiewka na znaną melodię:
„Najwięcej LUNAWUTY
mają polskie kobity!
I to jest prawda, to jest fakt,
od LUNAVITY wdzięk i takt…!”
😉
Oo, cała strategia i kampania gotowa! Idę kupować media!
A jak jeszcze zrobię biznesplan… 😉
Zapraszam piętro wyżej, zanim wszyscy pójdą spać.
Za niecały kwadrans kolejne Święta trafią do wspomnieniowego albumu:)
Dziękuję za wspólne ich spędzenie na moim pięterku. Było – jak zwykle – uroczo:)
Bo Wyspiarze są wspaniali, z nimi zawsze jest uroczo. Nie tylko w Święta.