Tutaj z kolei zainspirowały mnie autentyczne doniesienia prasowe nt. katechetów czy też księży, przestrzegających przed niebezpieczeństwami duchowymi tkwiącymi we wschodnich sztukach walki. Obawiam się jednak, że obecnie już większość zorientowałaby się w podstępie z krav magą.
Natomiast rzeczka Berbeluszka, deptak przy niej i plac zabaw bazują na moich autentycznych wspomnieniach z Kielc i tamtejszej rzeczce Silnicy. Przynajmniej z lat osiemdziesiątych, nie wiem, jak to wygląda teraz.
« Listopadowe spacerki część 6 i ostatnia. | Styczniowe wycieczki » |
20
sty 2021
Przykro mi, nie mam pojęcia, jak to zrobić, żeby było tak jak poprzednio. Kopiuję kod, który widzę w poprzednim wpisie, ze zmianą odnośnika na następny odcinek oryginalny, a wychodzi tak jak powyżej.
A nie, jednak się udało
Przypomniało mi się jak koleżanka z koła PTTK poskarżyła się nam kiedyś, że na spowiedzi przyznała się księdzu, że chodzi na jogę.
Ksiądz powiedział, że zamiast ćwiczyć jogę, jako prawdziwa katoliczka powinna odmawiać różaniec.
Koleżanka była bardzo zmartwiona, bo uważała, że te zajęcia jogi dobrze na nią wpływały.
Ale cóż…przestała…
Ano właśnie, czyli historia niestety się potwierdza.
I jest autentyczna. I co gorsze koleżanka przestała chodzić na te zajęcia, gdyż ksiądz powiedział, że ćwiczenie jogi jest grzechem.
Chyba przede wszystkim przestałabym rozmawiać z księdzem
A to nie trąci szamanizmem? Czy jak zawieszę całą chatę „świętymi obrazkami”, czy innymi symbolami, to już będę „święta”? 
Kiedyś słyszałam wypowiedź takiego księdza. Mówił, że te wszystkie pamiątki z obcych krajów trzeba powyrzucać, bo źle działają na wiernych. Jakieś słoniki z Indii, czy maski z Afryki… to trąci szamanizmem. Zamiast tego powinno się kupować pamiątki z miejsc „świętych”, bo one umacniają wiarę
Ja też przestałem.
Do spowiedzi nie chodzę już przynajmniej od 30 lat. Zrezygnowałam, gdy ksiądz zaczął mnie wypytywać o pozycje, które stosujemy z mężem w łóżku. A co go to obchodzi?!!! Takich rzeczy nie opowiadam nawet najbliższym przyjaciółkom. To jest zbyt intymne, żeby z kimkolwiek o tym rozmawiać. Tym bardziej, że żadnego grzechu w tym nie widzę. Także nie wiem po co koleżanka wspomniała na spowiedzi, że chodzi na jogę? Czy uważała, że to grzech, żeby o tym wspominać? Jakoś nie do końca to rozumiem…
Tak, bo joga nie polega tylko na zestawie ćwiczeń gimnastycznych, lecz głównie na medytacji. To jednak wiąże się z przyjęciem pewnego systemu wartości filozoficznych i religijnych. Przykazań moralnych i etycznych.
Według KK stanowi „konkurencję”?
Na pytanie o pozycje należało chyba odpowiedzieć, że Wy to tylko w dniach płodnych w celach prokreacji, przy zgaszonym świetle i bez przesadnej przyjemności.
A może ksiądz chciał się od Ciebie czegoś nowego nauczyć? -no tak dla gospodyni pytał…
Może chciał się dowiedzieć, ale niech się szkoli gdzie indziej, nie u mnie
To oczywiste! Jeżeli dobrze na nią wpływały, poprawiały jej samopoczucie – tu, na tym świecie! – to mogło to wpłynąć na zmniejszenie poziomu lęku przed niedopuszczeniem do nieba, co z kolei mogłoby obniżyć autorytet proboszcza. A to już ciężki grzech!
Mam podobne zdanie, jak Ty, Ukratku. W tym wszystkim nie chodzi o inne wiary, ale o zmniejszenie poziomu lęku przed śmiercią i „tamtym światem”, a co za tym idzie obniżenie autorytetu KK i wpływu na wiernych.
Co to trzeba nacisnąć (jakie klawisze?), aby nie uciekało na początek?
Nie wiem
ja zmieniam przeglądarkę tymczasowo na Firefoxa.
Może Mistrz Tetryk jutro coś podpowie.
Mam Chrome i Internet ex i nie chcę nic zmieniać.
A teraz już się pożegnam.
DOBRANOC!
Spokojnej. Też zmykam.
Dzień dobry

I to jest właśnie sposób myślenia. To że ktoś uprawia wschodnie sztuki walki, które połączone są z pewnym sposobem myślenia, to jest złe… ale jak ktoś uczy się jak zabijać – to jest do przyjęcia. Przecież może zabijać wrogów wiary…
I od razu mi się przypomniało. Jako młodziutka dziewczyna miałam chłopaka, który trenował dżudo. Miał bodajże czarny pas i był w czołówce polskich dżudoków. Kiedyś szliśmy przez park i jakaś pijana grupka chłopaków zaczęła nas zaczepiać. Byłam zdumiona, gdy mój chłopak za wszelką cenę starał się uniknąć walki. Wydawało mi się, że rozgoniłby tych podpitych kolesi bardzo szybko. On jednak załagodził sprawę i pozostawił podpitych gości w przekonaniu, że trafili na mięczaka, który boi się walczyć. Gdy spytałam dlaczego to zrobił, powiedział mi, że walka z takimi jegomościami, to żaden honor dla niego. On zna swoją wartość, oni nie muszą. Poza tym, gdyby w związku dżudoków dowiedzieli się o tym jego „występie”, mógłby dostać zakaz występowania na macie, a to dla niego najważniejsze. Walka z osobami, które umieją się bronić i atakować ma większe znaczenie, niż walka z chuliganami… nawet jeśli położy się na łopatki „przeważające siły wroga”. I wtedy dotarło do mnie, że te wschodnie sztuki walki, to nie tylko „mordoplastyka”, ale również swojego rodzaju filozofia. Sposób na życie…
No tak, chodzi o to, żeby uniknąć walki, dopóki się da.
I tu Miralko sama sobie odpowiedziałaś na pytanie (zadane pięterko wyżej), dlaczego KK uważa np. jogę za grzech.
Kiedy zapisywałam syna na aikido, trener zapytał mnie dlaczego tego chcę. Czy chodzi mi o to, żeby komuś spuścił manto? Tylko się uśmiechnęłam
Oczywiście, że nie! Chciałam, żeby trochę nabrał pewności siebie. Nie chciałam, żeby stał się „wirachą”, który się rozbija i tłucze wszystkich. Uważam, że to głupie i niepotrzebne. Ale nasz syn był niesamowicie nieśmiały. Zawsze dbał bardziej o innych niż o siebie. Kiedyś go zapytałam, dlaczego jak ktoś go bije, to nie odepchnie tego kogoś od siebie. Nie mówię, żeby oddał uderzenie… powiedział mi, że się boi, bo co będzie jak ten ktoś coś sobie zrobi przez to odepchnięcie…
Uczył się też wschodniej filozofii… innego myślenia.
Chciałam, żeby dzięki aikido nauczył się bronić i odpychać agresorów w bezpieczny sposób
Przez pierwszych parę miesięcy uczył się bezpiecznie padać
Nie pochodził za długo na te treningi (może z 1,5 roku), chociaż bardzo mu się podobały. Wyjechaliśmy do USA i skończyła się „przygoda z aikido”. Ale do tej pory wie jak bezpiecznie padać…
Dzień dobry ? Cały dzisiaj dzień mam zajęty . Zatem króciutko : Na spowiedzi zawsze mówiłem ,że grzechów nie pamiętam , bo uważałem siebie za Anioła . Ale może za to przy kościele , przed mszą , Ukrainiec ciepnął mnie w głowę fajerką . Pierwszy raz w życiu straciłem przytomność , ale przeżyłem . Musiałem jednak w sobie zaszczepić jakąś niespodziewaną siłę , bo kiedy trafiłem po pewnym czasie na rówieśnika , to nie chcąc zrobić mu krzywdy , zostały mi w zaciśniętych dłoniach fragmenty jego ubrania , a przeciwnik został goły . Takie to były czasy . Dzisiaj można powspominać .Amen
No, o czymś takim nie słyszałem! Jak u Mrożka „W rękach był silny!”
Dzień dobry, odwilż i nędzne resztki śniegu na zewnątrz.
Odwilżowo i słonecznie witam!
Witajcie!
Tekst znakomity, i – niestety – coraz bardziej aktualny!
Zmęczona-m bardzo, więc na razie tylko się przywitam:
dzień dobry, Wyspo:)
Leno, siądź na mej plaży a odpoczyń sobie…
A ja mam dziś dzień na załatwianie spraw.
Tetryku! Przypomnij proszę, jakie są te magiczne kroki, aby nie wyrzucało na początek?
Krok 1. : uruchomić Firefoxa… 😉
Mam Chrome i Internet ex.
Kiedyś zalecałeś jakąś kombinację klawiszy…
Niestety nie pamiętam, a nawet nie potrafię na Chrome odtworzyć problemu…
Mówiłeś coś o kombinacji klawiszy tych, które „ratowały” sprawę słynnego jęzorka. Ale może coś pomieszałam.
Zresztą jak będę mniej gadać to przynajmniej trochę odpoczniecie od mojego gadulstwa.
To akurat było Ctrl+F5, ale raczej nie ma zastosowania do tego przypadku – o ile rozumiem, o co chodzi.
Niestety nie ma
To nie wiem co mogę zrobić, bo uruchomić Firefoxa nie bardzo wiem jak.
Jak mi się uda „złapać” zanim ucieknie przeczytam i jak zdążę napisać zanim ucieknie -napiszę.
Miałam i z jakiegoś powodu, jakiego nie pamiętam (wirus?) został odinstalowany.
Nie wiem, czy jest sens instalować tylko po to, aby mi nie uciekały komentarze na wpisie o Lajkoniku.
Jak klnę to i tak słyszę to tylko ja i kot.
No, jeżeli chcesz ręcznie przewijać drabinkę… (czasem tak robię, jak zostaję na Operze).
Chyba nie mam wyjścia. Ale tu jeszcze chodzi o to, że czasem, zanim skończę czytać to już myk i jestem na początku.
Wysłuchałem ciekawej dyskusji w Akademii Myśli Alternatywnej na temat języka demonstracji SK i roli wulgaryzmów w języku. Jak znajdzie się na YT, podam linka.
Hmm, językowe sprawy warte zerknięcia (posłuchania).
A tu z kolei ciemno, jak zwykle o tej porze dnia i roku, a poza tym fajrant i przerwa.
A po przerwie, jak mawiał p. Tadeusz Włudarski w odległej przeszłości, w słuchowiskach Marcina Wolskiego, nasz ulubiony ciąg dalszy.
Miałem dzisiaj kilka wizyt w tzw. Ośrodkach Zdrowia i doszedłem do wniosku , że stajemy się dzięki Pandemii Krajem czystych rąk . Myjemy ręce przy wejściu i wyjściu z obiektu , oraz w odwiedzanych gabinetach . Dodatkowo w domu zmywamy pandemiczną zarazę i jak tu teraz coś skręcić po złodziejsku na boku ? Badacze historii , napiszą , ze to dzięki Pamdemii wyrugowano drobnych złodziejaszków . A co z przekrętami typu Amber Gold ?
Walka z pandemią skupia się na zwalczaniu drobnoustrojów, nie wielkich drapieżników…
Trafna uwaga, Ukratku
W Polsce może i zaczęli częściej myć ręce, bo tutaj to nie za bardzo. Niektórzy cieszą się, że pojawiła się szczepionka i można będzie w ogóle przestać myć ręce
Dzień dobry
Dziś miałam wybitnie „telefoniczny dzień”.
Witajcie!
Zaczynamy WWE (czyli Wigilię WeekEndu)
Dzień dobry, zaspałem. No to będzie trzeba się spiąć troszkę.
Deszcz zaczął padać.Czas wracać do Krakowa.
Dobry wieczór, Wyspo:)
Wczoraj tajałam, bo „drukowane” przyprawiało mnie o lekki wzdryg. Dziś jest lepiej, więc jestem:)
Witaj, Quackie:)
I niech ktoś powie, że nomenklatura nie jest istotna. W pewnych kręgach takie prodoksologiczne „amen” zawsze będzie górą nad prostym „pykaniem”;)
Pozdrawiam:)
Ba, w tym sedno całej historii!
Przyjmuję pozdrowienie w imieniu całej Wyspy , bo akurat w tej chwili jestem na pokładzie . Żeby nie było narzekań na dziczenie obyczajów na Wyspie . Swoją drogą , dyskusja o pogodzie jest żadna , a o wschodnich sztukach walki – trudna . Nie tylko trudna , ale wymagająca poświęcenia czasu na opanowanie tego rzemiosła . To nie dla nas . My chcemy już , natychmiast dać komuś po ryju , a nie uczyć sie jak to zrobić po japońsku . Już tu kiedyś wspominałem o zachowaniu młodego osiłka który namiętnie kopał betonowy słup oświetleniowy . Koledzy mu podpowiedzieli : Bykiem go ! To on nabrał rozpędu , przypieprzył łbem w beton i mieliśmy uroczysty pogrzeb z udziałem obserwatorów .Ale takie jest Leno życie . Witaj na Wyspie .
Świat jest pełen pretendentów do Nagrody Darwina…
Witaj, Maksiu:)
„Dać po ryju po japońsku”?
🙂
Może wymyśliłeś nowy frazeologizm, Maksiu:)
Mamy już przecież sformułowanie „wyjść po angielsku”.
A poważnie – myślę, że ta nasza krewkość to kwestia temperamentu.
I chyba nawet wolę ją od japońskiej maxi-powściągliwości.
Mimo wszystko.
Po kimś, kto okazuje emocje, wiadomo przynajmniej, czego się spodziewać:)
A kandydatów do nagrody Darwina nie brakuje w żadnej nacji…
Pozdrawiam:)
Czy to bajka, czy nie bajka, zaplątał się kiedyś do Zakopanego pewien Japończyk i w którejś z gospód opowiadał przez tłumacza o swoich bojowych możliwościach. Jeden z obecnych, krzepki i postawny góral nie chciał uwierzyć – doszło do demonstracji i podnosząc się z ziemi mocno oszołomiony parobek jął się dopytywać: Co to było? Japończyk wyjaśnił powoli i z naciskiem: ka-ra-te! Wkrótce po tym sam znalazł się na ziemi. Dochodził do siebie dłuższą chwilę, i również pyta: Co to było? Góral nie próbował mataczyć, odpowiedział szczerze: ciu-pa-ga!
No to wszystko się udało, praca w normie.
Fajrant i przerwa.
Wróciłam.
Ale piękny księżyc!
Ale piękne gwiazdy!
Ale ślisko!
(o mało głowy nie rozbiłam).
A ja zmykam, jutro od rana większe zakupy. No trudno, czasem trzeba.
Właściwie to już dziś te zakupy.
Śpij dobrze panie Q!
Nikogo nie ma, więc
DOBRANOC!
Witajcie!
Ja już po zakupach, i po śniadanku.
Dzień dobry

Na razie niebo bez chmurki – widać gwiazdy. Ale zapowiadali na dziś duże zachmurzenie… może gdzieś się wybierzemy z samego rana? Na razie trochę po 5…
Dzień dobry, Wyspo:)
Miasto odwilga, więc wybiorę się pewnie w bardziej śnieżyste okolice:)
To ja na chwilę umykam, może uda się zdrzemnąć.
Lajkonik to pamięta : Wcześnie rano , część Narodu wlepia gały w mrok tunelu , czy już świeci nowe słońce , czy te , jeszcze z PRL-u ? Ale co to ? Nowe słońce w tym tunelu , jakby dziwnie pokrzywione… Świeci tylko jednym końcem , jakby to nie było słońce ! Mruga ciągle prawym okiem , lewe zezem gdzieś uciekło ! Do cholery z takim słońcem ,zwiastującym :Polskie Piekło ! Dobry wieczór 🙂
Dobry wieczór, to Twoja twórczość?
Ależ to jest nasze słońce ! Uśmiechnięty rzecze Premier . Czy nie widzisz drogi bracie ,tych dołeczków , rzęs firany ? „Świeci blado jednym końcem , bo jest jeszcze nie rozgrzany …Ale to jest kwestia chwili, kiedy błyśnie całą mocą ..Jak w wybuchu „super nowej ” będzie świecił dniem i nocą . Takie wspomnienia przy okazji Lajkonika .
Jak dawne to wspomnienia, bo brzmią bardzo aktualnie?
Już po Dobranocce i po lampce?
A ja się dopiero zaczęłam pakować?
Bój się Boga, jak mawia Mama Quackie. O tej porze?
Bo ja się nie lubię pakować nawet jak to jest parogodzinna wycieczka, więc odkładam to na ostatnią chwilę.
Zresztą wcześniej „wisiałam” na telefonie.
Ale już jestem wykąpana i nawet głowę mam umytą.
Umykam, żeby się poprzewracać na łóżku przed spaniem
(mam nadzieję, że nie)
Dobranoc!
Dzień dobry




Ale miałam piękną sobotę
Mąż już wcześniej doszedł do wniosku, że jak siedzę w domu, to gotuję obiadki i te wszystkie zamrożone porcje po prostu leżą… a nie mogą tak leżeć w nieskończoność. Także dziś nic nie gotowałam, co mnie bardzo ucieszyło
W końcu wybraliśmy się do Starved Rock State Park. Nie byliśmy tam kilka miesięcy. Co prawda mąż trochę po 7 rano doszedł do wniosku, że już za późno na tak daleką wycieczkę, ale ostatecznie to ja siedzę za kierownicą
Cieszy mnie, że zabraliśmy nasze „raki”. Śnieg udeptany przez tysiące osób przypominał lodową skorupę… ludzie padali jak kawki po strzale… niektórzy rezygnowali z wejścia na górę.
Mąż najpierw doszedł do wniosku, że nie potrzebuje „raków”, ale po rozmowie z parą, która schodziła z góry, zawrócił na parking i jednak wziął. Zaczekałam na niego. Zatrzymałam się w najniebezpieczniejszym miejscu. Pomagałam wejść tym, którzy chcieli, a nie mogli. Jedna dziewczyna pytała mnie gdzie kupiłam te nakładki na buty. Odpowiedziałam, że mąż to kupił na internecie. Stwierdziła, że najpierw sobie coś takiego kupi, a dopiero potem będzie wchodzić wyżej
Najbardziej (chyba) było mi szkoda takiej młodej dziewczyny. Była niesamowicie gruba i chyba miała bardzo śliskie buty. Upadła i nie dała rady wstać… nogi na próżno szukały oparcia… rozjeżdżały się. Nie wiem ile ważyła, ale na 100% nie dałabym rady jej podnieść. Dwóch facetów przeciągnęło ją na brzeg ścieżki i jakoś się podniosła. Oni też nie próbowali jej podnieść… Pomogłam jej potem dojść do schodów. Co prawda też oblodzone, ale przynajmniej miały poręcz, której można było się przytrzymać. Dogoniliśmy tę grupę z młodą dziewczyną, gdy małżonek dotarł do mnie. Kawałek szliśmy za nimi. Znowu upadła, a ja pomyślałam, że przy jej tuszy, to bardzo niebezpieczne. Mogła sobie coś złamać… chyba doszła do tego samego wniosku, bo jeden z opiekunów grupy poleciał do przodu, a potem pędem wrócił. Dziewczyna zrezygnowała z wejścia na górę…

Żałowałam, że nasze zapasowe „raki” zostały w domu. Mogłabym dać jej jedne i już by nie padała… szła by pewnie jak my. Nie sądziłam, że mogą się przydać… a szkoda, bo leżą w domu zupełnie bezużytecznie
Pogoda była wyśmienita! Co prawda pojawiło się trochę chmur, ale dało się coś niecoś opstrykać. Ale o tym napiszę w swoich relacjach ze styczniowych wycieczek


Na niedzielę zapowiadają śnieg… ciekawe czy od samego rana? Bo może udałoby się gdzieś wybrać, zanim zacznie sypać?
O obiad się nie martwię, bo odmroziliśmy dziś spaghetti i oczywiście na jutro zostało
A tak w ogóle, to małżonek się ze mnie śmiał. Po wycieczce zajechaliśmy do dwóch sklepów. Skończyło się nam trochę różnych rzeczy i trzeba było kupić nowe. Przede wszystkim pasta do zębów i owocki. Zjadam tych różnych owoców niemal na tony i jak nic nie mam, to czegoś mi brakuje…
Gdyby nie to, że potrzebujemy ze sklepu różnych rzeczy, to nawet bym tam nie zajrzała… wolałabym wycieczkę w obojętnie jakim kierunku 
Mąż śmiał się, że łażenie kilka godzin po oblodzonych trasach mnie nie wykończyło, ale pobyt w dwóch sklepach już tak
Co ja na to poradzę, że łażenie po wertepach mnie nie męczy tak, jak łażenie po sklepie (chociaż tam wertepów nie ma)
Kiedyś na feriach w Tatrach strułem się kaszanką. 2 dni przesiedziałem w domu z wszelkimi atrakcjami tego stanu, a koledzy ganiali na narty i/lub spacery. Trzeciego dnia powlokłem się samotnie na spacer Pod Reglami, potem do Małej Łąki, słaby jak mucha. Pogoda była piękna, słońce i lekki mrozik, powierzchnia śniegu zmrożona w skorupkę, ale poddająca się krawędziom moich butów.
Gdy droga zaczęła wieść zbyt stromo w górę, jak na moje możliwości, zdecydowałem wracać. Ponieważ byłem już w partii mocno nachylonej, siadłem na tyłku, aby sobie zjechać do płaskiego. Wtedy okazało się, że nie jestem w stanie kierować zjazdem, bo moje buty nie obciążone całym ciałem nie były w stanie naruszyć skorupki. Zatrzymałem się dopiero zniesiony na jakieś kamienie na dnie dolinki…
OMG, dobrze, że nie było po drodze urwisk, przepaści i takich atrakcji!
No proszę… pomyśleliśmy z Mistrzem Q o tym samym
Jak to mówią, wielkie umysły myślą podobnie
To miałeś szczęście, że nie zawiozło Cię w jakąś przepaść!

I tak sobie myślę, że to musi być bardzo nieprzyjemne, gdy tak „jedziesz” i nie masz wpływu dokąd…
Och, nie jestem szaleńcem, aby ryzykować w takich warunkach dupozjazd z Zawratu! 😉 To był naprawdę łagodnie nachylony koniec Hali Małej Łąki i jedynym problemem było poczucie sytuacji chrząszcza przewróconego na plecy
Dzień dobry wszystkim:)
Tak czytam i czytam… I dochodzę do wniosku, że moja awersja do wszelkiej maści zjeżdżalni jest w pełni uzasadniona:)
Chyba najbardziej w tego typu „atrakcjach” przeraża mnie właśnie możliwość utraty kontroli:)
Ależ to hardkor, wycieczka do parku z rakami!
Trzeba brać pod uwagę, że Starved Rock, to skały i kaniony. Z tego co wiem, wiele osób straciło tam życie… głównie przez lekkomyślność turystów. Jest sporo takich miejsc, że tylko drewniana barierka oddziela od 20 metrowej przepaści (często jest to więcej niż te 20m). W takich miejscach nie patrzę w dół, bo chyba ani kroku więcej bym nie zrobiła
No to jest wspaniałe, w zasięgu weekendowej jednodniowej wycieczki taka dzicz.
Witam!
Witajcie!
Nieco wyspany i najedzony, ale przytomny
Dzień dobry. Wyspany-m (ale oczywiście nie zasnąłem od razu).
Dzisiaj raczej domowe dzień dobry, Wyspo:)
Dobry. Też się nigdzie nie wybieram, może na drzemeczkę, ale na pewno jeszcze nie teraz.
🙂
Dżemka? U mnie jeśli dżemka, to tylko jeżynowa:) A konfitury poziomkowe:)
Spanie we dnie to nie moja bajka, budzę się z dwa razy większą głową i jestem rozbita do rana:)
Och, konfitury poziomkowe (wyję do księżyca). Żywiecka Babcia słynęła na całą rodzinę z przecieru poziomkowego, którego słoiczki wydzielała dzieciom i wnukom jako najwyższy fawor.
A jeżyny w dżemie, domowe, takie dobrze dojrzałe na słońcu, z aromatem gorącego sierpnia… Mmm!
U mnie to zależy od tego, ile się śpi (dżemie
), 15-20 minut, czasem nawet 30, to jeszcze bezpieczne, godzina to już zwykle tak, jak piszesz.
Sorki, że ja tak ciągle o jedzonku, ale należę do istot sensualnych, zawsze tak miałam, a dziś już chyba za późno, żeby się zmieniać:)
Jestem wdzięczna Mamie i ciotecznym Babkom, że pozwalały mi uczestniczyć we wszelkich domowych misteriach:) Nie tylko kuchennych, choć te pamiętam chyba najlepiej. A jeśli o czymś zapominam, mogę sięgnąć do grubaśnego kajetu, który został mi po jednej z Babć:)
Był prowadzony piękną szwabachą, a jedynym problemem jest blaknący atrament:) Ale od czego wyobraźnia i doświadczenie – zawsze można coś w przepisie skorygować:)
Hmm, może zeskanować, zanim wyblaknie do końca?
Przepisuję go sukcesywnie:)
Już z poprawkami.
Mnie rozmowa o jedzonku wcale nie przeszkadza


Tym bardziej, że nie ja mam to przyrządzać
Od dziecka uciekałam z kuchni i nigdy nie lubiłam gotować… sama nie wiem skąd znam tyle różnych przepisów
Trening czyni wicemistrza…
Już chyba kiedyś pisałam, że lubię gotować, jeśli mam z kim i dla kogo:)
I – zarówno jako szefowej i jako „przynieś, wynieś” – kucharzenie sprawia mi przyjemność. Traktuję je trochę jak alchemiczną przygodę, bez ciśnienia, na luzie. Nigdy się nie spinam, choć lubię wokół siebie ład, więc jedyne, czego nie toleruję, to przestawianie. Jeśli jakiś gar przez sto lat miał swoje stałe miejsce (a miał), to w sto pierwszym roku też tam właśnie powinnam go znaleźć. To mi pomaga, nie lubię rozpraszać się na bezsensowne szukanie, bo w tym czasie mogę się skupiać na przyjemniejszych czynnościach:)
Wyniosłam z dzieciństwa model robienia wielu rzeczy razem, ale także szacunek do czyjejś prywatności, więc sama też nigdy nie ingeruję w czyjąś przestrzeń. Chyba, że werbalnie;)
Każdy ma jakieś swoje zamiłowania i o tym nie ma co dyskutować

Pod jednym względem zgadzamy się w 100% – nie znoszę bałaganu i każda rzecz musi mieć swoje miejsce. Tak jak Ty, nie lubię tracić czasu na bezsensowne szukanie. Doprowadza mnie to do tak zwanej „szewskiej pasji”…
Co prawda nie mam miejsc gdzie coś stoi od 100 lat (w tym domu mieszkamy od 12), ale raz ustalone, powinno pozostać
I to jest powód, że wstaję wcześnie. Jeśli próbuję „dospać” jeszcze trochę, bo na ten przykład mam wolne i nigdzie się nie wybieram, to potem chodzę jak połamana. Wolę wstać i czuć się normalnie
A ja, jakbym wstawał tak wcześnie, to na pewno musiałbym po południu się położyc na chwilę.
To wszystko zależy od tego, o której idziesz spać, Mistrzu Q. Czasami jestem tak „padnięta”, że zasypiam już o 20. Co się dziwić, że potem wstaję tak wcześnie? Tym bardziej, że z wiekiem coraz mniej snu potrzeba…
Tak słyszałem, kuzyn małżonki (starszy od nas coś z 11 lat) chodzi spać 23-24, a wstaje swobodnie i o 5, i o 6.
No przecież nikt Ci nie liczy
…a teraz znikam, bo wabi mnie zew odkurzacza.
Tfu.
Mam dziś dzień integracji rodzinnych:)
Raz człowiek zostanie w domu i, odnoszę wrażenie, wszyscy to jakoś wyczuwają:)
Z różnych powodów muszę już dzisiaj opuścić Wyspę. Dobranoc.
Jestem!
Kochani jesteście!
Faktycznie wróciłam późno, chwilę wcześniej jak Bożenka zadzwoniła (jaka ona jest kochana, wzruszyła mnie troska o mnie).
Zabrałam się za jedzenie obiadu i potem planowałam się zameldować.
Wyjeżdżaliśmy z Krakowa w strugach deszczu, ale potem była całkiem przyjemna pogoda.
Pogoda jednak zniechęciła większość zaprzyjaźnionych turystów, więc wędrowaliśmy tylko w cztery osoby.
Jednak jestem zmęczona…chyba wkrótce umknę…
To pięterko zrobiło się jakoś takie wysokie, więc zapraszam na znacznie mniejsze
Taki mały spacerek po dwóch parkach…