Niedziela 2 lutego zapowiadała się pięknie. Przez chmury przebijało słońce… nareszcie miły dzień! I na dokładkę ciepły…
Pojechaliśmy na wycieczkę najpierw do Goose Lake. Pusto, cicho, nawet ludzi nie było… Nad nami przeleciało stado gęsi. Wydawały się nam jakieś dziwne. Niby bernikle, a jednak nie do końca. Leciały innym szykiem i te głosy, które wydawały… dopiero w domu, po bliższym obejrzeniu, poznałam – gęsi białoczelne. Nigdy ich jeszcze nie widzieliśmy!!! Szkoda, że leciały tak wysoko…
Z daleka zobaczyliśmy kołującego myszołowa rdzawosternego, a za chwilę przeleciał młody bielik amerykański (też daleko)…
Pojechaliśmy więc do Starved Rock. Parę kilometrów przed parkiem zatrzymałam się nad Illinois River. Z daleka widzieliśmy pływające bernikle kanadyjskie, a jeszcze dalej stadko nurogęsi. Zdjęcia nie za bardzo nam wyszły, bo wszystko było za daleko…
I wtedy nastąpił pierwszy „zgrzyt”. Usiadłam za kierownicą, przekręciłam kluczyk w stacyjce i… nic. Nawet najlżejszego odgłosu. Włosy mi się podniosły na głowie. Pusto wokół, czasami przeleci jakiś samochód, ale w takim tempie, że tylko śmignie. Tam jest ograniczenie prędkości do 55 mil na godzinę, a to ponad 88km/h. I tak mało kto jedzie z taką prędkością. Większość “grzeje” ponad setkę…
Małżonek otworzył maskę, zajrzał, ponaciskał gdzieniegdzie, potem “wrzucił” luz, popchał trochę samochód do tyłu i o dziwo odpalił!!! Sama nie wiedziałam, czy wracać do domu, czy jechać dalej? Jurek orzekł, że skoro już prawie dojechaliśmy, głupio byłoby wracać. Pojechaliśmy. Chyba z tych nerwów zachciało mi się do łazienki. Pocieszyłam się, że do Visitors Center już niedaleko… I tu kolejny pech. Budynek był zamknięty, a na zewnątrz ustawionych kilka “toy toi”. Nie mogę z nich korzystać. Oni czymś takim je dezynfekują, że od razu mam odruch wymiotny. Musiałam “wziąć na wstrzymanie”. Między innymi dlatego nie poszliśmy dalej. Obeszliśmy tylko karmniki, na których nic nowego nie było. Czyże złotawe, sikory modroskrzydłe, kowaliki karolińskie i wróble. To ptaszki, które spotykamy dosłownie wszędzie… żadna atrakcja.
Poszliśmy też nad Illinois River. Pusto. Kilka mew przy śluzie. Po chwili zobaczyliśmy dorosłego bielika amerykańskiego, za moment drugiego. To chyba ta para, która mieszka na Plum Island, na środku rzeki. Ale też były za daleko na “dobry strzał”.
Doszliśmy do wniosku, że będziemy się zbierać. Już i Jurkowi chciało się do łazienki… może Walmart? Sprawdziliśmy gdzie jest najbliższy. Były dwa w Peru i Ottawie. Jurek śmiał się, że mamy do wyboru – Amerykę Południową i Kanadę. Wybraliśmy Kanadę, bo to po drodze do domu. Samochód “zaskoczył” od razu.
W sklepie przy okazji zrobiliśmy małe zakupy i zadowoleni poszliśmy na parking. Znowu to samo!!! Nie mogłam włączyć samochodu. Tym razem zajęło to znacznie więcej czasu, ale w końcu małżonek jakoś go uruchomił. Pomyślałam, że w poniedziałek mam jechać do pracy… a jak mi nie odpali?!!! Będę go pchała do warsztatu?!!!
Do domu dojechałam bez przeszkód. Na naszym parkingu wyłączyłam samochód, a potem chciałam go włączyć… nic z tego. Milczał jak grób… Nie pomogło to co przedtem. Było już po 15, a nasz warsztat czynny jest w niedzielę do 17. Wezwać pomoc drogową, czy pchać? Czy dopchamy go do 17? Niby warsztat niedaleko…
Zabrałam aparaty z samochodu i poszłam do domu, a małżonek przyniósł młotek. Nie wiem w co i jak łomotnął, ale samochód znowu “zaskoczył”. Od razu pojechaliśmy do warsztatu. Mechanik powiedział nam, że to na pewno akumulator. Zaprzeczyliśmy. To prawie nowy akumulator i nie miał jeszcze prawa się zepsuć. Jurek mu podpowiedział, że to może być starter. Nie znam się na tym, więc niewiele się odzywałam. Samochód został do jutra… a co przyniesie poniedziałek, to na razie zagadka
Zapraszam na nowe pięterko

Doszłam do wniosku, że na wpis jest tego za dużo, a na pięterku nikt nie musi trzymać się tematu
Witajcie!
W sumie i tak mieliście szczęście… Ja też już miałem dwa razy podobne przypadki – w obu było to pond 80 km od domu 🙂
Mam nadzieję, że dziś już bez dodatkowych atrakcji odbierzesz auto.
Witaj


Na czwartek małżonek jest umówiony z kobitą od podatków i w weekend ten lub następny mieliśmy jechać kupować dla mnie nowy samochód
Szkoda kasy na stary samochód, skoro mamy kupować nowy… ale jakoś ten tydzień lub dwa muszę przejeździć. A tu taka niespodzianka 
Gdy pierwszy raz samochód się „zbiesił”, byliśmy od domu o ok. 150 km. Więc tak całkiem blisko nie było
Za drugim razem już „tylko” ok. 130 km, dopiero ten trzeci raz – na naszym parkingu, tuż przy domu.
Też mam nadzieję, że odbiorę samochód bez dodatkowych „atrakcji”
Najgorsze jest to, że musimy „wyskoczyć” z około pięciu stów
Dzień dobry. Ja przelotnie, bo dzisiaj mam dzień z atrakcjami, dwa razy muszę jechać do Sopotu, i obie sprawy na tyle odległe w czasie, że nie da rady załatwić tego na raz. A w międzyczasie praca.
Co do samochodu, to zapewne zapłon, gdyby to był akumulator, to nawet na pych by się nie odpaliło. Myślę, że gdyby coś takiego nam się zdarzyło, to od razu byśmy wrócili do domu. Ale wtedy by nie było wpisu
Witaj

To znaczy, że jesteś dzisiaj „latawiec”
To na pewno jest zapłon. Gdyby padł nam akumulator, to gdy próbowałam zapalić światła, nie udałoby mi się. A światło zapalałam bez problemu…
Pochmurne witam na nowym pięterku!
Też mam parę takich różnych historii do opowiedzenia, ale to trochę później. Teraz poproszę o herbatę.
W sumie, to może niepotrzebnie budowałam takie pięterko
Ale byłam wściekła i zdenerwowana. Gdzieś te uczucia musiałam „podziać”… 

Teraz już przepadło, bo przecież nie zlikwiduję wpisu z tyloma wypowiedziami… musi zostać
Samochód i człowiek , to czasami tajemnicze , trudne do wyjaśnienia relacje . Miałem współpracownika , który zawsze w styczności z samochodem miał kłopoty . Będąc dysponentem auta ciężarowego rozwalił w Alejach Jerozolimskich tramwaj , póżniej to same auto , zle zaparkował w Modlinie i auto zsunęło się po skarpie do Wisły . W służbowej wyprawie na Mazury ,w Pułtusku rozjechał wiejską furmankę . Musiałem go ratować z opresji i kiedy wracaliśmy do Warszawy , to początkowo siedział poza kabiną . Był styczeń , śnieżnie i mrozno i kierowca przekonał mnie ,aby zabrac go do kabiny . Ujechaliśmy w trójkę może z 50 metrów , samochód postawiło w poprzek jezdni , zjechaliśmy ze skarpy i wylądowaliśmy w polu . Auto przewrócone na bok , od strony kierowcy , pechowiec w środku a ja na wierchu przywiązany do klamki drzwi . Mimo takiej sytuacji wygrzebaliśmy się na zewnątrz , poprosiłem o pomoc rolników i przy wsparciu pary koni postawiliśmy auto na czterech kołach . Działo się to wszystko w nocy , ale do Warszawy dotarliśmy już bez przygód , bo pechowiec jechał poza kabiną . W krótkim czasie po tym wydarzeniu pan Ludwik , bo takie miał imię ,wysiadając z miejskiego autobusu wpadł pod karetkę pogotowia . Skutki były takie , że już nie wrócił do pracy , został inwalidą . Amen
Skoro zrobiło się medycznie pochwalę się, że mój ukochany przystojny pan doktor był dziś nieobecny, więc w zastępstwie badało mnie dwóch innych młodych RÓWNOCZEŚNIE. Cztery młode ręce na moim brzuchu + dwie słuchawki naraz. Byli mili i też przystojni, ale…jednak wolę tego „mojego”.
No właśnie… są osoby mające pecha do takich czy innych rzeczy… tak jak ten Twój współpracownik, Maksiu. Bo tak jak rozwalenie tramwaju, fury, czy złe zaparkowanie może być wynikiem gapiostwa, brakiem umiejętności, czy też nieuwagą, tak wywrotka ciężarówki bezpośrednio po przeniesieniu się pechowca do kabiny jego winą już nie jest. Musiał faktycznie mieć niesamowitego pecha
Wiele załatwiłem poza pracą, efekt taki, że plan wykonany w 70%. Powiedzmy, że może być. Fajrant i przerwa.
Jak twój provider? Poprawił się?
Dostałem wiadomość, że wczoraj wieczorem testował protokół BGP, cokolwiek to znaczy, i stąd te przerwy. Co gorsza, dzisiaj również to robi, więc dopiero po 22:00 sytuacja ma się unormować.
Tzn. w tej chwili jest łączność (ale nie ze wszystkimi witrynami), ale za 5 minut może nie być.
Cisza taka na Wyspie, więc zanim będzie Dobranocka opowiem moją przygodę samochodową.
Wracamy z Mazur. Dwoje dzieci, namiot, śpiwory, garnki, butle, stolik, krzesełka auto zapakowane pod brzegi, bo był to pobyt pod namiotami i z gotowaniem we własnym zakresie.
Ujechaliśmy kawałeczek i stop. Dobrze, że znajomi jechali za nami.
I zaczęła się akcja -opróżnienie auta z wszystkich rzeczy i panowie coś tam dłubią. A panie pilnują na zmianę dobytku i ganiających dzieci.
To była Skoda (silnik z tyłu) i złamała się jakaś wajcha. Skutek był taki, że mąż, aby zmieniać biegi, musiał wkładać rękę do kanału.
Dojechaliśmy do teściów (ok.połowa drogi z Mazur do Krakowa) z planem, aby przenocować.
Jednak ręka zaczęła puchnąć i była obawa, że rano już może nie zmieścić się do kanału. No i w nocy mniejszy ruch, więc pojechaliśmy od razu. Cali i zdrowi dotarliśmy. Tylko ręka męża lekko ucierpiała.
Więcej takich różnych sytuacji awaryjnych miewałam.
Jedną w USA z siostrami Ewą i Danką, ale o tym może opowiem kiedyś…
Tak teraz sobie pomyślałam, że pięterko z tego mogłoby być? Hm?
Najwyraźniej testy jeszcze trwają. Widzę Wyspę, ale np. bez awatarów Wyspiarzy. Dobrze, że literki widać.
Byłoby zabawniej gdybyś widział tylko tekst komentarza bez awatara i bez nazwy komentującego. Mógłbyś zgadywać kto zrobił dany komentarz.
Dawno nie czytałam czegoś tak miłego.
To jeden z najpiękniejszych komplementów pod moim adresem.
Serio piszę. Tym razem nie żartuję, wzruszyłam się.
A pisałem szczerze (chociaż szczerzący się uśmiech mógłby sugerować inaczej). Bardzo się cieszę.
Właśnie jakoś tak intuicja podpowiedziała mi, że napisałeś szczerze.
Dziś miałam podły dzień i jedno zdanie wystarczyło, aby mi poprawić nastrój.
Witaj, Miralko:)
Przygoda z tych niezbyt przyjemnych, ale najważniejsze, że udało się Wam dojechać do domu.
Pozdrawiam i życzę miłej nocki:)
Dziękuję, Leno
Witajcie!
Dobrze się spało pod tym skrzydłem…
Dzień dobry. W związku z wczorajszym niepełnym wykonaniem planu dzisiaj postanowiłem nadrobić.
Deszczowo witam!
Czy u Was też tak leje rozpaczliwie?

Przez okno nie wyglądało to tak żle jak okazało się po wyjściu z domu.
No i wszystkich zalało…
Od godziny 9 łaziłam po deszczu załatwiając różne sprawy. Takie z gatunku niedających się zaliczyć do przyjemności.
Teraz kapciuszki i siedzenie w domu?
Pogoda nie zachęca do wychodzenia, choć dusza zalana smuteczkami się rwie…
Wszystkich? Wszędzie deszcz? W niektórych miejscach jednak śnieg chyba?
Dzień dobry
Jedynie co, to dmucha całkiem nieźle
Jak to się mówi – łeb z płucami urywa…
Oczywiście wynaleźli wiele usterek do usunięcia i za taką kasę, że aż mnie zamurowało… dobrze, że to małżonek z nimi gadał. On przynajmniej wie o czym mówili. Bo jak na mnie to te ichnie nazwy niczego nie mówią. Małżonek powiedział im, że mają wymienić tylko to co jest konieczne, czyli ten starter, bo na żadne inne naprawy się nie zgadzamy. No to powiedzieli, że samochód będzie gotowy na wtorek, tak koło 10 rano. Także mam jeszcze jeden dzień siedzenia w domu
I to zupełnie bez sensu 

Chyba jeszcze nie wszystkich zalało, bo mnie nie
A samochodu nie odebrałam
I nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa z tego powodu
Zapraszam na nowe pięterko
Lepiej popatrzeć na ptaszki 
Mam dość tego „starego”. Po co mam przypominać sobie i się bez potrzeby wściekać
Jasne, że lepiej. Już pędzę!