Na wrześniowy długi weekend znowu wybraliśmy się do Kettle Moraine. W planach mieliśmy wejście na wieżę kościoła (z czego zrezygnowaliśmy) i zwiedzanie skansenu Old World Wisconsin.
Jak zwykle wyjechaliśmy w piątek. Ogromne korki na drogach znacznie przedłużyły naszą jazdę. Jak widać nie tylko w Illinois, czy w Polsce, roboty drogowe są uciążliwe. Zdążyliśmy się zarejestrować i rozpakować. Zrobiło się ciemno… posiedzieliśmy chwilę przy ognisku i poszliśmy spać.
Wstaliśmy z małżonkiem wcześnie. Nasze dzieci jeszcze spały. Zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy się zastanawiać, co właściwie mamy robić. Zdecydowaliśmy się na krótką wycieczkę do parku, tam gdzie wiosną spotkaliśmy czerwone wiewiórki. Poza całym stadem jemiołuszek, kilku żab i jakiegoś kółka wędkarskiego zbierającego się na parkingu na miting, nie spotkaliśmy niczego ciekawego.
W sobotę popołudniu córeczka spodziewała się gościa. Jej koleżanka mieszka w Madison, a to nie tak daleko (godzina jazdy samochodem) od naszego obozowiska. Pojechaliśmy do sklepu uzupełnić zapas lodu…
Koleżanka przyjechała kilka minut po nas, gdy tylko wróciliśmy ze sklepu… Dziewczyny postanowiły wziąć kajak i popływać po jeziorze. My zabraliśmy syna na spacer po parku. Chciałam pokazać mu źródełka, które oglądaliśmy wiosną. Susza i źródełkom dała się we znaki. Woda nie bulgotała jak wiosną, ale nadal widać było wyraźnie ten ruch piasku na dnie. Zdjęłam sandały i weszłam do wody. Byłam ciekawa jakie to uczucie, gdy się na tych bąbelkach stanie. Woda była lodowata! Zimniejsza niż w kranie. Niemal od razu chciałam z niej wyjść, ale chłopcy chcieli, żebym zobaczyła jak głęboko zapadnie się noga w te bulgoczące miejsca. Jakoś żaden nie miał ochoty na zdjęcie butów i sprawdzenie osobiście… Noga nie zapadła się głęboko, a pod spodem poczułam kamienie. To spod nich wypływała woda…
Minęliśmy mostek nad rzeczką utworzoną przez źródełko, gdy usłyszeliśmy niesamowite wrzaski. Ktoś darł się, jakby go ze skóry obdzierali. Okazało się, że to dwóch młodych wlazło na resztki betonowej ściany (opisywałam ją w poprzednich relacjach) i wrzaskiem okazywali swoją radość z „wyczynu”. Minęliśmy ich szybko. Widać było, że są pod wpływem… Tuż przy parkingu spotkaliśmy rangera. Szedł ścieżką w stronę, skąd nadal dochodziły wrzaski… Doszliśmy na parking i zobaczyliśmy, że prawie wszystkie samochody mają mandaty. Tylko nasz i jeszcze jeden nie miał. Oczywiście… to robota rangera… Każdy, kto parkuje na terenie parków, musi mieć wykupiony sticker, który nakleja się na przednią szybę. Wykupuję roczny i nie muszę się o nic martwić. Chciałam podejrzeć ile kosztuje taki mandat, ale nie zdążyłam. Ranger „wykopał” podchmielone towarzystwo z parku. Szli śpiesznie (na ile mogli) i dopiero wtedy zobaczyliśmy, że była też z nimi dziewczyna. Coś tam klęli pod nosem i patrzyli na nas krzywym okiem. Może myśleli, że to my wezwaliśmy rangera? Jeszcze bardziej się wściekli, gdy zobaczyli mandat. Nie czekaliśmy co będzie dalej. Wsiedliśmy do samochodu i wrócili do naszego namiotu. Dziewczyny też już wróciły. Córeczka powiedziała mi, że miały trochę kłopotów z napompowaniem, a potem z pływaniem. Doszła do wniosku, że źle ustawiły kajak. Pływały odwrotnie, tyłem do przodu, przez co kajak stracił i tak słabą sterowność… Zakrzątnęłam się koło kolacji i za moment siedzieliśmy już przy stole. Anie (skrót od imienia Stephanie) była zachwycona naszą rodziną. Z żalem, późną nocą wracała do siebie. Zapytała mojej córki, czy może nas odwiedzić w niedzielę wieczorem, po imprezie na którą była zaproszona. Oczywiście, że może!
Na niedzielę zaplanowaliśmy zwiedzanie Old World Wisconsin. Muszę przyznać, że się rozczarowałam. Niby ten skansen należy do pierwszej dziesiątki najlepszych w USA, ale…
Fakt, skansen jest ogromny. Doczytałam, że zajmuje obszar 600 akrów (240 hektarów). Jest po czym dreptać. Żeby turyści nie namęczyli się zbytnio, kursują tramwaje. Korzystaliśmy z nich, bo są bezpłatne… to znaczy korzystanie z nich jest wliczone w cenę biletu. Zwiedziliśmy najpierw centrum. Z kościołem, kuźnią, sklepami i domami prywatnymi. To jeszcze było w miarę ciekawe. Jednak w miarę zwiedzania kolejnych domów, doszliśmy do wniosku, że wyglądają bardzo podobnie. Niemal identyczne meble, naczynia, lampy, czy piece. Różniły się między sobą szczególikami, często prawie niezauważalnymi. Wybierając się do skansenu, po lekturze folderów, wydawało mi się, że te zabytkowe domy oddają charakter narodowy ich mieszkańców. Styl budowy domu, czy jakieś bibeloty, które będą wspomnieniem kraju pochodzenia… a tu nic z tych rzeczy. Polski dom, nawet nie przypominał tych, budowanych w Polsce w XIX wieku. Wyglądał obco… nawet do środka nie można było wejść, a to co widziało się przez „plastikową przeszkodę”, w żaden sposób nie przypominało Polski.
W co drugim domu była kobieta, gotująca na kuchence. Fakt, zabytkowej. Powiedziałam jednej z nich, że od tych zapachów zrobiłam się głodna. Odpowiedziała, że jest jej przykro, ale poczęstować mnie nie może. Nie spełniają odpowiednich warunków sanitarnych i nie wolno im częstować turystów. To co gotowały przeznaczone było dla pracowników skansenu. Szkoda, chętnie bym spróbowała tych ich staro-narodowych potraw. Może chociaż to byłoby czymś nowym… Jak się dowiedziałam, do gotowania kobiety używały warzyw z przydomowych ogródków.
W sumie, to mój syn śmiał się, że ci, którzy byli w tych domach i mieli opowiadać turystom o dawnych czasach, więcej dowiedzieli się od nas (głównie ja gadałam, dodam nieskromnie), niż my od nich. Te wszystkie rzeczy nie różniły się aż tak bardzo od tego, co widziałam (i używałam) w dzieciństwie. Tara do prania – moja babcia miała taką (tylko większą), czy maszyna firmy Singer. Miałam taką w domu, na pedał, a nie elektryczną. I nawet jej używałam. Bardzo prosta w obsłudze…
Ostatnie domy obejrzeliśmy z tramwaju. Wszyscy mieliśmy dość. Może gdyby było chłodniej…
Z ulgą wróciliśmy do namiotów. Anie dała znać, że jest za bardzo zmęczona i nie przyjedzie do nas… trudno.
Poniedziałek, to pakowanie i powrót. Trochę szkoda, że ten długi weekend jest taki krótki.
Teraz muszę wymyślić nowe miejsce na biwak. Do Kettle Moraine już nie pojedziemy. Obejrzeliśmy wszystko, co było do obejrzenia w tej okolicy. Czas na nowe miejsce i nowe wrażenia… Może Door County? Słyszałam, że jest tam pięknie… zobaczymy…
Zapraszam na wspólną wędrówkę
Chociaż raz nie tylko o ptaszkach…

O! Przeczytam wieczorem w chwili ciszy i spokoju. Ale taki długi wpis – pozamiatałaś. Wygrałaś nagrodę za wpis miesiąca:-)

Zapraszam do czytania i oglądania
Nie wiem… nie jestem pewna, czy jakakolwiek nagroda mi się należy…
Długość nie zawsze jest atrybutem

A wpis dlatego jest taki długi, bo chciałam to wszystko opisać w jednym miejscu. Majowy wyjazd opisałam tylko w połowie…
Dzień dobry! Człowiek kończy robotę, wchodzi na Wyspę, a tu takie fajne pięterko!
Po kolei:
Zażalenie – dlaczego jest zdjęcie jemiołuszek, a nie ma zdjęcia kółka wędkarskiego i tych egzemplarzy hominidów, co je ranger wygonił?
Zdjęcia czwórki jemiołuszek i żurawi w trzcinach natomiast podpadają już pod kategorię „Wytęż wzrok i znajdź wszystkie ptaki na zdjęciu”. Co sprawia, że mają wartość dodaną, poza niewątpliwą estetyczną. Zdjęcia chmur natomiast są takie, że mi się odechciewa tego wpisu o niebie i chmurach, co to się ostatnio odgrażałem, bo tak szczerze mówiąc, to z czym mam wyjść do ludzi po takich fotach? Ze zdjątkami z komórki?
No i jeszcze muszę powiedzieć, że w kwestii żurawi miałem kłopot z klasyfikacją, dopiero konsultacja z anglojęzyczną Wiki podpowiedziała, że to żuraw kanadyjski, a wszystko przez to, że naukowcy zaliczyli go do innego rodzaju żurawi (Antigone) niż spotykany w Polsce żuraw zwyczajny (Grus).
Natomiast jak patrzyłem na te zdjęcia żurawi z daleka, potem coraz bliżej i bliżej, to sobie pomyślałem, że za chwilkę usiądziecie razem do herbatki.
Co do skansenu, to faktycznie, dość zabawne, że pokazuje się tam z namaszczeniem rzeczy, które niejeden z nas może pamiętać jako całkiem nie-historyczne. W domu po dziadkach w Żywcu do dzisiaj jest kaflowy piec z płytą i fajerkami, który na co dzień służy raczej jako stół lub kredens (płytę zakrywa się blatem), a używa się go od święta.
Co do latryn, to mam wrażenie, że kiedyś obyczaje mogły być inne, w końcu starożytni Rzymianie mieli takie publiczne kible na kilkadziesiąt osób, gdzie się siedziało i swobodnie rozmawiało, a co majętniejsi przysyłali przodem niewolnika, żeby im własną pupą wygrzał miejsce (bo deski były kamienne). Tak przynajmniej słyszałem w Efezie.
Patyczak cudny!
Dzień dobry



Powinnam podać pełną nazwę żurawiej rodzinki. Nie musiałbyś się męczyć z szukaniem. Żurawie kanadyjskie różnią się od tych spotykanych w Polsce. I różnice widać na pierwszy rzut oka. Mają trochę inne ubarwienie… Co do siadania do wspólnej herbatki… Córka po powrocie z plaży śmiała się, że żurawie łaziły między ludźmi (a plaża była nabita „głowa przy głowie”) i patrzyły czy ktoś ich nie pokarmi, albo może uda im się coś smacznego podkraść. One są jak oswojone… zresztą widać jak blisko małżonka jest maszerujący żuraw. Niemal na wyciągnięcie ręki… 
To co mnie zastanowiło… w żadnym obejściu nie widziałam studni. Wszystkie domy miały pompy w środku. A u mojego wujka, na wsi, do tej pory jest studnia z żurawiem. Ma co prawda pompę, która podaje wodę do domu, ale zwierzaki nadal poi się z koryta napełnianego wiadrem. Tak jak pisałam, Amerykanom jest to bardzo ciekawe i bardzo stare. Dla nich taka tara do prania kojarzy się tylko z muzyką jazzową. O innym jej zastosowaniu nawet nie słyszeli.
Nie wiem też, czemu w tych domach nie było pieców kaflowych. Te rury od pieca owszem, grzeją, ale tylko jak się pali. Bardzo szybko stygną i w domu robi się zimno. Przy ostrych zimach można w takim domu zamarznąć.

Postaram się odpowiedzieć po kolei na pytania i zażalenia
1. Nie mogłam fotografować, a tym bardziej pokazywać kółka wędkarskiego, bo to są ludzie, którzy być może nie życzą sobie być pokazywani. Musiałabym każdego z nich pytać o pozwolenie… To samo dotyczy podchmielonego towarzystwa. Tym bardziej nie pytałabym ich o pozwolenie, bo cóś im źle z oczu patrzyło. Jeszcze by mnie napadli i potem musieliby się bronić
2. Skoro ja mogłam wytężać wzrok i szukać… uważałam, ze to całkiem niezłe ćwiczenie spostrzegawczości
3. Chmury są przepiękne i nie rezygnuj z pokazania swoich. Twoje pięterko na pewno będzie piękne i ciekawe. Każdy z nas widzi często takie chmury i tak cudne niebo, że aż żal, że nie wszystko da się pokazać.
4. Przepraszam, mój błąd
5. Jadąc do skansenu wiedziałam, że te wszystkie rzeczy nie będą bardzo stare. Ostatecznie osadnictwo w USA nie ma tak długiej historii jak w Europie. Nasze skanseny są o wiele starsze. Nie tylko o lata, ale i wieki…
6. Rzymianie mogli mieć takie kible, ale osadnicy mieli zupełnie inną mentalność i moralność. Nawet odsłonięcie nogi w okolicach kolana uchodziło za coś niesamowicie zbereźnego i nagannego. A przecież na takim kiblu nie tylko nogi trzeba odsłonić
7. Co do patyczaka do zgadzam się w 100% – cudny!!!
No i to się nazywa frontem do czytelnika!
Z tego, co piszesz, to tamtejsze żurawie zachowują się jak nasze łabędzie. A zdjęciu małżonka z żurawiem faktycznie brakuje tylko smyczy.
Natomiast co do patyczaka, przypomina się, jak kiedyś w Toskanii mieszkaliśmy w wynajętym domu. Któregoś wieczoru koleżanka poszła do swojej sypialni i po chwili się wydarła wniebogłosy. Mąż koleżanki i pozostali panowie natychmiast się zjawili, gotowi bronić własną piersią, a wówczas okazało się, że nad samą podłogą na zasłonie siedzi przepiękna, jasnozielona modliszka, długości, bo ja wiem, trochę poniżej 10 cm. Nastąpił gremialny odwrót panów. Koleżanka zdumiona i dalej przestraszona w krzyk: – A wy dokąd?
Wtedy jeden z panów odwrócił się w drzwiach i powiedział ze zdziwieniem: – No jak to? Po aparat!
Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że kiedy wróciliśmy z aparatami, modliszki już tam nie było.
Ptaków żebrzących o jedzenie jest sporo. U Ciebie na ten przykład – mewy. Też latają i patrzą czy ktoś im coś rzuci, albo czy będą miały okazję coś ukraść. To samo jest z kaczkami, gołębiami, gąskami, wróblami czy innymi pierzastymi.
Modliszkę też kiedyś spotkaliśmy i chyba nawet pokazywałam ją na Wyspie. O ile mnie pamięć nie myli, widzieliśmy ją na Goose Lake.
Panom z Twojej opowieści się nie dziwię, też bym leciała po aparat
No więc właśnie z tym żebraniem o jedzenie jest tak, że to część procesu uzależniania się – a może przystosowywania się zwierzaków do człowieka. I gdyby to jeszcze dotyczyło tylko ptaków, które potrafią być uciążliwe, ale nic więcej (chyba że w specyficznych przypadkach, udokumentowanych w sieci, kiedy mewa – bo masz rację, że to głównie ich dotyczy – wchodzi do sklepu w nadmorskiej miejscowości, żeby ukraść jakieś żarcie, albo wręcz wydziera je z dłoni jedzącemu człowiekowi), ale co w sytuacji, kiedy o jedzenie zaczynają żebrać – lub wykradać resztki z kubłów na śmieci – dziki? Albo szopy, które w USA są z tego znane, ale można coraz częściej spotkać je też w Europie?
Fakt. Człowiek zagarnia coraz większe przestrzenie, ptaki i zwierzaki albo się muszą przystosować, albo wyginąć, bo wynieść się nie za bardzo mają gdzie. Stąd ta synurbizacja i synantropizacja. Tylko Wisconsin jest stanem rolniczym. Nie ma tam tak wielkich miast jak Chicago. Farmy są rozrzucone po wielkim terenie. Mają setki hektarów lasów i ziemi rolnej. Zwierzyna ma gdzie żyć bez ludzi. Tylko takim zwierzakom jest łatwiej zdobywać pokarm. Nie muszą się męczyć z szukaniem, czy polowaniem. Nie zawsze wychodzi im to na zdrowie, to fakt. Czytałam na ten przykład, jak bardzo szkodzi ptakom dokarmianie przez cały rok. A mimo wszystko ludzie to robią. Ptaki, które normalnie żywią się głównie pokarmem roślinnym, w okresie lęgów, swoje młode karmią różnym robactwem. Ma to zapewnić większą ilość białka koniecznego do prawidłowego wzrostu. W karmnikach jest głównie ziarno. Nikt nie pakuje tam robali, czy much. Ptakom jest łatwiej polecieć na karmnik, chwycić ziarenko i zanieść pociechom, niż polować. Przez to pisklaki są słabsze i częściej padają ofiarą drapieżników. Niektóre ptaki nie chcą korzystać z karmników. Robią to tylko podczas dużych śniegów i tęgich mrozów. Wiem, że kardynały tak robią. Latem rzadko kiedy można je zobaczyć na karmniku, a opisach podaje się, że są bardzo wybredne. A one są po prostu mądre
PS. Jeszcze w poprzednim komentarzu zabrakło mi dwóch mądrych słówek, więc uzupełniam: synantropizacja (przystosowanie całych gatunków do życia w środowisku silnie przekształconym przez człowieka) i synurbizacja (to samo, ze wskazaniem na środowiska miejskie).
Miralka , po aptekarsku opisuje swoje wycieczki i cholera nie ma się do czego przyczepić . Wszystko ładne , dobrze poukładane , nawet piasek na dziobie kaczki znajduje swoje miejsce w opisie . Wygląda na to , że podczas wycieczek , ma ze sobą jakiś super komputer ,taki turystyczny GPS , który podpowiada , co gdzie , kiedy , jak długo i jaka kolejność . Dziwna jest ta Ameryka , w której jest tylu Polaków , a za grosz , nie ma , naszego ludowego , polskiego bałaganu . My przecież tak lubimy krytykować … A może przyczepić się do kolorów , że za mało biało-czerwonego ?

Jeśli to będzie pocieszeniem, Maksiu, w tej Ameryce jest cała masa bałaganu. I tak na prawdę niewiele różni się to od polskiego. Buduje się i unowocześnia drogi, a pół roku po zakończeniu prac, rozkopuje na nowo, bo jakiś baran o czymś tam zapomniał… W urzędach potrafią zgubić dokumenty i trzeba je na nowo odtwarzać, oczywiście na koszt petenta
O narzekaniu nawet nie wspominam, chociaż mogłabym książkę o tym napisać…
A że pamięć mi jeszcze dopisuje, to i turystyczny GPS potrzebny nie jest


A co do moich opisów… mam matematyczny umysł i dlatego staram się wszystko usystematyzować. Nie mam takiej fantazji i polotu, jak co niektórzy Wyspiarze i chyba dlatego te moje opisy są takie „aptekarskie”
PS. Białego więcej będzie zimą… a czerwony? To się domaluje!!!
Masz Dziewczyno talent i nie wypieraj się tego . Podziwiam Twoją skrupulatność i dokładność w opisach materiału ,dla tego pozwoliłem sobie na powyższy wpis . Bardzo mi się podoba i popieram propozycję Zoe .
Dziękuję za uznanie, Maksiu
Czasami miło do niej się wraca.
To tylko jeden drobny przykładzik, a są ich tysiące
Dobrze jeszcze, że nie zgłaszam pretensji do chłopców (co zapisuję sobie na plus) i po cichu po nich poprawiam
Mąż na pewno by ze mną nie wytrzymał, syn, przyzwyczajony od dzieciństwa pewnie jakoś by to znosił

Żeby nie zanudzić, skróciłam znacznie opisy. Pominęłam całą masę zdarzeń… takich drobnych. W swoim archiwum przechowuję całe teksty, razem ze zdjęciami. Pamięć ludzka jest zawodna i po kilkunastu różnych wypadach, wiele szczególików ginie w niepamięci. A to nasza rodzinna historia…
Muszę też przyznać, że ta skrupulatność i dokładność nieraz mi w życiu przeszkadza, ale nie mogę się odzwyczaić. Często wolę sama coś w domu zrobić, bo moi chłopcy nigdy nie zrobią tego tak jak trzeba (oczywiście w moim mniemaniu). Wiem, że się czepiam niepotrzebnie. Ale jak widzę w szufladzie na sztućce, że jakiś widelec leży odwrotnie, czy sztućce są wrzucone byle jak (chociaż w odpowiednich przegródkach), to mnie szlag trafia i nie mogę się powstrzymać, żeby tego nie wyrównać. Potem sama na siebie się złoszczę, bo w sumie co za różnica? I tak zaraz ktoś to weźmie i będzie używał… to po co te nerwy?
Świetny reportaż!
Dodam tylko wyjaśnienie do fotografii 3. od końca. Jeżeli to było hodowane w polskim domu, to zapewne tak sobie Amerykanie wyobrażają polskiego orła…
Ooo… Piękne! Mam kompleksy…
A czemu masz kompleksy? Bo nie do końca rozumiem…
Bo ja tak nie umiem.
Dzień dobry!

Ja dziś między dwiema imprezami: wczorajszą i dzisiejszą, ale kawę wstawiam!
Dzień dobry wszystkim, sobota biegająca i niedziela trochę też, bo pierwsza rocznica śmierci tutejszej cioci (małżonki).
Kawa na rozruch koniecznie, bardzo dziękuję!
O dwa dni mnie nie było a tu takie piękne nowe pięterko. Przeze mnie niedoścignięty ideał. Pracuje nad sobą ,pracuje ale wewnętrzny chaos nie pozwala mi sięgnąć ideału . No cóż. Poza tym rower to nie auto – trudno mi się i to jeszcze samotnie wybrać gdzieś dalej na ciekawe łowy. Już nie mówiąc o innych technicznie dla mnie trudnych sprawach. W malutkiej Holandii jednak jest sporo do pokazania..
Miral pozostaje dla mnie niedościgniętym wzorem. Piję podaną kawusię i zabieram się do całotygodniowych zaniedbań domowych. Kiedyś te kurze i inne sprawy muszę zrobić . Może wpadnę w międzyczasie na jakiś pomysł ?
Ja np. wpadam na pomysły przy koszeniu trawy (nie zawsze, ale często), więc idea jest głęboko słuszna, w sensie jakiejś aktywności i myślenia naraz.
Dziękuję Reniu za uznanie



Rozumiem też, że samochodem mam większe pole do popisu. Mogę dojechać szybciej i dalej. Przyznaję Ci też rację, że samotne wycieczki nie mają takiego uroku…
Wydaje mi się, że w każdym kraju można znaleźć rzeczy godne pokazania… to tylko kwestia czasu, chęci i mobilności.
Życzę ciekawych pomysłów
Dzień dobry. Przerwa. Na kawę. Ależ jest niesamowicie pięknie za oknem. Nie wiem jak tam u was z pogodą. Bo u mnie październik w tym roku jest rewelacyjny:-)
Jestem z powrotem. Właśnie się okazało, że niedziela też będzie TROCHĘ biegana. Ale to na szczęście jutro.
Dzień dobry


Sobota, to będę miała jak zwykle… muszę „odgruzować” dom, czyli mam przed sobą konserwację powierzchni płaskich
Poza tym czas poprzynosić moje kwiatki z ogródka. W tym tygodniu zapowiadają, że temperatura w nocy spadnie do 10C, a nie wszystkie moje roślinki są w stanie to znieść.
Właśnie złapałem się na myśli: „Jak to dobrze, że u Ciebie też sobota”. Wyobraźcie sobie, co by było, jakby któryś z Wyspiarzy mieszkał na innej planecie? „Bo wiecie, u nas na Marsie to dzisiaj jest wtorek i właśnie wychodzę do pracy”.
Ale, z drugiej strony, jakie byśmy wtedy mieli fotogalerie!
No tak… często ludzie z Polski pytają mnie „to jaki dziś u ciebie dzień?”. Żeby się podroczyć, odpowiadam, że słoneczny
Między nami jest 7 godzin różnicy i faktycznie w Polsce jest już (na ten przykład) sobota, a u mnie jeszcze nie skończył się piątek. U mnie w tej chwili dochodzi 8, u Was 15 
Chyba potrzebowalibyśmy specjalnego łącza…

Z tym Marsem to fajnie by było, tylko nie wiem, czy taki normalny internet miałby zasięg tak daleko?
Hihi, patrząc na Juniorów nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek zgodził się lecieć na Marsa, wiedząc, że tam nie ma netu!
Wczoraj się wściekłam.
Od Ricka dostałam kłącze kiełkującego imbiru. Jak mi powiedział, on jest „plants killer”, czyli wykończy każdą roślinkę chociaż bardzo je lubi
Zabrałam do domu, pokroiłam, żeby w każdym kawałku było kiełkujące oczko. Posadziłam w szerokiej doniczce, żeby miały gdzie rosnąć. Było ciepło, więc zostawiłam na podwórku. Wczoraj patrzę, a wiewióry zeżarły mi te kiełki, a nawet część kłącza wykopały i ponadgryzały
Nie wiem, czy coś jeszcze z tego będzie i jestem wściekła
Nigdy nie miałam rosnącego imbiru i byłam ciekawa jak ta roślinka będzie wyglądała…
Jak ja nie cierpię tych wiewiór!!!
Wiewiórka: the killer of the plant killer.
A poważnie – może pomyśleć nad jakimś naturalnym wrogiem? Kot? Łasica? Zastanawiam się też, czy sylwetka (albo wręcz plastikowa atrapa) drapieżnika, powieszona gdzieś u góry, by ich nie odstraszyła? Bo znowu kot, łasica czy inny taki stwór, to nie będzie wybierał – jak nie wiewiórki (albo jak się skończą), to zacznie wpylać ptaszki.
Dopijam kawę i zabieram się za robotę
Jeszcze tylko spróbuję przegonić tego lenia co siedzi za mną i trzyma za ręce 

Miłego sobotniego popołudnia Wyspiarze
Miłego Tobie!
Dobry wieczór 🙂 Podzielam opinię Miralki nt. wiewiórek . Jest to niesamowicie upierdliwy zwierzak . Mam z wiewiórkami od paru lat problem . Opanowały wszystkie budki dla ptaków , wypłoszyły nawet sroki i nie bardzo wiem , jak sobie z tym radzić . Bywa , że wpadają na werandę podczas posiłków i próbują coś tam dla siebie zarwać . A jak prychają ! Jakie niezadowolone ! Widać , że to my jesteśmy tam intruzami , a one gospodarzami ! Czy ma ktoś z Państwa pomysł na te figlarki ?
Może umieścić budki na maszcie/ kiju, a pod budką dać taką metalową, śliską tarczę, jaką się zakłada na cumy statków, żeby szczury nie przełaziły?
Na Mazurach mam kilkanaście wysokich modrzewi , srebrnych świerków , jodły koreańskie , brzozy , kilka drzew owocowych , jałowce , aleja thui i różne krzewy np. piękne jaśminy . Jest to namiastka parku i dodanie do tej przyrody oddzielnych masztów jest trochę kłopotliwe .Ale przyjrzę się otoczeniu i może uda się coś wkleić
No nie wiem, może ktoś będzie miał lepszy pomysł, jak to zrobić, żeby wiewióry się odczepiły od budek. W końcu na Wyspie są łebscy ludzie 🙂
Witajcie!
Cały dzień spędziłem poza domem, na b. licznym spotkaniu z różnymi ciekawymi ludźmi (m. in. z p. Prezydentem Lechem Wałęsą). Właśnie wróciłem, więc się witam 🙂
Dobry wieczór!
Nooo! Pozazdrościć!
Witaj Ukratku

No to faktycznie jesteś pełen wrażeń
Długa ta sobota była. I pełna wrażeń.
Dobranoc Państwu. Czas pod kordełkę.

I ja też idę sobie przed spaniem pooglądaać coś w obcych językach. Zemdliły mnie dziś polskie wiadomości. I dlaczego nigdzie nie ma wiadomości ,że Polska (jak podali Holendrzy ), w ostatniej chwili podpisała traktat w sprawie klimatu .A zreszta – coraz mi dalej niż bliżej.. Idę też pod kołderke.

Spokojnej razy trzy. I czas najwyższy na dobranoc, która za chwilkę…
Dbrnc
No właśnie – ciemno. A tu wstawać by trzeba.

To ja może ekspresik włączę?
Dzień dobry. Tak było cicho, że sobie pospałem do późna. A jeszcze jakieś deszcze, chmurno i mglisto – po co wstawać przy niedzieli?
Bieganie zacznie się przecież dopiero za, hm, półtorej godzinki?
Dzień dobry. Na południu Polski mamy jeszcze piękną pogodę. Dobrego dnia dla reszty wyspiarzy.
To pewnie dlatego, że tu już nie. Dobrze, że nie pojechał Pan na urlop teraz.
Witajcie!
W niedzielę dobrze jest odespać tygodniowe zaległości i emocje. I tego się trzymam. Kurczowo…
Ja co prawda nie potrafię tego tak zwerbalizować, ale możliwe, że to poranne dłuższe pospanie to z tego samego powodu.
Za chwilkę wybywam, dam znać po południu, jak wrócę.
Dzień dobry


Nie wiem na razie jaka u mnie pogoda, bo ciemno
Wczoraj padało prawie cały dzień i nawet czasami pogrzmiewało… Jesień
Zaraz wybywamy na cotygodniowe zakupy
Otóż i jestem. Ale już się boję, co jeszcze dzisiaj się zdarzy. Od rana zastrajkowała drukarka (nieoryginalny tusz – zdaje się, że HP ostro wzięło się do roboty, żeby zniechęcić użytkowników do zamienników), a teraz po południu walnęła jeszcze część w jednej elektrycznie podnoszonej bramie, na szczęście dało się ją odblokować i podnieść, ale ktoś kiedyś musi ją jeszcze naprawić. Nie ja. Fachowiec, no i przecież nie w niedzielę, już pomijając to, że zamienną część trzeba zamówić i sprowadzić.
Popisałam i lecę dalej

Miłego popołudnia życzę
Nawzajem!
A ja niespodziewanie też zaraz wybywam. Będę… jak będę.
Są zwolennicy poglądu ,że los każdego z nas jest napisany przez powiedzmy Opatrzność . Stąd nie ma sensu zamartwiać się co się stanie , bo to i tak nastąpi . Przykładem jest ( wspominałem już o tym ) pewne wydarzenie w Warszawie . W ub. roku na jednej z warszawskich ulic na przejściu dla pieszych została potrącona przez auto kobieta . Po ranną kobietę przyjechało Pogotowie , które po kilkudziesięciu metrach zderzyło się z innym autem . Podczas tego zderzenia z karetki wypadła na jezdnię ranna kobieta , którą na miazgę rozjechało kolejne auto . Nie było co zbierać donosiła prasa . Wszystko działo się w przedziale kilkunastu minut . Widać z tego , że los tej kobiety był przesądzony . Musiała zginąć . Nie muszę mieć racji , bo przy takim podejściu można dojść do wniosku , że nie warto planować , bo i tak wszystko może szlag trafić …
Wobec spodziewanej powodzi pewien pobożny chrześcijanin dostał wezwanie do ewakuacji. Zignorował je, tłumacząc, że Bóg go ochroni. gdy woda zalała parter jego domu, nadpłynęła motorówka straży by go ewakuować. Odmówił, j.w. Gdy modlił się na czubku dachu, bo reszta domu była już pod wodą, wypatrzył go helikopter. Nie dał się zabrać, motywując to tym samym. Godzinę później dom runął i nieszczęśnik utonął w odmętach.
Gdy stanął przed obliczem Pana, zawołał ze smutkiem:
– Panie mój, czemuś mnie opuścił? Mnie, który tak żarliwie w ciebie wierzyłem?
Zdumiał się Bóg: – Posłałem ci ostrzeżenie, potem motorówkę, wreszcie helikopter. Co jeszcze, durniu, mogłem dla ciebie zrobić?
Ano właśnie.
Jednak czasami kwalifikuję się do cytatu z Teletubisiów: „Przewróciła się ze zdziwienia.”.
Otóż BB ma przynieść do szkoły, na lekcje zajęć technicznych, czy jak to się tam teraz nazywa, model do składania. OK. Szukamy modelu, takiego 200 elementów+. No i owszem, są. Po stówie. Plus klej, farby i jakieś narzędzia modelarskie.
No i ja mam takie naiwne pytanie: a co z uczniami, w których domach ledwo się wiąże koniec z końcem? Bo to jest normalna publiczna szkoła rejonowa, obowiązkowa – nie żadne wynalazki bogaczy. I ja sobie usiłowałam wyobrazić ucznia, którego matka kombinuje, jak zrobić obiad, żeby wszystkich nakarmić, a on przychodzi i mówi, że MUSI przynieść do szkoły model do sklejania…
Teoretycznie, starsze klasy mogłyby na ZPT wytwarzać takie modele dla młodszych…
Jestem z powrotem, aczkolwiek niekoniecznie w stanie nadającym się do pokazywania na Wyspie.
Ups!
No więc właśnie.
Niemniej, skoro obiecałem, że dam znać po powrocie…
Ja się też pożegnam – posiedziałabym jeszcze troche ale wyobrażcie sobie,że mam gorączkę i boli mnie gardło ,głowa i wszystkie kości. Pomimo to wygrałam w karty ale tv bingo mnie zrobiło w konia. No cóż – za tydzien będe miała jeszcze jedną szanse. hi,hi pewnie się jak zwykle ostanie się na szansie…No to do juta kochani.
Też spokojnej.
Zdrówka życzę, Reniu
Kuruj się

Muszę przyznać, że trochę mnie dzisiejsze wiadomości w TV wkurzyły
To gdzie tu sprawiedliwość?!!! I jeszcze bezczelnie tłumaczy, że to legalne 

Już dawno mi się naraził, bo powiedział oficjalnie, że USA ma broń jądrową i on nie rozumie, czemu jej nie używa
Niech jej użyje, tylko niech powie kiedy, to będę stąd spierdzielała w podskokach. Czy tylko USA ma taką broń? Czy chce on wywołać wojnę nuklearną?!!! Czy chce zniszczyć swój kraj? To jakiś idiota!!!
To jest jak z wyborami w Polsce. Musisz wybierać między dżumą a cholerą
Nigdy nie wiadomo co gorsze
Ale jak słyszę, co wygaduje Trump, to już wolę kłamstwa Clintonowej 

To nawet wygodne. Nigdzie nie muszę łazić. Wystarczy wypełnić i wysłać
A że wybory wypadają we wtorek… nie wiem czy znalazłabym czas, żeby się wybrać… 


Dowiedziałam się z nich, że Donald Trump, kandydat na prezydenta USA, miliarder, od 18 lat nie płaci podatków. Jego zwolennicy mówią, że to legalne. To ja mam w d…e takie prawo, które każe mi płacić podatki, gdy zarabiałam 15tys. na rok, a jego prawnicy znajdą dziury w prawie i chociaż zarabia miliony, płacić nie musi
Uggghhh
Na 100% nie będę na niego głosować
Nie lubię Hillary Clinton (jego przeciwniczki), ale będę na nią głosować
Wśród zwolenników Trumpa jest wielu rasistów. Chcą oni powrotu do czasów niewolnictwa. Chyba zgłupieli!!! Nawet nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieć niewolnika w domu!!! I nie ma znaczenia jaki kolor skóry by miał. W sumie nie powinno dziwić, że idioci chcą głosować na idiotę…
W tym miejscu muszę dodać, że w poczcie dostałam informację, że jeśli chcę, mogę głosować przez pocztę. Muszę tylko wypełnić formularz i im wysłać. Oni mi przyślą kolejny formularz, który mam wypełnić i znowu im wysłać. Jednocześnie to oni zawiadomią mój punkt wyborczy, że głosuję „pocztowo” i już mnie na liście nie będzie
Przepraszam, że tak politycznie, ale to nie polska polityka i mam nadzieję, że jakoś to przetrawicie
Pisałam już nieraz, że nie biorę udziału w polskich wyborach. Mieszkam w USA i głównie tutejsze wybory mnie bezpośrednio dotyczą. Staram się nie wtrącać tutejszych problemów, bo wiem, że to z kolei Was nie obchodzi, ale jak mi „gul narośnie”, to muszę to jakoś odreagować, a Wyspa jest do tego idealna
Broń nuklearna i niewolnictwo.
On to on, ale jak tyle osób może go popierać???
Zresztą zbyt często ostatnio zadaję sobie to pytanie w odniesieniu do różnych polityków…
Rozmawiałam nie tak dawno z jego zwolenniczką. Kryteria tego „lubienia” są różne. Tej mojej znajomej bardzo podoba się, że nie jest on politykiem, a biznesmenem i to z sukcesami. Nie wiem jaki to sukces, bo jego kasyna już kilka razy bankrutowały, a z tego co piszą, to ma ponad 600 milionów długów
No to niebywały sukces!!! Nie każdemu uda się tyle wyciągnąć od banków…

Poza tym, te budynki firmowane jego nazwiskiem i tak w dużej części nie należą do niego. Po prostu sprzedał swoje nazwisko, żeby widniało na budynku…
Wielu ludziom podoba się też to, że on mówi co myśli i w ogóle nie przejmuje się opinią na swój temat. Nie jestem pewna czy to akurat jest dobrą cechą głowy państwa. No i jeśli on faktycznie mówi to co myśli, to się zastanawiam, czy on w ogóle myśli
Wielu Amerykanów jest sfrustrowanych, bo pamiętają lata, gdzie jedno z małżonków pracowało i było w stanie zarobić na wszystko. Teraz oboje pracują i ledwie wiążą koniec z końcem. Klasa (tak zwana) średnia zaczyna coraz bardziej ubożeć, więc chcą zmian (czy to Wam czegoś nie przypomina?). Tylko mało kto myśli, że taki prezydent w zasadzie nic nie może. Zależy od Kongresu. Oni są w stanie zablokować każdy prezydencki pomysł. A że większość siedzi w kieszeni wielkich firm i bankierów… nie muszę chyba tego tłumaczyć
Trafiłaś w sedno! Dokładnie o to chodzi, tylko że to tacy jak Trump i jemu podobni są częściowo odpowiedzialni za zmianę stanu „gdzie jedno z małżonków pracowało i było w stanie zarobić na wszystko.”
Uwaga, będzie dłuuugi, wieloakapitowy cytat:
„Pierwszy Pozłacany Wiek padł ofiarą recesji i paniki, ostatecznie odchodząc w niebyt po około sześćdziesięciu pięciu latach, w wyniku giełdowego krachu w roku 1929. Z ruin Wielkiego Kryzysu wyłonił się bezpieczniejszy system finansowy, obejmujący progresywne podatki i opiekę społeczną. W kolejnych dekadach klasa średnia rozwinęła się, jak nigdy wcześniej. Nowa era prosperity nadeszła w roku 1946 – tym samym, w którym urodził się Donald Trump (co czyni go ojcem założycielem pokolenia baby boom). Po zakończeniu drugiej wojny światowej przemysłowi konkurenci USA praktycznie nie istnieli, a z frontów wróciło do cywila ponad 10 milionów obywateli. Gdy zagraniczne rynki zaczęły domagać się zaopatrzenia, a krajowy popyt na towary konsumpcyjne wręcz eksplodował, zaczął się kolejny złoty wiek. Miliony nowych rodzin zakładanych przez wracających z wojska potrzebowały domów, a przedsiębiorcy tacy jak Fred Trump, ojciec Donalda, zaspokajali popyt, zbijając przy tym olbrzymie majątki. Trafne decyzje biznesowe i szybkie, zdecydowane działania przyniosły Fredowi w wieku siedemdziesięciu lat majątek, oceniany w 1975 roku na 100 milionów dolarów.
Złote lata po wojnie, które pozwoliły ludziom takim jak Fred Trump przeżyć finansowy cud, zaznaczyły się w historii również bezprecedensowo wyrównanym rozwojem ekonomicznym. Rozmaite klasy społeczne, zróżnicowane pod względem dochodów – wyższe, średnie i niższe – w związku z wzrostem gospodarczym osiągnęły proporcjonalne zyski, a różnice finansowe pomiędzy nimi nie uległy zmianom. Taki korzystny stan rzeczy trwał aż do recesji lat 1973–75. Lata ekonomicznej stagnacji i kryzysu przysłużyły się konserwatywnym siłom politycznym, zdecydowanym poprzez cięcia podatków i deregulację doprowadzić do rozwoju nowych wielkich fortun. Teoretycznie zakładano, że fala pieniędzy docierająca do najbogatszej mniejszości „uniesie wszystkie łodzie” i ocali również majątki klasy średniej.
Wraz z wyborem Ronalda Reagana w 1980 roku konserwatywni politycy dostali to, czego chcieli. Rząd zaczął obcinać stawki podatków nałożonych na potentatów i łagodzić przepisy regulujące funkcjonowanie przemysłu oraz instytucji finansowych. Wszystko to robiono w imię wzrostu i sprawiedliwości – dla bogatych. By podkreślić tę ostatnią okoliczność, David Stockman, odpowiedzialny za budżet w gabinecie prezydenta Reagana, rozdał jego członkom kopie swojej ulubionej książki autorstwa George’a Glidera, zatytułowanej Bogactwo i ubóstwo. Dzieło to traktowało o moralnych podstawach akumulacji wielkiego kapitału, wynosząc na piedestał przedsiębiorców i krytykując biedotę. Glider twierdził, że „współcześni biedni odmawiają ciężkiej pracy, biali nawet bardziej od czarnych.” Administracja Reagana zaczęła wprowadzać jego idee w życie, obcinając fundusze na pomoc społeczną, redukując podatki i dążąc do uwolnienia biznesu od restrykcyjnych przepisów. Tak w USA zaczął się Drugi Pozłacany Wiek.7
* * *
Z początku niemal nikt nie zauważył, że dzieje się coś istotnego. Na początku lat osiemdziesiątych Amerykanie interesowali się przede wszystkim dwucyfrową inflacją i wskaźnikiem bezrobocia, oscylującym około 10 procent. Gdy zagrożenia te zaczęły słabnąć, wielu ludzi uwierzyło, że stało się tak dzięki polityce promującej bogatych. Mimo kryzysów finansowych, z których większość łączono ze spekulacją i poluzowaniem przepisów, „drugi Pozłacany Wiek” nie był określany tym mianem aż do 1990 roku, kiedy to Kevin Philips opublikował książkę The Politics of Rich and Poor. Twierdził w niej, że przez Stany Zjednoczone przeszła fala „plutokratycznej rewolucji porównywalnej z tą z końca dziewiętnastego wieku”, i chociaż przewidywał, że ten trend ostatecznie się zakończy, nie potrafił określić, kiedy to nastąpi. W każdym razie do 2015 roku nie zanotowano jego końca. W pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku klasa średnia zbiedniała, a górny 1 procent społeczeństwa posiada bogactwa większe niż posiadane przez dolne 90 procent. W roku 2014 pięciuset najbogatszych ludzi na świecie kontrolowało zasoby warte 4,4 biliona dolarów – więcej niż wynosi zsumowana wartość rocznych obrotów z działalności gospodarczej w Indiach (1,2 miliarda mieszkańców) i Brazylii (200 milionów).
(…)
Prezydent Ronald Reagan, były aktor, wynajmujący elegancką kalifornijską posiadłość od właścicieli – swoich bogatych przyjaciół – był wcieleniem etosu tej epoki, stawiającego styl ponad treścią. Pisarz Kevin Phillips określił ów etos jako „ostentacyjne czczenie bogactwa”. W latach pięćdziesiątych Pat, żona Richarda Nixona, nosiła „dobry płaszcz z materiału”, jak przystało żonie Republikanina, ale w latach osiemdziesiątych Nancy Reagan występowała już w futrze. Inauguracja prezydentury jej męża była pełna przepychu, zwłaszcza gdy porównało się ją z rustykalnym stylem jego poprzednika Jimmy’ego Cartera. Doradcy i przyjaciele Reagana wywodzili się z górnych warstw społecznych. Wszystkie te różnice położyły kres stylowi z lat pięćdziesiątych, wykreowanemu przez magazyny takie jak „Photoplay”, sugerującemu, że celebryci to tacy sami ludzie jak ich wielbiciele. W latach osiemdziesiątych oznaką realnego sukcesu, czasem nawet moralności, stało się bogactwo, a przynajmniej sugerujący je styl życia. Prezydent Carter, krytykujący materializm za „brak umiaru i rozbuchaną konsumpcję”, był postrzegany jako zrzęda, który nie zna się na ekonomii. Według recepty Reagana ludzie powinni się odprężyć i pozwolić, by cięcia podatkowe, wzmożone wydatki na obronę i olbrzymia redukcja pomocy biednym magicznie przywróciły do życia klasę średnią. Kiedy legion ekonomistów stwierdził, że administracji nie uda się ta sztuczka, prezydent zamiast przekonujących argumentów użył słów, które zabrzmiały, jakby czytał z kartki. Powiedział mianowicie w wielką pewnością: – Tak, potrafimy to uczynić. I tak, uda nam się to.
Reagan nader często mijał się z prawdą. Stale utrzymywał, że sam pisze sobie przemówienia, mimo iż wykazano, że tego nie robi. Nałogowo mieszał fakty ze zmyśleniami, pozostawiając słuchaczowi rozróżnienie jednych i drugich. W swoim czasie satyryk Stephen Colbert określił taki styl jako „prawdziwościowy” (i wyjaśnił, że to taki, który pochodzi „z głębi ducha, nie z książek”). W czasach Reagana dziennikarz James Reston stwierdził, że to styl, stworzony „aby unikać faktów”. Donald Regan, szef personelu Białego Domu, dosadnie porównał pracę, polegającą na wyjaśnianiu oświadczeń prezydenta do „roboty brygady z łopatami, idącej za paradą słoni”.
Co prawda inni musieli się potem solidnie namachać łopatami, jednak prezydent był tak wiarygodny, że zyskał sobie niepodważalną reputację podatkowego konserwatysty. Pod koniec jego kadencji dług federalny uległ potrojeniu, a średnie stawki za godzinę pracy stale spadały, ponieważ dobrze płatne stanowiska pracy w fabrykach zniknęły. Jednocześni zwalniani robotnicy odkrywali, że nowa praca w usługach, jeśli w ogóle dostępna, jest znacznie gorzej opłacana. W tych warunkach pracujący nie mogli utrzymywać rodzin tak jak ich ojcowie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Różnicę pokryły częściowo zarobki żon i matek, których coraz większa liczba wkraczała co roku na rynek pracy. Ludzie pożyczali również więcej, by podtrzymać swój standard życiowy. Recesja z lat 1981–83 sprawiła, że łączny dług na kartach kredytowych zaczął rosnąć i rósł niemal nieprzerwanie do roku 2000.
Ciężka praca i zadłużenie przyniosły Amerykanom na co dzień niebywały stres. Mimo to pracowali i zadłużali się nadal, a energii do działania dodawały im marzenia o nagłym bogactwie, osiągniętym w sprytny sposób. Rządowe loterie, spotykane wcześniej tylko w New Hampshire i Puerto Rico, teraz organizowano w całym kraju. Tym, którzy chcieli już na starcie mieć większą szansę na sukces, proponowano telewizyjne kursy obrotu nieruchomościami, zachęcając widzów, żeby używali pieniędzy innych ludzi do zwiększenia skali małych osobistych inwestycji w nieruchomości. W 1984 jednym z największych amerykańskich bestsellerów została książka zatytułowana Nothing Down: How to Buy Real Estate with Little or No Money Down (Nic straconego: Jak kupić nieruchomość, nie mając pieniędzy) Jej autor Robert G. Allen, klon Alberta Lowry’ego, gwiazdy reklam informacyjnych, utrzymywał, że zdołał nauczyć dwóch losowo wybranych z kolejki w pośredniaku ludzi tyle, że każdy z nich zarobił pięć tysięcy dolarów w ciągu dziewięćdziesięciu dni. W 1987 przyznał, że sam ma problemy z finansami, po tym jak wladze federalne zajęły jego nieruchomość, by odzyskać 412 tysięcy dolarów z tytuły niezapłaconych podatków i kar.
Kiedy ludzie z niższej i średniej klasy ciężko pracowali na swój amerykański sukces, polityka Reagana pomogła jednemu procentowi bogaczy w trakcie kadencji tego prezydenta zwiększyć dochody o 74 procent. Lwią część tego wzrostu stanowiły zyski od kapitału włożonego w inwestycje, które dzięki reformom Reagana obciążone były o wiele mniejszymi podatkami. Za jego rządów liczba ludzi o majątku przekraczającym 100 milionów dolarów podwoiła się, a liczba miliarderów – potroiła. Ci ludzie mogli, jeśli chcieli, wybulić ponad milion dolarów na apartament w Trump Tower (niektóre były tańsze, ale ponad dziewięćdziesiąt z nich wyceniono na milion lub więcej).
Pieniądze, jakie wydawali w Nowym Jorku bogacze spoza tego miasta, okazały się konieczne dla rozruszania tamtejszej ekonomii. Punkt ciężkości nowojorskiej gospodarki przesuwał się stopniowo w kierunku finansów i usług. Nowy Jork, podobnie jak wszystkie większe miasta północnego „pasa rdzy”, bardzo szybko tracił miejsca pracy w sektorze produkcji. W tych warunkach bogaci ludzie byli naturalnym źródłem pieniędzy dla sprzedawców w sklepach, kierowców, odźwiernych i fryzjerów. Zatrudnieni na tych stanowiskach zarabiali dużo mniej niż w zawodach związanych z produkcją, jednak trend ten okazał się nieodwracalny. Dobrze płatna praca kojarzona z klasą średnią znikała, podczas gdy dochód i bogactwo koncentrowały się w górnych warstwach społeczeństwa. W tej sytuacji o wiele lepiej było mieszkać i pracować w Nowym Jorku, gdzie bogaci tłoczyli się przy stole, z którego spadało na podłogę więcej okruchów.
(…)
Wzrastając w czasie, kiedy bogactwo ulegało przedefiniowaniu – naprawdę majętni przyznawali się do aktywów wartych nie miliony, a miliardy – Trump nie był odosobniony w swoich ambicjach. Ogólnie rzecz biorąc, bogaci mężczyźni i kobiety z jego pokolenia żyli na poziomie nieznanym od czasów, kiedy lekarstwo wielkiego kryzysu uśmierzyło gorączkę lat dwudziestych. Fred Trump w kwiecie wieku zaliczał się do najbogatszych ludzi w Ameryce, a mimo to mieszkał w sąsiedztwie lekarzy, prawników i księgowych. Rzadko podróżował, z wyjątkiem wakacji spędzanych na Florydzie, i skrupulatnie pilnował wydatków. W 1955, kiedy magazyn „Fortune” zanalizował życie najbogatszych, taki daleki od ostentacji tryb życia był normą dla większości amerykańskich dyrektorów i prezesów, którzy pamiętali szalone lata dwudzieste i nie chcieli powtórki z rozrywki. Don Mitchell, prezes Sylvania Electric, mieszkał w jedenastopokojowym domu w Summit, New Jersey, a do pracy na Manhattan dojeżdżał pociągiem. D.A. Hulcy, prezes Lone Star Gas, uważał za swoją jedyną ekstrawagancję mały domek nad jeziorem.
Najważniejsi biznesmeni, opisani przez „Fortune” w 1955 roku, korzystali z większych luksusów niż statystyczni pracownicy ich firm, ale dzieląca ich luka była o wiele mniejsza niż analogiczna przepaść w 1990. Wśród czołówki najbogatszych zaś Trump był jedynym, który tak chełpił się władzą i majątkiem. Dlatego też stał się symbolem zmian, niepokojących tych, którzy rozumieli sukces w bardziej tradycyjny sposób. Ich amerykański sen oznaczał stabilne życie rodzinne, bezpieczny dom i stałe miejsce w lokalnej społeczności. Tymczasem dostatnie życie Trumpa oznaczało komiksową fantasmagorię, promowaną z pomocą zatrudnionych w mediach sojuszników, takich jak Robin Leach i Barbara Walters.
Skoro Trump radził sobie tak dobrze, inni również zaczęli chwalić się na różne sposoby bogactwem. Gerald Guterman, magnat z branży nieuchomości, uczcił bar micwę syna, organizując za 500 tysięcy dolarów rejs dla kilkuset gości. Gayfryd Steinberg wyłożyła okrągły milion na bal z okazji pięćdziesiątych urodzin jej męża w Hamptons. Malcolm Forbes wydał ponad 2 miliony na przyjęcie we własne siedemdziesiąte urodziny w Tangierze, w którego programie znalazła sie autentyczna szarża kawalerii. W okolicach zamieszkiwanych przez Gutermanów, Steinbergów i Forbesów wydawano także olbrzymie sumy na imprezy żon i kochanek oraz na operacje plastyczne mające upodobnić żony do kochanek.
Podczas gdy życie najbogatszych Amerykanów stawało się coraz bardziej luksusowe, ich rodacy z klasy średniej mężnie walczyli, by utrzymać standard życia. Płace tkwiły w miejscu, długi rosły, a dobrze płatne stanowiska pracy w zakładach produkcyjnych powoli znikały. Począwszy od roku 1984 liczba bankructw osobistych co roku była coraz wyższa. W 1991, kiedy w stan upadłości postawiono kasyno Taj Mahal, upadłość konsumencką ogłosiło około dziewięciuset tysięcy podatników. Inaczej niż Trump i inni, którzy używali procedur upadłościowych jako narzędzia finansowego, zwykli ludzie nie mogli schować się za fasadą korporacji, ani negocjować lepszych warunków spłaty z wierzycielami. Zwykli ludzie, składający wniosek o upadłość, byli zrujnowani – tracili domy, samochody i wszystkie ruchomości o jakiejkolwiek wartości pieniężnej. Pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych na przedmieściach Nowego Jorku przejęto za długi rekordową liczbę nieruchomości i eksmitowano ich mieszkańców. W Oregonie schroniska dla bezdomnych pękały w szwach. Na Środkowym Zachodzie eksperci w dziedzinie zdrowia publicznego winili presję ekonomiczną za nagły wzrost samobójstw wśród farmerów. Na obu wybrzeżach analitycy zauważyli rozwój „dwoistego” społeczeństwa, w którym mniejszość rozkwitała, a olbrzymia większość musiała ciężko harować.
(…)
Wydanie drugiej książki Trumpa zbiegło się z grubsza w czasie z potopem dzieł autorów, który próbowali wszcząć alarm w związku z brakiem umiaru jako stylem obowiązującym w latach osiemdziesiątych. Książka Barbarians at the Gate Bryana Burrougha i Johna Helyara odmalowywała obraz zapierającej dech w piersiach chciwości i ego, opowiadając zarazem historię przejęcia za 25 miliardów dolarów firmy RJR Nabisco. W The Politics of Rich and Poor Kevin Philips, były strateg Partii Republikańskiej, wyjaśniał, jak zaczął się nowy Pozłacany Wiek. Inni autorzy donosili, że część dochodu narodowego trafiająca do najbogatszych wzrosła z 8,1 do 14,7 procent, a zarobki największych bogaczy z Wall Street w ciągu dziecięciu lat zwiększyły się o tysiąc procent. Earl Shorris, autor A Nation od Salesmen, wymienił konkretnie Donalda Trumpa we fragmencie potępiającym chamski „sabotaż” amerykańskiej kultury przez tych, którzy wierzyli, że kupić i sprzedać można wszystko – od uwielbienia mas do poparcia Waszyngtonu.
(…)
Ataki Stone’a miały na celu przekonanie wyborców, że Partia Republikańska, tradycyjnie kojarzona z wielkim biznesem i klubem śmietanki towarzyskiej, jest w istocie antyelitarną partią klasy pracującej. By osiągnąć ten cel, wykorzystywał niepokoje wielu Amerykanów dotyczące intelektualistów (elity, której Stone się przeciwstawiał) i ich uznanie dla tych, którzy odnieśli ekonomiczny sukces. W tym ujęciu majątek równał się cnocie, a tym samym każdy, kto bronił wolności gospodarczej lub okazał się skutecznym biznesmenem, był wart poparcia. Ta formuła stworzyła, jak to określił pisarz Thomas Frank „rynkowy populizm”, łączący aspekty kultury masowej, patriotyzmu i pro-biznesowej ideologii w jeden system wierzeń, który obciążał odpowiedzialnością za większość problemów w kraju rząd i intelektualistów, zwłaszcza tych, których dało się określić jako politycznie liberalnych. Na zjazdach Republikanów i w programach sieci Fox News do wrogów zaliczano czasem również związki zawodowe i każdego, kto mógłby się sprzeciwić bogaczom – biznesmenom czy finansistom. Poglądy te podzielały miliony Amerykanów, w tym również ci, którzy sami wypadli z klasy średniej, podczas gdy ich kosztem bogaci stawali się jeszcze bogatsi.
(…)
Warto zauważyć, że osobisty majątek Trumpa, oceniany przez „Forbesa”, wzrósł, podczas gdy jego firma zarządzajaca kasynami i hotelami upadła. W 2003 wyceniono jego fortunę na 2,5 miliarda, co dało mu numer 71 wśród najbogatszych ludzi w Stanach Zjednoczonych. W 2005 r. suma ta wynosiła 2,7 miliarda, lecz na liście był dopiero osiemdziesiąty trzeci. Jakim cudem spadł o 12 miejsc, skoro zarobił 200 milionów? Nowe tysiąclecie przyniosło najbogatszym niebywały wzrost wartości majątków. W 2005 ponad dwudziestu obywateli Stanów Zjednoczonych posiadało aktywa warte w każdym przypadku ponad 10 miliardów dolarów. W tym okresie przepaść pomiędzy dochodami najbogatszego 1 procenta Amerykanów i pozostałych obywateli tego kraju wzrosła, jednocześnie spadło tempo awansu społecznego, a tymczasem wartość majątku przeciętnej amerykańskiej rodziny, pomniejszona o wartość domu, pozostała w gruncie rzeczy taka sama, jak w latach osiemdziesiątych – około 20 tysięcy dolarów. W tym samym okresie płace wzrosły tylko nieznacznie, a gwarancja stałego zatrudnienia w sektorze prywatnym zmalała. Tradycyjne emerytury zapewniane przez firmy niemal zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się plany oszczędnościowe, opłacane ze składek pracowników, od których oczekiwano, że będą sami zarządzać swoimi finansami, z niewielką pomocą Wall Street (zgodnie z wolnorynkową mądrością ci, którzy zainwestowali w skorumpowane firmy takie jak Enron, które spektakularnie bankrutowały, mogli mieć pretensje o straty tylko do siebie.)
(…)
W 2002 roku gospodarka USA chwiała się jeszcze po atakach z 11 września i pęknięciu tak zwanej bańki dotcomów, na którym kompanie z sektora IT straciły miliardy dolarów, a tuziny dobrze znanych firm – Pets.com, Razorfish, WorldCom – zniknęły, zabierając w otchłań tysiące miejsc prasy. Zgodnie z historycznym indeksem postaw ekonomicznych Amerykanie pesymistycznie traktowali swoje perspektywy i niechętnie patrzyli w przyszłość. Największą uwagę zwracali na utrzymanie pracy. Ankieterzy firm badających opinię społeczną zidentyfikowali „wiodący wskaźnik”, sygnalizujący poważny problem. W pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku odsetek pracujących etatowo dorosłych spadł z 58 do 41 procent, podczas gdy średnia płaca wzrosła o mniej niż 1 procent. Wiele korporacji zmniejszało bezpośrednie zatrudnienie, a zamiast tego polegało na pracownikach kontraktowych, gorzej opłacanych i wymagających niższego ubezpieczenia. W branży hotelowej na przykład zatrudnienie etatowe zmniejszyło się o 20 procent.”
Ja pierdaczę
Faktycznie długi cytat
Ale przeczytałam od dechy do dechy. W sumie napisałam to samo, tylko w dużo krótszej formie

A i owszem, z tym że tutaj jest to jeszcze poparte danymi, i z tego względu to wstawiłem.
Dzień dobry. Ależ większość swojej fortuny Trump, jak również jego tato, zbudowali na przekrętach, co więcej – w świetle prawa całkowicie legalnych. Przecież Fred Trump (ojciec Donald) był nawet wzywany przed senacką komisję śledczą i włos mu z głowy nie spadł, bo nie złamał prawa, tylko wykorzystał luki w nim.
idioci chcą głosować na idiotę… i co gorsza, mają w ten sposób większość…
No wiesz, niektórym się to podoba – cwaniak, obszedł system. Tylko nie biorą pod uwagę, że jako prezydent musiałby być gwarantem tego systemu.
Berlusconi i Nowe Standardy W Polityce?
Nie znam się na włoskiej polityce, ale bardzo możliwe, że masz rację.
Bardziej mnie irytują ci, którzy nie głosują, bo im się nie chce, a potem mają pretensje, że INNI wybrali idiotę.
Znam takich, niektórych z bardzo, bardzo bliska
Czasami mam wrażenie, że lepiej by było, gdyby niektórzy jednak na wybory nie poszli. Może wtedy mniej idiotów zasiadałoby na wysokich stołkach
Ludzie często kierują się dziwnymi kryteriami. Jeśli ktoś mówi to co chcą usłyszeć, to głosują i nawet się nie zastanawiają, że nawet na pierwszy rzut oka widać, że jest to „koncert życzeń”, a nie faktyczny program.
Żaden rząd na świecie nie ma własnych pieniędzy. To są pieniądze społeczne i jeśli się obiecuje, że komuś się da, to wiadomo, że trzeba je skądś brać. A bezpańskich pieniędzy też nie ma. Trzeba je komuś zabrać, żeby były. Wiadomo też, że taki jak Trump (a jest ich trochę) zabrać sobie nie da… nie muszę więc pisać, kto zapłaci…
Późno u mnie i czas do łóżeczka

Miłego poniedziałkowania życzę!!!
Miłego poniedziałkowania ? Dobre życzenie , tylko według znanego profesora fizyki, Arkadiusza Piekary, wszystko zależy od naszego otoczenia .Otaczający nas świat , to niezbadany galimatias pól elektromagnetycznych , które stymulują naszym zachowaniem . Istota ludzka podświadomie poddaje się tym procesom . Jako ciekawostkę można przytoczyć doświadczenia profesora z motylkami Bielinkami . Okazało się ,że para Bielinków , to zgrana radiostacja . Samiczka jest nadajnikiem , samczyk odbiornikiem . Motylki potrafiły odnależć się w promieniu kilku kilometrów . Kiedy samiczkę umieszczono w klatce Faradaya , partner niestety już do lubej nie mógł trafić . Zatem ,oby otaczały nas pola tylko tej pozytywnej energii , a nie ” dobrej zmiany ”
Też o tym słyszałam, Maksiu. Czytałam też, że każdy z nas wysyła energię. Od nas zależy jaką… czy jesteśmy pozytywni, czy negatywni.
No i potem ta energia do nas wraca ze zwiększoną siłą. Coś w rodzaju śnieżnej kuli na stoku… 
A ja mam wrażenie, że Wyspa cała jest otoczona polem pozytywnej energii, mimo że to abstrakcyjny/ wirtualny ląd
Pooonieeedziaaałeeek!

Dooo roooboootyyy!
Tajesss! Ale za chwilkę.
Dzień deszczowy. Dzień dobry. Mogłoby już przestać padać:-)
Dzień dobry. Kawa koniecznie, resztkami sił doczołguję się do ekspresu, wrzucam kapsułkę, nalewam, piję… i jestem całkiem inny gość.
Jak młody bóg? Świat jest twój, tylko ta pogoda nie teges?
No, mogłoby być jaśniej i troszkę mniej chmur, jak na mój gust, ale nie jest źle. Mimo jesiennej pogody wygląda to dość optymistycznie.
Witajcie!
Jo kazała – jestem w robocie…
Hmmm, czyli jakby nie kazała…
Jakby nie kazała, mógłbyś mnie uznać za wolontariusza…
O nie, o to Cię nie posądzę!
Na mnie czas. Zmykam, bo dzisiaj ostatnia prosta (mam nadzieję). Tzn. I etapu.
Mój mąż półtorej godziny jechał do pracy.
Normalnie jedzie 30 minut. W weekendy, kiedy nie ma korków, jakieś 15.
Myślicie, że strajkujące kobiety sparaliżowały miasto?
A tak w ogóle, to dzień dobry


Zasiedziałam się trochę przy kompie, a tu zaraz czas wychodzić do pracy
Miłego dnia Wyspiarze
Milego dnia.
Fajrant. Teraz jeszcze mała odsapka od kompa.
Halooo… jest tu kto???
No więc właśnie jestem.
Jest rzeczą niebywałą, jak wydarzenia się potrafią splatać i zbiegać, jak nie przymierzając gacie w praniu.
Ledwie skończyłem I etap roboty (dzisiaj – hurra) i odetchnąłem z ulgą, natychmiast, ale to NATYCHMIAST zaczęło się naokoło dziać tyle, że nie wiem, w co ręce włożyć. Włącznie z chwilą obecną.
Pozostaje mieć nadzieję, że w drugą stronę to też działa i zanim przystąpię do etapu II, wszystko, co się zaczęło, się pokończy.
Bo jeżeli nie, będzie ciekawie.
Hm.
Trudna sprawa . Nic mi nie wpada do głowy jako antidotum na nieznane kłopoty . Na pocieszenie mogę tylko napisać , że tylko raz ugotowałem dla Rodziny zupę i od tej pory mam zakaz wstępu do kuchni , z czego jestem bardzo zadowolony ….
Spryciarz!
Ach, nie, to nie ten przypadek. Niestety, muszę w tym wypadku stanąć na wysokości zadania.
No i dotarłem do domu. Najpierw był marsz z Czarnymi Wkurzonymi – nie wiem, na ile nas policzono, ale ludzi była kupa. Po marszu zaś trafiłem na spotkanie z Adamem Wajrakiem, krótką dyskusję o szansach ekologii – a zwłaszcza Puszczy Białowieskiej – w obecnej sytuacji. Ciekawa teza: że obecne rządy będą czymś w rodzaju oczyszczającego katharsis dla stosunku do przyrody.
Bardzo możliwe.
Mnie ubawił obrazek z internetu z widokiem protestujących i podpisem o rekordowych kolejkach po bilety na Smoleńsk 😀
Patrz dobrze, gdzie trafią Twoje zdjęcia
Za dłuższą chwileczkę odpowiem na Twój komentarz, muszę coś przygotować a propos.
No więc tak: zabiję kota. Normalnie zabiję skurczybyka, bo już mi sił brak.
Po pierwsze obraził się za hotel. W hotelu nie wychodził z boksu, a po powrocie do domu miauczał dwie doby. Minął tydzień, a on dalej obrażony – głównie siedzi pod moim łóżkiem i fochy strzela. Dziś kazał mi wstać o drugiej i wypuścić się na dwór. Znaczy że ON się wypuścił, a ja robiłam za odźwierną. No i cały dzień taki. Tam leje, jak cholera, a ten mi tu miauczy i domaga się. No i po południu odstawił taki numer, że ja się bardzo dziwię, że on jeszcze żyje. Otóż zignorował kuwetę i wykorzystał Kuby łóżko.
Wyprałam od razu pokrowiec, ale materaca nie mam jak wsadzić do pralki, a zwykłe szorowanie nic nie dało. Materac do wyrzucenia. Trzeba kupić nowy. Ciekawe za co?
Na razie daliśmy Kubie materac z łóżka dla gości, ale kot ma przerąbane. I wszyscy się boją mu to okazać, żeby przypadkiem w odwecie nie poszedł i nie uatrakcyjnił jeszcze czegoś, na przykład fotela.
Nie mam dobrego pomysłu, a wszystkie, które mi przychodzą do głowy, byłyby prawdopodobnie bardziej uciążliwe dla Was niż dla kota.
Mam bardzo podobnie. Niestety.
A działają na niego jakieś repellenty w rozpylaczu? W dodatku takie, które nie działają (wiadomo jak) na Ciebie?
Na mnie WSZYSTKO działa.
A musiałabym cały dom wypsikać chyba.
No nic. Całe szczęście, że są te łóżka dla gości…
Tam chcesz puścić tego kota?
Myślałaś o puszczeniu mu Alfa z taśmy?
Albo porozstawianiu figur Alfa naturalnej wielkości w strategicznych punktach… Bo co pozostało?
Mówisz?
…bry

Ja na śniadanie dopiero po badaniach, ale dla Was wstawiam ekspresik:
Dzień dobry. Niedobry.
Witajcie!
Dziś leje jak z cebra. Dobrze, że wczoraj było lepiej.
Jutro albo pojutrze też będzie lepiej!
Dzień dobry. Ja wyjątkowo już po kawie i pierwszym bieganiu. Ciąg dalszy spraw z wczoraj, ale jest i plus, bo będę w ciągu dnia na Wyspie – w przerwach między bieganiem.
Kawa już dawno wypita, może coś przekąszę.
Ja też przekąszę, bom głodna. A wcześniej nie mogłam, bo mi krew toczyli 🙁
Smacznego! I na przyszłość unikaj krwiopijców!
Dzień dobry Wszystkim po długiej nieobecności! Ale za to ile czytania;-)

Kawy, kawy…
Dzień dobry! Tyle się już dzisiaj nabiegałem, że chyba przysiądę, niekoniecznie z kawą… no to naleję sobie herbatki.
Tylko z prądem nie przesadzaj!
O tej porze jeszcze nie podłączam herbaty do prądu.
Oj, a mi by się dzisiaj przydał. Prąd.
Kawa się nadawa (ciąg dalszy po godzinie 13:00
)
Nie da rady, za dużo zajęć, dopiero po 20.
Wtedy zamiast kawy;-)
Dzień dobry. Już właściwie południe. Unas mokrawo a ja dogorywam ale już dzisiaj,póki co bez gorączki. Za to zniesmaczona jestem okropnie wiadomościami z Polski itp.
Na razie wrócę do łóżeczka i dla pocieszenia poczytam Chmielewską. U niej nawet morderstwo wygląda pogodnie.
Dzień dobry, Chmielewska faktycznie jest klasą sama dla siebie.
Jest dopiero 14:00, a ja już mam dosyć tego dnia. Różne rzeczy się dzieją, o których nie mogę napisać, a wszystkie razem robią pod górę.
Poproszę dobre słowo na pociechę.
Dzięki.
A to też. Jeszcze za chwilę.
Dzięki i Tobie.
O, właśnie! Muszę zajrzeć do lodówki…
No!
Po kolejnej wizycie zrobiło mi się lepiej, bo część spraw – przynajmniej na dzisiaj – wyprostowała się.
To i do lodówki można zaglądać.
Własnej!!! Do Waszej nie śmiem
A co tam? Zapraszam
Noo, to grzech by był nie skorzystać.
Poczytałam, po patrzyłam, na raty trochę ale się udało. Piękne zdjęcia;) Dziękuję za wycieczkę;)
Jak mi się dziś nic nie chce robić…
Nic kompletnie
Pogoda. Jesień. Niedostatek słońca. Deszcz. Wilgoć. Meteopatia. Weltschmerz. Kopytka z kurczakiem. Kot. Kac (mentalny) po powrocie z Włoch. Choose wisely.
A co ja Harry Potter jestem?
Widziałeś na jaką łatwiznę poszłam z obiadem… A jutro będzie jeszcze gorzej: mam zamiar użyć GOTOWEGO ciasta na quiche. Z OLEJEM PALMOWYM.
Pora umierać.
Nie będzie następnej części relacji z Corte S.Mattia.
O nooooł!
Daj spokój, darujemy Ci to gotowe ciasto. Darujemy nawet olej palmowy.
Ale następna część relacji jest koniecznością.
Scribere necesse est, nawet jeżeli vivere non est necesse.
No dooobraaa.
Tylko najpierw sprawdzę tę lodówkę. Bo będzie o winie.
Ja ostatnio łażę do Lidla po wino. Po taniości. Na razie się sprawdza, od paru lat raptem trzy razy wylałem zawartość butelki do zlewu, taki był cienkusz i deresz, panie bracie.
Uuu…
No wiesz – to faktycznie Tomba di Giulietta lepsza…
A w ogóle to wszyscy jesteśmy SIOSTRAMI. No.
Ale jakbym napisał „cienkusz i deresz, pani siostro”, to by był daleeeki strzał.
Poza tym oczywiście zgoda. Siostro!
A już się spodziewałam mema z MP… I to nie tego „A co takiego właściwie zawdzięczamy Rzymianom?”.

Mnie się skojarzyła najpierw Seksmisja, ale nie znalazłem samego tego fragmentu wyciętego, co to „Nieźleście nas urządziły, siostry!”
PRAWDA!!!
POSZŁO
Chociaż nie wiem, czy powinno, bom pisała znacznie pod wpływem. Bynajmniej nie wspomnień wyłącznie…
Aha, to może ja zaanonsuję – jest nowe, debiutanckie pięterko od Gimi, ale ponieważ prywatne, to nowe komentarze nie pojawiają się w kolumnie po prawej. Warto zajrzeć!
Dziękuję
Ależ nie ma za co.
Powrócony do dom witam się ponownie 🙂
Dziś wcale nie knułem ani nie tupałem, tylko spotkałem się z kilkoma osobami z Bobikowa, korzystając z okazji przybycia Dory do Krakowa.
A w końcu – jutro też jest dzień. Jeszcze poknuję
Natentychmiast kojarzy mi się wiersz Tuwima „Mój dzionek”:
Ledwo słoneczko uderzy
W okno złocistym promykiem,
Budzę się hoży i świeży
Z antypaństwowym okrzykiem.
Zanurzam się aż po uszy
W miłej moralnej zgniliźnie
I najserdeczniej uwłaczam
Bogu, ludzkości, ojczyźnie.
Komunizuję godzinkę,
Zatruwam ducha, a później
Albo szkaluję troszeczkę,
Albo, gdy święto jest, bluźnię
Zaśmiecam język z lubością,
Znieprawiam, do złego kuszę,
Zakusy mam bolszewickie
I sączę jad w młode dusze.
Czasem mnie wujcio odwiedza,
Miły, niechlujny staruszek,
Czytamy sobie, czytamy
Talmudzik, Szulchan-Aruszek.
Z wujciem, jewrejem brodatym,
Emisariuszem sowietów,
Śpiewamy pierwszą brygadę,
Chodzimy do kabaretów.
Od oficerów znajomych
Wyłudzam w czasie kolacji
Sekrecik jakiś sztabowy
Lub planik mobilizacji.
Często mam misje specjalne
To w Druskiennikach, to w Kielcach
I wywrotowców werbuję
Na rozkaz Moskwy do Strzelca.
Do domu wracam pogodny,
Lekki jak mała ptaszyna,
W cichym mieszkaniu na Chłodnej,
Czeka drukarska maszyna.
Odbijam sobie, odbijam
Zielone dolarki śliczne,
Komunistyczną bibułę,
Broszurki pornograficzne.
A potem mała orgijka
W ramionach płomiennej Chajki!
(Mam w domu taką sadystkę
Z odsskiej czerezwyczajki.)
I choć mam milion rozkoszy
Od Chajki krwawej i ryżej,
To ciężko mi! Nie na sercu,
Lecz wprost przeciwnie i niżej.
Niech się ciężarem tym ze mną
Podzieli któryś z rodaków!
Mój Boże ile tam siedzi
Głupich endeckich pismaków.
No, aż tak aktywny to ja nie jestem!
To może i dobrze. Bo kiedy miałbyś czas wchodzić na Wyspę?
Też tego nie znałam, dobre, bardzo dobre.
Ja też – cały dzien wydawało mi się ,żże juz po moich niedomaganich a tu .. gorączka wróciła..Już sama nie wiem ,czy jutro jednak nie pójść do p. doktora??
Na raie jednak idę do łóżeczka
Pójść!
Spokojnej, jeżeli to możliwe, uzdrawiającej.
To i ja się pożegnam. Przynajmniej do jutra.

Spokojnej.
Wysokie to piętro.

Jeszcze nie podawałam śniadania o tej porze. Ale co zrobić? Mąż w delegacji, kot miauczy, a pierworodny za godzinę ma transport do szkoły.
Zatem dzień dobry.
Dzień dobry. Masz tam coś na przeziębienie?
Coś się znajdzie.

Dzięki. Nie wiem jak dzisiaj przeżyję… Może się rozkręcę..
Wirusik, czy tylko niewyspanie?
Wirusik bo mi się z nosa leje. Niewyspanie bo mamy małego psa i nie prześpi jeszcze całej nocy. Trzeba z nim wyjść około północy i około 4-5 rano. Czyli dublet.
Dlatego wolę dzieci własne niż pieskie…
Dzieci to też są szkodniki..
Witajcie!
Zimno się zrobiło, ale za to gdzieniegdzie niebo widać. Chmury są tak plastyczne, ze przez całą drogę żałowałem, że nie mam rąk aby fotografować
U mnie raczej nie widać. Tego nieba. Bo chmury to i owszem. W nadmiarze.
Hej. U mnie przejaśnia się. Na przemian z pojedynczymi kroplami deszczu…
U mnie się przejaśnia wyłącznie, jak włączę światło.
Paskudna ta pogoda. Dawno nie wychodziłam w taką.
Plastycznych chmur zazdroszczę, u nas monotonna szarość.
Na rozweselenie cała drogę dzieciaki słuchały i śpiewały „Jesiennego Kujawiaczka”….