Wahaliśmy się do ostatniej chwili: jechać czy nie jechać na weekend w nasze stałe kaszubskie miejsce? Prognozy były raczej nieciekawe, zachmurzenie – według jednych stacji przelotne, według innych stałe, temperatura poniżej 20 stopni… Ale w jednym wszystkie prognozy były zgodne: deszczu nie będzie. To, oraz piękna piątkowa aura, przeważyło. Szybki telefon do Gospodarzy w sprawie kluczy iii… okazuje się, że nie ma innych chętnych na ten weekend, i nie ma najmniejszego problemu. A więc – jedziemy. We dwoje, bez Juniorów, którzy najwyraźniej mieli ciekawsze rzeczy do roboty.
Piątkowe popołudnie to jednak pora, kiedy na drogach wyjazdowych z Trójmiasta zaczyna się horror pod tytułem „Korki V”. Nie inaczej jest na trasach z Gdyni w kierunku Kaszub. Droga krajowa nr 6 przez Rumię, Redę i Wejherowo – pełna. Nr 20 przez Chwaszczyno i Żukowo – to samo. W tym wypadku należy obrać rozwiązanie pośrednie i pojechać przez bliskie kaszubskie wsie, pełniące już od ładnych paru lat funkcję przedmiejskich sypialni Gdyni: Koleczkowo, Kielno i Czeszewo, a potem można już przez Przodkowo ruszyć „normalną” trasą na Kartuzy i dalej. Bywalcy tamtych okolic radzą w razie wyjątkowo gęstego (wakacyjnego) ruchu jechać opłotkami jeszcze dalej, ale tym razem nie było potrzeby.
Zajechaliśmy więc „tam, gdzie zawsze” w piątkowy wieczór, tak około ósmej, pełni nadziei na piękny weekend wśród cudów natury. Cuda zaczęły się jeszcze tego wieczoru, ponieważ o dziewiątej do domku z jednej strony zajechało towarzystwo posługujące się językiem dość obscenicznym, a o dziesiątej do domku z drugiej strony – ludzie młodsi, ale nastawieni do świata radośnie i optymistycznie, czemu też dawali wyraz pohukiwaniami dla odmiany parlamentarnymi i głośną muzyką. Jak się później okazało, syn właściciela obchodził tam urodziny. Towarzystwo obsceniczne pobiło jednak wszelkie rekordy, imprezując głośno do czwartej nad ranem, a następnego ranka włączając równie głośno radio, transmitujące… mszę! Jednak tym razem nocne hałasy jakoś niespecjalnie mi dopiekły. Zapaliłem w kominku, na noc włączyłem wentylator, a rano… wstało słoneczko.
Tym razem jednak, mimo namów, nie poszedłem na grzyby. Małżonka, owszem, poszła, co też i zaowocowało kilkoma podgrzybkami (a może borowikami?) i miską kurek – w sam raz na jajecznicę. Że był wrzesień, pogoda prześliczna, zdecydowaliśmy się wypożyczyć rowery z ośrodka i pojechać sobie lasem przed siebie. Jechaliśmy, jechaliśmy… aż skończyło się na tym, że objechaliśmy niemal całe jezioro, robiąc ponad 20 km. Niestety całkowicie bez kondycji, więc były i takie momenty – co za wstyd! – że na dwóch czy trzech podjazdach musiałem prowadzić rower. No i wypożyczenie rowerów, mimo ustawienia siodełka pod własny wzrost, miało tę wadę, że jeszcze przez parę dni bolały mnie barki i partie dolno-tylne. Jednak co własny rower, to własny!
Po powrocie nad jezioro poszliśmy na pomost i zmierzyliśmy własnonożnie temperaturę wody w jeziorze. Szczerze mówiąc, za wysoka nie była! Niemniej wytrzęsione i obolałe części ciała po rowerach wymagały wymoczenia. Już po kwadransie ostrożnego wchodzenia do wody, z wzdryganiem się po każdym kroku i stosownymi okrzykami, udało mi się zanurzyć i nawet przepłynąć kilka metrów. Po następnych kilku minutach woda stała się całkiem przyjemna! Kiedy wyszliśmy, na równie odważny krok zdecydowali się sąsiedzi z domku obok, a konkretnie – sąsiadka, która wszakże ograniczyła się do pływania z wiosłem na desce windsurfingowej. Kibicowałem jej gorąco, co zapewne wszyscy zrozumieją po obejrzeniu zdjęcia. Z daleka, ale myślę, że widać, dlaczego. Przy desce widać zresztą również pana, przynależnego do tej pani.
Po południu dotarliśmy do Kuzynki małżonki dwie działki obok i spędziliśmy tam przemiłe popołudnie przy winie i niebywale oryginalnym cieście z malinami i musem gruszkowym (nakładanych na zimno na kruchy spód, proszę nie drążyć o szczegóły, bo nie znam!). Po chwili dotarła również pewna przyjaciółka Kuzynki z sąsiedztwa, a kiedy zrobiło się ciemno – również olbrzymi księżyc, znany w tej fazie jako księżyc żniwiarzy. Zacnie się rozmawiało, o rzeczach przeróżnych, jak to zarybieniu jeziora, Wyspach Zielonego Przylądka, (kontr)reformie edukacji oraz przyszłości.
Następnego dnia zaś, w niedzielę, wszystko wyglądało już tak, jak w prognozach. Chmurno, durno, nieprzyjemnie i chłodno. Dlatego już około południa spakowaliśmy się i opuściliśmy kaszubskie miejsce nad jeziorem. Nie wracaliśmy jednak w linii prostej, zamiast tego pojechaliśmy przez Poganice, w której to miejscowości mieści się kultowa restauracja „Nostalgia”. Gdybyście kiedykolwiek podróżowali między Lęborkiem a Słupskiem w porze obiadowej, polecam! Ach, te polędwiczki w sosie kurkowym! Te wątróbki drobiowe! A wszystko to przy oknie, za którym płynie sobie Łupawa. Tak, ten weekend wynagrodził mi wszystkie niedostatki sierpniowego urlopu, mimo że niedziela wyglądała już nader podobnie:
Jak się pracuje na akord, to nowe pięterka powstają i nocną porą. Zapraszam mimo chłodu za oknem na ostatni ciepły, letni weekend na Kaszubach.
Ale mieliście fajnie

Uwielbiam je, ale już pisałam o trudnościach w ich zdobyciu…
A może po prostu jestem zmęczona? I gdyby ta sąsiadka miała piórka, skrzydełka i dziobek, wzbudziłaby moje żywe zainteresowanie, a że nie ma…



Lubię takie wyjazdy tylko we dwoje. Nie trzeba się szarpać z latoroślami, które jako o pokolenie młodsze, mają inne oczekiwania z wyjazdu niż my
Zazdraszczam grzybów
Walorów sąsiadki nie potrafię chyba docenić… może faktycznie za daleko…
Dodam tylko, że na samo wspomnienie polędwiczek w sosie kurkowym mam całą gębę śliny. Z problemem opanowuję się, żeby mi nie ściekało na klawiaturę…
Głównie chodzi o te kurki… mogłyby być (jak dla mnie) nawet bez tych polędwiczek
Chyba czas mi do łóżeczka



padam na dziób
A rano znowu do pracy…
Miłego środowania, Wyspiarze!!!
Nooo, konkretna notka. Zazdroszczę słonecznego pobytu, mimo iż zazdrość to niepiękna cecha. Ach i ech.
Nie zazdroszczę głośnego towarzystwa. Człowiek ucieka od hałasu a tutaj dopada takie coś.
Ps. Nigdy nie zbieram grzybów z blaszkami. Nie jestem znawcą. Zawsze mam obawę przed nieprzyjemnymi konsekwencjami.
A i na koniec dzień dobry w środku tygodnia.
Coś podobnego, nawet kurek? To chyba jedyne blaszkowe, jakie zbieramy, bo są tak charakterystyczne, że naprawdę trudno się pomylić, a w razie wątpliwości można zawsze grzyba wywalić. No i jeszcze rydze, ale to rzadki specjał. No i kanie (sowy) jak się czasem trafią, bo jest parę cech, które pozwalają odróżnić kanię (dorosłą!) od sromotnika.
Na szczęście liczne towarzystwo od sąsiadki przez sobotę się stopniowo wynosiło, a towarzystwo z drugiej strony z soboty na niedzielę już nie imprezowało.
Dzień uh… no podobno dobry. Mnie osobiście czeka końcówka prasowania trzydniowego, więc sami rozumiecie.

Komuś śniadanie?
Nienawidzę prasowania. Nawet jak patrzę jak ktoś inny to robi. To jest gorsze niż prace syzyfowe.
Tak – zwłaszcza jak ktoś to robi, to jest bardzo wyczerpujące. Mój mąż patrzeć nie może, tak go to męczy. Wrażliwy jest.
Łączę się z nim w tym temacie w bólu;-)
Tak właśnie myślałam.
Jemu jest tak przykro, że ja się męczę z tym żelazkiem, że z wrażliwości wrodzonej nie może na to patrzeć.
Ładne pięterko. Tylko opisani sąsiedzi tak nie bardzo.
A skoro przy opisach jesteśmy – lecę produkować Szkice!
Witajcie!
Rozumiem, że rano najbardziej pożądanym sprzętem byłaby lornetka albo jeszcze lepiej – teleobiektyw?
Współczucie z powodu sąsiedztwa „wolnoćtomków”…
No więc właśnie sąsiadka to z tej „cichszej” imprezy, jak więc widać, sąsiedztwo ma swoje plusy dodatnie i ujemne.
Natomiast gdybym miał teleobiektyw, to po pierwsze byłoby widać, że robię zdjęcia, po drugie – musiałbym na zdjęciu publikowanym na Wyspie zamazać twarz. A tak jest przyjemna niedosłowność.
Po trzecie: żona by cię wepchnęła do tego jeziora podczas robienia zdjęć sąsiadce

Też! Już i tak patrzyła z dezaprobatą, jak entuzjastycznie kibicuję wodowaniu deski, a potem mruknęła ostrzegawczo: – Bo już więcej tu nie przyjedziemy!
Zdjęcie zrobiłem pokątnie, jak małżonka na chwilę zeszła z tarasu.
Tak myślałam.
To co dopiero, jakbym się entuzjastycznie nastawił z teleobiektywem. Dostałbym od tego łysego pana, jakby wyszedł z wody, z jednej strony, a od małżonki z drugiej. JEDYNA korzyść, że symetrycznie.
Jeden sprytny unik, i wpadają na siebie…
Musieliby jeszcze zrobić to w tej samej chwili, ale przyznaję, że takie genialne rozwiązanie nie przyszło mi do głowy.
Bożenko, ktoś, czyli ten, kto wykona ten sprytny unik!
Obawiam się wszakże, że z publikacją na Wyspie już by tak fajnie nie było.
Dzień dobry! Kawa ko-nie-cznie!
Dzień dobry, ale miły poranek się zapowiada: tekst przyjemny, kawka podana, za oknem słońce świeci.
Sąsiadów się nie wybiera, niestety, dobrze że chociaż uciążliwości jednych drudzy nadrabiali efektami wizualnymi.
A ja zabieram się za pracę, aczkolwiek postaram się co jakiś czas zerkać na Wyspę.
Dzień dobry



Jeszcze dziś przeżyć i będzie z górki
Pod koniec tygodnia może skończę swoje pięterko…
Miłego dnia Wyspiarze!!!
Dłuższą chwilę mnie nie było, co więcej, gdzieś za godzinkę znów wybywam (wywiadówka).
Otóż nastąpił powrót, jakby się kto pytał. Uprzedzając ewentualne pytania – Najjunior jeszcze sobie nie nagrabił (w szkole), nie nazbierał złych ocen, a te, do których mamy dostęp przez e-dziennik via Internet, są przyzwoite i bardziej niż przyzwoite. Wywiadówka była więc głównie „zapowiadówką”, podczas której ustalono przeróżne rzeczy na przyszłość.
Farciarze
Znaczy, kochani rodzice, trzymajcie się za kieszeń?
Też. Widać, że znawca tematu!
Historyjka ze schyłku PRL-u:
Do pustego sklepu mięsnego wpada staruszek, rozgląda się po ścianach i półkach, i pyta z nadzieją w głosie:
– Czy jest szynka?
– Nie – odpowiadają chórem zaskoczone ekspedientki – nie ma…
– A to może boczek? – Starszy pan nie dale za wygraną.
– Nie.
– A kiełbasa Krakowska? albo Toruńska? albo Podwawelska?
– Nie ma, nie ma, nie ma – sprzedawczyni popada w automatyzm.
Starszy pan wymienia jeszcze kilka gatunków kiełbas, wreszcie, z wyraźną rezygnacją pyta o mortadelę. Też nie ma – niedoszły klient odchodzi zawiedziony.
Ekspedientki powoli wychodzą z szoku, wreszcie jedna mówi do drugiej:
– Patrz! Taki stary, a jaką ma pamięć!!!
Idę sobie.
Dobranoc.
Spokojnej przedrocznicowej…
i ja też w rytm idę do łóżeczka. Jutro mnie zapewne wcale tu nie będzie bo jutro wraz z innymi paniami gotuje. Na 40 osob 3 dania. Bardzo chciałabym ,żeby było już pojutrze..Ma być zupa dyniowa, tagine z jagnięciny,ku-kus , sałatka i na deser jabłka zapiekane…z jakimiś cudami w środku. Od metra krojenia i obierania. No nic – przeżyje pewnie. To życzę wszystkim kolorowych snów
Spokojnej, a jutro – udanego gotowania. Brzmi nieźle, kuchnia taka bardziej orientalna?
Tagine – danie marokańskie.Występuje w różnych wersjach .Baardzo lubię i umiem gotować ( no ,nauczyłam się). ALe teraz już naprawdę idę lulu
dobrego snu dziś i smacznego jutro!
Dzień dobry
Ale nie mogę jeszcze iść spać, bo jak się tak wcześnie położę, to o 3-4 rano będzie pobudka
I co ja biedna będę robiła? Chłopcy wstają dopiero o 5…
Jestem padnięta na amen
Chyba przestanę naklejać te plasterki. Koniec spania o 6.00. I co ja mam teraz? Brać się za porządki?

Eee lepiej podam śniadanie.
Dzień dobry
Jeśli kawa nie wystygła, to się dołączę
A, no właśnie, zapomniałbym, kawa!
A w ogóle dziecko nam wymyśliło menu na jutrzejszą rocznicę ślubu. Muszę teraz zrobić listę zakupów.
Kto by się spodziewał…
O! Jaki tutaj ruch od rana. Dzień dobry.
Witajcie!
Dziecko Jo już wie, że najcenniejszym prezentem jest nie praca fizyczna, nie pieniądz, a wartości intelektualne!
Oj tak…
Dzień dobry! Raclette w sam raz na jesienną aurę, wprawdzie to bomba kaloryczna, ale jaka fajna! W pewnym sensie to metafora dobrej rodziny – każdy bierze to, co mu odpowiada, ale wszyscy spotykają się zgodnie w jednym miejscu
Prawda?
Jeszcze dodam, że przewidziane wino nosi nazwę Why Not?.
Whynot Grigio?
Zinfandel
Tyz piknie 🙂
Żebyś wiedział… Tylko się nie rymuje

Ty mi nie mów o bombie kalorycznej… nadchodzi sezon fondue…
Tego – w odróżnieniu od raclette – próbowałem może raz w życiu i jakoś mi nie podeszło. Chyba że w wersji czekoladowej.
Jestem bardzo serowa… Mogę nie jeść mięsa i słodyczy, ale bez sera nie ma życia.
I pomidorów.
Ziemniaków. Bakłażana.
No przecie nie będę pisać o winie. Oczywista oczywistość! (że zacytuję klasyka)
Bakłażan! Niby rzadko się u nas je, ale oczywiście że tak!
A ja osobiście jeszcze dorzucę bób.
Ooo bób! I szparagi. Ale tylko w sezonie.
A taka sałatka nicejska, na przykład?
A cukinia?
Cukinia. Oczywiście!
Właściwie też. W dowolnej formie – wydrążonej i faszerowanej czymkolwiek, frytek, a nawet utartej na ciasto (chocolate zucchini – Junior się na to kiedyś nabrał, jako niejedzący warzyw w żadnej postaci, a ciasto czekoladowe z cukini wpylał, aż mu się uszy trzęsły).
Bób osobiście mrożę, żeby potem sobie ugotować, np. w styczniu albo listopadzie.
A sałatka nicejska też jest mile widziana!
Czekoladowej…

Że też mi to wcześniej nie wpadło do głowy
Dzień dobry Wszystkim.

Podstawiam i ja kubeczek na kawkę.
U mnie też wczoraj zebranie organizacyjne w przedszkolu/żłobku, o 20.30 byłam w domu dopiero, dzieci zasnąć nie chciały, wiec zasnęło nam się razem z nimi i o 4 pobudka i nie wiadomo co robić: zamienić ubranie na piżamę i spać dalej? czy iść się wykąpać? czy wstać już na dobre i brać się za coś? a może tak -z „zemsty” oczywiście za przedwczesne uspanie rodzicieli- obudzić dzieci o tej nieludzkiej porze i niech też się pomęczą (pytanie tylko kogo to by ta „zemsta” bardziej dotknęła?
Jednak wygrał zdrowy rozsądek: wstać,dołożyć do piecyka, umyć się, ubrać, poskładać pranie, załadować zmywarkę, zrobić śniadanie, żeby pozostałej części rodzinki umilić poranek.
Hip hip hurra dla Zdrowego R.!
Przyznam, że miałam wątpliwości czy „zdrowego rozsądku” nie zastąpić jednak „skrajną głupotą”
Ja tam nie jestem taką altruistką, więc podziwiam. Szczerze. U mnie egoizm wygrywa każde zawody.
Mam niejasne wrażenie, że ten egoizm (e? really?) jest, hmm, w dużej mierze odpowiedzią na – żeby tak metaforycznie i po anglosasku to ująć – cytryny, które rzuca Ci życie.
No coś Ty?
Chociaż…
Ja biedne niepełnosprawne dzieci do roboty gonię! Rano BB musiał iść z psem, a wczoraj bratu herbatę robić. Dziś będą odkurzać dom i myć podłogi, bo mąż na imprezie, a ja będę grać w Simy
No to znam pewnych młodych ludzi, bardziej pod tym względem (odkurzania, mycia etc.) niepełnosprawnych, chociaż na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że niby nie.
Moje dzieci niestety do sprzątania smykałki nie mają(ale jeszcze młode, mam nadzieję, że je nauczę), to najgorsze ich zdaniem co może człowieka spotkać;-)
Ale kanapki robią chętnie i w ogóle w kuchni chętne i pomagają, tylko później do generalnego sprzątania jest cała kuchnia, ale mogło być gorzej, generalne sprzątanie to jednak nie to samo co generalny remont…. 😉
Właśnie Junior zażądał wczoraj zdalnego szkolenia z odgrzewania kotletów na patelni, a potem instrukcji mycia tejże patelni. Udzieliłem, dostarczyłem, ze szczegółami. A było się uczyć, jak był czas.
No żartujesz?!
Jak widać: nadszedł czas…
Tak jest. Co jest dowodem, że jak się musi, to raptem wszystkie dotychczasowe przeszkody znikają.
Czytam, zgłodniałem.
Już wpół do dziesiątej! No to ja się zmywam, pewnie do popołudnia…
Jo, przejrzyj proszę foldery spamu na poczcie, bo mam wrażenie, że ze względu na temat mój emil mógł tam trafić.
Poszło.
I odwrotnie.
Dobrze, że dziś nie miałem czasu nawet zajrzeć, bo bym do obiadu nie wytrzymał!
Skończyłem, aczkolwiek dzisiaj muszę odsapnąć, zanim wrócę do sieci.
Jakoś mnie dzisiaj zdegustowało.
Oby jutro było lepiej cokolwiek.
Spokojnej i znadziejnej!
Oj tak zachód słońca dostarczał dziś niesamowitych wrażeń, za to teraz mam wrażenia słuchowe: sąsiad za miedzą kosi kombajnem jakąś kukurydze czy coś i tak od co najmniej 19, jak wróciliśmy do domu. Uprzedzam pytania, u mnie tez jest prawie 22…
A mój czwartek tez nie był zbyt udany.
Dobrej nocy
Dobrej!
Dobranoc.
I panu też spokojnej, we wszystkich wymiarach.
Witajcie!
A jesień była piękna tego roku….
U mnie słońce świeci na wschodzie. Tam leży Kraków. A to znaczy, że u Ciebie musi świecić bezpośrednio nad głową:-)
Dzdbry. Coś dzisiaj jestem mętny. Czy ktoś już serwował kawę? Jeżeli tak, muszę się udać pod stosowny komentarz i podstawić filiżankę…
Obudziłem się. Jest po dziewiątej. Wniosek? Nasuwa się sam.
Na razie.
Niektórzy to mają dobrze…
Bo ja (jak co dzień) już od 7-mej w pracy…
Pociesz się że wcześniej kończymy. No chyba że Mr. Q. się w pracy, hmm powiedzmy opuszcza i kończy w południe.
Ech…


Gdyby to było takie proste…
Niestety po pracy (czasem również w trakcie) jadę do drugiej pracy
A jak dodać do tego działalność społeczną, to do wieczora mam zajęcie
Albo się było nie budzić, albo nie zerkać na zegarek…
Mnie tu dziś mało, bo kończę tekst o Weronie w Szkicach, a potem zakupy i tak dalej…
A tam w lodówce Martini czeka. Tym razem Prosecco.
Dzień dobry
Zapraszam pięterko wyżej