Ponieważ poprzednia część relacji zakończyła się na obiedzie, wypadałoby zacząć tę od kolacji, albo przynajmniej śniadania dnia następnego. Nasze kolacje i śniadania były jednak tak żałośnie tuzinkowe (chociaż smaczne), że nie ma ich co pokazywać – ot, kromki lub bułki z wędliną i serem. Do śniadania jeszcze kawa, żeby się przecknąć. Kiedy jednak drugiego dnia po południu zaszliśmy na zakupy, Junior wypatrzył na półce z chipsami takie oto lokalne przysmaki: chipsy o smaku haggisa (ale nie tego dzikiego) z miażdżonym czarnym pieprzem oraz o smaku dojrzałego sera cheddar z Devonshire z karmelizowaną czerwoną cebulą (nic a nic nie zmyślam, popatrzcie na zdjęcie poniżej). Ośmieleni kreatywnością twórców tych rarytasów, zaczęliśmy snuć własne pomysły na arcyszkockie chipsy: o smaku mokrej owcy na wrzosowisku… o smaku ustnika szkockich dud pradziadka… o smaku spranego kiltu…
No ale dość już o jedzeniu, skoro wzywa nas Edynburg! Wstaliśmy dość wcześnie, ogarnęliśmy się i wyszliśmy w sam raz na czas, żeby złapać pierwszy pociąg do Edynburga poza szczytem (tak jest taniej). Gdy już jechaliśmy pociągiem, nasunęła mi się taka refleksja, że Szkocja, przynajmniej na tej trasie, przypomina trochę bardziej zadbaną Małopolskę. Okolice Krakowa, trudno mi określić, z której strony, może i na trasie z Kielc, ale zdecydowanie bliżej KRK. Różnic było kilka – po pierwsze, szkockie krowy, rude i włochate; po drugie, zabytkowe budynki, zameczki, posiadłości z dworami i zwykłe domy, tyle że na pierwszy rzut oka bardzo stare, tak po kilkaset lat; po trzecie zaś – jakże liczne pola golfowe, pełne graczy, mimo że był to czwartek przed południem. Godzinka z niewielkim okładem i oto już byliśmy w stolicy Szkocji, gdzie czekały nas takie oto widoki:
Przygotowując się do tej wycieczki, planowaliśmy wstępnie, za namową glasgowskiego Gospodarza, wycieczkę na szczyt wygasłego wulkanu Arthur’s Seat (tron Artura) w parku Hollyrood nieopodal królewskiego zamku. Gdy patrzyliśmy na mapę, wydawało się to mało skomplikowaną wycieczką. Kiedy jednak zobaczyliśmy górę w naturze, a potem podeszliśmy do niej nieco bliżej, początkowy zapał znacznie przygasł. No nie, oczywiście że dalibyśmy radę ją zdobyć, to nie ulega wątpliwości. Problemem był jednak czas, w końcu Edynburg to piękne miasto, tyle do zobaczenia, a tu zrobiła się już 11:30, tymczasem my ledwie zaczęliśmy zwiedzanie, a na 16:00 byliśmy umówieni z pewną moją Kuzynką. Wobec tego zdecydowaliśmy, że tym razem odpuszczamy wspinaczkę na wulkan i tylko obfotografujemy względnie z bliska zbocza, znane jako Salisbury Crags (które zasłaniały nam właściwy wierzchołek z „tronem”)…
…po czym zawróciliśmy ku centrum miasta, po drodze rezygnując również z odwiedzin w Szkockim Muzeum Narodowym (wystawy zapowiadały się cudnie, ale czas! Czas!), Bibliotece Narodowej i Muzeum Pisarzy (sic!). Im bliżej edynburskiego zamku, tym więcej było przydrożnych dudziarzy, którzy potrafili zagrać na swoich instrumentach niemal wszystko, włącznie z tematem muzycznym z „Gwiezdnych wojen” (piorunujące przeżycie). Różnili się natomiast kiltami i nakryciami głowy. Jeden z najbardziej reprezentacyjnych panów stał na Królewskiej Mili – ulicy prowadzącej do zamku.
I oto staliśmy już przed zamkiem w Edynburgu – potężną bryłą, która z pewnością górowałaby nad miastem jako dominująca, gdyby nie wspomniany wyżej Arthur’s Seat. Jeszcze bileciki i oto wchodzimy przez bramę z broną na dziedziniec, na którym zgromadził się tłum ludzi. Czy wszyscy oni próbują w jednym momencie sfotografować panoramę miasta z murów, czy też chodzi o coś innego? Ej, chyba o coś innego. A cóż to? Nowoczesna armata? (patrz zdjęcie poniżej) Co ona tu ro… Dup! Okazało się, że weszliśmy do zamku w sam raz na tradycyjny salut o pierwszej po południu, wprowadzony w 1861 jako dźwiękowy sygnał czasu dla statków na zatoce Firth of Forth. Uzupełniał on sygnał wizualny, nadawany z pomnika Nelsona, w razie pogody ograniczającej widoczność, np. mgły. Ponieważ jednak dźwięk rozchodzi się dużo wolniej niż światło, kapitanom statków chcącym regulować zegarki według armatniego wystrzału rozdawano specjalne mapy, na podstawie których wprowadzali poprawki zależne od dystansu dzielącego ich statek od zamku.
Armata wystrzeliła, z lufy wyleciały resztki ślepego naboju, a po chwili artylerzysta ceremonialnie podniósł na wyciągniętej dłoni dymiącą jeszcze łuskę i odniósł ją na zaplecze. A my wraz z tłumem udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Odwiedziliśmy kaplicę św. Małgorzaty, najstarszy budynek w Edynburgu, datowany na 1150 r., poświęcony pamięci królowej Małgorzaty przez jej syna Dawida I, króla Szkocji, a potem obejrzeliśmy sobie ogromną, sześciotonową bombardę Mons Meg (na zdjęciu poniżej – nieczynną, po tym jak ponoć Anglicy z premedytacją użyli zbyt dużo prochu do wystrzału i pękła lufa), ofiarowaną przez Filipa III, księcia Burgundii, jego krewnemu, Jakubowi II Szkockiemu w połowie XV w. Następnie przeszliśmy przez wystawę poświęconą szkockim klejnotom koronnym (na które składają się korona, berło i miecz – niestety obowiązuje zakaz fotografowania!) i na dziedziniec. Jeszcze tylko Wielka Sala z kolekcją szkockich pałaszy (poniżej Mons Meg), szybka wizyta w szkockim Muzeum Wojny… i mogliśmy pospieszyć na Princess Street i umówione spotkanie.
Umówiliśmy się na nie z Kuzynką pod pomnikiem Waltera Scotta (na zdjęciu poniżej), koronkową struktura, na którą można się wspiąć (nie skorzystaliśmy), położoną w parku przy Princess Street i otoczoną mniejszymi monumentami, w tym na przykład pomnikiem podróżnika Livingstone’a, tego od „Pan Livigstone, jak sądzę?”. Spotkanie było przemiłe, oczywiście zbyt krótkie, żeby przegadać wszystkie pożądane tematy, a zaraz po nim przetuptaliśmy koło pomnika upamiętniającego dwudziestojednodniową wizytę króla Jerzego IV, zorganizowaną przez Waltera Scotta, przez plac św. Andrzeja na niedaleki dworzec i wróciliśmy powrotnym pociągiem do Glasgow.
Kolejny dzień, już ostatni, okazał się najbrzydszym pod względem pogody. Niskie chmury, przenikliwy wiatr i plus 15 stopni kojarzyły się ze stereotypem szkockiej pogody w o wiele większym stopniu niż dotychczasowa, słoneczna, a chwilami wręcz parna i duszna. Dlatego piątek upłynął nam pod znakiem ostatnich zakupów i pakowania się. Jeszcze tylko jakaś książka, jeszcze pamiątka dla tego i owego, taksówką na lotnisko (na zdjęciu poniżej) i po niedługim czasie siedzieliśmy w samolocie znanych węgierskich linii. Kilka rzędów przed nami wypełniały dzieci w wieku od pół do ośmiu czy może nawet dziewięciu lat, dość aktywne i głośne, natomiast kilka rzędów za nami – niebywale rozbawieni Szkoci, najwyraźniej po alkoholu, którzy śmiali się i głośno śpiewali w najmniej odpowiednich momentach. Mimo to dolecieliśmy do Gdańska mało wstrząśnięci i wcale niezmieszani, z nadzieją, że jeszcze kiedyś wrócimy do Szkocji w ogólności, a w szczególności do Glasgow.
Część druga – moim zdaniem – w niczym nie ustępuje części pierwszej. A Edynburg tak się mniej więcej ma do Glasgow, jak Kraków do Poznania. Oba miasta piękne, ale jedno ma więcej zabytków i jest bardziej stołeczne, żadnemu nic nie ujmując.
Inna rzecz, która je odróżnia: jeśli w Edynburgu na ulicy/ deptaku stoi muzyk, grający za co łaska, to będzie to w 90% przypadków dudziarz w tradycyjnym stroju. Natomiast w Glasgow dudziarza nie widziałem (!), natomiast byli gitarzyści (akustyczni i elektryczni, w tym jeden ucharakteryzowany na Elvisa i grający rockabilly) a nawet jeden saksofonista (z jazzowymi standardami w repertuarze).
I znów musiałem się skracać, ale mam nadzieję, że w komentarzach będzie okazja nadrobić te skróty 🙂
oooooch…
zazdrość mnie zeżarła
prawie
następnym razem poproszę o pocztówkę!
from Scotland with love
albo jakoś podobnie
Zobaczę, czy jeszcze mają. Pocztówki, znaczy. Jeżeli będzie okazja.
idem se spać
do jutra i dobrej nocy
Spokojnej!
Na dobranockę zapraszam jeszcze piętro niżej.
Tak jeest Mistrzu ! Już lecę omijając kominy
Witajcie!
From Scotland to Madagascar… with love everywhere!
Kawa? Herbata? Dzień dobry?

Drugie i trzecie!
Dzień dobry
Dla mnie 2 i 3 czyli kawa
Czyżbyśmy wprowadzali samoobsługę?
Nieee, samoobsługa to za dużo powiedziane. Bufecik. Ale ktoś ten bufecik obsługuje 😀
Aaaa, dzień dobry. Przeczytałem z takim zainteresowaniem, że zapomniałem się przywitać;-)
Dzień dobry. Kawa musowo. Albo nawet dwie, w sumie nie wiem, czemu. Albo nie, wiem, to przez to mokre, co za oknem.
A u mnie póki co ładnie. Słoneczko świeci. Kopary budowlane i ciężarówki się prawie wyniosły. Gdzieś tam młotek stuka. Ptaszki śpiewają. Jasiek na holter zaraz jedzie… Moskitiera będzie do końca czerwca.
Wiesz co, jak ktoś widział tych dwóch młodych ludzi popylających na hulajnogach, to sama myśl o holterze wydaje się absurdalna. Rozumiesz, nie chodzi mi o to, że to wymyślona choroba, bo zwłaszcza po tych operacjach rzecz jasna, że nie jest to kwestia hipochondrii, ale też Jasiek sobie radzi mimo tych sercowych spraw znakomicie!
No radzi sobie. Nie ma wyjścia 🙂
Jak się okazało, w 2012, że on ma tę wadę i jedna komora jest już o 30% większa od drugiej, a on biega, pływa, tenis, rowery itd, to lekarz złapał się za głowę, że to cud, że nigdy nam nie stracił przytomności…
To dlatego, że nikt nic nie wiedział. Trochę tak jak w tym powiedzeniu, że „wszyscy wiedzą, że czegoś się nie da zrobić, aż przychodzi ktoś, kto tego nie wie, i on to robi”
🙂
Życie jest pełne niespodzianek. Nie zawsze przyjemnych.
Ale nam się zebrało na filozofowanie od rana… To coś Wam powiem dla rozrywki. Otóż nadciąga apokalipsa w postaci dwóch miesięcy wakacji szkolnych. W moim przypadku oznacza to, że od „za tydzień” przez dwa miesiące będę miała non sto w domu dwóch facetów wydających różne dźwięki (np podczas oglądania filmów czy grania w gry), domagających się 4 posiłków dziennie, nie zawsze takich samych dla obu, rozrywek, strzelających fochy po poproszeniu o odkurzanie, albo zamknięcie pyska (przypominam, że obaj cierpią na ADHD paszczowe – czyli, wg mojej matki, nadpobudliwość przejawiającą się nieustannym gadaniem do samych siebie).
I mój młodszy syn chodzi od kilku tygodni bardzo zadowolony, i zadaje mi nieustannie pytanie: CIESZYSZ SIĘ, ŻE BĘDĄ WAKACJE, PRAWDA?!
I zupełnie nie rozumie, że się NIE CIESZĘ.
Nie potrafi przyjąć, choćby na chwilę, dla celów eksperymentalnych, cudzego punktu widzenia? Ale to chyba jest wpisane w ten zespół?
Nie da rady. Optyka życiowa ustawiona na stałe.
Ale w porównaniu z Kubą to i tak jest raj, bo przynajmniej można spróbować cokolwiek wyjaśnić. CZASAMI nawet się udaje…
Hm. A jakby tak zaproponować zmianę optyki przez uczestnictwo? Czy też wyjaśnienie? W sensie że przez jeden dzień on robi to, co Ty (no, powiedzmy razem z Tobą), a potem mówisz mu, żeby sobie to ekstrapolował na 365 dni w roku (albo chociaż 60 z hakiem wakacji) i wyciągnął wnioski, dlaczego Ty się nie cieszysz? W którym momencie jest „stop”? Odmówi uczestnictwa? Nie będzie potrafił ekstrapolować? Czy może wyciągnąć wniosków?
Sorki, że tak drążę i rozkładam na czynniki pierwsze, ale w sumie to fascynujące, zrozumieć zasady, na jakich działa taki człowiek.
Nieee… No coś ty? W WAKACJE???
Ja i tak osiągnęłam pewien sukces, bo od nich wrednie wymagam uczestnictwa i jestem odporna na fochy. Bo jestem egoistką i nie widzę powodu, żeby ich obsługiwać. Żadne tam „biedne dzieci” – odkurzacz nie gryzie, podłogę każdy głupi potrafi umyć. Ale już Kuba zmywarki nie rozpakuje, bo mi wszystko potłucze wstawiając do kredensu. Będę z nim za chwilę ćwiczyć pralkę, bo BB robi sam. Oj to jest temat rzeka…
Tzn. niezrozumienie Twojego punktu widzenia nie przeszkadza mu na tyle, żeby ten jeden dzień z wakacji poświęcić na eksperyment. No trudno, będzie się w takim razie dziwił i dziwił…
A po co? Się poświęcać, żeby coś zrozumieć. Znaczy cudzy point of view. Przecież to nie ma znaczenia.
Bez sarkazmu. Taki jest autyzm. I albo to się zrozumie, albo człowiek ma przechlapane, bo ciągle będzie próbować przebić głową ścianę. Bez sensu.
No właśnie podejrzewam, że do tego aspektu bym musiał się bardzo przyzwyczajać, tzn. tyle lat co Ty, albo i więcej, albo bym w ogóle nie dał rady. I w ogóle podejrzewam, że miałbym potworną trudność, żeby uwierzyć, że to objaw autyzmu, a nie jakiegoś egoizmu, wynikającego z rozpuszczenia potomka (to nie dotyczy Twoich dzieci i Twojej sytuacji tylko mojej wizji samego siebie w takiej sytuacji, żebyśmy się dobrze zrozumieli). Cóż, tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono.
PS. Idzie burza, więc prawdopodobnie w ogóle będę musiał się wyłączyć…
Prawdę mówiąc to ja się jeszcze czasami łapię na reakcji jak wobec neurotypowego potomka…
Widzisz – ja spędziłam z nimi całe ich życie. Kiedy okazało się, że z dwuletnim Kubą coś jest nie teges, to ja po prostu rzuciłam robotę, karierę i samorealizację w diabły i zajęłam się dziećmi. A ponieważ moi chłopcy nie mówili do siódmego roku życia, to MUSIAŁAM nauczyć się ich. Bo inaczej się nie dało. I szlag mnie trafia, jak słyszę/słyszałam o nadopiekuńczości (mojej wobec nich), bo na ogół mówili to ludzie, którzy do tej pory do mnie kierują pytania, które powinni kierować do chłopaków (np. Czy Kuba chce kanapkę?). Ja na brak logiki jestem szczególnie uwrażliwiona.Bo albo nie można się z chłopakami porozumieć i ja jestem do tego potrzebna, albo nie ma z tym problemu i wtedy radźcie sobie sami.
Oddalam się dostojnie ku dokumentowi z pracką.
No proszę. Była burza – nie ma burzy.
Dzień dobry 🙂 Moszczę się do lektury w 2 częściach z aneksem, będę czytał po szkocku, oszczędnie, jednym tylko okiem, więc trochę to potrwa, bulba 🙂 🙂
Yo, laddie!
Zaintrygował mnie dopisek w nawiasie z 1 części opowieści, a mianowicie: „Tym bardziej, że mimo początkowych minorowych prognoz pojawiły się pewne szanse, że uniwersytet potraktuje Juniora elastycznie”. Mógłbyś rozwinąć nieco tę elastyczność Mistrzu?

Pozwolą Mu nosić gacie pod spódniczką? 🙂
Że kilt?
Że kciuki, tak dwa na raz to wyjątkowa rozrzutność 🙂 🙂
OK, OK – już się poprawiam.
Jeden trzymam.
Drugi w odwodzie 🙂
Przezorny zawsze ubezpieczony.
Może się przydać.
Że gacie
Skoro poruszono temat kiltu, to muszę przyznać, że zastanawiałem się nad zakupem, ale to droga impreza, ceny zaczynają się od 40 funtów w sklepie „dla turystów”, a w regularnym pewnie więcej. Poza tym w myśl powiedzenia „seks sprzedaje” szeroko reklamowane są kilty w wersji mini dla pań, a w jednej witrynie widziałem nawet gustowną sztukę bielizny, coś jakby jednoczęściowy „kabaretowy” kostium: gorsecik z dołem, oczywiście w szkocką kratę. Żałuję tylko, że było to w galopie skądś dokądś i nawet nie zdążyłem zdjęcia zrobić.
Muszę przyznać, że w kilcie byłoby Ci do twarzy Mistrzu, z Twoją posturą i wizażem Vikinga, mógłbyś spokojnie zagrać Williama Wallace`a bez zbędnej charakteryzacji. Od nadmiaru cukru mnie chwilowo zemgliło, więc wrzucę tekst Barbary Krafftówny, a propos dzisiejszego meczu z Niemcami w piłce kopanej 🙂 🙂
Taka pustka, taka pustka,
Po kapustce taka pustka,
Wziął kapustki kęsek w ustka
I już, już zimny trup.
Gdzie rozpustka,
Gdzie rozpustka,
Po kapustce taka pustka,
A ja blada jak wypustka,
W pustce tup tup tup tup…
Szanowni, oddalam się teraz z Wyspy, ogarnięty niezdrowym szałem kibicowania.
Dzień dobry!

Bufecik zastawiam!
Dzień dobry

Bufecik rano… dobra rzecz 🙂
Witajcie!
Wyjątkowo ciepły ranek – 22 oC o 6-tej rano!
No i jak mawiają starzy górale, porno i dusno
Dzień dobry. U mnie jak u pana T56, bedzie loło 🙂
– Gmy idu horu, bee loć!
– Coześ ty, gmy idu dołu! Bee loć.
Dobry! Otworzyłem oczęta po nocy, paczę za okno, a tam leje, więc dzisiaj u nas. Potem popatrzyłem na podwórko, a tam cała zieleń wyciąga gałązki i łodyżki do góry i wrzeszczy: „Jeszcze! Więcej!” I tak jakoś mi się optymistycznie zrobiło, o dziwo.
Dzień dobry
Pomyślałem sobie bardzo podobnie…
Nie ważne, że jestem cały przemoczony… Ważne, że rośliny odżyją, bo im ten deszcz był bardzo potrzebny
Dopóki u nas TYLKO pada, czas pokuśtykać* na jakieś zakupy.
__________
*) Bo mi noga przy robocie się zastała za długo w jednej pozycji i spuchła.
U mnie właśnie też przywiało deszcz.
Ps. Przy robocie musi Ci się zastać druga noga. Jak będziesz kuśtykał na obie nogi to nie będzie widać, że kuśtykasz:-)
Ha, to jest pomysł! Tylko jeszcze będę musiał nabyć 2 x mocniejsze środki przeciwbólowe, bo te już ledwie wyrabiają.
Dzień dobry 🙂 Południu nie zazdraszczam 30 stopni z ogonkiem, wolę swojskie 15 i deszcz, lubię deszcz :)))
U nas tyż. Burze może bokiem, ale deszcz po całości. Suszę ciuchy, w których byłem na zakupach.
Burzyczka poszła sobie nad morze. Jestem, proszę szanownych 🙂
Nie biegnij za nią zbyt szybko! 😉
Nie będę. Tym bardziej, że kuśtykam.
Montuję babie płytę the best of Led Zeppelin, na specjalne życzenie, bo zmontowany przeze mnie Robert Plant solo, został pogardliwie wyśmiany przez oną i biję się z myślami, który kawałek jest najlepszy, obstawiam „Achilles Last Stand” czyli „Ostatnia walka Achillesa”, genialny epicki kawałek, kompletnie odleciałem przy tej muzie 🙂 🙂
A „Battle of Evermore”, jak już jesteśmy przy epickości?
I to „Battle” inspirowane Tolkienem!
Dazed and Confused, The Ocean, Kashmir, Nobody’s Fault But Mine – genialne, już nikt tak nie gra psiakrewka 🙁
E, no tak znów to nie. Słyszałeś taką kapelę Wolfmother? Nie wiem, jak ostatnio grają, ale zaczynali tak, że można było ich posądzić o pastiszowanie Led Zeps.
Aha, bym zapomniał. Jutro skoro świt wybywam na Kaszuby, w sieci będę w dość ograniczonym zakresie. Wracam(y) w niedzielę wieczorem.
Jak to na Kaszuby? Toż to rzut mokrym beretem w szkocka kratę od Ciebie, żadna wyprawa 🙂 🙂
Ale my jesteśmy śródlądowi, do morza (no, Zatoki) mamy 5-10 minut piechotą, a lubimy sobie tak nad jezioro, pod lasem, a spod drzew chór zapiewa: „To je krótci, to je dłudzi, to kaszebsko stolico” i tak dalej.
5-10 minut…
Nie. Nie skomentuję. Jestem Kwiatem Lotosu. Na jeziorze Martini.
Zaczekam aż będziesz kwiatem Martini na jeziorze prosecco
Poza tym, jak napisałem – do Zatoki. Tzn. na plażę miejską (w sezonie mimo sprzątania syf aż niemiło), względnie trochę dalej na Skwer Kościuszki i/lub port jachtowy. Jakbyś widziała, jaki tam się brud zbiera na wodzie przy wietrze DO brzegu…
Też masz wymagania…
Lubię bąbelki!
Cóż… podobno powinno się wyznaczać nowe zadania… Inaczej człowiek się nie rozwija.
No dobra… popracuję nad tymi bąbelkami.
Jo! Będziesz puszczać bańki? Nosem?
Chętnie bym obejrzał fotoreportaż…
Ciekawa koncepcja…
BTW z tej lokalizacji na ul. Abrahama byłoby analogicznie…
Przyjdzie czas to się sprawdzi
Dobranoc.
Spokojnej!
Znowu mam czas tylko na dobranockę, ale od poniedziałku a może i od niedzieli wracam do żywych

A Skowronek jest żywy i cały ale dziwnie niechętny. nie tracę nadziei, ze Jej to szybko minie, bo nie nie trwa wiecznie !
Oby się sprawdziło.
Dzień dobry.
Ja tak jednym okiem, bo obowiązki rodzinne spełniam od wczoraj.
Szybkie dzień dobry.
Dzień dobry. Chociaż nie wiem czy taki dobry
Od czwartku mam jeża w gardle, który mi nie pozwala niczego przełknąć
Mam tak spuchnięte gardziołko, że nawet z oddychaniem jest problem. Kuruję się różnymi paskudztwami i mam nadzieję, że do poniedziałku mi przejdzie i normalnie pójdę do pracy 
Jeszcze na razie pomaga… 
Na pocieszenie powtarzam sobie, że nigdy nie jest tak źle, żeby gorzej być nie mogło
Drugą część relacji przeczytałam, bo byłam niezmiernie ciekawa (jak to baba 😉 ). Na komentarze nie starczyło mi już sił


Nie wgryzałam się dokładnie w tekst, ale nawet po pobieżnym przeczytaniu robi wrażenie
Jak się poczuję lepiej (a mam nadzieję, że już wkrótce) to poczytam dokładniej, bo widać, że warto
Kochani, dojechaliśmy, wszystko w porządku, piszę z telefonu, więc skrótowo. Chcieliśmy jechać już w piątek wieczorem, ale wietrzna i deszczowa pogoda nas odstraszyła. Za to dzisiaj zebraliśmy się przed 7 rano i koło 8 byliśmy na miejscu
. Napiszę więcej po powrocie, aczkolwiek na wpis raczej trochę za mało.
Miłego wypoczynku!
Dzień dobry 🙂
Witajcie!
Od 9-tej rano do 22-giej spędziłem upojnie na Walnym Zebraniu Spółdzielni Mieszkaniowej. Brrrr!
Hobbysta?
Gdzie? Kto?