« Opowieść spod znaku miecza i żagla Żal... »

Jubel w Upicie

Pewnego razu wszyscy nasi znajomi przyjechali do Upity, by
wziąć udział w uroczystym zakończeniu szwedzkiego potopu.
Łyczkowie upiccy cieszyli się jak dzieci, że to właśnie ich mias-
teczko ów honor spotyka, a już szczególnie gorąco oklaskiwali
pana Andrzeja Kmicica, wybaczając mu wielkodusznie, iż nie tak
dawno wraz ze swą kompanią doszczętnie ich obrabował, a kilku na
tamten świat wyprawił, ale za to burmistrzowi i władzom miejskim
po sto batożków kazał wrzepić, co zawsze w Polsce wywoływało
szczery entuzjazm, szczególnie gdy istniało podejrzenie, że
władza do władzy mocą czarów czynionych nad urną się dorwała.
Wjeżdżał tedy pan Andrzej do Upity cokolwiek upity, a trochę
i pobity przez septentrionów, z którymi ostatnio wojował i którzy
go tak urządzili, że kto inszy dawno byłby Panu duszę za pokwito-
waniem oddał. Zagłoba z Wołodyjowskim wprowadzili go więc pod rę-
ce do pięknie przystrojonej sali miejscowego Klubu Łyka i Rze-
mieślnika i usadzili przy stole prezydialnym, tuż pod napisem
„Żmudzin potrafi”.
– Dla mnie schabowy! – zarządził pan Andrzej, któremu stół ko-
jarzył się wyłącznie z karczmą.
– Uciszcie się! – zawołał Skrzetuski, pełniący funkcję prze-
wodniczącego akademii, i jął czytać referat królewski, pięknie
gotykiem powielony: – „My, Jan Kazimierz, król Polski, Wielki
Książe Litewski, mazowiecki, pruski, etc, etc, etc. …”
– Nie jąkaj się! – zwrócił mu uwagę Zagłoba.
– Kiedy tu tak pisze – wyjaśnił Skrzetuski i czytał dalej: „..
etc. etc. etc. wiadomym czynimy, że pan Andrzej Kmicic, chorąży
orszański, lubo w początkach potopu po stronie szwedzkiej się
opowiadał, przecie czynił to nie z żadnej prywaty, ale z najsz-
czerszej ku ojczyźnie intencji…”
– Cha, cha, cha! – huknęli śmiechem zebrani, co słysząc
chorągiew laudańska czekająca na dziedzińcu i mająca wystąpić
w części artystycznej, wkroczyła z brzękiem ostróg, śpiewając
trochę fałszywie, ale za to bardzo głośno: – „Jam nie pański, nie
hetmański jeno szlachcic jam laudański…”
– Won! Za drzwi! – krzyknął Skrzetuski. – To jeszcze nie
teraz! – Po czym popił z karafki i kontynuował czytanie referatu:
„… który to rycerz następnie do Częstochowy się udał, a stamtąd
na Śląsk pojechał, skąd też i do Warszawy przybył, a z której do
Prus Elektorskich się był udał, ale zaraz ku Siedmiogrodowi zaw-
rócił…”
– A cóż on tak się szlajał za nasze pieniądze? – spytał
zgryźliwie Jóźwa Butrym Bez Nogi.
– Referat pan czytasz czy rozliczenie z delegacji? – wołano
z sali.
Skrzetuski opuścił więc kilka kartek i trafił na zakończenie:
– „Reasumując, widać z tego jak na dłoni, iż pomieniony pan
Kmicic wielkie i nieocenione oddał osobie naszej usługi i wal-
nie.” – Tu Skrzetuski skłonił się i usiadł.
– Chwileczkę – zawołał Zagłoba. – Co to znaczy „oddał usługi
i walnie”? Kogo on niby walnie?
– Może ciebie wreszcie walnie? – szepnęła Kulwiecówna do
Oleńki.
– Ja każdego mogę walnąć. Na mnie nie ma mocnych… – wymam-
rotał Kmicic, podnosząc na chwile głowę.
– Aha! – ucieszył się pan Skrzetuski. – Mnie się kartki
zlepiły dżemem, a ja myślałem, że to już koniec! I rozdzieliwszy
stronice koncerzem, czytał:
– „… i walnie przyczynił się do naszej Wiktorii nad królem
szwedzkim, a zwłaszcza nad zdrajcą Radziwiłłem…”
– Niech żyje pan hetman Radziwiłł, wielki książę litewski
i wojewoda wileński! – wrzasnął Rzędzian, któremu kazano zorgani-
zować na balkonie trybunę entuzjastów, ale zapomniano podyktować
nowe hasła, więc poleciał starymi, sprzed kilku lat.
Na ten okrzyk laudańscy znowu wkroczyli ze śpiewem: „Jam nie
pański, nie hetmański jeno szlachcic jam laudański…”
Ponownie wyrzuceni za drzwi obrazili się i wyjechali
złorzecząc. Mieli bowiem jeszcze dzisiaj trzy chałtury w okolicz-
nych zaściankach, a nazajutrz szkolniaka w Wołmontowiczach.
– Może ktoś chciałby zabrać głos w dyskusji? – próbował ra-
tować sytuację Skrzetuski.
Jakoż i zgłosił się Kudłaty Żmudzin, ale wyłącznie przez
chytrość, aby dorwać się do karafki stojącej na mównicy, z której
też od razu zdrowo pociągnął, stwierdziwszy wszelako, że napił
się wody, co było całkowitą nowością dla jego organizmu. Napluł
więc na podium i powiedział z oburzeniem:
– Padłaś! – i wrócił na miejsce, żegnany gromkimi oklaskami.
– I tym miłym akcentem – włączył się przytomnie Skrzetuski –
zakończymy chyba dzisiejsza uroczystość…
– A cześć artystyczna? – dopraszali się zebrani.
Laudańskich wprawdzie już nie było, ale sytuację uratowała
Kmicicowa kompania, która wcale nie wyginęła swego czasu w bójce
z Butrymami, lecz została zreanimowana przez panny Pacunelki, pod
wpływem których charaktery dawnych morderców i gwałcicieli stały
się dobrotliwe, obyczaje zaś wytworne. Tedy pan Jaromir Koko-
siński, Pypką się pieczętujący, wyrecytował dowcipny tren Kocha-
nowskiego: „Wielkieś mi uczyniła…” , a na bis własną Pypką dok-
ładnie opieczętował. Zaś pan Ranicki, herbu Suche Komnaty odśpie-
wał bardzo wdzięcznie utwór:

Wyruszyła w pole wiara,
Jeden z fuzją, drugi z brzytwą,
Żeby Litwa, żeby Litwa,
Żeby Litwa była Litwą.

Dalej pan Rekuć – Leliwa odtańcował poloneza, co mu łatwo
przyszło, gdyż jedną nogę miał wprawdzie krótszą, ale za to drugą
dłuższą. Następnie pan Uhlik na swym legendarnym czekaniku grał
przecudownie pawanę, zaś pan Zend udawał pawiana, gdyż był to
znany imitator zwierząt, natchniony naśladowca wszelkiego bożego
stworzenia. Wreszcie Oleńka Billewiczówna wygłosiła, napisany
przez siebie wierszyk pod tytułem: „Jędruś, ran twoich nie god-
nam całować, bo byś je musiał wpierw dezynfekować.”
– Bier ją, Jędruś! – zawołała szlachta. – Toć żeż ona tobie
testamentem zapisana!
– Nie daj się nabrać! – buntował pana Andrzeja Zagłoba.
– Ta panienka w czasie wojny z rąk do rąk i z obozu do obozu
przechodziła. Pewien jestem, iż nosisz już ogromne rogi, chociaż
o tym nie wiesz.
– Przebóg! – zawołał Kmicic w olśnieniu. – To dlatego nawet
najciężej poranion za każdym razem do zdrowia dochodziłem, bo
jako mi mówili medycy, dusza we mnie dziwnie rogata i przez te
rogi nijak cielesnej powłoki opuścić nie mogła!
– Wybawicielko moja! – Runął na kolana i jął ściskać stopy
narzeczonej, co trwało dość długo, miała bowiem czterdziestego
i czwartego numeru, według starego normatywu sprzed wojny, bodaj-
że trzydziestoletniej.
W mieście biły dzwony, a młodzi Kiemlicze bili młodych Butry-
mów. Kraj przystępował do budowy wspólnego, europejskiego domu.

 

Andrzej Waligórski

114 komentarzy

  1. Krzysztof z Gdańska pisze:

    Dzień dobry
    Approve
    Wpadłem dziś na chwilę, na wyspę a tutaj widzę „soczysty” kawał prozy Waligórskiego!
    Mało nie oplułem klawiatury ze śmiechy ROTFL
    Gratulacje i podziękowania dla autorki! Brawo!

  2. Max pisze:

    Od godziny 10 .00 czekam na delegację ze wsi ,która ma przekazać mi zaproszenie na wiejskie wesele .Taki teraz obyczaj , ze nie poczta , a zainteresowani przywożą zaproszenia .Minęło juz parę godzin , a gości nie ma . Cholera , żebym coś nie wykrakał , bo miałem tylko sygnał , ze powinni być o 10 .00 i do tej pory cisza . Tears

    • miral59 pisze:

      Maksiu, to nie teraz taki obyczaj, ale dawny, już niemal zapomniany. Teraz większość takich zaproszeń wysyła się po prostu pocztą. My z mężem jeździliśmy po całej rodzinie i znajomych, żeby ich na nasze wesele zaprosić osobiście i wręczyć zaproszenie. Pojechaliśmy nawet do Warszawy, do rodziny męża, żeby ich też zaprosić. Podejrzewam, że obraziliby się, gdybyśmy im to zaproszenie wysłali pocztą. Happy

  3. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin AW niezastąpiony Overjoy Już to chyba pisałam Thinking Ale co tam, to zawsze aktualne Delighted

  4. miral59 pisze:

    Muszę jakoś przegonić tego lenia, co od wielu miesięcy mnie prześladuje Weary Za tydzień mamy być pod namiotem i mam od metra roboty… a tak mi się nie chce!!!! Shout
    Muszę w końcu spiąć się i wziąć (nie wziąść Wink ) Angry

  5. miral59 pisze:

    No to się biorę za tą robotę Cry-Out Tired Na pewno jeszcze tu zajrzę sad-bye

  6. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Powrócon-em w domowe pielesze, co prawda bez takiego upickiego jubla jak pan Andrzej, ale bezpiecznie i bez żadnych potyczek z septentrionami (hihi, komputer nie zna tego słowa), Kiemliczami ani Butrymami.

  7. miral59 pisze:

    Wpadłam na Wyspę tylko na moment. Cholerne wiewióry przegryzły sznury od mojego wieszaka na kwiatki i kwiatek poleciał na ziemię Angry Pojechałam do sklepu i kupiłam łańcuch Disapproval Niech to małpa jedna spróbuje przegryźć Worry
    Znowu mam trochę ponadgryzanych pomidorów, które oczywiście są do wyrzucenia Disapproval Dziś koncepiłam, jak te pomidory podłączyć do prądu… niechby wtedy sobie gryzły Devil Na dokładkę skunks znowu zrył nam grządki i podwórko, a przynajmniej tam, gdzie nie mamy płytek. Chyba kupię spluwę… mam bardzo bojowy nastrój Angry O przekopanych (znowu) skrzynkach z truskawkami wolę nie myśleć… ughm In-pain

    • miral59 pisze:

      Kocham naturę i zwierzątka, tylko czemu czasami toto jest takie upierdliwe!!! Wink Happy-Grin

    • Jo. pisze:

      Udzieliło Ci się ode mnie i paralotniarzy? 😀

      • miral59 pisze:

        Z wiewiórami walczę od lat i niestety tylko czasami uda mi się wygrać, a i tak zwycięstwo jest krótkotrwałe Sad Ze skunksem strach zadzierać, bo jak obleje tą „pachnącą cieczą” to choć na podwórku mieszkaj Wink U Ciebie paralotniarz polata i jak mu teren się „opatrzy” to poleci innym działać na nerwy Wink U mnie nie ma szans na zmiany. Wiewiór jest multum i nie ma szans, żeby przestały mi po płotach i ogródku latać. To samo ze skunksem, szopem praczem, czy oposami. Chociaż tych ostatnich jakoś nie widuję… Może się wyniosły gdzieś dalej… i szczęśliwej drogi Happy-Grin

  8. Wiedźma pisze:

    dobry wieczór i dobranoc. Delighted A Waligórski jak zawsze – przedni i na pewno się nie znudzi Yes!Yes!Yes!

  9. Jo. pisze:

    Ostatnia niedziela wakacji.
    Za dwa dni odpalamy nowy sezon.
    Dzień dobry. Idę robić ciastka śniadaniowe.

  10. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Słońce się leje z nieba, a u mnie – pracka. Dorywcza, ale zawsze.

  11. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin U mnie też pogoda nie najlepsza. Pochmurno i ciepło. Docelowo, w południe ma być 27C. Jutro już ponad 30C Weary

  12. Tetryk56 pisze:

    Nawiążę tutaj do wątku motolotniarzy i motocyklistów (n.b. wczoraj ok 19-tej chyba przejeżdżałem, Jo, niedaleko twojego domu – latali!). Na jeziorach ich odpowiednikami są ujeżdżacze skuterów wodnych… Ilekroć takie uprzykrzone coś pojawiało się w pobliżu, córa formułowała swoje marzenie:
    – Ech, żeby tak mieć stadko tresowanych mew!

  13. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Tych ciasteczek do kawy to starczy na cały wrzesień Delicious

  14. Quackie pisze:

    Dzień dobry, jestem, kawa wypita. Zobaczymy, co dzień przyniesie…

  15. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin
    Też nie wiem jaki będzie ten dzień… Na razie mamy 100% wilgotności i powietrze widać Wink To znaczy mamy taką mgłę, że nic nie widać Wink Overjoy

  16. miral59 pisze:

    A tak w ogóle, to wczoraj robiłam pyzy. Znowu… Gdy w ubiegłym tygodniu robiłam knedle, mój synek powiedział, że od czasu do czasu może je zjeść, byle nie za często. One są dobre, ale nie ma w nich mięsa!!!! Weary A co to za obiad bez mięsa?!!! Wink Delighted Na pyzy poszły dwa woreczki ziemniaków, czyli prawie 10kg. Mam nadzieję, że i córeczka się na nie załapie, bo już jutro przyjeżdża Happy Ona też je lubi…

    • Tetryk56 pisze:

      Może wrzucisz parę? Wink Delicious

    • Quackie pisze:

      Otóż chyba musimy porównać wersje. W domu moich Rodziców pyzy robiło się z ciasta drożdżowego, były bez nadzienia, gotowało na parze i jadło zazwyczaj z mięsem w zawiesistym sosie (np. bitkami), wykorzystując kawałki pyz do omaszczania sosem. Natomiast knedle robiło się z ciasta ziemniaczanego, były z nadzieniem (pamiętam mięsne i śliwkowe, ale pewnie nie tylko) i jadło się je omaszczone cebulką i skwarkami (wersja mięsna) lub śmietaną na słodko (wersja śliwkowa).

      Dlatego też Twoje „Na pyzy poszły dwa woreczki ziemniaków” spowodowało u mnie dysonans poznawczy.

      • miral59 pisze:

        W naszym regionie pyzy są podobne do kartaczy, tylko do pyz dodaje się więcej gotowanych ziemniaków. W kartaczach jest proporcja 1/3 – 2/3 (jedna trzecia gotowane, dwie trzecie surowe, tarkowane), w pyzach jest pół na pół.
        Ciasto na knedle to tylko gotowane ziemniaki, jajko i mąka. Niektórzy robią ciasto na knedle z białego sera(zamiast ziemniaków) i nadziewają brzoskwiniami. Jeszcze nie jadłam, ale chyba wypróbuję Delicious Ciasto knedlowe można też użyć do kopytek. Czyli uformować wałeczek, pokroić i ugotować. I to je się z mięsem zamiast ziemniaków.
        Każdy region ma swoje nazwy na podobne potrawy, czy takie same nazwy na różne potrawy. Wink W przepisach znalazłam knedle ze śliwkami polane podsmażoną bułką tartą. Nawet sobie jednego knedla tak zrobiłam i wybitnie mi nie smakował. Do śliwek pasuje mi tylko śmietana Wink Delicious
        O pyzach z ciasta drożdżowego nawet nie słyszałam…

    • Jo. pisze:

      No tak – obiad bez mięsa się nie liczy. Zabrzmiało BARDZO znajomo.

      • miral59 pisze:

        No właśnie… Wink Jeszcze co jakiś czas może być rybka, ale to też w odpowiedniej formie, bo nie każda nadaje się w tym domu do jedzenia Wink Najlepiej idzie ryba po grecku, jeśli nie ma w niej za dużo warzyw.
        A mięsko też nie może być byle jakie Wink Małżonek nie lubi mięsa chudego, synek nie jada z tłuszczykiem i żyłkami. Jeden woli szynkę, drugi karkówkę. Czasami coś mnie trafia z tym gotowaniem. I co się dziwić, że nie znoszę gotowania tak samo jak i zakupów Distort

  17. miral59 pisze:

    Mimo niechęci, jadę do pracy Sad
    Do popotem… sad-bye

  18. Quackie pisze:

    Oczywiście poza pyzami i knedlami, tak jak ja je rozumiem, znam jeszcze multum „kluchowych” potraw:
    – lane kluski (np. do pomidorowej i zupy mlecznej, skład bliżej mi nieznany)
    – pierogi leniwe (na słodko, z ciasta z twarogiem, gotowane i podsmażane)
    – kluski śląskie (chyba ziemniaczane, kształt i wielkość zależna od twórcy, zdecydowanie do miąs, np. bitek z sosem)
    – racuchy klasyczne (smażone, z ciasta drożdżowego)
    – naleśniki
    – 'jabłka w cieście’ (placki z jabłkami, z ciasta podobnego do naleśnikowego, jednak gęstszego)
    – placki cioci Agnieszki, przebój ostatniego roku (ciasto zawierające cukier wanilinowy i takiż serek homogenizowany).

    Więcej nie pamiętam, oczywiście abstrahuję od makaronów w stylu włoskim.

    • Tetryk56 pisze:

      „W cieście” to nie tylko jabłka – częstowano mnie nawet akacją…

      • Quackie pisze:

        Hmm, tak to nie, tylko do placków ziemniaczanych (a właśnie, to też temat-rzeka, są wszak różne przepisy!) poza syropem klonowym kiedyś u rodziny dostałem do polania sok(?) z czarnego bzu. Tak mi się skojarzyło z akacją.

  19. Jo. pisze:

    A kluski kładzione z serem? Podstawa bytu BB.

  20. Jo. pisze:

    Głodna jestem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)