– Z drogi, parchu! – wchodzący do gospody mężczyzna w pysznym stroju nie ma najmniejszych skrupułów. Z rozmachem kopie obszarpanego żebraka, który nie dość szybko odczołgał się na bok. Elegant wybucha chrapliwym śmiechem i rozgląda się zwycięsko naokoło, jak gdyby rzucał wszystkim obecnym wyzwanie. „No? Który pierwszy?” Nikt nie podejmuje rękawicy. Nawet w przyćmionym świetle latarni goście – ci trzeźwi i ci pijani – doskonale widzą wielkie pomarańczowe „T” na czarnej bluzie eleganta. To ogłoszenie i ostrzeżenie, znak cechowy i symbol dumy, wspólnej dla tych, którzy go noszą. Telepatów.
Ostatnia wojna nie cofnęła nas w rozwoju aż tak, żeby następna miała odbyć się na maczugi, ale niewiele brakowało. Twórcy literatury postapokaliptycznej pomylili się tylko nieznacznie: promieniowanie i epidemie w istocie sprawiły, że pojawiło się wiele mutacji. Tyle tylko, że większość ze zmutowanych istot nie była zdolna do życia na Ziemi. Większość nie, ale niektóre – owszem, i to całkiem nieźle. Telepaci należeli do nielicznej mniejszości, radzącej sobie w świecie przemocy znakomicie. No cóż, najlepszy miecz i szermiercze umiejętności, najmocniejsza kusza i znakomite oko nie pomogą, kiedy przeciwnik czyta ci w myślach. A kiedy umie zmienić ich tok… Najsilniejsi z nich potrafili i to. Niejeden napastnik rzucał z wrzaskiem broń na widok ognia tańczącego mu na ramieniu lub wielkiego węża-dusiciela, owijającego się naokoło nóg.
Nie wszystkim telepatom chciało się tak bawić, najczęściej ten, który próbował ich ograbić, w ułamku sekundy tracił przytomność i budził się po dłuższym czasie… przywiązany do drzewa tuż obok mrowiska, albo na środku stawu pełnego aligatorów. Nic więc dziwnego, że chętnych szybko zabrakło. Telepaci zaś szybko urośli w siłę, odnaleźli swoich wśród zgliszcz społeczeństwa i połączyli w nową kastę panujących. Żadni to zresztą byli panujący, raczej pasożyty, bo czerpali tylko korzyści, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności.
Tak jak ten, który teraz wkracza na środek sali, zakłada dłonie za szeroki pas i przez chwilę stoi bez słowa, marszcząc brwi. Wiemy, że skanuje umysły obecnych, szukając zagrożenia: słów lub tylko buntowniczego nastroju… Ale nie – nikt nie pozwala sobie na podobną niesubordynację. Starsi mamroczą modlitwy, młodsi starają się myśleć o czymś kompletnie nieistotnym, byle tylko zająć mózg, byle nie podpaść temu, który potrafi czytać w myślach. Ja też wciskam się głębiej w kąt tu, gdzie siedzę, tak, by tamten nie zauważył, że coś się nie zgadza.
Kończy, uśmiecha się pogardliwie – tak go bawi ludzki strach. Podchodzi do baru, pstryka palcami, karczmarz zaś usłużnie podsuwa szklanicę pełną najlepszego bimbru. Telepata wychyla ją, przymykając z lubością oczy, odstawia pustą na blat i wyciera usta wierzchem dłoni.
– A teraz przyprowadź tu swoją córkę. Wiem, że zamknąłeś ją w pokoju od tyłu. Ładna chociaż? Pokaż, zobaczymy, czy warto się z nią zabawić przy wszystkich!
Teraz w postaci gospodarza nie ma już usłużności. Facet trzęsie się z gniewu, lecz telepatę bawi jego opór. – No, nie daj się prosić, staruszku! Z karczmarza żaden staruszek, raczej wielkie byczysko z łapami jak cepy. Mimo to świetnie wie, że nic nie wskóra, uderza więc w błagalny ton: – Panie, władco, toć to jeszcze dziecko, szesnaście lat! Tamten wybucha szyderczym śmiechem. – Dziecko! W zeszłym miesiącu sam przyłapałeś ją, jak gziła się z chłopakiem! Poza tym szesnaście lat to doskonały wiek, żeby zacząć się kształcić w ars amandi. Zmienia ton na rozkazujący: – Dawaj ją tu!
Miejscowi z rozdziawionymi gębami patrzą, jak karczmarz z ociąganiem zmierza na zaplecze. Widać, że w ich umysłach gniew miesza się z ciekawością – jakże to będzie, co pokaże karczmarzówna? – a telepata już się oblizuje na myśl o młodym ciele. Teraz jest doskonały moment, żeby wkroczyć. Zamykam oczy i budzę bestię, czarną istotę, ukrytą w najdalszych zakamarkach mojego umysłu. Przyszła do mnie dawno, dawno temu i oznajmiła, że zamieszka w mojej głowie. Nie pożałujesz, szeptała kusząco, obdarzę cię mocą, której nie ma nikt inny na świecie, mogę być tylko z tobą, przydam ci się, uczynię cię niezwyciężonym… Zgodziłem się, a wówczas czarna, bezkształtna masa, istniejąca tylko na płaszczyźnie wyobrażeń, w abstrakcyjnym świecie myśli, znalazła się nagle we mnie, w miejscu, które czekało tam na nią od lat.
Istota rzuca się naprzód i przejmuje nade mną kontrolę. Nie opieram się, wiem, że tak trzeba, to za chwilę minie. Wyczuwam, że telepata odkrył naszą obecność i zamarł, zaskoczony. Sięga myślą ku mnie, najpierw próbując nakazać, żebyśmy się nie wtrącali, a potem uderza z całą siłą, usiłując nas zniszczyć, wymazać z mojego umysłu całą świadomość. Tylko o to mi – nam – chodziło! Im silniejsze połączenie telepatycznym mostem, tym łapczywiej bestia wgryza się w jego jaźń i po kilku sekundach zaczyna ją wysysać. Wiem, że goście w karczmie, zaskoczeni, wpatrują się z oczekiwaniem w telepatę, który zastygł na swoim miejscu przed barem z napiętą twarzą, nie wiedząc na dobrą sprawę, co się z nim dzieje. Milczy, więc pewnie coś knuje?
Nie, nic już nie knuje, teraz skupia się tylko na tym, żeby przeżyć. Nie uda mu się to. Czarna istota wciąga go w siebie, w nicość, gdzie umysł wiruje w próżni bez wymiarów, rozpaczliwie szukając punktów odniesienia, jakiegoś wyjścia z matni, aż po kilku chwilach, które złapanemu wydają się eonami, rozpuszcza się całkowicie, znika, oddając swoje wspomnienia, doświadczenia, uczucia polującemu drapieżnikowi. Na zwykłych ludzi to nie działa – moja wewnętrzna bestia potrzebuje połączenia, które nawiązują tylko telepaci, tacy jak ten, który teraz usiłuje złapać blat baru, żeby ustać na nogach… Już wiem, że nic z tego. Dłonie kurczowo zaciskają się w powietrzu i oto niezwyciężony, budzący strach władca umysłów zwala się na zakurzoną podłogę jako roślina, ciało bez umysłu, któremu pozostały tylko najprostsze odruchy.
Ten, kto pierwszy rzuci się na to, co pozostało z telepaty, i zada decydujący cios, wyświadczy mu tylko przysługę. W tym świecie nie ma już urządzeń ani środków, żeby podtrzymać życie w ciele bez świadomości, a nawet gdyby były, to nikt nie potrafiłby mu jej przywrócić. Wygasła, zniknęła, pożarta przez czarną istotę, mieszkającą w moim umyśle. Pierwszy reaguje karczmarz. Doskakuje do ciała, sprawdza puls, otwiera powieki, odsłaniając białe, wywrócone oczy, po czym z dziką satysfakcją łapie za olbrzymi tasak… Nie widzę, co dzieje się potem, widok zasłaniają mi gapie i ci, którzy uznali, że gospodarzowi należy pomóc. Nie interesuje mnie to, widziałem i czułem już dość.
Wychodzimy z karczmy, to znaczy wychodzę z niej sam, bez słów i gestów gładząc bestię po nieistniejącym grzbiecie. Przeciąga się mentalnie, przysiągłbym, że słyszę w głowie pomruk zadowolenia. Oboje czujemy się nasyceni. Tamten miał potężną, bogatą osobowość, która starczy czarnej istocie na długo. Idę przed siebie, nogi prowadzą mnie same, nie dbam o to, dokąd. Ściskam w kieszeni zielony kamyk na szczęście. Wiem, że gdziekolwiek pójdę, będą ludzie, a gdzie są ludzie, tam prędzej czy później pojawią się również telepaci. Będę tam, cierpliwie czekając, by spuścić ze smyczy drapieżne stworzenie, drzemiące teraz w moim umyśle.
Pójdziemy przez świat, przypominając rzekomo niezwyciężonym, że jest ktoś, kto w łańcuchu pokarmowym stoi ponad nimi. Tylko czasem dopada mnie natrętna myśl, której nie potrafię się pozbyć: co będzie, gdy moja bestia napotka godnego przeciwnika? Wtedy gdzieś z dna umysłu pojawia się leniwe, beztroskie przeczucie, że nie nastąpi to szybko. Jeszcze nie teraz.
_________
Tekst chroniony prawem autorskim, opublikowany na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry na nowym. Pomysł sensacyjno-wakacyjny, w sam raz na sezon ogórkowy, dający się streścić w zdaniu „Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka”
Dojrzewał przez dłuższy czas, aż okazało się, że już można zerwać. Smacznego!
Rysunek Bruegela, a ja przez moment myślałam, że to Bosch. Upiorny Bosch.
Czasem mi się mylą. Ten pamiętam bodajże z którejś książki Łysiaka. „Flet z mandragory”?
Szacunek, Mistrzu Q.!
Służąc bestii, zyskujemy ograniczone gwarancje bezpieczeństwa. Niestety, zawsze ograniczone…
No właśnie. Jak tak na to spojrzeć, to wszystko jest mniej lub bardziej tymczasowe… Ale może jeszcze nie teraz.
Na szczęście każda bestia trafi bez wątpienia na godną siebie bestię. Homeostat utrzymuje równowagę :))
Witaj Stateczku ! to jest optymistyczny pogląd na bestie
Witaj Czarodziejko, ważne by szklanka była zawsze do połowy pełna :)))
Zgadza się ! świat od razu wydaje sie milszym miejscem
Tak, to dobre podsumowanie!
Dzień dobry raz jeszcze ! to jest fascynujące Mistrzu Q. i aż się
prosi o rozwinięcie. 🙂
„Czarna bestia ” jest budzona, więc nie do końca włada umysłem bohatera 🙂
No, stosunek między bohaterem/ narratorem a pożeraczem (telepatycznych) umysłów to jest raczej symbioza niż pasożytnictwo.
Cóż – każdy czas potrzebuje swojego wiedźmina. Ostatecznie lepszy wiedźmin, niż nawiedzony 😀
Bardzo fajna opowieść. Mam nadzieję, na ciąg dalszy.

Witaj JO !!Zdecydowanie lepszy wiedźmin ! Taki jak Geralt? nie do końca maszyna do zabijania potworów ?
Bardzo się cieszę, że się podobało, ale wydaje mi się, że postać bohatera/ narratora nie ma takiego potencjału jak wiedźmin – w końcu jego zdolność ogranicza się do kasowania telepatów, ze zwykłymi ludźmi nie ma powodu zadzierać, a ile można pisać o telepatycznych potyczkach, które – w tym świecie – wyglądają z grubsza tak samo?
Poza tym znacie mój stosunek do ciągów dalszych – niewiele ich powstało.
Ojjj, wiemy, wiemy, że tylko pan Ignacy był w kontynuacji. Bardzo sie za nim stęskniłam
No, nie tylko, jeszcze agent Nowak i świat cesarsko-królewskiej arystokracji. Ale pan Ignacy najbardziej wyrazisty. Wróci, kiedy się wszystko wyprostuje, na pewno.
Nieustająco czekam, a słusznie piszesz, że pan Ignacy jest postacią wyrazistą. Nowak i świat cesarsko-królewski nie trzyma sie tak dobrze pamięci. Mojej, rzecz jasna
Czy rycerze mają branie, that is the question. Celowo częstochowsko pofrunąłem, bo przecież mają – głównie u (uuu… niedostatek…uuu…) Księżniczek. Albo w książkach, ale tylko w bardzo dobrych, jak to opowiadanie zresztą, wystarczy spojrzeć na podpis.
Dzięki, czyta się, wiadomo, dzień dobry.
Ajjjaj! Pan Y. u bram, a właściwie za progiem, a tu rzeczywistość odciąga od ekranu. Niestety zmykam, wyrażając najgłębsze uszanowanie!
Witaj, rzadki gościu!
Yo la zwięzły ? Nie do wiary. Liczyłam na dłuższy wpis
Zwięzły i rzadki, co nieczęsto idzie w parze, jak i ja sobie chadzam.
Na dłonie Damy składam Panom ukłony.
Niestety muszę wybyć na chwilę, potem mam gości… trudno powiedzieć, do kiedy :/
Dobre popołudnie
Moje gratulacje. Bardzo dobry tekst a rysunek Breugla na zakończenie wręcz REWELACYJNY!

A dziękuję, również w imieniu Breugla
Kochani, nie wiem, czy z powodu burzy właśnie nie trafił szlag głównego komputera w domu, a zanim się nie skończą błyskawice i przepięcia, widoczne choćby przez przygasanie lamp ,nie będę próbował go włączyć. Na razie piszę z telefonu.
A w ogóle to tekst za szybko opublikowany i należy się jeszcze gruntowną przeróbka stylistyczna (o tempora, o mores, o powtórzenia!). Po burzy wszakże.
Oj tam, oj tam – to blog, nie wydanie jubileuszowe!
(powiedziała Jedna Taka, co pięć razy równoważnik zdania poprawia)
Ej, no nie, albo się pisze, albo się w kulki leci…
Dlatego idę poprawiać za chwilkę, mam nadzieję, że limit burz na dzisiaj został wyczerpany.
Ja też
O, to chyba lecę po jakąś dobranockę 😉
Dzień dobry
Przeczytałam tekst kilka razy. Jakiś wydał mi się krótki
Za pierwszym razem przeczytałam jednym tchem, a potem tylko się delektowałam
Cudo!!!
Mistrzu Q to jest wspaniałe opowiadanie!!!
Dzień dobry… No jak nic, w mojej głowie siedzi uśpiona bestia. Czasem się budzi, ale niemrawa jakaś… bo nikt trupem nie pada. A szkoda /żeby nie było, to ja nikomu źle nie życzę!/. Niechby się chociaż skręcił. Ze wstydu, na ten przykład



Słomiane wdowieństwo służy Mistrzowi Q. / nie bij, tłumacz/
Może jeszcze pociągnie temat??
Jakby co – od poniedziałku jestem na urlopie. Teoretycznie.
Spokojnego dzionka i zmykam
Dzień dobry, dziękuję. Służy? Być może. Na pewno się nie nudzę, bo rzeczywistość zapewnia nieustający potok rozrywek, a właściwie „rozrywek”.
Nie mam głowy do tytułów, ani autorów, ale ta czarna… nie wiem jak to nazwać… „istota”(?), przypomina mi jedno opowiadanie, które kiedyś czytałam. Tam „zdobywca kosmosu” dostaje od kosmitów „prezent”. Nikt z ludzi nie jest w stanie wytrzymać jego obecności. To „coś”, co z niego emanuje wzbudza w innych nieopanowany wstręt. Bohater zaszywa się więc w opuszczonym labiryncie… Wyciągnięty z niego niemal na siłę (przy użyciu „łagodnej perswazji”) oddaje to „coś” kolejnej misji pozaziemskiej, z którą żaden człowiek nie mógł sobie poradzić… po czym wraca do swojej samotni…
Pamiętam, że kiedyś na Wyspie mogliśmy przeczytać fragment tej powieści…
Ten sam motyw… Coś co przyszło z kosmosu i było z zasadzie złe, pomaga przełamać zło…
Oo, to komplement. Ale masz rację, Mireczko, motyw pasożyta lub symbionta przyczepiającego się do człowieka jest popularny w SF.
Na przykład Smardz w „Cieplarni” Aldiss’a 🙂
Albo „Władcy marionetek” Heinleina.
Już nie kontaktuję i czas mi najwyższy do łóżeczka

Miłego środowania się życzę
Dzień dobry
Zapraszam na tradycyjną filiżankę kawy 😉


Może być espresso na szybkie rozbudzenie
Witajcie!
Za oknem deszcz, budynki nadal nagrzane i duszne, ale ogólnie jest fajnie – zwłaszcza z perspektywą kawy! :Mniam:
Smacznego
Dzień dobry. To znaczy na razie niestety wcale nie, ok. 6:30 a potem 7:00 budziły mnie głuche telefony, wściekłem się niemożebnie.
Kawa bardzo wskazana. Jak to pisała Szymborska?
Kawa
Radość dawa
Lecz gorzała
Lepiej działa.
Pozwolę sobie nie zgodzić się, przynajmniej rano wolę kawę.
Chwilowo spokój. Żale wylałam tam, gdzie zawsze, i teraz ze spokojem mogę wstawić krupniczek dla potomstwa i iść do ogrodu zastanawiać się, co mi, do diabła, zżera jałowce??? Nigdy nie miałam problemu z jałowcami, a tu mi drugi idzie w cholerę. No jak ja tego nie lubię
O, lawendę pościnam… Może jakieś badyle przesadzę, bo ten mój ogródek weryfikacji wymaga. Koncepcyjnej.
Może te jałowce zżera jakaś cholera uzależniona od ginu?
Może to nie gin, tylko krupniczek ??? Dawno już nie widziałem tej nalewki :)))
Witaj Stateczku – krupniczek na ciepło ?
A krupniczek się robi też na jagodach z jałowca? Nie wiedziałem.
Witaj Jo ! Coś Ci wpisałam….
Widziałam. Odpisałam. W nadmiarze 😀
Pozwoliłem sobie parę słów również.
Trzymam rękę na pulsie.
Bo one, te jałowce, bywają kapryśne i czasem strony świata im nie pasują. Podobno 🙁
Pierwszy raz mi się tak zdarza i wcale nie jestem zadowolona.
Trudno lubić coś takiego; rośliny też chcą żyć. 🙂
Dzie dobry !
Powiadają, że nie ma ludzi
zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. Zmieniłam sobie lekarza rodzinnego i wyszłam od miłej pani doktor z plikiem skierowań na różne badania.
Rozumiem, że to jest dowód rzetelności pani doktor, ale szczęśliwa nie jestem.
No to kawa raz :
Mnie też to czeka w najbliższym czasie (znaczy wizyta u rodzinnego :-/ )
Autoironicznie zacytuję znów Barańczaka : „Kłopot ze starością, na prawdziwe życie jest już za późno”. A Tobie? ” Kłopot z wiekiem dojrzałym, na prawdziwe życie nie ma czasu, bo trzeba zarabiać na życie „. !
Prawda to czy fałsz?
Nawet jeżeli w mojej sytuacji nie do końca, to i tak doprawdy się nie nudzę. Na szczęście na życie zostaje trochę czasu. Nie za dużo wszakże.
Ponoć prawdziwe życie jest dopiero po śmierci :)))
Choć pewnie dotyczy to spadkobierców miliardera :)))
Znaczy masz na myśli TEGO miliardera?
Ależ skąd, to było tak ogólnie. Zauważ jak rozkwitają wdowy, wdowców jakby rzadziej się spotyka :)))
Aaa. Z tym że w swoim przypadku wolałbym tego nie zauważyć. W sumie – siłą rzeczy – nie zauważę, jeżeli do tego dojdzie.
Choć bywa i tak. Umierająca żona zwraca się w ostatnich słowach do męża. Kochany obiecaj mi, że gdy ponownie się ożenisz to ona nie będzie nosiła moich rzeczy. Ależ skąd moja droga, ona jest od ciebie znacznie szczuplejsza !
Albo tak: mąż do żony: kiedy jedno z nas umrze, ja wyjadę do Wiednia!
A! Dopiero przeczytałam njusa. No cóż… co przeżył, to jego.
Dobrego, nigdy za wiele :))
Pamiętacie kurs po holter dla Jaśka?
Dzwonimy dzisiaj z pytaniem o wyniki. Pani doktor A – lekarz prowadzący, u której byliśmy na wizycie kontrolnej i która zleciła holter, jest na urlopie. Kazała nam się zgłosić, do pani doktor B, która miała holter opisać. Pani doktor B zdziwiona. Ona w tym tygodniu nie opisuje holterów, tylko pani doktor C, której już nie ma, bo poszła do domu.
Czy nasz holter w ogóle został przez kogoś opisany?
Jakie są wyniki 24godzinnego badania?
Czy z Jaśka sercem wszystko jest OK? A jeśli nie – to co nie i co dalej robimy?
Zostańcie z nami! Jutro ciąg dalszy telenoweli „Z medycyną nie wygrasz”.
Zaraz po aspekcie zdrowotnym, znaczy pacjencie, najgorszym aspektem tej sprawy jest rozmywanie się odpowiedzialności, bo jak widać – odpowiedzialnych nie ma. A gdyby ktoś konkretnie odpowiadał za to (doktor A za skierowanie do B i/lub niezawiadomienie B, że ma opisać ten holter, i/lub nieskojarzenie, że w tym tygodniu robi to dr C ALBO dr B za nieprzekazanie tego obowiązku dr C, albo jeszcze jakoś inaczej), to może można by tę odpowiedzialność wyegzekwować. Gdyby w ogóle się to robiło tu i teraz, przy takiej służbie zdrowia.
Bajeczka o orzeszku…
Jeśli mojego męża szlag trafił po tej rozmowie, no to sobie wyobraźcie.
Robimy dwa kursy do Łodzi – po holter, i potem oddać aparat. Dziecko jest prowadzone przez nich od 3 lat, po operacji, wykrywają nieprawidłowości, nam się robi ciepło w gaciach, za przeproszeniem, a teraz: „Holter? Jaki holter? Ale że my mieliśmy odczytać? Taaa?”.
A jest pan pewien, że nie chodzi o Zieloną Górę?
Przecież ja tu na szpilkach siedzę i czekam na ten wynik! Może znowu powinniśmy użyć rodzinnych koneksji? No ręce opadają.
Współczuję Jo

Mnie też by jaśnisty szlag trafiał
Zachmurzone dzień dobry
U nas chwilowo też zachmurzone. Dzień dobry!
No i proszę, ledwie wyszedłem, żeby zamontować bagażnik na samochodzie, a lunęło. Zdążyłem na styk.
faaarciaaarz
Szkoda, że tylko w takich sprawach.
Już po deszczu, wszystko schnie ze mną włącznie.
Żegnam się na dzisiaj. Za dużo emocji. Wykończyły mnie.
Spokojnej nocy!
Mać-żeż!
Burza. Wybywam z Wyspy i wyłączam kompa, mam nadzieję, że wrócę jeszcze dzisiaj.
No, wygląda, że się uspokoiło, bo wcale nie wygląda (bo jest ciemno).
Nie, to co Jo pisze jest wręcz niewyobrażalne. Poszłabym z tym do ordynatora, bo to skandal.Ktoś jest przecież lekarzem prowadzącym Jaśka ?
Ha. Kwestia odpowiedzialności, o której pisałem wyżej. Po pierwsze, każdy z lekarzy (A, B, C) może twierdzić, że to wina/ odpowiedzialność któregoś z pozostałych, co więcej, może to twierdzić bezkarnie. Po drugie, nawet gdyby ktoś (np. ordynator, dyrektor szpitala) arbitralnie stwierdził, że odpowiedzialność ponosi A, B lub C, Jasiek (lub dowolny pacjent) miałby w przyszłości u tego lekarza przerąbane.
Dosyć mafijny system. Mimo wszystko nie spotkałam sie z takim olewaniem pacjentów.
Za podsumowanie stanu obsługi można wszak polecieć z ordynatury… a nie każdemu pomoże pani premier!
No właśnie lekarz prowadzący pojechał na urlop i nikt nic nie wie. Burdel totalny.
Witajcie!
My, południowcy, mamy słoneczko i perspektywę gorącego dnia. A w taki dzień kawa też dobrze robi!
Dzień dobry. Ponieważ Krzysztof już nakreślił sytuację pogodową w tych okolicach, ja sobie daruję. Koniecznie muszę wypić kawę, miłe towarzystwo doda jej smaku!
Heloł. Spaaać!
No chyba raczej wstaaać?
Znaczy sugerujesz, że noc NIE była spokojna?
O rany… męczyłam się do 5tej. Potem o 7.00 kot darł się pod moimi drzwiami. A teraz mam piękną migrenkę i chęć wymordowania połowy ludzkości. A nie mogę, bo muszę dokończyć konfitury… Nie mam czasu na roz-rywkę 😉
Zgłoś to do organizacji zajmującej się prawami człowieka, do nich zdaje się można zgłaszać pozbawienie snu jako torturę naruszającą te prawa.
Tylko kogo powinnam skarżyć?
Podobne refleksje nachodzą mnie z okazji dzieci. Znaczy dawniej nachodziły częściej, więc albo te dzieci się ucywilizowały, albo ja znieczuliłam. Bo są różne organizacje ochrony praw dziecka – również przed rodzicami. A kto obroni rodziców przed dziećmi?

Nec Hercules contra confitures :)))
Sama prawda.
Zrobiłam truskawki i morele metodą żekfiksu i tylko powidła jeszcze usmaże. Ale najpierw muszą dojrzeć węgierki. Że żelfix jest chemiczny ? Ba, a co nie jes
t.
Ja robię dżemy z pektynami, bynajmniej nie ekologicznymi. Jak zobaczyłam różnicę między wygotowanymi na śmierć truskawkami, a zachowującymi piękny kolor tymi z pektyną, to przestałam zawracać sobie głowę.
Ostatecznie nie jemy dżemów kilogramami, a w domowych przynajmniej wiem, co jest.
DzieńDobry:)) Dopadły mnie skutki lenistwa, już od jakiegoś czasu zbierałem się by odkamienić ekspres. Dzisiaj pyknął, pstryknął i nie nakapał. Trzeba chyba zawieźć do serwisu. Znowu kawa plujka:))
Ale jakaś jest, to i tak lepsze niż jej brak.
Dzień dobry !
A ja mam ulubioną porę roku tzn. wieje i leje 🙂 Aby do wiosny ! 
Tu przed chwilą świeciło słońce ORAZ JEDNOCZEŚNIE padało. Tak dla odmiany.
Słuchajcie… ja nie wiem już czy się śmiać, czy co…
Dr C powiedziała, że nie ma czasu odczytać holtera, bo ma bardzo dużo odczytów z oddziału. MOŻEMY się dowiadywać w przyszłym tygodniu. Ale bez gwarancji.
To ja mam takie pytanie: po cholerę na cito była ta cała akcja z holterem i nasze dwukrotne jeżdżenie do Łodzi???
Pardon, jak to jest – bo nie mam jasności jako laik: czy TYLKO w TYM szpitalu TA konkretna osoba może odczytać tego holtera? Czy też DOWOLNY odpowiednio wykształcony kardiolog w DOWOLNYM szpitalu mógłby to zrobić? Czy chodzi o biurokrację – ten holter z tego szpitala może być odczytany tylko w tym szpitalu i żadnym innym (bo prawo, bo obyczaj, bo tak)?
Tak, bo to był ICH holter.
Gdybym wiedziała, jak to będzie wyglądać, to w cholerę – poszłaby w Warszawie i zrobiła za 150 zł.
Przychodzi mi do głowy parę dalszych pytań, ale są czysto teoretyczne, zwłaszcza w tej sytuacji, więc sobie daruję.
A praktycznie chyba bym jednak uruchomił tę kuzynkę czy tam chrzestną stryjenkę. Pal licho skrupuły.
Faktycznie… jak się czyta co Ci się przytrafiło, to nóż się w kieszenie otwiera i same nieparlamentarne słowa przychodzą do głowy
Przypomniało mi to jak ponad 30 lat temu znaleźli u mnie guza. Lekarz prowadzący kazał natychmiast kłaść się do szpitala i wycinać. Miałam wtedy małe dziecko i trochę mi było nie na rękę. Ale jak mus, to mus. Spakowałam wszystko, co w szpitalu potrzebne i poszłam raniutko na onkologiczną izbę przyjęć. A tam mi powiedzieli, że ma miejsc i może zgłoszę się za miesiąc, to wtedy będzie lepiej… a najlepiej, to żebym dowiadywała się telefonicznie jak z tymi miejscami jest… Wściekłam się, bo jeden mi mówi, że to wymaga natychmiastowej operacji, a tu mi mówią – może za miesiąc? Wróciłam do domu i już więcej tam nie poszłam
Niech się ukąszą w odwłok i to kilka razy.
A guza usunęłam ok. 6 lat później i to w swoim szpitalu. Na onkologię nie chciałam więcej iść.
Także może i z tym holterem, to nie było aż takie pilne i niepotrzebnie Was denerwowali. Co nie zmienia faktu, że takie postępowanie z odczytaniem wyniku jest nie do przyjęcia!!!
No dokładnie. Albo jest emergency i lecimy trzy razy do Łodzi, albo bez paniki. Rrrany… jakie to irytujące.
Jo, masz świętą rację – wszelkie leczenie jest irytujące.
Dzień dobry
Słońce świeci całym niebem, na razie 23C, czyli może być
Później ma wzrosnąć do 32C, czyli nie do końca może być, bo trochę za ciepło
Planowałam prace ogródkowe, ale nie wiem czy się wezmę. W pełnym słońcu, przy takiej temperaturze, to samobójstwo
I tak już jestem obrzydliwie opalona (ciągle zapominam o filtrach przeciwsłonecznych), także nie mam ochoty na dalsze zaciemnianie skóry 
I to słoneczne dzień dobry
A tak w ogóle, to wczoraj synek kupił sobie samochód (w końcu) i nie muszę się zastanawiać jak biedactwo dojedzie do pracy
Tym bardziej, że od poniedziałku zaczyna nową pracę i nie miałby kto go wozić. A że będzie zaczynał o 6 rano…

I to jest dobra wiadomość!
Dobra wiadomość
A co najśmieszniejsze… Synek planował, że kupi jakiś używany, starszy samochód, bo na nowy go nie stać. A dowiedział się, że taki nowiutki z pożyczką na 0%, wychodzi niewiele drożej niż ten używany
No to kupił ten nowiutki, prosto z fabryki. Samochód miał raptem 14 mil przebiegu… Synek jest zachwycony, bo autko ma całą masę bajerów, chociaż jest to podstawowa wersja. Chyba nie pisałam, że jest to Toyota Corolla… biała… jak tatusia. Tylko tatuś kupił pięcioletnią Corollę
bo nie było go stać na nową
Brawo synek!!!
Dodam jeszcze, że w nowej pracy ma zarabiać trzy razy więcej niż w tej i może w końcu się usamodzielni. Czas mu najwyższy i pora… we wrześniu skończy 30 lat…

Mirelko – to po trosze wina rodzicieli, znam to z autopsji
Synka wyprowadziłam z domu, ale mieszkanie dostał 🙁
Po trosze tak, Wiedźminko
Może sobie wynająć
A jeszcze jak jego dziewczyna – Sara przeprowadzi się z Portland (Maine), to będą mogli zamieszkać razem i coś wspólnie wynająć. I jeśli mam być szczera, to właśnie na to liczę 
Jak dla mnie, to mógłby mieszkać. Tylko dla niego to nie jest dobre. On nawet nie wie ile co kosztuje… ile kosztuje utrzymanie domu. Jak będzie musiał sam wszystkie rachunki opłacić, nauczy się prawdziwego życia, a nie wiecznie pod kloszem…
Nasz syn mieszkania nie dostanie
I wcale nie chodzi mi o to, że syn w domu mi przeszkadza
Dzień dobry. Wróciliśmy z Juniorem z kina, tak się rozbestwiliśmy w wakacje, a co! Dzisiaj animacja – „W głowie się nie mieści”, czyli film o emocjach, dość spersonifikowanych.
Kochani – idę spać. Mam tylko nadzieję, że obudzę się dopiero rano, a nie w środku nocy 🙁

Miłego wieczoru!
Spokojnej!
Dzień dobry


W sam raz zajęcie na weekend
Takie „grządki” zajmą mniej miejsca w ogródku i można je postawić wszędzie… nawet pod domem na trawniku 
Z uśmiechem zaczynam nowy dzień
Dziś opowiedziałam małżonkowi swoje plany na weekend i chyba troszkę się wystraszył
Przez te ponad 30 lat powinien się przyzwyczaić do moich pomysłów…
Postanowiłam zrobić porządek z truskawkami. Mam dość tej ich ekspansji na betonowe ścieżki. Poza tym rosną już tak gęsto, że zaczynają dziczeć. Co to za truskawka wielkości poziomki? Mam trochę drewnianych skrzynek. Chcę z nich zbudować „grządki”… Czyli taką kaskadę truskawek. Wystarczy do skrzynek dobudować nóżki o różnej długości i odpowiednio je ustawić
Też się dziś przymierzam do przesadzania truskawek do skrzynki!
Dodam tylko, że nasz ogródek jest malutki i nie możemy sobie pozwolić na zbyt wiele gatunków roślin. Musimy jakoś zwiększyć powierzchnię, żeby nam więcej weszło
Z doświadczenia wiem, że w czerwonej porzeczce najlepiej owocują pędy siedmioletnie (np. czarnej porzeczki – roczne), czyli na konkretniejsze zbiory będziemy musieli trochę poczekać 
Nasi sąsiedzi (drugi koniec budynku) mają na rogu krzak czerwonej porzeczki. Zaczyna im to dziczeć, bo oczywiście nie jest odpowiednio przycinane. Małżonek powiedział mi, że chciałby takie w naszym ogródku… nie dziwię się, bo ja też lubię czerwone porzeczki (i nie tylko… białe i czarne też lubię). Nasi sąsiedzi nawet nie wiedzą, że to jadalne (to Meksykanie). Porzeczki są już przejrzałe i tylko czasami ptaki je skubią. Jako „nadworny ogrodnik” obejrzałam dokładnie krzak i znalazłam kilka młodych odgałęzień. Można je będzie wyciąć z korzeniami i posadzić u nas