Właściwie osiemnaste urodziny są takie same, jak drugie, czy pięćdziesiąte, ale ludzie lubią komplikować sobie życie i uznali je za specjalne. Że niby wkroczenie w dorosłość. Czy ja wiem? Patrząc na poziom samodzielności życiowej i specyficznie pojmowaną odpowiedzialność współczesnych osiemnastolatków, szczerzę wątpię w tę dorosłość, ale może to kwestia definicji? Poza tym w naszym przypadku dochodzą dodatkowe okoliczności, które sprawiają, że mam mocno mieszane uczucia odnośnie celebrowania wyżej wymienionej okazji. Ale cóż – tradycja zobowiązuje! A magiczna osiemnastka nie może być obchodzona jak każde inne urodziny i trzeba się wysilić. To znaczy Matka musi się wysilić, bo inni nie mają czasu, a sam Jubilat przyjął postawę wyczekiwania i nie zamierza w żaden sposób Matce pomóc. Jakby za łatwo było z normalnymi prezentami… A co dopiero z osiemnastkowymi…
Dzwoni Key.
– I co mu kupujecie?
Dobre pytanie. Moje ulubione. Bo doskonale wiem, co będzie dalej.
– A co ja mu mogę kupić? Przecież nie mieszkanie. Ani nie samochód. A resztę ma. Znaczy kompa, rower i nową szafę.
– Vespę mu kup! Pojeździsz sobie, kiedy będzie w szkole, a nie wyjdziesz na egoistkę, bo prezent jednak dla dziecka. Albo nie! Czekaj! WYSPĘ mu kupmy! Bo przecież zrzutka i ty kupujesz, jak zwykle?
Chryste Panie, jaką znów wyspę???
– A bo ja wiem? Ale sugerowałabym Morze Tyrreńskie. Dwa w jednym. Kuba ma prezent na osiemnastkę, a my nie musimy płacić za dom na wakacje!
Strasznie ekonomiczna się zrobiła ta moja siostra. Tyle, że bez internetu, to ta wyspa psu na budę, a nie Kubie na urodziny.
Siostra się obraziła.
– Jak kupujesz wyspę, to oczywiste, że z internetem! Jak możesz w ogóle pytać?!
Jasne. Bo ja mnóstwo wysp w życiu dostałam… Niby skąd mam wiedzieć?
– Albo wiesz co? Kupmy mu ten szybki internet. A wyspę się dorzuci później. Jak będzie mógł zostać prezydentem.
I już jej nie było.
Key zniknęła ze skype, ale problem prezentu pozostał. Co można kupić autystycznemu osiemnastolatkowi, który wszystko ma, niczego nie oczekuje (poza wakacjami w Londynie, na które stać nas chwilowo tak samo, jak na tę wyspę…), ale z zachwytem pięciolatka czeka na tort i ten do tortu dodatek? Przecież za chwilę zaczną mi tu inni dzwonić…
– Córka? Słuchaj, z tymi Kuby urodzinami… Coś myślałaś?
A niech mnie! W złą godzinę powiedziałam… Teraz trzeba będzie coś wymyślić…
Podczas zakupów w OBI Kuba przypiął się do fotela. Rzecz jasna metaforycznie się przypiął, ale trudno go było skłonić do zejścia. Sytuacja robiła się trudna, bo BlueBlue jęczał, że on też chce, a wyrośnięty na metr osiemdziesiąt chłoptaś, jęczący z powodu fotela w markecie budowlanym, budzi niezdrową sensację, której wolałam uniknąć, mając jeszcze w planach wizytę u ogrodnika, tego od róż Davida Austina. Ale dzięki odegranej z oddaniem przez potomstwo scence rodzajowej, wpadłam na pomysł, żeby kupić taki wiszący fotel Jakubowi na urodziny! Będzie miał swój, własny, osobisty. I może w ramach łaskawości wielkiej czasami pozwolić bratu skorzystać. Ewentualnie. I może wreszcie uda się go wyciągnąć z domu? Sprzed komputera. Sprzed telewizora. Ewentualnie.
Rodzina przyklasnęła pomysłowi. Powiedziałabym, że przyklasnęła z zadowoleniem, co mnie specjalnie nie zdziwiło – wszak po raz kolejny zdejmowałam jej problem z głowy. Tymczasem ja to sobie wszystko dokładnie przemyślałam: mamy dwa miesiące, spoko. Zbierzemy składki, kupimy produkt, produkt się złoży i w dniu urodzin z rana podaruje Jubilatowi wraz z kartkami urodzinowymi. Bez kartek nie ma sensu, bo Jubilat nie załapie, że to prezent od wszystkich. Dla niego pudełko czekoladek ma taką samą wartość jak dajmy na to Vespa. Liczy się sztuka, a nie wymiar finansowy. No i żeby całą rzecz jeszcze bardziej ułatwić – prezent jest od osoby, która go daje. Ja mu na urodzinowy poranek nie ściągnę wszystkich z pięciu różnych miast ukochanej ojczyzny! A prezent musi być w dniu urodzin, bo inaczej się nie liczy. Ale… jeśli dostanie fotel wraz z kartkami z życzeniami… to powiedzmy, że jest szansa na ogarnięcie sytuacji! No przecież mówiłam, że przy Matce Autyzmu jakiś tam negocjator z sił specjalnych, to szczeniak z zerówki jest, a nie wysokiej klasy specjalista!
Dwa tygodnie przed imprezą przypominamy sobie, że Jakub wyraził życzenie spędzenia swoich osiemnastych urodzin w mieście, w którym przyszedł na świat. Życzenie to wyrażał kilkakrotnie, na ogół przy okazji wcześniejszych urodzin. Dajmy na to zdmuchując świeczki na włoskim torcie, podczas przyjęcia na tarasie wynajmowanego domu w Toskanii. My tu Martini i fajerwerki, Tanti Auguri A Te i inne międzynarodowe Happy Birthday, a on: „Osiemnaste urodziny w Łodzi?”. Normalka. Wezwana skype’owo Madre ucieszyła się niezmiernie, mimo że przypadło jej w udziale przygotowanie urodzinowego obiadu. Natomiast Piter przytomnie zauważył, że ten fotel powinniśmy kupić od razu, póki jest pensja, bo jak znamy życie i naszego zakupowego farta – dzień przed urodzinami może się okazać, że fotele właśnie się skończyły. Słuszna uwaga. Fotel kupiliśmy, schowaliśmy w garażu, a BlueBlue ofiarnie wyprowadzał bratu rower i hulajnogę, żeby ten nie odkrył przedwcześnie niespodzianki. Ponieważ sam fotel wydał nam się nieco skromny, jak na okazję, przypomnieliśmy sobie o telefonie. Bo jesienią, w ramach jakiejś oferty i kuponów, kupiliśmy telefon skrzyżowany z tabletem. Zapewne to ma jakąś nazwę, ale chwilowo nie pamiętam. Trzeba było do tego telefonu kupić kartę, więc najpierw czekał do Gwiazdki, potem do Walentynek, aż w okolicach Wielkiejnocy Piter wspaniałomyślnie stwierdził, że może wreszcie nadszedł czas i pojawiła się szansa, aby Kuba dostał urządzenie na urodziny w czerwcu. Na wszelki wypadek tydzień przed urodzinami przypomniałam mężowi, że dobrze by było uruchomić ten telefon, zobaczyć jak działa i móc – w razie potrzeby – wyjaśnić Jakubowi. „Nie musisz mi ciągle o tym przypominać.” – powiedział obrażony mąż i poszedł oglądać zmagania polskich piłkarzy na boiskach świata. Zresztą może to byli piłkarze hiszpańscy – zasadniczo dla telefonu i Kuby urodzin nie miało to większego znaczenia. Natomiast znaczenie miało to, co mój mąż odkrył dzień przed Godziną W.
– Mamy problem.
Raczej nie będę udawać, że się zdziwiłam.
– Nie, działa, działa… Tylko… coś jest z ekranem… Nie, no w ogóle OK, ale na dole jest taki szary pasek… Nieduży… Jakaś jedna trzecia ekranu…
Nie zostałam wdową – ktoś nas musiał do tej Łodzi zawieźć następnego dnia. O swoich uczuciach nie napiszę – zostawię to na rozdział: „Najczęstsze przyczyny rozwodów.”. Chwilowo musiałam się zająć ważniejszymi rzeczami, czyli tortem.
Torty były trzy. Przy czym uczciwie przyznaję, że robiłam tylko jeden. Ten do Łodzi. Pozostałe zamówiliśmy u Sowy. Pierwszy pojechał do szkoły, w czwartek. Królewska klasyka tortowa: czekoladowy biszkopt i bita śmietana. Jakub był bardzo zadowolony. Tymczasem my się zastanawialiśmy, jak delikatnie przypomnieć rodzinie o tej zrzutce… Bo najwyraźniej wszyscy przywykli do dawnych czasów i naszej relatywnej finansowej płynności, i teraz – zapewne z grzeczności – nie zauważali zmiany sytuacji… Tymczasem małżonek zaczął coś przebąkiwać o deficycie budżetowym… Przecież mamy początek miesiąca!!! Czyżby kolejna jego reforma finansów domowych poniosła spektakularną klęskę??? A… no tak… Przecież w tym miesiącu nie dostałam ani grosza z mojego imponującego zasiłku… Na co idą te pieniądze?!
KARTKI!!! Ale, że co? Że jak? I kto? Generalnie: wszyscy. Znaczy: nikt. Nikt nie przysłał! Pal sześć pieniądze! Jakoś przeżyjemy na makaronie i kartoflach. Ale mieli przysłać kartki z życzeniami!!! No chociaż tyle mogli zrobić dla tego biednego dziecka, cholera jasna!!!
Key oznajmiła, że wysłała. I żebym nie robiła paniki. Jasne. Key wysłała. Oczywiście. Tak, jak paczki na Boże Narodzenie, które odbierałam tradycyjnie podczas wakacji w czerwcu? Madre się obraziła, bo powinnam była przypomnieć kilka razy, a zaraz potem uznała, że przesadzam, bo przecież nic się nie stało. Zmieniła zdanie dopiero po mojej uwadze, że OK, nie mój problem, ale ona zostaje bez prezentu dla Kuby. Nie ma kartki – Kuba nie skojarzy, że prezent jest od niej. Na tej samej zasadzie kartka od Tatui dotarła do nas w ciągu jednego dnia. Natomiast całkiem bezinteresownie swoje egzemplarze wysłała rodzina Pitera, a jego bratanek przywiózł nam jedną osobiście, bo nie zdążył dostarczyć pocztą!
Kartka od Key przyszła dwadzieścia godzin przed naszym wyjazdem do Łodzi.
– Ja zupełnie nie rozumiem, jak można głupiej kartki nie wysłać – oburzyła się śmiertelnie. – Co za problem ruszyć tyłek, wydać te dwa euro i pojechać na pocztę. Ostatecznie przez ostatnie osiemnaście lat jakoś specjalnie Kuba ich wszystkich nie absorbował! To chociaż na jedne urodziny mogli się wysilić!
Hm…
– Ty patrz – jak człowiekowi uda się raz w życiu czegoś nie zawalić, to od razu ma taką moralną wyższość nad innymi! Muszę częściej próbować!
Ciekawa byłam, czy wpadnie na taką refleksję…
Łódź wypadła wspaniale. Chociaż robienie zdjęć Kubie w miejscach, w których powstały jego pierwsze fotografie, nie było tak całkiem bezrefleksyjnym strzelaniem fotek. Na co dzień człowiek raczej się nie zastanawia nad tym wszystkim – i dobrze, bo by chyba oszalał, ale zatrzymany w kadrze czas kiwa palcem przy podobnych konfrontacjach i nie powiem, żeby napawał optymizmem… Za to powrót do domu podziałał niczym kubeł zimnej wody. Lodowatej…
Nadszedł czas na prezent. Kartki zostały rozpakowane, przeczytane i policzone. Pudło rozpakowane. Ojciec i syn przystąpili do montażu.
Mieli wyjątkowego farta, że zajęta byłam przygotowaniami w kuchni, bo ciąg dalszy tej opowieści miałby zdecydowanie bardziej dramatyczne zakończenie. Otóż: nie pasowało. Co nie pasowało? Zdaje się, że wszystko. Konkretnie elementy były niekompatybilne.
Początkowo Piter chciał obcinać rurkę, żeby zeszły się otwory na śruby, ale dał się przekonać, że łatwiejszą opcją jest rozwiercenie samych otworów. To znaczy: byłoby. Gdyby się posiadało odpowiednie wiertło. Bricoman jest po drugiej stronie ulicy. W piątek było to za daleko. Za to w sobotę od rana…
W sobotę od rana trzeba było pojechać na ryneczek po prowiant. Następnie zjeść śniadanie. Wyjść z psem. Zrobić kilka mniej istotnych rzeczy. Pojechać z psem na zastrzyk. No i wreszcie, kiedy już nie było żadnych innych wymówek, a żona kipiała w kuchni na równi z ratatują, pojechało się (!) do Bricomana. Po wiertło. Że niby teraz mamy finał historii? Ależ nic podobnego… Nic podobnego…
– Mamy un petit problème – poinformował mnie mąż jakby od niechcenia, asekuracyjnie trzymając się drugiej strony drzwi tarasowych. – Bo widzisz… tu brakuje jednego elementu…
Czyli dziecko nie dostanie drugiego z dwóch prezentów urodzinowych.
Odesłałam Jakuba na górę. Po co ma być u progu dorosłości świadkiem morderstwa w afekcie?
Pół fotela zmontowana. Druga połowa rozłożona w ogródku. Mąż postanowił pojechać do OBI. Dom nie posprzątany. Jutro przyjeżdża cała rodzina.
Wróciłam do krojenia cebuli.
Pół godziny później Piter dzwoni z OBI.
– Słuchaj… Czy mogłabyś sprawdzić… W folii jest materac do tego leżaka. Czy tam nie ma takiego jednego elementu? Zawiniętego w ten materac.
Był.
Spaliłam paprykę na nieprzywieralnej patelni ceramicznej i otworzyłam Martini Prosecco.
– Przecież sprawdzałem!
Oczywiście. Zapewne schowałam ten element. Połknęłam go. Wyrzuciłam do śmieci. Wysłałam na Marsa. A on teraz się wspaniałomyślnie teleportował.
Dwie godziny później fotel był zmontowany, kolacja zjedzona, a ja na wszelki wypadek dokończyłam Martini i nie podejmowałam konwersacji. Jeśli mój mąż ma jakiekolwiek resztki instynktu samozachowawczego, powinien to docenić. I zapamiętać. Najlepiej sobie gdzieś zapisać.
Niedziela powitała nas burzą i ulewą. Gdzieś koło piątej uświadomiłam sobie, że szlag nam trafia garden party, a co gorsza – nie mamy najmniejszej szansy na posadzenie szesnastu osób przy stole! Założenie było proste: niezobowiązujący grill z tortem urodzinowym na koniec. Mój ulubiony typ przyjęcia, doskonale sprawdzający się w wiejskich plenerach posiadłości wakacyjnej Tatui i Faretty, przeniesiony do naszych podmiejskich realiów. A tu – pada… A nawet jeśli chwilowo nie, to chmury wiszą tak nisko, że za chwilę padać musi. Odebraliśmy Tort Numer Trzy. Nie zabiłam BlueBoya, który zgłaszał protesty, że musi pomagać w przygotowaniach. Bo jak są jego urodziny, to Kuba nie pomaga. Że osiemnaste? No to co? On miał czternaste rok temu. Też ładna liczba! Przyjechali pierwsi goście. Deszcz nadal nie padał. Wisiał w powietrzu, ale ani kropla nie spadła na ziemię. Postanowiłam podać obiad w dwóch turach.
Siekanie sałaty ma tę zbawienną stronę, że nie można zajmować się czymś innym, pod groźbą utraty palców. Być może dlatego właśnie rzuciłam nieopatrznie sugestię, żeby goście zajęli się sobą. I w ogóle robili, co chcą, poza przekraczaniem linii demarkacyjnej, wyznaczanej przez kuchenny bufet. No to się zajęli.
Pierwszy, zdaję się, był Filozof ze stwierdzeniem, że padać na pewno nie będzie i propozycją, aby wynieść stół na taras. Umyłam ręce, w czym akurat bardzo mi się przysłużyło awokado. Kiedy przystępowałam do krojenia suszonych pomidorów, czterech facetów wynosiło dwunastoosobowy stół na taras, czyniąc przy tym rozmaite akrobacje, bo drzwi tarasowe mimo wszystko nie mają metra szerokości. Między cebulą, a caprese stół był ustawiony, młodzież zanosiła poduszki na kanapy pod gazebo, a starszyzna plemienna zajmowała co wygodniejsze krzesła na tarasie. Owszem, co jakiś czas pojawiał się jakiś samobójca z pytaniem, czy mi nie pomóc, ale geniusz projektanta kuchni oraz nóż szefa w moich rękach sprawiały, że propozycja szybko zyskiwała rangę niezobowiązującej supozycji o znaczeniu czysto grzecznościowym.
Inauguracja sezonu, Jakuba osiemnaste urodziny i pierwszy zjazd rodzinny w nowym domu zakończyły się tortem cytrynowym, sesją zdjęciową i ogólnym zadowoleniem. Można powiedzieć, że odniosłam sukces. Nie kulinarny – kulinarnie to ja się specjalnie nie wysiliłam. Ale deszcz nie spadł, piętnaście osób zmieściło się przy dwunastoosobowym stole, mój mąż przeżył, chociaż nie mam żadnych nadziei na to, że wyciągnął jakiekolwiek wnioski, Kuba zadowolony z prezentów, Jasiek z zainkasowanej a conto imienin gotówki, dom się podobał, mój projekt wnętrza również – można odpocząć…
– Maaamiii… To TERAZ możemy wreszcie porozmawiać o moich imieninach???
Proszę bardzo.

Tylko żeby mi potem nie było, że cierpię na manię wielkości i te same teksty publikuję w dwóch miejscach, jasne?
Teks jest bardzo dobry. Długość nie jest wcale wadą!
Prawdę mówiąc – średni. Ale uprzedzałam, że wena mi się wyczerpała i pisałam zasadniczo na kolanie, ponaglana kronikarskim obowiązkiem?

Dzień dobry popołudniowo. Długość tekstu abssolutnie nie jest minusem, pochłonąłem na raz.
Jeszcze się muszę umościć w tym świecie, przede wszystkim ze względu na Jubilata i Brata – trudno mi czasem zrozumieć, dlaczego to potrafi (np. pomóc w przygotowaniach do imprezy), a tamtego nie, ale taka widocznie specyfika. Dobry znajomy ma syna z autyzmem, ale jakoś jeszcze inaczej to wygląda.
Styl mi przywodzi na myśl śp. Joannę Chmielewską, zwłaszcza we fragmentach dotyczących niedoszłych mordów. Sorki, że tak szufladkuję, ale to nie znaczy, że mi nie pasuje, przeciwnie wręcz.
Co do chowających się części od mebli, wkrętów lub śrub niepasujących do otworów i ogólnej bryndzy podczas montażu, dysponuję bogatą dokumentacją, którą udostępnię na życzenie, jako że większość mebli w tym mieszkaniu montowałem i różnie bywało. Patrz: złośliwość przedmiotów martwych. Natomiast chyba nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żebym nie sprawdził sprzętu elektrycznego/ elektronicznego zaraz po nabyciu, właśnie dlatego, żeby móc zareklamować. Co prawda zdarzało się, że musiałem sobie przypomnieć zasadę: „Włączone do prądu działa lepiej”, ale doprawdy sporadycznie.
Ogólnie rzecz biorąc jestem za, licząc na stopniowe wyjaśnienie specyfiki.
Ciocia Dobra Rada: pomóc może Codziennik AgiPe, ale generalnie trzeba liczyć się z chaosem. Uprzedzałam, żem kura domowa, nie literatka.
Co do śp. Imienniczki – człowiek nasiąka tym, co czyta, obawiam się. Chociaż istnieje też teoria, że czyta to, co mu stylistycznie pasuje 😉
Łaj!! Taż mnie się zbyt szybko kartki skończyły!! Nie nawijaj, Jo, makaronu na uszy, dobrze??


Masz talent! Więc pisz, pisz, a wiernych czytelników, bądź pewna, że Ci nie zabraknie!!!
Pisałam, tam u Ciebie ( ale nie opublikowało), o tych nieszczęsnych rurkach od fotela 😀
Mój Małżonek, miewa również przyćmienia i namiętnie uwielbia wszystko skracać, spodnie też ;). Mimo, że z miarką i centymetrem się nie rozstaje. Wszystko kupuje na wymiar, a mimo to ciągle coś niespodziewanie się wydłuża… Ostatnio tak przycinał, że te dłuższe /oczywiście kupione prawidłowo, deseczki – dla ścisłości/ nagle wsiąkły, zapadły się pod ziemię! Tylko skąd tyle skrawków ??
Aaa… gdy Go widzę z sekatorem w rękach, momentalnie włazi we mnie czort w parze z diabłem. Zamieniając łagodną kiciunię /określenie mojego ślubnego/ we wredną kocicę
Uwielbiam Twój styl pisania, tak po trosze zbliżony do Nepomuckiej przez Grochole i Chmielewską, ale to Twój własny, bardzo mi bliski.
Tylko dodam: PODZIWIAM CIĘ! Szacunek, Jo.
Dobra! Już skończyłam
Pliiizzzz…
No dobra – ja to powiem raz, OK?
Mam BARDZO krytyczny stosunek do tego, co piszę. Czasami mi się podoba, ale na ogół rozpalałabym w piecu i tylko determinacji mojego męża oraz wydawcy zawdzięczam istnienie Codziennika w postaci książki. Dlatego nie przejmujcie się za bardzo moimi uwagami, bo ja naprawdę jestem bardzo trudna w tym obszarze i to nie jest kokieteria. Raczej rozczarowanie, że nie spełniam własnych oczekiwań.
Ale bardzo się cieszę, kiedy komuś to, co piszę, się podoba.
No nic nie poradzę – jestem spod Ryb, więc schizofrenia emocjonalna to moje przeznaczenie 😀
ps. No i pieca nie mam.
Na szczęście!
Dialog otwarty… 😉
Koziorożec jeno twardym bywa, czasem
No wiesz – ja Ryby, ale ascendent we lwie. Czy ktoś widział bardziej porąbaną kombinację?
Masz potrzebę twórczej ekspresji ? 🙂
Nieustannie

Muszę przyznać, że mamy prawie wszystkie meble składane przez nas. Tylko raz się zdarzyło, że brakowało czegoś tam. Zapakowaliśmy do kartonu z powrotem i odwieźliśmy do sklepu. Od ręki wymienili nam na nowy egzemplarz, a my na miejscu sprawdziliśmy czy wszystko jest (według listy), bo nie chcieliśmy wracać ponownie.

Mój małżonek jest przeciwieństwem Twojego, Skowroneczku. Zanim cokolwiek przytnie, mierzy po dwadzieścia razy z każdej strony, aż czasami coś mi się w środku przewraca. Bo ja bym wolała, żeby zmierzył raz i przyciął. A on nie… Bo jak się pomyli i utnie, to potem doklejał nie będzie… może i ma rację…
Ma, i proszę Go nie strofować

Nie strofuję Skowroneczku, bo jeszcze by się obraził i przestał robić w domu cokolwiek
A dodatkowe prace na mojej głowie mogłyby ją złamać. Także nawet jak mnie wkurza, to zaciskam ząbki i się nie odzywam
a po skończonej pracy zawsze pochwalę 
Poszłam se z sekatorem do ogródka zostawiając garnek z przyszłą zupą na gazie… No to zupy na jutro mieć nie będę, ale smrodek nie wiem czy da się wywietrzyć
A tera idę szorować gar, może się chociaż jego da uratować… Chlip, chlip….
Miałam to samo z nieprzywieralną patelnią. W sobotę. Udało się uratować. Patelnię – bo papryka poszła do kosza.
Patelnia odporniejsza, a moja botwinka za diabła nie chce odczepić się od dna. Szkoda mi garnka i pierwszej samodzielnej botwinki

Ja nigdy w życiu tej zupy nie robiłam, bo… bo jej nie lubiłam, ale smak się na stare lata zmienił. Jak widać
Ej, ale to proste! Jak raz nie wyszło, to nie znaczy, że za drugim będzie tak samo! Wiem, co mówię.

Albo garnków braknie… A już czułam znakomity smak, chlip
Nie daj się jakimś głupim warzywom i zrób jeszcze raz!
Jak se kupię botwinkę i będzie deszcz lał, żaby z nieba leciały, a ja będę miała pewność, że z domu nie mam potrzeby wychodzić
Zanim wyrzucisz garnek, namocz go na dłużej z odrobiną płynu do zmywania. Na następny dzień podgrzej wodę. Powinno samo odstać i łatwiej się garnek umyje
U mnie jakoś działało…
Dzięki za podpowiedź, wypróbuję
Na razie pół garnka pięknego, niejadalnego, barszczyku stoi 
To chyba jakaś faza księżyca, bo też od wczoraj moczę przypaloną ogórkową 😉 Jak ogórkowa może się przypalić???
Ten odwieczny problem – co dać komuś co wszystko ma i nie ma (jawnych) oczekiwań 😉 I żeby było inne niż zazwyczaj i takie „świąteczne”…
Ze mną nie ma problemu – zawsze można mi kupić torebkę

Albo Martini Brut
Koniecznie ze skóry naturalnej??
Oszywiście! Jestem eco!

Dobry wieczór 🙂 Jestem już po konsultacji ze znawcą tomografii komputerowej i okazuje się , że : ani Stary Dwór , ani Nowy Twór , nie zagościły w moich wątpiach !!! Dziękuję Wszystkim za pozytywną energię i zaczynam pakowanie manatków przed wyjazdem . Planuję wyjazd na początku przyszłego tygodnia i powrót na początku sierpnia .A dalej …. zobaczymy jak będzie z pogodą . Jeszcze raz składam Życzliwym Wyspiarzom podziekowanie
A będziesz się odzywał??
Zdrowie najważniejsze! Udanego wypoczynku życzę 🙂
Uf, no to gratulacje i wypoczynku, ile wlezie!
Gratulacje wysyłam, życzliwość pozostaje!
Witaj Maksiu
Nawet nie wiesz jak ucieszyła mnie ta wiadomość
Niech pozytywna energia z Tobą zostanie. Pokończ swoje niedokończone inwestycje i wypocznij (ze szczególnym naciskiem na to drugie 😉 ) Mam nadzieję, że znajdziesz tam zasięg i chociaż od czasu do czasu się odezwiesz. Jak nie, trudno, będziemy musieli poczekać do sierpnia 

Pięknej pogody i udanego wyjazdu Ci życzę
Super Maxiu ! I tak trzymać, bez nieproszonych gości. Udanego wyjazdu i odezwij się, żebyśmy tylko trochę za Tobą tęsknili !
Dobrej nocy Szan.Państwu
Ale że już? Tak wcześnie?
Niooo, ale za to wcześnie wstaję, a nawet bardzo wcześnie, jak to niektórzy mawiają, że w środku nocy
…bo i prawda, inaczej nie byłabyś Skowronkiem
A mnie odciągnięto wołami od komputera i dopiero teraz jestem, kiedy czas na dobranoc.
No masz ci los.
Idę myśleć nad dobranocką.
Przeczytałam na jednym wdechu



I wydało mi się jakieś takie krótkie
Co byś nie mówiła, Jo, piszesz ciekawie i z polotem. Bardzo mi się podobało i chętnie poczytałabym dalej. Mnie też te „mordercze teksty” przywiodły na myśl Chmielewską. I muszę przyznać, że to jedna z moich ulubionych autorek
🙂
Moja też, ale z wcześniejszych książek. Te późne były językowo przekombinowane.
A, tak w ogóle to nie jest stylizacja: wypowiedzi Key i BlueBoya są zapisywane co do przecinka. Pozostałych postaci w sumie też 😀
A tak w ogóle, to jak nie stracę kiedyś pracy przez te ptaszki, to będzie dobrze
Czyli mam kolejny temat do „Ptasich opowieści” 
Dziś zamiast pracować, siedziałam kilka metrów od karmnika koliberków i czatowałam… Udało mi się nawet „ustrzelić” samczyka!!! I z tego najbardziej się cieszę
Jim opowiedział mi dzisiaj historię, którą wyczytał w lokalnej gazecie…
I bardzo dobrze!!!
I ta odpowiedź bardzo mi się podoba. Niestety nie podali jaki to park… na pewno poleciałabym szukać tego gniazda
Oczywiście bez drabiny… Starałabym się je wypatrzyć z ziemi… Do głowy mi nie przyszło wozić ze sobą drabinę i przy jej pomocy zaglądać do gniazd. Ten facet to jakiś idiota!!! 
Jakiś facet znalazł w parku gniazdo puchacza wirginijskiego. To duże ptaszysko, które ma 51cm (samiec) do 60 cm (samica) wzrostu. Biorąc pod uwagę to, że są to drapieżniki powinno się je omijać z daleka. Szczególnie w okresie lęgów.
A głupi facet zapakował w samochód drabinę, przystawił do drzewa z gniazdem i zaczął się wspinać. Chciał zrobić zdjęcie pisklakom… Samica darła się na niego, ale on nie zwracał na nią uwagi. Na alarm samicy przyleciał samiec. I ten się nie patyczkował. Zaatakował faceta wbijając mu pazury w głowę i bijąc dziobem. Zaatakowany spadł z drabiny łamiąc sobie nogi. Przyjechało pogotowie i zabrało poszkodowanego do szpitala. Za nimi pojechali policjanci. Wlepili facetowi $2000 mandatu… Prawo federalne zabrania pakowania pazurów do ptasich gniazd
Mieszkańcy domów w okolicy parku wystosowali do gminy prośbę o uśpienie agresywnego samca, bo niby stanowi zagrożenie. Ale pracownicy gminy tylko ich wyśmiali. Poradzili, żeby nie łazić po drabinie do gniazda puchacza, a nikomu nic się nie stanie
No idiota. Brak słów na taką głupotę.
Kandydat na Nagrodę im. Darwina…
Witajcie!
U mnie rano chmury, ale na szczęście nie właziły do mojego pokoju
Dziębobry…
Kaaawyyy
Dzień dobry. Kawa sobie ślicznie paruje i pachnie, więc się przysiadam.
Swoją drogą co do przysiadania przypomniał mi się tekst bodajże Świetlickiego: „Jestem w nastroju nieprzysiadalnym”. Ja na szczęście nie, ale sama koncepcja mi się bardzo podoba.
Witaj Kwaku ! Koncepcja jest świetna ! „kupię ” ją sobie…
Tak sobie myślę, że czasem nawet nastrój nieprzysiadalny jest potrzebny dla higieny psychicznej. Nie za często, ale czasem.
Natomiast prawem kontrastu przypomnieli mi się „poeci przysiadalni” z piosenkgi pana Turnaua „Hejnał”, której wszakże nie mogę znaleźć na YouTube, nie wiem, czemu.
Dzień dobry

No i do roboty, na waciki zarobić
To i ja zmykam, aczkolwiek będę zerkał…
Dzień dobry ! Przyłączam się do opinii, że tekst nie jest za długi i czyta się niemal jak panią J.Ch. – tę wcześniejszą, zabawną i ciekawą językowo.
A wymagania wobec siebie ? W sumie bardzo zdrowie, bo dla przyjemności podobno tylko grafomani piszą 🙂
Czekam na „Codziennik…”, bo istotnie mam lekkie zamieszanie , sądziłam, żę BlueBoy to Twój mąż….
Mąż, nie mąż – ważne, że ukochany…
Pewnie…. byle kto nie dostałby takiego miana!
Tylko nie wiem – błękitny czy smutny ? 🙂
Nie – on po prostu ubiera się na niebiesko
Niestety – to jak oglądanie Mody na sukces od odcinka 2976 😀 Za cholerę nie można się połapać, czyją aktualnie żoną jest Brooke.

Mówiłem sobie: „Zaraz zerknę”, „No już”, „Za chwilkę”, aż zrobiła się prawie 17:00. No i dopiero wtedy zerknąłem.
Brzmi znajomo…
Do wieczorka mnie nie będzie – a kiedy wieczór? Kto to wie…
Przyczłapałam życzyć dobrej nocy
PS Dostałam w kość. Na własne życzenie 😀
Kości zostały rzucone?
” Kości zostały rzucone ” , powiedział mąż – porzucając chudą żonę . Dobranoc
A mnie nie ma , bo jest „Codziennik…”. Jak się oderwę, to będę. Ale o lampce nie zapomnę 🙂
hah, znajome slowa 😀
Spać by trzeba…
Dobranoc.
Wróciłem. Dobrej nocy!
Witajcie!
Piątek coraz bliżej…
Weź człowieka nie dobijaj…
Dzień dobry. O dziwo, udało mi się nie tylko wstać, ale i się obudzić! No to żeby ten stan utrwalić – kawa.
A do kawy poproszę Bożenkę o świeże ptasie mleczko z wczorajszego udoju!
Zmykam popracować!
No i sobie poszli… A co będzie w wakacje? Wyspa Bezludna? Ech, co za życie…
Zdaje się, że odrobina samotności na bezludnej Wyspie to jedno z twoich niespełnionych marzeń?
Kluczowym słowem jest: odrobina 😉
No i dotyczy głównie odwyku od potomstwa. I powinowatych.
Dzień deszczowo dobry, pełen uroku i zapachów.
Wakacje ? Za tydzień wyjeżdżam nad morze na dwa tygodnie i nie sądzę, żebym się pokazała na wyspie, bo ze mną jadą wnuczęta moje dynamiczne. Jest nadzieja, że przetrzymam ten survival…. 
.. a teraz czytam książkę Jo i mam o czym myś
leć…
Eee… to chyba nie jest książka do myślenia? Jak sądzę…
Jest. Wyzwala wiele emocji i odniesień.
A by kto skrócił te schody na pięterko, co? Bo alergiczny człowiek zadyszki dostaje, jak ma się wdrapać 🙁
Znaczy: nowa wycieraczka pożądana!
Dzień dobry
Nie wiem czy zdążę dokończyć swoją opowiastkę
Tekst już mam, ale ze zdjęciami trochę gorzej. Myślałam, że wczoraj się wezmę i zrobię, ale po pracy padłam jak kawka
To ta pierońska pogoda tak na mnie źle wpływa… chyba zaczęła się jakaś choroba wrzucać, bo położyłam się wczoraj na moment tak gdzieś ok. 16:15 i obudziłam dopiero o 22. I to tylko po to, żeby się przenieść na łóżko w sypialni… Gdyby było ze mną wszystko w porządku, to bym sobie boki odleżała
Zwykle śpię po 5 godzin na dobę i to mi wystarcza. Wczoraj to nawet mąż się zatroskał i pytał czy nie jestem chora, bo tak długie spanie normalne u mnie nie jest. Ale dziś czuję się całkiem dobrze i po pracy postaram się dokończyć tą nową wycieraczkę 
Lekka na wspomnienie jezdem
Dzień bardzo dobry 🙂 Cieszę się , że jesteś na Wyspie , bo chyba udało mi się dzisiaj , pstryknąć owoc romansu Mandarynki z Krzyżowcem .Jest podobne do krzyżówki budową , ale pióra ma jak Mandarynka , musi to być zatem jakiś odszczepieniec . Czy podesłać do analizy fachowej ?
Oczywiście, że podesłać Maksiu (chociaż ze mnie żaden fachowiec)!!!! Z wielką chętnością obejrzę i pokażę innym
Aż się poczułam podekscytowana, że udało Ci się opstrykać to mieszane potomstwo!!! Nawet nie ma na to emotki (zazulki), żeby w pełni oddała moje podekscytowanie 
A na razie lecę do pracy
Dobry wieczór. Po drodze popadało i się ochłodziło, a ja z tego wszystkiego nie dokończyłem jeszcze pracy, ale się zaciąłem, zawziąłem i mam taki zamiar, więc na Wyspę jeszcze przez dłuższą chwilę będę tylko zezował.
Ty to ambitny jesteś…
Raczej wkurzony na wszystkie okoliczności i osoby, które mnie dzisiaj odciągały od tej roboty (z wyłączeniem Wyspy).
A co tu dzisiaj taki pomór?
Pomidor.
Jestem, uff. To był rzut na taśmę, ale właśnie skończyłem kolejny ważny etap, nie ostatni, ale już bliżej końca niż początku. No i gryzę palce, co z następnym zleceniem, wystawiając rogi na różne strony.
To ja dobranoc powiem.
Dobranoc, a zaraz jeszcze dobranocka. Chwilkę. Myślę jeszcze, intensywnie.
Zapraszam pięterko wyżej
W zasadzie to Max powinien tam zapraszać, bo to jego temat 