« Nowak z Deneba. Traduttore – traditore 12 gwiazdkowych problemów »

Miś i Harpie.

Siedzieli siorbiąc kawę i pomrukując z ukontentowania, jedynie Misiek krzywił się niemiłosiernie z każdym łykiem aromatycznego napoju. W błogiej ciszy nagle rozległo się sapanie, a tobołek, który przytaszczył ze sobą z morza Misiek, zaczął turlać się po pokładzie i podskakiwać, nagle z tobołka wystrzeliły z jednej strony ręce dzierżące solidny gar, a z drugiej nogi obute w holenderskie trepy z zawijanymi fantazyjnie noskami. Tobołek zawirował, opadły warstwy halek i pasiasta spódnica i na środku salonu stanęła Baba, wzięła gar pod pachę, wolną ręką odgarnęła mokre włosy z twarzy, odchrząknęła i tubalnym głosem oznajmiła – Dzień dobry!
– Co to ma być do wszystkich diabłów morskich – Kapitan wlepił spojrzenie w Babę
– Misiek! Co to ma znaczyć – ale Miśka już nie było, pamiętał dobrze swoje pierwsze spotkanie z Babą i błyskawicznie wycofał się na z góry upatrzone pozycje, czyli zatrzasnął się w kiblu.
– Skąd się tu wzięłaś moja droga – Rumak zapytał łagodnie
– Kneź mnie wysłał z misją – idź – mówi – Babo i zanieś tym chudzinom jakąś godziwą strawę, bo nam skapieją po drodze – to wzięłam garnek i poszłam
– Początkowo to była całkiem przyjemna przechadzka, ale kiedy doszłam do osady zaczęły się schody, osada wyglądała jak po nalocie dywanowym, a chłopki co i rusz usiłowali odebrać mi mój skarb – tu Baba spojrzała znacząco na gar – dwie pary chodaków zdarłam na ich pustych łbach zanim trochę odpuścili. Pomyślałam sobie zatem, co się będę lądem przedzierała przez te zastępy buraków pastewnych, morzem sobie popłynę, noc jasna, morze ciepłe, gar pływa jak boja, a chodaki utrzymają mnie na powierzchni z drugiej strony, jodu się nawdycham i skórę solanką odświeżę.
– Płynę sobie na tym garze wiosłując leniwie, kiedy nagle jakiś potwór z głębin mnie porwał, a zębiska miał o takie – tu Baba rozstawiła palce, ale widać brakło jej skali, więc odstawiła gar na pokład i rozciągnęła ramiona – oczy jak dwie latarnie, kolczasty jak kaktus, do tego śmierdział gorzałą jak remiza na wsi w sobotę, ordynus i cham – łap się babo – zakrzyknął – no to pytam za co? A on na to – za wystające członki – za przeproszeniem, tu Baba spłoniła się jak cegła
– Jakże to za członki? – toż mój chłopina jednego posiada i wystarczy, kogucik z niego, że ho ho, liczba mnoga to ani chybi diabelska sprawka.
– I co było dalej – Rumak zapytał łagodnie, choć dusił się ze śmiechu
– Wziął mnie panie…
– Że co!?
– Pod pachę mnie wziął i pomknął jak strzała po wodzie, ledwiem garnek ocaliła tuląc do piersi jak dziecko nienapoczęte.
– A co tam macie w tym garze Babo? – Misiek nie bacząc na niebezpieczeństwo wsadził łeb do salonu i wciągnął powietrze, aż przykleiła mu się do nosa Gazeta Wolska Codziennie.
– Bigos panie Pancer, produkcja Kneziowa, same delicje, postny.
– Jak to postny? – Sama kapucha? – Misiek nie krył zawodu
– Ot szutnik – zaśmiała się Baba – sama kapucha to byłby kapuśniak, postny bo na chudziźnie gotowany, chudym boczku, chudej kiełbasie, chudym mięsie i chudej słoninie, wszystko produkcji własnoręcznej Knezia Dobrodzieja.
Baba wyjęła zza stanika solidną kopyść, podniosła gar i rzuciła do Miśka rozkazującym tonem – prowadź do kuchni Waść! Wnet z kuchni rozeszły się zapachy, które niewiastom wykręciły nosy, a męskiej części wyszczerzyły zęby.
– Może jakaś narada? – zagaił Dziadek, ale po chwili zrezygnowany machnął ręką widząc, że wszyscy wlepiają wzrok w drzwi kuchenne. Tymczasem w kuchni Misiek z zapałem dopingował bigos, pytając co chwilę Babę – długo jeszcze? Baba uchyliła pokrywki gara i zamaszyście zamieszała kopyścią, buchnęła para, która wnet uformowała się w dwie blade kobiece postacie.
– A to co znowu – mruknęła Baba – Kneź grzybki pomylił?
Pierwsze widmo z maską błazna na twarzy, ledwie słyszalnym tchnieniem odezwało się
– Talia
– A co ci do mojej talii wywłoko! Spójrz na siebie, same kości – Baba obrzuciła widmo krytycznym spojrzeniem.
– Na imię mi Talia, jestem Muzą
– Nie słyszę żadnej muzy – Baba spojrzała na widmo badawczo – to mewy się drą.
– A ja jestem Wena – odezwała się cichutko druga zjawa – przynoszę moc twórczą
– Przynieś garnek z bigosem to pogadamy
– Niesiemy dary Miśkowi – chórem odezwały się widma
– Jakie dary? – Baba z kopyścią w dłoni i pokrywką przypominała Syrenkę Warszawską.
– Będzie mógł pisać, malować, tworzyć muzykę…
– Już to potrafi – Baba była bezlitosna – jak zagra na nerwach, może tak zamalować kogoś w pysk, że trzy dni bez muzyki będzie tańczył i zapiszą mu to na nagrobku.
– Do gara bo bigos przywiera! – Baba zręcznym ruchem kopyści zapędziła zjawy do gara i przykryła pokrywką.
– Co to było? – zapytał Misiek czochrając czuprynę
– Co co? Zwidy masz jakieś, pewnie z głodu, nastaw michę dostaniesz kawał postnego boczku z kapustą.

192 komentarze

  1. misiekpancerny pisze:

    Odcinek poświęcony Bezetce wedle zapowiedzi 🙂

  2. Tetryk56 pisze:

    Ha! Talia i Wena pięknie wkomponowane w gar bigosu! Coś dla ducha i coś dla ciała – w starannie dobranych proporcjach! ROTFL

  3. Bezetka pisze:

    Ukratek woła, że odcinek – lecę!
    Podziękować Pancerku:)

    Gaciami do góry obrócic i zaraz baby miękną dla futrzatych i talerz ze smakołykiem podstawiają, no no Overjoy

  4. Krzysztof z Gdańska pisze:

    Dobry wieczór

    No nareszcie! Approve

    Już się stęskniłem za miśkiem et consortes.
    Teraz idę już spać ale jutro się pojawię 😀

    Dobranoc

    p.s. Zwłaszcza ten obraz Baby z kopyścią i pokrywką w geście Syrenki Warszawskiej pobudza wyobraźnię 😀

  5. Tetryk56 pisze:

    Do jutra zatem! Zzzzzz

  6. Kneź pisze:

    Cytrynowa szuka od rana garnka!
    Słonina chuda, bo czasy podłe – dawniej była na pięć palców, a teraz jaka ma być jak świnie między sztachetami uciekają? Nie wierzą? Mogę sfotografować, tylko że już wędzona jest, to jeszcze bardziej chuda. Happy-Grin
    Happy-Grin Happy-Grin
    Dobry wieczór! Happy Delighted

  7. Wiedźma pisze:

    Dobry wieczór! Delighted A bo, Kneziu, dietetycy świnki odchudzili i zamiast tucznika tak ok.140 kg mówią, że 110 wystarczy, to i słonina chuda 🙁

  8. Alla pisze:

    Baaardzo lubię skwareczki!!! Delicious
    Naprawdę tuczą??? Też coś Conceited

    • Bezetka pisze:

      Zależy czym się zagryzie 😉

      Swoją drogą nie wiedziałam, że kapuśniak się robi na chudo, u mnie to on koniecznie z boczuniem 😀

  9. Alla pisze:

    Ależ ja mam zaległości w czytaniu Amazed
    Się pomału nadrobi Pleasure

  10. korab1 pisze:

    DzińDybry:)) Piękne Miśku, piękne. Zwłaszcza Talia mnie rozśmieszyła, kolega ma taką i wymieniał już cewki zapłonowe, rozrząd, zawory, ostatnio cały silnik. Wyjątkowo wredna muza od Renaulta :))

    • misiek pancerny pisze:

      Dzień dobry 🙂 Renault Stateczku jest najprostszym autem na świecie, psuje się zawsze planowo wedle instrukcji producenta, jak napisze, że po 60 tysiącach mogą wystapić problemy z zawieszeniem, to na bank urwą się koła, jak pisze o problemach z elektryką po iluś tam tysiącach, to komputer do wymiany, jak pisze, że rozrząd, to silnik klapen dupen i to co do kilometra, można zegarek normalnie regulować wedle jego awarii, miałem jednego i nigdy w życiu 🙂 🙂

      • Quackie pisze:

        Takoż mieliśmy, z tym że Lagunę. Ponieważ nasze samochody mają raczej niedobieg, to zamiast po x tys. km zaczął się psuć po 3 latach. Jak w gwarancji – 3 lata lub xxx tys. km. Plus hasło w ASO – „Panie, ten model tak ma!” – bezcenne 😛

      • Krzysztof z Gdańska pisze:

        Dzień dobry
        Mój synek powiedział kiedyś, że nie należy kupować samochodów na „F” takich jak: ford, fiat i… francuskie 😀

        Skąd dzieci to wiedzą Thinking

        • Quackie pisze:

          Zaczynaliśmy od fiata 125p, odziedziczonego po teściach, na tamte czasy było OK, tylko kiedyś coś się z bezpiecznikami porobiło i jak się przełączało długie światła z powrotem na mijania, to całkiem gasły, trzeba było wrócić do pozycji „wyłączone” i dopiero włączać z powrotem. Fascynujące zwłaszcza w środku nocy poza miastem.

          Potem mieliśmy forda, bardzo podstawową wersję i z małym (i starej konstrukcji) silnikiem, ale bagażnik miał coś pod 500 litrów, a dzieci były małe, to się liczyło (wózek + bagaże wchodziły spoko). Poza tym poważniejszych awarii nie odnotowano.

          Potem wspomnianą Lagunę (II gen.), której zapamiętam na wieki zakleszczający się hamulec ręczny i szalejącą elektronikę.

          Jak widać, przerobiliśmy pełne spektrum na „f”, chociaż oczywiście zdarzają się i egzemplarze w porządku. W 2007 roku przesiedliśmy się na japońszczyznę i nie mamy uwag.

          • Krzysztof z Gdańska pisze:

            Ja zaczynałem od fiata 126p, który więcej stał w naprawie niż jeździł, Angry potem był fiat 125p, który j.w. Shout , następnie żona przeszła na Japończyka (nissan) którym jeździliśmy bezawaryjnie kilka lat. Jednak nissan został któregoś pięknego wieczoru „skasowany” (pijany kierowca jechał wieczorem ulicą „kasując” wszystkie samochody stojące na poboczu – na szczęście puste). Beaten-up Wtedy wróciliśmy do fiata. Fiat jeździł w miarę sprawnie kilka lat aż go sam własnoręcznie „skasowałem” na śliskiej nawierzchni.
            Ja widać w moim wypadku to przysłowie się sprawdza! Worry

            • Quackie pisze:

              Aczkolwiek szwagier zaczynał od zastawy, zaraz potem miał nissana (kompaktowego sunny), a potem przesiadł się na citroena (c5 i gen., jakoś tak zaraz jak tylko Citroen zmienił oznaczenia samochodów na c+cyferka) i od tamtej pory trzyma się citroenów i nie narzeka. A przecież to francuskie…

        • Bezetka pisze:

          Poczytałam Wasze opisy mężowi, uśmialiśmy się oboje. U nas jedno z aut zmienia się średnio co dwa lata i idzie na złom, więc przechodzi w mężowskiej pracy najbardziej „hardkorowe” testy. I prawdę mówiąc nie ma znaczenia, czy nissan, czy toyota, czy opel, czy fiacik, czy volkswageny…
          Ale faktycznie, nie mieliśmy jeszcze żadnego forda ani francuza 🙂

          Z tzw. rodzinnych był opel kadett i szwankowała w nim sonda lambda – co nader skutecznie nauczyło mnie zmieniania biegów 😀
          A od 8 lat carisma – kochane autko, jak stanęło, to wiedziałam, że mam wysiąść, otworzyć maskę, poprawić klemy i jechać dalej. Gorzej jak zapomniało się wyłączyć wycieraczkę lub radio, to pada akumulator i za czorta nie zepchnę jej z drogi, tyle waży 😀 A jak w poślizgu wjechała na pobocze, nawet przygodny traktor miał kłopot z wyciągnięciem – jak się potem okazało, wyrwał ją razem z kamieniem na którym się zawiesiła brzuchem 😉
          Od jakiegoś czasu denerwuje mnie jednak niemiłosiernie poziomem hałasu w czasie szybszej jazdy i piszczącymi kołami (czego mój mąż absolutnie nie słyszy, nawet jak zagłusza nam rozmowę Overjoy )

          • Quackie pisze:

            Nie wiem, co to za hardkorowa praca, u nas akurat wręcz przeciwnie, jak już napisałem, sprzedajemy samochody z niedobiegiem, więc psują się raczej od stania (akumulator, rdzewiejące tarcze hamulcowe…). Ale wracając do hardkorowej pracy, to ponoć nie do zdarcia jest toyota hilux, podobne opinie krążą o mitsubishi L200, ale czy to praca wymagająca pikapa? Carisma zacne autko, nie miałem, ale znajomy prawnik miał i wyrażał się w superlatywach. Co do zawieszania się brzuchem, to parę lat temu w trakcie zimy, co to śniegu nawaliło, jeden pan się jeepem cherokee 4×4 powiesił na słupku (jednym z tych słynnych „słupków Stępy” przy Świętojańskiej w Gdyni), najechawszy nań w zaspie, i mimo wspomnianego napędu nie był w stanie z niego zjechać, tylko się ślizgał po nim podwoziem w tę i we w tę, szczęście w nieszczęściu, że to nie samonośna konstrukcja, tylko konserwatywnie ramowa, bo poharatałby sobie podwozie tragicznie. Skończyło się na tym, że przyjechał kolega drugim terenowym, z wyciągarką, i go ściągnął. Atrakcje jak na torze offroadowym, mimo że w środku miasta 🙂

            Piszczące koła? A co w nich piszczy? Łożyska? Zdarte klocki?

            • Bezetka pisze:

              Na paliwie byśmy pewnie zbankrutowali 😉

              Przypuszczalnie tanie klocki, acz w temacie łożyska mechanik też miał jakieś małe wątpliwości…

              Słynnych słupkow musialam poszukać u „wujka” 😉

            • Tetryk56 pisze:

              Koło mojej pracy zdarzyło się, że Trabant się ślizgnął i wpadł na trawnik, po drodze kładąc słupek z łańcuchami, oddzielającymi trawnik od jezdni. Gość zaklął, rozejrzał się, i stwierdziwszy, że nikt go nie widzi wrzucił wsteczny i w nogi! Niestety, nie udało się – słupek wstał w środku auta! Overjoy

              • Quackie pisze:

                Taa, w trabancie świetnie to sobie jestem w stanie wyobrazić. Czy może właściciel wyciągnął plaster i zaczął naprawiać? Czy to tylko karoserię się tak dało?

                Z tego typu samochodów jeździłem tylko syrenką, proszę nie pytać, którym typem, w każdym razie drzwi otwierały się normalnie, nie pod wiatr, ale za to nie chwalęcy się za kierownicą siedział jeden z obecnych oficjeli medialnych, wówczas etosowy działacz 😉

                • Tetryk56 pisze:

                  A nawet nie wiem, jak sobie poradził – ja widziałem tylko po drodze do pracy, autko na trawniku nabite „od góry” na słupek. Potem je jakoś zabrano…

                • Tetryk56 pisze:

                  A z „sobieradztwa okołotrabantowego” przytoczę opowieść znajomego mechanika. Jego kolega przywiózł mu na bazę Trabanta kupionego na giełdzie, który chodził jak złoto, tylko przyspieszał jak muł. Badało go już kilka warsztatów, silnik prześwietlono do ostatniej śrubki, takoż zawieszenie i resztę mechanizmów – wszystko było OK, tylko się nadal nie zbierał. Znajomy po długich badaniach znalazł wreszcie powód: poprzedni właściciel naprawił podłogę, kładąc… wylewkę betonową!
                  Budowlaniec sobie poradzi!

                • Quackie pisze:

                  Ach, przypomniałem sobie, jak w podobny sposób „nadziało się” na taki stelaż od drzewka przy Świętojańskiej (naprzeciwko wylotu Obrońców Wybrzeża) cinquecento – jakieś 3-4 m od wejścia do popularnego sklepu spożywczego. Cud, że nikomu się nie stała krzywda, jakby samochodu nie zatrzymał ten metalowy stelaż od drzewka, to wjechałoby z impetem do sklepu 🙁 ale żeby je ściągnąć, trzeba było dźwigu.

                • Kneź pisze:

                  Ja miałem kurołapkę, zwaną Barbarką. Złego słowa nie dam na ten wynalazek motoryzacji rodzimej powiedzieć! Co prawda zdarzało mi się gubić przeguby i poszukiwać półosi w rowach, ale zawsze dojeżdżałem na miejsce, a wszelkie maluszki zostawały z tyłu, pod warunkiem że był odpowiednio długi odcinek żeby ją rozpędzić. Przestawała brzęczeć i dzwonić dopiero po przekroczeniu 90 km/h, a w bagażnik wchodziły trzy worki kartofli!Drugim wozem dobrze wspominanym przeze mnie była równie leciwa i poczciwa Nysa. Happy-Grin Happy-Grin Happy-Grin

                • Bezetka pisze:

                  A kurołapka to co to było?

                • Kneź pisze:

                  Kurołapka to była Syrena 104, z odwrotnie otwieranymi drzwiami niż we współczesnych wozach – jak się je otwierało, to można było kury na pokład z poboczy zwijać! Happy-Grin Happy-Grin Happy-Grin

              • Alla pisze:

                Takiego określenia, tego wspaniałego autka, który i kowal naprawił, nie słyszałam ROTFL
                A mydelniczka?? To był Trabant czy Syrenka??? 😀

  11. korab1 pisze:

    Ps. Chuda słonina przypomniała mi panahaszkowego aresztanta, który cały wieczór poszukiwał bezalkoholowego wina :)))

  12. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Miśka mi się tak dobrze czyta, bo jest dla mnie kompletnie nieprzewidywalny, kiedy łączy te motywy. Bigos jako źródło natchnienia? Wielkie!

    Happy-Grin

    • misiek pancerny pisze:

      Dobry bigos Mistrzu wymaga weny i muzy 🙂 🙂 Dzięki za dobre słowo:)

      • Wiedźma pisze:

        Bo to prawda Miśku, nie bez powodu piszemy o Twojej wyobraźni Delicious

      • Quackie pisze:

        Już dawno temu doszedłem do wniosku, być może nie wynajdując prochu, że w ogóle dobra potrawa jest jak dobra poezja (literatura?) ponieważ charakteryzuje się pewną „nadorganizacją” – znaczy więcej niż tylko suma składników…

        • Wiedźma pisze:

          Otóż to. Kwaku…. to coś więcej, czasem jest ulotne i trudne do zdefiniowania 🙂

          • Quackie pisze:

            Czasem mam wrażenie, że jest to głęboka satysfakcja (intelektualna? Może za mocne słowo…), wynikająca z „rozkodowania” przez czytelnika autorskiego zamysłu, „odgadnięcia zagadki”, poczucia niepewności, czy autorowi właśnie o to chodziło, czy też skojarzenie jest tylko czytelnicze (uprzedzając ewentualne komentarze – ono NIGDY nie jest „tylko” czytelnicze – po tym jak autor odda swój tekst czytelnikom, mają oni prawo do dowolnych skojarzeń, byle potrafili je jakoś uzasadnić).

            • Tetryk56 pisze:

              A czasem skojarzenia czytelnicze dodają tekstowi głębi, której autor sam się po nim nie spodziewał… 😉

              • Quackie pisze:

                O-to-to właśnie. Nie zapominając o tym, o czym Ty piszesz w kontekście wzajemnego wzmacniania kreatywności na Wyspie, a ja zawsze zapominam, jak to się nazywa…

                • Tetryk56 pisze:

                  A wiesz, że zapominanie jest zaraźliwe? Sam musiałem poszukać u wujka. Synergia! Overjoy

              • Bezetka pisze:

                A czasem dokonuje się nadmiaru skojarzeń i nawet słynni z cierpliwości inni czytelnicy tracą cierpliwość Happy-Grin

                • Quackie pisze:

                  Znaczy chodzi o nadinterpretację?? Bywa i tak. Są tacy autorzy, co lubią prowokować do skojarzeń 😉

  13. Krzysztof z Gdańska pisze:

    Dzień dobry ponownie!

    czy nie uważacie, że określenie „Kneź grzybki pomylił” powinno wejść na stałe do kanonu zwrotów używanych na wyspie? Wink

  14. Alla pisze:

    Pyszności karczuś mi wyszedł!!! Niczym Bezetki postny bigos 😀
    Nie wytrzymałam i odkroiłam kawałek, bardzo mały kawałek Delicious

  15. Tetryk56 pisze:

    Miłośnikom „braci mniejszych” (Skowronku! Miralko!) chciałbym zwrócić uwagę na pastorałkowy wpis Maliny na Szpakowym Drzewie 🙂

    • Alla pisze:

      Obejrzałam, poczytałam… Jeno za pięknookimi nie tęsknię!! Taż mam ich na co dzień!! Paskudy jedne!! Moje rózie!!!
      Nie tylko moje, zresztą Happy-Grin
      W sąsiadującym, po drugiej stronie ulicy, hotelu – też obżerają! Sprawili sobie psa ze schroniska, który b.leniwie je odstrasza Wink

  16. misiek pancerny pisze:

    Sorki, że się nie udzielam, ale goście się zeszli i nijak wygonić się nie dadzą 🙂 🙂

    • Quackie pisze:

      Bywa. My znów idziemy w gości na wieczór, więc dobranockę zdaje się będzie trzeba zostawić wcześniej na zaś.

  17. Wyimaginowany pisze:

    Dobry wieczór Happy

    Kolejny odcinek Miśkowych Harpii jak zwykle świetny. Beczka śmiechu. Nic tylko Miśku gratulować wyobraźni, już nie po raz pierwszy zresztą Happy

  18. Alla pisze:

    No i się Renault, mojemu Małżonkowi, przed Pragą rozkraczył 🙁
    Już pomoc do Niego dojechała. Ufff.. może za trzy (?) godziny będzie w domu.
    Dobranoc SzanPaństwu 🙂

  19. Tetryk56 pisze:

    To i ja się kłaniam na dobranoc! 😉

  20. Alla pisze:

    Pobielone dzień dobry bardzo Delighted
    Wstawać i do garów!! Marsz!! Crazy-Tounge

  21. Alla pisze:

    expresso
    Kto ma ochotę? Bez krępacji, proszę sobie golnąć Happy-Grin

  22. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Kawa z rana jak śmietana 🙂

  23. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Jeżeli ktoś ma w pobliżu kotka, to proszę mu uprzejmie powiedzieć, żeby nie tupał…

    I-see-stars

    • Krzysztof z Gdańska pisze:

      „Tupot białych mew o pusty pokład”?
      Czyżby next day syndrome? 😀

      • Quackie pisze:

        Taak. Bardzo udane wyjście wczoraj, niby nic, niby powrót do domu na piechotę o własnych siłach… A tu rano bęc.

        • Tetryk56 pisze:

          Znaczy, za ciepła była… Sick

        • Krzysztof z Gdańska pisze:

          Naukowcy (oczywiście amerykańscy) dowiedli, że na to nie ma lekarstwa! Jedynie przeczekać!
          Prawidłowe postępowanie polega na dostarczeniu dużej ilości witamin (ale C w sokach a nie B w piwie 😀 ) i czekanie…
          Mówią też, że „na kaca najlepsza jest praca”, co akurat testowałem na sobie z dobrymi (w miarę) skutkami 😀

          • Quackie pisze:

            Tak, stosuję wit. C, nawet w tabletkach, ale tak czy siak trzeba przeczekać. Tudzież piszę bardzo ostrożnie, bo ta klawiatura taka głośna…

          • Max pisze:

            Krzysiu , w Polsce amerykanskie recepty na kaca ,nie są skuteczne .Tradycyjnie na kaca , najlepszy jest ” klin ” ,jest tylko warunek , ze klin , nie może być większy od kaca . Sprawdziłem i dla mnie , ta zasada (ze wzgledów patriotycznych ) jest do zaakceptowania ) . Polecam . Tears

  24. miral59 pisze:

    Dzień dobry Happy-Grin Nareszcie dorwałam się do kompa Pleasure Tylko nie wiem na jak długo… Sad

  25. miral59 pisze:

    Misiaczku!!! Jesteś wielki (i nie chodzi mi o rozmiar ciała Wink )!!! Brawo! Poklon Brawo!
    Przeczytałam kolejny odcinek jednym tchem, wywołując rodzinne zdziwienie (porykiwałam co chwilkę) Wink

  26. miral59 pisze:

    Dziś muszę odpracować „roboczą sobotę”, czyli to co zwykle robiłam w dwa dni, zwaliło mi się na jeden. Już od 5 rano piorę i sprzątam. Jeszcze trochę i wybierzemy się na zakupy Distort Od jutra znowu do pracy, a że pracujemy do środy włącznie, nie będzie czasu w tygodniu, żeby je zrobić…
    Ostatnie trzy dni mnie wykończyły. Wychodziłam z domu przed 8 i wracałam przed 20 Tired Kolano znowu mam spuchnięte jak bania i ogólnie czuję się przeżuta i wypluta Wink
    Ale Wielkanoc już blisko Happy-Grin Czyż to nie radosna wiadomość Delighted

  27. korab1 pisze:

    DobryWieczór:)) Dzisiaj najkrótszy dzień roku, od jutra już będzie lepiej :))

  28. Quackie pisze:

    Zapraszam na pięterko wyżej, po świąteczny żarcik 🙂

Skomentuj Tetryk56 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)