– Ha! – parsknął spotkany po drodze na stacji benzynowej znajomy. – Dwadzieścia trzy kilometry na rowerze?! Co to jest? My, bracie, na Harpaganie… – Przerwałem mu mało grzecznie: – Uważam, że jeżeli mam na to półtorej-dwie godziny dziennie, to jak na moje możliwości jest to całkiem dobrze. A jak policzysz różnicę poziomów, to moim zdaniem w ogóle nie ma o czym mówić. Na takie codzienne jeżdżenie?
Wróćmy jednak do początku. „Moja” trasa zaczyna się w centrum Gdyni, na ulicy Władysława IV. Wzdłuż chodnika poprowadzono tu ścieżkę rowerową, blisko dwupasmowej jezdni, ale poza tym całkiem do przyjęcia (zdjęcie poniżej jest jedynym w tym zestawie robionym „do tyłu” w stosunku do kierunku jazdy).
Z tej ścieżki skręcam na kładkę z widokiem na skwerek niedaleko Urzędu Miasta (na zdjęciu po lewej) i przejeżdżam tunelem pod przystankiem SKM Wzgórze św. Maksymiliana tak, żeby znaleźć się na ulicy Kieleckiej.
I tu zaczyna się podjazd – Kielecka prowadzi pod górę, przez jakieś półtora km, jest mniej lub bardziej nachylona. Stopniowo zmieniam przerzutki na coraz niższe, dyszę, stękam, łapię się za przeponę… Uff, pierwsze poty za płoty!
Potem w prawo, w Chwarznieńską. Podjazd jest tu już krótszy i mniej nachylony. Szybko dojeżdżam do pętli autobusowej Witomino-Leśniczówka i ruszam ścieżką rowerową obok świeżo wyremontowanej dwupasmówki, prowadzącej ku obwodnicy.
No, nareszcie. Tu można się rozpędzić, bo droga łagodnie opada, prowadząc przez las, potem koło ogródków działkowych, aż wreszcie dociera do obwodnicy Trójmiasta (na zdjęciu poniżej). Powiedzmy sobie szczerze – to jest okolica przede wszystkim dla zmotoryzowanych. Na przejście lub przejazd przez jezdnię czeka się i czeka jak na zmiłowanie.
Przejeżdżam pod obwodnicą i jakieś 200 metrów dalej – z powrotem przez ulicę. Na zdjęciu może tego nie widać, ale przed drzewami skręcam w lewo i kolejne kilka km jadę już przeważnie przez las.
Z-z-z-zaczyn-n-n-n-a s-s-s-się d-d-d-drog-g-g-ga p-po b-b-b-et-t-t-ton-n-n-n-owych p-p-p-płyt-t-t-tach. I tak mniej więcej na niej trzęsie. Po chwili jadę tuż koło obwodnicy. Koło mnie śmigają samochody ponad 100 km/h i byłoby dobrze, żebyśmy wszyscy zostali tam, gdzie jesteśmy. Po drodze, osobliwie w nisko położonych miejscach, uświadamiam sobie, że w nocy to chyba padało… Jakoś udaje się przejechać przez kałuże i błoto względnie bez strat w odzieniu.
Po dłuższej chwili przepustem pod obwodnicą (na zdjęciu) przedostaję się na „swoją” stronę. Nie żeby centrum było już blisko, to dopiero jakaś połowa drogi. No i jeszcze jeden krótki, ale sakramencko nachylony podjazd w lesie, nadal wzdłuż obwodnicy.
Przez las, przez las, a oto już na horyzoncie pojawiają się bloki na Karwinach. Ich mieszkańcy chętnie wychodzą na spacery, toteż ścieżka jest pełna (chociaż nie na tym zdjęciu) wózków, dzieci, psów…
Wyjeżdżam z osiedli na szerszą ulicę, jeszcze trochę wspinania się, mało jednak uciążliwego – i oto już najdłuższy zjazd na całej trasie, wzdłuż ulicy Wielkopolskiej. Za chwilę skręcę w lewo, na stację benzynową, żeby pogadać ze znajomym, który akurat tankował tam samochód.
Skręcam w ulicę Łowicką i dzielnicę domów jednorodzinnych. Tu trzeba trochę pokręcić, żeby ostatecznie wyjechać na Redłowie i wśród niewysokich biurowców dostać się na kładkę pieszo-rowerową (centralnie na zdjęciu poniżej) obok Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Stąd już całkiem blisko…
Przez węzeł obok SKM Wzgórze, tego samego przystanku, co poprzednio, docieram do Alei Piłsudskiego i nią zjeżdżam wzdłuż parku w dół, ku morzu. O, na wysokości Domu Marynarza już je widać!
Tutaj wjeżdżam na ścieżkę rowerową przy bulwarze, słynącą z celebrytów z niesfornymi dziećmi 😉 Teraz w prawo, na południe, do pętli i zaraz potem – z powrotem na północ, ku śródmieściu Gdyni.
Aż dojeżdżam do plaży miejskiej, w tle widzę niezmordowanych siatkarzy plażowych, a dalej – port jachtowy i zabudowania na Skwerze Kościuszki. Jesień? Wcale jeszcze na to nie wygląda!
Stąd już przez ulicę Armii Krajowej, koło Parku Rady Europy wracam do siebie. A dla chętnych, jak to wygląda na mapie – zrzut z map guglowych. Uff, można siąść do komputera i z Gdyni udać się na Wyspę 🙂
Ta trasa ma 23 km z niewielkim haczykiem. A kółka na czole biorą się stąd, że jak mam okulary odsunięte w górę, to na czole zostają dwa symetryczne ślady 🙂
Aha, PS. co do mapy – trasa zaczyna się (i kończy) mniej więcej w punkcie oznaczonym literą „T”, która zasłoniła „A”, najbardziej na tej mapie wysuniętym na północ.
Ładny spacer!
Na trasie najbardziej zaskakuje odcinek Q-R; jako że nigdzie nie piszesz jakobyś zawracał 😉
To jest ten odcinek po bulwarze – do pętelki na końcu ścieżki rowerowej (na południe) i z powrotem (na północ).
No popatrz pan, jak nieuważnie czytam!
Trasa ciekawa
Chociaż wolałabym jeździć lasem, niż ulicami… Trudno jednak wyruszyć ze śródmieścia i od razu wjechać w las 
Wolę polskie lasy, niż tutejsze, bo tu rosną głównie drzewa liściaste… a zapach igliwia, szczególnie nagrzanego słońcem jest przecudowny!!!
Właśnie na tej trasie są głównie lasy liściaste, a odcinki z iglastymi i faktycznie odpowiednim zapachem znajdują się – co ciekawe – w uliczkach, np. między punktami K i L 🙂
Widocznie na tych uliczkach mieszkają ludzie, którym ten zapach też wybitnie odpowiada
Pisząc, że wolę igliwie, nie miałam na myśli, że tych liściastych to już nie lubię
Ostatecznie mieszka w nich wiele ptaków i zwierzaków… jest co podziwiać 
Raczej jest tam w pobliżu zagajnik sosnowy, być może resztka większego lasu.
Dobre i trochę… resztka, czy nie… grunt, że jest ten cudny zapach
Poczytałam i wracam do swoich zajęć
Jakoś mam taki głupi charakter, że jak widzę coś zepsutego to albo bym to od razu wywaliła na śmietnik, albo naprawiła… takie zepsute działa mi na nerwy
No i wzięłam do domu takiego krasnala, który miał odwalony kawał czerwonej czapeczki. Margaret nie chciała go wyrzucić, bo to pamiątka po rodzicach… wzięłam do naprawy… Uzupełniłam taką specjalną masą (podobna do plasteliny) i teraz czekam aż stwardnieje. Potem tylko lekko podpiłować w niektórych miejscach, wyrównać w razie potrzeby, dobrać odpowiedni kolor farby i pomalować. Będzie jak nowy
Tylko to nie jest moja praca!!! I nie wiem po jakiego groma biorę takie rzeczy na swoją głowę? Zupełnie jakbym się w domu nudziła i nie miała co robić…
Lubi być na zdjęciach, więc dawno temu zrobiłam ich kilka, wydrukowałam i zrobiłam taki album. Cieszył się jak dziecko… Tylko od tamtego czasu ciągle mi marudzi, żebym zrobiła mu więcej… no to robię i dokładam do tego co ma. Ostatnio poprosił, żebym zrobiła taki album jego siostrze. Grzecznie odmówiłam. Powiedziałam, że mogę wysłać zdjęcia jej ogrodu i psów na pocztę, a już niech wydrukuje sobie sama. Czy oni myślą, że papier i tunery do drukarki dostaję od kogoś w prezencie?
A jak nie umie drukować (widziałam, że drukarkę ma), to ją nauczę. Zawsze taniej mi to wyjdzie 
Jakbym miała za mało roboty, to jeszcze wzięłam sobie „pracę domową”
Podobnie jest ze zdjęciami. Mam takiego starszego pana, którego odwiedzam. Jest on niepełnosprawny fizycznie i psychicznie. Nawet go lubię
Są firmy, które udostępniają aplikacje do tworzenia np. kalendarzy z własnymi zdjęciami, wystarczy wybrać szablon i wysłać 13 zdjęć w przyzwoitej rozdzielczości (dodatkowe na stronę tytułową). Można też zamieścić dodatkowe informacje przy dniach (np. „imieniny cioci Jadzi”). Może taka forma usatysfakcjonowałaby twoich znajomych? Ty byś tylko posłała zdjęcia, a koszt usługi niech sobie opłacą sami 😉
Linka nie podaję, bo kalendarz loco Kraków pewno by cię nie zainteresował 😉
Tutaj też są takie firmy. Można u nich zamówić nie tylko kalendarze, ale i kroniki rodzinne, czy wspomnienia z wakacji… takie różne okazjonalne albumy. Widziałam takie u znajomych. Są wykonane perfekcyjnie, na dobrym papierze i z odpowiednimi podpisami. Tylko to kosztuje, a Mira zrobi za darmo
Wydruk z fotolabu jest zawsze dużo lepszej jakości niż z najlepszej domowej drukarki – tak możesz motywować 😉
No, ale skoro twierdzisz, że zrobi…
Dużo zależy też od papieru. Moja drukarka przyjmuje tylko do pewnej grubości. Oni w tych specjalistycznych firmach nie mają takich ograniczeń… A Mira doklepie najwyżej kilka stron do tego co ma Carl, a jego siostra niech sobie sama radzi. Jej Mira tego nie zrobi…
Nie, jesieni to u Pana jeszcze nie widać. Podziwiam, trasa całkiem ładna a Pan siódme poty wyciskasz na niej 😀
Nie znam się, ale czas masz chyba b. dobry? Jak na amatora, rzecz jasna 😀
Uwielbiam ten kojący zapach igliwia, balsamiczną woń żywicy i leśnej ściółki.. Najpiękniej się spaceruje po sosnowym lesie. Przynajmniej ja najbardziej lubię 😀
Kółka to ja mam i nie tylko dwaaa… Kręci, kręci i nawet „a” nie mogłam dopisać!! Zaazulki dodać też nie mogę. A do kitu.. Wszyscy tak mają, czy tylko ja???
Przez dłuższą chwilę tak było.
Się uspokoiło 😀 Mogę spokojnie życzyć dobrej nocy 😀
PS Zdjęcia śliczne, bo pewnie i Gdynia jest uroczym miastem… Hmmm.. ile lat temu ja tam byłam??? Nie pamiętam.
Piękne, jestem zakochany w Gdyni, Wrocku i Poznaniu w tej kolejności, byłem w zeszłym roku w Gdyni po dość dłuższym niepobycie i dosłownie mnie powaliło, normalnie tak cmokałem z zachwytu, aż mi jedynki wsysło, szok totalny 🙂

Naah! „Byłem w Gdyni”? Kiedy? I nie dałem znać? Zara mie tu do raportu!
Plus: pocztę czytał?
Zimą jakoś, byłem na jakimś zlocie korporacyjnym, czytaj musimy wydać forsę na cele reprezentacyjne, siedziałem w Rezydencie w Sopocie, a prelekcje były w Gdyni, prawdziwa masakra, do rana w palnik, a ledwie spadła mi głowa na poduszkę, pobudka. Zrywanie się z takich kretyńskich nasiadówek mam opanowane do perfekcji, więc zamiast słuchać nudnego do womitów ględzenia jakiegoś zagranicznego pacana, poszedłem w miasto i warto było, cudo:)))
Grr, zrywał się z nasiadówek, poszedł w miasto, a ja nic nie wiedziałem!
Za to wyspałeś się Mistrzu, ja tam nie lubię zawracać gitary po próżnicy 🙂 🙂
Dobry wieczór 🙂 SamaRama nazywało się towarzystwo rowerowe, w którym udzielali się i mój syn i siostrzeniec…. 🙂 Siostrzeńcowi miłość do roweru została… synowi niekoniecznie ! A tymczasem mamy miejskie rowery i perspektywy rozwojowe stacji. Wyraźnie się taka komunikacja przyjęła w mieście.. I dobrze !
Gdynia został mi w pamięci jako miasto „wzdłuż”…. Trochę temu
byłam w Gdyni i uważam, że jest to jedno z fajniejszych naszych miast. W albumie mam zdjęcia z okresu budowy Gdyni, szkoda, że tak nieliczne … 🙁
… zdjęcia są amatorskie i mało wyraźne, więc bez szans na publikację 🙁
A ja bym chętnie zobaczył! Nie żebyś się od razu rzuciła skanować, ale może kiedyś?
DzieńDobry:)) Piękna ta Gdynia:)) Ostatni raz w tym mieście byłem pod koniec grudnia 1970 roku, nie było ani pięknie ani wesoło.
Dzień dobry i do widzenia
🙂 Dzień jest piękny i tak trzymać. A Gdynia nosiła zaszczytny tytuł miasta przyjaznego dla mieszkańców !
Inne miasta sa dla kogoś lub czegoś nieprzyjazne ?:)
Dzień dobry, zaczynam w weekendy przesypiać ranki wręcz nieprzyzwoicie, dzięki temu wszelako w tygodniu mogę wstawać wcześniej.
Punk rock mnie jakoś ominął, z nielicznymi wyjątkami i specyficznymi – np. wspomnianym przez Tetryka Janerką, który jednak nie jest reprezentatywny dla gatunku.
Dzień dobry!
Lato wróciło! Trochę chłodniejsze, ale zawsze coś!
Hmm, u nas jednak pochmurno. Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja…
Dzień dobry
Dziś trochę późne, jak na niedzielę…
Jakiś dzień w tygodniu trzeba przecież przeznaczyć na odpoczynek. Nie da się pracować 7 dni w tygodniu. Chociaż rozumiem, że jak mieli pilną robotę, to musieli ją skończyć… 
Nie muszę chyba pisać, że nie musiał mnie długo namawiać
Zdjęcia wyszły cudne, chociaż nie tak cudne jak sam zachód…
Ale od rana byłam bardzo zajęta… i chyba nadal będę, bo małżonek wrócił z pracy. Nie podoba mi się, że zaczyna pracować nawet w niedzielę
Za to wczoraj po pracy namówił mnie na zachód słońca nad jeziorem
A tak w ogóle, to sporo czasu spędzam obserwując te swoje pierzaste na karmniku. Dziś znowu przyleciało całe stado wilgowronów. Przegoniły wszystkie wróbelki
Specjalnie stanęłam przy samym oknie, żeby je chociaż na chwilę odgonić. Niech się najpierw moje maluszki najedzą
Wróbelki i wiewiórki są do mnie przyzwyczajone i nie uciekają za daleko. Gdy napełniam karmnik siedzą dokoła i czekają. Nie zdążę nawet odejść, a już się zlatują i zaczynają ucztę… Wilgowrony są bardziej płochliwe i wystarczy podejść do okna żeby uciekły. Dziś doliczyłam się 15, ale jak zaczęły zlatywać następne i przeskakiwać z miejsca na miejsce, to straciłam rachubę
Za dużo ich było…
Nalewam im codziennie nowej… Doszłam też do wniosku, że takie ptaszki są czyścioszkami. Po każdym jedzonku czyszczą dziobki i piórka. Aż miło patrzeć…
Ale to miło tak sobie stanąć i patrzeć… Obok karmnika mają wodę do picia. Brudzą ją strasznie, bo nie tylko piją, ale i potrafią tam nafajdać
Hmmm… słyszałem o różnych czyścioszkach, ale żaden z nich nie wydalał do własnej szklanki…
No cóż… w sumie, to my też nie do końca wiemy co pijemy, czy jemy
Kto wie co w tych naszych kranach płynie…
A nie każdy tak często (po każdym posiłku, czy nawet w trakcie) myje zęby
Wieczór dobry
Miała być baaardzo spokojna niedziela, a okazała się, że gość miły, długo niewidziany, acz niespodziewany – zawitał 😀
Ponieważ jest lekarzem, tośmy całą służbę zdrowia obgadali, a na niektórych medykach i systemie, suchej nitki nie zostawili 😀
Po tak pięknym dniu, życzę równie pięknej nocy i oczywiście, że… do jutra 😀
PS Poniedziałek będzie nerwowy. Przynajmniej w pracy… Ale minie. Na szczęście
No to ja już mogę tylko zawołać: Dobranoc, Miralko!
Dobranoc
Dziś starałam się trochę powalczyć ze zdjęciami z wyjazdu. Już prawie miesiąc, a ja jeszcze nie pokazałam Wam jak spędziliśmy ten nasz długi weekend. Jakoś czas mi się skurczył
Przed chwilą ganiałam skunksa
Doszłam w końcu kto nam te płytki podkopuje!!! Złapany na gorącym uczynku 
Ale posyczałam na niego przez kuchenne okno. Swoje syczenie wspomagałam latarką, świecąc mu prosto w oczy
Jako zwierzę nocne nie lubi światła i stara się go unikać. Muszę przyznać, że jakoś wrażenia na nim nie zrobiłam.
Nie uciekł, tylko odwrócił się do mnie tyłem i zaczął kopać pod naszym składzikiem
Czyżby wcinał mrówki? Ostatnio widziałam tam małe mrowisko… nie rozkopał za bardzo i sobie poszedł.
Oczywiście nie wyszłam na podwórko, bo przecież nie wiem czy „naładowany”, czy nie
Słoneczne – acz nieco przymglone – Dzień Dobry!
Dzień dobry. Co do skunksa, to może wystarczyłoby regularnie perfumować podwórko? 😉 A już bardziej serio, to w Polsce są repellenty na psy i koty, może w USA będą na skunksy, szopy etc.?
I zmykam do pracy.
Niby są te odstraszacze, ale nie zawsze one działają. Wiem, że jak pryskaliśmy wczesną wiosną takim paskudztwem od wiewiórek, to faktycznie omijały nasz ogródek przez kilka tygodni. Ale ten sam środek użyty latem już nie działał. A przynajmniej nie tak… nie wiem dlaczego
Witam ciepło i słonecznie, za oknem 20 stopni :))
Przepraszam, że dzień dobry nie w dobry wieczór, ale na piechotę ciężko za Panem zdążyć.
Mimo ilościowej przewagi tego pierwszego, trudno porównywać nieznane z przedstawionym. Porównam więc tylko to drugie ze znanym. Słusznie zauważono w komentarzu, że infrastrukturalnie trasa czapki z głów, kask natomiast nikomu nie spadnie. U nas na taki poziom rowerowania trzeba się wybrać do Oxbridge lub samego Yorku, w każdym razie wyżej nie podskoczym, chyba że tyłkiem po wertepach. Jest nawet gorzej, wertepy to pół biedy, gdyby były, bo drogi akurat porządne, tylko ścieżek jak na lekarstwo, które później trzeba zażywać na otyłość, miast swieżego powietrza na siodle. Oczywiście, że jest i tu gdzie pokręcić, pod warunkiem, że cyklista obejdzie się i objedzie bez ścieżki. Trasa zatem przyjemna dla oka i tyłka, w dodatku można siedzieć i nie wydłubać. Jednym słowem serce rośnie, Panu z wysiłku, mnie z radości, że lata 80. odchodzą w Polsce w niepamięć.
Kłaniam się wszystkim obecnym, którzy historycznie pierwsi by mi się tutaj dostojnie pokłonili oraz dwóm osobom, które dałoby się nawet polubić, a które jeszcze nie dostapiły zaszczytu zachwycenia się choćby najmniejszą oznaką mojej obecności.
Kłaniam się i ja, póki mi jeszcze krzyże pozwalają…
Dobry wieczór! Mojego zachwytu Panu mało? 😉 Nieustająco się zachwycam Pana twórczością, Pana wizyty na Wyspie doprowadzają mnie do stanu bliskiego ekstazie, a jak się kiedyś (w co gorąco wierzę) spotkamy osobiście, no to już chyba będzie nirwana.
Co do Pańskich okolic, to słyszałem z dobrze poinformowanego źródła (tak, dobrze się Pan domyśla), że nawet jak nie jeździć, to chodzić i zwiedzać jest gdzie. Na chodzenie (chociaż nie bieganie) również jestem łasy. Może być po wertepach, a co. W końcu-m dziecko geologów i w tzw. teren jeździłem z rodzicami.