Zaplanowaliśmy ten wyjazd w święta, czyli nie tak dawno temu. Byliśmy pewni, że bieliki już się zleciały. Razem z nami planowali wyjazd nasi znajomi, którzy świętowali u nas. Też chcieli zobaczyć te bieliki. Problem się wyłonił, gdy zaczęliśmy się dogadywać co do godziny wyjazdu. Nasz znajomy w dni wolne od pracy nie wstaje (w wyjątkowych przypadkach) przed ósmą rano. A w takie święta po świętach, to nawet przed 10. My z kolei chcieliśmy jechać między 7 a 8 rano. Później robi się tłoczno na drogach i źle się jedzie.
W sumie pojechaliśmy sami. Wyjazd przed 8 rano, to stanowczo za wcześnie jak dla naszego znajomego…
Było pochmurno, ale miałam nadzieję, że się rozpogodzi i słoneczko wylezie w końcu na niebo. Nie wylazło… Gdy wysiedliśmy na parkingu w Starved Rock w twarze uderzył nas lodowaty wiatr. Nie było zbyt przyjemnie, ale nadzieja zobaczenia bielików pognała mnie nad rzekę. Nic nie było widać… szaro, buro i ponuro. Na wyspach widzieliśmy odległe, siedzące na drzewach ptaki, ale niemożliwością było zrobienie im zdjęć. Małżonek nieśmiało zaproponował powrót do domu. A we mnie coś złego wstąpiło. To jechałam te prawie 150 km tylko po to, żeby stwierdzić, że zimno i wrócić??!!! Powiedziałam mu, że powinniśmy wejść na Eagle Cliff Overlook i tam się przekonać jak to wszystko wygląda. Zaprotestował. Pamiętał, jak kilka lat temu mało ducha nie wyzionęłam włażąc na górę po tych niekończących się schodkach. Odpowiedziałam, że jak nie dam rady, to z podkulonym ogonem grzecznie zawiozę go do domu… Nawet się ucieszył (wredota)…
Chyba furie mnie niosły, bo weszłam na sam szczyt bez problemu i bez specjalnej zadyszki. A może po prostu dlatego, że było zimno… Latem upały nie pomagają we wspinaczce…
Minęliśmy już Lover’s Leap Overlook, czyli niższy punkt obserwacyjny, gdy na drzewie zobaczyliśmy dwa siedzące bieliki. Najpierw je usłyszeliśmy… Trudno było zrobić im zdjęcie, bo zasłaniały je gałęzie i wzniesienie. Moje szczęście ślubne przelazło przez barierki i mimo moich ostrych protestów polazło na sam brzeg urwiska. Myślałam, że coś mnie z nerwów trafi. Tam jest przynajmniej 150 metrów w dół pionowej ściany. Nie szkodzi, że pod spodem jest rzeka. Przy takiej wysokości uderzenie w wodę to to samo co w beton. Nie mogłam na to patrzeć. Normalnie zrobiło mi się słabo… Nie powtórzę co miałam mu do powiedzenia, gdy wrócił na podest. Powiedział mi tylko, że wcale nie było tak niebezpiecznie jak mi się wydaje, bo tam wszędzie jest śnieg, a nie lód, także możliwość poślizgu była znikoma… Chyba dobrze, że wiało, bo to chociaż trochę mnie ostudziło. Wysyczałam tylko „Nigdy więcej tego nie rób” i poszłam na Eagle Cliff Overlook, czyli na najwyższy punkt widokowy. Zaczęła padać marznąca mżawka. Próbowaliśmy robić zdjęcia bielikom, ale nie za bardzo nam to szło. Na obiektywach osiadała marznąca rosa i trzeba było sporo trudu włożyć w jej oczyszczanie. A i tak po kilku minutach nic nie było widać i zabawa zaczynała się od początku… Zdążyłam zrobić kilka zdjęć panoramy, chociaż nie wyglądała za ciekawie…
Gdy kilka lat temu byliśmy tam latem, widok zapierał dech w piersiach. Teraz ta mżawka wyglądała jak mgła i zdjęcia wyglądają jak czarno-białe…
Jedno z czego byłam zadowolona to ilość bielików amerykańskich. Wydaje mi się, że była ich przynajmniej setka. Latały trochę nad lasem, w większości nad rzeką. W różnym wieku, młode i starsze… Bielik amerykański ma to do siebie, że dość długo dojrzewa. Przez pierwsze cztery lata jest brązowy, dopiero potem łepek i ogon zaczynają mu zmieniać barwę na białą. Po 4-5 latach jest już dorosły. Także patrząc na latające ptaki, mogliśmy rozróżnić które są które. Latały nam nad głowami, prawie muskając skrzydłami… Niesamowite wrażenie!!!! Szczególnie biorąc pod uwagę ich rozmiary. Wydawało się, że gdyby tylko chciały, porwałyby nas w przestworza…
Nie tylko my byliśmy takie wariaty. Oprócz nas było kilka osób, z tym że myśmy byli pierwsi… Na górze, bez osłony drzew wiało jeszcze gorzej niż na dole. Skostniały mi ręce i pomimo kaptura na głowie, zmarzły mi uszy. Dałam sygnał do odwrotu, przyjęty z resztą z ulgą… Byliśmy chyba na poziomie niższego punktu widokowego, gdy usłyszałam straszny rumor za plecami. Aż podskoczyłam. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam wstającego małżonka. Zjechał na tyłku z kilku schodków. Zapytałam, czy nic mu się nie stało i pomyślałam, że co z niego za fujara, nie mógł się przytrzymać poręczy!!! Powiedział, że nic mu nie jest i poszedł pierwszy. Stanęłam na pierwszym schodku i sama nie wiem jak, straciłam równowagę… Pojechałam po tych trzech schodkach na zadku z takim samym rumorem jak małżonek. Nie dałam rady wstać… Zatroskany małżonek pośpieszył z pomocą, ale nie była potrzebna. Kwiczałam jak nawiedzona… Nie przyznałam się do swoich myśli sprzed kilku minut. Ale czy nie mogłam się przytrzymać poręczy?!!!! Dalej schodziliśmy już bardzo ostrożnie i pomalutku. (Zadek mnie boli do tej pory…)Nie chciałam upaść po raz drugi. Skończyły się schodki i zabrakło poręczy do trzymania. Małżonek znowu wywalił się jak długi. Tym razem wolałam nic nie myśleć… Dotarliśmy do parkingu bez poważniejszych problemów. Zobaczyliśmy faceta, który posypywał solą dróżkę przy Visitors Center. Małżonek mu poradził, żeby się przeniósł na trasę, bo tu nie jest aż tak ślisko. Powstrzymałam się od komentarza…
Doszliśmy do wniosku, że jest jeszcze wcześnie i możemy zajrzeć do sąsiedniego parku stanowego – Matthiessen i zobaczyć czy wodospady są cudnie zamarznięte. Przed pójściem w trasę, oczywiście łazienka. Przed samymi drzwiami, małżonek znowu zaliczył ziemię. Gdy wyszedł z łazienki, próbował się poślizgać, ale nie znalazł żadnego miejsca, gdzie mógłby to zrobić. Poszliśmy sprawdzić jak wyglądają te schody i czy jest na nich lód. Tym razem małżonek zdążył się złapać poręczy, ale teraz w niego coś złego wstąpiło i powiedział mi kategorycznie, że chce do domu. Musi sobie kupić jakieś mniej śliskie buty, bo nie ma zamiaru padać co kilka kroków. Także nie sprawdziliśmy jak teraz wyglądają wodospady. W sumie pomyślałam, że w tym kanionie nie wszędzie są barierki i gdyby faktycznie w tych ślizgających się butach „pojechał po stoku”, mógłby sobie coś zrobić. Także wsiadłam do samochodu bez protestów i pojechaliśmy do domu.
Ale teraz już wiem, że te opowiadania o setkach bielików są prawdą. I jestem pewna, że wybierzemy się tam znowu. Musimy tylko kupić mniej śliskie buty małżonkowi i na wyjazd wybrać trochę lepszą pogodę…
Nie ma za dużo zdjęć, ale to i dobrze
Przynajmniej nie zajmie wiele miejsca
Mam nadzieję, że moje bieliki się Wam spodobają 
Spodobały!! I to bardzo

Podziwiam Twoją pasję łazika
I jeszcze za ciocią Wiki legenda powstania nazwy Starved Rock: „Starved Rock można przetłumaczyć jako „zagłodzona skała” lub „skała zagłodzonych”. Indiańska legenda mówi, że około roku 1760 Pontiac, wódz Ottawów, został zamordowany przez grupę Illiniweków podczas międzyplemiennych obrad na południu dzisiejszego stanu Illinois. Ottawowie postanowili pomścić swego wodza, co doprowadziło do wojny. Oddział Potawatomich (sprzymierzeńców Ottawów) otoczył wówczas sprawców zbrodni na jednej ze skał dzisiejszego parku i trzymał ich w oblężeniu tak długo, aż wszyscy wymarli z głodu. Stąd wzięła się nazwa skały, a po roku 1911 – całego parku.”
Prawdę mówiąc, to nawet nie wiedziałam, ile ten park stanowy zajmuje hektarów. Wiedziałam, że jest rozległy… Wyczytałam u cioci Wiki, że zajmuje on 1064 hektary i ma 18 głębokich kanionów. Na jego terenie są trzy szlaki wycieczkowe o łącznej długości 19 km. Przeszliśmy je wszystkie. I muszę przyznać, że nie wszystkie nam się podobały… Te, które ciągną się nad rzeką są niezwykle malownicze, chociaż miejscami są trochę niebezpieczne… Pamiętam, że wiele lat temu szliśmy trasą nad rzeką i syn naszych znajomych koniecznie chciał się wdrapać na skałkę. Nie pozwoliłam mu na to. Poczekał na rodziców w nadziei, że oni mu pozwolą. Podzielili moje zdanie. Chyba ze dwa tygodnie później jakieś dziecko wlazło na tą skałkę i spadło. Nie miało szans na przeżycie… Dzieci mają prawo do bezmyślności. Od myślenia powinny mieć rodziców, czy opiekunów…
… I czasem te dzieciaki za szelki na uwięzi, jak psiaka na smyczy, trzymać.
Dzień dobry
To tymczasowe. Póki ktoś nie wpadnie na pomysł, żeby złożyć Noworoczne życzenia
Składać takie życzenia skoro świt, to trochę nie wypada 
Daj nam panie Boże zawsze takie ” tymczasowe” czy poczekajki, Mirelko !
Dzień dobry


W Sylwka po górkach się wspinać??
No dobraaa, jak mus, to mus 😀 Piękne te bieliki!! I pewnie oglądane na żywo budzą respekt!
Dziękuję Mirelko za sympatyczną wycieczkę i za stłuczone siedzenie ;), które mnie nie boli
Się oddalam, kroić warzywa na sałatkę… Tę samą, którą przecież tydzień temu robiliśmy, a po której śladu nie ma..

Ma się tych żarłoków
Witaj Skowronku ! Już ” się wyrobiłam ” kuchniologicznie…. dużo tego nie było, na szczęście ! Czas na luzik
Dzień dobry ! Piękne dzięki Mirelko!
Dzień dobry. Po wczorajszych sensacjach z brakiem prądu mam nadzieję, że dzisiaj się obejdzie bez takich awarii. Nie dość, że między cirka 17:30 a 20:30 były problemy (całkiem bez prądu, dwie fazy, a trzecia na pół gwizdka, tylko dwie, i tak na odwyrtkę), to potem jeszcze ok. 23:00 wyłączyli ni z tego, ni z owego na pół godziny. Istnieją podejrzenia, oficjalnie niepotwierdzone, że to wysoka na sześć pięter scena Polsatu zrobiła nam kuku, a w każdym razie ktoś, kto gmerał przy podłączeniu jej do prądu.
Wpis jak zwykle rewelacyjny, jestem pełen podziwu dla ofiarności Autorów, raz że to urwisko jest w amerykańskiej skali, czyli większe niż gdzie indziej (może z wyjątkiem norweskich fiordów), ale oblodzone schody to już parszywstwo wyjątkowe. Z tym że jak się widzi zdjęcia bielików, to przychodzi do głowy, że było warto.
Gratuluje pięknych zdjęc i samozaparcia w dotarciu do miejsc z których mozna je zrobic. Osobiście najbardziej mi sie podoba zdjęcie z I serii „Ten bielik leciał prosto na mnie… Niesamowite wrażenie…” – coś pięknego
Pozdrawiam – Do Siego
Witaj, Piotrusiu Panie!
Miło cię widzieć w naszych skromnych progach!
Dzień dobry: )))
Pochmurno!
Dzień dobry Senatorze….. dmuchnę w Ciebie słoneczkiem, może nie będziesz aż tak lakoniczny !
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, wszelkiej pomyślności 🙂 🙂
Wzajemnie Miśku !Nie Ci się wiedzie we wszystkim a w sadze o Harpiach – zwłaszcza! już Cię nię zobaczymy w rym roku ? 🙂
Ludzie kocham Was !!!
Do tego cytatu z pana Maksyma dołączam obrazek, czy adekwatny ???
Słonecznie witam ponownie ! Te bieliki są rzeczywiście piękne i dostojne ! Złoty dziób i szpony ! Heraldyczne ptaki !
Miałaś rację, Mirelko… na śniegu też można się pośliznąć i lepiej nie ryzykować stawania na krawędzi 🙁
Witajcie noworocznie!
Na pięterku pozwoliłem sobie zainicjować życzenia wzajemne!
Zapraszam do dodawania 🙂
Dzień dobry
Obleciałam co się dało i wpadłam się przywitać z Wami 

Dziękuję za miłe słowa o moich zdjęciach i pisaninie
Bieliki są na prawdę cudowne!!!!