« Z dziennika Sławomira Mrożka... Indulgencja »

MIĘTUS…


Cd ….
Optymista – powiada mędrzec – to nikt inny jak dobrze poinformowany pesymista. Wedle tej mądrości życiowej po świecie pałęta się potężna grupa oszołomków natchnionych optymizmem po sam czubek głowy, wprost wypełnionych nim po brzegi jestestwa. To wędkarze! Rzeczywiście coś w tym jest, bo wyobraźmy sobie grupkę bojowo odzianych facetów wyposażonych w potężnie wypchane plecaki, z ogromnymi pokrowcami na ukochane kije, zasiadających zgodnie w stalowym rumaku wiozącym ich w miejsce gdzie czekają taaakie ryby, które jak oszalałe pchać się będą gromadnie na haczyk, a będzie ich tyle, że ławica śledzi to przy tej chmarze malutkie stadko niewarte nawet splunięcia! No i ta pogoda. Leciutko wprawdzie się chmurzy, ale wiadomo – przejdzie! Stalowy rumak warczy sobie rytmicznie, smrodek benzyny za sobą zostawiając, a w jego wnętrzu słychać spokojną wymianę zdań:
– No, zaraz się rozwidni – powiada jeden oszołom w przestrzeń przed sobą, doskonale wiedząc, że zaraz odpowie mu któryś z wielce szanownych kolegów.
– Ale jakoś ciut ciut się chmurzy – powiada ten od kierownicy.
– No to co, raz się chmurzyło i co, nie przeszło? – z leciutkim politowaniem odzywa się jeszcze jeden.
– Ja wam mówię że nawet jak coś spadnie, to krótko i będzie pogoda – wieszczy kolejny Wernyhora.
– A jak się solidnie rozpada? – zawsze znajdzie się głupek który na pogodzie się nie zna.
– Co się rozpada, z czego, z tego obłoczka, baranie? – Zgodny chór unisono miażdży malkontenta z wyraźnie słyszalną pogardą! I autko pomyka raźnie przed siebie. Pierwsze krople deszczu zaczynają stukać o przednią szybę, ale wycieraczka zgarnia je bez trudu i po paru minutach deszcz, jak nagle zaczął padać,  tak nagle przestaje. Dojeżdżamy. Niebo wprawdzie zasnute chmurami, ale przecież to nic nowego. Padać nie będzie, a jak nawet będzie toć zaraz przejdzie. Wypakowujemy chłam, rozkładamy się na brzegu, wędki do wody. …Deszczyk drobniuśki siąpić sobie zaczyna… Nie szkodzi – przejdzie! Po kwadransie leje jak z cebra, po godzinie jeszcze bardziej. W samochodzie, jak w arce Noego wśród fal potopu,  siedzi czterech optymistów zastanawiając się głęboko jak tu wyleźć na tę ulewę i sprzęt pozbierać. No, wyleźć i pozbierać to jakoś by się dało, ale jak potem z powrotem wleźć do auta …. Przecież jak z nas woda spłynie, z mokrych kurtek, swetrów, portek, to suszenie kabiny po tym wodospadzie potrwa ze dwa tygodnie. Właściciel karety dobrze wie o tym i przerażony taką perspektywą pyta serdecznie z głębi trzewi gorzkimi słowy: – Który to kretyn wymyślił że przejdzie?
Taaak…Ach ten optymizm! ….
Takem to sobie wspominał, mili Moi, gdy siedząc w domu teściów słuchałem rytmicznego stukotu kropelek deszczu o parapet,  a szanowny autor mojej żony wystąpił z pomysłem wyjazdu na miętusy,  bo mu się przypomniało, że latem taki projekt rozważaliśmy.
– Teraz, zaraz? – pyta jadowicie teściowa.
– A nie – powiada teściu – w sobotę.
– W sobotę to wypada za dwa dni, akurat czasu wystarczy,  żeby się dobrze przygotować – mówi z pochwałą w głosie szwagier.
Lekko mnie zatkało na ten projekt,  bom jakoś dreszcz zimny na grzbiecie poczuł,  wyobraziwszy sobie siebie na brzegu rzeki zmarzniętego na kość, w przemoczonych łachach i z lodowatą wodą chlupiącą rytmicznie w każdym bucie. Spojrzałem niepewnie na szwagra, a ten z jasnym błyskiem w oku,  zaczyna gaworzyć że wprawdzie rosówek to my już nigdzie nie nałapiemy, ale w beczce na działce zostało mu jeszcze sporo kiełbi z letnich zapasów i na żywca będą jak znalazł. Wątróbek drobiowych on kupi, a jakby się dobrze sprężył,  to jelit z kury też jakoś nakombinuje! Cóż mnie pozostało. Z zapałem wyraziłem akces do tej wyprawy, boć przecież nie mogę być mniej odważny od tych dwóch orłów-sokołów. Jak nic przepadłaby moja mołojecka sława i moje męstwo niespotykane. Poczynamy dzielić się obowiązkami i gdyśmy już prawie wszystko ustalili tropnąłem się, że lepsze połowy naszych stadeł dziwnie ciche. Żadna dobrych rad – które można bezkarnie zlekceważyć – nie daje. Teściowa milczy zajmująco, moje szczęście niezmierne też siedzi cicho jak zakorkowane, tylko jedna szwagierka wydaje lekkie pomruki i jakoś tak pęcznieje w sobie. Rozpędzony w planach szwagier niczego nie zauważa i zostaje bezlitośnie skontrowany, akurat gdy już jest przy zakupie konserw do podgrzania nad ogieńkiem – trzeba wszak coś ciepłego nocą zjeść!
– Aha – syczy szwagierka jak żmija nadepnięta na ogon – a ja później będę naokoło ciebie latać jak się przeziębisz i będziesz leżał w betach, aspirynkę i herbatkę z cytrynką do łóżeczka podawać, chusteczki podsuwać,  bo ty przecież z tych boleści nawet się nie ruszysz, katarek zamawiać jak babka szeptucha, gorączkę mierzyć i może jeszcze lewe L-4 dla ciebie kombinować!? A niedoczekanie twoje! Ja mam dosyć – powiada – jednego dzieciaka w domu co to w tatę się wdał i chwili spokojnie nie usiedzi, jeszcze – powiada – drugi rozkapryszony skarbuś mi potrzebny,  żebym już w ogóle nie mogła nawet na chwilę usiąść, o ja biedna nieszczęśliwa!! …I tak na abarot w kółko,  a coraz bardziej zawzięcie…      Atmosfera wyraźnie gęstnieje, bo druga córunia wraz z mateńką,  podbechtane przez tę piekielnicę,  zaraz zgranym dwugłosem dołączą i zacznie się domowa awantura aż miło. Może nawet krew się poleje, bo szwagierka raptus po teściu, a uparta jak trzy muły!
– Aleś ty sobie żonę znalazł – słyszę przepełniony naganą głos teścia – to już innej zmory w okolicy nie było!?
Dech mi w piersi na amen zaś zaparło! No, koniec świata już nie za progiem, on już wlazł!! Teraz dopiero się zacznie!!!
– Tata… – słyszę słabiutkie, na wdechu…- co ty??
W głosie szwagierki jest zdumienie wszystkich córek świata,  którym akurat na środku płaskiej jak stół pustyni,  własny ojciec Mont Everest na głowę zwalił!… Aż z tego zdumienia, biedactwo jedno, zamilkła na dobre!
W zapadłej wokół martwej ciszy serdeczny śmiech teściowej zabrzmiał jak ułańska pobudka i nim zdążyłem się dobrze nad słowami teściunia zastanowić,  wszyscy śmieliśmy się do łez! Jeden szwagier tylko nieco ciszej, ale rozumiałem go dobrze. Ta Walkiria zawsze jeszcze może w domowych pieleszach krzywdę mu zrobić!
Mając już w kieszeni rozgrzeszenie,  przystąpiliśmy do przygotowań i wspólnym wysiłkiem – ledwie po godzinie zażartych kłótni teścia ze szwagrem, na odpowiedzialność tego pierwszego, ustaliliśmy,  że jedziemy na Udal! Obaj ze szwagrem wprawdzie mieliśmy potężne obiekcje, bo Udal w okolicach Czerniejowa, gdzie teściu nas ciągnął, przypomina rowek tak wąski, że większy pies na drugi brzeg łatwo…. napluje ( na przykład), ale zgadzaliśmy się, że w okolicach jazu, zwanego ogólnie śluzą, jest dosyć głęboki,  by solidne miętusy chciały tam bytować!
W listopadową tedy sobotę, kilka dni po Zaduszkach, suniemy te marne dziesięć czy dwanaście kilometrów od Chełma do Czerniejewa, a właściwie tuż pod Czerniejów, pod pobołowicki las, gdzie tuż przed mostem skręcimy w dróżkę dobrze wyjeżdżoną i po kilkuset metrach będziemy na miejscu. Z zamkniętymi oczami tam trafię choć już tak ze dwadzieścia lat tam nie byłem. Jeszcze jako kilkunastoletni chłopiec bobrowałem pod tą śluzą. Ależ ten czas leci… Podjeżdżamy… I wiecie co? Nic się tam nie zmieniło! Jak jaz był tak jest, woda jak się przezeń przelewała tak przelewa, krzaczyska tylko większe porosły. Łąka jesienią zrudziała, kałuże na torfiastej ziemi gdzieniegdzie stoją…. Ostatnie moje wspomnienie z tego miejsca to spory kawałek deski na który wbiegłem, a on mi wraz ze stopą do następnego kroku się uniósł! Sterczący zeń zardzewiały gwóźdź przeszedł przez podeszwę trampka jak przez masło i w stopę mi wlazł!! Brrrr!!! Iiiii, kiedy to było, po jaki diabeł ja to pamiętam!! Wywalamy bambetle z bagażnika, rozglądamy się gdzie to wszystko porozstawiać i do roboty. Teść od Ruskich na bazarze kupił taki składany stolik. Chytry ten wynalazek. Nogi, wraz z całym stelażem,  składają się na pół, a blat dzielony na połowę zamyka to wszystko jak w płaskiej walizce. Rozkładanie prościutkie, w jego wyniku otrzymuje się stolik wraz z czterema umieszczonymi na rogach siedziskami. Wszystko tworzy zwartą całość, jest sprytnie ze sobą połączone na trwałe. Monolit i już! Można na tym zjeść, można porozkładać kupę sprzętu. Nam posłuży do zgrabnego ułożenia zapasu powiązanych wcześniej przyponów. Wiązanie żyłek po nocy nie należy do łatwych zajęć i każdy w miarę normalny wędkarz na nocną zasiadkę szykuje ich kilkadziesiąt! Później jest spokój – zerwałeś, zakładasz nowy i bęc wędkę w wodę. No i łapiesz… Teoretycznie…
Rozejrzeliśmy się dobrze po brzegu,  czy gdzie jakich dołów i wądołów nie ma, bo gdy w dzień łazić to ani jednego, a jak tylko noc przyjdzie to co krok w jakąś jamę noga wpada. Pooglądaliśmy gdzie jakie większe drzewa, bo nocą, jak wszystkim wiadomo, wszystko odległe się wydaje. Człowiek wie że do najbliższego drzewa jeszcze ze dwadzieścia kroków, a ono mu nagle przed nosem wyrasta. Ruchliwe po zmierzchu się robi i w drogę bezczelnie lezie! Nic to nowego i dlatego uważać trzeba. No i brzeg…Czy aby nie śliski… Tam niezbyt głęboko, ot, z półtora metra i utopić to się żaden z nas nie utopi, ale wjechać w pełnym opakowaniu do wody o temperaturze tak koło dziesięciu stopni średnia to przyjemność. Mamy ze sobą łachy na zmianę ale rozbierać się w listopadową noc z mokrych ciuchów by suche założyć to nawet dla takich skautów jak my niemiłe! Fuj!! No, porozkładane wszystko zgodnie z regułami sztuki, można pomaleńku wedki szykować. Takie nocne łapanie wymaga solidnego sprzętu. Tu już nie czas i miejsce na wymyślne zestawy, delikatne żyłki, drobne haczyki. Tu się bierze żyłkę 0.30 mm, hak 1/0 albo i większy, solidną pecynę ołowiu i wędzisko nie z żadnych tam wymyślnych węglowych włókien a solidnego szklaka z pełną szczytówką! Obaj ze szwagrem mamy takie antyczne wędki produkcji naszego byłego sąsiada ze wschodu. Teściu też! Tych wędek żadna moc nie weźmie, chyba że siekiera!
– Ty – słyszę słaby głos szwagra i patrzę za ruchem jego brody, którą naszego jedynego teścia wskazuje – ty patrz co on przywlókł!
Patrzę i własnym oczom nie wierzę! Teściu rychtuje dwie prawdziwe bambusówki, ostatni jęk mody wędkarskiej końca lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Jeszcze z drucianymi przelotkami! Skąd on to wytrzasnął, przecież ryłem nieraz w jego szafach ze sprzętem i nigdym tego nie widział! Ja ze swoimi wędkami z bambusa rozstałem się bez żalu już dawno, wszyscy znajomi też, a ten chomik gdzieś toto zabunkrował i teraz na światło dzienne wyciągnął! Dobrze powiada Pismo, że niedaleko pada jabłko od jabłoni! Senatorowa też potrafi chomiczyć po dwadzieścia lat kiecki do których już nigdy w życiu się nie dopasuje, po ojcu widać to ma!
– Czego – powiada ten antyczny wędkarz – czego się tak gapicie? Na takie wędkowanie tylko mocny sprzęt!
Zbyliśmy to pogardliwym milczeniem. Do tych patyków zamontował nowiutkie ABU Cardinale C-4. Pasowały jak róża do kożucha.. No, niech ma! Jego sprawa. Dobrze że nikogo oprócz nas nie ma, nie będziemy musieli się za niego wstydzić!
Już zmierzcha powoli bośmy sobie tuż po obiadku wyjechali. Szwagier zapala gazową lampę którą w natchnieniu kiedyś kupiłem i nieużywana z pięć lat leżała aż odwagi nabrawszy wypaliłem zgodnie z instrukcją koszulkę i dzięki temu uzyskałem znakomite źródło jasnego światła tak przydatnego w nocnym wędkowaniu. Niech się schowają elektryczne latarki, ich baterie zwykły padać w najmniej oczekiwanym momencie, a taka gazowa lampa daje się umieścić na dowolnej butli turystycznej i świeci dniami i nocami dopóki gazu starczy! W kilka lat później kupiłem też gazowe ogrzewanie do namiotu ale już go nie mam. Diabli – nikt inny – gdzieś go porwali!
No, zakładamy przynęty, tuż przy brzegu opuszczamy wędki do wody bo i jak tu zarzucać gdy mi szczytówka drugiego brzegu prawie sięga, na końcach zamontowane dzwoneczki, świetliki… i już. Już można czekać na branie. Ja mam na jednym haku żywego kiełbika zapiętego za nozdrze, na drugim kawałek filecika z tejże rybki, szwagier na jednym żywca, a na drugim wątróbkę z kuraka. Teściu żywce na obu! No, czekamy…
Po jakichś dwudziestu minutach rozlega się dzwoneczek.. Raz, drugi, trzeci.. Jakoś tak niemrawo. Rzut oka na świetliki i widać że tyrpie szwagrowym kijem. Szwagierek zgodnie z teorią łapania miętusa odczekuje tak ze trzy minuty i kiedy żyłka pomaleńku zaczyna spadać ze szpuli otwartego kołowrotka zamyka kabłąk, pokręca energicznie korbką i szczytówka pięknie się wygina! Holuje twardo, zdecydowanie. Tu nie ma co rybie na jakieś odjazdy pozwalać, tu jest noc (a ciemno, że choć w mordę daj!), tu jest nieznana woda a w niej mogą być zaczepy! Pierwszy miętus już na brzegu bo go szwagierek na kiju podniósł. No, na takiej machinie to i kurduplowatego koleżkę podnieść można!
Cdn….

233 komentarze

  1. Incitatus pisze:

    Nie wiem co się dzieje… Za żadne skarby nie daje się na niebiesko pomalować!

  2. Incitatus pisze:

    Nie będę się z dziadem kłócił ale jak krótszy kawałek wkleję to go maluje, całego nie chce! Co za czort!!??

  3. Incitatus pisze:

    Żadnych poprawek nie chce wprowadzać! Zepsuł się!!??

  4. Quackie pisze:

    No i udało się pokolorować. Co do justowania, to takiej opcji chyba w ogóle tu nie ma, można tylko wyrównać do lewej, prawej, albo do środka. Ale faktycznie, coś opornie dzisiaj chodzi, parę razy musiałem próbować, nie wiedząc, co się dzieje.

    • Incitatus pisze:

      Dziękuję: )..Pewnie się zestarzał!: )
      Nie ma opcji, nie ma opcji… A jak ta bestia tak poza programem, hę?

      • Quackie pisze:

        Śmiem przypuszczać, że wręcz przeciwnie – wypuszczono nową wersję oprogramowania, w której gdzieś tam coś tam nie zgadza się z czymś tam, droselklapa tandetnie zablindowana i ryksztosuje, albowiem pufer nie jest robiony na szoner, tylko krajcowany… etc. etc. i dopóki nie poprawią tych błędów, to różne (nie)ciekawe rzeczy dziać się mogą. Natomiast nie widziałem żadnych pozostałości po wordowskim formatowaniu, więc to zdaje się nie to.

      • Quackie pisze:

        Pardon, nie rozumiem, co poza programem?

        • Incitatus pisze:

          Pan komputer sam, na własną rękę (?), poza programem z moim tekstem szopki wyczynia!: (

          • Quackie pisze:

            Hmm, zacząłem edycję tekstu o 13:12, mam nadzieję, że nie oglądałeś moich prób, edytując tekst w tym samym czasie? Zazwyczaj WordPress ostrzega stosownym komunikatem o przypadku, kiedy dwie osoby naraz zabierają się do edycji tego samego wpisu.

  5. Quackie pisze:

    Ale! Dość o technikaliach, skoro tekst u góry czeka. Czasem bardziej niż bardzo żałuję, że nie miałem okazji poznać mojego teścia (zmarł, zanim się poznaliśmy z małżonką), bo podejrzewam, że znaleźlibyśmy wspólny język, chociaż niekoniecznie na bazie wędkarstwa.

    Opisy wędkowania jak zwykle celne, mięsiste, ze znajomością materii, a zarazem wyczuciem tematu. No i iście wędkarski suspens, żeby tak skończyć przy pierwszej rybie, nie mówiąc ani słowa o rozmiarze i urodzie tejże, ani też, jak się poszczęściło pozostałym.

    Brawo, bis!

    • Incitatus pisze:

      Dziękuję: ) Powoli zaczynam przywykać do niezasłużonych pochwał!

      • Quackie pisze:

        Niezasłużonych, dobre sobie! Jedna rzecz mnie zaintrygowała – że tak szczegółowo zdradzasz miętusowe miejsce, toć prawie jak po GPSie można trafić po tym opisie. Jakbym chciał jeszcze przygotować stosowny sprzęt (mimo że nie posiadam) i przynętę, to bym po przeczytaniu mógł swobodnie to uskutecznić. A słyszałem, że wędkarze, jak grzybiarze, takimi informacjami niechętnie się dzielą? Czy też wyłowiliście WSZYSTKIE miętusy z tamtego miejsca?

        • Incitatus pisze:

          Wszystkie to nie: ) Trafić tam rzeczywiście nie jest trudno, musisz wszakże pamiętać że to wspomnienia sprzed wielu, wielu lat! Ten wyjazd miał miejsce tak gdzieś koło 1987-89 roku!: )
          Dla ułatwienia powinienem posłużyć się nazwą miejscowości Natolin, tuż za którą jest ten most, ale całego Natolina było kiedyś przy hrubieszowskiej szosie coś ze dwa obejścia, posługuję się więc nazwą Czerniejowa, który rozciąga się po lewej stronie wspomnianej szosy, tak równolegle prawie do niej, ale w odległości jakiegoś kilometra.

  6. Incitatus pisze:

    Muszę teraz na jakiś czas się oddalić. Zainteresowanych poinformuję tylko, że w następnym odcinku zaserwujemy miętusa wg dokładnego sprawdzonego kulinarnego przepisu!: ))

    • Wiedźma pisze:

      … rozumie się, że osobiście przyrządzanego i osobiście zjedzonego miętusa ? A co z minogami ? też je łowiłeś ? Pan Walery Watróbka sie nimi zajadał 🙂

  7. korab1 pisze:

    Ot bratnia dusza, zajrzał w najgłębsze zakamarki, tak jak bym tam był osobiście :))))

  8. Alla pisze:

    A co to, to to ABU Cardinale C-4????

  9. Alla pisze:

    A Szanowny Autor Pańskiej Żony na pewno był przesympatycznym Panem Happy-Grin

  10. Alla pisze:

    Potrafisz Senatorze ciekawie opowiadać, oj potrafisz Roses-are-red
    Congratulations

  11. Alla pisze:

    Idę odpocząć od kompa.. do później, zatem Bye

  12. Wiedźma pisze:

    No tak…. wprowadzona w realia wyprawy…. (cóż za refleks miał pan teść! Brawo! ) serdecznie się zdziwiłam, że jeden miętus dał się już w pierwszym odcinku złapać ! Delighted Senatorze… jesteś wspaniały Buziaczki

    • Wiedźma pisze:

      .. bardzo mnie ciekawi ta nocna ruchliwość drzew i podstępne doły…. Wink….

      • Incitatus pisze:

        Kiedy to najprawdziwsza prawda! Nocą wszystko się wydaje bardziej odległe, człowiek jest przekonany że musi przejść kilkanaście kroków do zapamiętanego miejsca, a tymczasem przekonuje się iż wystarczy tylko kilka! Ciemność myli. Kierowców na szosie też!

  13. Jasmine pisze:

    Dobry wieczór. 🙂

    Cierpliwie zaczekam na ciąg dalszy nastąpi, bo warto. Czyta się jak zawsze świetnie, Mistrzu Incinatusie. 🙂

    PS: Cieszy, że w kolejce mnie nie ma, to czekanie będzie krótsze. 🙂 😉 A może dałoby się pojutrze ❓ Przeciachane to jak by całość stanowi. 🙂

  14. Alla pisze:

    Dobranoc 😀
    PS Kto się wybiera na ryby?? Rybki?? Wink

  15. Wiedźma pisze:

    Jeszcze nie ma pięknej, kwakowej piosenki na dobranoc….poczekam z lampką 🙂

  16. miral59 pisze:

    Senatorze, Twoje opowiadanie było na tyle fascynujące, że wydało mi się za krótkie Happy-Grin Mam nadzieję, że nie każesz nam za długo czekać na ciąg dalszy Please

  17. miral59 pisze:

    A tak w ogóle, to dzień dobry Hi I jak zwykle, dobranoc Spanko

  18. Alla pisze:

    Dzień dobry 😀 Jak dobrze wstać skoro świt!! A tera do pracy Rodacy!! Pleasure

  19. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Po wczorajszych fanaberiach aury dzisiaj dość pogodnie. Mam nadzieję, że do popołudnia tak już będzie, ponieważ zapowiada się ciekawe rowerowanie…

  20. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry słonecznie 🙂 temperatura umiarkowana, głęboki oddech… i tak trzymać 🙂 Delighted

  21. Jasmine pisze:

    Dzień Hi
    A mną telepie złość od wczorajszego wieczora. Takim czymś mnie uraczyło, uniemożliwiając otwarcie jakiejkolwiek strony.

    ..:: PRAWDOPODOBNIE NIE ZAPLACILES ZA INTERNET ::..

    Nie odnotowaliśmy płatności za abonament.

    Termin płatności upływa 10 każdego miesiąca.

    Prosimy o uregulowanie płatności w biurze przy ulicy Długiej 16.

    tel. 23 682 12 76

    Można też dokonać przelewu na konto. Numery kont podane są w umowie i na stronie internetowej http://www.easy-net.com.pl

    Abonament oczywiście zapłacony w terminie. Ciekawe czy dziś zrobi mi powtórkę z rozrywki. Chcę do Europy. Cry-Out

    Do popotem. Chyba. Bye

    • Wiedźma pisze:

      Witaj Jaśminko 🙂 Należy się tym spryciarzom Shout obraźliwe pismo z żądaniem przeprosin i obniżki abonamentu za ten miesiąc, bo bezzasadnie pozbawili Cię możliwości korzystania z internetu.

      • Wiedźma pisze:

        .. cywilizowany dostawca, mając wątpliwości, powinien wezwać do zapłaty, a nie wyłączać usługę 🙁

        • Jasmine pisze:

          Miałam raz taką sytuację, jeszcze w Multimediach, że opłata nie dotarła na czas. Moja wina, powinnam wpłacić odpowiednio wcześniej. Nie dość, że nie odłączyli, to pocieszali żeby gdy się tak jeszcze kiedyś zdarzy, to się nie martwić. Ważne, że zapłacone. Gdyby nie ich „kosmiczne” prędkości to bym dostawcy nie zmieniała. Przynajmniej było z kim porozmawiać. A teraz… Przez 3 tygodnie było dobrze i naczinajem od nowa. 🙁
          Zerwać umowę i zostać bez internetu ❓ 🙁

          Nic to, mam JESZCZE nadzieję, że już takich „niespodzianek” mi zaoszczędzą. Na razie net jest i śmiga. Happy-Grin

  22. Wiedźma pisze:

    Śliczny dzionek… wybywam znów na powietrze świeże 🙂

  23. Quackie pisze:

    Byliśmy z małżonką na rowerach na Oksywiu, koło portu Marynarki Wojennej, i z powrotem, wyszły jakieś 22 km, całkiem, całkiem jak na spacer rowerowy.

    • Jasmine pisze:

      Zaniebawem siostrzenica zamieszka w Gdyni. Rowerowa nie jest (problem z błędnikiem), ale marszowa jak najbardziej. Kiedyś Cię poproszę o propozycje do zobaczenia w Twoim mieście. Gdyni praktycznie nie znamy obie. Odwiedzając Ją sama też chętnie pozwiedzam Twoje miasto. 🙂

      • Quackie pisze:

        Bardzo chętnie, mamy parę marszrut. No i jakbyś była w realu, daj cynk z wyprzedzeniem, co i jak.

        • Jasmine pisze:

          Z przyjemnością oczywiście. 🙂 Za jakiś czas. Wprowadza się we Wrześniu, trzeba Jej dać czas na nacieszenie się samodzielnym lokum i nie zwalać się od razu na głowę. 🙂 Zawiadomię stosownie wcześniej. Gdyby nawet nie udało się spotkać za pierwszym razem to przecież będę w Gdyni nie raz. 🙂

  24. Wiedźma pisze:

    W Gdyni byłam już dość dawno temu; myślę, że wiele się tam zmieniło…. Czy Gdynia nadal szczyci się mianem miasta najprzyjaźniejszego mieszkańcom ?

    • Quackie pisze:

      A to zależy, kogo zapytać. Obecna ekipa rządząca miastem ma gorących zwolenników (wydawałoby się, że większość, biorąc pod uwagę wyniki wyborów do samorządu lokalnego), ale i gorących przeciwników. Z punktu widzenia mieszkańca zasadniczo nie mam uwag in minus, natomiast jako rowerzysta widzę tu jeszcze wiele do zrobienia.

      • Jasmine pisze:

        O spacerowiczach nie wspomniałeś, trochę mi ulżyło. Wink

        PS: Docelowo bywałam tylko w Gdańsku. Gdynia to dawno temu, gdy jeżdziło się pociągiem do Dębek, była tylko stacją przesiadkową do Wejcherowa. 🙂

        • Quackie pisze:

          Jako spacerowicz całkiem nie narzekam, chyba że na rowerzystów.

          • Jasmine pisze:

            To jak wszędzie, zwłaszcza po zmroku, na nieoświetlonych. Wink

            Gorsi są motocykliści. W dodatku nie chcą być dawcami narządów.

            • Alla pisze:

              ???? O matusiu!! Jasminko!!! 😀 Tak Ci dokuczają???

              • Wiedźma pisze:

                Dobry wieczór Skowronku – na pewno straszą Jaśminkę tymi ryczącymi dwukołowcami:( mnie też czasem, wieczorową porą 🙁

              • Bożena pisze:

                Wróciłam do domu i otworzyłam kompa tylko po to, aby się z Wami pożegnać. Jestem wykończona. Tired
                Dobranoc, do jutra Spanko

              • Jasmine pisze:

                Czasem mi się pomyśli, ze to odrzutowiec za nisko leci a to motocyklista. Kupił se ful wypas maszynę a o nowej, kompadybilnej z nią głowie, zapomniał. 🙁

            • Quackie pisze:

              A to nieużyteczne bęcwały! Motocykliści są niewątpliwie głośniejsi od rowerzystów i mam nawet parę takich miejsc, w których chętnie bym się zasadził, od Senatora guldynkę pożyczywszy, albo i jaki garłacz.

              Jednak jako pieszy narzekam na rowerzystów mniej więcej z tych samych powodów, z jakich jako rowerzysta – na samorząd.

              • Jasmine pisze:

                Nieużyteczne, bo jak taki walnie w coś twardego to na własne życzenie przerabia się na keczup. A z keczupu, jak wiadomo, organów pobrać się nie da.

                • Quackie pisze:

                  Czytałem kiedyś, że najczęściej tylko gałki oczne się nadają, jako chronione kaskiem.

                • Jasmine pisze:

                  Ano… Kolega opowiadał mi kiedyś, że gdy wraz ze sznurem innych samochodów zatrzymał się na skrzyżowaniu, czerwone światło, to przeleciał nad Nim motocyklista. Nie zdążył wyhamować, zrobił to dopiero na drzewie za skrzyżowaniem. Nie było co zbierać. Na szczęście nikogo po drodze nie zabił.

                  Żeby nie było, że… Bardzo lubię te stalowe maszyny i ich jeźdżców. Jak wszędzie i w tym środowisku zdarzają się totalne dupki i to o nich mowa. Nie jeden zasłużył na Nagrodę Darwina.

                • Quackie pisze:

                  Brat był świadkiem wypadku w Poznaniu, kiedy to motocyklista przepołowił wyjeżdżające z osiedlowej uliczki Tico, niestety na tylnym siedzeniu była dwójka dzieci, razem z wariatem na motorze to trzy ofiary. Natomiast znajomi, również z Poznania, słyszeli o sytuacji odwrotnej, kiedy to domorosły motocyklista, któremu hormony uderzyły do głowy, wioząc dziewczynę za sobą, spotkał się czołowo z wywrotką Kamaz. Ponoć nie dało się po tym rozróżnić, do którego z dwojga młodych co należy.

  25. Alla pisze:

    Kręci, kręci, kręci… a by go.. 🙁
    Dobranoc 😀 i do lepsiejszego jutra..

  26. misiekpancerny pisze:

    Wreszcie udało mi się doczytać do końca w pracy ze sześć razy zaczynałem, a te ludzie nieużyte dokończyć nie dali, cudo ! Obśmiałem się solidnie przy rodzinnej naradzie i jak zwykle Senatorowi udało się przerwać w najbardziej dramatycznym momencie,
    nic to, poczekam na więcej i dzięki za to co jest 🙂 🙂 🙂

  27. Incitatus pisze:

    Dobry wieczór: )))
    Oj, moi Mili, alem się dziś nalatał i najeździł, na tydzień zwykle mi taka porcja starcza! Nic to, jak powiadał najsłynniejszy szermierz Europy i okolic przyległych, przeżyłem ale mam dosyć, no dosyć i już! Obowiązki rodzinne rzecz piękna tylko czemu to tyle czasu zabiera!
    Motocyklistów to ja jeszcze jakoś znoszę, ale gdy mi rowerzysta przez przejście pełnym pędem na czerwonych przed samą maską przejeżdża to tak bym go huknął w łeb, że i potrącenie przez samochód zupełnie zbyteczne by było!
    Nie wiem, Quacku, pewnie tam u Ciebie w Gdyni jacyś inni ludzie, ale u mnie na Śląsku rowerami widać same jołopy jeżdżą i dla nich nie ma krzty litości w moim sercu. Co tu zatem o jakiejś sympatii czy czym tam innym mówić!

    • Quackie pisze:

      No nie wiem, sam – jako pieszy i rowerzysta – byłem kilka razy świadkiem, jak jełopy na rowerach śmigają na czerwonym, więc i u nas tacy się zdarzają. Natomiast im mniej takich kolizyjnych skrzyżowań, tym większa szansa, żeby idioci nie mieli pola do popisu. W Gdyni jest to rozwiązane nieźle, w wielu miejscach można przejechać kładką lub tunelem, niestety jeszcze sporo brakuje do SPÓJNEGO, PŁYNNEGO systemu ścieżek rowerowych.

      • Incitatus pisze:

        Taki system to dobra rzecz, ale przecież kolizyjnie krzyżują się drogi pieszych i kierowców i jeszcze nie zauważyłem by jakiś szofer po chodniku piechura autem ganiał, a rowerzysta omal mnie nie najechał któregoś dnia przed wejściem do sklepu! Tylko śmignął i już go nie było! Czort tam mnie, spory jestem i ciężki to jakoś bym to zderzenie pewnie przeżył, ale gdyby tak najechał na kilkuletnie dziecko?

  28. Incitatus pisze:

    No, najwyższa pora w łabędzie puchy! Dobranoc: )))

  29. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))
    Same blondynki!
    Ktoś diaboliczną brunetkę zna??: )

  30. Incitatus pisze:

    Coś mi ta machineria strasznie nędznie łazi!: ((

  31. Alla pisze:

    Dzień dobry 😀 Nie lubię się powtarzać, ale… czas to pieniądz, ponoć 😀 Miłego..

  32. Wiedźma pisze:

    Nie znalazłam brunetki, ale zaprosiłam pana Lenartowicza….. to na wyższym pięterku 🙂

Skomentuj Incitatus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)