« Kapitan Cook słusznie poniósł śmierć Opera Lovecraftiana. Na plaży »

Opera Lovecraftiana. Kwestia czasu

– Panie Philips, sprawa jest prosta – pomarszczony, schludnie ubrany staruszek z promienną twarzą mógłby być pastorem jakiejś kongregacji. Levi Cravtz był jednak antykwariuszem, i to jednym z najlepszych w Nowej Anglii. Jego bostońskie biuro było celem pielgrzymek miłośników americanów z całego świata, a bezpośredni numer telefonu był znany tylko nielicznym, w tym kilku japońskim miliarderom i członkom saudyjskiej rodziny królewskiej. Powód był prosty: nikt inny w tym fachu nie potrafił tak szybko i dyskretnie dostarczyć autentycznego artefaktu – począwszy od zabytkowego pięciostrzałowca Colt Paterson kaliber 0.28, a skończywszy na lokomotywie klasy „King”, używanej swego czasu przez Great Western Railway. I dużo cenniejszych przedmiotach, których wywóz z USA był niemożliwy. Poprawka, byłby niemożliwy, gdyby nie doświadczenie i zdolności Leviego.

Dlatego właśnie Howard Philips, młody, obiecujący researcher w branży antyków, delikatnie przesunął się na krześle i z szacunkiem słuchał, co ma mu do powiedzenia starszy pan. – Trafiliśmy na to ostatnio – mówił Cravtz – Przypadkiem, jak w wielu innych sprawach. Wie pan, panie Philips, opłaca się jednak przeglądać stare papiery, akta sądowe, bankowe zapiski… Proszę sobie wyobrazić, że około 1880 r. pewien dżentelmen z Rowley, wie pan, gdzie to jest? Proszę spojrzeć na mapę, znaleźć Arkham, świetnie, a teraz ku morzu, ku Innsmouth, mniej więcej wpół drogi – o! Doskonale, trafił pan bezbłędnie – więc dżentelmen ten, pan McAllister, zapragnął wziąć pożyczkę z banku, chcąc sfinansować swoją idee fixe, maszynę wiecznej młodości. Banialuki, panie Philips, ale dzięki tym banialukom dwóch urzędników bankowych przez kilka dni spisywało wyposażenie domu, wszystkie cenne przedmioty, które mogły służyć jako zastaw pożyczki –. Tutaj starszy pan pochylił się w przód, a w jego oku zabłysła myśliwska iskra. – Wśród innych ruchomości znalazł się również autentyczny zegar Marsha. Chyba nie muszę panu mówić, młody człowieku, co to oznacza?

Philips schylił głowę i z powątpiewaniem przyjrzał się czubkom swoich butów – Panie Cravtz, od tamtych czasów minęło już ponad sto lat, a to szmat czasu, nawet dla zegara. Dlaczego miałby się znajdować nadal pod tym samym adresem? –. Levi Cravtz wyprostował się w fotelu. Zniknął staruszek, a skądś pojawił się Zeus Gromowładny, patrzący ze zmarszczonymi brwiami na żałosnego śmiertelnika. – Panie PHILIPS! Czy poświęcałbym swój i pański czas, gdybym nie miał pewności? Ten Marsh to nie jakiś tam ścienny zegar! To model Willard 10! Rozumie pan? –. Howard Philips siedział bez ruchu i czuł, jak na jego głowę spada wielki, spiżowy dzwon. Legendarny zegar z fabryki E. Marsh & Co., dziesiąty model Willarda, był najwyższej klasy mechanizmem, stosowanym swego czasu w obserwatoriach astronomicznych o precyzji wykonania tak wielkiej, że od czasu jego produkcji nie udało się określić opóźnienia. Może wcale go nie było? Wyglądało na to, że producenci święcie w to wierzyli, bo cena tego urządzenia sprawiała, iż w prywatnych rękach znajdowało się zaledwie kilka egzemplarzy!

– Widzę, że do pana dotarło – Gniew Zeusa jakby przygasł. Cravtz pokiwał głową z satysfakcją – Proszę w takim razie łaskawie przyjąć do wiadomości, że rozmiary Willarda 10 uniemożliwiają normalne wniesienie i wyniesienie tego zegara z domu… a sprawdziliśmy, że przy Elm Street 4051 od 150 lat nie było żadnego remontu, przebudowy ani tym bardziej rozbiórki. Ten zegar musi tam być, a do pana należy jego odnalezienie i przejęcie w imieniu naszej firmy. Daję panu nieograniczone plenipotencje!

* * *

I oto po kilku godzinach podróży swoim Chevroletem Howard Philips był przed domem na Elm Street 4051. Do Rowley było łatwo trafić jedynie palcem po mapie w gabinecie starego antykwariusza. Z poplątanej sieci międzystanowych autostrad prowadził tu jeden niepozorny zjazd, który Philips dwa razy przegapił, a trzeci raz wybrał z rozpaczy, jako że wszystkie pozostałe drogi prowadziły w inne okolice. Nawigacja z uporem raz zamieniała długość geograficzną z szerokością, a raz twierdziła, że jej posiadacz właśnie dojeżdża do lotniska Newark, więc młody człowiek w końcu ją wyłączył. Ale ostatecznie udało mu się.

Stał przed wielkim, trzykondygnacyjnym domem w stylu Drugiego Cesarstwa, zasłoniętym częściowo gigantycznym billboardem, reklamującym restaurację „Fish’ Da Gone” w Innsmouth. Pozabijane deskami okna i zarzucony śmieciami, zaniedbany trawnik przed domem świadczyły o tym, że nikt się nim nie interesował, co w każdym innym mieście byłoby może dziwne… ale nie w Rowley. Miasteczko wydawało się pogrążone w wiecznym śnie, dwóch, może trzech tubylców mijanych przez Philipsa, ledwie człapało, najwyraźniej nie dostrzegając przyjezdnego samochodu. Wokół młodego człowieka też owijało się senne, popołudniowe powietrze, pełne kurzu, unoszącego się w promieniach słońca… ale on nie zwracał na to uwagi, przepełniony poczuciem bliskiego już triumfu. Być może to ono kazało mu wyciągnąć z bagażnika nieużywaną od dawna, zardzewiałą już łyżkę do opon i użyć jej jako łomu, najpierw przy furtce w ogrodzeniu z kutego żelaza, a potem przy bocznych, niewidocznych od strony ulicy drzwiach.

Howard Philips wkroczył do domu McAllisterów w całkowitej ciszy. Nie zastanowiło go, że tej wielkości dom, chroniący przed deszczem i słońcem, powinien być Mekką włóczęgów i szczurów – a nie był. Opustoszałe, pozbawione życia wnętrza pokryte były grubą warstwą kurzu, na którym ślady starych buciorów lub szczurzych łap i ogonów byłyby doskonale widoczne, gdyby ktoś je tam zostawił. Dla Philipsa był to dowód, że jego szef się nie mylił, a dodatkowo – że od wielu lat nikt nie próbował dostać się do jego skarbu. Wyjął z kieszeni wydruk zeskanowanych notatek i jeszcze raz odcyfrował zakreślony na czerwono punkt: „item 171 – zegar marki E. Marsh & Co., model Willard 10 – frontowy salon na I piętrze”. Uśmiechnął się do siebie, wchodząc na dwubiegową klatkę schodową, której poręcze zakończone były marmurowymi urnami z napisami – na jednej „Vanitas”, na drugiej „Vanitatum”.

Pierwsze drzwi na piętrze zaprowadziły Philipsa do schowka na szczotki, drugie – do magazynu obrusów i pokrowców na meble, używanego chyba przez służbę. Kolejne, szerokie, dwuskrzydłowe, prowadziły do celu. Tym razem łyżka do opon nie była konieczna, drzwi otworzyły się z lekkim tylko skrzypnięciem – ale stawiając jednocześnie dziwny opór, jakby pod palisandrowymi płytami ukrywała się o wiele większa masa. Płonący łowiecką gorączką Howard nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, tym bardziej, że pod ścianą naprzeciwko otwartych już drzwi stała – dokładnie taka jak w Obserwatorium Lowella w Arizonie, jak w Mount Wilson koło L.A. – gładko wypolerowana szafa olbrzymiego zegara. Po bokach centralnego cyferblatu symetrycznie rozłożono cztery mniejsze, które – jak Philips doskonale wiedział – można było nastawiać na pokazywanie czasu w innych strefach. U górny można było zauważyć kopułkę sporego mosiężnego dzwonu, który bił tylko raz – w południe, ale za to z taką dokładnością, że ludzie w zasięgu tego dźwięku automatycznie regulowali naręczne i kieszonkowe zegarki.

Ale cóż to? W dolnym rogu zegarowej szafy widniał niewyraźny, ciemny otwór, którego z całą pewnością nie było w innych modelach, ani na żadnym ze zdjęć czy szkiców. Zaniepokojony Philips ruszył w kierunku zegara i poczuł, że grzęźnie całym ciałem w miękkiej ścianie, której… nie było. Zirytowany, natarł na miękką, pustą przestrzeń, która wydała mu się zadziwiająco gęsta. W tym momencie z poszarpanych brzegów otworu w zegarowej szafie uniósł się cień. A może nie był to cień? Zaprzeczenie światła, ciemny kształt, który przez chwilę wydawał się segmentowanym ramieniem, ale zaraz potem – błoną nietoperzego skrzydła. Wyciągnął się, jakby z wahaniem, w kierunku człowieka, a ten jeszcze raz szarpnął się w niewidocznej uwięzi. Cień cofnął się i nagle – eksplodował we wszystkie strony drobniutkimi strzępkami.

Był to ostatni obraz, jaki zarejestrowały oczy Howarda Philipsa. W tym momencie poczuł się stary i zmęczony, w ułamku sekundy ugięły się pod nim nogi. W ciągu sekundy zmumifikowane ciało runęło z suchym stukiem na podłogę, aby w następnej chwili rozsypać się w pył. Po chwili już tylko odciśnięte w miękkim, szarym dywanie ślady świadczyły o tym, że ktokolwiek wchodził do domu McAllisterów. Drobiny pyłu unosiły się w powietrze, podgrzane słupami słonecznego światła.

* * *

Tydzień później zirytowany Levi Cravtz sięgnął po słuchawkę telefonu. – Langdon – rzucił nieznoszącym sprzeciwu tonem – czy ma pan jakiekolwiek informacje od tego żółtodzioba, którego wysłaliśmy do Rowley? Nie? A… czy na rynku pojawiła się jakakolwiek oferta sprzedaży Marsha z serii Willard? Nie? To ciekawe… – starszy pan zamyślił się na chwilę. Wreszcie zwinął pomarszczoną dłoń w pięść i z zaskakującą energią uderzył nią w biurko. – A mówił pan, Langdon, że ten jest najlepszy! No nic, kogo ma pan następnego na liście? Proszę go do mnie przysłać. Może ten w końcu wróci z tarczą… a nawet z całą resztą zegara. To tylko kwestia czasu – i starszy pan odłożył słuchawkę, śmiejąc się pod nosem z własnego żarciku, w oczekiwaniu na pukanie do drzwi.

________

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie kontrowersje.pl i (z niewielkimi zmianami) na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

197 komentarzy

  1. Quackie pisze:

    Dzień dobry na nowym pięterku. Tym razem zmiana klimatu, rzecz się dzieje w świecie całkiem już cywilizowanym. Oryginalnie opublikowałem prawie 3 lata temu, 15 maja 2010, a nadal mi się podoba, co zastanawiające.

    PS. Za drobną zmianę w puencie dziękuję pewnemu Kotu, jak obiecałem 3 lata temu. To był prawdziwy kot Paterson, kaliber 0.28.

  2. Jasmine pisze:

    Witam także tu. 🙂

    Jestem pod wrażeniem. Wielkim. Chyba wtedy nie żyłam. Innego wytłumaczenia nie znajduję na okoliczność niepamiętania tego tekstu.
    Może i dobrze. Mam nowy do czytania. 🙂

    Przyznaję, że trochę żałuję, iż nie zaczekałam do wieczora. Zachmurzenie, nawet duże, nie zrekompensuje ciemności późnego wieczoru. A właśnie wtedy najlepiej czyta mi się takie opowieści. Nastrój.

    BARDZO mi się spodobało. Czekam na ciąg dalszy nastąpi, MISTRZU. 🙂

    Czas na poranną kawę.

    Nic to… Vanitas vanitatum et omnia vanitas…

    • Jasmine pisze:

      Do wspomnianego w tekście Koheleta dodam, ten cytat jest także o Tobie. 🙂

      Non omnis moriar.

      A teraz raczę się oddalić na czas jakiś. Bye

    • Quackie pisze:

      Hm, no nie wiem, czy do wieczora. Zauważ, że on się dzieje „w pełnym słońcu, w środku lata”. Oprócz tego, że inspiracją był Lovecraft, to chyba też – w kwestii klimatu – Stephen King, w sensie takim, że u niego też są straszne sytuacje, które się dzieją właśnie tak – w środku dnia, w środku miasta, w środku tłumu prawie (a nikt nie widzi, nie chce widzieć, co się dzieje). Zwłaszcza w powieści „To”, która dla mnie jest dziełem potężnym, naładowanym symboliką i mitologią, przejmującym (mimo nieco spłycającego finału, ale może to akurat wpływ kiepskiej ekranizacji – swoją drogą czas najwyższy, żeby ktoś zrobił remake godny powieści, przy dzisiejszych możliwościach komputerowych powinno to być możliwe, tak żeby zapomnieć tandetnego pająka z pierwszej ekranizacji).

      Ciąg dalszy sensu stricto nie nastąpił i zapewne nie nastąpi, w sensie fabularnym, bo Lovecraftowski i owszem, ale już inny. Bardziej podobny do poprzedniego tekstu.

      • Jasmine pisze:

        Pozwolisz, że pozostanę przy swoim. Chociażby z tego względu, iż ciemną nocą nic mnie nie rozprasza, mogę zatopić się po uszy w lekturze. Nie ma znaczenia kiedy się rozgrywa akcja.

        Dziwne, bo zamierzałam wspomnieć o „To”. A może i nie dziwne. :)Do Kinga dołożyłabym, tylko trochę obok, Koontz`a.
        Pozwolisz, że się podpiszę pod Twoimi słowami na temat ekranizacji. 🙂 Na szczęście zawsze, jeśli tylko to jest możliwe, najpierw czytam, potem oglądam. 🙂

        Mówiąc o ciągach dalszych mam na myśli kolejny tekst, nie koniecznie ciąg dalszy tego. Chociaż… Moim skromnym zdaniem to świetny pomysł na książkę. Od czegóż wyobraźnia, pomyślało mi się. Sama sobie dopiszę. 😉

        • Quackie pisze:

          Ech, w tym cała rzecz. Miewa(łe)m fajne pojedyncze pomysły i dosyć pary, żeby je opisać, ale napisać książkę… fabularnie spójną… na 100-200 stron… tu mi już brakuje umiejętności. Poza tym wydaje mi się, że to, co jest fajne w małej formie – skondensowanie treści, skróty myślowe, intertekstualność, metafory – w większej objętości byłoby chyba męczące, a żeby nie było, musiałbym zmienić styl, a tego to mi się chyba nie chce. Ot i wszystko.

          • Jasmine pisze:

            Z przyjemnością będę czytała kolejne Twoje opowiadania a ciągi dalsze dopiszę sobie sama. Coś w tym jest, że dłużej w pamięci pozostaje niedosyt. W brak umiejętności nie wierzę. 🙂 Co do… zgadzam się. Że Ci się nie chce, jako leń patentowany Twoje „chyba mi się nie chce”, rozumiem. Zmiana stylu… możliwa… ale… czy wtedy byłbyś to w dalszym ciągu Ty ❓

            • Tetryk56 pisze:

              To może jakaś spółka autorska dałaby radę? Orzeł może…

              • Jasmine pisze:

                Gdzie mnie tam do Mistrza, Tetryku. Mogę co najwyżej wiązania do nart za Nim nosić. Delicious

                PS: Byś se zrobił przerwę od przepracowywania i dał znać co robi Zenek gdy ośnieżać nie musi. 🙂

          • Wiedźma pisze:

            Kwaku…. przecież doskonalisz warsztat stale, prawda ? Fabuła na 200 stron przed Tobą. O ile znajdziesz na to czas, bo w umiejętności i insprację nie wątpię 🙂

            • Quackie pisze:

              Czy ja wiem, czy doskonalę? Ostatnio raczej się tego nie widzi (ja też nie widzę), dobry tekst powyżej jest sprzed trzech lat, a co do „fabuły na 200 stron”, to poza lenistwem jest jeszcze umiejętność prowadzenia akcji dłużej niż 1-2 dni, pogłębianie bohaterów, opisy, perypetie, intrygi… sporo tego, a jeszcze trzeba umieć połączyć w spójną całość. Nie mówię już o „sprzedać” ewentualnemu wydawcy.

              • Wiedźma pisze:

                Owszem, roboty przy tym huk… ale coś w Tobie siedzi i czeka na sposobną porę ?:)

                • Quackie pisze:

                  Ostatnio właśnie tak sobie. Trochę real mi włazi w paradę.

                • Tetryk56 pisze:

                  Olej Real, idź do Biedronki! Overjoy

                • Wiedźma pisze:

                  Kwaku….pan Ignacy na pewno nie jest harequinowy !…. myślę, że musiałbyś się zdecydowac czy to ma być fantasy ? bo na obyczajową zbyt wiele jest w Lajkoniku elementów baśniowych 🙂
                  To nie jest prawda, że dorośli nie lubią magicznych opowieści !:)

                • Quackie pisze:

                  Oj, wiem, że nie jest. Właśnie chodziło mi o to, że jak na obyczajową powieść z elementami nierzeczywistymi (-> harlequiny) jest zbyt baśniowy i językowo nietypowy, a jak na fantasy, nawet osadzone we współczesności, zbyt, bo ja wiem, „poczciwy”?

              • Tetryk56 pisze:

                A na poważnie: nie co dzień pisze się dobry tekst. Eco zaczął pisać powieści po 60-tce – masz jeszcze, wydaje się, trochę czasu.

                • Quackie pisze:

                  Eco. Lubię. To może jest dobry trop, zważywszy, że przedtem pisał „Zapiski na pudełku od zapałek” i „Dziennik najmniejszy”?

                • Wiedźma pisze:

                  No, ja mam nadzieję, że wcześniej napiszesz swoje dzieło, bo chciałabym je przeczytać ! A do 60-tki masz jeszcze ho ho i trochę ! Happy

                • Quackie pisze:

                  Z powieścią jest jeszcze i ten problem (?), z którego właśnie sobie zdałem sprawę, że ma jeszcze sens i wydźwięk, najlepiej, żeby był założony przez autora, a przynajmniej świadomie wprowadzony, a najlepiej w ogóle jakiś oryginalny – o co niełatwo. Piętrzę sobie tak trudności, ale im bardziej o tym myślę, tym mocniej kręcę głową. W sumie jak tak myślę, to wychodzi mi, że powieść np. na kanwie opowiadań (albo tylko postaci z nich) o panu Ignacym, byłaby niewiadomodlakogo – w sensie takim, że „współczesne baśnie dla dorosłych” to nie jest specjalnie popularny gatunek, a jeżeli już jest, to w wydaniu raczej… harlequinowym, czyli skierowanym do zgoła innego kręgu czytelników niż my.

  3. Incitatus pisze:

    Jej jej je!!
    Autor, Autor!!!!

  4. Jasmine pisze:

    A teraz, coby nie smędzić, raczę się oddalić na czas jakiś. Mam mamę w szpitalu. Trudno mi zebrać myśli w innym temacie. Do popotem zatem Kochani.Bye

  5. Tetryk56 pisze:

    Witam, znów dotarty!
    Tekst pamiętam z lat minionych – oczywiście jako wspomnienie, nie jak pacierz 😉 Pamiętam też odkrywanie misternych związków między mianami bohaterów, które miały nas – czytelników – doprowadzić do Lovecrafta, wówczas explicite nie wywołanego.
    Dołączam do braw i pokłonów!

    • Quackie pisze:

      Dziękuję. Ze swojej strony dorzuciłbym jeszcze tylko (?) postać antykwariusza od americanów jak u Philipa K. Dicka w „Człowieku z wysokiego zamku”, nie-lovecraftowski adres na Elm Street („Koszmar z ulicy Wiązów”), nazwę restauracji w Innsmouth całkiem lovecraftowską i nazwisko sekretarza/ współpracownika antykwariusza (Langdona od Dana Browna, z „Kodu Da Vinci”, „Aniołów i demonów” i „Zaginionego symbolu” – w końcu też specjalisty od zaginionych przedmiotów i rozwiązywania zagadek historycznych). Ten Colt Paterson też nie pojawił się przypadkiem, ale szczerze mówiąc, już nie pamiętam skąd.

  6. Wiedźma pisze:

    Dobry wieczór ! 🙂 Klimat rzeczywiście z Kinga ! Kwaku, musiałam czytać ten tekst wcześniej, bo bardzo dobrze tkwi mi w pamięci! Tak dalece, że po przeczytaniu pierwszych zdań….. wiedziałam co było dalej. Niski pokłon, bo nieczęsto mi się zdarza aż tak wsiąknąć w opowiadanie…. Poklon

  7. Wiedźma pisze:

    Z całego tomu opowiadań Zajdla zapamiętałam,( tak dla porównania) tylko jedno, tytułowe opowiadanie… 🙂 Wybiórczą mam pamięć, jak widać 🙂

  8. Jasmine pisze:

    Piękny wieczór. 🙂
    Słowikowi chyba się Daze Już nadaje a co roku zaczynał 1 maja. 🙂 Można było według niego kalendarz nastawiać z dokładnością , jak nie przymierzając zegarki według opowiadaniowego zegara. 🙂

    • Wiedźma pisze:

      U mnie słowiki już śpiewają… dlatego były dla Senatora 🙂

      • Jasmine pisze:

        U mnie od dziś też, Wiedźmineczko. 🙂 Dlatego śmiem twierdzić, że oszalały. 😆 Maj jest zarezerwowany dla słowików, tak jak marzec dla kotów. 😆 Się wcięły bez kolejki. Wink

  9. Wiedźma pisze:

    Cdn jutro…. bo drabinka wyżej się skończyła, a ja jestem dziś skłonna zapalic lampkę wcześniej …

  10. Quackie pisze:

    Dobranoc! Snów o pisaniu może?

  11. Tetryk56 pisze:

    Dlaczego sądzisz Quacku, że współczesny czytelnik nie jest zainteresowany poczciwymi historiami z elementami nierealności? Zwróć uwagę na popularność Joanny Chmielewskiej (wraz z jej cyklem o nieletnich „detektywach”), bynajmniej nie tylko przez dzieci zaczytywany. Dalej wszelkiego rodzaju Pottery i inne StarWars – mocniej udramatycznione niż historie z IL, ale za to nie dające (zwłaszcza „Wojny”) poczucia, że być może dzieje się to tuż za rogiem…
    Brutalnej sensacji mamy aż za dużo wokół. Pan Ignacy jest znakomitą odtrutką.

    • Tetryk56 pisze:

      No dobrze! Do jutra! 🙂

    • Wiedźma pisze:

      W całości się zgadzam z Twoją opinią Tetryku ! Happy

    • Quackie pisze:

      Hmm, ani u p. Chmielewskiej, ani w Star Warsach, ani w powieściach o Harrym Potterze nie dzieje się tyle w języku, co mnie cieszy (oryginalność) i martwi (elitarność). Opowieści lajkonikowe często bazują na skojarzeniu, które wpływa na akcję, tak jakby język opisu był jednym z najważniejszych elementów świata przedstawionego (przenikanie się poziomu fabuły i metapoziomu języka, jakim ta fabuła jest wyrażona) – por. „metaforę wysokich lotów” w opowiadaniu o poetyce wakacji. Tego się boję w konfrontacji z szerszą publicznością i tutaj widzę główną słabość (chociaż i urok, ale właśnie – czy nie nazbyt elitarny?).

      • Tetryk56 pisze:

        No to dołożę sir Terry Pratchett’a…

        • Quackie pisze:

          Aaa. Od lutego czytam o świecie Dysku, od początku, bo jakimś cudem jeszcze nie czytałem, i powiem jedno – ta twórczość ewoluuje jak jasny gwint. Przy pierwszych – bo ja wiem – dziesięciu powieściach właściwie bezustannie rechotałem, aż małżonka sobie wypraszała, a teraz skończyłem już „Nocną straż” i widzę, że jest sporo poważniej. W niektórych przypadkach wręcz rozpaczliwie poważniej.

          A co do naszych baranów, to może. No ale Pratchett to import, na zasadzie „A baaażant!”.

  12. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))
    Jak nie padnę, to pożyję!: (

  13. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ?!

  14. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Pada. Pochmurno. Jedyny, ale to jedyny plus tej sytuacji polega na tym, że zieleń błyskawicznie zintensywniała.

  15. Wiedźma pisze:

    Słoneczko przedarło sie przez chmury… padało w nocy, pewnie jeszcze będzie. A zieleń jak marzenie o wiośnie…

  16. Wiedźma pisze:

    Cieplutko …. Delighted Skowronek by się ucieszył…

  17. miral59 pisze:

    Witam cieplutko Happy-Grin Wpadłam tylko na moment, żeby oddać pokłon autorowi Poklon i uciekam do pracy. Bye

    • Quackie pisze:

      Dzień dobry! Oby cieplutko (i suchutko!).

      • misiekpancerny pisze:

        Jeżu kolczasty! To się nazywa mistrzowska narracja, cudo 🙂
        Padam do nóżek Mistrzowi .
        Poklon

        • Quackie pisze:

          No, nie przesadzajmy, przecież ani specjalnie nie pomieszałem postaci, ani nie myliłem specjalnie czytelnika – ot, spotkanie, dialog, akcja, opis – i puenta. Nie powiem, całość mi się podoba, ale narracja nie jest bardzo wyrafinowana, tyle że trochę gry z czytelnikiem na zasadzie „wiesz więcej niż postacie”.

          Edit: pisałem również takie rzeczy, w których bardziej sobie pogrywam z czytelnikiem. Minicykl o agencie Nowaku, ale tu jest problem z ewentualnym przywołaniem na Wyspie – jedno z opowiadań tego cyklu jest nie mojego autorstwa…

  18. Wiedźma pisze:

    Powolutku odkrywamy co stworzyłeś Kwaku ! Poproszę o agenta Nowaka… wzmianka brzmi bardzo ciekawie Delighted

  19. Jasmine pisze:

    Ponownie. 🙂
    Padam na pysk, żeby nie powiedzieć, ze na twarz. Nie cierpię szpitali. Uraz z dzieciństwa pozostał na całe życie. Jeszcze nie wiadomo kiedy mama kiedy wróci z „wyczasów” a już dziś musiałam załatwiać rehabilitację. Na czerwiec ❗ Wiedziałam, że jest źle, ale nie, że aż tak. Na płatną też trzeba tyle czekać. Sad
    Przepraszam, ale dzisiejszy upał padł mi na mózg i wypisuję chociaż nie powinnam. Wybaczycie. Delicious

  20. Alla pisze:

    Dzień dobry 🙂 Maszyna zdrowia nie stoi gdzieś zapomniana?? Może?? Oj, przydałaby się:)
    Pnie Q, Pan wiesz.. 🙂
    Podoba się, a jakże.. Mistrzu:)

  21. Tetryk56 pisze:

    No i znowum dotarty. Witam!

  22. Tetryk56 pisze:

    Oj! Coś nie do życia dzisiaj jestem. Jeszcze trochę, i będę szukał większej lodówki, żeby mieć gdzie się schować.
    Na razie drzemka do zachodu słońca tymczasowo poprawiła sytuację. 😉

  23. Quackie pisze:

    Dobranoc, kochani. Snów zdecydowanie weekendowych. Jeszcze nie wiem, gdzie i kiedy będę podczas najbliższych 9 dni. Dam znać w miarę rozwoju wydarzeń.

  24. Alla pisze:

    Dobranoc 🙂
    PS Kto ma dziewięciodniowy weekend to ma 😀

  25. Jasmine pisze:

    To powinien być ostatni odcinek…

    Dobranoc Kochani. 🙂

  26. Wiedźma pisze:

    Padał zimny deszcz i juz po ciepełku:(

  27. Wiedźma pisze:

    Dobranoc…. ze snami lub bez… 🙂

  28. Incitatus pisze:

    Dzień dobry!!: ))
    Dżdżu, dżdżu!!!
    Podpisano
    Kania!

  29. Alla pisze:

    Dzień dobry Porannym i Tym, którzy jeszcze leżą na dowolnie wybranym boku, niekoniecznie pod gruszą 😀
    Niskie ciśnienie!!! Jestem śnięta.. 🙁 Nie mogłam spać, nerwy czy cóś? 😀

  30. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Dzisiaj, przyznaję się bez bicia, zaspałem i nikt mi w tym o dziwo nie przeszkadzał. Ale też, prawdę mówiąc, nie za bardzo było do czego wstawać, poza Wyspą, ma się rozumieć. To co, ostatni ucinek Opery?

Skomentuj Tetryk56 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)