„Jak on ślicznie jedzie”, pomyślałem z zachwytem o starszym panu w niemodnej kurtce, pomykającym po stoku kilkadziesiąt metrów przede mną. „Stopy razem, kolanka dygają na zmianę, lewo – prawo, narty ciągle równolegle. To musi być stara szkoła! Kiedyś to ale potrafili jeździć! To trzeba zobaczyć z bliska.” Przyspieszyłem i podjechałem bliżej. Pan – na oko po sześćdziesiątce – jechał niewzruszony na… jednej szerokiej narcie, zwanej monoski, z butami wpiętymi równolegle obok siebie. Nie był to snowboard! Poczułem się niekompetentnie i przepuściłem pana przodem. Nie powiem – jechał z całkiem niewspółczesną elegancją.
Ten wyjazd był nieco zwariowany. Po pierwsze jechaliśmy z Najjuniorem na przyprzążkę do znajomych, państwa Epopsów, tzn. jednym samochodem i do jednego apartamen… hmm, hm, nieprzesadnie dużego pokoju. Po drugie – wyjazd wypadał przed trójmiejskimi feriami, więc Najjuniora trzeba było zwolnić ze szkoły (na szczęście bezproblemowo). Po trzecie wreszcie – przez większość drogi tam i całą z powrotem objąłem obowiązki nawigatora, co wbrew pozorom nie było czczą formalnością, jako że automatyczna nawigacja samochodowa z GPSem nie zawsze daje się zmusić do robienia tego, o co kierowcy dokładnie chodzi, nie mówiąc już o tym, że mapa potrafi być nieaktualna.
Wyjechaliśmy z Gdyni wczesnym rankiem we dwa samochody (drugim jechał z małżonką pan Hapsburk), przedzierając się momentami przez pasma mgły. Mimo mgły kierującemu samochodem panu Epopsowi udało się zrobić sobie zdjęcie fotoradarem, od czego nader był niekontent. Przejechaliśmy więc drogą krajową numer sześć, machając po drodze wszystkim znajomym ze Szczecina (było widać?), aż do Kołbaskowa i dalej do Niemiec, gdzie trasą Berlin (ring), a następnie autostradami A9 – A4 – A5 podążyliśmy na nocleg do Strasburga, w dobrze znanym i wypróbowanym motelu. Po drodze nawigacja straszyła nas korkami, sugerując objazd, ale w końcu „król Jagiełło bił Krzyżaki” i albośmy to jacy tacy – pojechaliśmy prosto w korek, który na szczęście okazał się być już prawie całkiem rozładowany. Przy okazji, skoro już mowa o utrudnieniach, muszę zaznaczyć: jeżeli ktokolwiek chciałby sarkać na remonty na polskich drogach, w tym autostradach, powinien przejechać się dłuższą trasą w Niemczech. Na porządku dziennym jest zwężanie, zwalnianie i remontowanie, nierzadko w seriach po kilkadziesiąt km (taka seria składa się z kilku odcinków po 5 km remontowanych i zwężonych, przedzielonych podobnej długości odcinkami przejezdnymi).
Następnego dnia ruszyliśmy przez Niemcy i Szwajcarię – jedyny znany mi europejski kraj, w którym zjazd z autostrady może odbywać się z LEWEGO pasa – aż dojechaliśmy do Genewy, skąd odebraliśmy dolatującą samolotem panią Hapsburczankę z rodziną (mężem i dwojgiem Hapsburcząt) i stamtąd już przez Annecy, Albertville i Moutiers do stacji narciarskiej Les Menuires w dolinie Belleville, jednej z Trzech Dolin. Droga w górę była piękna, czarna i zupełnie niezaśnieżona, co ma znaczenie o tyle, że Les Menuires leży na wysokości 1850 m n.p.m., czyli nieco poniżej szczytu Giewontu (na szczęście dojazd jest łatwiejszy). Odebraliśmy klucze, wcześniej zamówione skipassy (czyli karty pozwalające jeździć wszelkiej maści wyciągami narciarskimi na danym obszarze) i poszliśmy się rozlokowywać.
Pokój miał swoje zasadnicze plusy i minusy. Plusem było położenie – bezpośrednio nad główną galerią handlową, praktycznie przy miejscu, w którym krzyżuje się większość szlaków narciarskich w Les Menuires, z widokiem na plątaninę wyciągów krzesełkowych i gondolkę, a dalej – góry. Minusem była wielkość, dostosowana raczej do układu rodzinnego dwoje rodziców + dwoje nie za dużych dzieci niż dwoje dorosłych + ojciec z nastoletnim synem. Spaliśmy z Najjuniorem na piętrowym łóżku, ja pod spodem, on na górze. Łóżko oddzielone było od pokoju sklejkowym przepierzeniem, co pozwalało nam podziwiać w godzinach nocnych wokalizę pana Epopsa, mimo wszelkich wysiłków okrutnie chrapiącego (należy mu oddać sprawiedliwość, że uprzedzał o tym już od początku planowania wyjazdu). Żeby wejść do naszego łóżka, należało się najpierw zmieścić w przestrzeni o szerokości ok. 40 cm i to był zdecydowany minus.
Ale dość już o mieszkaniu, bo nie ono jest tu najważniejsze. Od pierwszego dnia jeździliśmy na nartach po 5-6 godzin dziennie, na trasach najpierw najłatwiejszych – zielonych i niebieskich, stopniowo przechodząc na czerwone, a pod koniec nawet na jedną czarną, z której zjechał na własne życzenie Najjunior, po zakończeniu zjazdu klnąc, na czym świat stoi, za to jak zupełnie nie przystoi trzynastolatkowi. Na szczęście nic sobie nie połamał ani nie uszkodził, może poza poobijanym poczuciem własnej wartości. Mimo szumnie zapowiadanych planów wypuszczenia się poza Les Menuires (ruszając stąd, można zwiedzić na nartach całe Trzy Doliny, albo chociaż pojeździć w Val Thorens, w tej samej dolinie, tylko wyżej), nic z tego nie wyszło – wyjeździliśmy za to chyba wszystkie trasy w bezpośrednim sąsiedztwie, włączając w to szlaki narciarskie z obydwu stron doliny, od Mont de la Chambre (2850 m n.p.m.) i Pointe de la Masse (2804 m n.p.m.) aż do najniżej położonego miasteczka Saint Martin de Belleville (1450 m n.p.m.).
Oczywiście dzień na nartach nie składa się tylko z jeżdżenia – codziennie koło południa mieliśmy zaplanowaną przerwę na grzane wino, słodkie i nakładane z gara olbrzymią kopyścią, obowiązkowo z dodatkiem plasterka pomarańczy, podawane w kielichach z uszkiem. Sztuką było wycyrklować jeżdżenie tak, żeby właśnie koło południa znaleźć się obok tego baru na stoku, w którym podaje się vin chaud za najlepszą cenę : ) Schodziliśmy ze stoku w okolicach drugiej-trzeciej po południu i szliśmy na obiad. Jedzenie przygotowane było jeszcze w Polsce i zamrożone, trzeba je było tylko podgrzać i połączyć z jakimś łatwo przygotowywalnym podkładem (ryż lub makaron). A potem tylko zmywarkę załadować i zapuścić, i już dolce far niente. Wieczorem umawialiśmy się na imprezę – z okazji urodzin pana Hapsburka, imienin pani Hapsburczanki lub całkiem bez okazji. A podczas tych imprez wino i sery lały się strumieniami, że tak sobie pozwolę, częściowo metaforycznie. A i przeróżne gry towarzyskie miały tu miejsce, całkiem hazardowe, jak kości, na szczęście nie na pieniądze.
Jeździliśmy tak i hulaliśmy przez pięć dni, na szósty pozostało tylko hulanie, ponieważ zaczął padać deszcz ze śniegiem (w takiej właśnie kolejności). Owszem, deszcz jako taki nam niestraszny, ale ponieważ czekało nas pakowanie i wyjazd w nocy z piątku na sobotę, nie widzieliśmy większego sensu w moczeniu strojów narciarskich i pakowaniu na drogę mokrych. Ostatni dzień spędziliśmy więc na oglądaniu filmów, pakowaniu, zakupach pamiątek, a wreszcie wychodzeniu na balkon i kręceniu głową w niemym proteście przeciwko kaprysowi pogody. Poza tym, przewidując z panem Epopsem, że opady w nocy zmienią się w śnieg, założyliśmy na koła łańcuchy przeciwśniegowe.
Ruszyliśmy w drogę powrotną w sobotę, w okolicach godziny czwartej rano. Najgorsze, jak zwykle, było pierwsze 27 km zjazdu do Moutiers. To, że padał śnieg, nie było jeszcze najgorsze – i wcale nie dlatego, że mieliśmy łańcuchy, po prostu temperatura była wyższa od zera, a droga pozostawała czarna, tyle, że mokra. Jednak ciężki, mokry śnieg stwarzał niebezpieczeństwo lawin. Miejscowi radzą sobie z nimi bez problemu, odpalając w stosownych miejscach niewielkie ładunki wybuchowe i sprzątając potem drogę. Drobny szczegół – w tym czasie po tej drodze nie można przejechać. Staliśmy więc dwa razy między czwartą a szóstą, w sumie niemal godzinę, i czekaliśmy, aż skończy się strzelanie i sprzątanie. Kiedy już zjechaliśmy z góry, dalsze tysiąc kilometrów było już w zasadzie kwestią wytrzymałości kierowców. Pomijając jeden incydent w Brunszwiku, wynikający z nieaktualnej mapy, dojechaliśmy na nocleg cało i zdrowo. W niedzielę zaś, korzystając głównie z autostrad (również w Polsce!), dojechaliśmy do domu bez dalszych godnych opisu przygód.
Dobry wieczór, mam nadzieję, że Senator nie ma nic przeciwko? Zdjęć niestety nie udało się na czas wgrać, gdzie trzeba 🙁 spróbuję ewentualnie w komentarzach dodać kilka. Jeżeli się uda.
Ponieważ od jutra zaczynam nowe zlecenie, zależało mi bardzo, żeby jeszcze dzisiaj się zmieścić z relacją.
Dzień dobry?? Przeciwko czemu, wieczorowi i to dobremu?? Nie mam na to żadnego wpływu!: )))
Ha, Mistrzu – prawie cesarskie koligacje
– i nic się dotąd nie chwaliłeś! 😉
Opis ciekawy, a i wyjazd fajny – dużo rozmaitości, w tym i uroki i niewygody – będzie co wspominać!
Ach, to takie skojarzenie morfologiczno-konterfektowe 😉 żadna arystokracja, chociaż przemili ludzie.
Witaj Kwaku ! 🙂 W czasach, gdy udzielałam się narciarsko w polsich górach, normą było sypianie na schroniskowych piętrusach 🙂 No… może trochę więcej mniejsca na wczołganie się na górne, ale … niewiele mniej. No i pokoje były koedukacyjne, co miało też swój urok
Biorąc pod uwagę, ile czasu spędzaliśmy na łóżku każdego dnia, przestrzeń potrzebna do wejścia na nie nie była WIELKIM problemem.
Kojarzę pokoje w schroniskach – te „ósemki” i „dziesiątki” oraz pokot na sali ogólnej po zgaszeniu światła.
Nie zdarzyło mi się spać w sali ogólnej…. 🙂
Co by nie rzec… piękne to były czasy…
Z tamtych okoliczności i czasów – pamiętasz dowcip o Karolu? Bo nie pamiętam, czy już go opowiadałem na Wyspie?
Nie pamiętam, żebyś opowiadał ten dowcip!:)
Idzie to tak: schronisko górskie w Tatrach, sala ogólna, pokot. Godzina na tyle późna, żeby zgaszono już wszystkie światła i umilkły wszystkie rozmowy. Tylko gdzieniegdzie rozlega się chrapanie, ale ciche. W tej ciszy słychać zgrzyt rozsuwanego zamka błyskawicznego od śpiwora i po chwili wystraszony damski głos: „Karol, nie!”, po czym zamek od śpiwora jest z kolei zasuwany. Mija kwadrans. Słychać zgrzyt rozsuwanego zamka od śpiwora, za moment wystraszony damski głos: „Karol, nie!”, po czym zgrzyt zasuwanego zamka od śpiwora. Mija następny kwadrans, sytuacja się powtarza. I znów po piętnastu minutach zgrzyta suwak, po chwili ta sama pani jęczy zdenerwowana: „Karol, nie!”… i wtedy cała sala chórem: „Karol!!! Odwagi!!!”
I co dalej????
Najbardziej utrwalił mi się w pamięci zjazd z Turbacza….. częściowo na plecach
bo jak mnie poniosło w zalodzonym żlebie, to raczej trudno było wyhamować…. :)Ale zjechałam bez szwanku
Najjunior jest ambitny, a powinien się cieszyć, że zjechał i po drodze nie wbił się w jakąś zaspę 🙂
Ba, żeby tam były zaspy! A były tylko muldy…
Ranyboskie. Zalodzony żleb – gratuluję, że się udało. Nie wiedziałaś wcześniej, że tamtędy będziesz jechać?
… jechałam po śladach, jedna narta była wyżej, druga niżej i nie utrzymałam równowagi …. nie tylko ja się wyłożyłam. Dalej była szreń pięknie niosło:)…plecak na grzbiecie..:)
A ja Ci obiecałam kiedyś zjazd na butach po igliwiu… i… zapomniałam
aaa.. może to mój staw skokowy kazał zapomnieć? 🙁 Czy tak, czy siak.. nie zjechałaś…
Dzień dobry Wiedźminko 😀
Witaj Skowronku…. ale się wdrapałam troszeczkę ku wielkiej radości Ami…. moja radość była ciut zdyszana:)
…Ciut zdyszana… Fajnie ją określiłaś
Dzień dobry: ))) Do pracy rodacy!!
Dzień dobry niech będzie dla wszystkich 🙂
Dzień dobry Państwu 😀
Niech będzie, Bożenko 🙂 Mania znów Cię budzi jak chce ? 🙂
Nie wierzę!! Sie Pan…???
A bo ja wiem???
Pięknie, dowcipnie opisane i równie pieknie ilustrowane.. To se nasz Mistrz Q poszusował 😀
Lubię góry, szkoda tylko, że już po nich łazić nie mogę 🙁
Se pobeczę… bo jestem złaaaaa
A tak w ogóle /wiem, wiem.. mam spaczony gust/ ta zabudowa klockowata, mnie się osobiście podoba. Pewnie, że nie jako miasteczko czy osada, ale właśnie w takich miejscach jw. O! 😀
hmmmm….. 🙂 nie lubisz stylu zakopiańskiego ?:)
Najfajniej prezentuje się na Mazurach!!: ))))
to wszystko przez te ” góralskie tańce”:((
I śpiewy! Bardzo podoba mi się muzyka góralska i „góralskie śpiewanie”. Doskonale pamiętam pieśni o bacy co to go posadzili na kamieni kupę i o tym „juhasie spod samiuśkik Tater, co mu….ptaszek oblodzioł kiej on siusioł pod wiater!”: )
„…grzane wino, słodkie i nakładane z gara olbrzymią kopyścią, obowiązkowo z dodatkiem plasterka pomarańczy..” – ja też chcę!! Pewnie było smaczne .. Mniam…
Dobra, tera się zabieram za pracę, ale najpierw idę z Dyrekcją zapalić.. Bo… widzę, że nastrój ma podlejszy od mojego 😀
Ufff…. pociesz swoją Dyrekcję, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej
Chwila przerwy w pracy, minut pięć dosłownie.
Co do podchodzenia, to raczej unikałem, aczkolwiek na stoku bywa, że trzeba parę metrów podejść. Na przykład w sytuacji awaryjnej (nie było takich w tym roku, odpukać). Na krótsze dystanse oczywiście że jodełką, na stromym równolegle, ale na dłuższe (tym razem się nie zdarzyły) to już się opłaca wypiąć narty, wrzucić na ramię i normalnie podejść na nogach. W Les Menuires wszystko jest jednak tak urządzone, że czasem szybciej (i milej) jest zjechać z punktu A do niższego wyciągu, wciągnąć się wyżej i zjechać do pożądanego punktu B, znajdującego się na tej samej wysokości co A, ale oddalonego w poziomie, niż podchodzić po (względnie) płaskim.
To już jest perwersyjny sybarytyzm!!
Zdegustowało mnie zupełnie!!
Ale przynajmniej przyznaj, że jest co robić w takim miejscu, bo przed wyjazdem pisałeś, że nie ma! 🙂
No niby jest….Jechać z punktu A do punktu B co leży wyżej-niżej niż każdy inny! Tak to i ja umiem. Po płaskim!: ))
Uciekam dalej pracować 🙁 !
Witam wszystkich cieplutko

Opowiadanie jest super, a i zdjęcia mi się podobają
Poza tym, może i mam spaczony gust, bo te pudełka budynków, pasują mi do tych gór. A jeśli na dokładkę pomagają wygodnie mieszkać i oszczędzają czas turystom, to nie ma co narzekać 🙂
Piątaka!
I witaj 😀
I z tym się zgadzam!
Ależ piękna pogoda!! Błękit nieba!! Wiosna tuż.. tuż.. 😀
Hej ho, hej ho.. do lasy by się szło!! 😀
Jeszcze troszeczkę i dooo domu!! 😀
U mnie jak na razie też błękit nieba dokoła 🙂 Nawet śnieg zaczął się topić. Świstak przepowiedział wiosnę przed upływem 6 tygodni 🙂 Zobaczymy 🙂
Co mnie najbardziej cieszy, to słoneczko świecące całym niebem
Oby się nie mylił 😀
U mnie zima tego roku wyjątkowo ponura jest 🙁
Komu wiosna, temu wiosna…. przed chwilą za oknem latało coś na biało, teraz nieco mniej białe leci prawie poziomo:(
Wiosnę i tak wcześniej będziesz miała ode mnie. Niech to będzie pociechą 😀
Uj, no i nie zdzierżyłem, silna wola mię się ugięła i wszedłem na Wyspę, ale jeszcze muszę nieco pracnąć. Zmykam do następnego.
Pracnij.. i kończ, bo już czas na odpoczynek 😀
Jeśli jutro nie będzie u mnie śnieg padać to jadę na ryby. Płoć się ruszyła!
A swoją drogą to Krzysio wart w gębę, bo dziś sobie pojechał, połapał i teraz, prosię jedno, po znajomych dzwoni i obwieszcza ruch w wodzie. Nie mógł padalec po mnie wstąpić?: (((
Senatorze…. a chwali się co ułowił ?:) czy tylko mówi, że już pora, już czas ?:)
Coś nałapał, przecież by nie skłamał. Każdy wędkarz zawsze mówi tylko prawdę!
Jak nic, będę mieć jutro pilną sprawę do Senatora…

No i pobędę przez chwilę popołudniową 😀
Bardzo mnie zainteresowały te monoski, nigdy na czymś takim nie jeździłem, ze snowboardem jestem dość zaznajomiony, ale wiązania równoległe ? Ciekawe jak się taką deską manewruje ? 🙂
Gibie się raz na jedną raz na drugą stronę. Zwiększasz nacisk na lewą i jedziesz w lewo, na prawą to w prawo! Tak sądzę!
No i proszę jak wydedukowałem! Nie darmo miałem ledwie tróję na egzaminie z logiki!: )
Zupełnie niezasłużenie! W zasadzie z tym przenoszeniem ciężaru z jednej nogi na drugą to chyba każdym stylem się jeździ, z drobnymi zmianami w ustawieniu nóg i bioder.
Aha, niezasłużenie! Miała być gała?: (
Wydaje mi się, że jednak na boazerii jeździ się łatwiej niż na tym dziwnym parapecie:)
Niezasłużenie, bo bardzo dobra dedukcja! Mnie się w ogóle na dwóch jeździ łatwiej niż na jednej, w dowolnej konfiguracji nóg. Chociaż tak do końca to nie wiem, bo nie próbowałem na snowboardzie.
Z obrazka wynika, że manewruje się na kantach, ale przy tym ustawieniu wiązań, musi to być piekielnie trudne 🙂
Wygląda na to, że ma metalowe krawędzie i to mocno ostrzone.
Muszą być dobrze ostrzone. W końcu jadąc na nartach rozkładasz ciężar zawsze na DWIE krawędzie, ponieważ masz dwie narty, a w snowboardzie i na monoski…ch? jest tylko jedna deska, co z tego, że szeroka.
… jazda równoległa też nie jest łatwa, Miśku …:)
Szczególnie jak narta na nartę uparcie włazi!:((
albo wprost przeciwnie, a pacjent uparcie przybiera postawę sedesową 🙂
I puka zadkiem kropki wzdłuż stoku?: )))
.. może nie puka, ale zadek nisko trzyma:)
Postawa kibelkowa ma swoje zalety, kuper jest nisko gleby i w razie czego nie ucierpi kość ogonowa, można też zadek wykorzystać jako hamulec 🙂 🙂
Dwie rzeczy były na początku szkolenia : pług i umiejętność padania:)
Ała.
Pług na monoski, raczej nie wchodzi w rachubę 🙂
Prawdaż. Podejrzewam, że trzeba być w biodrach giętkim i pupą się nabalansować w lewo i w prawo.
Witajcie!

Mistrz się plackaniem nie wykazał, to ja musiałem nadrobić – ledwo rano z domu wyszedłem, o nartach nawet nie pomyślawszy. Rozumiem – sprawiedliwość dziejowa, ale żeby tak duży zasięg uśredniania???
O przepraszam, raz pacnąłem i to przy pewnej, nienajmniejszej wcale prędkości!
No właśnie – za mało! Opatrzność najwyraźniej uznała potrzebę wyrównania średniej, i padło na mnie – a ja w breję! 😉
Przepraszam bardzo, na drugi raz postaram się pamiętać i pacnąć o śnieg więcej razy. Ino jak to zrobić, żeby było bezpiecznie?
.. na d…ę siad i dobre wiązania 🙂
Witaj Tetryku ! to tak działa odwilż w Krakowie, że trenowałeś jazdę figurową na butach…?
Rano miałem na chodniku ok. centymetrową warstwę śnieżnej brejki (+3 st. C) na nieznacznie twardszej warstewce z nocy – buty były więc tylko jednym z elementów tej jazdy.
Ale lądowałem, jeżeli nawet nie z wdziękiem, to bezstratnie.
No to zasłużyłeś na maksymalną notę !
O to to ! 10/10 🙂
Witam. 🙂
Dawno temu gdzieś tam dawało się gwiazdki, gdy się podobało. Daję ******. 🙂
Tetrykowi ? A ile za lądowanie ? 🙂 🙂
Ciekawe jak tam było z telemarkiem?: )
Ale Tetryk przecież nie jest Marek, tele ani żaden inny?
To punktacja za lądowanie mogła mu znacznie notę obniżyć!
To śniegowe? Dziękuję! 😀
Dobranoc: )))
Dobranoc Państwu!
Ależ ten apel teraz szybko się odbywa!
To nie ja powiedziałem
Pod koniec marca zmienią nam znowu czas i skowronki będą o godzinę dłużej ?…. 🙂
Koty będą się marcować 🙂
Jak się do tego czasu rozbudzą…
Dzień dobry: )))
Wyczyściłem sobie historię do imentu i teraz nigdzie trafić nie mogę!
Na cholerę mi to było?: (((
Poczytałam Wasze komentarze na temat jazdy na nartach
No cóż… Na zjazdówkach jeździłam raz w życiu. Byłam na zimowisku sportowym, taki obóz kondycyjny przed Mistrzostwami Polski. Dali nam narty. Na biegówkach latało mi się nieźle. Trochę gorzej było ze zjazdem. Byliśmy w „Zajeździe pod Piękną Górą” w Gołdapi. Nie są to góry, a pagórki 🙂 Ale wyciąg „wyrwirączka” był 🙂 Przypięłam narty, chwyciłam uchwyt od tego wyciągu i pojechałam na górę. Nie wiem czy wiecie, jak się czuje młody człowiek, który ma narty na nogach, a nie ma zielonego pojęcia jak się ich używa 🙂 I do tego udało mu się wjechać na górkę bez upadku 🙂 Ja to przeżyłam. Dojechałam bez problemu. Na górze rozejrzałam się trochę, a potem odepchnęłam się kijkami i pojechałam na dół. Tak jak to określiliście – na sedesik. Nóżki ugięte, narty razem… Nasz trener dostawał spazmów na dole 🙂 Ryczał na cały stok: „Mirka! Pługiem!!! Do cholery!!! Pługiem!!!” A ja sobie pomyślałam, że to jakiś psychol. Skąd mu do diaska na tym stoku pług znajdę!!! Mówi się, że szczęście głupolom sprzyja i właśnie tego doświadczyłam 🙂 Udało mi się zjechać bez upadku i bez problemu 🙂 Padłam dopiero przed trenerem, gdy do niego podjechałam. Ale to nie był groźny upadek. Powiedział mi, że przeze mnie dostanie zawału i świnia zabrał mi narty
A chciałam tą świetną zabawę powtórzyć 🙂 Powiedział mi, że nie może sobie pozwolić na żaden gips i nie może stracić takiej rozgrywającej. Krótko mówiąc, zostałam spieszona. Mogłam używać jedynie biegówek, a one do zjazdów nie za bardzo się nadają. Są za wąskie. I to był jedyny w moim życiu zjazd na nartach 🙂
Ale zdobyłam też uznanie wśród koleżanek i kolegów. Oni myśleli, że jestem tak dobra, że nie chciałam się wlec po stoku i dlatego tak przyśpieszyłam. Na moją drobną sugestię, że nie umiem w zasadzie jeździć i tak nikt nie zwrócił uwagi 🙂 A kapitan naszej drużyna, Ewa, powiedziała mi, że ona już od trzech lat usiłuje się nauczyć jeździć na nartach i jakoś jej nie idzie. Może mogłabym udzielić jej kilku wskazówek?
Witam: ))
Proszę, ale musiałaś mieć protekcję gdzieś wysoko, wysoko!! A niektórzy mówią, że dobry Pan Bóg opiekuje się tylko pijanymi!: )))
Akurat wtedy byłam trzeźwa
Witaj Mirelko… zjechałaś „na krechę „…. ulubiony sposób mojego dziesięcioletniego wówczas syna … :)tyle, że on w przysiadzie jechał….i zupełnie nie rozumiał dlaczego mu każą na oślą łączkę 🙂
U mnie już po pierwszej. Czas mi do łóżeczka i to bez względu na wzgląd
Miłego dnia Wyspiarzom życzę 
Dzień dobry ! Zjem jednego pączka…dla zasady. Ale nie lubię. Faworków też nie lubię… 🙂
Dzień dobry! Pączków jeszcze na oczy dzisiaj nie widziałem, a na Wyspie już są, proszę, jak pięknie! Wróciłbym jeszcze do terminologii narciarskiej, otóż właśnie w tym roku się dowiedziałem, że instruktorzy uczą dzieci pługu bardzo kosmopolitycznie, mianowicie mówią im, że mają zrobić „pizzę”. Chodzi o to, że narty ustawione w pług, czubkami blisko siebie, faktycznie mogą przypominać klinowaty kawałek wycięty z pizzy. A ponieważ pizza to słowo międzynarodowe, nie trzeba się kłopotać, że ktoś zrozumie słowo „pług” albo przekładać na inne języki. W uzupełnieniu – kiedy instruktor chce zasugerować dziecku, żeby dla odmiany pojechało nie płużąc, mówi „spaghetti”, co ma się odnosić do długich, równoległych kawałków (przed ugotowaniem, ma się rozumieć). I tak kuchnia włoska ma wpływ na szkolenie narciarskie.
A teraz już uciekam do pracy, chociaż pewnie w przerwach będę wskakiwał na Wyspę.
Wyniosłam sie w inne czasy i klimaty…. pięterko wyżej 🙂