« 100 + 100 LAT, SKOWRONKU!!!: )))) Andrzej Bobkowski.. 1958 »

Majeczka w USA, cz. 11

Nieuchronnie zbliżał się koniec wakacji Majeczki w USA. Sama nie wiedziałam co jej jeszcze pokazać. I to nie dlatego, że już nie było co, ale głównie dlatego, że za dużo zostało do pokazania. Z wycieczki nad Mississippi River, po namyśle, zrezygnowałyśmy, chociaż Majeczka miała na nią wielką chrapkę. Ponad trzy godziny jazdy, żeby zobaczyć rzekę? Rzeka jak rzeka – woda i brzegi. Co prawda w Dubuque jest muzeum i to dość ciekawe, ale ta odległość…

W rezultacie zdecydowałyśmy się na Shedd Aquarium. Zaplanowałam wizytę na Navy Pier i stamtąd „Water Taxi” do Shedd Aquarium. Płynąc taksówką wodną ma się całe Downtown jak na dłoni. Piękne widoki. Niestety, nie sprawdziłam dokładnie, a „Water Taxi” pływa tylko w weekendy. Był piątkowy ranek… Po chwili konsternacji, zdecydowałyśmy się na pieszą wędrówkę. Bulwar wzdłuż Lake Michigan zachęcał do marszu. Minęłyśmy przystań jachtów, Buckingham Fountain… Prawdę mówiąc, myślałam że z Navy Pier do Shedd Aquarium jest dalej…

Przed Shedd Aquarium natknęłyśmy się na pomnik dwóch koni. Dwa lata temu ich nie było. Jestem tego pewna, bo coś takiego zapamiętałabym na 100%. I znowu Majeczka posłużyła mi za model porównawczy. Dzięki niej widać, jakie to jest duże…

W Shedd Aquarium są głównie ryby, ale nie brakuje też i innych zwierzaków. Trudno było robić nam zdjęcia, bo lampy błyskowej nie za bardzo można było używać, a w pomieszczeniach z akwariami było dość mroczno. Jedynie same akwaria były podświetlone. Poza tym robiąc zdjęcia, nawet z odpowiednią przesłoną, nie dało się wyeliminować błyszczących napisów, które odbijały się w szybach. Także wiele naszych zdjęć poszło do kosza…

Duże wrażenie robi na mnie anakonda. Nie wiem dokładnie ile ma metrów, ale nie udało mi się jej jeszcze zobaczyć w całości. Okręcona dokoła konarów, częściowo pod wodą, ginie gdzieś w zakamarkach akwarium (ogromnego). To co widziałyśmy miało obwód większy niż moja głowa. Potęga…

Przy basenie z waleniami (ich zdjęcia też nam nie wyszły), było akwarium z czymś dziwnym. Ni to koniki morskie, ale jakieś takie dziwne…

W pierwszej chwili myślałam, że są to jakieś wodorosty. Niewiele się ruszały… Majeczka próbowała im zrobić zdjęcia z fleszem, ale momentalnie podszedł do niej chłopak z obsługi i powiedział, że tu jest zakaz używania flesza. To coś się denerwuje, jak mu się pstryka po oczach i może nawet od tego paść. Nie za wyraźnie nam te zdjęcia wyszły, ale zawsze coś widać…

Wracałyśmy starą trasą. Czyli do fontanny, i potem na kolejkę. Patrząc na mijane budynki, przypomniało mi się, że jeden z tych budynków jest federalnym więzieniem. Nie wiem dokładnie jacy więźniowie tam siedzą, bo nie zdarzyło mi się, ani moim znajomym… Oczywiście Majeczka trzasnęła fotki na pamiątkę.

W przeddzień wyjazdu Majeczki, było wielkie pakowanie. Okazało się, że rzeczy za pierona nie chcą wejść do walizki. Musiała zdecydować, co zabierze ze sobą, a co wyślemy paczką. Nie bardzo mogłyśmy pojechać na dłuższą wycieczkę, bo na drugi dzień miała już wracać…

Zabrałam ją najpierw do sklepu „Hobby Lobby”

Szkoda, że nie można tam było robić zdjęć. Gdy zabrałam do tego sklepu swoją mamę po raz pierwszy, pytała mnie, czy to jest muzeum. A to tylko sklep dla hobbystów. I to różnych, różniastych…   Spędziłyśmy w tym sklepie sporo czasu, bo nie mogłam wyciągnąć z niego Majeczki. Doszła do wniosku, że dobrze że tu nie mieszka. Przynajmniej połowę zarobków zostawiałaby w tym sklepie. Tyle rzeczy jej się podobało.

Wróciłyśmy do domu. Zostało nam jeszcze trochę czasu do wyjazdu na lotnisko. Postanowiłam pokazać jej trochę inne Chicago. Dzielnicę, gdzie mieszkają tak tutaj zwani „Afro-Amerykanie”, a po naszemu Murzyni.

Na wieść, dokąd się wybieramy, mój mąż powiedział mi tylko „mam nadzieję, że wiesz co robisz”. Obiecałam solennie, że nie będę się nigdzie zatrzymywać, ani wysiadać z samochodu i Majeczce też na to nie pozwolę. Pojechałyśmy…

Majeczka bała się nawet robić zdjęcia. Kraty, gdzie to tylko możliwe, domy odrapane, okna bez szyb… A wystarczy tylko przejechać skrzyżowanie, za którym jest już inna dzielnica i zupełnie inny widok. Zadbane ogródki, czyściutko i milutko. Zupełnie inny świat. Wróciłyśmy do domu całe i zdrowe…

Po powrocie do domu zadzwonił telefon. Mój syn pracuje w biurze podróży i sprawdził rezerwację Majeczki na lot do Polski. Okazało się, że nie ma ona rezerwacji. Synowi włosy stanęły dęba. Nie przestraszył go przedłużony pobyt Majeczki, a moja reakcja. Mówiłam mu od kilku dni, żeby to sprawdził, a on uparcie powtarzał, że nie ma takiej potrzeby. Wystraszony zadzwonił pod znany mu numer i dowiedział się, że Majeczka nie ma rezerwacji, bo nikt nie ma. Lot został odwołany z przyczyn technicznych. Powinna się zgłosić do biura Lotu i tam wszystko się ustali. Jest możliwość wylotu 29 września, ale tylko przez Frankfurt.

Pojechaliśmy na lotnisko. Do O’Hare mam 15 minut jazdy. Kolejka była nieduża i myśleliśmy, że dowiemy się wszystkiego raz-dwa… Staliśmy godzinę. Gdy już doszliśmy, Majeczka na wstępie oznajmiła, że z żadnymi przesiadkami lecieć nie będzie, bo się zgubi. Nie po to kupowała droższy bilet bezpośredni, żeby się teraz przesiadać. Zapytałam o lot na następny dzień. Facet wziął paszport Majeczki i jej bilet i poszedł sobie. Wrócił za 15 minut. Wypisał jej bilet na następny dzień na 17:25 i mogliśmy iść do domu. Na odchodnym facet powiedział, żeby jutro zadzwonić, bo samolot może mieć opóźnienie.

Nam nie robiło to różnicy. Zadowolone, że mamy dodatkowy dzień, przejechałyśmy się najpierw wewnętrzną kolejką  po lotnisku. Łączy ona poszczególne terminale i jest bezpłatna. Małżonek poszedł na parking i wziął samochód. Pojechał nim z terminalu 5 (międzynarodowy) na terminal 1, gdzie kolejka kończy swój bieg, a właściwie zawraca i jedzie z powrotem.

Oczywiście nie obeszło się bez zdjęć.

Wróciliśmy do domu. Doszłam do wniosku, że nie ma co siedzieć w domu w taki wieczór. Wsiadłyśmy z Majeczką w samochód i pojechałam nad jeziorka, po których czasami pływamy z mężem i synem kajakiem. Oczywiście pojechałyśmy bez kajaka. Niby niedaleko, ale gdy dojechałyśmy, słońce zaczynało już zachodzić…

Pstryknęłyśmy kilka zdjęć… Zaczepił nas jakiś, nie wiem – Chińczyk, czy Koreańczyk, a może Japończyk (ja ich nie rozróżniam). Byłam zdziwiona, bo zaczepił nas po polsku powiedzeniem, że ładne z nas dziewczyny. Polak nie nazwałby dwóch kobiet po pięćdziesiątce „dziewczynami”!!! Bo i jakie z nas „dziewczyny”… Dowiedziałyśmy się, że ma biznes nie tylko tutaj, ale i w Polsce. Często bywa w Trójmieście, Krakowie, Warszawie i Łodzi. Tej Łodzi to się domyśliłam, bo tak to wymawiał, że mogło to być wszystko. Ale w sumie tak gadał, że nawet dało się zrozumieć. Powiedział nam, że dużo rozumie po polsku, tylko my za szybko mówimy. Skąd ja to znam…

Jeszcze rozmawiałyśmy z nowym znajomym, kiedy przyjechał policjant. Przez tubę powiedział, że już słońce zaszło i zamykają park. Fakt, zapomniałam. Tu zamyka się parki o zachodzie słońca. Tym, którzy nie chcą się wynieść na czas grozi mandat. Zabrałyśmy się stamtąd.

W niedzielę, 30 września, doszłyśmy do wniosku, że nie ma co siedzieć w domu. Pojedziemy z powrotem nad te urocze jeziorka. No i pojechałyśmy…

Znam już trochę te tereny, bo ciut objeździłam je z mężem. Nie wszędzie jednak byliśmy. Najczęściej jechaliśmy samochodem do przystani na jeziorze i stamtąd pływaliśmy „wzdłuż, wszerz i w poprzek” po całości. Teraz obleciałyśmy to częściowo na piechotę, częściowo samochodem. To spory teren. Siedliska wielu gatunków ptaków, zwierzaków i roślin…

W pewnym momencie Majeczka zauważyła, że jakoś dziwnie wyglądają smugi po przelocie samolotu. Faktycznie, za samolotem nie ciągnęła się normalna biała smuga, ale jakby kilka rzędów kropek. Potem te kropki zmieniły się w litery… Nigdy czegoś takiego nie widziałam, Majeczka też nie. Na wszelki wypadek „obcykałyśmy” te napisy. A to tylko reklama czegoś tam… Muszę przyznać, że dość ciekawa.

Wróciłyśmy do domu. Oczywiście syn zadzwonił pod odpowiedni numer i dowiedzieliśmy się, że samolot zamiast o 17:25, odleci o 21. Muszę przyznać, że byłam zła. Gdyby od razu powiedzieli o której jest faktyczny odlot, mogłyśmy się wybrać na jakąś dłuższą wycieczkę.

Na lotnisku byliśmy o 18. Zaskoczyło mnie, że właściwie w ogóle nie było ludzi. Pustka. Dopiero od pracownicy LOT-u dowiedzieliśmy się, że w zasadzie wszyscy pasażerowie zostali odprawieni 3 godziny temu i niektórzy siedzą pod „rękawem” od 15. Okazało się, że tylko ten facet informował pasażerów o możliwym spóźnieniu i tylko pasażerowie, których on obsługiwał dzwonili i przyszli później. Cała reszta „kwitła” na lotnisku sześć godzin… Dobrze, że na tego gościa trafiłyśmy. Miałybyśmy strasznie „rozerwany” dzień. I to latanie w te i nazad. Majeczka bez problemów przeszła wszystkie odprawy. Zostawiliśmy ją za bramkami. Wyleciała o 21…

Muszę przyznać, że ten miesiąc „lataniny” był bardzo przyjemny. Niby nie miałam zbytnio czasu dla siebie, ale poodwiedzałam stare kąty, miejsca w których od lat nie byłam… No i zdobyłam nową przyjaciółkę. Jakoś ta jej wizyta nas do siebie zbliżyła. A tyle było obaw przed…

199 komentarzy

  1. miral59 pisze:

    Zapraszam na ostatnią wędrówkę z Majeczką po Chicago i okolicach. Mam nadzieję, że nie wcięłam się nikomu. Happy-Grin

  2. Tetryk56 pisze:

    Mira, świetna z ciebie gospodyni – nie wiem, czy przez pół roku potrafiłbym tyle gościowi napokazywać! Reportaże – dzięki waszemu współdziałaniu – znakomite, aż szkoda że to już koniec tej serii. W głębi duszy wierzę jednak, że znajdziesz tematy na kolejne!

    • miral59 pisze:

      Dziękuję za uznanie Delighted Moim zdaniem, wszystko zależy od tego, ile w okolicy jest miejsc do pokazania. I tak, jak dla mnie, Majeczka była trochę za krótko. Nie pokazałam jej wszystkiego, co znam. Miesiąc, to trochę za mało. Jestem tu prawie 15 lat i lubimy z mężem wyjeżdżać, poznawać nowe tereny. Co się dziwić, że znam tyle miejsc.

  3. Jasmine pisze:

    Witam także tu. 🙂
    Jutro raz jeszcze obejrzę zdjęcia, dziś przeczytałam i żal mi, że to już koniec ❓ 🙁 Wydawało mi się, że oprócz tego miał być jeszcze jeden odcinek, takie post scriptum. Oby. 🙂

    Też, jak Tetryk, wierzę, że znajdziesz tematy na kolejne teksty, mogą być ze zdjęciami, mogą być bez. 🙂

    • miral59 pisze:

      Dziękuję za zaufanie 🙂 Jak już pisałam, mam zaczęty projekt kolejnego odcinka Majeczki 🙂 Tym razem naprawdę ostatni. Ale mam też pomysł na inny fotoreportaż 🙂 Czekam też na śnieg, którego jak na razie u nas nie ma. Planuję wyjazd w kaniony zimą. Jeszcze o tej porze roku nigdy tam nie byliśmy. Widziałam tylko piękne zimowe zdjęcia w folderze. Zamarznięte wodospady i kaskady… Coś pięknego!!! Szkoda tylko, że nie mam dobrego aparatu. Zdjęcia były by trochę lepsze Happy-Grin

  4. Wiedźma pisze:

    Świetnie…. jest co poczytać i pooglądać 🙂 No i nie mam tu problemu, bo lampki na pewno nie należy zapalać Happy

  5. miral59 pisze:

    Nie dam rady siedzieć dłużej przy komputerze. Zaczynam zasypiać Zzzzzz U mnie już północ, a przecież jeszcze dwa dni temu miałam anginę. Nie wydobrzałam chyba do końca. Idę spać Spanko
    Miłego dnia wszystkim Wyspiarzom życzę Bye I do jutra – oczywiście u mnie, bo u Was do popołudnia 🙂

  6. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! To jest frajda, oglądanie tych ciepłych zdjęć, gdy za oknem mróż i śnieg:) A przecież nie tylko dlatego….!
    Delighted

  7. Alla pisze:

    Dzień dobry 🙂 I se zwiedziłam kawałek Hameryki. Ciekawy jest ten budynek więzienia i to w samy centrum miasta 😀 Okienka pewnie takie wąziutkie, coby oprócz myszy lub ptaszka nic się nie prześliznęło 😀
    Być uwięzionym w takim betonie kilka lat, to zapewne można zbzikować 🙁

  8. Alla pisze:

    Szkoda, że pod relacją Mirelki, Majeczka chociaż jednego zdania nie dopisała..

  9. Alla pisze:

    A piłyście wieczorkami napoje wyskokowe, np. ??? 😀
    Nooo coo, ciekawość to pierwszy stopień do… wiedzy! O! 😀

    • Wiedźma pisze:

      Witaj Skowronku ! więzienie rzeczywiście niezwykłe, ale mnie najbardziej spodobały się te koniki z listkami… jak senna zjawa 🙂

    • miral59 pisze:

      Muszę przyznać, że z tymi napojami, to nie za bardzo 🙁 I to nie dlatego, że nie było. Majeczka jest typowo „nietrunkowa” 🙁 Parę różnych nalewek spróbowała, niektórymi się nawet zachwyciła, ale jak wypiła z 50g, to był sukces. Ona lubi takie różne słodkości. Smakował jej likier czekoladowy, mleczko na rumie, moja pomarańczówka i taki smakowy Smirnoff (słabe toto jak nie wiem co). Mocniejszych trunków nie pijała. Na te 34 dni pobytu u mnie, może ze sześć razy sobie coś łyknęła, to wszystko. Sad Nawet jak byliśmy pod namiotem wypiła tylko raz (a mieliśmy 3 ogniska, byliśmy tam 4 dni) i to też w takich ilościach, że aż żal bierze.

  10. Alla pisze:

    Idę… siusić… głowę, jak to moje dziecię mówiło, gdy miało lat trzy 😀 I było taaakie słodkie 😀

  11. Wiedźma pisze:

    Pora na dłuższy spacer… Ami czeka, żeby pobiegać po śniegu… 🙂

  12. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))
    Papierzyska przerzucam! „Kurz się kłębi pod butami, stepami, polami…” Łeee!: (

    • Alla pisze:

      Hmm, a ja to myślałam, że Pan w swych opasłych segregatorach wszystko w najlepszym porządku masz 😀
      Noo chyba, że Pan puścił w ruch niszczarkę 😀

      • Incitatus pisze:

        Przenoszę do archiwum segregując nieco co wiąże się z przeczytaniem połowy pism, a z tej połowy połowa jest psu na budę i trzeba to rzeczywiście zniszczyć przed wyrzuceniem, bo na jaką cholerę trzymać do niczego nikomu niepotrzebne „gradobicie”?: ((

        • miral59 pisze:

          Ja już mam to za sobą. Happy-Grin Ale też mi to trochę czasu zajęło. I sama nie wiedziałam skąd się tyle tych papierzysk nagromadziło Thinking

  13. Tetryk56 pisze:

    Dzień(?) dobry! Czy to już dzień????
    Wink

  14. miral59 pisze:

    A tak w ogóle, to dzień dobry wszystkim Happy-Grin Co prawda już chyba się witałam na tym wątku, ale co szkodzi jeszcze raz Wink

  15. miral59 pisze:

    W sumie ja też będę musiała na trochę opuścić zacne towarzystwo 🙁 Niedziela, niedzielą, ale mam co nieco do zrobienia Sad Będę jednak trzymała rękę na pulsie i zajrzę tu co jakiś czas Happy-Grin

  16. Incitatus pisze:

    Melduję, że żyję. Jeszcze! Sad

  17. Wiedźma pisze:

    Tez mnie dzis dopadły papiery i słupki do liczenia. Okropnie tego nie lubię…. 🙁

    • Wiedźma pisze:

      Zrobiłam sobie przerwę na chwilę…. tak się mści na człowieku niechęć do papierów; w którymś momencie TRZEBA zrobić porządek. Nie da sie ” na skróty”…

      • Alla pisze:

        Doszłam do wniosku, że…. kocham prasowanie 😀
        Calutkie dwa dni nie zaglądnęłam w żaden dokument. Nic, zero, nul…
        I tym sposobem pusty kosz wcisnęłam do garderoby. Cała w… skowronkach 😀

        • Wiedźma pisze:

          też bym była…. ale to jeszcze poczeka, najpierw słupki. Worry Zastanawiam sie, dlaczego nasz Kwak dziś się nie pojawił ?

  18. Quackie pisze:

    Dobry wieczór. Przeróżne okoliczności wpłynęły na to, że dopiero teraz jestem, jedne nieprzyjemne (pozwólcie, że zmilczę), inne po prostu praktyczne (przedwyjazdowe). Tydzień tak się szykuje, że chyba zaraz muszę siadać i pisać…

  19. Quackie pisze:

    Ad rem – dzielnice, gdzie (białemu) strach wysiąść z auta, bywają i w stolicy, zastanawiająco niewiele przecznic od Kapitolu.

    Ból z pakowaniem znam z autopsji, niestety 😛 to prawda, że wybór czasem jest trudny, oj trudny.

    Perypetie z odlotem też nie są mi obce – jak wracałem w maju 2010 r., islandzki wulkan dał znać o sobie i właśnie o 24 h wszystko się przesunęło, a w sumie nawet więcej (biorąc pod uwagę nawarstwiające się opóźnienia już w Europie). Ale obsługa była bardzo na miejscu, więc w sumie byłem zadowolony z efektu.

    Koniki morskie bywają przeróżnych kształtów, chodzi zazwyczaj o mimikrę.

    • miral59 pisze:

      W jednym z miasteczek, wcale nie tak daleko od Chicago, chociaż już należącym do Indiany, przejazd białego nawet w biały dzień może być niebezpieczny. To miejscowość Gary. Ma ono kiepską reputację i najwięcej strzelanin i ofiar śmiertelnych w całym USA. Tam bym nie zabrała Majeczki, ani sama bym nie pojechała. To miasteczko różnych mafii i gangów. Wiele domów stoi pustych. Mieszkańcy albo się wynieśli do innych miasteczek, albo na cmentarz. Nikt normalny domu tam nie kupi i oczywiście miasteczko podupada. Kto chce żyć z pistoletem przy głowie? A życie można tam stracić przez przypadek…

    • miral59 pisze:

      Perypetie z odlotem też nie są mi obce. Moja mama też je miała i to nie raz. Za pierwszym razem LOT sprzedał dużo więcej biletów, niż miał miejsc w samolocie. I to nie na jeden dzień. Ponad tydzień, dzień w dzień ilość pasażerów, którzy mając bilet nie mogli odlecieć, rosła. To co się działo na lotnisku, przechodziło ludzkie pojęcie Worry Mojej mamie, to nie był problem. Po prostu, odfajkowali, że była i zabrałam ją z powrotem do domu. Ale byli tam ludzie, którzy musieli tego dnia wylecieć i to z różnych powodów. Jakaś kobieta płakała, że jedzie na pogrzeb i wyjazd za dwa-trzy dni jej nie urządza. Po prostu nie ma sensu wtedy lecieć. Jakiś facet się awanturował, że jego znajomy przywiózł go z Indiany (czy Wisconsin, już nie pamiętam) i pojechał. Co ten facet ma teraz zrobić. W Chicago nie zna nikogo, a na hotel go nie stać, a poza tym to on nawet nie wie, gdzie tu może być jakiś hotel. Takich różnych przypadków było sporo, ale nie chcę się rozpisywać. W każdym bądź razie działo się nieźle…

      • miral59 pisze:

        Innym razem odwieźliśmy mamę na lotnisko, pożegnali, odprowadzili do strefy bezpieczeństwa i wrócili do domu. Może ze dwie godziny później zadzwoniła moja szwagierka, że mama nie poleciała. Jakaś usterka techniczna samolotu. Wszystkich pasażerów przewieziono do hotelu. Wzięliśmy numer do tego hotelu i zadzwonili. Mamy w nim nie było… Oczywiście od razu telefon do Polski, żeby rodzina nie jechała po mamę i że powiadomimy o rozwoju sytuacji. Nie powiem, byłam zaniepokojona o mamę. Szwagierka wytłumaczyła, że może nie wszystkich pasażerów rejestrowali i jak mama jest z jakąś panią w pokoju, to ten pokój może być na tą kobietę, a nie na mamę. Na drugi dzień zadzwonił jakiś facet, zapytał mnie o imię i nazwisko i oddał telefon mamie. Dosłownie ryczała, że ma tego dość i już sama nie wie co ma robić, bo chyba znowu nie polecą. Uspokoiłam i kazałam jej się nie ruszać spod tego stanowiska LOT-u, zaraz tam będziemy. Zrobiliśmy chyba rekord dom – lotnisko 🙂 Tylko opony piszczały 🙂 Dobrze, że żaden gliniarz nie siedział gdzieś tam po drodze z radarem. Happy-Grin
        Swoimi kanałami dowiedzieliśmy się co się stało. (Szwagierka dobrze zna panią Basię – kierowniczkę LOT-u na tutejszym lotnisku 🙂 ) Samolot po usunięciu drobnej usterki ustawiał się pod rękaw i zaczepił skrzydłem o coś. Nic się nie stało i to „zaczepienie” było nieznaczne, ale ktoś z obsługi lotniska zauważył i samolot znowu musiał iść do przeglądu. Po uzgodnieniu niektórych szczegółów dotyczących odlotu mamy następnego dnia, z panią Basią, zabraliśmy mamę do domu. Biedulka była roztrzęsiona. Dobrze, że miała ze sobą mój numer telefonu, bo nie znaleźlibyśmy jej. Okazało się, że LOT sam nie wie, gdzie umieszcza swoich pasażerów. Szwagierce podali inną nazwę hotelu. Mama miała jakąś ulotkę z tego w którym była. Zupełnie inna nazwa… I co się dziwić, że nie było jej tam, gdzie dzwoniliśmy…

      • Quackie pisze:

        Ja co prawda raz leciałem British Airways (z przesiadką w Londynie), a drugi raz – właśnie w 2010 – Lufthansą, z przesiadką we Frankfurcie w jedną stronę, a w Monachium – z powrotem. I sobie chwalę. Takich numerów, żeby sprzedali więcej biletów niż miejsc, to nie było. A może LOT podstawił mniejszy samolot niż miał w planach i stąd problem?

        • miral59 pisze:

          Nie, sami przyznali, że ich agenci sprzedali więcej biletów, niż mają miejsc. I nie było to na jeden samolot, a na wiele. Jak pisałam, trwało to ponad tydzień…

        • miral59 pisze:

          Moja mama nigdy nie chciała lecieć z przesiadką. Używała tylko LOT-u, chociaż, według opinii naszych znajomych, to dziadowska firma. Mama zawsze bała się, że w obcym państwie zabłądzi. No i ta nieznajomość żadnego języka obcego. No może trochę rosyjski…

        • miral59 pisze:

          Poza tym, skoro mają konkretną ilość miejsc, powinni kontrolować ilość sprzedanych biletów. W samolotach nie ma miejsc stojących i można dokładnie określić, ile osób może lecieć. A tłumaczenie się, że myśleli, że część osób zrezygnuje z lotu… To przepraszam, moim zdaniem głupie tłumaczenie.

          • Quackie pisze:

            To prawda. Ale słyszałem ostatnio podobną historię o biurze podróży, które sprzedawało wycieczki (bodaj do Portugalii, dość drogie), z dolotem z Gdańska, a więc dla mieszkańców Trójmiasta atrakcyjne. Po czym przed samym terminem wylotu informowali, że zmieniają miejsce wylotu na Warszawę (co się wiązało z dojazdem, a nierzadko również noclegiem). Całkiem sporo osób ze względu na dodatkowe koszty rezygnowało, a wtedy biuro oddawało im pieniądze… ale przecież te pieniądze przez kilka miesięcy leżały na ich kontach, już nie mówię, że procentowały, ale stanowiły, było nie było, coś w rodzaju nieoprocentowanego (bo klientom biuro z procentem nie oddaje) kredytu obrotowego. Ot, chamska sztuczka.

    • miral59 pisze:

      Czyli myślisz Kwaku, że te cudaki, to koniki morskie? Niby trochę podobne… Thinking

  20. Alla pisze:

    Mistrz Q cały i zdrowy.. Na szczęście 🙂
    Dobrej nocy 🙂

  21. Wiedźma pisze:

    No ! Odrobiłam swoją pańszczyznę słupkową i mogę nawet pomysleć o prasowaniu, tak zachwalanym przez Skowronka. Jutro, rzecz jasna 🙂

    • miral59 pisze:

      Nie lubię prasowania Distort W domu prasuję tylko obrusy, bo nie znoszę tych pasków od złożenia. Lubię mieć na stole „listek”. Wszystko inne prasuje u mnie suszarka. Nie kupuję lnianych rzeczy, bo tych suszarka nie wyprasuje. Wszystko inne jest OK Happy-Grin

      • Wiedźma pisze:

        Bardzo wygodne urządzenie, warto sie rozejrzeć !:)

        • miral59 pisze:

          Nie wiem jak jest teraz, ale wiele lat temu w Polsce były dostępne tylko suszarki elektryczne. Suszyły świetnie, ale tyle prądu żarły, że można było zbankrutować. Wiem, bo znajoma wysłała rodzinie taką suszarkę. Czasy się zmieniają i może już są takie bardziej ekonomiczne suszarki. A to naprawdę dobra rzecz

          • Quackie pisze:

            Hmm, nie interesowałem się tym tematem, ale wiem, że są pralkosuszarki, które najpierw upiorą, a potem w tym samym cyklu wysuszą. Można zresztą włączyć program „tylko suszenie”. Samodzielnych, elektrycznych suszarek na pranie chyba nie widziałem. Aczkolwiek Kuma w Marylandzie ma taką.

            • miral59 pisze:

              Tylko chyba Kuma w Marylandzie ma suszarkę gazową. Te są tu najpopularniejsze i chyba najbardziej ekonomiczne. Nie jestem pewna, ale chyba pralkosuszarka nie suszy tak jak sama suszarka. Te bębny trochę się różnią od siebie. Ubranka z suszarki wyjmuję i od razu mogę je założyć. W praktyce, wieszam na wieszaki, albo składam i pakuję do szuflad.

              • Quackie pisze:

                A wiesz, że nie zwróciłem uwagi? Wiem, że przypomina pralkę Franię z pionowo ustawionym bębnem, ale żeby była podłączona do instalacji gazowej, to nie kojarzę.

                • miral59 pisze:

                  Nie wiem. Byłam w wielu domach, ale nie udało mi się trafić na elektryczną suszarkę 🙂
                  W sumie ekspertem nie jestem i nie wiem wszystkiego o USA i jego urządzeniach 🙂

  22. miral59 pisze:

    A tak w ogóle, to z tym pakowaniem, uważam, że wszystko zależy na ile czasu przed wyjazdem człowiek się pakuje. Pamiętam, że jak lecieliśmy do Polski, dwa dni przed miałam wszystko przygotowane. Moja była szefowa (jak mi kiedyś powiedziała) pakowała się zawsze na dwie godziny przed wylotem. Dziwiła się potem, że ja mam wszystko co mi jest potrzebne, a ona brała całą masę niepotrzebnych rzeczy, a to co potrzebne, zostawało w domu. Się nie dziwię. W pośpiechu i w ostatniej chwili, każdy by chyba łapał co mu wpadło pod rękę Happy-Grin

  23. Quackie pisze:

    U nas ilośc zabieranych rzeczy zależy również od środka lokomocji. Jak jedziemy gdziekolwiek samochodem, to pojemność bagażnika (ok 460 l.) plus czasem jeszcze box na dachu (jak jeździliśmy na narty). No i od czasu, jaki spędzimy w podróży i w miejscu docelowym. Wiadomo, że w samolotach są limity, z drugiej strony jak lecimy wszyscy we czworo, to na Juniorów przypada tyle samo bagażu, co na nas, więc najczęściej i tak 4 x 23 kg nie wykorzystamy.

    • miral59 pisze:

      Myślę, że to mniej więcej każdy dopasowuje ilość bagażu do środka lokomocji. I wiadomo, że na samolot weźmie się najmniej ze względu na koszty.

      • Quackie pisze:

        No tak, to oczywiste. W sumie nie dopowiedziałem, chodziło mi o to, że jak samochodem, to małżonka stara się maksymalnie wykorzystać dostępną przestrzeń, a jak samolotem i część bagażu musi sama tachać (powiedzmy, raczej pchać, bo walizki mamy z kółkami), to już nie jest taka skora do zabierania „tego-i-jeszcze-tamtego-bo-się-na-pewno-przyda”. 😉

        • miral59 pisze:

          I chyba większość tak ma 🙂 Co się przemęczać 🙂 W samochód najprościej jest załadować wiele rzeczy. Ostatecznie nie niesiesz tego na grzbiecie. Samo jedzie 🙂

  24. miral59 pisze:

    Muszę na moment polecieć do pralni 🙂 Wysuszyły się spodnie moich chłopców. Jak ich nie powieszę od razu, wygniotą się i będę musiała prasować, a tego jak już wspominałam, nie znoszę 🙂

  25. miral59 pisze:

    Muszę przyznać, że Cię podziwiam 🙂 U Ciebie prawie 2 w nocy (u mnie dochodzi 19)!!! Chyba bym padała na nos i nim pisała 🙂

    • Quackie pisze:

      Hihi, bo ja od czasu do czasu funkcjonuję wg amerykańskiego czasu 😉 poza tym cały czas piszę…

      • miral59 pisze:

        Czy to znaczy, że Ci przeszkadzam w pisaniu? Nie chciałabym…
        A funkcjonujesz według czasu amerykańskiego, bo się tu wybierasz? Happy-Grin

        • Quackie pisze:

          Nie wybieram się 🙁 chociaż były takie przymiarki, ale nic z nich nie wyszło. A co do przeszkadzania, to mowy nie ma.

          • miral59 pisze:

            Szkoda… Ja cały czas podtrzymuję swoje zaproszenie 🙂 Jak tylko się będziesz wybierał, daj znać 🙂 Przyślesz zdjęcie, żeby wiedziała kogo odebrać z lotniska 🙂

            • Quackie pisze:

              Pięknie dziękuję, w razie czego przyślę niezawodnie. Ale nie jest powiedziane, że z lotniska – podejrzewam, że gdyby, to przyleciałbym do Kumy, a dopiero od niej wybierał się dalej, i nie wiem, czy samolotem 🙂

              • miral59 pisze:

                Z Maryland do Chicago kawałek drogi. Bardzo długa jazda. Samolotem szybciej i to dużo. Bilety w zależności od okresu są różne. Moja córka, która mieszka w Colorado, przylatuje zawsze samolotem. Samochodem to 14 godzin jazdy.

                • miral59 pisze:

                  I muszę Ci powiedzieć, że na święta nie przylatuje. Kiedyś wybierała się na Boże Narodzenie. Bilet kosztował prawie $600. Przyleciała w styczniu i zapłaciła tylko $150. Także różnica jest ogromna.

                • Quackie pisze:

                  Aj, zapomniałem, że to Stany i odległości, hmm, kontynentalne w obrębie jednego kraju. To może i lotnisko 🙂 widzę, że samolotem jest 2 h 15 min z lotniska Reagana na O’Hare. A podróż w obie strony od dwustu kilkudziesięciu dolarów… Hmmm. Wszystko do zastanowienia.

                • miral59 pisze:

                  To sprawdź jeszcze na nasze lotnisko Midway. Ma ono mniejsze opłaty lotniskowe i na ogół bilety są tańsze. Co prawda jest to dużo dalej od mojego domu, niż O’Hare, ale to nie jest problem. Zamiast 15 minut (oczywiście jeśli trafię na same czerwone światła po drodze) mogę jechać te 30 minut po autostradzie 🙂 Nie ma problema 🙂

  26. miral59 pisze:

    Przeniosłam to trochę niżej, bo niedługo będziemy pisać po dwie litery, tak drabinka będzie wąska 🙂

    Prawdę powiedziawszy, na temat samolotów za dużo nie wiem. Latałam nimi trochę i to wszystko. W sumie na trasie Polska i USA leciała chyba z 9 razy. Mogę poopowiadać o pierwszych turbulencjach, czy innych przygodach „lotniczych”. Ale na tematy techniczne, jestem tuman. I prawdę mówiąc, wcale się tego nie wstydzę 🙂

  27. miral59 pisze:

    Muszę Ci też powiedzieć, że Majeczka chodziła ze mną do pracy, bo za nic w świecie nie chciała sama się nigdzie ruszyć. W dużym stopniu ją rozumiem. Po angielsku ani słowa, a w dodatku ma słabą orientację w terenie. Faktycznie, nawet gdybym ją wsadziła do kolejki i napisała na kartce gdzie ma wysiąść, na bank by się zgubiła 🙂

    • Quackie pisze:

      No, ja się dogadam. Co nie znaczy, że nie doceniam tubylców, jeżeli chodzi o znajomość terenu i wiedzę, na temat gdzie warto się udać.

      Bardzo mi przykro, ale muszę na tym skończyć, bo już nic więcej dzisiaj nie napiszę, ani nie pogadam sensownie. Dobranoc!

      • miral59 pisze:

        Dobranoc 🙂 Kolorowych snów 🙂 I tak Cię podziwiam, że wytrwałeś do tej godziny

      • miral59 pisze:

        To Ty sobie śpij, a jeszcze popiszę 🙂 Od jutra koniec wakacji i znowu będę tu się odzywała tylko okazjonalnie. To sobie teraz ulżę Happy-Grin
        Tak sobie pomyślałam, że skoro znasz angielski, nie muszę Ci wszędzie towarzyszyć. Z Downtown Chicago jest świetne połączenie kolejką i autobusami. A jest tam co oglądać. Oczywiście zależy co najbardziej by Cię interesowało. Ale na dobrą sprawę na łażenie po Downtown i obejrzenie wszystkiego ciekawego, to spokojnie tydzień by zajęło. I to od rana do wieczora 🙂 Do kanionów bym Cię zawiozła 🙂

        • miral59 pisze:

          I nie tylko tam 🙂 Jeśliby Cię to interesowało, moglibyśmy się wybrać do Brookfield Zoo na karmienie płaszczek, oczywiście o ile byś się wybrał między majem a wrześniem. Do House on the Rock też bym mogła Cię zawieźć. A zresztą co tam będę teraz wymyślać 🙂 Jakbyś się wybrał, tobyśmy ustalili co najbardziej by Cię interesowało i gdzie moglibyśmy się wybrać:) Ale jedno mogę obiecać, nie będziesz się nudził 🙂 Majeczka się nie nudziła… Co chyba widać po opisach naszych wycieczek 🙂

        • Incitatus pisze:

          Zna angielski?? On lepiej mówi po angielsku niż Anglik z Amerykaninem razem, obaj podparci na dodatek Australijczykiem!!

  28. miral59 pisze:

    Czasami patrzyła na mnie z podziwem, że tak łatwo znajduję drogę. A tu wszystkie ulice są w kratkę. Jakieś skośne, czy kręcone uliczki są tylko na przedmieściach. A tu wszystko jest proste. I tak na ten przykład. Jeśli jesteś w Downtown Chicago i chcesz wrócić do domu kolejką. Do Rosemont, gdzie zawsze zostawiałyśmy samochód idzie „blue line” . Wystarczy dojść do ulicy Dearborn i iść wzdłuż niej. Zawsze na jakąś stację kolejki trafisz 🙂

    • Quackie pisze:

      W DC nie wszystko jest takie proste, raz, że oprócz siatki ulic prostopadłych są też promieniste ulice wychodzące z centrum, a dwa, że są dzielnice wchłonięte przez miasto, jak Georgetown czy Anacostia, które mają swój własny rozkład i układ.

      Tu też dobranoc! 😉

      • miral59 pisze:

        Nie mówię, że teraz, ale popatrz na mapę Chicago. Ulice, to siateczka prostopadłych linii. Co prawda taka Milwaukee idzie trochę po skosie, a i nitki autostrad nie idą równo, ale wszystkie inne ulice są „w kratkę”.

  29. miral59 pisze:

    Jak już będziesz to wszystko sprawdzał, możesz się zorientować gdzie mieszkam jak popatrzysz na dzielnicę Franklin Park i skrzyżowanie ulic Rose St. (N 25 Ave.) i Grand Ave. Mieszkam bardzo blisko tego skrzyżowania. Happy-Grin

  30. miral59 pisze:

    Co prawda nie idę jeszcze spać, ale zakończę już chyba to pisanie. Miło było spędzić na Wyspie cały dzień na rozmowach z Wami Happy-Grin Szkoda, że tak rzadko mam taką okazję Sad Życzę miłego tygodnia Serducho

  31. Alla pisze:

    Zapraszam piętro wyżej 🙂 Dzień dobry..

Skomentuj Wiedźma Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)