Przyjaciół to ja zawsze ciekawych miałem.
Wyobraźcie sobie, moi czytelnicy, że w moim życiu, nawet we wczesnej młodości, dziwnie się historia z dniem dzisiejszym splatała, no bo czyż nie ciekawym jest, że do mojej towarzyszki dziecięcych zabaw w piaskownicy ogniem wielkiego uczucia zapłonie mój serdeczny przyjaciel, bohater cudownych awantur Daniel T. zwany popularnie Dankiem, rzeźbiarz i snycerz później niezrównany, wnuk – choć nie w prostej linii – ostatniego przedwojennego wojewody lubelskiego? Trzeba Wam jeszcze i to wiedzieć, że Iza była córką towarzysza broni mego Ojca, Zenka Sz., jednego z bardzo, bardzo niewielu, którym przyszło razem z nim zawieruchę ostatniej wojny przeżyć. Ale wspomnienia dzisiejsze nie o Izie, a o Danku, któremu tego lata jeszcze nie żeniaczka, a ryby były w głowie! I nie jemu jednemu.
Pasji wyciągania z wody zimnokrwistych poświęcało się w czasy one wielu, wielu moich znajomych, kolegów i przyjaciół. Ja sam wędkuję od usmarkanego dzieciństwa, oni w większości też tej pasji w wieku szczenięcym ulegli. Przebuszowaliśmy razem torfianki, glinianki, mniejsze i większe rzeczki i niejednokrotnie nad Bug wyprawy czyniliśmy. Nad jeziora Białe, Glinki, Czarne i inne wpadaliśmy wielokrotnie, ale szczytem wędkarskiego Eldorado były zawsze one – Mazury! Odległe…..Z mojej mieściny jechało się do tej dalekiej krainy długo i z wieloma przesiadkami, wyprawę planowało rok cały dopieszczając najmniejsze szczegóły i kompletując sprzęt przeznaczony na taką eskapadę. Ileż razy pożądliwym okiem patrzyłem na haczyki, spławiki, nowiutką żyłę odłożone na półkę….tak bym to capnął, sprawdził czy łowne, a tu nic z tego – czekają na WYPRAWĘ! Nie torfianka dla nich, one przeznaczone na tajemniczą mazurską toń!
Ileż to było rozmów, planów, podziału kto co bierze, załatwia, kombinuje…Bo kombinować wiele rzeczy trzeba było, nie szło się ot tak do sklepu i wychodziło ze wszystkim o czym wędkarz zamarzy. Robiliście kiedyś wędki sumowe z prętów szklanego włókna? Nie, nawet nie wiedzielibyście skąd je wziąć, a wystarczyło pokombinować i delikatnie rozebrać idącemu z postępem rolnikowi część elektrycznego pastucha. Naturalnie na pastwisku, toż nie w szopie koło domu, a na pastwisku to on był pod prądem. Ten pastuch… Ale ja tu się rozpisuję o wędkarstwie, a miało być o przyjaciołach. I Danku.
Otóż razu pewnego onże mój przyjaciel wraz z trzema innymi mymi przyjaciółmi na Mazury małą grupką jechali. We czterech. Jakaś plaga na resztę naszej bandy spadła i z wieloosobowej grupy co to miała liczyć pluton niemal cały jeno ta garstka ostała! Cóż, my nie możemy, oni jadą! Zazdrość wielu z nas skręcała, bo tu już wakacje (ostatnie przed rokiem maturalnym!), a z wyprawy nici, czwórka zaś szczęśliwców wszem i wobec gromko zapowiada jakich to rozkoszy zażyją! Zmiany w planach, związane ze zmniejszeniem liczebności podróżników poczynili nieliche i, mimo potężnych protestów, obrabowali nas z zapasów na wspólną ekskursję czynionych słusznie argumentując, że skoro my nie jedziemy, to nic a nic już nie jest nam potrzebne. Znaczy – życie wasze końca dobiega i na jaką cholerę wam to wszystko, do grobu weźmiecie? Argument słuszny w swej logicznej wymowie a i podparty autorytetem niezłego kułaka. Cóż było robić, oddawaliśmy czując w głębi dusz – nieco przykopconych przyszłym ogniem piekielnym – że rację to oni jakąś mają, było nie było to my zawiedliśmy!
A ta banda z Dankiem na czele opowiada jakież to przyjemności ich czekają, nu, szalona wprost rozkosz! Zmienili cel wyprawy, teraz jadą do zupełnej głuszy! Do najbliższej wioski kilometrów osiem, tam jeden sklep, dwa autobusy dziennie i jeno sami przyjaźnie nastawieni tubylcy. Tłumacząc na język polski – kłusownicy, których postawiony na noc na węgorze dwustuhakowy sznur nie zdziwi, bo sami takie liczące po tysiąc albo i dwa, stawiają! I najważniejsze – żadnego radia, gazet, mycie jeno dobrowolne, a zatem niezbyt częste….no pełny luz; oni, nieskażona przyroda, masy ryb, spokój cisza i odprężenie. Żeby do ludzi nie ciągnęło przez miesiąc cały uradzili łby ogolić. Na łyso. I to nie tylko ostrzyc, a jeszcze brzytwą do glancu wypucować. Pomysłodawcą był nie kto inny, a Danek, posiadacz przepysznej szopy pięknych czarnych włosów, gęstych i leciutko falujących. Ta kunsztownie układana szopa stanowiła obiekt dzikiej zazdrości niektórych koleżanek.. Jeśli on ją poświęca, cóż tu mają do gadania inni, nie tak hojnie pięknym owłosieniem obdarowani przez naturę (Kto tam o genach słyszał!)
Takie strzyżenie z goleniem to nie w kij dmuchał, tu trzeba dobrego fryzjera, nie siostry z nożyczkami i maszynką do golenia zaopatrzoną żyletką marki Krwawa Rawa. Pozostał tedy pan Jan, fryzjer doskonały, cierpliwie znoszący nasze najdziwniejsze pomysły i, o dziwo, strzygący nas zawsze tak jak tego chcieliśmy. Zmyślny, bestia, był!
Umówionego dnia na twardych krzesłach zasiadło w jego wytwornym gabinecie coś z dziesięciu chłopa – czterech do operacji, reszta by ich hańbą się delektować, gdy okaże się, że dwa tygodnie blagą nas karmili i teraz jak niepyszni się wycofają! Pierwszy siada na fotelu.
– Jak zwykle? – pyta mistrz nożyczek
– Nie, na łyso – dumnie powiada młodzian z kudłami do klap marynarki Mistrza wyraźnie zatkało! Nie wierząc własnym uszom pyta ze zdumieniem:
– Jak, Waldek, chciałeś?
– No, na łyso, najpierw maszynką, później piana i brzytwa!
Tu do dyskusji operowanego ze zdumionym bezgranicznie operatorem włącza się trzech pozostałych i poczyna się opowieść…Mazury, won z cywilizacją, miesiąc upajającej całkowitej wolności i jej podstawa – łby na łyso ogolone…Mistrz nie takie rzeczy w swoim długim życiu widział. Na łyso to na łyso…Ostrzygł, pod czujnym okiem asystującej gawiedzi ogolił….Na fotel siada następny
– Na łyso?
– Na łyso!
Co tu dużo gadać, decyzja podjęta, pozostaje ją uszanować i kolejną głowę na lśniącą glacę przerobić!
Drugi zoperowany! Trzeci zasiada…A tu dyskusja – co będzie brało, czy rosówki w trawie z parku czy lepiej w trawie z łąki wieźć mają i czy tysiąc im wystarczy…Czy lepiej na Gnomy czy na Algi mazurskie szczupaki idą i czy wirówek im na mazurskie okonie wystarczy, bo wiadomo, trzciny łapczywe na wirówki, a to drobiazg i znaleźć zerwaną trudno….
Trzeci schodzi….No cóż, zabawa już mocno nudna….dokopali nam, pokazali jak twarde i hartowne charaktery mają… Danek zasiada
– Jak kolegów – odruchowo już, ale z zawodowego nawyku pyta fryzjer.
– Coś pan, Panie Janku, lekko ścieniować!
Co to się potem działo!!!!
No tak……Wiecie, oni wtedy pojechali na te Mazury i rzeczywiście połapali jak rzadko kto: )
Dobry wieczór. Bym nie darował!
Witaj. Tego wyjazdu? Musiałem sobie podarować, Rodzice zrobili mi niespodziankę i pojechałem z nimi do Bułgarii. To wtedy było coś! Ale żal za straconym wyjazdem na Mazury pozostał.
Raczej nie darowałbym na miejscu łysych kolegów tego cieniowania. Ogoliłbym czwartego pacjenta przemocą! : )
Dzień dobry: ) Ty, taki łagodnego charakteru pacyfista??: ))
Nie dość żebym nie darował ,to wydepilował bym pacjenta tępym scyzorykiem ,ale ja wyrywny jestem 🙂
A to wiśnia jeden, tak podpuścić kolegów, a samemu się wycofać… To ma być kolega? To świnia, nie kolega!!! Trzeba go było pierwszego puścić na fotel.
Cóż, nie przewidzieli, że pomysłodawca może im takiego precla wykręcić!: (
Kiedy Danka nie tak łatwo było! Silnie silny w ręcach był, a i jakąś smykałkę do bitki miał niczym legendarny Zły!
Ja się poddaję ,bo widzę ,że Senator będzie bronił Danka jak niepodległości ,więc napiszę ,że wyciął [dosłownie] kumplom niezły numer 🙂
Zawsze draba lubiłem!: ) Ty wiesz, Misiu, że on dwiema własnymi ręcamy piękny drewniany dom w Kazimierzu nad Wisłą wybudował, sam zrobił wszystkie meble w prawdziwym drewnie i to tak snycowane, że jak to jakiś nabab szwedzki zobaczył, to fortunę za wszystko jak stoi dawał? Naturalnie Danek nadal w tym domu mieszka. Nigdy go nie sprzeda…wiem, niejedną flaszeczkę w dobrych czasach przez okno do ogródka mu wyrzuciłem. Po opróżnieniu, naturalnie: )
Toż mówię ,że przyjaciel ,a przyjaciół się broni ,to naturalne 🙂
Wrrrrrrr !!! Pół dnia walczyłem z kompem ,po to żeby móc odtwarzać filmy i muzę na jednym portalu .6 godzin dobrej nikomu niepotrzebnej roboty ,po to żeby wrócić do punktu wyjścia 🙂
Jasne. Sam nie wiem, czy i ja jemu w to strzyżone-golone nie dałbym się wpuścić!: ))
Proszę, rolnikom pastuchy podkradali! Ładnie to tak, panie Senatorze??
Taż na zbożny cel to było! Zresztą, dają słowo, że nie słyszałem by któryś rolnik protestował!: ))))
A tak prawdę mówiąc… co panowie w tym wędkowaniu widzą? Siedzą na maleńkich, niewygodnych krzesełkach, dzierżą kije, patrzą, patrzą i patrzą..Drgnie?
Hmm, mój brat też ma bzika i potrafi całą noc przesiedzieć, a choleryk niesamowity:)))
Na krzesełkach?? Ja dysponuję przepastnym fotelem z podłokietnikami w których nawet uchwyty na kubek albo flaszeczkę zmyślny producent zamontował, a na noc łóżkiem karpiowym! Odszedłem daleko od wędki z pastucha…..A żal!!
Łóżkiem karpiowym??? Pan raczy tłumaczyć z polskiego na nasze:)))
No….karp duży bierze niezbyt często, wędkarz nieraz kilkanaście godzin na branie czeka toteż legnie sobie wygodnie na takim miękkim łożu, zdrzemnie, albo i mocno pośpi, a jak rybeńka weźmie, to sygnalizator elektroniczny mordę rozedrze tak, że i umarłego obudzi. Podnosi się wtedy osobiste zwłoki z tego łoża, podchodzi do kija, zacina… i zaczyna się wojna!: ))
PS Ponieważ tych łóżek najczęściej używają łowcy dużych okazów karpi powstała zwyczajowa nazwa – łóżko karpiowe!: ))
Aha, już jestem wtajemniczona 🙂
Gwoli wyjaśnienia genezy tej opowieści! Kilka dni temu rozmawiałem ze Skowronkiem per telefono portatywne i jakoś w trakcie rozmowy Danek i ten wyjazd mi się przypomniał….No i obiecałem o tym napisać. Skowronek świadkiem!!
Się nie wypiera. Pod przysięgą świadczy prawdę:)))
No! Takoż i ja świadczę, że historyjka nic nie zełgana!!: )))
I pojechali na Mazury?? A wrażenia? Podobne do Zenka?
Eee chyba nie, bo to maturzyści, a w tym wieku niewygodny znosi się całkiem inaczej:)))
Lat upłynęło wiele: ) Zenek z innych czasów, a kiedyś nie luksusów byliśmy zwyczajni. Wyjazd na ryby był …trudniejszy, a wygód nie szukaliśmy. No i mazurskie jeziora rybne były. Teraz to pustynia, przez PGRyb. i prywatnych dzierżawców. Oni nawet żaby wydusili z wody, co mówić o rybach: ((
A co to są te wirówki??
Dankowi się upiekło, czy łomot dostał? Gdyby mnie ktoś tak wyrolował, to własnymi rękami – babskim sposobem – fryzurę bym mu przerzedziła :)))
Upiekło!! Parę dni kanałami chodził, ale czas wyjazdu nadszedł i pojechali! Miał w kilka dni później, już tam na miejscu, kłopot ze zmyciem sporej ilości stearyny z szopy, ale jakoś sobie poradził!: ))
Czas się zbierać.. dobrej nocy i mruczących kotów 🙂
Czas i na mnie. Dobranoc: )))
Ja tam się nie znam. Ryby biorę ze sklepu, raczej morskie niż słodkowodne. Ale łysość na Mazurach do mnie nie przemawia. Bo komary mają ułatwione zadanie.
Też się nie znam, ale też pojęcie o wędkarstwie miałam całkiem niewspółczesne…..po wyjaśnieniach Senatora lepiej rozumiem ten „zew natury”.:)
Danek, prosię niemyte, na solidną kocówę zasłużył i chyba coś mu się dostało, sądząc po tej stearynie…. 🙂
A tak! On lubił wypić „od zawsze”, a głowinę niezbyt mocną miał, no to mu koledzy na tej wyprawie po kilku dniach – jak już ostrożności zaniechał – doleli nieco więcej piwka i kiedy błogo usnął całą łepetynę stearyną z płonącej świeczki elegancko okapali bacząc, by broń Boże, nie oparzyć a jeno ozdobić krzynkę!: ))
No tak, tak to jest, jak się awaryjnie po Juniora jedzie, po rozkopanym mieście wieczorem kręci i późno przyjeżdża! : (
Co znaczy – awaryjnie?? Coś się stało z Juniorem??
Ale Senatorze… oszołomił mnie ten fotel i to łożko karpiowe…. to jest niesamowite, że można aż tak zadbać o wygody na łonie natury…Mam nadzieję, że ono składane i czasem pod wygodnickim wędkarzem się złoży:)
Składane, składane, a takie sprytne ma konstrukcje, że sie nie złoży jeśli mu sie nie każe!: ))
Podobna historia a’rebours była pokazana w filmie pt. (bodajże!) „Chudy i inni” sprzed wielu lat. Brygada bieszczadzkich budowniczych mostu (?) na koniec pracy uznała, że była to fajna przygoda w głuszy, że forsa im wcale niepotrzebna więc na „raz-dwa-trzy” rzucą całą wypłatę z owego mostu do rzeki. Ustawili się rządkiem, ktoś wydał gromkie „raz-dwa-trzy” – i do rzeki poleciała… jedna wypłata – pozostali żartowali 😉
Chyba widziałem ten film, ale nie cały. W telewizorni kilka lat temu.
Cały dzień walczyłem z systemem ,zmieniałem kodeki ,odtwarzacze ,no cuda wianki ,po to tylko ,żeby na jednym portalu odtwarzać filmy ,po 6 godzinach walki i męczeństwa z trudem wróciłem do sytuacji sprzed 6 godzin ,na tym durnym portalu dalej nic nie mogę odpalić ,ale za to mogę wszędzie indziej ,przyznam że nie nudziłem się 🙂 🙂 🙂
Misiu, a Ty też jesteś wędkarzem ? 🙂
A w życiu ,cierpliwości nie mam ,wolę grzyby 🙂
Wolniej uciekają?
Misiek znów rozjechał drzewko!
Może go zdzielić krzynkę??: ((
Dzień dobry 🙂 Wejdzie prawidłowo?
Dzień dobry: ))) Ogłaszam sezon polowań na niedźwiedzie za otwarty!! : ))
Dałem nowy, ale mi się nie podoba!: (((
Usunąłem!!
To szukaj coś nowego:))) np. Polowanie na Misia.. 😆
Właśnie dałem polowanie na dziki, alem wyrzucił. Po co kto ma na śmierć patrzeć. I pomyśleć, że do dzików najchętniej strzelałem: (
Teraz popatrzyłem na filmie i jakoś mi się nieprzyjemnie zrobiło….Wyrzuciłem do kosza….!
O! No!!
Ja bym Cię zaraził!
Kurka-rurka ,echo jakie cyco ? 🙂
Ty, jak Ty to robisz, że szlag drabinkę trafia??: )) Też bym chciał umieć!!: ))
Niekoniecznie Misiu ! DAnek nie był i nie jest Twoim przyjacielem i wcale nie musisz się nim zachwycać…. co prawda męskie fryzury dość szybko odrastają, ale numer i tak był niewąski ! 🙁
Dobranoc! Im bliżej weekendu, tym powinno być cieplej… : )
Dobrej nocy na dzisiaj!
Dzień dobry!! 🙂 Misiek winien! 😀
A to gdzie wylądowało?? 😆
Hi, hi… awaryjny wątek trza dodać?? 😆
Urocza perełka. Podziwiam. Ukłony. Pan.
Nadrabiam zaległe czytanie. 🙂
W związku mam żal do Senatora. Dlaczego tak rzadko piszesz ❓ 🙁
Tekst świetny. 🙂 Zaciekawił, byłam wędkarką onegdaj, rozbawił Dankiem. 🙂 Gdybym była chłopakiem a nie dziewczyną z włosami do pasa to też dałabym się Dankowi nabrać i wygoliła na łyso. 🙂 Mścić się za taki żart nie przyszłoby mi do głowy. 🙂