« Zając i Lis Udany rewanż »

Czyściec, rozdział 1

Tytułem wstępu. Po podziale Raju, z całej rzeszy dusz zakwalifikowanych do Czyśćca, zostałam wraz z dwójką znajomych wyłowiona z kolejki przez Psiaporę, mojego dawnego konsultanta, potem współpracownika i w ogóle przyjaciela i komfortowo zawieziona na miejsce przyszłej pokuty.

Droga się nie dłużyła, chociaż widoki były wyłącznie na dalekich planach. Z bliska nic. W końcu to kosmos. Z czasem jednak coś zaczęło konkretnieć. Najpierw rozchlapało się o przednią szybę. Psiapora włączył wycieraczki i zmył to -to. Potem pokazywało się raz tu, raz tam, raczej nieokreślone, gęstniejące lub rzednące, ale było tego coraz więcej i działo się coraz częściej, zlepiało w coraz większe kawałki, aż uformowało się w pejzaż. Jakieś równiny, jakieś pagórki, jakieś jary czy kaniony, Pojawiły się zarośla, zrazu pokraczne, potem coraz dorodniejsze. Droga wiodła pośrodku tego troszkę zapuszczonej, ale całkiem ładnej okolicy. Amazon sunął z poszumem silnika.

I oto jesteśmy u Wrót Wtórego Królestwa –

Znaczy niezupełnie – Co u diabła – to Psiapora do siebie. Bo widzimy przed sobą korek, którego drugiego krańca nie widać. Psiapora zjechał na pobocze, zatrzymał Amazona a sam wysiadł i ruszył truchcikiem wzdłuż stojących wehikułów, rozmawiając z ich kierowcami. Po chwili wrócił biegiem, bardzo wzburzony.

– Czekają już osiem godzin. To niedopuszczalne. Wehikułów przy rampie zabraknie i rąbną mi karę umowną. Poderwał Amazona, zgrabnie wyminął stojące wehikuły i popędził lewą stroną jezdni na złamanie karku, gdybym nie była duszą, to bym miała duszę na ramieniu, naprawdę. Trąbił modną w latach sześćdziesiątych fanfarą samochodową La Cucaracha, przeciągle i ogłuszająco . Wszystko, co plątało się po drodze, uskakiwało.

http:/home/u194284526/domains/madagaskar08.pl/public_html/www.youtube.com/watch?v=q0pf_0cFbVo La Cucaracha Horn

I wreszcie dojechaliśmy przed bramę, gdzie stali dwaj strażnicy z halabardami.

– Pojedynczo – powiedzieli i skrzyżowali halabardy po przepuszczeniu jednego wehikułu.

– Co jest, dlaczego – wrzeszczy Psiapora.

– Dokumenty sprawdzamy dokładnie i czy nie przemycają czego, to i czekać trzeba – flegmatycznie odpowiada jeden.

– Co mogą przemycać? Dusze aniołowie z Raju kwalifikowali i listy przewozowe CMR sporządzali, wejścia po załadowaniu plombowali!

– Też nie dusze są sprawdzane, a wehikuły – odpowiedział z godnością jeden z halabardników.

– Moje wehikuły? – Psiapora nie posiadał się ze zdziwienia do tego stopnia, że zapomniał o oburzeniu.

– Czekaj Psiapora, mam pomysł. Dusze wysiadka przed bramą, Kierowca składa CMR , odbiera pokwitowanie i zaraz wraca – Psiaporze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tak zarządził. Kolejka wehikułów stopniała w oczach, Te opróżnione zawracały do Raju. Zostawiliśmy jeszcze jednego z kierowców do sterowania tym ruchem (Psiapora obiecał mu premię) i sami wjeżdżamy.

Za bramą był tunel. Porządny, oświetlony, po dwa pasy ruchu w każdą stronę plus szerokie pobocza. Jedziemy szybko, światła latarni umykają do tyłu. W oddali już widać wylot tunelu i białe światełko dnia. Dalej droga wiła się zakosami, bo wjeżdżaliśmy na stromą górę.

– To są tarasy Czyśćca – objaśnia diabełek – my jedziemy do najwyższego. Czyściec jest strasznie zapuszczony. Przez te wszystkie lata nikt tu nie sprzątał. Pył kosmiczny przysypał wszystko grubą warstwą.

– Czemu tak pusto?

– Dusze miały być rozwożone, a teraz pewnie idą na piechotę, jak za Dantego. To nie jest łatwa wspinaczka. Teraz będzie inna organizacja. Tarasy są podzielone na sektory, a nie tak jak kiedyś – jeden taras – jeden grzech. W obrębie jednego tarasu można odpokutować wszystkie grzechy. Podobno pomoc przy porządkowaniu Czyśćca ma być zaliczana jako pokuta.

Zajechaliśmy z fasonem, Psiapora zatoczył łuk na dziedzińcu. Zaraz wyszła do nas Żonkilia.

– Dobrze, że jesteście, wchodźcie, rozgośćcie się i już możecie się urządzać. Tu mają być miejsca dla dusz wskazała ręką, a tam jest magazyn. Pełno tam rupieci, ale można znaleźć także sprzęty w zupełnie dobrym stanie. To na początek, potem zamówimy nowe.

– Jak je przewieziemy?

– Mogę wam dać pickupa – ofiarował się Psiapora – zaraz ktoś przyprowadzi.

– A piloty są czynne?

– Po co piloty? Acha, chcecie zjeść kolację, dobrze, zaraz wam włączę.

– Jesteśmy sami? Jeszcze żadnych dusz nie ma?

– Nie ma i jeszcze długo nie będzie. Czekają na dolnym tarasie, bo oprogramowanie padło. Tutaj możecie sobie wybierać, co chcecie.

Włączyła nam piloty, urządziliśmy sobie piknik i czas miło upływał. Wreszcie nadjechał rozklekotany Chevrolet pickup, prowadzony przez umorusanego i gamoniowatego pracownika Psiapory, a tuż za nim niebieski Trabant, prowadzony przez innego pracownika, także umorusanego i gamoniowatego. Ten pierwszy dał mi kluczyki od Chevy, przesiadł się do Trabanta i odjechali.

– Kiedyś na zawołanie: wieś nie wieś, biesie nieś frunęli jak pustułki, a teraz bez wehikułu ani rusz? Dziwił się G.

Obejrzeliśmy miejsca dla dusz. Po tym, co pamiętaliśmy z Raju, widok tutejszych był przygnębiający. Ciemne klitki, zasypane kurzem po kolana, pajęczyny rozsnute dookoła, zwieszające się jak kurtyny, poprzetykane mnóstwem suchych pancerzyków chitynowych po dawno wyssanych owadach. Koleżanka, nazwijmy ją J. była załamana. Uradziliśmy, że pojedziemy do magazynu, może znajdziemy tam jakiś sprzęt do sprzątania.

Pickup wyglądał gorzej niż był wart. Ruszył z kopyta. Właściwie nic mu nie brakowało, był tylko troszkę powgniatany i porysowany. I miał przerdzewiałą podłogę przy fotelu kierowcy, ale to nic nie szkodziło, trzeba było tylko uważać. Trochę się w drodze powygłupialiśmy, było nam wesoło po kolacji. Takie tam poślizgi, hamowania z piskiem opon a potem znów jedyneczka i strzał ze sprzęgła. Nikogo nie było przecież, takich warunków na ziemi to ze świecą szukać. Za to śmiechu było co niemiara. G. jeszcze przed wyjazdem zamówił u stoliczka trzy czteropaki porządnie schłodzonego piwa. We trójkę mieściliśmy się na przednim siedzeniu, czteropaki wrzuciliśmy na tylne.

Czegoś takiego, jak ten magazyn, to ja sobie nie wyobrażałam. Kubatura nie do ogarnięcia ludzkimi zmysłami, zapchana wszerz, wzdłuż i wzwyż. Jak oni to załadowali? Chyba aniołowie skrzydlaci wzlatywali, bo takiego wysokiego wózka widłowego to być nie może. Wiedziona jakąś intuicją J. poszła trochę w prawo i za chwilę ze stosu wyciągnęła miotłę, ścierki, wiadro, szufelki, pudła i kilka opakowań worków na śmieci. Na koniec absolutnie kosmiczny odkurzacz. To znalezisko nas pokrzepiło.

Potem udało się nam jeszcze wyszukać trzy fotele w jakim takim stanie, załadowaliśmy to na pickupa i wróciliśmy. Omietliśmy trzy klitki wstawiliśmy tam fotele. Jutro porządnie posprzątamy. A na dziś już dosyć.

Zasypiając powtarzałam sobie, że jutro muszę poprosić Żonkilię, abym jedną z tych klitek mogła przerobić na garaż dla pickupa.

Comments are closed.