Lena od czasu do czasu daje nam do czytania piękne wspomnienia z dzieciństwa. Urzekają atmosferą spokoju i miłości, pewności i akceptacji. Niestety, nie każdy miał takie szczęście. A jednak magia wspomnień ożywa czasem w każdym. Nawet w Zenku…
11 lip 2012 Cykle opowiadań • Świat wg Zenka
Zenek i wspomnienia z dzieciństwa
Zenek rzadko wracał myślą do swoich dziecinnych lat. Bo też to jego dzieciństwo – jak i późniejsze życie – nie było szczególnie barwne ani intrygujące. Owszem, miał zabawki – ale nigdy najmodniejsze, którymi mógłby zaszpanować przed rówieśnikami. Owszem, rodzice kupili mu rower – ale dwa tygodnie wcześniej Wojtek na urodziny dostał najprawdziwszą kolarzówkę! Taką z przerzutką, z kierownicą – barankiem, na wąskich oponach, lśniącą barwnym lakierem i niklem. Wszyscy ten rower podziwiali! A Zenek ze swoją czarną „Ukrainą” toczył się gdzieś na końcu stawki bez żadnej satysfakcji.
W piłkę też nie grał zbyt dobrze. Tak się jakoś od początku porobiło, że kapitanowie zwoływanych ad hoc drużyn dokooptowywali go zawsze w ostatniej kolejności – kiedy ewidentnie brakowało im sztuki zawodnika, a nie sztuki prezentowanej przez zawodnika… Kolejność odwracała się, gdy przychodził czas rozliczania porażki – wtedy Zenek był pierwszy.
Oczywiście zdarzały się też chwile przyjemne – bywały świadectwa bez brązowego ojcowskiego paska, ogólnie jakoś sobie w szkole radził przecież; zdobył parę rozmaitych wyróżnień, zdarzało mu się zainteresować sobą jakieś dziewczyny (choć nigdy z pierwszej szkolnej ligi!). W sumie, jak się wreszcie nad tym zastanowił, było tych wspomnień zdumiewająco mało. Pozbawione wyrazistych barw dzieciństwo było przygotowaniem do szarego dalszego życia – po prostu toczyło się samo.
Pewnego dnia mając perspektywę samotnego weekendu – kumple od brydża mieli jakieś pilne sprawy, Kryśka wyjechała na jakieś szkolenie – nieoczekiwanie dla samego siebie Zenek uległ potrzebie wspomnień. Zapragnął koniecznie przypomnieć sobie coś jednoznacznie i absolutnie miłego. Usiadł na kanapie, wyłączył odruchowo uruchomiony telewizor i zaczął myślami cofać się w czasie. Bilans niestety nie był budujący! Dorosłe życie przemknęło mu przez głowę prawie bez zatrzymywania – jak film puszczony na zepsutym projektorze na najszybsze przewijanie. Z późnej młodości znalazł parę momentów, które może bliskie były założeniom tych poszukiwań, ale żadne nie spełniało ich w pełni. I tak, cofając życie na wstecznym biegu, przypomniał sobie miśka.
Gdy był mały, miał taką maskotkę. Misiek był w sam raz – nie za duży i nie za mały, dobrze pasował do jego ówczesnych rozmiarów. Nie był wprawdzie pluszowy, ale cały pokryty był miłą, mechatą skórką – jak prawdziwy niedźwiedź futerkiem. Właściwie to tylko te chwile, kiedy zasypiał przytulony do swojego miśka, odprężony i bezpieczny – tylko te chwile warte były, by do nich wracać!
Gdzie on mógł teraz być? Dom dziadków Zenka – dom jego dzieciństwa – stał jeszcze kilkanaście kilometrów od miasta; mieszkała tam jego kuzynka z mężem i z dziećmi. Zenek nigdy nie lubił się z Hanką, toteż rzadko bywał na wsi. Ale tym razem, pod wpływem impulsu, pojechał na poszukiwania. Kuzynostwa nie było w domu, więc ceremonie rodzinne ograniczyły się do chłodnego „Cześć, dzieciaki” i jeszcze chłodniejszego „Cześć, wujek!” – i droga na strych stanęła przed Zenkiem otworem. Kichając i otrzepując się z zewsząd spadającego kurzu, dotarł wreszcie do zostawionej pod samym skrajem dachu skrzyni, wypełnionej resztkami jego starych zabawek. Przerzucanie tych szczątków wzniosło kolejną falę pyłu – walcząc z bezdechem, kichając, plując i smarkając, Zenek dokopał się dna skrzyni i znalazł swoje wspomnienie!
Stary misiek był prawie nieuszkodzony – jedno oczko miał naderwane i wykręconą łapkę – w sumie nie widać było po nim lat, które spędził na tym wygnaniu. Zenek porwał go, otrzepał nieco i nie żegnając się z młodymi, wrócił do domu.
W domu zrzucił z siebie zakurzone ciuchy i krytycznie przyjrzał się zdobyczy: miśkowi ewidentnie należała się kąpiel, jeszcze wyraźniej niż samemu Zenkowi. Kąpiel niestety sprawiła, czego czas nie zdołał: prawie cała mechata miękkość spłynęła do umywalki. Misiek niby ten sam, ale twardy i do przytulania wcale się nie nadawał.
Ryzykowne jest liczenie na powtórkę z dawnych przyjemności!
Oby nam nigdy nie zabrakło możliwości przytulenia!
Ha, ja w sumie nie mam ulubionych maskotek, a przede wszystkim książki. I te książki jeszcze widuję u Rodziców, nawet jeżeli ich zawartość trąci myszką (jak np. z powieściami Szklarskich czy Verne’a).
Mam w domu dziecięce książki, które są jeszcze mojej mamy, które przyjechały do Krakowa ze Lwowa.
Już byłam matką dwójki dzieci gdy miałam misia, którego dostałam od chłopaka w liceum. W końcu musiałam go wyrzucić, bo trudno mi było tłumaczyć sentyment do maskotki z przypalonym noskiem, trochę nie wypadało tłumaczyć dzieciom, że był jakiś chłopak przed tatusiem.
Bo przytulać trzeba się do wnętrza. Bo prawdziwe przytulanie jest między duszami.
I wtedy nie zabraknie możliwości przytulenia.
Wtedy tęskniąc przytulamy się do obiektu tęsknoty.
A później w realu nawet nie zauważamy, że gdzieś tam coś się zestarzało. Liczy się tylko czułość:)
Przytulam się do mojego kota i idę spać.
Dobranoc!
Ale do futerka czy do wnętrza?
Do kota realnie do futerka, a dusza…do duszy…
no przecież nie kociej duszy…
Piękne



Ale ja też nie miałam takiej maskotki. Zasypiałam bez niczego, niemal na stojąco. Po tych wszystkich treningach (niemal codziennie) padałam jak kawka po strzale i żadne maskotki nie były mi potrzebne
Ale rozumiem pewien sentyment do wspomnień, tylko przeszłość, to zamknięta księga, nie da się do niej wrócić – można najwyżej powspominać te najmilsze chwile…
Zenek sam się o tym przekonał…
Witajcie!
Moja cioteczna babcia lubiła taki wierszyk:
Oj, Boże, oj, Bożycku,
nie było to jak przy cycku…
Jeść dali, spać kazali
i jeszcze kołysali!
Witaj

A może to tylko ja jestem leniwa i tego chciałam? 
Wierszyk – cudo
Najgorsze, że chyba każda matka chce, żeby jej dziecko szybko urosło i jak najszybciej stało się samodzielne… a przynajmniej do pewnego stopnia samodzielne
Dzień dobry, zaspałem troszeczkę, a wszystko przez to, że zamiast nastawić drzemkę w budziku, wyłączyłem go i nastawiłem minutnik, tyle że palec mi się omsknął i udało mi się zamiast 0 godzin i 15 minut nastawić 99 godzin i 15 minut.
Dzień dobry


No to faktycznie nieźle Ci się palec omsknął
Ale wstałeś, co najważniejsze
Wstałem, bo żona się zdziwiła, dlaczego jeszcze śpię, więc ta zasługa przypada akurat jej.
Wstałem, bo żona się zdziwiła, dlaczego jeszcze śpię, więc ta zasługa przypada akurat jej.
No proszę, wystarczy, że żona się zdziwi, a ty już wstajesz!
Ona się bardzo głośno i wyraźnie dziwi
Słonecznie witam!
Za niedługo będzie gotowe śniadanie. Mąż smaży placuszki z jabłkami i muszę trochę poczekać
Ale na takie pychotki mogę czekać – nawet dość długo 

Niby mogłam odmówić, ale przynajmniej będę miała ich z głowy. Hansa kiedyś nawet lubiłam – jego żony nigdy. Kłamała i złapałam (niechcący) ją na tym, a takich ludzi ani lubię, ani szanuję. Uważam, że jesteśmy za starzy na kłamstwa. Jako dzieci, ze strachu przed karą, może nam się zdarzyć, ale nie mając ponad 60 lat!!! Bo co? Bo głupio się przyznać do błędu? Wydaje mi się, że jeszcze głupiej jak to się wyda…
Radiacja jeszcze tylko dziś i jutro, a potem weekendowa przerwa. Oczywiście na weekend zapowiadają deszcz. My to mamy szczęście
Jutro ma przyjść z wizytą Hans z żoną. Akurat jestem w nastoju na przyjmowanie gości
Są osoby, które nie potrafią się przyznać do błędu, idą w tzw. „zaparte”.
Osoba przekonana o swojej wartości z klasą tak nie robi.
Po pracy, na przerwę.
À propos przyznawania się do błędu albo…problemu, aby się przyznać, że się czegoś nie potrafi.
Kolega podesłał mi zagadkę, a ja jakoś nie mogę myśleć logicznie, ale głupio mi się przyznać. Pomożecie?
Tekst zagadki matematycznej kosiarze:
Pewnemu zespołowi kosiarzy polecono skosić dwie łąki; powierzchnia jednej z tych łąk była dwa razy większa od drugiej. Pół dnia cały zespół kosiarzy kosił większą łąkę; w drugiej połowie tego samego dnia zespół podzielił się na dwie równe grupy. Pierwsza grupa w dalszym ciągu kosiła większą łąkę i do końca dnia skosiła ją całkowicie. Druga grupa poszła kosić mniejszą łąkę, którą kosiła do końca dnia, ale nie skosiła jej całkowicie. Reszta małej łąki została skoszona nazajutrz przez jednego kosiarza, któremu zajęło to cały dzień.
Pytania:
1/ Ilu kosiarzy liczył zespół?
2/ Przyjmując założenie, że wydajność 1 kosiarza wynosi 4.000m2/dzień. Oblicz, jaką powierzchnię posiada większa i mniejsza łąka? Wynik podaj w hektarach.
Jeżeli jako w oznaczymy dzienną wydajność kosiarza, a jako n liczbę kosiarzy, to w pierwszej połowie dnia wykosili oni 1/2*w*n większej łąki, a w drugiej 1/4*w*n większej i tyleż mniejszej, a resztę mniejszej kosił jeden przez cały dzień, co daje 1*w koszenia. Koszenie większej łąki to zatem 1/2*w*n + 1/4*w*n zaś mniejszej 1/4*w*n + 1*w. Skoro większa jest dwukrotnie większa od małej, mamy zatem równanie:
1/2*w*n + 1/4*w*n = 2*(1/4*w*n + 1*w)
które po redukcji zmiennej w oraz wykonaniu dodawania i mnożenia sprowadza się do postaci:
3/4*n = 2/4*n + 2
po pomnożeniu przez 4 i pogrupowaniu daje to n = 8
Zatem większa łąka to 3/4*n*0.4 ha czyli 2.4 ha, a mniejsza to (1/4*n + 1)*0.4 ha czyli 1.2 ha
Dziękuję.
Chciałam tym się zająć, jak skończę odpisywać, ale widzę, że Ukratek już rozwiązał

To dobrze, bo musiałabym się porządnie zastanowić jak to rozwiązać, a tak…
A, zapomniałbym. Wybywam w niedzielę rano na resztę długiego weekendu, tzn. mam pewną rodzinną uroczystość. Powinienem we wtorek wrócić.
Masowe dobry wieczór, Wyspo:)
Całkiem indywidualnie: dobry!
🙂
I to najważniejsze, Quacku:)
Mój indywidualny wciąż upływa na masowaniu;)
To, co zrobiłam, już prawie poschło, ale chyba pokaże już po całkowitym obrobieniu, bo jakieś to takie b o s e… 🙂
hmm, a nie gołe raczej?
„Bose” to w naszej gwarze „biedne”, „nieefektowne”:)
„Lose” to „krótkie”, a „na tos” znaczy – „na złość”:)
I u nas się nie daje „reprymendy” tylko „aprymandę”;)
Czyżby germanizmy pozostałe po Prusach Wschodnich? (böse, lose, aus Trotz)
Tak, oczywiście.
Germanizmy, rutenizmy, hebraizmy, arabizmy i bałtyzmy:)
Ostatecznie kompleks nekropolii siedmiu wyznań do czegoś obliguje;)
Ależ piękne. A arabizmy jakie, tak z ciekawości?
🙂
Na przykład „majdan” to nie tylko „klamoty”, ale także „cztery litery”, eufemizując:)
„Ulem” to taki „mędruś”, a na żwirową łachę mówi się „hamada”:)
Ha! Faktycznie! Nie jestem pewien, czy „majdan” nie przez turecki, ale fakt, od „midan”. „Ulem” – oczywiście, nie miałem pojęcia, że to u Was funkcjonuje.
A z hebrajskiego (jidysz) mamy „bachóra” czyli „nieślubne dziecko”. „Mykwa” to „ściek”, „szejgec” to „łobuz”, „purec/purek” to najgorszego sortu „pijak”:)
Jeszcze skojarzył mi się „murza” od „mirzy”, tylko u nas to zwykły „brudas”, a nie wielki dostojnik:)
Jest tego znacznie więcej, ale musiałabym posprawdzać, bo nie zawsze jestem pewna pochodzenia. Najłatwiej jednak z rutenizmami, choć i one potrafią zaskoczyć pochodzeniem:)
Jak ja uwielbiam takie informacje, one dodają kolejne gałązki do bujnego krzaku języka!
Też to lubię, choć krzew ten podskubuję po amatorsku jeno!
Witaj, Tetryku:)
Szkoda, że się panu Zenkowi powrót do przeszłości nie do końca powiódł.
Nie każde medium jest jednakowo trwałe i czasem lepiej pozwolić mu działać na odległość:)
A a propos maskotek:
czy
miał
jedno ucho niżej
przyszyte niebieską nitką
czarne koraliki strapień
odbijały brąz
stukał chropawo
o poręcz łóżka
mościł się między lalkami
pękaty od sekretów
dziecinnych utuleń
weteran
😉
Też już się pożegnam:
miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej!
Dobranoc!
Spokojnej wszem wobec. I ja zmykam.
Witajcie!
Weekend, jak weekend, za to weekbegin zapowiada się przyjemnie!
Dzień dobry, tutaj również piknie. Aczkolwiek wczoraj było chłodnawo, zobaczymy, jak to się rozwinie dalej.
Witajcie!
Dzień dobry


Ostatni dzień przed weekendem i ostatnia przed weekendem radiacja. Może jestem coraz bardziej zmęczona po tych zabiegach, ale nadal pełna życia i radości
I tak trzymać
Myślałam, że znalezienie numeru telefonu do tego Amwestu (czy jak mu tam), to będzie prosta i szybka sprawa, a tu nie… nie mogę tej firmy znaleźć w internecie. Chyba zadzwonię do Virginii i zapytam, bo wiem, że ona korzysta z ich usług. Z jednej naszej sypialni nazbierałam kilka worków niepotrzebnych rzeczy, które trzymałam na zasadzie „przydasia”. Od lat ich nie używałam, więc po co trzymać?
I tak trzymać! Nie ciuchy, tylko samopoczucie! 🙂
No i koniec dnia pracy, koniec tygodnia pracy, norma wykonana.
I przerwa.
I teraz tak: jutro rano jadę na zakupy przeddługoweekendowe.
Wracam i pobędę.
A potem po południu mam jeszcze jedno spotkanie tu na miejscu. Pewnie potrwa do (wczesnego?) wieczora.
I pojutrze rano wybywam na tę zapowiadaną rodzinną uroczystość. I wracam we wtorek, trudno powiedzieć, wcześniej czy później.
Domowe dobry wieczór, Wyspo:)
Niech będzie najlepszy! 😉
Przyłączam się do przedmówcy!
Dziękuję:)
Musi być, bo zamierzam doprowadzić do stanu używalności to, co wstawiłam niżej, a, jak wiesz, lubię to robić:)
Używalność smakołyków jest dla mężczyzn znacznie bardziej oczywista (na ogół!), niż używalność biżuterii.
🙂
Przy całym romantyzmie my bywamy jednak bardziej pragmatyczne – przedkładamy wielokrotną używalność biżuterii nad jednokrotną używalność smakołyków;)
Ciekawe, gdzie Makówka dzisiaj fruwa… jakoś tak cichcem…
Makówka dziś cały dzień w domu.
Zdołowana, bez nastroju i energii.
Jedyne wyjście z domu było na pobliski plac targowy (na zakupy spożywcze i do zegarmistrza celem wymiany baterii) oraz do apteki.
W aptece uświadomiłam sobie fatalność mojego stanu ducha – nie mogłam sobie przypomnieć PINu do karty. Mam ten sam od dawna, stale robię jakieś zakupy i stale ten sam PIN wstukuję. A tu nagle -kupka leków przygotowana, do zapłacenia 200zł , a ja pustka w głowie, czarna dziura!
Wyjątkowo cierpliwa, młodziutka dziewczyna była. Najpierw kazałam sobie pokazywać opakowania, zanim zdecydowałam czy brać, bo niektóre pamiętałam wzrokowo, że jeszcze mam. Po nazwach jakoś nie mogłam.
A potem ten numer z PINem. Dziewczyna spokojnie, abym się nie denerwowała, a ona rozbije to na 3 transakcje i może przejdzie zbliżeniowo.
Przeprosiłam, podziękowałam. Najważniejsze, że dziewczyna nie okazała zniecierpliwienia, była empatyczna.
Bodaj tyle, ale i tak źle mi ze sobą.
Dobry wieczór, Makówko:)
Zapominanie zdarza się każdemu.
Kiedyś w drogerii nie mogłam sobie przypomnieć nazwy sztyftu, a też używam go od lat. Musiałam opisać opakowanie i dopiero na nim przeczytałam, czym się sztyftuję:)
Ale PIN do karty to jednak co innego. Tym bardziej że stale używany.
Mnie najbardziej irytuje, jak terminal odrzuca płatność zbliżeniową (dla bezpieczeństwa, co piątą zdaje się) i każe wsadzić kartę chipem do szczeliny i wbijać PIN, a ja akurat nie mam na to czasu.
Dlatego i tak miałam szczęście, że poszło zbliżeniowo bez sprawdzania.
No sztyft raczej też:) W moim przypadku najczęściej trzy razy na dobę:)
Dobranoc!
Myślę, że zanim zasnę pojawi się lampka?
Spokojnej! Również zmykam!
To ja biegnę do masowania:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Piękne ta Twoja biżuteria, Leno

Co prawda nigdy nie nosiłam żadnej, ale wcale to nie przeszkadza się pozachwycać.
O! To tak, jak i ja!
A ja się zachwycam jak Wy, ale jednak się od Was różnię -uwielbiam i noszę różne kolorowe kolczyki, korale, bransoletki itp.
Dobry wieczór, Makówko:)
Jeszcze raz dziękuję.
Tak, ja też lubię nosić biżuterię.
I lubię oglądać ją na innych. Nie tylko tę, którą sama „produkuję”, każdą.
Patrzenie na takie drobiazgi zawsze sprawia mi przyjemność:)
Och, Tetryku, jesteś niepoprawny:)
Zaproponowałabym Ci komboloi, ale Ty chyba rzadko oddajesz się bezczynności:)
A co to takiego?
To sznur korali popularny wśród Greków. Ilość koralików wiąże się z wydarzeniami biblijnymi, ale komboloi nie służy modlitwie, lecz jest „sposobem na bezczynność”:) Koraliki podrzuca się w odpowiedni sposób, co ma także dawać odprężenie, gwarantować sprawność rąk i giętkość umysłu. Jest to biżuteria przeznaczona dla mężczyzn:)
Za moich smarkatych lat podobną funkcję spełniało tzw. jo-jo, choć związek z giętkością umysłu nie został — o ile mi wiadomo — naukowo udowodniony…
Jo-jo jest chyba bardziej poręczne niż pomyślne;)
Ja, ja, natürlich…
Jo, jo…;)
Witaj, Miralko:)
Dziękuję.
Miło mi czytać, że Ci się podoba.
Akurat noszenie biżuterii nie jest czymś wymagającym specjalnych zabiegów – zawsze można zacząć to robić:)
Witam Wyspiarzy!
Dzień dobry, zaraz jadę na zakupy, jak zapowiadałem.
Witajcie!
Ja już po zakupach, i po śniadanku
I wrócone. Teraz będę jakiś czas w pobliżu komputera
Dzień dobry

On pracuje na nocki i z rannym wstawaniem ma trochę problemów 
Znowu mnie dołączyli do pożyczki i znowu mam Miroslaw na imię, a przecież to męskie imię. Musimy to wyprostować…
Nigdy nie mówiłam o nim inaczej, jak w samych superlatywach i tak prawdę mówiąc, nie bardzo mam na co narzekać 

Nie wiem na ile będzie dobry, bo zapowiadają burze, ale co tam…
Mamy jechać do DeKalb, ale to popołudniu. Rano ma przyjść synek. Ciekawe czy wstanie
Musimy też jechać do banku. Znowu jakieś problemy z naszą pożyczką na dom
W DeKalb powinnam oddać książkę. Właścicielka o niej zapomniała, ale ja pamiętam. Nie chcę ukraść, wolę oddać. Kathy jest szczęśliwa, bo w końcu zobaczy mego męża. Ona ma dla niego wiele szacunku, ale to chyba za moją sprawą
Z resztą, wszyscy na domkach, gdzie pracowałam wiedzą, że mam dobrego męża. I chyba wszyscy chcą go zobaczyć… ale on tego nie lubi. Nie chcę być jak model – na pokaz
W pełni pana małżonka rozumiem! Przy wyśrubowanych oczekiwaniach łatwo drobną wpadkę, ale w pamięci pozostaje pierwsze wrażenie — czyli ta wpadka…
Tetryku! Ty rozumiesz? Ty i wpadki?
Dziwisz się, że coś rozumiem? Tego akurat nie rozumiem!
Jestem też w pełni szczęśliwa



Pokryją nam wszystkie dotychczasowe rachunki za szpital i badania, za konsultacje lekarskie, aptekę… a to kilkanaście tysięcy. Wpisali też nas na bezpłatne ubezpieczenie, które te rachunki pokrywa. A to oznacza, że konta nam nie wyczyszczą i jednak trochę oszczędności zostanie
Teraz mogę zacząć starać się o rentę inwalidzką. Do pracy wrócić nie mogę, a z czegoś muszę żyć. Na emeryturę jestem za młoda. Tu się idzie na nią mając 67 lat, więc trochę mi brakuje. Dostałabym tyle co kot napłakał… po dojściu do wieku emerytalnego też by mi nic nie dołożyli. A tak? może się uda
I jak tu nie być zadowolonym
Czyli szczęście w nieszczęściu. To bardzo dobrze!
Zadzwoniłam też do Virginii i zapytałam o ten „Amwest” i dobrze zrobiłam


Okazuje się, że nazwa jest zupełnie inna i nic dziwnego, że nie mogłam tego znaleźć w internecie. Zarejestrowałam się i teraz czekam kiedy będą w mojej okolicy, żeby zabrać to wszystko. Telefonicznie dadzą znać, kiedy mam to wystawić na schody. Pozbędę się masy rzeczy i od razu zrobi się luźniej
Ta firma działa od 1946 roku, więc jest wystarczająco stara i zasłużona. Jeśli mogę pomóc, chętnie to zrobię, szczególnie, że przy okazji pozbędę się niepotrzebnych rzeczy
Wróciłam z małego spaceru i już będę domowa.
A ja się włączam w spotkanie Kneziowiczan…
Bawcie się dobrze!
A ja już po spotkaniu, teraz na przerwę wieczorną.
Prawie majowe dobry wieczór, Wyspo:)
Prawie dobry! 😉
Mam nadzieję, że wszystko w porządku, Tetryku.
Dziękuję, w porządku. Piszę „prawie”, bo jestem przeciwnikiem bezprawia!
🙂
A ja jestem miłośniczką żartów językowych;)
Dobry mimo prawia!
A jutro będzie dobry mimo juża?
🙂
Jutro sam już będzie dobry!
Niech już zawsze będzie dobry:)
Podpisuję się pod tym! <3
Też już wróciłem. I jeszcze jakiś czas pobędę.
To ja się prawie pakuję.
A ja nawet nie prawie…
Spakuję się i zmykam spać, bo jutro skoro świt ruszamy.
Szerokości, Quacku!
Udanego wyjazdu, Quacku:)
Szerokiej Q!
Może jednak w nic się nie pakuj, Makówko;)
W każdym razie oby nie w nowe kłopoty! Tych starych mam dość.
W jednej ze swoich wczesnych książek p.t. „Lekarstwo na miłość” (sfilmowanej zresztą z K. Jędrusik jako obiektem tej kuracji) Joanna Chmielewska dowodzi, że owym lekarstwem jest… nowa miłość. Ale to chyba nie dotyczy kłopotów…
Ty wiesz co Tetryku, że to jest jakaś myśl!
Nowa miłość powiadasz? Ale tej starej jeszcze jakby żal…
Tetryku, to ja mam wstawić tekst p. Przybory?
Byłoby nam bardzo miło!

Ok:)
Niepostrzeżenie nadszedł maj, więc po Panzenkowej konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością zapraszam na, sympatyczne, mam nadzieję, spotkanie z Jeremim Przyborą:)