Kiedyś randki wyglądały inaczej.
Nigdy nie uważało się siebie za obiekt westchnień spędzający płci przeciwnej sen z powiek, więc wszelkie objawy zainteresowania kwitowało się żartami podszytymi lekkim niedowierzaniem.
Nie zwracało się specjalnej uwagi na pojawiających się od czasu do czasu kandydatów na wielbicieli, a tych zbyt namolnie snujących się po orbicie, ignorowało tak długo, aż zrozumieli, że nie tędy droga i zmieniali trajektorię.
Do dnia zakochanych miało się ambiwalentny stosunek, ponieważ przyjemność słuchania komplementów uzależniało się głównie od tego, kto je wygłaszał.
We wczesnym nastolęctwie nie było się jednak tak odporną na męski wdzięk, jak się chciało, więc pewnego walentynkowego razu uległo się gładkim słówkom i dało zaprosić na lody.
Niewprawionej w trudnej sztuce uwodzenia już na wstępie udało się popełnić kardynalny błąd – pod cukiernię przyszło się punktualnie i kompletnie nie zrozumiało zawodu malującego się na twarzy fatyganta. Odpuściło się sobie jednak dociekania i – tyleż bezlitośnie, co lekkomyślnie – odrzuciło nieśmiałą propozycję przechadzki po parku inicjującej poczęstunek. W cukierni zrezygnowało się z uczty w wytwornych pucharkach, po czym bez zbędnych wstępów zamówiło dwie gałki ulubionych lodów w wafelku i… chciało za nie zapłacić.
Następnie niefrasobliwie obśmiało się urażoną minę fundatora i stanowczo odmówiło przycupnięcia przy cukiernianym stoliku.
Po wyjściu na zewnątrz już z większą przychylnością odniosło się do ponowionej oferty spaceru. Przed parkową bramą dobrodusznie wykpiło się dżentelmeńską sugestię wsparcia na silnym ramieniu i równie mało kuszącą – trzymania się za ręce. Nie omieszkało się przy tym kąśliwie napomknąć o wrednych podejrzeniach o niedołęstwo.
Wędrując skostniałymi lutowo alejkami, konsumowało się mrożoną słodycz i zastanawiało: Co dalej?, póki nie dostrzegło się w oddali zamarzniętego stawku, przylegającego do ogrodzenia parku. Wtedy nagle wpadło się na genialny pomysł poślizgania się, którym bez chwili zastanowienia podzieliło się z dziwnie milczącym towarzyszem. Szybko pozbyło się rozmokłego kubeczka i pognało w kierunku zamarzniętej powierzchni, słysząc za sobą kroki ledwo nadążającego młodocianego donżuana.
Po sforsowaniu średnio wysokiego płotka, bez zbędnej brawury, ale i bez nadmiernego strachu, weszło się na lód. Wiedziało się, że stawek nie jest zbyt głęboki, a ewentualne przemoczenie nóg odgórnie wkalkulowało się w cenę przyjemności. Bez namysłu zaproponowało się ściganie do majaczącej w oddali ślizgawki i zrobienie zawodów, kto doślizga się dalej.
Co się umyśliło, to się wykonało.
W szalonym pędzie dobiegło się do ciemnostalowej smugi i pięknym ślizgiem wysforowało przed siebie. Uniosło się głowę i z przyjemnością wystawiło twarz na świszczące podmuchy wiatru. Za sobą słyszało się szuranie podeszew towarzysza.
Dojeżdżało się już niemal do końca, gdy zza pleców wychwyciło się serię dźwięków do złudzenia przypominającą przekleństwo, krzyk i plusk.
Wyhamowało się niechętnie i odwróciło.
Przed sobą miało się niefortunnego ślizgacza, który jakimś cudem zboczył z głównej osi ślizgawki, potknął o podstępną lodową żłobinę, przejechał na najmniej szlachetnej części ciała po lodzie i tą-że częścią zakorkował niewielką przeręblę. Dopiero po chwili zrozumiało się, że absztyfikant zaklinował się w niej na amen. Niewiele myśląc, przystąpiło się do akcji ratunkowej. Znalezioną w pobliskim szuwarze przerdzewiałą dulką rozbiło się lód wokół delikwenta, poszerzając przerębel do rozmiarów, z których wyłuskanie zmoczonych czterech liter nie było już żadnym wyczynem.
Podało się pomocną dłoń i dopiero po wydostaniu pechowego amanta z otworu, zainteresowało się jego samopoczuciem.
Długo nie rozumiało się reakcji epuzera, który bez słowa podzięki odwrócił się na pięcie i pognał przed siebie, świecąc sinymi z zimna pośladkami wyzierającymi z przetartych garniturowych spodni…
Witam:)
To jedna z moich pierwszych miłosnych przygód, do dziś nikomu nie opowiedziana.
Mam nadzieję, że opisany w niej chłopak dawno już o wszystkim zapomniał i jeśli natknie się przypadkiem na ten tekst, nawet przez myśl mu nie przejdzie, że opowieść jest o nim:)
Miłego czytania i jeszcze milszego wspominania własnych walentynkowych perypetii.
Och. Jak to pięknie i absurdalnie bezosobowa relacja!
Dziękuję:)
W takiej formie napisałam pierwsze z tych „wspomnień z dziecięcej perspektywy” i już tak zostało:)
Świetne opowiadanie, Leno!!!



Uśmiałam się jak norka
Jakbym siebie widziała, tylko nie miałam takiej przygody z żadnym chłopakiem
Ale też nie traktowałam chłopaków jako obiektów westchnień, raczej jako kumpli. A jak któryś próbował za bardzo się zbliżyć, dostawał dosadnie do zrozumienia, że nie ze mną te numery
Dzień dobry, Miralko:)
Dziękuję.
W tym właśnie jest, a raczej – był, ambaras, że mieliśmy różne i niekoniecznie zbieżne oczekiwania. On wybrał się na randkę, ja – nie:)
Pozdrawiam:)
Witajcie!
Zabawne opowiadanie doskonale z dużą lekkością opowiedziane.
Wielkie brawa
Uśmiechnijmy się walentynkowo do siebie, to nic nie kosztuje, a poprawia nastrój!
Witaj, Makówko:)
Dziękuję.
Też uważam, że każda okazja do okazania drugiej osobie tych najlepszych uczuć jest dobra.
Pozdrawiam:)
Dzień dobry. Jestem, ale za chwilę wybywam (na chwilę). Zgłoszę się popo wrocie.
Świetnie opowiedziana historia!
Tak to jest, zrodziliśmy się bez wprawy i ten brak wprawy daje się we znaki w każdej sytuacji. A żeby było jeszcze dziwniej, gdy już w czymś wprawy nabierzemy, nabieramy także przekonania, że to nie to samo…
Byłem jeszcze nie kolczykowany , kiedy za pewność siebie los mnie pokarał . Szedłem rano do pracy w bazie lotniczej . Droga gruntowa po deszczu pełna była kałuż . Co za problem , przeskakiwałem te kałuże jak kangur zwłaszcza , że za mną szły młode dziewczyny . Warto było pokazać się i po przeskoczeniu kolejnej kałuży , na miękkiej glince pojechałem jak na łyżwie do środka jeszcze większej wody i tam usiadłem jak trafiony rakietą . Dziewczyny przysiadły rozbawione , a ja dostałem nauczkę . Przestałem skakać przez kałuże
Przestałeś skakać przez kałuże, ale nie przestałeś „popisywać się” przed dziewczynami, prawda?
Witaj, Maksiu:)
🙂
Ponoć życie mężczyzny jest zabarwione na kolor jego wyobraźni, więc pozwolę sobie jednak nie uwierzyć, że przestałeś:)
Pozdrawiam:)
Ach , szkoda gadać . Szedłem do pracy , przyzwoicie ubrany , a z kałuży wylazłem od stóp do głowy oblepiony błotem . Kompromitacja ! I ten chichot rozbawionych panienek … Tego skoku nie sposób zapomnieć . Chyba , ze nie szedł bym do pracy , a na towarzyskie figle , być może , być może ….
Dzień dobry, jestem z powrotem, lekko zdyszany.
Po przeczytaniu opowiadania Leny, a potem komentarza Maksia usiłowałam przypomnieć sobie jakąś podobną historię z mojego życia.
Niestety nic nie przychodzi mi do głowy.
Chyba zawsze miałam tak, że najpierw czymś facet musiał mi zaimponować, a dopiero potem wzbudzał moje zainteresowanie.
No i (niestety) żaden w moim towarzystwie nie wpadł do przerębli lub kałuży.
No i (niestety) nie przypominam sobie sytuacji, abym adoratora musiała ratować z opresji. To raczej oni mnie ratowali.
Ależ ten „facet” był naprawdę do rzeczy:)
Po prostu spiął się, a moje podejście nie pomagało. I ten okolicznościowy garnitur pod kurtką, w który się odstrzelił – też pewnie nie pomagał:) Garnitur, którego nie dałam mu szans zaprezentować, bo zrezygnowałam z poczęstunku przy stoliku…
Mam chyba „szczęście” do niecodziennych sytuacji, bo blamaże wielbicieli są wpisane w moje sercowe perypetie programowo:)
Też mam chyba “szczęście” do niecodziennych sytuacji.
Ale to raczej ja w moim nieuporządkowanym rozbieganiu je stwarzam.
Czasami niektóre opisuję na Wyspie, ale sytuacja pasująca do Walentynek nie przychodzi mi do głowy albo…nie nadaje się do publicznego opisywania.
Zaintrygowałaś mnie, Makówko, tymi „nienadającymi się”:)
No, cóż… niech pierwszy rzuci kamieniem, kto…
Nikt nie jest wolny od gaf:)
Opowiadałam już o tej sytuacji:
Siedziałam kiedyś w empeku, do którego wsiadł pewien starszy ode mnie pan. Zaczął mi się przyglądać dość intensywnie, więc… ustąpiłam mu miejsca. Trzeba było widzieć jego posmutniałą nagle twarz. On czuł się mężczyzną, a ja potraktowałam go jak staruszka:) Fatalna gafa:) Wielkie faux pas:)
Kiedyś ustąpiłem miejsca w autobusie damie w średnim wieku, wyglądającą na ciężarną. Okazało się, że to koleżanka z pracy żony – znałem ją z widzenia, ale nie rozpoznałem – i potraktowała uprzejmość jako koleżeńską, bo… ona po prostu tak wyglądała!
Upiekło Ci się:)
Ale jeśli nawet nie była w ciąży to i tak jako facet powinieneś jej ustąpić miejsca.
No, chyba że to było hm…jak już masz swoje lata(
),
a ona jest DUŻO młodsza od Ciebie.
To ja sobie zaklepuję kolejkę na następne pięterko. Na spacerze udało mi się zrobić ładne zdjęcia rozmaitym ptakom i chętnie się podzielę
Super!
Międzyspacerkowe dzień dobry, Wyspo:)
Odtajało nieco, więc byłyśmy posłuchać, co w śniegu piszczy:)
I co piszczało?
Głównie Psiuła:)
Z radości rycia, że się tak wyrażę:)
Och, dzisiaj kilku opiekunów psów pokazywało takie zabawy w śniegu. Jakby tak te pieski były w jednym miejscu i współpracowały, to by mogły odśnieżyć kawał… czegoś. Np. chodnika.
Przyjemne (dla pana) z pożytecznym (też dla pana).
🙂
A z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować Sympatycznemu Walentynkowemu Duszkowi, który robi porządek z moim linkowym bałaganem:)
„Kiedy czytam w mym ogródku,
Kiedy szemrzą trawy, drzewa,
Wtedy słyszę – po cichutku
Coś w gęstwinie wonnej śpiewa…
Coś-ci śpiewa, coś-ci gada,
Brzęczy niby złota pszczoła,
Różne dziwy opowiada,
A kto taki – nie wiem zgoła!
Czasem myślę, że to róża,
Co na krzaku się rozwija,
I oczęta do mnie zmruża…
Czasem myślę – że lilija…
Albo może żuczki złote,
Może muszki i motyle,
Brzęczą w uszko, tak, na psotę,
Gdy zadumam się na chwilę.
I raz tylko mi się zdało,
Że wskroś młodych listków sieci
Widzę postać duszka białą,
Jak na skrzydłach ku mnie leci…
Jasność słońca, dźwięk piosenki,
Zapach kwiatów, listków szmery
W tęczę tkały mu sukienki
I skrzydełek jego cztery…”
(„Duszek” – M. Konopnicka)
😉
Kochani, zmykam, jutro muszę wstać dużo wcześniej niż zwykle. Spokojnej!
Niech Ci przyśnią te przygody, które były i te, które dopiero będą!
Dobrej nocki, Quacku:)
To i ja się pożegnam!
Walentynki i po Walentynkach…,
ale kochajmy się i uśmiechajmy się przez cały rok, nie tylko 14 lutego!
DOBRANOC!
Dobrej nocki, Makówko:)
Wyspa pogrążyła się w „oceanach różowych”, więc i ja się pożegnam:
Snów o czekaniu:
„na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs”
Dobranoc:)
Pieszczota rzęs -jakie to ładne!
Witaj, Makówko:)
Dziękuję.
To „Miłość” Małgorzaty Hillar:
„Jest czekaniem
na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs
Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi
Czekaniem
na spełnienie
trwanie
zrozumienie
Czekaniem
na potwierdzenie
na krzyk protestu
Czekaniem
na sen
na świt
na koniec świata”
🙂
Witajcie!
Nowy dzień, nowy tydzień, stara miłość?
Czyli nowa stara (miłość)?
Witaj, Tetryku:)
„Tych miłości, które z nami
na strumieniach białych płyną,
co jak chmury nad głowami
czasem każą zapominać,
tych miłości jak zwierzęta,
co wracają w las od ludzi
węsząc z twarzą wyciągniętą,
zanim śmierć ich nie ostudzi,
tych miłości, które niosą
sok z korzeni w słońce liściem,
co jak puch dziewczęcych włosów
lekko rosną ku niebiosom,
nie wydepczą nienawiści.
Tych miłości, o, za wiele,
chociaż ziemia jeszcze twarda,
nad nią zawsze śpiewa szelest,
bo cóż ziemskość? – śmiech, pogarda,
bo cóż zbrodnia? – tylko mocniej
za bijące morze strumień
kochać każe, że ślad głupi
jak ten olbrzym, co się upił,
co gdy wstanie, to zrozumie.
W nas, co jak pomników głazy,
z tych miłości mocno rośnie
przez te czasy, nad te czasy,
ponad nami – czas miłości.”
(„Tych miłości…” – K.K. Baczyński)
🙂
Dzień dobry, przed chwilą wróciłem i dopiero teraz siadam do pracy.
Miłej i spokojnej i efektywnej pracy!
Dziś był piękny słoneczny dzień, a ja dziś kobieta domowa, nawet na zakupy nie wychodziłam.
Świat się do góry nogami wywraca!
Pochodziłem za Was po skawalonym śniegu , bo nie ma już cieci do odśnieżania , nakarmiłem trochę wodnych ptaków ( zdjęcie na FB), zrobiłem potrzebne spożywcze zakupy i zajrzałem na Wyspę , aby ocenić sytuację po burzliwych Walentynkach . A na Wyspie spokój , z którego cieszył by się minister zdrowia po załamaniu sytuacją w Zakopanem . Nie jest zle , bo dobrze już było , zatem życzę zdrówka bez korony i szczepień w miejscu zamieszkania . Facet ze Szczecina zapisany jest do szczepienia w Rzeszowie . Polak potrafi ,ale żeby tak na siłę pchać człowieka na stoki narciarskie bo jest zima ?
Dobry wieczór, Maksiu:)
Też miałam chwilkę na spacer po śniegu, taką mierzoną od samochodu do drzwi urzędu i z powrotem:) Tam „na bagato” – białe wydarte aż do płytek:)
Pozdrawiam:)
Paaaaa….odezwę się jak wrócę.
Może wkrótce, może za chwilę, a może trochę później…
No to tak, sprawy moje, te, co były do załatwienia, załatwione, te nie moje, ale co ja miałem załatwić, niezałatwione (niestety, 2 godziny w plecy), robota w 70% wykonana, rzecz do nadrobienia.
Nagle – gwizd, nagle – świst. Koniec pracy i przerwa.
Home, sweet home! Dotarłem…
Prosto z pracy o takiej godzinie?
A ja po przerwie!
Dobranoc, zmykam!
Dobrej nocki, Quacku:)
Jestem w domu.
Co najpierw? Wyspa? Fb? Ciepły prysznic? Ciepła zupa?
Najlepiej wszystko naraz, a potem ciepła kołderka.
Wyspa pod prysznicem przy misce zupy?
Też idę się pomoczyć, bo jednak trochę zmarzłam w tych ostępach:)
Dobry pomysł, ale wtedy to już jednak nie pod prysznicem, ale
Oj, ja bardzo zmarzłam, ale już się rozgrzałam.
Teraz jeszcze zajadam ciepły budyń.
Na pewno zmarzłaś bardziej ode mnie. Las to jednak nie stok. Chociaż na Jeziorze też nas trochę przewiało. Nie chodziłyśmy zbyt daleko od brzegu, bo noc, ale lód jest „wiatrolęgły”:)
Zrobiłam sobie kociołek grzanego wina i też mi już cieplej:)
W czasie jeżdżenia jednak jest ruch, ale potem marznie się na wyciągu, szczególnie gdy podwiewa wiatr i zaczynają działać armatki.
To są zwykłe kanapy, bez zamykania.
Zagrzebuję się więc
, kot grzeje nogi…
DOBRANOC!
Pleciutkich (jak mówiło moje dziecię) snów, Makówko:)
Wyspa dryfuje ku jaskini pod Lemnos, więc i ja się pożegnam jednym z piękniejszych wierszy Bogusława Adamowicza:):
„Na kwiatach – połysk ros…
Tęsknotą dzwoni
Tajemnej harfy dźwięk, co w serce trąca…
Śni mi się drżący głos…
Śni gąszcz kwitnąca
Śniegiem wisien i jabłoni…
Śni mi się złoty sen:
W ustroni
Pieszczota dłoni Twej mdlejąca…
I blady uśmiech ten…
I brzask miesiąca…
I senny połysk migotliwej toni…
Śni mi się jasny zdrój…
Śni pełen woni
Miód kwiatu szczęścia, co aż w otchłani strąca…
I pocałunek twój –
Ta rosa drżąca
Najświętszej róży Hesperyjskich błoni…”
(„Nastrój”)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry



Nie wiem jak jutro (we wtorek) pojadę do pracy… śnieg wali od kilku godzin i jest go tyle…
Służby porządkowe nie nadążają ze sprzątaniem tego śniegu… czyli mamy zimę na całego…
Ma jeszcze dalej padać do rana…
Witaj, Miralko:)
Odwykliśmy chyba trochę od prawdziwej zimy:)
U nas też wciąż posypuje, odśnieżane są przede wszystkim główne ulice, a o tych bocznych odrobinkę się zapomina:)
Ale ja się cieszę, że poprószyło. Zawsze tęskniłam za śniegiem, zdarzało mi się go nawet szukać w odległych zakątkach w porze naszej zimy, więc fajnie, że tym razem śnieg odnalazł mnie:) Jakby wiedział, że albo on do mnie, albo… się nie spotkamy;)
Witaj Leno

Wbrew pozorom lubię zimę i śnieg… tylko czasami tego śniegu jest za dużo.
Dziś rano (wtorek) znowu musiałam odkopać karmniki i samochód. A i tak się „zakopałam” i myślałam, że zostanę na parkingu do roztopów… w formie pomnika
Jakoś udało mi się wyjechać…
Podzielam Twoje zdanie co do ilości:)
Nie odśnieżam gracika, bo trzymam go w garażu, ale u mnie śnieg z podjazdu też sam nie znika:) Ani ten z dróżki od domu do furtki:)
Ale kiedy wyobrażę sobie jako ewentualne „dobro naddane” taką laskę, dajmy na to, o rozmiarach 90/60/90 – od razu żwawiej mi idzie;)
Wczoraj (w niedzielę) widziałam przez okno, jak na drzewie sąsiadów siedział krogulec i coś wcinał… a to znaczy, że udało mu się coś upolować…
Ależ musiały być głodne!!! Na poidełku siedział zmarznięty drozd wędrowny. Nawet nie drgnął gdy podeszłam. Zerwał się dopiero gdy byłam o krok. Szkoda mi go było… nie jest przyzwyczajony do takich mrozów. Gdybym mogła, zabrałabym go do domu, żeby się najadł i ogrzał… 

A dziś po pracy musiałam odkopać ze śniegu karmniki. I to co mi się jeszcze nie zdarzyło – obydwa były puste, a wróbelki czatowały dokoła i usiłowały coś jeszcze wydziobać. Oczywiście napełniłam nowymi ziarenkami. Jeden z karmników w godzinę był już pusty
Poidełko jest podgrzewane. Przy tych mrozach woda już dawno by zamarzła, gdyby nie ta grzałka. Codziennie muszę wymieniać wodę, bo ptaki nie tylko piją, ale i się kąpią. Prawdziwe morsy
Witajcie!
Nic mi się dzisiaj nie śniło, nawet bal ostatkowy się we śnie nie objawił…
Witaj, Tetryku:)
To jesteś w dobrej kompanii, zważywszy, że filozofom też się nie śniło…
🙂
Dzień dobry.
Witajcie!
Mnie się śniły różne rzeczy, pamiętam jakieś fragmenty, ale nie na tyle, aby opowiedzieć. Coś tam było, że koleżanki dały ogłoszenie w gazecie skierowane do mnie.
Ale
wcale mi się nie śniło…niestety.
Do popotem…
paaaaaaaaaaaaa
A my pompujemy opony.To tak a propos wczorajszych opon Leny.
A te piosenkę uwielbiam.
Dobry wieczór, praca zasadniczo wykonana, pozostałe zadania takoż.
Fajrant. Przerwa.
Zdjęcia na następne pięterko się wybierają
Też już jestem:)
Ale za chwilę jeszcze na trochę wybędę.
Jestem, obrabiam zdjęcia do wpisu
ale i tu zaglądam.
No to zapraszam na nowe pięterko tych, którzy jeszcze nie śpią.
A dobranocka zaraz, jeszcze tutaj.
Więc ja – nietradycyjnie – też dodam coś na dobranoc:):
„Śpią lądy we mgle gęstej, która świat spowiła,
Pod gęstą mgłą, co niebo zaciągnęła w górze;
Śpią morza, niepojęta magnetyczna siła
Ujęła oceany, ugłaskała burze.”
(„Senność” – B. Adamowicz)
Nieco nam zeszło na leśnej eskapadzie:)
Dziękuję za wspólną wędrówkę do krainy wspomnień. Mam nadzieję, że ten okołowalentynkowy czas spędziliście w moim towarzystwie równie miło, jak ja w Waszym.
Pora wrócić do współczesności i podejrzeć, co w lutym porabiają ptaki:)
Pozdrawiam:)