Kiedyś choinka pachniała inaczej.
Właściwie – póki nie zaczęło się chodzić do szkoły – nie miało się poczucia kalendarza… A i później różnie z tym bywało.
O tym, że jutro będzie Wigilia, dowiadywało się, gdy Tatuś przynosił z piwnicy wielkie, drewniane pudło z bombkami.
Rano otwierało się oczęta, wychodziło z ciepłej pościelki i wędrowało do łazienki.
W przedpokoju natykało się na pudło i całe rozleniwienie przechodziło, jak ręką odjął. Bez zbędnego marudzenia myło się, ubierało, jadło śniadanie i zaczynało się oczekiwać…
Wiedziało się, że tego właśnie dnia Tatuś wcześniej wróci z pracy i pojedzie się do znajomego pana Gospodarza po choinkę.
Takie siedzenie dłużyło się niemiłosiernie, więc naprzykrzało się tymczasem Mamusi, która od kilku dni zajmowała się przygotowaniami do Świąt.
Wreszcie zjawiał się Tatuś i po szybkiej herbatce można było władować się do samochodu i jechać.
Na miejscu wchodziło się do zagródki, w której pan Gospodarz miał jakąś niespotykaną ilość około dwudziestu chojaków, i z poważną miną zaczynało się wybierać. Nie było to wcale proste, ponieważ wszystkie drzewka uważało się za jednakowo piękne. Chodziło się wokół nich, dotykało, zaglądało pod gałęzie, podskakiwało, aż w końcu z bólem serca pokazywało się to, które się chciało, chociaż najchętniej wzięłoby się wszystkie.
Przyglądało się, jak pan Gospodarz okręca folią choinkową donicę, a Tatuś bardzo ostrożnie pakuje nabytek do samochodu – po Świętach drzewko miało wrócić do lasu i rosnąć sobie dalej…
Nie marudziło się w drodze powrotnej, chociaż świerkowe igły miało się dosłownie wszędzie. Zaciskało się zęby i patrzyło przez okno, ponieważ w drodze po choinkę nie miało się czasu na podziwianie krajobrazu…
Świerczek zawsze ustawiało się w tym samym miejscu – między oknami. Ustawiało – rzecz jasna – razem z Tatusiem, choć, między Bogiem a prawdą, trwałoby to znacznie krócej, gdyby się jednak nie pomagało…
Gdy drzewko było już umocowane, tańczyło się wokół niego taniec radości, którego nie powstydziłby się najznakomitszy plemienny szaman i czekało na Tatusia, który tymczasem szedł po bombki.
Najpierw asystowało się przy sprawdzaniu lampek, a gdy okazywało się, że świecą – patrzyło się, jak Tatuś omotuje nimi pień choinki.
Były dwa rodzaje światełek i oba rodzaje lubiło się najbardziej – i te w kształcie kolorowych szklanych dzwonków, które po zapaleniu migotały subtelnym, jakby srebrno-księżycowym światłem; i te w kształcie maleńkich łezek, dających piękne, wielokolorowe refleksy…
Po kolejnej lampkowej próbie przystępowało się do wieszania zabawek.
Oczywiście musiało się obejrzeć wszystkie, więc cały proces trwał niesamowicie długo. Najpierw wieszało się granatowe i ciemnozielone kule z wymalowanymi gałązkami sosny, potem żółte, czerwone, zielone i niebieskie błyszczące bańki ze złotymi, posypanymi brokatem gwiazdkami. Następnie umieszczało się te srebrne z kolorowymi paseczkami oraz – duże i małe, srebrne, złote i kolorowe – szyszki…
Bardzo lubiło się wieszać girlandy z maleńkich różnokolorowych kuleczek. Były ich dwa rodzaje – matowe i błyszczące. Nie zapominało się też o srebrnych włoskich orzechach naturalnych rozmiarów, i szklanych, dmuchanych pająkach.
Nie było się jakimś szczególnym wielkoludem, więc ozdabiało się raczej dół choinki, górne partie pozostawiając Tatusiowi.
Gdy wszystkie mniejsze cacka znalazły się na drzewku, otwierało się pierwsze najważniejsze pudło. Robiło się to bardzo ostrożnie. Wyjmowało się przepiękne, ogromne, ręcznie malowane bomby i nieco drżącymi rękoma podawało Tatusiowi. Wiedziało się, że jest to prezent od Babci, której nigdy się nie poznało, ale za to dogłębnie poznało się historię kul… Każdą z nich przecierało się flanelką i podziwiało naprawdę niezwykłe malunki. Na pierwszej podrywał się do lotu śnieżnobiały Łabędź, na którego sypał diamentowy śnieg i tę lubiło się oglądać najbardziej. Na drugiej – uśmiechająca się tajemniczo Śniegurka trzymała srebrny dzwoneczek. Z trzeciej bombki spoglądała stojąca na palcach Baletnica w pięknej rozkloszowanej spódniczce, a wokół niej powiewały półprzeźroczyste szarfy.
Lubiło się też smutnego Pierrota w atłasowo połyskującym wdzianku, bujającego się na ogromnej obręczy oraz trzygłowego Smoka z wydętym, pełzającym po ziemi brzuszyskiem, puszczającego ze wszystkich paszcz srebrne płomienie.
Za to wcale nie przepadało się za wymalowanym Dzieciątkiem w beciku, które z daleka wyglądało jak pieczarka. Co innego Cherubin – podziwiało się dwie imponujące pary skrzydeł, powiewną suknię w wymyślne esy floresy i zgrabne bose stópki. Kolejną ulubioną kulą była ta z Saniami zaprzężonymi w trzy konie krzeszące kopytkami skry. Podziwiało się też dorodną Choinkę, wokół której tańczyły maleńkie ni to elfy ni aniołki, a także Chłopczyka o delikatnej twarzyczce okolonej loczkami, w kusych pantalonach i bluzie z szamerunkami oraz śliczną Księżniczkę z pięknie wygiętymi smukłymi rączkami, w robronie, spod którego widać było czubek pantofelka…
Dwunastej bombki nie widziało się nigdy – zbiła się w trakcie wojażowych perypetii, kiedy Babcia była jeszcze młodą dziewczyną i ze swoją mamą opuszczała na zawsze własną ojczyznę…
Po obejrzeniu wszystkich kul i zawieszeniu ich na choince, podawało się Tatusiowi zebrane w pęk łańcuchy, które ten zaczepiał na szczycie drzewka i puszczał pionowo wzdłuż gałęzi. Resztą łańcuchów pomagało się opasać świerczek, układając je poziomo na gałęziach, począwszy od cieniutkich u góry, a skończywszy na tych najgrubszych na dole.
Potem następowało najprzyjemniejsze: z drugiego najważniejszego pudła wyjmowało się srebrny szklany czub – także ocalony przez Babcię – i czekało, aż Tatuś uniesie swoją pomocnicę, po czym z triumfem nasadzało się ostatnie cacuszko na szczyt…
Wreszcie biegło się po Mamusię, gasiło światło i czekało, aż Tatuś włączy lampki.
Stało się między rodzicami i podziwiało ustrojoną piękność migocącą bajkowymi światełkami, nie mogąc się już doczekać Jutrzejszego Dnia…
Bo Wigilię kochało się całym sercem.
Te snujące się po domu zapachy, radosne przyśpiewki nucone półgłosem, śmiech rodziców przygotowujących dania, których obowiązkowo musiało być dwanaście…
Że nastawał czas gotowania barszczu, poznawało się po zapachu – po całym domu rozchodził się aromat gotowanych kwaśnych jabłek, ostrej woni cebuli z buraczkami i, kręcącej w nozdrzach, grzybów. Barszcz musiał swoje odstać, więc pomagało się wynosić gotowe wywary w chłodne miejsce. Dzień przed Wigilią przynosiło się sagany z powrotem i patrzyło, jak Mamusia łączy wszystko w wielkim garze i zagotowuje, a Tatuś znowu odstawia go w zimne miejsce. Dopiero w Wigilię odcedzało się bulion od warzyw, doprawiało sokiem z cytryny, solą i pieprzem, i podgrzewało.
Lubiło się towarzyszyć w klejeniu pierogów – uszka zawsze były z kwaśną kapustą i grzybami, a wielkie faliste półksiężyce napełniało się farszem ze słodkiej i grzybów.
Dzień przed Wigilią pomagało się też w robieniu śledzi – Mamusia kroiła je w dzwonka, układała na specjalnym półmisku, przykrywała warstwą pomidorowych i cebulowych krążków, posypywała czarnym pieprzem i zalewała olejem.
Wcześniej smażyło się również rybę, którą następnie pomagało się zalewać pomidorowym sosem, samej posypując wszystko suszoną bazylią, i, razem z Tatusiem, wynosząc w chłodek, by ryba przesiąkła. Wigilijny sos do ryby uważało się za jeden z najpyszniejszych: idealnie słodki, słony i kwaśny, składał się z przetartych podsmażonych pomidorów doprawionych białym pieprzem i karmelizowanych miodem.
Pomagało się też w robieniu sałatki wigilijnej: drobiło się gotowaną rybę, kroiło kiszone ogórki, jajka i gotowane w mundurkach ziemniaki. Potem ucierało się specjalny sos z ziemniaka, ogórka, majonezu i czosnku. Bez tego sosu sałatka „nie liczyła się”. Wszystkie, niezbyt drobno posiekane składniki zalewało się gęstą miksturą i delikatnie mieszało. Podczas wynoszenia wdychało się aromat grubo mielonego czarnego pieprzu i cząbru.
Kompot wigilijny był pierwszym daniem, które robiło się zupełnie samodzielnie. Suszone śliwki, morele, wiśnie, jabłka i gruszki płukało się kilkakrotnie w zimnej wodzie i zalewało wrzątkiem. Dosypywało się umyte orzechy włoskie i laskowe, dodawało garść migdałów. Dopiero na drugi dzień należało wszystko zagotować, dodając odrobinę utartej cytrynowej skórki i wanilii, osłodzić miodem i pozostawić do ostygnięcia.
Kisiel robiło się z żurawin. Pomagało się przetrzeć je przez drobne sitko, żeby pozbyć się pestek. Była to żmudna i czasochłonna robota, szybko więc traciło się entuzjazm i zwalało dokończenie niewdzięcznego zajęcia na Tatusia. Za to chętnie doprawiało się żurawiny cukrem i mąką ziemniaczaną i patrzyło, jak w dużym garnku robią się bąble, gdy Mamusia rozlewa kisiel do kokilek.
Łamańce nie były skomplikowaną potrawą – upieczoną dzień wcześniej i pokrojoną w długie paski drożdżową bułę zalewało się ciepłym mlekiem z makiem i rodzynkami, doprawiało do smaku miodem albo cukrem i tyle.
Zupełnie inna sprawa była z łazankami. Nie lubiło się pomagać w robieniu makaronu, za to chętnie podziwiało równiutko pokrojone, słonawe rombiki, rozłożone do wyschnięcia na bawełnianej ściereczce. Sos do łazanków to była po prostu rozpusta. Najpierw kilkakroć myło się mak. Potem patrzyło, jak Tatuś miele go przez maszynkę, a Mamusia podsmaża w rondlu z miodem. Podczas studzenia maku pomagało się trzeć orzechy i migdały. Na koniec asystowało się w ubijaniu tłustej, słodkiej śmietanki, osobiście dodając małymi porcjami cukier i resztę ingrediencji. Gdy łazanki były ugotowane i schłodzone, łączyło się je delikatnie ze śmietanką i doprawiało kilkoma kroplami araku. Tego zapachu i smaku nie dało się porównać z niczym innym.
Postnej kapusty z grzybami gotowało się dwa rodzaje – słodką i kwaszoną. Dzień wcześniej zalewało się wrzątkiem umyte suszone grzyby, by zmiękły, i wraz z wywarem dodawało do kapusty. Tę słodką doprawiało się solą, pieprzem i cząbrem; tę kwaśną – kminkiem.
W tym czasie gotowało się też bigos. Specjalistą od bigosu był Tatuś i z wielką przyjemnością uczestniczyło się w jego czarach. Po domu rozchodził się wtedy zapach gęsiny, wołowiny i wieprzowiny, podsycany aromatem kwaszonej kapusty i śliwek. Tę słodką gotowało się oddzielnie z dodatkiem kaniowego proszku i ziarnkami jałowca. Warzenie bigosu obowiązkowo musiało trwać trzy dni – w ostatnim patrzyło się, jak Tatuś przelewa wszystko do jednego gara i miesza, doprawiając solą, pieprzem i utartym jabłkiem. Próbowało się parującej potrawy i już nie mogło doczekać się Świąt.
Struclę makową piekło się według przepisu ze starego kajetu, bardzo pilnując proporcji. Uwielbiało się zapach smażonego z miodem, rodzynkami i orzechami maku, a jeszcze bardziej aromat drożdżowego ciasta. Patrzyło się, jak Mamusia wałkuje prostokątne płaty, smaruje je makową mieszanką, zawija w rulony, wtłacza w podłużne formy i wstawia do ciepłego piekarnika, by troszkę podrosły przed pieczeniem. Po włączeniu duchówki zaglądało się przez szybkę i wyczekiwało, aż wierzch stanie się brązowozłoty. Wtedy przywoływało się Mamusię, która zerowała piec i pozostawiała strucle, by doszły.
Uwielbiało się też patrzeć na pieczenie sernika, choć dostawało się go przeważnie dopiero w pierwszy dzień Świąt. Najbardziej lubiło się moment, gdy pachnący ananasem ser stawał się żółty od utartych z cukrem żółtek i zaczynał trzeszczeć od białkowej piany. Lubiło się obtaczać w mące rodzynki i wrzucać je do serowej masy. Z niecierpliwością czekało się na wypieczenie kruchego spodu, który wcześniej własnoręcznie dźgało się widelcem, by był lepszy. Patrzyło się, jak Mamusia zalewa gorący prostokąt przygotowanym serem i wkłada do pieca. Po upieczeniu i wystudzeniu pomagało się ozdabiać go białym, pachnącym cytryną lukrem albo polewać cytrynową galaretką.
Ryżu z bakaliami nie uważało się za zbyt smaczny. Przeważnie dłubało się w nim bez przekonania, bardziej po to, żeby poczuć zapach wanilii niż go zjeść.
Zupełnie inaczej było z makagigami. W przygotowywaniu tych ciastek fascynowało wszystko – począwszy od smażenia maku z miodem, rozwałkowywania masy na pergaminie, po krajanie niewielkich rąbów i wyczekiwanie, aż wyschną. Potem rozkładało się je ostrożnie na dużej tacy, przekładając każdą warstwę woskowanym papierem. Były o niebo lepsze od sezamków, choć konsystencję miały podobną…
Gdy na dworze zaczynało się ściemniać, nadchodził czas na przygotowanie stołu.
Najpierw rozkładało się obrus – zawsze był to ten sam biały obrus z przepięknie wyhaftowanymi na rogach gałązkami świerczyny, bombką i świecą. Pod obrus wkładało się siano, a pierwszą stawianą na stole rzeczą był opłatek. Dopiero później biegło się do kredensu i wyjmowało porcelanę. Robiło się to równie ostrożnie jak z bombkami – porcelana była krucha i stanowiła pamiątkę po maminej Mamie. Używało się jej tylko przy specjalnych okazjach, co jeszcze podkreślało wyjątkowość chwili. Podziwiało się kształt naczyń, ich delikatny różany wzór i koronkowo-złoty obrąbek. Serwis sprawiał wrażenie tak delikatnego, że zanim się przywykło, prawie wstrzymywało się oddech przy dotykaniu…
Najpierw rozkładało się białe serwetki z kompletu z obrusem, tak, by haft był widoczny. W połowie każdej stawiało się duży talerz, na nim głęboki, a obok – na reszcie serwetki układało się sztućce. Sztućce również były pamiątkowe, bardzo piękne i również trzymane na specjalne okazje.
Kiedy wszystko było gotowe, zaczynało się wnosić potrawy, nasłuchując skwierczenia smażącej się w tym czasie ryby.
Gdy stół był zastawiony, wyglądało się zawsze tej pierwszej gwiazdki. Szczerze mówiąc – gdy już się ją wypatrzyło, to zazwyczaj razem z setkami innych, ale nic przecież nie było w stanie zepsuć radości takiego wieczora. Włączało się choinkowe lampki i stawało przy stole. Po podzieleniu się opłatkiem, życzeniach i krótkiej modlitwie, zasiadało się do stołu i śpiewało kolędę – kolęda zawsze inicjowała kolację. Najczęściej była to Cicha Noc.
Dopiero potem rozpoczynało się posiłek, zawsze od barszczu z uszkami. Później jadło się, co się chciało, pilnując, by spróbować każdej potrawy. Nie wstawało się od stołu, dopóki wszystkiego się nie skosztowało – ten zwyczaj miał zapewnić pomyślność do następnej Wigilii.
Następnie śpiewało się wspólnie z rodzicami i nie mogło usiedzieć spokojnie, ponieważ doskonale widziało się kolorowe pakunki kusząco mrugające spod świątecznego drzewka.
Wreszcie nadchodził czas rozpakowywania prezentów. Zawsze miało się przywilej wyciągania podarków spod choinki i obdzielania nimi najbliższych.
Każdy prezent rozpakowywało się przy stole i poświęcało mu sporo uwagi i zachwytów…
Około północy wychodziło się na pasterkę do pobliskiego kościółka. Był on tuż za rogiem, ale i tak wyczuwało się tę, wirującą w mroźnym powietrzu i iskrzącą w świeżym śniegu, niezwykłość. W kościółku nigdy nie było tłumów – większość wolała iść na mszę do dużego kościoła za parkiem, ale może dzięki temu jeszcze bardziej czuło się magię wigilijnej nocy. Zasiadało się zawsze w lewej nawie, między rodzicami, i wsłuchiwało w głos kapłana. Przymykało się oczy i z poczuciem dziwnego szczęścia przytulało do Mamusi lub Tatusia. Nigdy właściwie nie udało się nie zasnąć podczas mszy – monotonny głos księdza, ciepło rozchodzące się wokół i delikatna muzyka usypiały…
Drzemało się więc, nie mając nawet siły otworzyć oczu. Gdy msza dobiegała końca, przecykało się na dźwięk łagodnego głosu Mamusi i z trudem unosiło z twardej ławki. Potem, noga za nogą, wlokło się do wyjścia. Sypiący śnieg sprawiał, że rzeźwiało się trochę i raźniej już wędrowało cichą uliczką…
Dom witał zapachem żywicy, miodu i pomarańczy. Zrzucało się wierzchnie okrycie i szło jeszcze raz popatrzeć na choinkę.
Mimo najszczerszych chęci do pomocy w sprzątaniu po wigilijnej kolacji, było się zazwyczaj tak zmęczoną, że ledwo miało się siłę na wieczorną kąpiel…
Smarowało się więc do siebie i zasypiało, wsłuchując w odgłosy krzątaniny dochodzące z głębi domu…
Witam:)
Już od godziny mamy Wigilię.
Życzę, by zapoczątkowała ona zmiany na lepsze. By magia Bożego Narodzenia zadziałała i kolejny rok okazał się szczęśliwszy, był czasem spełnienia marzeń – tych wielkich i tych zupełnie maleńkich.
Mam nadzieję, że moje wspomnienie wprawi Was w dobry nastrój i będzie miłym początkiem rozpoczynających się Świąt:)
Leno, przez chwilę znów poczułem się dzieckiem! Dzięki!

Witaj, Tetryku:)
Taki mniej więcej miałam cel – byśmy w ferworze przygotowań choć na chwilę powrócili do tych beztroskich czasów, kiedy to Inni dbali o to, by Święta były piękne:)
Pozdrawiam:)
Tak mamy Wigilię czyli imieniny Adama i Ewy a jak mi wiadomo to nasza Makówka to EWA…Bądż sobą ,rób co robisz z takim zaangażowaniem bo taką CIĘ kochamy i jest to z pożytkiem dla nas wszystkich ,że zdrowia i kondycji życzymy na tych wędrówkach to jasne ,dużo zdrowia i miłego
dnia
Witaj Leno


Twoje wspomnienia są piękne
Myślę, że w każdej rodzinie ta Wigilia wyglądała trochę inaczej… a to co łączy wszystkie, to pierwsza gwiazdka, choinka i kolędy…
My też ubieraliśmy choinkę w dzień Wigilii… biały obrus, wyprasowany „na listek”, sianko pod opłatkiem…
U nas rygor postu był większy. Do przyrządzania potraw nie używaliśmy ani jajek, ani mleka, ani masła… a co za tym idzie, nie było też majonezu
Dobry wieczór, Miralko:)
Dziękuję. Miło mi, że przypadły Ci do gustu:)
Myślę, że nawet w rodzinie zdarzają się rozbieżności okołoświąteczne.
U nas też wiele zależało od tego, u kogo spędzamy ten czas.
W moim domu kolacja wigilijna kończyła czas ścisłego postu. Nie jedliśmy mięsa, ale jajka i mleko były dozwolone.
U ciotecznych Babek było dużo bardziej restrykcyjnie, choć także pięknie:)
Ale i tak najważniejsza była atmosfera:)
Pozdrawiam:)
Chciałabym życzyć wszystkim Wyspiarzom przede wszystkim zdrowych świąt… jak ono jest, wszystko inne się spełni
A naszej Ewie, serdeczne życzenia imieninowe

Obyś zawsze tryskała energią i dobrym humorem!!!
Dzień dobry
Wigilia, to dopiero wieczorem. Od rana chcę złożyć życzenia naszej kochanej Ewie…

Ewuniu kochana, Maczku nasz najmilszy, żyj długo i szczęśliwie. niech się spełnią wszystkie Twoje marzenia.
Witajcie!
i gorący buziak
dla Ewy. Zdrowia, i dużo satysfakcji z życia w ogóle, a z Wyspy w szczególności! 
Skromny bukiecik
Dzień dobry 🙂 Piękny , dokładny , wręcz podręcznikowy opis wydarzeń związanych z Wigilią . Dziękuję Leno . Od siebie dorzucę , że w moim dzieciństwie wystrój choinki był trochę inny . Na choince były świeczki , sztuczne ognie uwielbiane przez dzieciarnię i kolorowe cukierki . Były też ręcznie robione łańcuchy i aluminiowy zych . Oczywiście różne ozdoby choinkowe ,a nawet kolorowe ciasteczka . Jest co wspominać . Jeszcze raz dziękuję 🙂
Witaj, Maksiu:)
Dziękuję:)
Cieszę się, że udało mi się przywołać także Twoje miłe wspomnienia.
Nie wiem, niestety, czym jest „aluminiowy zych”, a chętnie bym się dowiedziała. To słowo kojarzy mi się m.in. z pseudonimem St. Żeromskiego:)
Pozdrawiam:)
Na choinkach wieszano figurki aniołów , a zych to była imitacja włosów anielskich . Takie loczki , aluminiowe sprężynki odbijające światło świec .
Dziękuję, Maksiu.
Nigdy nie miałam okazji czegoś takiego oglądać. Musiało dawać nieziemski efekt:) Świetlistego nimbu wokół głowy?
Nasze aniołki były albo dmuchane albo malowane na dmuchanych bombkach:)
Dzień dobry, bardzo pośpieszne. Jak się ogarnę ze wszystkim, napiszę trochę więcej.
Kochani witam pośpiesznie!
Dopiero teraz, gdyż zanim wstałam co chwilę ktoś dzwoni z życzeniami.
Wchodzę na Wyspę, a tu już piękne, miłe sercu życzenia.
Bardzo, bardzo miłe, bo ROZBUDOWANE, tzn.takie indywidualne, a nie skwitowane jednym zdaniem Wszystkiego Najlepszego.
Uwierzcie mi, ale to bardzo dla mnie ważne i wzmacniające, cenne.
Dziękuję Wam z całego serca mówi wzruszona Makówka. Przepraszam, że tak grupowo odpowiadam.
I to wszystko pod takim pięknym opisem Wigilii. Pięknym, wzruszającym, pełnym ciepła i rodzinnej miłości. Czytając aż można się ogrzać tym ciepłem, przez chwilę poczuć tą małą dziewczynką wtuloną w rodziców.
Leno wielkie brawa i podziękowania za TAKI wpis!
Dobry wieczór, Makówko:)
I ode mnie przyjmij życzenia wszelkiej pomyślności. Zdrowia, szczęścia i mnóstwa materiału do kolejnych wyspowych pięterek:)
Dziękuję.
Lubię swoje wspomnienia, ciepło i miłość, które dostałam w dzieciństwie wiele razy pozwalały mi przetrwać trudniejsze chwile:)
Pozdrawiam:)
Dzięki Lordzie W ,serdeczności odwzajemniamy i życzymy zdrowych i spokojnych Świąt i oby nadchodzący Nowy Rok był dla nas szczęśliwszy od tego co mija
Dziękuję pięknie Elizo !
No wiecie co, aż musiałem się zdrzemnąć po wieczerzy.
Dobry wieczór. Nie, nie zapomniałam o SzanPaństwie… tylko jakoś tak… Dobra, innym razem…
Zdrowych, spokojnych Świąt i tej dziecięcej radości Kochani z serca wszystkim życzę
Witaj nam Skowronku !
Cóż, 3 minuty po cytacie, to bardzo dobry czas !
Dziękuję pięknie za życzenia.

Witaj, Skowronku!
Najlepszego, bezpiecznego i zdrowego!
Witaj Skowronku, miło, że przemówiłaś w Wigilię.
Spokojnych i Zdrowych Świąt i Tobie i Bogusiowi.
Witaj, Allu:)
Jak miło, że zajrzałaś.
Pozdrawiam:)
Ewuniu przyjmij również ode mnie imieninowe – zdrowia, zdrowia przede wszystkim

Dziękuję, bardzo, bardzo.
Czy to róża z Twojego ogrodu?
Po wieczerzy dotarłem do domu. Jeszcze tylko herbata i klapnę…
Już po Wigilii. Syn zbiera się do domu. Więc mogłam (wreszcie uff!) sobie klapnąć i zajrzeć na Wyspę i zaraz biegnę po schodkach w górę.
Póki jeszcze Wigilia trwa spróbuję zastanowić się, jakie były moje Wigilie?
Nie mam tak pięknych wspomnień jak Lena. Tej atmosfery od rana, gdyż dla moich rodziców Wigilia była normalnym dniem pracy.
Potem gdy byłam mężatką i „matką dzieciom” to też Wigilia była normalnym dniem pracy, jedynie czasami trochę krótszym.
Z takich nietypowych Wigilii pamiętam przygotowywanie do kolacji przy awarii wody. Woda w kranie będzie, ale…po Świętach! Zabawnie było, bo dzieci były na tyle małe, że …
Długo też zapamiętamy pewne Święta kiedy plan był taki, że Wigilia u nas z moimi rodzicami, a w pierwszy Dzień Świąt my jedziemy do teściów, a moi rodzice do Bukowiny na narty.
Ujechaliśmy gdzieś do Słomnik i podróż zakończyliśmy kołami do góry na drzewie.
W domu nie było nic do jedzenia, bo po co? Nawet chleba. Moich rodziców już w Krakowie nie było.
Ja uważałam, że skoro wszyscy żyjemy to należy się cieszyć. Mój mąż był innego zdania i chodził naburmuszony.
Albo Wigilia zaplanowana u moich rodziców i rano jeden z dzieciaków -wysoka temperatura i rodzice przyjechali z tobołami z garami. Od tego momentu już zawsze Wigilia była u nas.
A, gorączka w Wigilię to w mojej rodzinie normalka była. Zwykle z ekscytacji i nerwów.
Moja rodzina jest wielokulturowa, więc sposobów na obchodzenie różnych świąt w niej nie brakowało:)
Kiedyś myślałam, że u każdego tak jest – co dom, to inne zwyczaje:) Teraz wiem, że miałam szczęście móc poznać tyle różnorodnych tradycji. To mnie chyba ukształtowało – ta wielokulturowość, niewielu zwyczajom się dziwię.
Pamiętam taką wigilię w jednym z bardzo egzotycznych krajów, gdy zamiast choinki mieliśmy maleńki figowiec, który rdzenni mieszkańcy (gdy już zrozumieli, jakie to dla nas ważne) przystrajali ozdobami zdjętymi z własnych ciał:)
Moi rodzice mieli wolne zawody, więc było nieco łatwiej z okazjonalnym niepójściem do pracy.
Brzmi niebywale (z tym figowcem).
To była mała społeczność, w której wciąż żyła tradycja pewnej „magiczności sposobów myślenia”:) Zdumiewający był ich szacunek dla naszej inności. W żaden sposób nie ingerowali w nasze obyczaje, nie narzucali własnego sposobu postrzegania świata, wręcz przeciwnie – uznawali, że ktoś może „inaczej”. Chyba po prostu nie czuli się zagrożeni, nie znali presji „lepszych wiar”, więc byli ciekawi, życzliwi i otwarci na inności:)
Pięknie! Żeby tak wszyscy ludzie na całym świecie tak umieli i chcieli! Przecież to takie proste -kultywować własną tradycję, z ciekawością przyglądać się „inności”.
Też uważam, że to piękne
I takie prawdziwe. Moim zdaniem nie ma „lepszych wiar”… każda z nich jest dobra, o ile ludzie potrafią żyć w zgodzie z innymi i nie narzucać nikomu swojej 

Każda inność powinna budzić ciekawość i życzliwość. Chęć poznania innych kultur, innych tradycji jest przecież pasjonująca. Trudno sobie wyobrazić jak nudny byłby świat, żeby wszyscy byli jednakowi i tak samo myśleli…
To były czasy przed- albo mikro-internetowe, a ja byłam jeszcze wtedy „małym chłopcem, hej!”:)
Chyba niezbyt często wtedy pojawiały się w tamtej okolicy białoskóre dzieci, bo na początku byłam nieustannie dotykana przez rówieśników, zdarzało się też, że młodsze dzieciaki próbowały mnie polizać:) Ale największe zainteresowanie wzbudzały moje włosy, długie i w dość niespotykanym nawet w europejskich krajach kolorze:)
DOBRANOC !
Dobrej nocki, Makówko:)
Umykam, bo to prawie pierwsza już!
Pierwsza godzina Bożego Narodzenia:)
Miłej nocki, Quackie:)
Makowy czarodziej sypnął swoim pyłkiem i uśpił Wyspiarzy, więc i ja się pożegnam: dobranoc, Wyspo:)
Spokojnej nocy, Leno! 🙂
Skoro wszyscy, to wszyscy ! Dobranoc, Wyspo ! 🙂
Dzień dobry
No to mamy Święto…
Dzień dobry. Pospałem sobie doprawdy świątecznie!
Witajcie!

Nie uwierzycie, ale wstałem już chwile temu, zjadłem spokojne, długie, leniwe świąteczne śniadanko…
Masz rację, nie wierzę!
A ja wstałam „już chwilę temu”, no może jakieś 15 minut temu.
Poszłam zrobić prysznic, patrzę na komórkę -syn dzwonił „jakie plany, bo wiesz ja dopiero wstałem”.
„A ja jakieś 15 minut temu” odpowiadam.
Więc spokojne śniadanko to JUŻ, JUŻ się zabieram.
Słońca nie ma, nie ma gdzie się śpieszyć.
Cicha noc w gronie przyjaciól wypełniona wspomnieniami dzieciństwa za nami, zaczarowany czas mimo trosk codziennych. Życzę Wam radosnego świętowania w zdrowiu – mimo wszystko…
Zdrowia przede wszystkim!
Dobry wieczór, Zocho:)
Miło, że zajrzałaś:)
Tobie też zdrowia oraz spokoju i radości.
Pozdrawiam:)
Świąteczne dzień dobry


Ale temperatura spadła z +10C na -10C (i to w dzień!)
Nawet zaczął sypać drobny śnieg. Już myślałam, że Gwiazdka będzie biała… ale zanim trochę napadało – przestało.
Miałam co poczytać
Szczególnie, że pojawiły się dawno niewidziane osoby
U mnie zrobiło się zimno. Przez całą poprzednią noc wiało wietrzysko i to takie, że myślałam, że nam dach poleci. Nie poleciał
Plus 4 stopnie, szaro buro, mżawka przechodzi w brak mżawki.
Krótkie wyjście na balkon i stwierdzenie, że na zewnątrz panuje wilgotny ziąb = świąteczne gnicie w ciepełku.
Rozmawiałam ze starszym synem. Jak zadzwoniłam, akurat spacerował.
Więc uznałam, że dziś rodzinny limit spacerowania będzie zrealizowany.
U mnie nadal zimno, ale jaka będzie pogoda, to na 100% nie wiem. Za oknem jeszcze dość ciemno… dochodzi 7, więc do wschodu słońca jeszcze trochę brakuje
Normalnie wstajemy między 4 a 4:30. Bez budzika. I nie ma znaczenia, czy idziemy do pracy, czy nie 
Jakoś tak się przyzwyczailiśmy, że wstajemy długo przed wschodem… jak pośpię do 6, to wydaje mi się, że spałam prawie do południa
Wigilia minęła nam w spokoju, bez normalnej krzątaniny i doszłam do wniosku, że tak lubię najbardziej

Było miło, choć trochę smutno… to był pierwszy rok, kiedy na Wigilii byliśmy tylko we dwoje. Powspominaliśmy stare dzieje, kiedy nasz dom pełen był dziecięcego śmiechu i tej niekłamanej radości…
Dziś wybieramy się na wycieczkę… jak zwykle nie mamy sprecyzowanych planów – zobaczymy co wyjdzie. Ma być słonecznie, choć zimno. Tym się nie przejmuję, bo przecież mamy ciepłe kurtki – słońce jest najważniejsze
No, ale po pandemii niekoniecznie święta będą takie „tylko we dwoje”?
Tak, Mistrzu Q. I w sumie cieszę się z tego, bo jednak w większym gronie ta atmosfera świąt jest inna. Szkoda tylko, że nie da się zrobić świąt bez przygotowań do nich
Jak się ma zaufane źródło, to można kupić przynajmniej część jedzenia.
Ale my nie jadamy kupionego gotowego jedzonka. Jak się samemu zrobi, to jest doprawione tak jak lubimy i w ogóle…
A my dopiero za godzinkę wybywamy do rodziny…
A ja (chyba?) za chwilę wybywam na …spacer.
Przestało siąpić? Nieeee! Ale mania spacerów to jak widać choroba nieuleczalna i DZIEDZICZNA.
Dziecko mi wmawia, że ta pogoda nie jest AŻ TAK ZŁA.
A tutaj panuje całkowita anarchia, każdy robi, co chce, nigdzie się nie wybieramy, chyba jest fajnie, bo nikt się nie skarży.
W tej chwili też u mnie zajęcia „w podgrupach”-każdy w swoim pokoju.
Mąż przed laptopem w jednym pokoju, syn w komórce sprawdza warunki narciarskie w innym pokoju, ja w trzecim pokoju kukam na Wyspę i objadam się ciastami.
Myślałam, że oprócz paskudnej pogody przekonam dziecko, że robi się już ciemno, ale „na wszelki wypadek” zrobiłam herbatę do termosu.
Na teraz? To dziecko ma zamiar jeszcze dzisiaj gdzieś się wybrać?
Nie mam argumentów na pytanie „to nigdy nie chodziłaś w deszczu, błocie i po ciemku?”.
No jak nie jak tak!
Umykam, będę „za chwilkę”…paaaa
Pozdrawiam z Kalwarii Zebrzydowskiej.Zimno.Herbata się przydaje.
Dopiero wróciłem, a tu tyle dobrej muzyki czeka!
Ja wróciłam chwilę temu, ale dopiero teraz miałam czas kuknąć na Wyspę.
Połaziliśmy po Kalwarii Zebrzydowskiej, potem jeszcze odwiedziliśmy Mogilany. Oba miejsca dobrze znane, ale chodziło o to, aby się poruszać.
Było chłodno, ale bodaj nie padało.
Potem szybko rozgrzewanie się- rosołek/barszczyk. A następnie? -cóż to już było obżeranie się.
I niestety jeszcze dużo zostało, a tymczasem może być mróz i to, co było w garach na balkonie trzeba było jakoś przekładać i układać w lodówce.
Dziś podobno tylko -1oC, i to pewnie przy gruncie… jutro do -5oC
Potem w dzień cieplej i taka huśtawka -to już nie jest dobre dla jedzenia- zamrażanie, rozmrażanie.
Chyba że to bigos.
Chyba że…ale nie, gdyż bigosu na stanie na Święta nie posiadam.
A i tak wszystkiego jest za dużo, a ja jestem przejedzona.
Zbliżam się również do tego stanu, powoli acz nieuchronnie.
Z przejedzenia z trudem się ruszam, ale przywlokłam tu sobie pod nos mandarynki i kluski z makiem.
Czy ktoś wie, dlaczego i po co?
Dla szydery?
A ja sie odtaczam od komputera już. Może do spania. A może jeszcze coś drobnego przekąszę…
Dobranoc.
W tej chwili skończyłam rozmawiać na WhatsApp.
W momencie gdy skończyłam pisać o skutkach przejedzenia zadzwoniła Danka.
Natychmiast przestało mi się chcieć spać, gdy zaczęłyśmy gadać.
Było i smutno (wspomnienia o tych, których już nie ma wśród nas) i wspomnieniowo i baaardzo wesoło. Potem dołączyła Ewa.
Okazało się, że śmiech działa lepiej niż kawa, herbata itd.
Dwie godziny rozmowy cuda działa -tyle doładowanej energii.
DOBRANOC !
Do czwartej integrowałam się z Rodziną online:)
Ma to wiele dobrych stron, a jedną z nich jest ta, że doczekałam sypiącego za oknem śniegu:)
Ukojona jego delikatnym skrzypieniem, mówię Wyspie dobranoc:)
A ja rozmawiałam ze swoimi dziećmi na Skype



I doszłam do wniosku, że świat jest piękny
Co prawda śniegu u nas nie ma, ale i tak radość mnie rozpiera
Syn już zdrowy, córka nadal zdrowa i czego więcej do szczęścia potrzeba?
Otóż to!
Trzeba doceniać to co jest, a zdrowie w tym wszystkim jest najważniejsze! A zdrowie swoich dzieci ważniejsze nawet od własnego.
I to jest bardzo dobra nowina, Miralko:)
Na wycieczce byliśmy i było cudnie

Co prawda śniegu jak na lekarstwo, ale to nie ma znaczenia. Ważne, że pochodziliśmy trochę w tym mroźnym powietrzu, poznaliśmy nowe tereny nad Lake Michigan… czy wybierzemy się tam inną porą – nie wiem, ale latem musi być tam ciekawie
Dodam jeszcze, że mąż wcale nie chciał nigdzie jechać. Jak mi powiedział – jest zimno i aparat będzie mu zamarzał. Jakoś mnie to nie przekonało. To ostatni w tym roku słoneczny dzień… według prognoz, potem już tylko deszcz, śnieg i chmury


Powiedziałam mu, że nie mam zamiaru spędzić tych wszystkich wolnych dni w domu, bo dostanę klaustrofobii
Przy okazji zmusiłam go do nałożenia zimowej kurtki, z czego potem był zadowolony. Kurtka ma kaptur, co przy silnym i mroźnym wietrze było bardzo pomocne
Witajcie!
Poproszę herbatę od Gieni, a od Tetryka -bułeczkę i makownik.
Witaj, Makówko:)
„Makownik” – jak ładnie:)
My mieliśmy makiełki. Ale różniły się od tych śląskich: to były takie drożdżowe „lizaki” na patyczku, maczane po upieczeniu w mleku makowym i dawane maleństwom zamiast smoczka, by spały:)
I – makuchy, racuchy z rzadkiego drożdżowego ciasta z makiem, wlewane łyżką na gorący tłuszcz, puste w środku i sękate z wierzchu, bardzo słodkie i bardzo tłuste:)
Życzę miłego świętowania i znikam „na chwilę”.
Odezwę się jak wrócę…
Paaaaaaaaaaaa
Ostrożne dzień dobry, właśnie wstałem. Tak to dawno nie było.
I dobrze! Najważniejsze się wyspać!
A ja kanapki, herbata do termosu i heja!
E, no, kolego! Wyspany przynajmniej?
Chyba tak, jak się rozczmucham, to odpowiem.
Gnuśne, jak na razie, dzień dobry:)
Tak też trzeba, zwłaszcza w Święta!
A ja widzę śnieg!
Dzień dobry 🙂 Człowiek ma taką naturę , że zawsze za czymś tęskni . Wielu z Nas pamięta jak to było dawniej w słusznie minionym okresie ze śledziami . Polska nad morzem stała , miała bogatą flotę rybacką łowiącą nawet na morzu Barentsa , a o śledzia na wigilię toczyło się boje . Żeby na wigilię było chociaż po śledziu na łebka pracowników , było to marzenie . Nawet w restauracjach zdarzało się , że np. w sałatce śledziowej nie było nawet ości po śledziu , a śledż po japońsku miał tylko jajko z majonezem . Śledzie po prostu ginęły po drodze do restauracji Dzisiaj nie ma floty rybackiej , a śledzi do wyboru i koloru . Nie zatem co tęsknić za tym czasem bez śledzia , podstawową przekąską , kiedy pijemy za nasze zdrowie . Świąteczne , na zdrowie !!!

Dzień dobry. No to już nie wiem, która sytuacja lepsza. Chyba jednak nie mieć floty, a mieć śledzie?
Oraz mam takie wrażenie, że kiedyś te śledzie były lepsze, jedliśmy rolmopsy w Wigilię i kudy im do takich sprzed choćby 20 lat. Albo to trzeba wiedzieć, jakiej marki kupować.
Grymasy ludzkie , rzecz normalna . Nasze marzenia też są różne . Wędkarz który złowił złotą rybkę , kiedy rybka spełniła jego dwa życzenia zamieniając w potoku i jeziorku wodę na wódę , to na trzecie życzenie powiedział : A , postaw jeszcze pół litra i cię wypuszczę !
Różnie też jest z naszą wiarą . Pyta Rabin żyda : czy wierzysz w to , że Mojżesz przeprowadził Żydów przez Morze Czerwone ? W to , to ja wierzę , ale żeby tam było głęboko – to ja nie wierzę ! Pragmatyzm i realizm potrzebny też religii .
🙂
Wesołych i szczęśliwego.
I naaawzaaajeeem!
Ci też!
(dobrze dopasowałem się do zwięzłości?)
Rewelacyjnie.
I kto wygrał plebiscyt poetycki 2021?
Agnieszka Osiecka 🙂
Jednak.
Można było się spodziewać.
Niezadowolona? Nie zdążyłaś zagłosować?
Nie mogę się zalogować.
Poza tym miałabym konflikt interesów, więc wiesz…
Nie wymagało logowania… Ale konfliktów lepiej unikać!
Dobry wieczór, Jo:)
Tobie również.
Miło, że zajrzałaś:)
Pozdrawiam:)
Wzajemnie,witaj Jo!
Koniec jazdy,uff łatwo nie było,ale cali jesteśmy.
A gdzie ty jeździsz po nocy?
Gdzie to mało ważne. Ważne na czym.
NA NARTACH psze Pani.
Najpierw trochę za dnia jeszcze, a potem już przy księżycu.
W kasku, teraz już obowiązkowo w kasku.
A reszta się zgadza!
Urosło już całkiem, całkiem… podglądnijmy więc inne świąteczne zwyczaje – zapraszam.
Witaj, Zocho:)
Pożegnam się u siebie i popędzę (czytaj: poturlam się przejedzona) na Twoje pięterko:)
Czas wspólnego zasiadania przy wirtualnym stole dobiega końca. Miło było mi Was gościć na tym pięterku.
Dziękuję za tak sympatycznie spędzone Święta i biegnę do Zochy:)
Pozdrawiam:)
Nam też było bardzo miło być z Tobą przy tym wirtualnym stole Leno!