W poniedziałek do pracy. Majeczce udało się „ustrzelić” chipmunka. Sama jej go pokazałam. Codziennie o tej samej porze siedzi w tym samym miejscu. Nawet nie wiem dlaczego. Majeczka myślała, że to figurka, których wszędzie dokoła jest pełno. Potem „ustrzeliła” kolibry. Tak się tłukły między sobą o ten sztuczny nektar, że nie zauważyły „pstrykającej” aparatem Majeczki…
Wieczorem urodziny mojego syna. Na każde urodziny kupujemy w polskiej piekarni tort gruszkowy. Jest pyszny!!! Nie stawiałam 27 świeczek. Nawet nie byłoby gdzie ich postawić.
Kupiłam „star fruit” Majeczce do spróbowania. Nawet nie wiem, czy w Polsce można to kupić. Majeczka mówiła, że jeszcze czegoś takiego nie widziała. Jest to dość kwaśny owoc. Prawie jak cytryna, ale całkiem niezły.
We wtorek od rana wycieczka do Brookfield Zoo. Nie jest ode mnie daleko. Może ze 20 minut jazdy. Dzień był gorący…
Brama wejściowa jest moim zdaniem trochę kiczowata, ale to w Ameryce normalne…
Trochę dalej wielka (chyba) pszczoła stoi przy ogromnej fontannie. Nie wiem dlaczego, ale u Amerykanów wszystko musi być wielkie. Jedyne co tu spotkałam małego, to dzikie króliki. Nasze polskie są dużo większe…
Poszłyśmy prosto do głównej atrakcji tego zoo – na pokaz delfinów…
Pokaz nie jest długi, ale niezwykle dynamiczny. Delfiny są niezwykle ruchliwe i ciężko jest je „ustrzelić” aparatem. Jakoś udało nam się zrobić kilka zdjęć…
Majeczce spodobały się dzieci na widowni. Zdążyła im zrobić kilka zdjęć, zanim ją powstrzymałam. Amerykanie mają hopla na punkcie pedofilii. Są uczuleni jeśli dzieciom ktoś obcy robi zdjęcia, czy je dotyka. I nie chodzi tu o tak zwany „zły dotyk”. Wystarczy pogłaskać dziecko po głowie, żeby matka wezwała policję. Dla mnie to kretyństwo, ale oni do tego podchodzą bardzo poważnie.
I kolejna atrakcja tego zoo. Płaszczki. W pawilonie, w którym one są można kupić kubeczek z jedzonkiem. Ostatnim razem były to malutkie rybki, a jak byłyśmy teraz surowe krewetki. Pokazałam Majeczce jak się te płaszczki karmi. Między palec wskazujący a środkowy wkłada się krewetkę tak, żeby sterczała po zewnętrznej stronie dłoni. Wystarczy potem zanurzyć rękę pod wodę, a płaszczka podpłynie i sobie to zassie. Początkowo Majeczka się trochę bała, ale po pierwszym razie bardzo jej się to spodobało…
Miałam problem, żeby Majeczkę wyciągnąć od tych płaszczek. W końcu przemówił argument, że przecież nie możemy nocować w tym zoo, a do obejrzenia mamy jeszcze w pierona zwierzaczków…
Ptaki. Te ogromne były w wolierach. Lubię orły, ale w tych klatkach wyglądały żałośnie. Nie mają tam przestrzeni do latania…
Na trawniku przy sadzawce spotkałyśmy stadko pelikanów. To chyba zbiór kalek. Zostały przygarnięte, bo na swobodzie nie przeżyłyby. Jak zauważyłam, część z nich nie miała kawałków skrzydeł. Na pewno nie mogłyby odlecieć… Dobrze, że ktoś się nimi zajął…
Czymś nowym dla Majeczki były pawilony z małymi ptakami. Nie ma tam krat, ani siatki. Ptaki swobodnie latają po całym pomieszczeniu. Przelatują nad głowami, siadają na poręczach, gałęziach. Czasami jest je trudno zobaczyć, tak się zlewają z otoczeniem.
Widziałyśmy tam tak kolorowe i piękne ptaszki, że słowami trudno to opisać. Niektóre płochliwe, siedziały w najdalszych zakątkach pawilonu, a niektóre jakby specjalnie chciały się zaprezentować. Siadały bliziutko, stroszyły piórka i patrzyły na nas wyczekująco…
Oczywiście zoo, to nie tylko ptaki i delfiny. To również zwierzęta. I to z całego świata. Niektóre na wybiegach, inne w klatkach…
Oczywiście nie jestem w stanie pokazać wszystkich. Galeria byłaby za długa. Wybrałam tylko kilka. To co mi się tu podoba, to to, że zwierzęta, które lubią wodę, można podglądać praktycznie ze wszystkich stron. Przy wybiegach są specjalne zejścia w dół, gdzie można (tak jak misia) zobaczyć również w części podwodnej. Cudnie musi wyglądać taki misiek pływający i baraszkujący pod wodą.
Wróciłyśmy do domu zmęczone, ale pełne wrażeń.
W środę, Majeczka doszła do wniosku, że musi zanurzyć się w Lake Michigan. Pojechałyśmy więc znowu do Wilmette, do Gilson Park. Namawiała i mnie do moczenia się, ale doszłam do wniosku, że ona jedna wystarczy. Ja mogę jej porobić zdjęcia…
Spotkałyśmy też króliczka. Nie wiem dlaczego u nich takie miniaturki żyją na wolności. Przecież to połowa naszych rodzimych zajęcy…
W czwartek było chłodniej, mżył drobny deszczyk. Nie chciało mi się jechać w plener. Pojechałyśmy więc do Grand Victoria Casino w Elgin. Nigdy nie byłam w kasynie. Majeczka również. Chodziłyśmy między stolikami do gry i całym parkiem maszyn, jak dwie błędne owce. Weź i graj, jak nie wiesz jak!!!Patrzyłyśmy, podglądały, ale nic mądrego nie wymyśliłyśmy. W końcu wzięłam jednego dolara i postanowiłam zagrać na maszynie. Włożyłam go w odpowiednie miejsce. Na pulpicie zapalił mi się szereg światełek. Nie wiedziałam co mam nacisnąć. Całe szczęście koło nas, przy następnej maszynie usiadł taki starszy pan. Zapytałam go, co mamy teraz zrobić. Pokazał nam przyciski, które możemy nacisnąć. Naciskałyśmy, a w końcu pan nam powiedział, że już przegrałyśmy. W ten sam sposób przegrałam i drugiego dolara. Więcej nie było sensu. Szkoda, że nie zabrałyśmy ze sobą kogoś, kto by nam wytłumaczył jak się tam gra i szkoda też, że w środku nie można robić zdjęć. Chociaż taka pamiątka by nam została.
W piątek pokazałam Majeczce Glenview. Tam mieszka znany w Polsce Edward Mazur. Kiedyś wyczytałam, że jego dom jest warty ze 150 tys. dolarów. Nie wiem, gdzie oni taki tani dom tam znaleźli. One kosztują od pół miliona w górę!!! Mam znajomą w tym miasteczku. Zanim postawili sobie tam dom, mieszkali w Libertyville. Byli sąsiadami mojej znajomej. Nie chciałam wchodzić, bo nie zapowiedziałam swojej wizyty, ale Majeczka „opstrykała” ten dom z zewnątrz. Sami możecie zobaczyć jaka to harhara. A takich domów jest tam większość.
W sobotę byłyśmy na Jackowie. Majeczce w kościele, głównie podobało się to, że chociaż jest on bogato zdobiony, nie kapie aż tak od złota. Możliwe. Tylko te marmurowe posadzki kosztowały majątek. O innych wydatkach na remont kościoła nie wspomnę…
Wieczorem zrobiliśmy ognisko. W naszej dzielnicy nie wolno palić ognisk. Ale od czego pomysłowość Polaków. Grilla robić mogę. Kupiliśmy misę i w niej robimy ognisko. Mieliśmy na działce i na swoim parkingu trochę drzew do wycięcia. Mamy spory zapas drzewa…
Muszę przyznać, że ognisko nam się udało. Przypomniałam sobie nawet o gitarze stojącej od lat w kącie. Doszłam do wniosku, że po kilkuletniej przerwie źle się na niej gra. Jest jak kochanka, zaniedbana i nie używana, przestaje być nam posłuszna…
Na niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę w kaniony.
Mam nadzieję, że nie wcinam się nikomu. Miłego oglądania
Mam już przygotowaną część 6 i połowę 7. I radosna (dla Was) nowina. Zostały tylko dwa tygodnie do opisania
Przestanę Was męczyć swoimi wspomnieniami 
Kokietka z Waćpanny…. 🙂
Jajako mieszczuch lubię urbanistyczne zdjęcia Miro, ale przyznam, że przyroda mnie zafascynowała w Twoim wydaniu, a ten misiek w wodzie… No bomba
Ten misiek, to specjalnie dla Ciebie
Wiedziałam, że Ci się spodoba 🙂 Siedział w tej wodzie i się nie ruszał. Można mu było spokojnie robić zdjęcia 
Kokietka
Miłego dnia Wam życzę, o ile taki dzień może być miły
I uciekam do pracy. Miłego…
Co do delfinów – parę lat temu znajoma kupiła sobie pierwszy aparat cyfrowy i pojechała z nim do delfinarium (było to we Francji). Napstrykała mnóstwo zdjęć i po powrocie do domu zaczęła je przeglądać. Ku jej zdziwieniu, na wszystkich była woda, często sfalowana, krawędzie basenów itd. – i tylko na skraju jednego widniał koniec delfiniego ogona. Poza tym wszystkie delfiny zdążyły uciec z kadru 😉
Nie dość, że inteligentne, to jeszcze sprytne 🙂
Tylko dlaczego nie lubią sie fotografować ? 🙂
Nie wiem, czy nie lubią się fotografować. To był po prostu pokaz. Miały inne zajęcia. W sumie jest tam delfinów sześć sztuk i każdy coś tam pokazywał. Czasami dwa na raz, czasami trzy. Można było dostać zeza rozbieżnego, żeby to wszystko zobaczyć 🙂 A co dopiero mówić pstryknąć zdjęcie. Ale trochę nam wyszło 🙂
No i właśnie to nam się przydarzało 🙂 Tylko my sprawdzałyśmy na bieżąco co nam wyszło. A ten delfin, który ustawił się do zdjęcia, to tkwił tam parę ładnych minut.
Troszkę lata jesienią:) A ten miś wyłażący z kąpieli to nie nasz Pancerniak aby?? 😀
Ten kapiący się Miś ma przedziwną minę i zero wojowniczości, Skowronku…
Chętnie obejrzałabym z bliska te płaszczki…. te tutaj wydają sie małe i niewinne
Tak całkiem małe to one nie są. Mają gdzieś trochę ponad metr długości. Gdyby były wielkie i niebezpieczne, nie pozwoliliby ludziom ich karmić. Ale muszę przyznać, że wrażenie jest niesamowite.
Chciałam tylko dodać, że jak do tej pory nie udało mi się za dużo pokarmić tych płaszczek. Jak dwa lata temu byłam tam z mamą i bratankami, udało mi się dać płaszczce tylko jedną rybkę. Chłopcy doszli do wniosku, że ja mam te płaszczki pod nosem, a dla nich to jest specjalna atrakcja. Podobnie było z Majeczką. Poprosiła, żebym zrobiła jej zdjęcia jak karmi. Dobrze, że chociaż jedną krewetkę zdążyłam im dać własnoręcznie 🙂
Dobry wieczór: )))
Chyba muszę odpocząć:)
Witaj Senatorze ! Już w domu ? taka błyskawiczna wyprawa? 🙂
Cóż, jeśli zbyt wcześnie przyjechałem, to zawsze jeszcze mogę na jakiś czas zniknąć.
Ja tu Cię witam z entuzjazmem, a Ty warczysz na mnie ??? Niegrzecznie zapytam : co Cię ugryzło ?
Poczułem się jak człowiek, który posłyszał: „a ten co tu tak wcześnie?” i zrobiło mi się przykro. Lecę z nóg, bo od siódmej rano zwiedziłem cztery cmentarze, przejechałem ponad pięćset kilometrów, wpadłem na chwilkę żeby się przywitać i … i być może źle Cię zrozumiałem. Przepraszam.
W porządku Senatorze… to była męcząca wyprawa, a ja sądziłam, że potrwa dłuzej. Dobrze wiesz, że cieszy mnie Twoja obecność …
…. ” nawet gdy Ci łyżka spadnie”…
…. „
Współczuję takiej wędrówki. I takiego kilometrażu. Chociaż… z drugiej strony zazdroszczę. Ja na groby swoich bliskich nie pójdę… Za daleko… Zapaliłam im dwie świeczki na swoim biurku. I to tyle. Tu nie można palić zniczy na cmentarzach. Na niektórych, gdzie jest dużo Polonii czasami pozwalają, ale nie wszędzie i stale jest o to wojna. Tu nie ma takiego zwyczaju. a przepisy przeciwpożarowe są restrykcyjne.
Dobrej nocy Państwu…:)
A ja na razie jeszcze dobry wieczór 😀
.. a ja mam bojowe zadanie : znaleźć wspaniały wóż strażacki dla mojego Jaśka… na Allegro rzecz jasna 🙂
A co ma mieć? I wóz w całości, czy np. z klocków LEGO?
I jaki fundusz jest na to, że tak niedyskretnie zapytam?
Swoją drogą…. biedne te dzieci, tyle zabawek jak żywe 🙂
Tak jest, tylko czekać, aż z nadmiaru entuzjazmu któreś coś podpali, żeby móc potem gasić takim wozem
Ba. Można mieć własny wóz strażacki, całkiem normalnej wielkości, od Żuka za całe 2.500 zł (nie żebym miał na zbyciu), do Volvo za 76 tys. z hakiem.
No nie, tego szczścia byłoby juz za wiele 🙂
…ale jeżeli dla porównania mam plac zabaw w kształcie wozu strażackiego za prawie 19 tys. zł, to chyba już wolałbym kupić prawdziwego Żuka (i ewentualnie tylko go trochę pozbawić ostrych kantów, żeby się dzieci nie pokaleczyły)
A nie znam tego słowa? Co ono oznacza???
Dość trudno to określić jednym słowem … to jest coś szalonego, trochę bezsensownego, wydumanego, na wyrost, zupełnie oderwanego od realiów, wariactwo.. 🙂 Używamy go czasem….
Bardzo ładne, kupuję 😀
… to jest niezły wytrych 🙂 zwłaszcza, gdy się chce ” utrupić ” jakiś niekonieczny pomysł dziecięcia 🙂
Wyspa Dnia Poprzedniego się zawiesza… udało mi sie raz wejść, a teraz już nie mogę otworzyć. All_a włozyła dużo pracy w nadanie jej jakiegoś kształtu, obawiam się, jednak że kłopoty nieprędko miną 🙁
Nie każdy ma Tetryka na podorędziu 🙂 Ustawienie tego czegoś dla lejka jest horrorem :)))
Misiu, ustawiałam wszystko sama. Oczywiście – metodą prób i błędów.
Tetryk osobiście chlusnął farbą po szablonie.. 🙂 za co, jestem Mu wdzięczna.
Poddałam się przy dodawaniu filmików z YT. Napisałam na.. blog@onet.pl z zapytaniem.
Wkleić kod i owszem wklei ale przy próbie zapisania szkicu, zwyczajnie – wyparowuje 🙁
Dobranoc! Długich i ciepłych snów!
Piszę „dobranoc”, ale to chyba bardziej dla mnie 🙂 Wy jeszcze trochę i będziecie wstawać 🙂 Także może : Miłego dnia wszystkim Wyspiarzom!!!
Zdrowego 🙂
Dzień dobry.. 🙂
Bożenko, jak się czujesz??
Dziękuję Skowronku, już nieco lepiej. Najlepszy dowód, że usiadłam choć na chwilkę do kompa. Pozdrawiam i mówię Wam, nie warto chorować
Dzień dobry! Ponieważ wiele sklepów i urzędów pracuje, a Pani Q. – nie, zapowiada się pracowity dzień. Z bieganiem. Czyli raz będę, a raz nie.
Dzień dobry ! Mam dziś swoją Jasną Panienkę, bo mo wolne od zajęć szkolnych … 🙂 Miłego dnia
Dzień dobry. 🙂
Witaj Jaśminko…
… cicho dziś, Bożenka i Senator niech przyjmą życzenia zdrowia…. 
Witaj Wiedźminko
Dokładam swoje życzenia. 🙂
Witajcie!
Zdrowia życzę wszystkim, a co! A potrzebującym w dwójnasób!
Już (?) jestem. Ale czy na długo? Któż, ach któż to wie?
Nie desperuj! Młodzi jesteśmy, życie przed nami!
Ha, coś w tym jest. Ale te jesienne nastroje 😛
My młodzi, my młodzi, nam wódka nie zaszkodzi.

Dzień taki jakiś… Piętro wyżej komentarz. 🙂
Jeszcze tu komentarz – ostatni ptaszek z szóstego zestawu, tam, gdzie dzioborożec i rybitwa, to tangarka zielonogłowa (Paradise Tanager, Tangara chilensis)- dopiero teraz znajomy, dobry w identyfikowaniu takich ptaszków, się pojawił w sieci.